Snippet

Obsesyjnie zazdrosny mąż, jego seksowna żona – aktorka, podstępny hollywoodzki reżyser, kurier rozwożący narkotyki, sprzedawca hot dogów z mroczną przeszłością, sfrustrowany uczeń w ryzykownej misji, alpinista naprawiający hotelowe okna, uliczny malarz, ekipa pogotowia ratunkowego z zaskakującym problemem, dziewczyna z psem, grupa zakonnic. Przekrój mieszkańców wielkiego miasta, których życie i pasje przeplatają się ze sobą. Nieoczekiwany łańcuch zdarzeń przypieczętuje losy wielu z nich w ciągu zaledwie jedenastu minut.

gatunek: Thriller, Psychologiczny
produkcja:Polska
reżyser: Jerzy Skolimowski
scenariusz: Jerzy Skolimowski
czas: 1 godz. 21 min.
muzyka: Paweł Mykietyn
zdjęcia: Mikołaj Łebkowski
rok produkcji: 2015
budżet: 9 milionów zł
ocena: 5,0/10










 
Przeznaczenie czai się za rogiem

Jerzy Skolimowski to znany i ceniony reżyser nie tylko w Polsce, ale również za granicą. Na jego kolejny film po "Essential Killing" przyszło czekać nam aż pięć lat. Czy Opłacało się tak długo wyczekiwać nowego dzieła od tegoż reżysera? Zdania zarówno wśród recenzentów jak i widzów są niezwykle podzielone. Jedni uważają "11 Minut" za rewelacyjne kino, a inni zaś mieszą film z błotem. Jak jest naprawdę?

Fabuła filmu Skolimowskiego na pierwszy rzut oka jest strasznie chaotyczna, niezrozumiała i zagmatwana. Kiedy reżyser ukazuje nam pierwsze sceny filmu w ogóle nie mamy pojęcia o co w nich chodzi, ani czego dotyczyć będzie fabuła. Dopiero po trzydziestu minutach ujawnia nam się zarys całej produkcji. Niestety nawet wtedy kiedy wiemy co dzieje się na ekranie nie jesteśmy w stanie odgadnąć w jakim celu twórca opowiada nam historię tych postaci. Trzeba zaznaczyć, że bohaterami "11 Minut" są postacie, których życie się ze sobą nie łączy. Wygląda to tak jakbyśmy wybrali z tłumu pięć przypadkowych osób i zaczęli opowiadać ich historię, do momentu w którym wszystkie spotkały się w tym samym miejscu o tej samej porze. Muszę przyznać, że sam pomysł prezentuje się całkiem obiecująco niestety z wcieleniem konceptu w życie jest już trochę gorzej. Z powodu natłoku postaci Skolimowski rozgranicza bohaterów na tych ważnych i mniej ważnych po czym skupia swoją uwagę na tych, które mają większy wpływ na fabułę pozostawiając jednocześnie innych w tyle. W efekcie większa część fabuły składa się z niepotrzebnych wątków, które tylko zapełniają dziury w produkcji. To samo tyczy się postaci, których pojawienie się w filmie nie ma najmniejszego sensu. No może tylko po to, aby zakończenie było bardziej dramatyczne i widowiskowe. Oprócz tego przez cały czas trwania filmu mamy dziwne wrażenie, że nasi bohaterowie zmierzają do nieuchronnego finału będącego końcem filmu. Jakby nie wiedzieć czemu czekała na nich jakaś ogromna tragedia. Jak się później okazuje nasze przeczucia okazują się prawdą, a film kończy się jedną wielką sceną wypełnioną po brzegi efektami specjalnymi. Niestety, ale to właśnie pod koniec filmu wychodzi na jaw jego przewidywalność i prymitywizm, który od samego początku polegał tylko na tej jednej, finalnej scenie. Oprócz wątku zazdrosnego męża, jego pięknej żony, hollywoodzkiego reżysera oraz sprzedawcy hot dogów nie znajdziemy w produkcji już żadnej historii godnej uwagi. Co ciekawe sam reżyser przyznał, że cała fabuła opiera się tak naprawdę na zakończeniu, które pierwsze pojawiło się w jego głowie, a resztę dobudował by pasowało do finału. Niestety, ale taka technika tworzenia filmów jest bardzo niebezpieczna, gdyż można się na niej nieźle przejechać.

Jednym z pozytywów w "11 Minutach" są aktorzy, którzy starają się wyciągnąć ze swoich tajemniczych i słabo nakreślonych postaci jak najwięcej, aby wypaść w miarę przekonująco. Takim oto sposobem mamy ciekawie prezentujących się: Wojciecha Macwaldowskiego. Paulinę Chapko, Richarda Dormer'a oraz Andrzeja Chyrę. Reszta obsady to: Piotr Głowacki, Agata Buzek, Dawid Ogrodnik, Ifi Ude i Łukasz Sikora. Niestety z powodu ograniczenia i ról do kilku scen nie mają oni szans zaprezentować nam swoich umiejętności przez co ciężko ich w ogóle jakkolwiek ocenić.

Pod względem technicznym najnowszy film Skolimowskiego to wręcz perełka. Mamy do czynienia ze świetną muzyką Pawła Mykietyna oraz z rewelacyjnymi zdjęciami Mikołaja Łebkowskiego, które potrafią przenieść nas w środek akcji. Do tego dochodzi jeszcze bardzo dobry montaż i dobre efekty specjalne. Pisząc o dobrych efektach mam na myśli oczywiście wybrane sceny, które realizatorsko wypadają dobrze i jak je pierwszy raz widzimy nie trącą kiczem. Niestety kiedy reżyser nadwyręża naszą cierpliwość i męczy nas zbyt długo jednym i tym samym efektem (spadanie w dół) to niestety, ale na dłuższą metę wypada tragicznie. Osoby, które widziały seans zapewne wiedzą o czym piszę. Niemniej jednak pod względem wizualny produkcja stoi na wysokim poziomie.

Całościowo "11 Minut" wypada przeciętnie zważywszy na niezbyt atrakcyjną fabułę i dobre wykończenie. Ewidentnie widać, że Jerzy Skolimowski usilnie próbował opowiedzieć nam swoim dziełem coś więcej niż tylko kilka historii z drastycznym zakończeniem, ale niestety nie wyszło. Reżyser przedobrzył z ekspresją przez co całość przybrała formę pozornie "mądrego" dzieła z przesłaniem, a tak naprawdę nie ma co silić się na jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie tego co zaszło na ekranie. Wygląda to tak jak byśmy oglądali W11 gdzie zbieżność nazwisk, miejsc i osób jest przypadkowa.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Piotruś to 12-letni urwis o żywiołowej, nieco buntowniczej naturze. W ponurym sierocińcu w Londynie, w którym chłopiec mieszka od urodzenia, te cechy charakteru nie są tolerowane. Pewnej nocy Piotruś zostaje porwany do magicznej Nibylandii - fantastycznego świata piratów, wojowników i wróżek. Próbując odkryć sekret matki, która porzuciła go wiele lat temu, oraz znaleźć swoje miejsce w tej niezwykłej krainie, chłopiec przeżywa niesamowite przygody i nie raz pojedynkuje się na śmierć i życie. Aby ocalić Nibylandię, wraz z Tygrysią Lilią i nowym przyjacielem Jamesem Hakiem, musi rozprawić się raz na zawsze z bezwzględnym piratem Czarnobrodym, dzięki temu pozna swoje prawdziwe przeznaczenie i już na zawsze zapamiętamy go jako Piotrusia Pana.

gatunek: Fantasy, Przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Joe Wright
scenariusz: Jason Fuchs
czas: 1 godz. 51 min.
muzyka: John Powell
zdjęcia: John Mathieson, Seamus McGarvey
rok produkcji: 2015
budżet: 150 milionów $
ocena: 4,5/10






 
Piotruś Pan Origins


Pewnie każdy z nas chociaż raz w życiu słyszał o Piotrusiu Panie, o Kapitanie Haku czy chociażby o Dzwoneczku. Zapewne większość z was widziała nawet niejeden film o przygodach tego chłopca. Jednakże tym razem Joe Wright znany nam jako reżyser "Dumy i uprzedzenia" wziął na warsztat historię Piotrusia i postanowił opowiedzieć ją po swojemu. Czy twórca podołał nowemu wyzwaniu jakim jest kino familijne?

Na tym polu można by się spierać, ale chyba większość osób przyzna mi rację, że "Piotruś. Wyprawa do Nibylandii" jest niezbyt udanym dziełem. Oczywiście nie oznacza to jeszcze, że należy je skreślić, ponieważ pomysł na historię był, ale niestety zgubiono go w trakcie tworzenia produkcji. Fabuła filmu w większości jest nijaka, nudna i mało wciągająca. Choć na ekranie stosunkowo dużo się dzieje to tak naprawdę jest to zasługa dobrze zrobionych i widowiskowych efektów specjalnych, które próbują nam tylko mydlić oczy. Niestety oprócz nich produkcja nie ma żadnego punktu zaczepienia. Nawet postacie, których los powinien nas interesować nie starają się nas nim zaintrygować. Z całego filmu tak naprawę najlepiej prezentuje się sam początek, w którym można dostrzec zarys niedopracowanego konceptu. Jednakże "Piotruś" posiada także plusy, które przejawiają się w formie ciekawych i oryginalnych pomysłów na urozmaicenie fabuły. Są nimi sceny np.: porywania dzieci, śpiewania w kopalni czy gry kolorów i cieni.

Jeśli chodzi o skład aktorski to w obsadzie znalazło się parę ciekawych nazwisk, które niestety nie zawsze dają sobie radę na ekranie. Oczywiście jest to spowodowane niechlujnym rozpisaniem postaci, którym zdecydowanie powinno się poświęcić więcej uwagi. Levi Miller jako Piotruś wypada w miarę przekonująco, aczkolwiek nie jest to bohater, który zapadnie nam w pamięć. Garret Hedlund odgrywający Jamesa Haka stara się przedstawić go jako pogodnego i zabawnego człowieka co oczywiście kłóci się z jego oryginalną wersją. Niemniej jednak wypada całkiem przekonująco. Niestety nie można go porównać do Hugh Jackmana, który zaskarbia naszą uwagę. Aktor postawił na karykaturę i komizm, dzięki czemu jego postać wypada niezwykle intrygująco i lekko przez co nieustannie czekamy na każde pojawienie się Czarnobrodego. Najsłabiej ze wszystkich wypadła Ronney Mara, której postać jest tak nijaka, tak bezpłciowa, że aż ciężko w to uwierzyć. Jedyne co robi to biega po ekranie to w jedną to w drugą stronę i mówi parę zdać. Nie ma w niej nic co mogłoby nas zaciekawić. Ciekawie wypada jeszcze Adeel Akhtar jako niezdarny kolega Haka.

Oprócz wcześniej już wspominanych efektów specjalnych w "Piotrusiu" możemy jeszcze natrafić na ciekawe zdjęcia Johna Powell'a. Warto również wspomnieć o dobrym 3D, które nie jest tylko po to, aby wyciągnąć od nas te kilka złotych więcej. Niestety oprócz wymienionych tu rzeczy nie spotkamy już nic godnego uwagi.

Podsumowując "Piotruś. Wyprawa do Nibylandii" to nieudane kino familijne, które stara się mieć zadatki na coś większego. Niestety twórcy polegli przy procesie tworzenia fabuły jak i kształtowania postaci przez co w ich obrazie nie ma żadnego punktu zaczepienia. Jest on nijaki i przeładowany efektami, a zarazem ubogi w treść.  Świadczą o tym chociażby zagraniczne recenzje oraz mizerne wyniki z box-office'u. Niemniej jednak dzieci, które były ze mną na seansie wyszły z niego w miarę zadowolone, także wygląda na to, że produkcja spisała się w tej kategorii. W końcu czy nie o to chodziło?


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Supertrio Meryl Streep (trzykrotna laureatka Oscara), Jonathan Demme (Oscar za "Milczenie owiec", "Filadelfia", "Rachel wychodzi za mąż") i Diablo Cody (Oscar za scenariusz do filmu "Juno") przedstawia historię starzejącej się gwiazdy rocka, która w młodości porzuciła rodzinę na rzecz show biznesu. Teraz wraca na łono rodziny, a właściwie próbuje pozbierać jej szczątki. Nie jest przy tym pokorna i cierpliwa, tak jak współczująca nie jest jej rozwiedziona córka.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Jonathan Demme
scenariusz: Diablo Cody
czas: 1 godz. 41 min.
zdjęcia: Declain Quinn
rok produkcji: 2015
budżet: 18 milionów $
ocena: 6,5/10








 
Najtrudniejsze są powroty


Meryl Streep znana jest na całym świecie ze swoich niezwykłych kreacji aktorskich, dzięki którym zdobyła już trzy Oscary. Można by powiedzieć, że jest mistrzynią transformacji ponieważ zawsze udaje jej się rewelacyjnie wpasować w postać, którą właśnie odgrywa. Za każdym razem jest to nowa rola, nowe wyzwanie, ale zawsze udaje jej się nas zachwycić. Tym razem wraz z reżyserem Jonathanem Demme oraz scenarzystką Diblo Cody opowiada nam historię Ricki, która porzuciła rodzinę na rzecz kariery muzycznej. Sprawdźmy więc jak to supertrio poradziło sobie z tą historią.

Fabuła produkcji skupia się rzecz jasna na Ricki, która po latach rozłąki z rodziną stara się zasklepić stare rany. Już z opisu możemy wywnioskować, że jest to film z serii "odbudowujemy rodzinne relacje", który posiada bardzo schematyczną i wielokrotnie już powielaną linię dramatyczną. Ileż to już było filmów tego typu? Na szczęście "Nigdy nie jest za późno" jest odrobinę inny. Prosta i do bólu schematyczna fabuła jest tutaj lekko zmodyfikowana, jak również główna bohaterka znacznie odbiega od wcześniej przedstawianych postaci. Dzięki temu opowieść jest w miarę intrygująca i nie aż tak przewidywalna jak można by przypuszczać. Oczywiście nie ma co nastawiać się na arcydzieło. O obrazie Demme'a powiedziałbym raczej że jest poprawny i całkiem "schludny". Do tego nie jest przeładowany zbędą treścią, ani nie posiada żadnych wątków pobocznych, które niepotrzebnie próbowały by rozbudować
całość. Dzięki temu film jest niezwykle lekki i przyjemny w odbiorze. Nie zmęczy nas, ani nie znudzi. Będzie idealnym seansem na "ciężkie" wieczory.  Rzecz jasna nie ma  mowy o oryginalnej fabule czy skomplikowanych relacjach rodzinnych, które ciężko doprowadzić do ładu. Mamy same konkrety, które po prostu dobrze się prezentują i nie kują nas w oczy.

Jednym z plusów "Nigdy nie jest za późno" jest bardzo dobre aktorstwo. Na pierwszym planie mamy oczywiście rewelacyjną Meryl Streep, która nadrabia za nieco ubogą fabułę. Tak samo jak w "Sierpień w hrabstwie Osage" lub "Tajemnicach lasu" wciela się w silną, zdecydowaną, samodzielną i krnąbrną postać, która zawsze będzie się wyróżniać spośród innych. Oprócz tego jej bohaterka jest wielką optymistką, a co za tym idzie nie rozpamiętuje przeszłości tylko stara się iść naprzód, zostawiając w tyle dawne dzieje. Bardzo podoba mi się postawa Ricki, ponieważ wyróżnia się na tle podobnych jej postaci, a to sprawia, że jest w pewnym sensie oryginalna. Na ekranie pojawiają się również Kevin Kline, Mamie Gummer (córka Meryl), Rick Springfield oraz Sebastian Stan.

Film posiada spokojny klimat oraz lekki humor. Ma pozytywny wydźwięk, ale na szczęście nie jest przesłodzony. Jednakże to co go najmocniej charakteryzuje to rockowa nuta w postaci zespołu The Flash, który nieustannie umila nam seans świetnymi wykonaniami znanych piosenek. Dodają one  produkcji werwy oraz wyjątkowego tonu. Warto również wspomnieć o świetnym wokalu Meryl.

Podsumowując "Nigdy nie jest za późno" to bardzo lekki, przyjemny film, który można bez problemu obejrzeć w jesienne wieczory. Niestety cechuje go bierność i schematyczność, a całość wygląda raczej jak produkcja telewizyjna, a nie kinowa. Niemniej jednak da się odnaleźć w nim pozytywną energię, dobre aktorstwo, lekki humor oraz oryginalne rockowe brzmienia. Koniec końców można sięgnąć po najnowszą produkcję z Meryl Streep chociażby z samego względu na rolę wybitnej aktorki.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Najnowszy film Paolo Sorrentino, nagrodzonego Oscarem za "Wielkie piękno". W roli głównej Michael Caine jako słynny kompozytor, spędzający wraz z rodziną wakacje w luksusowym hotelu w Alpach. Przed laty postanowił, że nigdy więcej nic nie skomponuje oraz przestanie dyrygować. Niespodziewana wizyta wysłannika brytyjskiej Królowej, którego początkowo nie chce przyjąć ani wysłuchać, zmusi go do konfrontacji z najbliższymi oraz z własnym życiem.

gatunek: Dramat
produkcja: Francja, Wielka Brytania, Szwajcaria, Włochy
reżyser:Paolo Sorrentino
scenariusz: Paolo Sorrentino
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: David Lang
zdjęcia: Luca Bigazzi
rok produkcji: 2015
budżet:
ocena: 9,5/10











Sanatorium pogodna jesień


Po wielkim sukcesie jakim dla Paula Sorrentino był film "Wielkie piękno", który zdobył mnóstwo nagród, a w tym tą najbardziej przez wszystkich znaną czyli Oscar za najlepszy film nieanglojęzyczny, wszyscy zastanawiali się jakie będzie kolejne dzieło reżysera. Jak się okazało twórca powrócił na ekrany kin z dramatem "Młodość", który przypuszczam tak jak "Wielkie piękno" powalczy o niejedną nagrodę. Co więc w nowym filmie Sorrentino jest takiego wyjątkowego?

Omawianie produkcji można zacząć już od samego zwiastuna, który w pełni oddaje klimat oraz problematykę filmu. Jest poważnym wstępem do tego co zobaczymy na ekranie. A trzeba przyznać, że jest tego sporo. Sorrentino ukazuje nam historię nie jednej, nie dwóch, ale co najmniej pięciu postaci, z których każda jest na swój sposób wyjątkowa. Oczywiście nie da się ukryć, że wątek Freda Ballinger'a, byłego kompozytora jest tutaj najważniejszym punktem produkcji. Nie oznacza to jednak, że jest to jedyny godny uwagi wątek. Przez historię przewija nam się mnóstwo rozmaitych treści dotyczących ogromnej ilości postaci, z których jedne uzupełniają fabułę, a inne są jej istotną częścią. Wszystko to sprawia, że dostajemy niezwykle intrygujący, fenomenalnie skrojony i napisany film, który ogląda się bez westchnienia mimo, że trwa prawie dwie godziny. Reżyser opowiadając nam o życiu swoich postaci posługuje się niezwykłą gracją i profesjonalizmem czyniąc ze swojego obrazu zbiór opowieści, z których każdą można by wyjąć i opowiedzieć jako samodzielną fabułę. Coś niezwykłego. Oprócz tego obraz Sorrentino jest bardzo tajemniczy. Twórca nie podaje nam informacji na tacy tylko zmusza nas do ruszenia głową i wyciągnięcia właściwych wniosków z obserwacji przebiegu zdarzeń ekranowych. Nic nie jest powiedziane wprost przez co prawie każda scena musi zostać przez nas dokładnie zrozumiana bo inaczej nie załapiemy co twórca chce nam przekazać i dlaczego. Z jednej strony jest to bardzo ekspresyjna i luźna forma pozwalająca na osiągnięcie wielu interpretacji każdej ze scen, ale zaś z drugiej strony bardzo problematyczna jeśli w pewnym momencie zgubimy wątek. Niestety, ale podczas oglądania filmu trzeba wytężyć myślenie.

Kolejną wartą uwagi rzeczą w filmie są ciekawie zarysowane postacie, których historie niesamowicie intrygują. Reżyser do samego końca trzyma nas w niepewności co do motywów ich zachowań i sposobu pojmowania różnych tematów. Posługuje się przy tym licznymi metaforami, które dodatkowo komplikują  rozumienie całości. Oprócz tego ciekawie prezentuje się przedstawienie całego ośrodka wypoczynkowego jako nieciekawego i wręcz zmechanizowanego miejsca, w którym można spędzić całe wakacje nawet tego nie zauważając.

W składzie aktorskim "Młodości" mamy prawdziwe gwiazdy, które świetnie prezentują się na ekranie przez co automatycznie windują ocenę produkcji do góry. W obsadzi znaleźli się świetny Michael Caine, rewelacyjny Harvey Keitel, bardzo dobra Rachel Weisz oraz równie dobry Paul Dano. Oprócz tego pojawiają się Robert Seethaler, Jane Fonda i Alex MacQueen. Co do reszty obsady nie mam zastrzeżeń ponieważ każdy zaprezentował się na dobrym poziomie.

W produkcji możemy również natrafić na rewelacyjne zdjęcia, które ukazują piękno górskich krajobrazów, genialną muzykę, która na długo po seansie będzie nas prześladować oraz bardzo dobrze dopasowane do obrazu piosenki rozmaitych wykonawców jak i kompozycje klasyczne. To świetne połączenie gwarantuje piorunujące wrażenia. Dodatkowo całość jest zrobiona z niemałym rozmachem, a gdzieniegdzie pojawiają się nawet efekty specjalne. Ciekawie prezentuje się również mieszany ton produkcji, który świetnie się równoważy balansując między dramatem, komedią i  refleksyjno-egzystencjalnym stylem.

Wszystkie te poszczególne elementy tworzą niezwykle intrygujące, wciągające, głębokie i klimatyczne dzieło, które rewelacyjnie się ogląda. Do tego dochodzi jeszcze doborowa obsada i genialne wykończenie. Muszę przyznać, że już dawno żaden film mnie tak nie zachwycił. Mogło by się walić i palić, a i tak nie oderwał bym się od projekcji. Tak mnie ten obraz "wciągnął". Naprawdę warto sięgnąć po tę produkcję. A szczególnie polecam ją wszystkim osobom szukającym niezwykłych doznań (tych duchowych i wizualnych) podczas seansu. Nie pożałujecie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Robert Zemeckis, twórca „Forresta Gumpa” i „Cast Away: poza światem”, zabiera nas w świat magii, przedstawiając historię Philippe’a Petita, francuskiego artysty-linoskoczka, który w 1974 r. w spektakularny sposób, bez jakichkolwiek zabezpieczeń, przeszedł po  stalowej linie rozpostartej między nowojorskimi wieżami World Trade Center. Podniebny spacer trwał 45 minut. Drobna sylwetka ubranego na czarno mężczyzny stała się symbolem, a wyczyn przyniósł mu międzynarodowy rozgłos i zapewnił miejsce w historii (nikomu nie udało się tego powtórzyć). Współcześni ocenili dokonanie Petita jako romantyczny gest skierowany przeciw wyrachowanemu światu korporacji zajmujących biura World Trade Center.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: USA
reżyser: Robert Zemeckis
scenariusz: Christopher Browne, Robert Zemeckis
czas: 2 godz. 3 min.
muzyka: Alan Silvestri
zdjęcia: Dariusz Wolski
rok produkcji: 2015
budżet: 35 milionów $
ocena: 7,7/10







 
Spełniać swoje marzenia


Robert Zemeckis znany jest z tego, że lubi opowiadać nam niespotykan historie ludzi, którzy doświadczyli czegoś niezwykłego. Najlepszymi przykładami tej tezy są każdemu znane tytuły filmowe jak: "Forrest Gump" czy "Cast Away: Poza światem", w których to reżyser przedstawiał nam niezwykle oryginalną i intrygującą historię ludzi pokonujących wszelkie bariery. Z "The Walk" jest całkiem podobnie, gdyż twórca opowiada nam w nim o niestrudzonych wysiłkach Philippe'a Petita, który najbardziej na świecie pragnął przejść pomiędzy dwoma wieżowcami World Trade Center. I udało mu się. Jednakże czy reżyser podołał zadaniu opowiedzenia nam przekonującej historii?

Fabuła filmu nie tylko skupia się na samym wyczynie Petita, ale również bardzo dokładnie opowiada o tym co miało miejsce na długo przed samą decyzją o przejściu po linie. Oglądając obraz mamy wrażenie, że obcujemy z dwoma poprzednimi produkcjami twórcy. Z jednej strony mamy przedstawione, życie naszego bohatera od momentu kiedy zdał sobie sprawę, że chce zostać linoskoczkiem (czyli od okresu dzieciństwa) jak w "Forrescie Gump'ie", a zaś z drugiej strony mamy ukazane niestrudzone działania Petita do spełnienia swojego marzenia prawie jak w "Cast Away". Oprócz tego narratorem całej opowieści jest główny bohater. Na pierwszy rzut oka  można dostrzec wiele podobieństw do wcześniejszych filmów reżysera. Na szczęście na podobieństwach się kończy. Zemeckis posługuje się tylko sprawdzonymi schematami, które są kluczem do sukcesu, a przecież całą opowieść i tak napisało samo życie. Co do fabuły to jest ona intrygująca i wciągająca, aczkolwiek nie zawsze jest wstanie maksymalnie przykuć naszą uwagę. Zdarzają się przestoje w akcji w postaci mało ciekawych scen przez co niekiedy film może nam się dłużyć. Oprócz tego produkcja posiada skrupulatnie stworzony scenariusz dzięki czemu całość jest lekka i przejrzysta. Nie ma żadnych niedomówień czy przeskoków w akcji. Produkcja sprawia wrażenie dobrze skrojonej i opowiedzianej historii, którą bardzo przyjemnie się ogląda. Oprócz tego obraz jest utrzymany w takim bajkowym stylu, który emanuje pozytywną energię i motywuje nas do spełniania swoich marzeń, nawet tych najbardziej szalonych. Niestety twórcy zdarzają się potknięcia w postaci źle skomponowanych lub dopasowanych scen, które nie pasują do całości. Takim przykładem może być scena z "trumną" czy też nagle znikąd pojawiająca się mewa (oglądając film zrozumiecie). Jednakże tym co przeszkadzało mi w "The Walk" najbardziej był narrator. Według mnie był on niedopasowany do obrazu przez co często odrywał nas od produkcji wprowadzając zamieszanie. Być, może to tylko moje zdanie, ale podczas oglądania filmu odniosłem właśnie takie wrażenie. Gdyby bardziej dopracowano kwestię narratora oraz momenty kiedy ma się pojawiać z pewnością wyszłoby to lepiej.

Pod względem aktorskim produkcja wypada naprawdę dobrze. Mamy w niej zarówno światowej sławy aktorów oraz tych mniej znanych. Na pierwszym planie mamy oczywiście Josepha Gordona-Levitt'a, który rewelacyjnie wcielił się w postać Petita. Artysta zaskoczył mnie pokazując całkiem nowe pokłady swoich zdolności, dzięki którym jak najbardziej kupuję przedstawianego przez niego bohatera. Oprócz tego posługując się specjalnie akcentowanym angielskim, udowadnia swoje wielkie zaangażowanie w rolę. Levitt nawet wziął tygodniowy kurs chodzenia po linie u samego Petita! Na ekranie pojawiają się także Charlotte Le Bon jako Annie - miłość Petita, James Badge Dale, Ben Schwartz oraz Benedict Samuel jako pomocnicy Philippea przy kreowaniu jego misternego planu. Dodatkowo mamy Bena Kingsley'a w bardzo ciekawej kreacji Papy Rudy'ego.

Wybierając się na "The Walk. Sięgając chmur" należy zwrócić uwagę na  rozmach z jakim wykonano produkcją. Mamy świetne i widowiskowe scenografie oraz rewelacyjne zdjęcia Dariusza Wolskiego, które są w stanie nas przenieść do świata filmu. Obraz posiada również fenomenalne efekty specjalne, dzięki którym Nowy Jork z 1974 roku wygląda nadzwyczaj realistycznie. Do tego dochodzą, jeszcze świetnie odwzorowane z najmniejszymi szczegółami wieże World Trade Center. Efekt całościowy robi ogromne wrażenie, szczególnie gdy oglądamy film w technologii IMAX 3D. Podczas spaceru Petita można się nieźle przestraszyć dlatego osobom z lękiem wysokości nie polecam IMAXA, aczkolwiek naprawdę warto wybrać się na produkcję w tej technologii, gdyż gwarantuje niezapomniane wrażenia.

Podsumowując, najnowszy film Roberta Zemeckis'a pomimo kilku niedopasowanych scen i niepasującego do całości narratora prezentuje się całkiem dobrze. Oczywiście można by troszeczkę skrócić obraz i zostawić tylko te najważniejsze sceny przez co może uniknięto by przestoi w akcji, a całość była by lepiej dograna. Niemniej jednak historia jest bardzo skrupulatnie opowiedziana dzięki czemu całość jest niezwykle lekka i przyjemna w oglądaniu. Oprócz tego produkcja posiada bardzo wartościowy przekaz mówiący nam, że warto mieć marzenia i dążyć do ich realizacji, gdyż kiedy uda nam się je spełnić będziemy najszczęśliwszą osobą na ziemi. I trzeba przyznać, że coś w tym jest.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Oparta na faktach opowieść o narodzinach i upadku gangsterskiego imperium braci bliźniaków Rona i Reggie’go Kray, którzy w barwnych latach 60-tych terroryzowali Londyn. W walce o miejsce na szczycie byli zawsze bezlitośni i nierozłączni, ich brutalność przeszła do legendy. Jednak gdy pojawiły się wielkie pieniądze, władza i kobiety, ich drogi zaczęły się rozchodzić. Pojawiły się odmienne pomysły na prowadzenie "biznesu", a w konsekwencji konflikty, na które tylko czekali ich wrogowie.


gatunek: Biograficzny, Gangsterski
produkcja: USA
reżyser: Brian Helgeland
scenariusz: Brian Helgeland
czas: 2 godz. 11 min.
muzyka: Carter Burwell
zdjęcia: Dick Pope
rok produkcji: 2015
budżet: 25 milionów $
ocena: 7,5/10









 
Rodzina to rzecz święta


Najnowszy film Briana Helgeland'a już na długo przed premierą wywołał nie małe poruszenie. Jednakże całe to zamieszanie spowodowane było nie tematyką filmu, gdyż już wcześniej było kilka produkcji o zabójczym rodzeństwie, które terroryzowało Londyn, a głównie informacją mówiącą, że w roli obydwu braci wystąpi Tom Hardy. Niecodziennie widzi się aktorów w takich rolach dlatego tym bardziej zaintrygowała mnie ta produkcja. Jednakże Hardy to jedno, a co z resztą?

Fabuła produkcji skupia się wokół bliźniaków Krey oraz na okresie ich największej działalności jako gangsterów. Film tak naprawdę rozpoczyna się w momencie kiedy jeden z braci – Ronald poznaje Frances, w której się zakochuje. Warto również nadmienić, że narratorem całej opowieści jest właśnie Frances, która prowadzi nas przez całą historię. Ta zaś jest całkiem intrygująca i wciągająca. Mimo, że opowiada o dwóch gangsterach prezentuje się w niezwykle lekkiej formie dzięki czemu film ogląda się bardzo przyjemnie. Ile w obrazie jest prawdy nie mam pojęcia, ale wiem na pewno, że twórca przedstawił nam w nim całą masę zdarzeń, które wypełniają produkcję po brzegi. Nie da się jednak ukryć, że w większości dzieło Helgeland'a skupia się na życiu Ronalda Kreya oraz jego miłości do Frances. Wątek ten jest tak bardzo rozbudowany, że momentami mamy wręcz wrażenie, że to jest jakiś dramat-miłosny, a nie kino gangsterskie. Bo z "Legend" jest tak, że raz mamy do czynienia z motywem melodramatycznym, a później zaś z intrygą gangsterską w pełnym wydaniu. Te przeskoki w tonie prowadzenia akcji widać przez co niestety ukazują one słabszą stronę filmu. Do minusów zaliczam również wcześniej wymienione uwypuklenie sylwetki Ronalda, a zostawienie w cieniu postaci Reggiego oraz to, że film całościowo nie przemawia do mnie jako kino gangsterskie. Jednakże pomimo tych braków obraz i tak prezentuje się dobrze.

W roli głównej mamy Toma Hardy'ego jako Ronalda i Reggiego Krey. Hardy jak najbardziej podołał zadaniu sportretowania dwóch odmiennych osobowości dzięki czemu, obie postacie są tak intrygujące. Posługując się odmienną mimiką, postawą i głosem udało mu się stworzyć ciekawą i wiarygodną sylwetkę drugiego z braci. Oczywiście pomocna okazała się także niewielka charakteryzacja. Obok Hardy'ego na ekranie pojawiają się Emily Browning jako Frances - miłość Ronalda, David Thewlis jako Leslie Payne - doradca strategiczny rodzeństwa, Christopher Eccleston jako Nipper Read - główny śledczy w sprawie przestępstw rodzeństwa oraz Paul Anderson jako Albert Donoghue – prawa ręka Ronalda. Oprócz nich pojawiają się także: Taron Egerton znany z "Kingsmen", Colin Morgan czyli były Merlin oraz Sam Spruell i Paul Bettany. Co do obsady nie mam rządnych zastrzeżeń, gdyż mamy mocny skład aktorski, który świetnie się prezentuje, a rola Hardy'ego jest wisienką na torcie.

W filmie mamy również do czynienia z wieloma ciekawymi scenografiami, przyzwoitą muzyką i dobrymi zdjęciami. Nad wszystkim góruje świetny klimat, od którego produkcja aż kipi. Jest niezwykle oryginalny i wyrazisty dzięki czemu obraz wiele zyskuje. Oprócz tego w dziele  Helgeland'a możemy napotkać rewelacyjny humor, który świetnie równoważy zarówno wątek miłosny jak i gangsterskie intrygi.

Podsumowując "Legend" pomimo kilku błędów prezentuje się naprawdę dobrze. Mamy na pokładzie całkiem ciekawą historię, bardzo dobrych aktorów oraz świetny klimat i niecodzienny humor. Oprócz tego obraz jest lekki i bardzo przyjemnie się go ogląda. Choć zagraniczni recenzenci filmem nie byli zachwyceni, to jednak ja mogę go wam polecić i zapewnić, że warto się na niego wybrać.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

W Waszyngtonie, wiele dzieci wspomina o swoim wyimaginowanym przyjacielu imieniem Drill. Rodzice nie zdają sobie jednak sprawy, że nie jest on tak wyimaginowany, jak im się wydaje. Gdy tajemnicze zabawy, do których Drill nakłania dzieci okazują się niebezpieczne, agentka FBI, Claire Bennigan, specjalizująca się w kontaktach z dziećmi, zostaje wezwana, by zbadać sprawę. Czego chce Drill  i czemu komunikuje się wyłącznie z dziećmi? Rozpoczyna się wyścig, w którym stawką jest nie tylko życie rodzin maluchów, ale bezpieczeństwo całego świata . A czas ucieka.

twórca: Soo Hugh
oryginalny tytuł: The Whispers
gatunek: Dramat, Sci-Fi 
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz
odcinków: 13
sezonów: 1
muzyka: Conrad Pope, Robert Duncan
zdjęcia: Jeff Cutter,  Adam Suschitzky
produkcja: abc
ocena: 8,5/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 13 lat (wg. KRRiT)







O "The Whispers" dowiedziałem się już w zeszłym roku. Stwierdziłęm wtedy, że pociąga mnie tytuł i chętnie bym te serial zobaczył. Później minęło ponad rok do czasu kiedy premierę miał pierwszy odcinek. Już prawie zapomniałem sobie o produkcji, gdy nagle wyskoczyło mi info o pilocie. Oczywiście z początku się ociągałem, ale jak już po niego sięgnąłem to dopiero się zaczęło...



A czy ty miałeś w dzieciństwie zmyślonego przyjaciela?


Z reguły nowe produkcje telewizyjne pojawiają się dwa razy do roku. Są to okresy: wiosenny i jesienny. Jednakże wyróżnia się jeszcze trzeci okres nazywany przez telewizję midseason. Pora ta przypada na dziurę pomiędzy cyklem wiosenny i jesiennym, czyli na kochane przez nas wszystkich wakacje. Dla wielu stacji jest to okres zastoju, ale dla innych zaś szansa na zdobycie dużej ilości widzów. Choć w czasie letniej przerwy niechętnie siadamy przed telewizorem to jednak nie oznacza to, że w ogóle. Zdarzają się wyjątki jak chociażby "Miasteczko Wayward Pines", które zgromadziło rekordowa liczbę widzów, właśnie w czasie midseason. "Szepty" także pojawiły się w tym czasie jednakże jeśli chodzi o wyniki oglądalności to niestety jest już gorzej. Wcale nie oznacza to jednak, że serialowi czegoś brakuje. Aby to udowodnić przyjrzymy się bliżej produkcji, której producentem wykonawczym jest Steven Spielberg.

To co na pierwszy rzut oka z pewnością nas zachęci do oglądania serialu jest pierwszy odcinek, który kipi od tajemnicy, akcji oraz świetnego napięcia. Jest idealnym wstępem do całości dzięki czemu bez wahania sięgniemy po resztę epizodów. A uwierzcie mi jest po co sięgać. Serial jest niezwykle intrygujący i tajemniczy, a najlepsze w nim jest to, że nie przestaje nas zadziwiać. Twórcom udało się skonstruować niezwykle przemyślaną i ciekawą historię, która pochłania nas bez reszty. Oprócz tego potrafi wielokrotnie nas zaskoczyć oraz sprowokować do własnych spekulacji na temat przebiegu zdarzeń. A wszystko zaczyna się od małej dziewczynki – Harper, która po prostu chciała zagrać w grę ze swoim "wymyślonym" przyjacielem o imieniu Drill. Scenarzystom udało się stworzyć bardzo zagmatwaną intrygę, która nieustannie kręci się wokół dzieci mających kontakt z Drillem. Sam pomysł na stworzenie postaci Drilla jako "zmyślonego przyjaciela" wielu dzieci jest zaskakująco dobry. Choć twórcy systematycznie ujawniają nam kolejne wątki i powoli prowadzą nas do rozwiązania całej zagadki to i tak cała mistyfikacja zostaje nam ujawniona dopiero na sam koniec całej serii. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie pojąć o co tak naprawdę chodziło Drillowi. Warto także zwrócić uwagę na to z jaką lekkością i płynnością twórcy prowadzą nas przez cały serial. Nie owijają w bawełnę, ani nie starają się czegoś specjalnie skomplikować. Dzięki temu akcja serialu jest taka wartka, a wydarzenia przedstawiane na ekranie takie wciągające. Naprawdę ciężko jest nam się oprzeć pokusie poznania prawdy, gdyż ciągle nam się zdaje, że jest ona na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło by sięgnąć i wziąć ją.

Kolejnym plusem serii są rewelacyjnie napisane i zagrane postacie. Każda z nich ciągnie za sobą bagaż doświadczeń oraz posiada bardzo precyzyjnie nakreśloną psychikę. Bynajmniej nie są to bezpłciowe i nudne postacie. Bohaterowie "Szeptów" to ciekawe i silne osobowości, które nie tylko dbają o dobro swoje, ale i ogółu. Prezentują sobą niecodzienną odwagę jak i zaangażowanie dla sprawy. Oprócz tego są przedstawieni w jak najbardziej naturalny sposób przez co bardzo łatwo możemy się z nimi utożsamić, polubić ich oraz kibicować im w dramatycznych sytuacjach. W składzie aktorskim znajdują się: Lily Rabe, Milo Ventimigilia, Barry Sloane, Kristen Connoly oraz Catalina Denis. Oczywiście nie można zapomnieć o młodszej części obsady w której w skład wchodzą: Kyle Harrison Breitkopf, Kylie Rogers oraz Abby Ryder Fortson. Cała obsada pokazała naprawdę dobry poziom, a w szczególności dzieci, które wypadły rewelacyjnie.

Produkcja może pochwalić się także nieziemskim klimatem, który jest na pograniczu grozy i psychozy. Potrafi wprowadzić nas w odpowiedni nastrój i sprawić, że ciarki przejdą nam po plecach. Jest bardzo tajemniczy oraz budujący napięcie. W połączeniu z intrygującą fabułą oraz niezwykle klimatyczną muzyką Conrada Pope'a i Roberta Duncan'a prezentuje się rewelacyjnie. Niestety jeśli chodzi o efekty specjalne to tutaj jest już niestety gorzej. Co prawda w serialu nie ma wielu scen wymagających jakiś poważniejszych zabiegów, to mimo to jak już jakieś się pojawiają to wypadają przeciętnie.

Niemniej jednak całościowo "Szepty" prezentują się naprawdę bardzo dobrze. Mamy świetnie skonstruowaną historię, która trzyma nas w napięciu. Mamy wartką akcję przez co nie mam mowy o nudzie oraz świetne postaci, aktorów, klimat i muzykę. Naprawdę nie spodziewałem się, że tak przypadnie mi do gustu ta propozycja. Prawdę mówiąc niewiele jest seriali sci-fiction posiadających intrygującą fabułę i naprawdę dobry poziom. Tym bardziej nie rozumiem dlaczego nie ma jeszcze zapowiedzianej kontynuacji. Stacji nie zadowoliły wyniki oglądalności serii, które jak na ten okres telewizyjny są w miarę przyzwoite. W szczególności, że "The Whispers" gromadziło znacznie większą widownię niż reszta seriali wyświetlanych w tym okresie (oczywiście poza "Miasteczkiem Wayward Pines"). Poza tym twórcy zaserwowali nam bardzo dziwne zakończenie, które tak naprawdę sprowadza się do kontynuacji, bez której nie dowiemy się co stało się dalej i dlaczego w ogóle tak się stało. Miejmy nadzieję, że "Szepty" powrócą w drugim sezonie, a my dowiemy się czegoś więcej. Na ten moment niestety opowieść dla mnie przynajmniej sprawia wrażenie niedokończonej, a to jest duży minus.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Mała Dziewczynka zaprzyjaźnia się z ekscentrycznym staruszkiem z sąsiedztwa, który przedstawia się jako Pilot. Nowy znajomy opowiada jej o niezwykłym świecie, gdzie wszystko jest możliwe. Świecie, do którego dawno temu zaprosił go przyjaciel – Mały Książę. Tak zaczyna się magiczna i pełna przygód podróż Dziewczynki do krainy jej własnej wyobraźni i do bajkowego uniwersum Małego Księcia.

gatunek: Animacja, Fantasy, Przygoda
produkcja: USA
reżyser: Mark Osborne
scenariusz: Irena Brignull, Bob Persichetti
czas: 1 godz. 48 min.
muzyka: Richard Harvey, Hans Zimmer
rok produkcji: 2015
budżet: 77,5 miliona $
ocena: 6,9/10












 
Dorosłość jest przereklamowana


Chyba każdy z nas zna "Małego Księcia" autorstwa Antoine de Saint-Exupéry'ego, albo przynajmniej o nim słyszał. Ta niewielka, ale jakże przejmująca powieść zwojowała świat. Urzeka swoją intrygującą i smutną opowieścią, która koniec końców okazuje się być szczęśliwą. Tak też właśnie jest z najnowszą adaptacją książki, jednakże reżyser trochę inaczej opowiada nam historię "Małego Księcia". Czy aby na pewno przekonująco?

Fabuła filmu tak w zasadzie skupia się na małej dziewczynce (a nie na księciu), która spotkawszy podstarzałego pilota samolotu wsłuchuje się w opowieść o tajemniczym Małym Księciu, którego ów człowiek spotkał. Muszę przyznać, że jest to bardzo śmiałe posuniecie przy tak znanej powieści i jak się później okazuje bardzo trafione. Twórcy poprzez historię Małego Księcia opowiadają nam o życiu dziewczynki, która zamiast bawić się z przyjaciółmi, ciężko pracuje aby dostać się do prestiżowej akademii, a przy okazji stara się sprostować wygórowanym oczekiwaniom swojej matki. Oprócz tego reżyser pokazuje nam do czego zmierza nasz świat oraz tworzy ciekawą aluzję do ówczesnego szkolnictwa, które już od najmłodszych lat stara się wycisnąć z dzieci ile się da tylko po to, aby "coś z nich wyrosło". Przy takich sprawach zapomina się o dobru dziecka, oraz jego potrzebach, gdyż myśląc daleko w przyszłość nie jesteśmy w stanie skupić się na tu i teraz. Tak właśnie jest z mamą głównej bohaterki, która nawet chcąc dobrze dla swojego dziecka wyrządza mu krzywdę.

Film ukazuje nam powrót do dzieciństwa oraz mówi o tym, że należy się cieszyć z każdej chwili. Fabuła obrazu jest w miarę intrygująca, aczkolwiek zdarzają się przestoje w akcji, które nieco spowalniają przebieg produkcji jak i powodują zmniejszenie naszego zainteresowania. Niemniej jednak historia jest bardzo płynna, w miarę przejrzysta i łatwa do zrozumienia dla dzieci. Potrafi rozśmieszyć oraz wzruszyć. Choć jest to smutna opowieść, to jednak kończy się happy end'em. Jako, że obraz jest swego rodzaju hybrydą łączącą powieść oraz wymyślone przez twórców postacie nie powinno nas dziwić, że obie opowieści się przenikają. Niestety nie do końca przekonuje mnie zabieg dopowiedzenia dalszej historii Małego Księcia, która pojawia się w dziele Marka Osborn'a. Twórcy postanowili opowiedzieć nam o tym co było dalej od momentu kiedy Mały Książę opuścił ziemię i miał powrócić do swojej róży. Ten zabieg nie tyle co znacznie wydłuża film i sprawia, że zaczyna nas troszkę nudzić, ale również może wywołać mieszane uczucia. Reżyser popuścił wodze fantazji i z wielkim rozmachem opowiedział nam dalszy ciąg, który niestety nie do końca mnie przekonuje. Co do pomysłu to muszę przyznać, że jest on bardzo oryginalny, ale z wykonaniem niestety już trochę gorzej.

Na plus warto wymienić ciekawie nakreślone postacie, dobry polski dubbing oraz ładną i płynną animację. Do tego dochodzi jeszcze lekka muzyka, trochę humoru oraz wartościowy przekaz.

Mark Osborne podszedł do tematu "Małego księcia" trochę z innej strony i trzeba przyznać, że całkiem nieźle mu to wyszło. Może nie we wszystkich aspektach poradził sobie z udźwignięciem prozy Antoine de Saint-Exupéry'ego, ale widać w jego dziele ciekawy i oryginalny zamysł, który budzi respekt. Być może ten dopowiedziany fragment nie spodobał mi się z racji, że został stworzony w łatwej do przyswojenia przez dzieci formie. W końcu z założenia bajki są dla dzieci.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.