Snippet

Delphine to poczytna paryska pisarka, która od jakiegoś czasu cierpi na brak weny. Gdy pewnego dnia w trakcie podpisywania książek poznaje tajemniczą kobietę, jej życie zaczyna stopniowo zbaczać z wcześniej wytyczonego toru. Między kobietami rodzi się relacja, która z czasem z przyjaźni zmienia się w toksyczne uzależnienie. Delphine zaczyna tracić kontrolę nad swoim życiem, a wszystko co uważała dotychczas za pewnik, zmienia swe pierwotne znaczenie.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyseria: Roman Polański
scenariusz: Olivier Assayas, Roman Polański
czas: 1 godz. 36 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Paweł Eldman
rok produkcji: 2017
budżet: -
ocena: 6,0/10

















Bez szału, ale poprawienie


Twórczość artystyczna jest jak życie. Nigdy nie wiadomo co nam przyniesie. Napędzana nietuzinkowymi pomysłami, śmiałym rozwiązaniami i czystą radością tworzenia stoi na czele najtrudniejszych profesji. Albowiem bardzo łatwo podczas tworzenia popaść w rutynę bądź też doświadczyć załamania nerwowego lub najzwyczajniej w świecie się wypalić. Stracić iskrę wzniecającą pożar. Co ciekawe odnosi się to nie tylko do fabuły obrazu, ale również do jego twórców.

Delphine to słynna francuska pisarka. Właśnie odnosi kolejny sukces po wydaniu swojej najnowszej powieści. Niestety jak sama twierdzi, napisanie tej książki nie było łatwe i kosztowało ją dużo zdrowia. Jest pusta i bez chęci do dalszej pracy. Z niespodziewaną pomocą przychodzi Elle (albo Ona w polskiej wersji), z którą nasza bohaterka się szybko zaprzyjaźnia. Wkrótce przekonuje się, że Elle nie zależy jedynie na przyjaźni. Rozpoczyna się niebezpieczna gra... Roman Polański po kilku latach nieobecności na rynku filmowym powraca z nowym dziełm. Co prawda jego oryginalna premiera miała miejsce w Cannes już rok temu, to jednak my mamy możliwość obejrzeć film dopiero teraz. I choć nie czekałem na ten film gorliwie (no może tylko ze względu na Evę Green) to muszę przyznać, że byłem bardzo ciekaw kinowego seansu. Będąc już po odbytym pokazie, stwierdzam, że ani się przesadnie nie zawiodłem, ani nadzbyt zachwyciłem. Dlaczego? Już wyjaśniam. Zaczynimy jednak od tego, że film powstał na podstawie powieści o takim samym tytule autorstwa Delphine De Vigan. Książkę Polańskiemu podsunęła żona, a on nakręcił film. Nie ma to jak #CouplePower. Wracając jednak do produkcji, muszę przyznać, że książki nie czytałem i nie jestem pewien czy już ją przeczytam, ale to z całkiem innych powodów, o których powiem później. Natomiast sam film rozpoczyna się zaskakująco dobrze. W bardzo wartkim i zwięzłym wstępie reżyser zawiera wszystko to co potrzebne do zaciekawienia nas swoją opowieścią. Wyraziste bohaterki, tajemnica oraz groza. Koniec końców niczego więcej nam nie trzeba. W opowieść wchodzi się gładko i bezproblemowo podażą za głównym wątkiem. Z czasem więź między bohaterkami się zagęszcza i na ekranie robi się intensywniej, niestety nie można tego samego powiedzieć o naszych odczuciach. Przede wszystkim im dalej w las tym produkcja staje się coraz bardziej niemrawa, rozmyta, niekonkretna i niespójna. Opowieść z początku ciekawa i wciągająca zaczyna się rozmywać w nicość, tak jakby traciła wszystkie kolory czyniące ją wyrazistą. Fabuła niestrudzenie brnie do przodu, jednakże po czasie zapomina, co tak naprawdę w tej historii jest najważniejsze. Emocje, intryga oraz tajemnica. Wszystkie te trzy elementy, które nam towarzyszyły od początku, zaczynają z czasem ulegać degradacji, aż zostaje tylko pusty pancerz. Co prawda ten pancerz również da się całkiem bezproblemowo oglądać, ale to już nie to samo uczucie, albowiem widać ten przeskok między początkiem a końcem. To samo tyczy się pierwszoplanowej, czyli jedynej intrygi zawartej w obrazie. Im dalej w las tym główny wątek zaczyna się coraz bardziej rozmywać. Z czasem zaczyna przybierać niekiedy nawet kuriozalne rozmiary. Kolejną rzeczą, której mi w produkcji zabrakło to brak przysłowiowego "mięsa". Zwiastun zapowiadał soczystą i poniekąd brutalną (ale nie w dosłownym sensie) opowieść, która nie tylko zszokuje, ale także pozostawi nas w osłupieniu. Film niestety ledwo wywiązuje się z jednego założenia. Filmowa historia niekiedy okazuje się zbyt grzeczna, kiedy chwiałoby się zaatakować z "grubej rury". Brak jej drapieżnego pazura, który byłby w stanie wprowadzić nieco życia w dalszą część filmu i sprawiłby, że nie byłaby taka monotonna. Liczyłem, że otrzymam coś więcej. Coś bardziej soczystego i wyrazistszego niż to, co ostatecznie mogłem ujrzeć na ekranie. Co ciekawe inny punkt widzenia dostarczają osoby, które przeczytały powieść, albowiem większość z komentarzy jest zdania, że książka zbyt dobra, ani ciekawa nie jest. Ponadto nazywają ją niebywale "nie filmową" powieścią, a jej ekranową adaptację pozytywnym zaskoczeniem biorąc pod uwagę ogrom materiału oraz niezbyt dobrą przyswajalność oryginału. Jak widać, każdy kij ma dwa końce. Jednakże jeśli brać pod uwagę sam film to szału nie ma. Jest poprawnie, ale mogło być lepiej.

Aktorsko jest dobrze, niekiedy nawet bardzo dobrze, ale niestety nie tak dobrze, jak byśmy tego chcieli. Aktorki rewelacyjnie wchodzą w swoje role i perfekcyjnie portretują odrębne charaktery swoich postaci. Jedyny problem leży w scenariuszu, który nie doprecyzowuje ich sylwetek. Z początku nam to nie przeszkadza, ale z czasem staje się to uciążliwe. Naszym bohaterkom zaczyna brakować głębi, przez co ich działania oraz nastroje niekiedy wypadają niesamowicie płasko i bez przekonania. Twórcy zbyt wiele czynników zostawiają nietkniętych oraz urwanych w sferze domysłów. Nie byłoby w tym nic złego, jak na przykład jest z otwartym zakończeniem. Problem niestety pojawia się wtedy, gdy zbyt wiele rzeczy jest niepewnych i słabo umotywowanych. Wtedy cała opowieść zaczyna się sypać. Na szczęście aktorki są w stanie umiejętnie ograć te niedogodności. Emmanuelle Seigner jest bardzo przekonująca jako cierpiąca na depresję i załamanie nerwowe pisarka, a Eva Green perfekcyjnie ukazuje niesamowicie tajemniczą i nieobliczalną Elle. Reszta aktorów świetnie wypełnia tło opowieści.

Strona techniczna zawodzi najmniej. Przede wszystkim ze względu na jej świetne dopracowanie. Mamy przede wszystkim bardzo dobre zdjęcia Pawła Eldmana, ciekawą i ujmująca muzykę Alexandre Desplata oraz świetny montaż. Dodatkowo należy pochwalić kostiumy, charakteryzacje, oraz scenografię. Należy również zwrócić uwagę na niepokojący klimat, który co prawda z czasem ulatuje, ale koniec końców potrafi być bardzo intrygujący.

"Prawdziwa historia" to sprawnie zrealizowany film, który ukazuje nam świetną pracę rzemieślniczą, ale zawodzi pod względem treści i przekazu. Obydwaj twórcy polegli. Romanowi Polańskiemu brak już tego drygu do mięsistych opowieści, a scenarzyście brak dokładności i wiarygodności. Koniec końców wyszło naprawdę przyzwoicie, ale dało się osiągnąć zdecydowanie lepszy efekt, biorąc pod uwagę potencjał opowieści. I nie mówią tutaj o papierowym pierwowzorze.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Mąż, dom i trójka dzieci! Marlo to prawdziwa superbohaterka, ale czasem nawet superbohaterki potrzebują chwili wytchnienia. Pewnego wieczoru w drzwiach domu Marlo zjawia się tajemnicza niania, Tully... Młoda, piękna i zwariowana opiekunka szybko wywraca do góry nogami życie całej rodziny. Marlo musi zmierzyć się z przebojową i pełną energii dziewczyną, która ma w sobie wszystko to, co Marlo utraciła.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyseria: Jason Reitman
scenariusz: Diablo Cody
czas: 1 godz. 36 min.
muzyka: Rob Simonsen
zdjęcia: Eric Steelberg
rok produkcji: 2018
budżet: -
ocena: 7,0/10

















Trudy macierzyństwa


Wszyscy wiemy, że dziecko to najwspanialszy dar na świecie. Wielokrotnie podkreślano to również w filmach, jak i serialach. Niestety posiadanie dziecka nie zawsze jest w takim samym stopniu radosne. Wszyscy o tym dobrze wiemy, ale o dziwo nie mówi się o tym z taką samą otwartością jak o szczęściu, jakie na kogoś spłynęło. A przecież na początku to żadne szczęście, a raczej katorga. Znana wszystkim scenarzystka "Juno" bierze się tym razem za trudy macierzyństwa i pokazuje nam, jak jest naprawdę.

Marlo to mama dwójki dzieci. Wkrótce na świat ma przyjść kolejne. Marlo nie wie, jak sobie poradzi z opieką nad kolejnym dzieckiem, kiedy jest już wystarczająco zmęczona opieką nad dwoma. Kiedy jest już u kresu sił, postanawia zadzwonić po nocną nianię, która zaopiekuje się maluchem w nocy, a ona będzie miała szansę się wyspać. Takim sposobem w jej domu pojawia się młoda Tully. Z początku niechętna Marlo przekonuje się, jak bardzo ta jej pomaga. "Tully" to film o macierzyństwie jednakże ukazanym od tej nieco ciemniejszej strony. Twórcy postanowili zboczyć z popularnego kursu i pokazać, że oprócz szczęścia jest także harówka, pot i łzy. Prawdą jest, że żeby się z czegoś nacieszyć, to najpierw trzeba się nieźle napracować. W filmach z reguły dostajemy tę drugą część. Pierwsza jest najczęściej przemilczana. Jednakże Diablo Cody i Jason Reitman w swoim kolejnym wspólnym projekcie starają się ukazać, jak jest, albo jak może być, gdy najzwyczajniej w świecie nie ma się już siły. Bez lukru, cukru pudru i brokatu. Czasami wręcz brutalnie, ale prawdziwie. I muszę przyznać, że twórcom to się naprawdę udaje. Potrafią być niesamowicie szczerzy oraz dosadni w swojej argumentacji. Bez zbędnego przesadzania są w stanie pokazać nam jakim wyzwaniem jest posiadania nie tylko jednego, ale i większej ilości dzieci. Jest przytłaczająco i niezbyt optymistycznie, ale zaskakująco ciekawie i zgrabnie zaprezentowane. Twórcy potrafią te wszystkie trudy i przeszkody przekształcić w całkiem spójną, wartką i wartościową opowieść o tym, jak sobie z tym wszystkim poradzić i mieć jeszcze ochotę oraz chęć do robienia czegoś innego. Atmosfera produkcji pomimo swojej fatalnej aury potrafi być niesamowicie lekka i przystępna w odbiorze. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak jest. Wychodząc z seansu, nie poczujecie się zdołowani, ale neutralnie bądź też nawet pozytywnie nastawieni do życia. Zresztą taki jest wydźwięk tego filmu. Świadczy o tym również humor, którym bardzo często się w filmie posługiwano. Sama fabuła nigdzie nie pędzi, a więc spokojnie zmierza w ustalonym kierunku. Nie napotkamy w niej żadnych drastycznych zwrotów akcji (no może poza jednym) ani szokujących zdarzeń (no może poza jednym). Jednakże nie oznacza to, że opowieść jest nieciekawa. Wręcz przeciwnie potrafi nas bardzo szybko zaintrygować i wciągnąć w świat swojej bohaterki. Twórcy z łatwością intrygują nas losami Marlo, przez co nie możemy narzekać na nudę. Jest prosto, skromnie, ale bardzo ciekawie i przekonująco. Ze szczegółami ukazują nam kolejne etapy jej przysłowiowej "podróży" tak, żebyśmy my sami mogli również odbyć tę drogę. Kawałek po kawałku. W końcu o to w tym wszystkim chodzi, by zrozumieć, że pomimo wielu trudów, to jednak jest szczęście i radość. Ten cały wysiłek się opłaca i z czasem zaczyna przynosić nam oczekiwane efekty. Jest to również swoiste zaakceptowanie nieodwracalnych zmian w życiu bohaterki, której ciężko przychodzi stabilizacja, gdy wciąż rozpamiętuje swoją "wyzwoloną" przeszłość. Jednakże jak wiadomo i na to w końcu przychodzi pora. W końcu wszyscy się starzejemy i nie da się zawsze żyć na takich samych obrotach. Coś musi ulec zmianie, inaczej nie będziemy w stanie cieszyć się tym, co mamy. A to najgorsze co może nas spotkać.

Jednakże film ten nie byłby tak mocny w swoim przekazie i przekonujący, gdyby nie wiarygodne aktorstwo dwóch pań, a w szczególności wyśmienitej Charlize Theron. Aktorka specjalnie nawet przytyła do tej roli! Co tu dużo mówić. Efekt końcowy robi wrażenie. Theron rewelacyjnie portretuje matkę na skraju wytrzymałości fizycznej i psychicznej, która jedyne czego pragnie to odzyskać chęć do życia. Jest piekielnie szczera i brutalna w swojej kreacji, ale właśnie to czyni ją tak wiarygodną. Z kolei Mackenzie Davis jest jej przeciwieństwem. Młoda, piękna, zgrabna, świetnie ubrana i zawsze pełna energii. Obiekt wzruszeń i zachwytów. Wszystko to, co Marlo już utraciła. I właśnie ta osoba pomaga jej w opiece nad dzieckiem. Jednakże oprócz tego stara się pomóc samej Marlo, aby ta odzyskała, chociaż część tego szczęścia, które z niej uleciało. Aktorka rewelacyjnie prezentuje się jako pełna energii Tully, która niczym supernowa rozświetla zastałe i ciężkie życie głównej bohaterki. Reszta obsady również prezentuje się dobrze, jednakże nie da się ukryć, że film przede wszystkim koncentruje się na tych dwóch paniach. Produkcja wyróżnia się również specyficznym klimatem, dobrymi zdjęciami oraz sporą dawką humoru.

"Tully" to sprawnie zrealizowany film o trudach macierzyństwa, który pomimo bycia "na czasie" zachowuje niezwykle kameralną wręcz hermetyczną konstrukcję. Zamyka się jedynie do pola widzenia naszej bohaterki i ukazuje nam jej wszystkie wzloty i upadki. Twórcy są pod tym względem bezwzględni i ukazują nam brutalną prawdę, która zyskuje na sile dzięki rewelacyjnemu aktorstwu. Jednakże wbrew pozorom film okazuje się niezwykle lekki i przyjemny w odbiorze. Ponadto potrafi wprowadzić nas w pozytywny nastrój i pokazać, że jego prawdziwym wydźwiękiem jest radość z bycia mamą pomimo wielu przeszkód. Nie jest to dzieło wybitne, ale zdecydowanie godne uwagi.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie to jeden z najważniejszych Festiwali muzyki filmowej w Europie i na świecie. Prezentuje muzykę tworzoną na potrzeby kina jak i telewizji oraz gier wideo. Wydarzenie to wyróżnia się śmiałą organizacją, innowacyjnością w sferze technologii dźwięku i obrazu, a także niesamowitą widowiskowością. Podczas festiwalu odbywają się retrospektywy i koncerty galowe, koncerty monograficzne oraz liczne wydarzenia poboczne jak wywiady czy też warsztaty. Zwieńczeniem każdej edycji jest symultaniczny pokaz filmu z muzyką na żywo. W tym roku przypada 10 jubileuszowa edycja. Czeka na nas mnóstwo atrakcji i dobrej muzyki.

10 Festiwal Muzyki Filmowej 2017, Dzień 5

Titaniz z muzyką na żywo! - Wielki finał
Data: 21.05.2017
Godz: 18:00
Miejsce: Tauron Arena Kraków















Titanic z muzyką na żywo!

Festiwalowa niedziela okazała się równie intensywna jak sobota. Czekały na nas dwa koncerty, spotkanie oraz projekcja wyjątkowego filmu. Organizatorzy postarali się, aby zwieńczenie 10. Festiwalu Muzyki Filmowej zostało przez nas dobrze zapamiętane. Cel osiągnęli i dodatkowo zagwarantowali nam niesamowite przeżycia.

O godz. 11:00 w sali kameralnej Centrum Kongresowego ICE odbyła się projekcja filmu dokumentalnego SCORE: Muzyka filmowa. Była to polska premiera. Na seans można było wejść bezpłatnie pod warunkiem, że w odpowiednim czasie pobrało się darmowy bilet. Liczba miejsc była ograniczona. Kiedy sala wypełniła się już widzami rozpoczęto projekcję. Produkcja skupiła się na początkach muzyki filmowej oraz jej ciągłej ewolucji. Dzięki materiale mieliśmy okazję przyjrzeć się z bliska pionierskim kompozytorom i ich rewolucyjnym ścieżkom dźwiękowym, które kształtowały oblicze muzyki filmowej na przestrzeni lat. Pokazano nam również jak wygląda praca kompozytora, nagrywanie utworów oraz ich "dopieszczanie" w studiu. Dużą uwagę poświęcono Johnowi Williamsowi i jego najsłynniejszym motywom, które okazały się przełomowe w sposobie komponowania. Twórcy wyróżnili również okresy przejściowe muzyki filmowej. Podkreślają, że kiedyś byliśmy w erze Johnny'ego Williamsa, następnie Davida Newmana, a teraz twórcy uważają, że jesteśmy w erze Hansa Zimmera. I nie chodzi tutaj o ilość tworzonych soundtracków bo na tym polu pan Zimmer rzeczywiście obecnie wygrywa, ale na sposób w jaki podchodzi się do muzyki. W dokumencie pojawiła się cała masa kompozytorów. Od wspominanego już Hansa Zimmera i Johna Williamsa, mieliśmy okazję zobaczyć również: Howarda Shore, Danny'ego Elfmana, Marco Beltramiego, Davida Newmana, Briana Tylera, Davida Arnolda i wielu wielu innych. W produkcji nie zabrakło również ciekawych teorii na temat tego jaki wpływ ma na nas muzyka filmowa i orkiestralna. Seans był niesamowicie intrygujący i pełen wartościowych informacji na temat muzyki filmowej. Gorąco polecamy film każdemu kto pragnie dowiedzieć się czegoś więcej na temat muzyki filmowej. Jak zapowiedział ze sceny jeden z producentów dokument wkrótce trafi do regularnej dystrybucji w USA, a następnie pojawi się na platformach streamingowych. A więc będziecie mieć szansę się z nim zapoznać.

Po projekcji filmu miała miejsce trzecia edycja panelu dyskusyjnego Varèse Sarabande. Uczestniczyli w niej: Howard Shore, Jan. A.P. Kaczmarek, Brian Tyler, Sean Callery, Jean Michel-Bernard oraz Sara Andon.

W międzyczasie o godz. 12:00 również w centrum kongresowym ICE, ale w sali kongresowej odbył się koncert Młodzi na poważnie: Star Wars. Zagrali dla nas FMF Youth Orchestra oraz FMF Youth Choir – zespół złożony z najzdolniejszych uczniów krakowskich szkół muzycznych, pracujących pod kierunkiem Moniki Bachowskiej. W tegorocznej edycji muzycy postanowili zaprezentować nam muzykę z "Gwiezdnych Wojen" w czterdziestą rocznicę premiery. Mieliśmy okazję wysłuchać czterech suit Johna Williamsa. Wśród nich znalazł się słynny Marsz Imperialny, który zagrano dwukrotnie (na początku koncertu oraz – po owacjach na stojąco – na bis). Koncert został zorganizowany we współpracy z Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach oraz Międzynarodowym Festiwalem Muzyki Filmowej na Teneryfie – FIMUCITÉ. Niestety ze względu na symultaniczny pokaz dokumentu i panelu dyskusyjnego nie mieliśmy okazji uczestniczyć w wydarzeniu. Jednakże jesteśmy pewni, że koncert wypadł wspaniale tak jak reszta zaprezentowanych już na festiwalu wydarzeń.

Natomiast o godz. 18:00 w Tauron Arenie Kraków po raz kolejny zebrały się tłumy ludzi, aby jeszcze raz przeżyć film Jamesa Camerona pt: "Titanic". Wydarzenie to jednak nie było by tak wspaniałe gdyby nie grana przez orkiestrę muzyka. Przed rozpoczęciem koncertu organizatorzy wyznali, że wydarzenie to planowali już kilka lat temu wraz z tragicznie zmarłym Jamesem Hornerem, który miał się pojawić na niedzielnym koncercie. Niestety tak się nie stało. I choć James Horner zmarł zawczasu organizatorzy nie zrezygnowali ze swoich planów. Postanowili dopiąć zaczęte już wydarzenie, aby wyrazić poprzez to hołd zmarłemu kompozytorowi. Wszystko to pokazuje nam jak bardzo trudne logistycznie jest dogranie wszystkiego tylko na ten jeden raz. Na ten jeden wieczór. Ile wcześniej trzeba to zaplanować i ile pracy włożyć, aby wszystko się udało. To naprawdę szalenie ogromne przedsięwzięcie. 10 urodziny festiwalu zbiegły się z 20 rocznicą premiery filmu. Sam koncert natomiast okazał się niezapomnianym przeżyciem. W końcu nie zawsze natrafia się okazja, aby obejrzeć "Titanica" ze wspaniałą Oscarową muzyką Jamesa Hornera na żywo! Na scenie krakowskiej areny wystąpiła Sinfonietta Cracovia, Chór Chłopięcy Filharmonii Krakowskiej oraz soliści (Karolina Gorgol-Zaborniak – sopran i Eric Rigler – flet prosty, dudy irlandzkie). Całość poprowadził – już po raz ósmy w historii festiwalu – szwajcarski dyrygent i kompozytor Ludwig Wicki. Gwiazdą wieczoru była Edyta Górniak, która wykonała oscarową piosenkę Celine Dion My Heart Will Go On, umieszczoną przez reżysera na napisach końcowych. Wspaniały wieczór i wspaniałe zwieńczenie 10 urodzin. Niestety muszę wytknąć palcem co poniektórych, którzy podczas napisów końcowych zaczęli opuszczać arenę i bynajmniej nie robili tego po cichu. Ludzie! Wy przyszliście na koncert, a nie na projekcję "Titanica"! To bezczelne wychodzić z koncertu kiedy orkiestra jeszcze gra. Co z tego, że film się już skończył. To muzyka jest tutaj najważniejsza, a nie film! Czasami mam wrażenie, że jakieś kompletnie nieuświadomione osoby kupują bilety na te koncerty. Film możecie sobie obejrzeć w domu. Muzykę zostawcie dla tych co naprawdę chcą jej słuchać. Nie potrzebujemy na sali osób, które tego nie rozumieją. To strasznie przykre dla muzyków, ale także dla widzów, którzy chcą wysłuchać koncert do końca.

Symultaniczny pokaz Titanica zaproponowano także widzom korzystającym z audiodeskrypcji (techniki polegającej na dodaniu pomiędzy dialogami specjalnej narracji, odsłuchiwanej przez osoby z dysfunkcją wzroku na słuchawkach), prowadzonej przy współpracy z Fundacją Siódmy Zmysł już od pięciu lat. Z takiej formy projekcji skorzystało w niedzielę blisko pięćdziesięciu odbiorców.

Niedziela przyniosła nam mnóstwo wspaniałych wrażeń i z klasą zakończyła pasmo głównych wydarzeń festiwalu. Ale to jeszcze nie koniec. Na poniedziałek zaplanowano plenerowy pokaz filmu "Top Gun" Tony’ego Scotta , który odbędzie się przy ul. Powiśle 11. Z kolei we wtorek w Lusławicach – powtórnie odbędzie się koncert z cyklu Młodzi na poważnie, z muzyką Johna Williamsa z "Gwiezdnych wojen".

Galeria:







Playlista:

Relacja z koncertu pojawiła się również na portalu Moviesroom.pl

Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie to jeden z najważniejszych Festiwali muzyki filmowej w Europie i na świecie. Prezentuje muzykę tworzoną na potrzeby kina jak i telewizji oraz gier wideo. Wydarzenie to wyróżnia się śmiałą organizacją, innowacyjnością w sferze technologii dźwięku i obrazu, a także niesamowitą widowiskowością. Podczas festiwalu odbywają się retrospektywy i koncerty galowe, koncerty monograficzne oraz liczne wydarzenia poboczne jak wywiady czy też warsztaty. Zwieńczeniem każdej edycji jest symultaniczny pokaz filmu z muzyką na żywo. W tym roku przypada 10 jubileuszowa edycja. Czeka na nas mnóstwo atrakcji i dobrej muzyki.

10 Festiwal Muzyki Filmowej 2017, Dzień 4

All Is Film Music - Gala jubileuszowa
Data: 20.05.2017
Godz: 18:00
Miejsce: Tauron Arena Kraków














All is film music – Gala jubileuszowa

Dzień czwarty 10. Festiwalu Muzyki Filmowej zdecydowanie trafi do tych najlepiej przez nas zapamiętanych. Pod wieloma względami był zaskakujący i niesamowity. Jednakże na jego wyjątkowość złożyło się kilka rzeczy. To nie tylko niesamowitość jubileuszowej gali, ale także spotkań w jakich uczestniczyliśmy w ciągu całego dnia. Zaczynamy?

Po wyjątkowym dniu z Cinematic Piano i wystrzałowym DANCE2CINEMA wstanie z samego rana okazało się niesłychanie trudnym zadaniem. Jednakże jeśli pragnie się przeżyć coś jeszcze wspanialszego warto odrobinę pocierpieć. To co na nas czekało jeszcze przed południem okazało się wydarzeniem wartym każdego wysiłku. O godz. 11:00 w Krakowskiej Akademii Muzycznej (niedaleko rynku głównego) zorganizowano spotkanie z Ablem Korzeniowskim.  Trwające nieco ponad godzinę wydarzenie pozwoliło nam nieco lepiej poznać naszego rodaka, jego pracę w Hollywood oraz sposób w jaki komponuje muzykę. Uczestnicy spotkania mieli okazję zadać kompozytorowi pytania, na które ten zaś dostarczał wyczerpujących odpowiedzi. Pytania od uczestników były naprawdę ciekawe i pozwoliły odkryć przed nami wiele intrygujących faktów na temat pana Korzeniowskiego i jego muzyki. Dla prawdziwych fanów jego twórczości (czytaj mnie) była to niesłychana gratka. Podczas spotkania dało się zauważyć, że pan Abel Korzeniowski czerpie niesłychaną radość z odpowiadania na wszystkie pytania i nie sprawia mu to żadnego problemu. Jak sam wielokrotnie wspominał pobyt w Krakowie był dla niego niesamowitym przeżyciem i nigdy nie zapomni swojego pierwszego monograficznego koncertu. Panie Ablu, zapewniamy, że my również go nie zapomnimy. Po spotkaniu można było zdobyć autograf kompozytora oraz zrobić sobie z nim pamiątkowe zdjęcie. Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić żadnej z tych przyjemności.

Zaraz po Q&A z Ablem Korzeniowskim popędziliśmy na kolejne wyjątkowe spotkanie. O 12:30 w biurze prasowym festiwalu w zamku Krzysztofory miała się odbyć rozmowa  z legendarnym Howardem Shorem. Na spotkanie to, tak jak i poprzednie przyszedł tłum ludzi. Sala dosłownie pękała w szwach. Spotkanie ze słynnym kompozytorem miało nieco inną formę niż z Ablem Korzeniowskim. Rozmowę z panem Shorem prowadził moderator, który postanowił prześledzić karierę artysty od samego początku. Tematem ich dyskusji była muzyka do filmów takich jak  "Milczenie owiec""Hugo i jego wynalazek""Kłamstwo" no i oczywiście "Władca Pierścieni". Uczestnicy wydarzenia tym razem wyłącznie słuchali rozmowy kompozytora z moderatorem. Z ich dyskusji mogliśmy dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy na temat kompozytora, jego inspiracji, sposobu komponowania muzyki oraz niesłychanej przygody jaką przeżył podczas komponowania muzyki do "Władcy Pierścieni". Niestety prowadzący rozmowę nie do końca był do niej przygotowany. Wielokrotnie dał się złapać w sidła zastawione przez samego kompozytora obnażające prawdę o tym, że nie posiada większej wiedzy o jego twórczości. Mimo tego spotkanie okazało się niesamowitym przeżyciem, które dostarczyło nam wiele ciekawych informacji. Na sam koniec można było również zdobyć autograf kompozytora. Nie było to łatwe, ale Howard Shore do samego końca podpisywał płyty. Nawet gdy ochrona ciągnęła go już do wyjścia. 

Po tych dwóch wspaniałych spotkaniach należała nam się odrobina przerwy. Ale nie trwało to długo, albowiem już o godz. 18:00 w Tauron Arenie Kraków miała się zacząć jubileuszowa Gala Muzyki Filmowej pod tytułem: All is Film Music. To właśnie tego dnia świętowano muzykę filmową. To właśnie tego dnia prawie 15 tysięcy osób zgromadziło się pod jednym dachem, aby wsłuchać się w kompozycje słynnych kompozytorów muzyki filmowej. To właśnie tego dnia padały również rekordy w ilości pomieszczenia ludzi w jednym tramwaju. Coś niesamowitego! Tegoroczna gala miała niezwykle charakterystyczny wydźwięk. All is Film Music, a więc w myśl tej zasady organizatorzy postanowili zaprezentować wszystko to, co budowało ich markę przez lata. Nie da się zaprzeczyć, że obietnicy dotrzymali i naprawdę pokazali nam, że muzyka filmowa jest wszystkim. Wydarzenie otworzyła suita symfoniczna z najlepiej rozpoznawalnej festiwalowej ścieżki dźwiękowej. Mowa oczywiście o "Władcy Pierścieni: Drużyna Pierścienia" Howarda Shora. Tym miłym akcentem rozpoczęliśmy około trzy i pół godzinne świętowanie. Po gorącym przywitaniu przez organizatorów przeszliśmy do kolejnego klasyku czyli "Gwiezdnych Wojen" Johna Williamsa. W trakcie grania motywu księżniczki Lei Sara Andon zagrawszy na flecie złożyła hołd zmarłej niedawno Carrie Fisher. Następnie zagrano nam muzykę z polskiego filmu "Sługi boże" w kompozycji Macieja Zielińskiego. Bardzo mroczna, ale niesłychanie intrygująca ścieżka. Z wielką chęcią jej się przyjrzymy kiedy będzie dostępna. Niedługo późnej zabrzmiała muzyka z "Marzycieli" oraz "Niewiernej" w kompozycji Jana. A.P. Kaczmarka. Po bardzo miłym polskim akcencie przyszedł czas na światową premierę muzyki z tegorocznej kinowej wersji "Pięknej i Bestii" autorstwa Alana Menkena. Później miała miejsce kolejna niespodzianka czyli James Newton Howard i jego piosenka The Hanging Tree"Igrzysk Śmierci: Kosogłosa Części. 1". Wokal zapewniła Natasza Urbańska. Następnie scenę zdominował Brian Tyler, który zaprezentował nam swoją różnorodną muzykę. Wśród granych przez niego utworów znalazły się kompozycje z produkcji takich jak: "Thor: Mroczny świat""Power Rangers", gra "Assasins Creed: Black Flag""Szybcy i wściekli 8" oraz "Wojownicze żółwie ninja". Większość z nich była światowymi premierami. Całkowitą nowością okazała się premiera muzyki z nadchodzącego filmu "Mumia" z Tomem Cruisem w roli głównej. Uczestnicy koncertu mieli możliwość jako pierwsi usłyszeć zajawkę ścieżki dźwiękowej, która ukaże się już niebawem. Po wystąpieniu Briana Tylera nastąpiła kilkunastominutowa przerwa. 

Drugą część koncertu otworzyła kompozycja Hansa Zimmera do filmu "Incepcja". Wyświetlono również film, w którym kompozytor żałował, że nie może przyjechać, albowiem jest podczas światowego tournée. Złożył on również gratulacje organizatorom festiwalu z okazji okrągłego jubileuszu. Po tym krótkim wstępie zabrzmiała muzyka z hitowego polskiego serialu "Belfer" w kompozycji Atanasa Valkova. Następnie wręczono statuetkę Young Talent Award dla Pawła Górniaka, który zachwycił jury swoją kompozycją do fragmentu serialu "Emerald City". Po wykonaniu suity młodego kompozytora przez orkiestrę na scenie pojawił się Trevor Morris, który napisał oryginalną ścieżkę dźwiękową do tejże produkcji telewizyjnej. Przez chwilę scenę przepełniła muzyka z seriali. Pojawił się Shean Callery i jego motywy muzyczne do seriali "Homeland" oraz "24 godziny", zaprezentowano nam muzykę Jeffa Russo z serialu "Fargo", a także Abla Korzeniowskiego który zaprezentował ścieżki z serialu "Dom Grozy". W międzyczasie pojawiła się na scenie Edyta Górniak z piosenką z filmu "Dreamgrils", a także wręczono nagrodę Ambasadora FMF. W tym roku została ona przyznana Robertowi Townsonowi – amerykańskiemu producentowi i twórcy słynnej wytwórni muzyki filmowej Varese Sarabande. Na gali zabrzmiała również specjalnie skomponowana przez Justina Hurswitza suita z filmu "La La Land" na 10 urodziny FMF. Na sam koniec wręczono nagrodę im. Wojciecha Kilara  Howardowi Shore przyznawaną przez prezydentów Krakowa i Katowic twórcom filmowym stojącym na straży etosu kompozytorskiego. Całe wydarzenie zamknęła kompozycja z "Władcy Pierścieni: Powrót Króla". To niezwykle symboliczne wydarzenie zamyka pierwszą dekadę festiwalu. Albowiem w 2008 roku na krakowskich Błoniach muzyka ta wybrzmiała po  raz pierwszy.

Co tu dużo mówić. Gala jubileuszowa okazała się wspaniałym wydarzeniem, które w dosadny sposób pokazało, że wszystko może być muzyką filmową. Nie tylko muzyka z filmów, ale także seriali i gier. Pokazano nam, że może mieć ona liczne oblicza, ale jej charter zawsze pozostanie niezmieniony. Dalej będzie nam towarzyszyć przy oglądaniu filmów czy seriali bądź też przy graniu w gry. W takim samym stopniu będzie sprawiać, że dane dzieło filmowe jeszcze bardziej zapadnie nam w pamięci. Dalej będzie nas wzruszać, intrygować, zaskakiwać i przerażać. Taka już jest muzyka filmowa i właśnie to w niej tak bardzo kochamy.

W następnym dniu czeka na nas zwieńczenie 10. Festiwalu Muzyki Filmowej czyli projekcja filmu "Titanic" w reżyserii Jamesa Camerona z muzyką Jamesa Hornera graną na żywo!

Galeria:











Playlista:


Relacja z koncertu pojawiła się również na portalu Moviesroom.pl