Wielkie oczy
W latach sześćdziesiątych XX wieku świat zachwyca się intrygującymi portretami kobiet i dzieci o tajemniczych, wielkich oczach. Autorstwo obrazów przypisuje sobie niezwykle ambitny Walter Keane. Jednak za genialnymi pracami stoi żyjąca w jego cieniu żona Margaret. Kobieta walczy o prawdę, uznanie i wyzwolenie się spod wpływu bezwzględnego despoty oraz z roli, którą narzuca jej społeczeństwo.
gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja:USA
reżyser: Tim Butron
scenariusz: Scott Alexander, Larry Karaszewski
czas: 1 godz. 45 min.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Bruno Delbonnelrok produkcji: 2014
budżet: 10 milionów $
ocena: 6,7/10
Niby
stary Burton, ale jednak nowy
Na najnowszy film w reżyserii Tima Burton'a kolokwialnie mówiąc niebywale się "napaliłem". Wszystko z powodu reżysera, który niezwykle szybko zdobył moje uznanie i aprobatę. Jego produkcje zawsze odstają od całej reszty, prezentując przy tym swoją oryginalność. Klimat, wydźwięk oraz rozmach są już znakiem rozpoznawalnym Burton'a. Tym razem jednak mamy do czynienia ze zjawiskiem zaprawdę niebywałym. Najnowsze "dziecko" twórcy "Charliego i fabryki czekolady" zdaje się kompletnie odstawać od dość pokaźnej twórczości artysty. Co jest tego powodem? Możemy jedynie zgadywać...
Tym razem Burton postanowił opowiedzieć nam historię malarki Margaret Keane, która zajmowała się malowaniem obrazów dzieci i kobiet z nienaturalnymi wielkimi oczami. Fabuła produkcji jest całkiem intrygująca. Wydarzenia mają miejsce jedno po drugim co wpływa na wartką akcją, która dla niektórych może być czymś niespodziewanym zważywszy na fakt, że jest to biografia. Niestety coś za coś. Reżyser pędząc z całą historią na łeb na szyję dopuszcza się wielu niekorzystnych dla produkcji zabiegów. Są nimi chociażby uproszczenia, które niszczą klimat produkcji i pozostawiają wiele niedomówień oraz liczne skróty fabularne powodujące wiele zgrzytów z racji ich irracjonalności. Pozornie posiadające sens wątki okazują się wklejonym na siłę epizodem, który "ni z gruchy ni z pietruchy" nie komponuje się z całą resztą. Brak uzasadnienia swojej obecności skutkuje ogólnikowym przedstawienie niektórych wydarzeń.
Jedną z największych zmian w twórczości znanego reżysera jest opuszczenie dawnego zespołu aktorskiego i zastąpienie go nowym. Tym razem w głównych rolach nie zobaczymy Johnnego Depp'a i Heleny Bonham Carter - czyli aktorów z którymi pan Burton wprost uwielbiał zawsze pracować. Czy powodem tego jest rozstanie z Bonham Carter? A może jest to próba zerwania ze starymi przyzwyczajeniami? Kto wie... w każdym razie w "Wielkich oczach" pierwsze skrzypce grają Amy Adams oraz Christoph Waltz. Adams bardzo wiarygodnie oddaje postać szantażowanej, terroryzowanej i omamionej przez swojego męża malarki, która nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi swoimi problemami. Waltz od pierwszej swojej sceny dociska pedał gazu do końca co sprowadza jego bohatera na skraj wynaturzenia. Próbuje być wiarygodny lecz nie zawsze mu to wychodzi. Ostatecznie jest to film dwojga aktorów, gdyż żadna z postaci drugoplanowych nie potrafi specjalnie zaskarbić naszej uwagi.
W porównaniu do wcześniejszych produkcji Burton'a ta prezentuje się bardzo skromnie i minimalistycznie. Nie towarzyszy jej przepych i rozmach. Oprócz tego obraz nie opiewa w mroczne i tajemnicze sceny jak to zazwyczaj miało miejsce. Wszystko jest inne niż dotychczas. Znowu nasuwa się pytanie: "dlaczego?"
Jedynym niezmienionym kompanem Burtona jest Danny Elfman, który po raz kolejny napisał soundtrack do dzieła znanego reżysera. Muzyka jest bardzo klimatyczna i oryginalna. Opiewa w wiele ciekawych brzmień świadczących o kunszcie kompozytora. Oprócz tego jest jeszcze świetnie prezentująca się scenografia oraz kostiumy. Nawet jeśli opowieść ma poważny i dramatyczny ton, twórca potrafi dołożyć odrobiny humoru, aby nie było nam nudno.
Ostatecznie rzecz biorąc "Wielkie oczy" nie zachwyciły mnie tak jak się tego spodziewałem. Zerwanie ze starym, dobrze znanym już twórcy gatunkiem niestety nie okazało się dla niego korzystne. Jednakże nie możemy mówić o porażce. Film prezentuje się w bardzo lekkiej, przyjemnej i przystępnej formie. Jest to chyba świetne określenie na tego typu produkcję.
Tym razem Burton postanowił opowiedzieć nam historię malarki Margaret Keane, która zajmowała się malowaniem obrazów dzieci i kobiet z nienaturalnymi wielkimi oczami. Fabuła produkcji jest całkiem intrygująca. Wydarzenia mają miejsce jedno po drugim co wpływa na wartką akcją, która dla niektórych może być czymś niespodziewanym zważywszy na fakt, że jest to biografia. Niestety coś za coś. Reżyser pędząc z całą historią na łeb na szyję dopuszcza się wielu niekorzystnych dla produkcji zabiegów. Są nimi chociażby uproszczenia, które niszczą klimat produkcji i pozostawiają wiele niedomówień oraz liczne skróty fabularne powodujące wiele zgrzytów z racji ich irracjonalności. Pozornie posiadające sens wątki okazują się wklejonym na siłę epizodem, który "ni z gruchy ni z pietruchy" nie komponuje się z całą resztą. Brak uzasadnienia swojej obecności skutkuje ogólnikowym przedstawienie niektórych wydarzeń.
Jedną z największych zmian w twórczości znanego reżysera jest opuszczenie dawnego zespołu aktorskiego i zastąpienie go nowym. Tym razem w głównych rolach nie zobaczymy Johnnego Depp'a i Heleny Bonham Carter - czyli aktorów z którymi pan Burton wprost uwielbiał zawsze pracować. Czy powodem tego jest rozstanie z Bonham Carter? A może jest to próba zerwania ze starymi przyzwyczajeniami? Kto wie... w każdym razie w "Wielkich oczach" pierwsze skrzypce grają Amy Adams oraz Christoph Waltz. Adams bardzo wiarygodnie oddaje postać szantażowanej, terroryzowanej i omamionej przez swojego męża malarki, która nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi swoimi problemami. Waltz od pierwszej swojej sceny dociska pedał gazu do końca co sprowadza jego bohatera na skraj wynaturzenia. Próbuje być wiarygodny lecz nie zawsze mu to wychodzi. Ostatecznie jest to film dwojga aktorów, gdyż żadna z postaci drugoplanowych nie potrafi specjalnie zaskarbić naszej uwagi.
W porównaniu do wcześniejszych produkcji Burton'a ta prezentuje się bardzo skromnie i minimalistycznie. Nie towarzyszy jej przepych i rozmach. Oprócz tego obraz nie opiewa w mroczne i tajemnicze sceny jak to zazwyczaj miało miejsce. Wszystko jest inne niż dotychczas. Znowu nasuwa się pytanie: "dlaczego?"
Jedynym niezmienionym kompanem Burtona jest Danny Elfman, który po raz kolejny napisał soundtrack do dzieła znanego reżysera. Muzyka jest bardzo klimatyczna i oryginalna. Opiewa w wiele ciekawych brzmień świadczących o kunszcie kompozytora. Oprócz tego jest jeszcze świetnie prezentująca się scenografia oraz kostiumy. Nawet jeśli opowieść ma poważny i dramatyczny ton, twórca potrafi dołożyć odrobiny humoru, aby nie było nam nudno.
Ostatecznie rzecz biorąc "Wielkie oczy" nie zachwyciły mnie tak jak się tego spodziewałem. Zerwanie ze starym, dobrze znanym już twórcy gatunkiem niestety nie okazało się dla niego korzystne. Jednakże nie możemy mówić o porażce. Film prezentuje się w bardzo lekkiej, przyjemnej i przystępnej formie. Jest to chyba świetne określenie na tego typu produkcję.
Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz