Snippet

”Spotlight” to oparty na faktach film, ukazujący pracę dziennikarzy „Boston Globe” przy śledztwie ws. molestowania seksualnego dzieci w instytucjach kościelnych na terenie stanu Massachusetts. Śledztwo pracowników najstarszego, ciągle aktywnego dziennika w USA, staje się początkiem międzynarodowego skandalu, którego pokłosiem jest fala procesów i wstrząsających relacji z całego świata. Odkrycie dziennikarzy przedstawione w „Spotlight” okazuje się jedną z najważniejszych publikacji prasowych w Stanach Zjednoczonych XXI wieku.

gatunek: Thriller
produkcja: USA
reżyser: Tom McCarthy
scenariusz: Tom McCarthy, Josh Singer
czas: 2 godz. 8 min.
muzyka: Howard Shore
zdjęcia: Masanobu Takayanagi
rok produkcji: 2015
budżet: 20 milionów $
ocena: 8,7/10






 
Prawda jest dla ludzi


Zastanawialiście się kiedyś czym jest film? Dla większości jest to nakręcony przez reżysera i wyprodukowany przez studio obraz, który ma służyć rozrywce i sprawić, że choć na chwilę zapomnimy o rzeczywistym świecie. Prawdą jest, że gdyby nie kilkunastoletni okres ewolucji kinematografii byłbym w stanie przyznać tym ludziom rację. Na samym początku zapewne myślano o filmach bardzo ogólnikowo jako rozrywce dla każdego. Jednakże z biegiem lat produkcje kinowe zaczęły odzwierciedlać rzeczywistość, opowiadać o bardziej przyziemnych sprawach, a niekiedy nawet nagłaśniać niektóre z nich. Taki właśnie jest najnowszy film Toma McCarthy'ego, który z rozrywką nie ma nic wspólnego.

"Spotlight" opowiada o grupce dziennikarzy śledczych, którzy natrafiają na sprawę molestowań dzieci przez rzymskokatolickich księży i postanawiają zgłębić sprawę poprzez szczegółowe śledztwo. Na pierwszy rzut oka tematyka produkcji wydaje się bardziej pasować do dokumentu telewizyjnego niż filmu fabularnego puszczanego w kinie. Nic bardziej mylnego. Fabuła produkcji jest niezwykle intrygująca, wciągająca oraz tajemnicza. Przedstawia nam w bardzo dokładny i skrupulatny sposób przebieg całego dochodzenia od początku do końca. Ukazuje nam w jaki sposób dziennikarze dotarli do prawdy, jak wielu ludzi wiedziało o całej sprawie oraz kto przyczynił się do zatuszowania całego zajścia. Zdarzenia ekranowe mogą wywołać u nas oburzenie, odrazę lub gniew nie tylko z powodu księży, którzy dopuścili się przestępstwa, ale także samej instytucji Kościoła, który pozwolił na zatuszowanie całej sprawy. Film McCarthy'ego ogląda się jak pierwszorzędny thriller, w którym mamy diabelską intrygę, grupkę śmiałków którzy podjęli się jej rozwiązania oraz sztab ludzi robiących wszystko co w ich mocy, aby prawda nie ujrzała światła dziennego. Tylko tym razem to nie fikcja, a samo życie. Scenariusz "Spotlight" powstał na podstawie nagrodzonego nagrodzą Pulitzer'a śledztwa, które wstrząsnęło nie tylko Ameryką Północną, ale także całym światem. Twórca produkcji nie boi się opowiedzieć tej historii w odważny i bezpośredni sposób. Naświetla nam w obrazie problem, który później dokładnie i szczegółowo omawia, aby nie było niedomówień. Wyzbywa się swoich poglądów, emocji oraz wyznania dzięki czemu jest w stanie w pełni obiektywnie ukazać całą opowieść. Dodatkowo dzięki rewelacyjnej narracji, wartkiemu tempie akcji oraz bardzo dobrze rozplanowanemu i skonstruowanemu przebiegowi zdarzeń potrafi w niezwykle lekki i nikogo nie krzywdzący sposób opowiedzieć o tak palącym problemie jakim jest molestowanie dzieci przez księży.

Film McCarthy'ego oprócz świetnego scenariusza można pochwalić za rewelacyjne aktorstwo. Sam fakt, że reżyserowi udało się zebrać na planie produkcji takie znakomite gwiazdy już o czymś świadczy. Jednakże w większości przypadków sławne nazwisko jest niczym kampania reklamowa mająca jedynie przyciągnąć widzów do kin. Wtedy nie liczy się jakość, tylko makra. W "Spotlight" mamy zarówno światową markę jak i świetną jakość. Tworzą ją: genialny Mark Ruffalo, świetny Stanley Tucci, rewelacyjny Michael Keaton, bardzo dobra Rachel McAdams oraz równie dobry Brian d'Arcy James. Na ekranie pojawiają się również: Liev Schreiber, John Slattery, Billy Crudup oraz Jamey Sheridan. Cała obsada prezentuje się naprawdę rewelacyjnie, ale na wyróżnienie zasługuje Mark Ruffalo, który rewelacyjnie sportretował Mikea Rezendes'a dzięki czemu to właśnie jego postać najbardziej pozostaje nam w pamięci.

Przy oglądaniu produkcji warto również zwrócić uwagę na zdjęcia Masanobu Takayanagi, które poprzez swoją prostotę, dobre wykonanie i lekkość oddają nie tylko klimat produkcji, ale również odnoszą się do jej problematyki. Kolejnym godnym spostrzeżenia elementem jest muzyka Howarda Shore'a, który rewelacyjnie buduje atmosferę poprzez delikatne i stonowane brzmienia. Króluje napięcie, tajemnica oraz nieprzerwana walka o odkrycie prawdy. Dodatkowo produkcja skłania nas do przemyślenia naszej postawy w sprawie przestępstwa, którego dopuścili się księża.

A więc czy filmy służą jedynie rozrywce? Nic nie znaczącej uciesze, która zajmując nam trochę czasu sprawi, że poczujemy się lepiej? Nie. W dzisiejszych czasach o produkcjach kinowych coraz rzadziej myśli się w kategoriach samej rozrywki. Choć nadal jest to forma odskoczni to porównuje się ją raczej do dobrej książki, która nigdy nie była po prostu książką czytaną wyłącznie dla przyjemności. Mentalnie to coś znacznie więcej. Tak samo jest ze "Spotlight" Toma McCarthy'ego, które oprócz bycia świetnym thrillerem jest piekielnie dobrą opowieścią o problematycznej i z życia wziętej sprawie. Produkcja odważnie porusza trudne i czasem ciężkie do zaakceptowania tematy. Jest pewnego rodzaju informacją, formą dzięki której ta dziedzina na zawsze pozostanie w obiegu. Uważam, że na tegorocznych Oscarach® "Spotlight" zrobi nie małe zamieszanie nie tylko poprzez świetny scenariusz, historię, aktorstwo oraz wykończenie ale również ze względu na to, że porusza dyskusyjną tematykę.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Siódma część sagi "Gwiezdnych wojen" rozgrywająca się 30 lat po wydarzeniach z "Powrotu Jedi".

gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: J.J. Abrams
scenariusz:Lawrence Kasdan, J.J. Abrams, Michael Arndt
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: John Williams
zdjęcia:Daniel Mindel
rok produkcji: 2015
budżet: 200 milionów $
ocena: 7,6/10













 
Moc wciąż jest z nami


Dawno, dawno temu w odległej galaktyce... George Lucas stworzył niesamowity i ponadczasowy świat, który zapisał się na kartach historii oraz pomimo upływu kilkunastu lat wciąż jest dobrze kojarzony nawet wśród młodych. Dzięki niekonwencjonalnemu podejściu, bujnej wyobraźni i odwadze twórcy serii mamy możliwość podziwiać dzieło, które już w 1977 zrobiło furorę. A ich czas jeszcze nie dobiegł końca. Najlepszym przykładem tego stwierdzenia jest fakt, że Hollywood znowu zapragnęło powrócić do świata "Gwiezdnych wojen". Chociaż George Lucas dopowiedział nam w prequelach co miało miejsce przed Darthem Vaderem oraz Gwiazdą Śmierci, to jednak światu nigdy dość. A więc powstała kolejna część cyklu, ale tym razem z J.J. Abramsem na czele, który porzuciwszy stworzoną na nowo serię "Star Treka" postanowił spróbować swoich sił w innym dziele sci-fi. Czy moc sprzyjała reżyserowi?

Na samym początku pragnę zaznaczyć, że właściwie wybrałem się na nowe "Gwiezdne wojny" nie mając praktycznie pojęcia o czym one będą. Niestety nie była to moja wina spowodowana poprzez niedopatrzenie, a celowy zabieg twórców. Z jednej strony podziwiam Disney'a, całą obsadę i Abramsa, że udało im się uniknąć wycieków na temat produkcji, ale z drugiej strony strzęp informacji jaki podano nam w opisie, w którym możemy przeczytać, że jest to siódma część sagi mająca miejsce 30 lat po oryginalnej trylogii, to jednak jest jakieś nieporozumienie. Przynajmniej najmniejszy zarys fabularny byłby już na miejscu. Niestety nawet tym nas nie uradzono co według mnie jest nie w porządku wobec widzów. Niemniej jednak twórcy wyszli z dobrego założenia, że na nowy film z serii i tak się wybierzemy. A więc pojawia się logo Lucasfilm. Cisza na sali. Krótka przerwa i nikt nie oddycha. Zwątpienie czy film w ogóle się zacznie. I w efekcie – ulga –  pojawia się logo "Gwiezdnych wojen" i słynna muzyka Johna Williamsa. To co widzimy na ekranie to nic innego jak tradycyjne i pojawiające się we wszystkich częściach intro ze spłaszczonymi i szybującymi ku górze napisami, które równie dobrze mógłby być opisem filmu. Jednakże co dalej?

Fabuła produkcji to połączenie rozpędzonego pociągu, który przystaje zaledwie na kilka chwil na stacji by znowu ruszyć niczym Struś pędziwiatr. Jest ciekawa, wciągająca i dobrze poprowadzona. Najlepiej prezentuje się z samego początku tak do jednej trzeciej filmu. Wtedy to przedstawieni nam są nowi bohaterowie, nowe zagrożenie i nowa misja. Później niestety całość przybiera zatrważającego tempa jakbyśmy spuścili psa ze smyczy, który w pogoni za zwierzyną nie jest w stanie się zatrzymać. Tutaj właśnie tak jest. Akcja jest niezwykle warka przez co nie ma mowy o nudzie w najnowszych "Gwiezdnych wojnach". Z drugiej strony niestety nie ma mowy także o chwili przerwy, podczas której zaznajomilibyśmy się ze światem przedstawionym. Wszechobecny pęd sprawia, że przez większość czasu nie wiadomo za co się przysłowiowo "złapać", aby nadążyć za pędzącą akcją. Ma to oczywiście swój urok, ale niestety momentami zaczyna być męczące. Choć po pewnym czasie dostajemy garstkę informacji, to jednak nie wyjaśniają one wszystkiego i pozostawiają wiele do myślenia. Na przykład: jakim cudem nastał Nowy Porządek, albo skąd wziął się zakon Ren. Te niewiadome są zbyt intrygujące by odkładać je na kolejne części. J.J. Abrams przyznał w którymś z wywiadów, że zdecydowanie jest fanem "starych" części cyklu niż "nowych" stworzonych na przestrzeni 1999-2005 roku. Tą fascynację widać, aczkolwiek nie zawsze. W oryginalnej trylogii Lucasa nie było takiego pędu. Pomimo bitew i zniszczenia Gwiazdy Śmierci wszystko i tak było rozegrane na spokojniejszych nutach przez co lepiej się to oglądało, a poza tym świat przedstawiony był znacznie lepiej wykreowany. Tutaj tego trochę brakuje, ale za to mamy świetną (co prawda bardzo krótką) scenę w pewnym pubie, która przypomina tę z "Powrotu Jedi". Niestety "Przebudzenie mocy" od pewnego momentu zaczyna łudząco przypominać fabułę "Nowej nadziei". I nie jest to bynajmniej mruganie okiem do fanów. Wygląda to tak jakby powielono pewną część scenariusza pierwszego filmu z cyklu. Choć zabieg ten nie razi tak bardzo dzięki dobrze wykonanej otoczce z postaci, efektów itp. no ale ile razy można rozwalać broń pokroju Gwiazdy Śmierci? Nawet sami bohaterowie przyznają, że to już było. Tak czy siak "Przebudzenie mocy" to w miarę solidne dzieło, które niezwykle lekko i przyjemnie się ogląda. Dodatkowo z kilkoma niespodziewanymi zwrotami akcji i sentymentem zarówno do serii jak i starych bohaterów po prostu nie da się go całkowicie przekreślić.

Bohaterowie "Gwiezdnych wojen" to z reguły silne, dobrze napisane i sportretowane charaktery będące zarówno jedną z najważniejszych elementów produkcji. Nie bez powodu seria jest kojarzona z Darthem Vaderem, Obi Wanem Kenobim czy Yodą. To właśnie dzięki nim filmy Lucasa są lepiej kojarzone. Tak samo zapewne będzie z "Przebudzeniem mocy", w którym znowu mamy do czynienia se świetnie stworzonymi i zagranymi bohaterami, którzy nie dają sobie w kaszę dmuchać. Na pierwszym planie mamy rewelacyjną Daisy Ripley, której Ray jest postacią niezwykle silną, zaradną, pomysłową i sprytną. Koniec z nieporadnymi i czekającymi na ratunek damami. Czas na silne i radzące sobie w trudnych sytuacjach postacie kobiece. To lubię. Duży plus dla twórców. Zaraz obok Ripley mamy Johna Boyega w roli Finna. Choć z początku martwiłem się o tego bohatera, to na szczęście okazało się, że to ciekawie przedstawiona sylwetka z dużą ilością lekkiego humoru. Mamy również świetnego Oscara Isaaca jako Poe Damerona, który według mnie powinien dostać znacznie więcej czasu ekranowego. Niestety inni okazali się ważniejsi. Wraz z powrotem "Gwiezdnych wojen" nie mogło oczywiście zabraknąć starych, dobrze nam znanych bohaterów, którzy przeszli już do legendy. Dzięki opatrzności mocy na ekranach kin znowu pojawiają się Harrison Ford, Carrie Fisher, Peter Mayhew oraz Mark Hamill (na którego kazano nam długo czekać), którzy przywracają nam wspomnienia o dawnych dziejach. W roli szwarc charakterów mamy Kylo Rena, Generała Hux'a oraz głównodowodzącego Snoke'a. Wszyscy trzej przypominają znane nam wszystkim trio w postaci Dartha Vadera, Porucznika Tarkina oraz Imperatora. Niestety "stare" trio prezentowało się znacznie lepiej. Kylo Ren to postać pewna siebie, pyszna, ale za to rozdarta wewnętrznie i niestabilna emocjonalnie. Popada w niekontrolowane furie, a do tego bez maski spędza nam sen z powiek, że mógłby być godnym następcą Vadera. A jako filmowy złoczyńca prezentuje się mizernie. Adam Driver jako Ren wypada w miarę przekonująco, ale rewelacji też nie ma. To samo tyczy się głównodowodzącego Snoke'a (Andy Serkis), który jest postacią stworzoną dzięki CGI i muszę przyznać, że nie wygląda za dobrze. Z całej trójki najlepiej wypada Domhnall Gleeson, który portretuje bezwzględnego, pewnego siebie, a przede wszystkim rozsądnego w działaniach generała Hux'a. Choć jest to postać lekko przeszarżowana i odgrywana w furii i bezwzględności (nie bez powodu po internecie krążą jego nawiązania do Hitlera) to jednak wypada dwa razy lepiej niż reszta anty bohaterów. Ma charyzmę i szał w oczach, a do tego jest rewelacyjnie zagrany. Nie należy zapominać także o droidach: jak zawsze pokręcony C-3PO, komiczny R2-D2 oraz nowy nabytek serii czyli BB-8. Niezwykle pocieszny, zabawny, poręczny i wielofunkcyjny robot, którego z marszu pokochamy.

Jednakże nowe "Gwiezdne wojny" to nie tylko ciekawe postacie oraz fabuła. W dziele J.J.Abramsa znajdziemy również pełne werwy sceny pościgów, które zostały nakręcone z niebywałą lekkością i płynnością. Zresztą to tyczy się wszystkich scen akcji. Na uwagę zasługują również świetne zdjęcia Daniela Mindela, które dodają produkcji werwy oraz bardzo dobra muzyka Johna Williams'a. Twórcy zarzekali się, że odchodzą od dominacji efektów komputerowych w filmie i skupią się także na tych tworzonych w starym stylu. Dzięki temu mamy świetnie wykreowany świat, który przepięknie się prezentuje. Do tego jeszcze odrobina humoru w stylu Abramsa oraz świetnie potyczki na miecze. W naszej pamięci pozostaną również rewelacyjne kadry takie jak ten przedstawiający oddział szturmowców lecących przy zachodzie słońca, które po prostu "chwytają" za gardło.

Dnia 18 grudnia 2015 roku miało miejsce przebudzenie. Czy wy też je poczuliście? Ja muszę przyznać, że chociaż film mnie jakoś specjalnie nie zachwycił, to jednak ma w sobie to "coś", które sprawiło, że całkiem przyjemnie mi się go oglądało. Oczywiście posiada swoje wady, szczególnie na poziomie fabularnym, to jednak ma w zamian ciekawe i dobrze sportretowane postacie, bardzo dobre efekty, ciekawe zdjęcia, jak zawsze klimatyczną muzykę oraz pociesznego BB-8. Dzięki nim ocena filmu rośnie. Teraz tylko pytanie co dalej? Albowiem "Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy" to zaledwie pierwsza część z zapowiadanej trylogii. Do tego dojdą jeszcze filmy: "Rogue One" oraz produkcja o Hanie Solo. Nie wiem jak wy, ale ja mam wrażenie, że taka taktyka bardzo szybko uśmierci całą sagę, która poprzez nadmiar obrazów wszystkim się znudzi. A czy rzeczywiście tak będzie przekonamy się w niedalekiej przyszłości.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

FBI znajduje na Times Square tajemniczą kobietę, której całe ciało pokryte jest tatuażami, a jej pamięć została wymazana. Jane Doe nie pamięta kim jest, ani co się jej przytrafiło... Jak się później okazuje jej tatuaże okazują się być kluczem do rozwiązania szeregu zagadek kryminalnych. Nie wiadomo jednak, kto zrobił Jane tatuaże, ani czy jego intencje są dobre czy złe. FBI nie wie czy może zaufać tajemniczej nieznajomej.

oryginalny tytuł: Blindspot
twórca: Martin Gero
gatunek: Dramat, Kryminał
kraj: USA
czas trwania odcinka: 42 min.
odcinków: 23
sezonów: 1
muzyka: Blake Neely
zdjęcia: David Johnson, David S. Tuttman, Martin Ahlgren
produkcja: NBC
ocena: 7,3/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)






Na  "Blindspot: Mapę zbrodni" natrafiłem dzięki Canal +, który to zaczął emitować ten serial. Poprzez intrygującą zapowiedź i kulisy serii postanowiłem sięgnąć po tę produkcję i przekonać się czy warto się z nią zaznajomić. Pozwolę sobie jeszcze wyjaśnić skąd wzięło się imię i nazwisko głównej bohaterki. Otóż jeśli wiecie lub nie Jane Doe to imię i nazwisko każdej niezidentyfikowanej przez rząd amerykański kobiety. Nasza bohaterka otrzymała właśnie takie inicjały dlatego, że FBI nie było w stanie ustalić jej prawdziwych danych osobowych (do czasu oczywiście). W przypadku mężczyzny imię i nazwisko brzmią: John Doe.


 
Po tatuażach do celu

Ocena: 7,2

Wśród niezliczonej ilości produkcji telewizyjnych, które pojawiają się jak grzyby po deszczu w sezonie jesienno-zimowym mamy spore szanse natrafić na co najmniej jedną, która nas zaintryguje do tego stopnia, że z wielką chęcią obejrzymy ją w całości. "Blindspot: Mapa zbrodni" jest jednym z niewielu seriali, który bardzo szybko zaskarbił sobie szerokie grono odbiorców stając się numerem jeden jesienno-zimowego sezonu. Czy serial Martina Gero rzeczywiście jest taki dobry, a morze to zwykła produkcja dla mas?

Choć niektórych odpowiedź na to pytanie może lekko zdezorientować, ale tak naprawdę serial oscyluje pomiędzy obydwoma tymi stwierdzeniami. Dlaczego? Twórca serialu – Martin Gero, wyszedł z ciekawym pomysłem, który dobrze rozwinięty ma naprawdę spore szanse na powodzenie. Mamy nagą kobietę zamkniętą w czarnej torbie, którą ktoś pozostawił na Times Square. Oprócz tego ciało owej nieznajomej całe jest pokryte tatuażami, a jej pamięć została wymazana. Jak na początek całkiem nieźle. Fabuła serialu okazuje się być całkiem wciągająca, intrygująca, zaskakująca i dobrze zbudowana. Niestety posiada także słabe strony w postaci przewidywalności niektórych posunięć czy też niekiedy zbyt dużego uproszczenia niektórych faktów przez co seria znacznie traci na poziomie. Każdy z odcinków skupia się na osobnym tatuażu, jednakże cały serial nie ma podobnej formy do produkcji typu "Arrow", "Grimm" czy "Flash" gdzie główna intryga jest rozplanowana co kilka odcinków, a reszta epizodów to pewnego rodzaju wypełniacze. Tutaj tak nie jest. Mimo, że każdy z odcinków poświęcony jest innemu "graffiti" na ciele głównej bohaterki (konkretnie ujmując innemu dochodzeniu), to jednak każdy z nich tyczy się pierwszoplanowego wątku. Dzięki temu nie mamy wrażenia, że twórcy bawią się z nami w kotka i myszkę. Przedstawiają nam nieprzerwany ciąg zdarzeń, który został zapoczątkowany przez tajemniczą kobietę w walizce. Akcja produkcji jest niezwykle wartka, a my mamy wrażenie jakby cały czas była na jakichś sterydach. Nie ma czasu na chwilę namysłu czy chociażby czułe słówka. Tutaj postawiono na czystą akcję, która wypełnia serial po brzegi. Choć mordercze tempo serii może zdać się dla kogoś męczące, to jednak pozwala ono twórcom zachować ciągłość zdarzeń, niezwykłą spójność i przejrzystość. Tutaj nie ma mowy o jakichkolwiek niejasnościach czy lukach w fabule. Wszystko jest jasne jak słońce. Oprócz tego całość jest niezwykle lekka i przyjemna w odbiorze.

Bohaterowie w "Blindspot" to ciekawe, solidnie nakreślone i dobrze sportretowane postaci. Zarówno pierwszy plan jak i dalsze posiadają dobrze rozbudowane wątki. Nie mamy wrażenia, że niektórym sylwetkom poświęcono trochę więcej, a innym trochę mniej czasu. Twórcom udało się zgrabnie opowiedzieć historię wszystkich bohaterów na przynajmniej zadowalającym poziomie. Na froncie mamy świetną Jaimie Alexander jako Jane Doe oraz równie dobrego Sullivana Stapleton'a jako Kurta Weller'a. Tę dwójkę należy wyróżnić ze względu na liczne koniunkcje ich losów oraz przysłowiową "chemię" pomiędzy nimi. Jednakże oprócz tej dwójki na ekranie pojawiają się również: Rob Brown jako Edgar Reade, Audrey Esparza jako Tasha Zapata, Marianne Jean-Baptiste jako Bethany Mayfair – szef FBI, Ashley Johnson jako Patterson Leung oraz Michael Gatson jako Thomas Carter - szef CIA i Ukweli Roach jako Dr Borden. W ostatnich odcinkach pojawia się również tajemnicza postać grana przez François Arnaud'a.

W najnowszym serialu stacji NBC możemy również natrafić na ciekawe zdjęcia, wartką i energiczną muzykę Blakea Neely'ego oraz dobre wykończenie. Nie zawodzą plenery, efekty specjalne oraz sceny pościgów. Oprócz tego mamy do czynienia z pełnym napięcia i dynamizmu klimatem oraz lekkim i nienachalnym humorem, który raz za czasu pojawia się w serii. Twórcy chcą, abyśmy brali ich serię na poważnie przez co właśnie w takiej konwencji starają się utrzymać akcję produkcji. Ukazują nam blaski i cienie pracy w specjalnym wydziale oraz ukazują również przykre konsekwencje złych wyborów.

Podsumowując "Blindspot: Mapa zbrodni" to dobrze zrealizowany serial, z ciekawą historią i bardzo dobrą obsadą. Do tego posiada intrygujące zakończenie, które ujawnia rąbek tajemnicy związanej z tatuażami. Niestety posiada również swoje bolączki, które czynią go produkcją balansującą  na granicy pomiędzy godną uwagi produkcją, a nic nie wartą ściemą dla mas. Niemniej jednak warto skusić się na przygodę z tą niezwykle wartką i zaskakującą serią. Teraz tylko pozostaje pytanie w jakim kierunku produkcja NBC zmierza. Albowiem stacja przedłużyła pierwszy sezon z 10 do aż 23 odcinków oraz zamówiła kolejny sezon. Czy była to dobra decyzja i czy zamiast 23 epizodów nie lepiej było zamówić po prostu kolejny sezon dowiemy się już z początkiem 2016 roku.




 
Tatuaże kluczem do tajemnicy


Ocena: 7,4

Najnowsza produkcja stacji NBC pod tytułem "Blindspot: Mapa zbrodni" okazała się niespodziewanym hitem nie tylko stacji, ale także całej ameryki. To właśnie ten serial mieszkańcy zza oceanu oglądali najchętniej zeszłej jesieni. NBC postanowiło wykorzystać tę okazję przez co serial powrócił do nas już po przerwie świątecznej z aż 13 nowymi epizodami, które wliczać się będą do sezonu pierwszego. Czy decyzja ta była rozsądna i czy "Blindspot" ma szansę długo na tym koniu pojechać?

Od razu wyjaśniam dlaczego recenzuję ten serial na dwie raty, a nie po prostu cały sezon. Otóż pisząc wcześniejszą opinię nie wiedziałem, że serial pójdzie właśnie taką drogą jaką poszedł. A recenzji mi było skoda więc zmieniłem zakończenie i puściłem w obieg. Jest to wyjątek, albowiem ja recenzuję całe sezony. Tak czy siak wielokrotnie odwołam się do pierwszej płowy serii, która ku mojemu zaskoczeniu wypada słabiej niż druga część pierwszego sezonu. Jak do tego doszło? Przed świętami serial zakończył się w kluczowym momencie dla całej serii i ujawnił nam jedna z najważniejszych informacji na temat Jane. Do tego momentu tak właściwie nie wiedzieliśmy kim jest, dlaczego ją to spotkało (tatuaże itd.) oraz czemu posiada tak wyjątkowe zdolności. W zakończeniu postanowiono nieco uchylić nam tajemnicy. Jak się później okaże ruch ten okazał się niezwykle ważny dla całej serii, albowiem zapoczątkował on przełom w życiu naszej głównej bohaterki. Druga połowa błyskawicznie startuje i bez problemu ponownie pozwala nam wejść w świat "Blindspotu". Pełnego intryg, akcji oraz misji niczym z serii "Mission: Impossible". Ale do rzeczy. Fabuła części drugiej jest znacznie ciekawsza i bardziej wciągająca dzięki czemu o wiele lepiej się ją ogląda. Dzięki ujawnieniu nam części tajemnicy opowieść wkracza na całkiem nowe tory co powoduje więcej ciekawszych zdarzeń ekranowych oraz przede wszystkim więcej informacji o Jane, Orionie oraz jej przeszłości. W poprzedniej połowie mogliśmy pomarzyć o takich smakołykach, albowiem serial się bardzo powoli rozwijał. Teraz akcja jest jeszcze bardziej wartka niż poprzednio, a wydarzenia ekranowe bardziej ujmujące i absorbujące. Tylko nie myślcie sobie, że twórcy od tak ujawniają nam wszystko. O nie. Ten proces ciągnie się przez całe 13 nowych odcinków i choć w większości przypadków Martin Gero ociąga się z ujawnianiem nowych tajemnic, jakby nie chciał abyśmy je poznali, to jednak udaje mu się zachować złoty środek. Informacje podaje tak aby czasem nie powiedzieć naraz za dużo, ale żeby zaintrygować nas na tyle wystarczająco abyśmy sięgnęli po więcej. Taktyka ta sprawdza się, albowiem zawsze nakarmimy się jakimś strzępem wiadomości, który pozwoli nam sięgnąć po kolejny epizod. Wraz z końcówką poprzedniej części ujawniono nam nową i tajemniczą postać, która zdaje się znać Jane sprzed incydentu na Times Square. Po krótkim czasie okazuje się, że nieznanym mężczyzną jest Oscar – były współpracownik Jane.  Choć z początku nasza bohaterka nie za bardzo mu ufa z czasem zaczyna nawiązywać bliższy kontakt. Jednakże mężczyzna ma na uwadze jej zadanie, o którym zapomniała... Dzięki wprowadzeniu tej nowej postaci, która zna Jane sprzed wypadku opowieść bardzo odżyła i otworzyło się przed nią wiele możliwości Z pewnością akcja przyspieszyła, sprawy dotyczące tatuaży zrobiły się bardziej ciekawe, a przeszłość naszej postaci zaczęła się przed nami powoli ujawniać. Oprócz tego ukazano nam również zamiary tajemniczego mężczyzny wobec Jane. W drugiej połowie serii nie zabraknie również wielu niespodziewanych zwrotów, akcji, które twórcom wyjątkowo się udały, albowiem nie dało się ich przewidzieć tak jak poprzednio. Ogólnie rzecz biorąc główny wątek serialu prezentuje się teraz zdecydowanie lepiej co daje pewną nadzieję, że może Martin Gero rzeczywiście ma obmyślone dalsze losy swojej produkcji. Przynajmniej na to wygląda, albowiem druga połowa jest niezwykle lekka i przyjemna w odbiorze. Nic na siłę. To samo tyczy spraw niedotyczących pierwszoplanowej intrygi. Albowiem nie zapominajmy, że "Blindspot" dalej opowiada o rozwiązywaniu zagadkowych tatuaży na ciele Jane, z których każdy jest nowym dochodzeniem. Niestety o ile większość z tych dochodzeń jest całkiem w porządku to jednak znajdą się w nich również te nijakie i nieciekawe opowieści także z tym jest różnie. Oczywiście nie należy zapominać, że zespół Jane z Kurtem Wellerem na czele to istny Dream Team, który jest w stanie pokonać każdego nawet najgroźniejszego bandziora. Avengersi to przy nich nic. Same tęgie umysły, sprawne ręce, najlepszy refleks i wielkie poświęcenie dla sprawy. Jeśli zaś chodzi o rozwiązywanie dochodzeń dotyczących tatuaży to naszej grupie przychodzi to niebywałą łatwością i splendorem. Wiele rzeczy niemożliwych dla nich jest możliwych tak więc zdecydujcie sami czy jesteście w stanie kupić w 100% taką rozrywkę. Jak się zapomni o jakichkolwiek prawach "Blindspot: Mapa zbrodni" wymiata pod każdym względem jeśli chodzi o jakość i skuteczność rozwiązywanych dochodzeń.

Pod względem postaci druga połowa serialu również prezentuje się znacznie lepiej. Przede wszystkim dostajemy nieco więcej informacji o samej Jane dzięki czemu nie żyjemy w niewiedzy i z ciągłego gdybania kim była, jak do wszystkiego doszło i co jest jej zadaniem. Rozbudowane zostają również jej relacje z Wellerem, na które warto zwrócić uwagę. Głowna bohaterka wiele na tym zyskuje jak i również cały serial. Jednakże w tej części również inne postacie dostały więcej czasu ekranowego. Zaczynając od rozbudowanego wątku Kurta Wellera, Patterson Leung,  Edgara Readea,  Bethany Mayfair, a kończąc na historii Tashy Zapaty i Oscara. Dzięki postrzeżeniu wątków tych drugoplanowych postaci serial zyskuje na wiarygodności, albowiem dalsi bohaterowie nie są traktowani jak powietrze, a produkcja jest bardziej rozbudowana. Jeśli zaś chodzi o aktorstwo to prezentuje się ono na dobrym poziomie. W obsadzie znaleźli się:  Jaimie Alexander, Sullivana Stapleton, Rob Brown, Audrey Esparza, Marianne Jean-Baptiste, Ashley Johnson oraz Ukweli Roach i François Arnaud'a.

Od strony technicznej produkcja NBC prezentuje się bez zarzutów. Porządne zdjęcia, przystępna muzyka, dobre efekty specjalne, ciekawe sceny walk oraz pościgów. Oczywiście nie zapominajmy również o pełnym napięcia, akcji i dramatu klimacie.

Koniec końców druga część serialu "Blindspot: Mapa zbrodni" prezentuje się znacznie lepiej niż  pierwsza. Całość w połączeniu z wątkiem głównym jest bardzo przejrzysta i niezwykle płynna. Niestety to, że wszystko w produkcji jest w porządku nie oznacza to, że jest ona aż taka dobra. Jest to po prostu serial o dwa poziomy wyższy niż taki telewizyjny standard dla kanapowych telemaniaków, którzy oglądają co popadnie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Katniss Everdeen i przywódcy Dystryktu 13 rozpoczynają wielką ofensywą przeciwko Kapitolowi. Walka toczy się już nie tylko o przetrwanie, ale o przyszłość całego narodu. Katniss wspierana przez Gale'a, Finnicka oraz Peetę planuje zamach na prezydenta Snowa. Bezwzględni wrogowie i moralne wybory, przed którymi stanie Katniss, będą dla niej większym wyzwaniem niż cokolwiek, co wcześniej przeżyła na arenach Głodowych Igrzysk.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Strong,Peter Craig
czas: 2 godz. 25 min.
muzyka: James Newton Howard
zdjęcia: Jo Willems
rok produkcji: 2015
budżet: 160 milionów $
ocena: 4,0/10









 
Zbyt długie pożegnanie


W końcu nadszedł ten czas kiedy po raz ostatni zobaczymy na ekranie Katniss Everdeen, Peetę Mellark'a, Gale Hawthorne'a, Haymitcha Abernathy'ego, prezydenta Snowa czy chociażby Primrose Everdeen. Choć twórcy bardzo sprytnie podzielili ostatnią część książki na dwa odrębne filmy to i tak musieli się pogodzić z faktem, że wszystko się kiedyś musi skończyć. To samo tyczy się ich serii filmowej. Stwierdzono więc, że jak odejść, to z hukiem. I trzeba przyznać, że udało im się.

W poprzedniej części "Kosogłosa" mogliśmy oglądać jak Katniss wraz z pomocą prezydent Almy Coin zagrzewa pozostałe dystrykty do walki z Kapitolem. Obserwowaliśmy polityczne zagrywki, które poprzez propagandę miały na celu doprowadzić do osłabienia pozycji jednej ze stron. Choć akcji w produkcji było niewiele, ta jednak nadrabiała ją ciekawą muzyką, dobrym aktorstwem, świetnym wykończeniem oraz ciekawie poprowadzoną historią, którą dobrze się oglądało. Niestety w przypadku "Kosogłosa. Części 2" to już nie ta sama jakość. Twórcy obiecując nam w licznych zapowiedziach epickie zakończenie sagi narobili nam niewyobrażalnego "apetytu". Na nieszczęście strasznie się przeliczyli dając nam coś zupełnie odwrotnego. Jak do tego doszło? Ciężko dociec w szczególności, że poprzednie filmy z serii były tworzone na bardzo wysokim poziomie. Jednakże tym razem coś poszło nie po ich myśli. Fabuła produkcji jest strasznie nudna, nieciekawa oraz rozciągnięta do granic możliwości. Brak jej napięcia, elementów zaskoczenia czy też jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Film ogląda się z niebywałą obojętnością w stosunku do przedstawianych zdarzeń jak i ukazanych bohaterów. Wszystko jest takie toporne i ciężkie do strawienia. Na dodatek akcji jest jak "na lekarstwo", a sceny walk kompletnie nie "chwytają za gardło". Oczywiście można wyróżnić dwie ciekawe sceny, którymi są: bitwa w kanałach czy scena ze "spadochronami", ale w natłoku innych popadają w niepamięć. Z kolei pomysł mający uczynić z wejścia rebeliantów do Kapitolu kolejną wersję igrzysk zdaje się dobrze prezentować na papierze, ale niestety na ekranie wypada znacznie gorzej. Pułapki przygotowane dla rebeliantów są przekombinowane i zbyt nieprawdopodobne przez co po pewnym czasie zaczynają nas męczyć swoją zmyślnością. Jest tutaj też duża wina reżysera, który popuścił wodze fantazji zamiast w miarę sprawnie zebrać film do kupy, aby stał się chociaż trochę ciekawszy. Nie wiedzieć czemu tak się stało. Czy to zbyt duża presja ciążąca na twórcach, a może wypalenie się reżysera?

Pod względem aktorskim "Kosogłos. Część 2" również nie zachwyca. Główna bohaterka grana przez Jennifer Lawrence jeszcze bardziej straciła na charyzmie przez co wypada strasznie blado. Co ciekawe jest kilka świetnych scen w filmie gdzie widać, że jest w stanie dać od siebie znacznie więcej. Szkoda, że poszła na łatwiznę. Reszta czyli: Woody Harrelson, Phillip Symour Hoffman, Elizabeth Banks, Julianne Moore, Liam Hemswort i Willow Shields prezentują się całkiem dobrze, ale nie ma ich zbyt często na ekranie. W tej części najlepiej prezentują się świetny Josh Hutcherson, który ponownie dostarcza nam intrygującą kreację lekko zwariowanego Peety, bardzo dobry Donald Sutherland, który daje ciekawy popis umiejętności czyniąc jego performance chyba najlepszym z całej serii oraz Sam Claflin jako Finnic Odair oraz Jena Malone jako Johanna Manson.

Seria "Igrzyska śmierci" zawsze prezentowała sobą przyzwoite wykończenie w postaci bardzo dobrej muzyki, ciekawych zdjęć i dobrych efektów. Gdyby w przypadku ostatniej części było podobnie ocena na pewno byłaby chociaż o jeden punkt wyższa. Niestety oprócz dobrych efektów w "Kosogłosie. Części 2" nie znajdziemy już nic godnego uwagi. Zdjęcia są bardzo toporne i źle skadrowane przez co film traci na dynamizmie. Jednakże zdjęcia to jeszcze nie koniec świata. To co James Newton Howard zrobił z muzyką do produkcji to jakaś tragedia. Wygląda to tak jakby kompozytor wyciągną wszystkie znane motywy z całej serii, a następnie posklejał ze sobą i wsadził do filmu. Zero wysiłku, oryginalności i jakiegokolwiek pomysłu. Skutkuje to tym, że soundtrack w ogóle nie współgra z obrazem. Jest nudny, patetyczny i nie potrafi stworzyć napięcia, nie mówiąc już o budowaniu klimatu.

Im wyższy piedestał tym twardszy upadek. Z wielkim hukiem spadła z niego ostatnia część serii – "Kosogłos. Część 2", która miała być przyzwoitym zakończeniem sagi. Zakończeniem, którego się nie powinniśmy spodziewać. Cóż, wygląda na to, że rzeczywiście nie spodziewaliśmy się takiego strasznie nudnego, rozciągniętego do granic możliwości, patetycznego i źle wykończonego zakończenia. Niestety, ale podzielenie ostatniej części książki Suzanne Collins na dwie produkcje to był duży błąd. Gdyby nie chciwość producentów myślących tylko o bajońskich sumach z box-office'u, końcówka tej bardzo dobrej sagi nie okazałaby się totalną klapą. Prawda jest jednak taka, że "Kosogłos. Część 2" to najgorsza część całej serii. Dodatkowo boli fakt, że jest to naprawdę druzgocący upadek.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Rok 1944, Auschwitz-Birkenau. 48 godzin z życia Szawła Auslandera, członka Sonderkommando – oddziału żydowskich więźniów zmuszonych asystować hitlerowcom w wielkiej machinie Zagłady – na krótko przed wybuchem buntu. W rzeczywistości, której nie sposób pojąć, w sytuacji bez szans na przetrwanie, Szaweł spróbuje ocalić w sobie to, co zostało z człowieka, którym był kiedyś.

gatunek: Dramat
produkcja: Węgry
reżyseria: László Nemes
scenariusz: László Nemes,Clara Royer
czas: 1 godz. 47 min.
muzyka: László Melis
zdjęcia: Mátyás Erdély
rok produkcji: 2015
budżet: - 
ocena: 8,8/10









 
Żywe trupy


Holocaust, II Wojna Światowa, a nawet Zimna Wojna to jedne z najbardziej eksploatowanych tematów filmowych na świcie. Oczywiście zjawisko to powoli ulega zmianie, ale niedawno jeszcze co drugi film opowiadał, albo o wojnie, albo jego akcja była umiejscowiona w czasach wojennych lub też powojennych. Z nadmiaru tych produkcji doszło do tego, że przejadło mi się oglądanie obrazów poruszających tą tematykę. Poza tym większość z nich była tandetna i nie do zniesienia. Jednakże wśród tak mnogiej ilości filmów o wojnie zawsze można było znaleźć jedną, ze dwie lub trzy – nie więcej produkcji, które były naprawdę godne uwagi. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ nadal powstaje dosyć dużo tandetnych filmów o wojnie, które w prymitywny sposób próbują naśladować słynne klasyki. Na szczęście znają się i takie, po których obejrzeniu wyjdziemy z kina i powiemy: "To było coś!". Tak właśnie jest z filmem "Syn Szawła" László Nemesa.

Jednakże zanim zaczniemy omawiać tę produkcję najpierw warto zaznajomić się pojęciem Sonderkommando, które odnosi się do pracy głównego bohatera. Otóż Sonderkommando to specjalny hitlerowski oddział składający się z jeńców wojennych, którzy pomagają hitlerowcom przy zagładzie żydów. Bardzo niewdzięczna praca, która w efekcie i tak nie dawała jeńcom żadnego bezpieczeństwa. Chociaż mieszkali w lepszych warunkach i oddzielnie od reszty jeńców to ostatecznie członków Sonderkommando również zabijano, aby nie zdradzili tajemnic ludobójstwa. Gdy o tym czytamy zdaje się to być niepojęte, a w efekcie to sama prawda. Główny bohater - Szaweł Auslander jest właśnie jednym z Sonderkommando przez co możemy na ekranie oglądać jego codzienną pracę w krematorium. Reżyser bardzo skrupulatnie opowiada nam o Szawle, jego dziennej rutynie oraz jego staraniach o godny pochówek dla syna. Już z samego początku szokuje nas realnością i dramatyzmem swego dzieła. Bez ogródek ukazuje okrutność i niemoralność płynącą z zabijania ludzi, ale również pokazuje strach i bezsilność ludzi, dla których już nie ma ratunku. Jednakże zabijanie to jedno. Później jest zabieranie ciał, sprzątanie, palenie zwłok itd. które wydaje się być jeszcze bardziej odrzucające. A wszystko to w ciągu jednego dnia po klika razy. Twórcy dobrze wiedzą jak wywołać w nas uczucie odrazy, współczucia oraz dezaprobaty ukazując tak realistyczne zdarzenia. Dzięki świetnemu tłu udało im się wpleść w obraz intrygującą, zajmującą i nieco skomplikowaną historię Szawła, która na długo, jak nie na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Oprócz tego opowieść jest niezwykle przejmująca. Reżyser wielokrotnie gra na naszych emocjach przez co seans mija w niespokojnej atmosferze. Działań bohatera nie sposób przewidzieć, a nieoczekiwane zwroty akcji potwierdzają napiętą i nieciekawą aurę. Wszystko dzieje się jakby w jakimś amoku, nieświadomości. Jakby ludzie uczestniczący w pracy przy krematoriach byli dosłownie "zżarci" od środka. Wypatrzeni z własnej duszy, a zarazem człowieczeństwa. Niczym żywe trupy. Jednakże nawet w najczarniejszej dziurze, znajdzie się odrobina światła. Tym światłem jest właśnie Szaweł, który pomimo wszelkich przeciwności walczy o godność dla syna.

W produkcji  László Nemesa oprócz przejmującej opowieści dostajemy również wspaniałe aktorstwo w wykonaniu Géza Röhriga – odtwórcę roli głównego bohatera. Szaweł jest wyraźnie wysunięty na pierwszy plan. Cała reszta jest daleko za nim. To postać silna zarówno emocjonalnie jak i fizycznie, która we wszechobecnej aurze śmierci jest w stanie całkiem racjonalnie funkcjonować. Niestety praca w Sonderkommando na każdym odciska swe piętno. To coś przed czym nie da się uciec. Dlatego z taką ciekawością i wytrwaniem śledzimy poczynania bohatera, które mają na celu nie tylko zapewnić godny pochówek, ale również uspokoić świadomość głównej postaci, że nie będzie brała udziału w pozbywaniu się jego zwłok. Oprócz  Röhriga na ekranie pojawiają się również: Levente Molnár, Urs Rechn, Todd Charmont, Sándor Zsótér, Attila Fritz oraz Kamil Dobrowolski jako polski akcent w filmie.

Całość posiada bardzo niepowtarzalny klimat, który definitywnie wpływa na nasz odbiór filmu. Taka gęsta i duszna atmosfera, którą można porównać do tej panującej podczas palenia zwłok. Do tego nerwowa i niespokojna nuta, która nie daje nam pewności na to co nastąpi. Równie świetnie prezentuje się ograniczona w dźwięki muzyka, która potęguje grozę i niepewność. Mamy jeszcze bardzo dobre zdjęcia Mátyása Erdély, który tak jak Emmanuel Lubezki w "Birdmanie" nieustannie podąża za bohaterem łapiąc tą jedyną, wyjątkową chwilę z tylko jednej perspektywy.  Do tego całość jest zamknięta w klasycznym formacie 4:3, który urzeka prostotą i nawiązaniem do tamtych czasów jakby to miała być dokumentacja z pobytu Szawła w obozie.

Koniec końców pomimo wszystkich pozytywnych aspektów obrazu, które czynią go dziełem wyjątkowym należy podkreślić, że z drugiej strony jest to bardzo ciężki, drastyczny i dołujący film. Poprzez formę w jakiej przedstawia zdarzenia z obozu, klimat oraz dramaturgię nie nadaje się dla każdego widza. Sięgając po "Syna Szawła" powinniśmy o tym pamiętać. Niemniej jednak produkcja László Nemesa jest jednym z tych obrazów o holocauście, który jest wart naszej uwagi i poświęconego czasu.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Oparta na faktach historia dilera narkotykowego Charlesa Falco, który zostaje aresztowany i postawiony przed wyborem: albo odsiedzi 20 lat w więzieniu, albo pod przykrywką zinfiltruje jeden z najgroźniejszych gangów motocyklowych. Charles zgadza się na drugą opcję i przez następne trzy lata wiedzie szalone i niebezpieczne życie. Ryzykując, że może zostać zdemaskowany, zbiera dowody przeciwko gangowi.

oryginalny tytuł: Gangland Undercover
twórca: Charles Falco
na podstawie: książki "Vagos, Mongols, and Outlaws: My Infiltration of America's Deadliest Biker Gangs" Charlesa Falco
gatunek: Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 6
sezonów: 1
muzyka: Russ Mackay
produkcja: History Channel
ocena: 8,7/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)







Z serialem "Gangland: Podwójna gra" zetknąłem się podczas oglądania trzeciego sezonu "Wikingów" na kanale History Channel. Jako, że nie miałem nic ciekawego do roboty postanowiłem obejrzeć pierwszy odcinek i przekonać się czy warto zwrócić uwagę na te produkcję. Pilot mnie przekonał, a cały sezon zachwycił.



Być jak Vagos

Zastanawialiście się kiedyś jak to jest wstąpić do gangu motocyklowego? Jak to jest stać się jego członkiem? Zapewne nigdy takie myśli nie przeszły wam przez głowę, gdyż nigdy nie byliście postawieni przed taką sytuacją jak Charles Falco – główny bohater serialu. Jako przestępca miał dwie opcje: iść do więzienia na 20 lat, albo zinfiltrować największy gang motocyklowy w USA – Vagos. Wybór Falca jest dla nas oczywisty. Zapewne większość z nas postąpiła by tak jak on. Jednakże decyzja ta okazała się znacznie trudniejsza do wykonania niż można by przypuszczać.

Scenariusz filmu powstał na podstawie książki Charlesa Falco pt: "Vagos, Mongols, and Outlaws: My Infiltration of America's Deadliest Biker Gangs", która opowiada o trzy letnim okrasie z życia bohatera spędzonym na infiltracji gangu motocyklowego. Oprócz inspiracji jaką dla serii była książka, Falco jest również scenarzystą i twórcą całej produkcji. Dzięki jego wkładzie możemy oglądać teraz pełno krwisty serial, obok którego z pewnością nie da przejść obojętnie. Zaczynając od niezwykle intrygującej, tajemniczej oraz wciągającej fabuły, aż po wyśmienite wykończenie. Historia ukazana w produkcji jest przede wszystkim świetnie napisana oraz bezbłędnie rozplanowana na poszczególne epizody. Dzięki temu, każdy z nich jest równie ciekawy oraz zajmujący. Twórcy udaje się w każdym z odcinków upchnąć niewyobrażalną masę zdarzeń, które ukazują niezwykle klarowną i świetnie poprowadzoną akcję. Opowieść wciąga nas już od samego początku i definitywnie nie pozwala o sobie zapomnieć. Narracja serialu jest prowadzona w bardzo intrygujący i lekki sposób. Oprócz wydarzeń ukazywanych na ekranie dodatkowo mamy komentarze głównego bohatera, które figurują w roli wyjaśniania niektórych zdarzeń, ale również bardzo często wpływają na dramaturgię produkcji. Wraz z obrazem dają rewelacyjny efekt, który zdecydowanie wpływa na lepszy odbiór serialu. Ponadto w często wygłaszanych przez Falca monologach da się odszukać wartościowe sentencje oraz ciekawe spostrzeżenia dotyczące obcowania w gagu Vagosów. Bohater przedstawia nam również skomplikowaną strukturę organizacji oraz zasady jej działania. Przez cały czas trwania serii towarzyszy nam napięcie,  dramaturgia oraz przeczucie nieuchronnego końca na każdym kroku. Nigdy nie wiadomo jak potoczy się akcja, ani jaki efekt dadzą skrupulatnie planowane przez bohatera działania. Króluje element zaskoczenia oraz mnoga ilość nieoczekiwanych zwrotów akcji. Dobrze prezentują się również wątki poboczne, które bez zgrzytów uzupełniają fabułę. Jedynie wątek starego wspólnika Falca jest trochę niepotrzebnie i na siłę wciśnięty do produkcji. Obyłoby się bez niego, ale na szczęście wielkiej szkody nie wyrządza.

Oprócz świetnej fabuły w "Ganglandzie" możemy również napotkać doskonale nakreślone postacie, które natomiast są rewelacyjnie sportretowane przez wyśmienitą obsadę. Na pierwszym planie mamy fenomenalnego Damona Runyan'a jako Charlesa Falco – zdystansowanego członka gangu, który zawsze przez przypadek wpada w jakieś tarapaty. Oprócz niego na ekranie często goszczą: Ari Cohen jako Coz, Paulino Ninez jako Schizo, Jamez Cade jako Stash, Ian Matthews jako Darko oraz Stephen Eric McIntyre jako Młody. Na drugim planie pojawia się Don Francks jako Jaszczur, Melanie Scrofano jako Suzanna oraz Kiran Friesen jako Stella. Każdy członek obsady wkłada całego siebie w swoje kreacje dzięki czemu są one niezwykle wiarygodne.

Produkcja może pochwalić się również świetnym wykończeniem, w którego skład wchodzą bardzo dobre zdjęcia, oryginalna muzyka Russ Mackay'a oraz świetny klimat. Dużą rolę odgrywa jeszcze charakteryzacja oraz sprawne manipulowanie światłem oraz poszczególnymi barwami przez co cały czas mamy wrażenie obcowania z mroczną, nieciekawą często duszną i klaustrofobiczna aurą świadczącą o nieustannym budowaniu napięcia.

"Gangland: Podwójna gra" jest kolejnym serialem History, który w diabelsko dobry sposób opowiada nam o zdarzeniach, które miały miejsce naprawdę. Produkcja kanału stoi na wysokim poziome zarówno pod względem konstrukcji jak i wykonania. Podejrzewam, że już niedługo będziemy mogli mówić o serialach History z takim samym respektem jak mówimy teraz o produkcjach HBO. Z wielką nadzieją czekam na następny obraz kanału, który z pewnością mnie zaskoczy.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Od wydarzeń znanych z „Listów do M.” minęły równo cztery lata i wszyscy bohaterowie przygotowują się do kolejnej Wigilii. Mikołaj, który znalazłszy szczęście u boku Doris, wciąż nie może zdecydować się na oświadczyny. Małgosia i Wojtek adoptowali Tosię, ale teraz, tuż przed Bożym Narodzeniem, ich rodzina musi zmierzyć się wspólnie z nową, trudną sytuacją. Karina - obecnie wzięta pisarka i Szczepan - teraz taksówkarz, rozstali się, lecz ich ścieżki nieustannie się przecinają. Związek Betty i Mela nie przetrwał próby czasu, Betty wychowuje ich synka Kazika z nowym partnerem Karolem. Wladi wciąż kieruje Agencją Mikołajów ze wsparciem nowej pracownicy - Magdy, która mocno namiesza w związku popularnego muzyka Redo i Moniki. Rodzice zmagają się ze zbuntowanym nastoletnim synem, kontestującym Wigilię.

gatunek: Dramat
produkcja: Francja, Wielka Brytania, Szwajcaria, Włochy
reżyser: Maciej Dejczer
scenariusz: Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski
czas: 2 godz.
muzyka: Łukasz Targosz
zdjęcia: Marian Prokop
rok produkcji: 2015
budżet:
ocena: 6,5/10




 
Miłość everywhere

"Listy do M." Mitja Okorna to jeden z największych, najbardziej dochodowych i znanych filmów produkcji TVN ostatnich lat. Polaków urzekła historia ukazanych w filmie bohaterów oraz zachwyciło sprawne wykonanie, świetny klimat oraz dobre aktorstwo. Jednakże TVN połasił się na kolejną część, która według zapowiedzi będzie "jeszcze bardziej romantyczna". Czy rzeczywiście taka jest i czy kontynuacja "Listów..." to dobry film?

Jeśli o tym czy film jest dobry czy nie decydowałby box-office to "Listy do M. 2" z pewnością byłyby w czołówce, albowiem po tygodniu wyświetlania produkcja zdobyła już milionową widownię. Wynik godny aprobaty. Jednakże co sprawiło, że obraz produkcji TVN zaskarbił sobie taką widownię. Czy może być to scenariusz? Fabuła filmu jest bardzo prosta, lekka oraz dosyć przewidywalna. Ponownie ukazuje nam historie kilku bohaterów w dniu wigilii, którzy próbują przeżyć te święta w radości oraz miłości. Oprócz starych postaci doszło kilka nowych. Są nimi: Redo, Magda, Monika, Karol, Kuba oraz Antoś. Wraz z nowymi postaciami pojawiły się nowe opowieści, z których tak naprawdę tylko jedna jest godna uwagi. Jest to wątek chorego chłopca (Kuba). Wątek Reda i Magdy to tandetny, do bólu przewidywalny epizod, który nic do fabuły nie wnosi, a jedynie przeszkadza. Co najgorsze poświęcono mu całkiem sporo uwagi skracając przy tym inne historie. Bardzo źle to wpłynęło na cały film, który mógłby być znacznie ciekawszy. Zamiast tej opowieści można by więcej czasu poświęcić innym bohaterom, których opowieści były znacznie ciekawsze. Najbardziej pokrzywdzona ze wszystkich jest historia Doris, Mikołaja Koniecznego i Kostka, która potraktowana po macoszemu i przerzucona na boczny tor prawie ledwo co się pojawia, a dla przypomnienia nadmienię, że w pierwszej części była ona głównym wątkiem. Jednakże oprócz dennej opowiastki o wielkiej miłości Reda do Moniki na szczęście otrzymujemy dwa poruszające znacznie poważniejsze tematy historie. Są nimi wymieniany już wcześniej epizod o chorym chłopcu oraz wielkie nieszczęście jakie spotkało jedną z bohaterek pierwszej części. Dzięki tym wątkom produkcja trochę odżywa i wprowadza pewien powiew świeżości w komediach romantycznych. Jednakże nie czarujmy się. Tak naprawdę w tej produkcji  nie chodzi o fabułę.

A może przyczyną tak dużej widowni są znani aktorzy? Nie da się ukryć, że "Listy do M. 2" posiadają doborową obsadę czołowych polskich "graczy" scenicznych. Ci wszyscy zebrani w jednym filmie sprawiają wrażenie kliku najlepszych piłkarzy świata na tym samym boisku. Nie wiem jak wy, ale ja na pewno bym się skusił ;). W produkcji pojawiają się znani z jedynki: Maciej Stuhr, Roma Gąsiorowa, Tomasz Karolak, Agnieszka Dygant, Piotr Adamczyk, Agnieszka Wagner, Wojciech Malajkat, Paweł Małaszyński, Katarzyna Bujakiewicz, Katarzyna Zielińska oraz Julia Wróblewska i Jakub Jankiewicz jako przedstawiciele młodszej części aktorów. W dwójce dochodzą: Maciej Zakościelny, Marta Żmuda-Trzebiatowska, Marcin Perchuć, Małgorzata Kożuchowska oraz Piotr Głowacki w tajemniczej i bardzo epizodycznej roli. Oprócz nich pojawiają się jeszcze Mateusz Winek, Jan Cięciara oraz Jan Sączek dołączając do młodszej części obsady. Aktorsko film prezentuje się dobrze i nie można mieć do niego jakiś większych uwag.

Jednakże aktorzy to nie wszystko. Co jeszcze sprawiło, że wybraliście się na "Listy do M. 2". Z pewnością świetny klimat, który rewelacyjnie oddaje nasze corocznie obchodzone święta. Ukazuje nam również jak powinna wyglądać wigilia z prawdziwego zdarzenia jednocześnie podkreślając jak wiele nam brakuje do osiągnięcia takiego wysokiego poziomu świąt. Wszystko jest tak idealne, że aż na płacz z radości nam się zbiera. Jednakże trzeba przyznać, że w przypadku tego filmu wszystko jest idealne dlatego być może tak nam się to podoba. Albo jest to po prostu fakt, że nigdy takich świat nie mieliśmy. Oprócz klimatu warto zwrócić uwagę na przyzwoite zdjęcia, dobrą muzykę Łukasza Targosza, świetny humor oraz rewelacyjny dobór utworów muzycznych, które są tutaj wręcz perełką. Naprawdę cała reszta filmowców powinna wsiąść lekcję od twórców "Listów do M. 2", w których rewelacyjnie użyto znanych orz nieznanych piosenek. Oprócz świetnego brzmienia miały one bezpośredni wpływ na klimat filmu.

Ogólnie ujmując "Listy do M. 2" tak jak ich poprzednik jest bardzo sprawnie zrealizowaną, lekką i  przyjemną produkcją, którą miło się ogląda. Do tego mamy doborową obsadę, humor oraz świetne wykończenie. Film ujmuje nas klimatem oraz szczęściem i miłością, które płyną zewsząd. Czy trzeba nam czegoś więcej? Są takie produkcje, w których czasami nie chodzi o fabułę, ale o całą resztę. Tak właśnie jest z filmem Macieja Dejczera.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Młoda instruktorka z Akademii FBI w Quantico, agentka Dana Scully, zostaje przydzielona do Archiwum X, specjalnego wydziału FBI, zajmującego się dziwnymi i trudnymi do wyjaśnienia w racjonalny sposób zjawiskami. Jej partner, Fox Mulder, który do tej pory był jedynym pracującym tam agentem, głęboko wierzy w istnienie istot pozaziemskich. Jego głównym celem jest wyjaśnienie zaginięcia siostry, która - jak twierdzi - została uprowadzona przez kosmitów. Scully, początkowo sceptycznie nastawiona do wszelkich teorii Muldera, niebawem sama staje się świadkiem niewytłumaczalnych zjawisk...

twórca: Chris Carter
oryginalny tytuł: The X Files
gatunek: Thriller, Sci-Fi
kraj: USA
czas trwania odcinka: 42 min.
odcinków: 208
sezonów: 10
muzyka: Mark Snow
zdjęcia: Dennis Hall, Thomas Del Ruth, John S. Bartley, Jon Joffin, Joel Ransom, Bill Roe, Ron Stannett
produkcja: Fox
średnia ocena: 8,4/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)






O "Z Archiwum X" słyszałem wielokrotnie jednakże nigdy nie zamierzałem po serial ten sięgnąć. Dopiero pewnego dnia gdy stacja Fox ogłosiła produkcję nowego sezonu zamyśliłem się na chwilę czy czasem nie warto byłoby skusić się na te produkcję. Po pewnym czasie nie wytrzymałem i zdecydowałem się obejrzeć pierwszy odcinek serialu pochodzący z 1993 roku. Było to w te wakacje i jak na razie ta przygoda wciąż trwa.




Czy ty wierzysz?



Ocena sezonu: 8,7

W natłoku rozmaitych produkcji telewizyjnych tworzonych w duchu sci-fiction oraz poświęconych zjawiskom nadprzyrodzonym, jeszcze żaden serial tak mi się nie spodobał, oraz tak mnie nie wciągnął jak omawiane dzisiaj "Z Archiwum X". Ten dziewięcio sezonowy klasyk jest perełką w swoim gatunku, gdyż to on nadał sens dalszym obrazom, które tworzono na wzór serialu Fox. A zatem co takiego niezwykłego czeka na nas w Archiwum X?

"Z Archiwum X" to jeden z niewielu, jak nie jedyny serial o tematyce sci-fiction z 1993 roku. Właśnie wtedy twórca serii, Chris Carter wpadł na genialny pomysł stworzenia serialu o dwójce agentów pracujących w specjalnym oddziale FBI (tytułowe "Archiwum X"), którzy nieustannie będą ścigać nadprzyrodzone zdarzenia oraz będą badać sprawy porwań jak i kontaktów ludzi z istotami pozaziemskimi. Brzmi obiecująco? To nic, dalej jest jeszcze lepiej. Struktura serialu podzielona jest na dwie części. Jedna z nich nieprzerwanie kontynuuje wątek główny całej produkcji rozpoczęty w epizodzie pierwszym, który przewija się co kilka odcinków, natomiast druga strona serialu to osobne, w ogóle nie związane z  głównym wątkiem, nadprzyrodzone przypadki i zdarzenia. To właśnie dlatego serial przypomina tasiemca, który zdaje się nie mieć końca. Nie martwcie się jednak. Odcinki poświęcone zarówno głównej intrydze jak i pozostałym sprawom są równie intrygujące i wciągające. Zresztą cały serial jest niesamowicie ciekawy i pochłaniający. Nie da się go zacząć i w połowie skończyć gdyż ukazuje nam tak fascynujące zdarzenia, że nie da się od nich oderwać wzroku. Oczywiście jest to też zasługa świetnie nakreślonych i zagranych postaci, które nieustannie urzekają nas swoim urokiem. Wracając jednak do fabuły należy podkreślić, że jest ona niezwykle wartka oraz zajmująca. Oprócz tego cała intryga jest świetnie rozplanowana i nakreślona dzięki czemu nie ma mowy o żadnych zgrzytach, ani niedomówieniach. Nawet pomimo faktu, że ciągle dowiadujemy się czegoś nowego to sprawa okazuje się być znacznie większa i misternie skomponowana przez co nigdy nie dowiadujemy się całej prawdy. Twórcy stopniowo ujawniają nam poszczególne poszlaki zostawiając sobie dużo chwytów w zanadrzu dzięki czemu my ciągle spragnieni prawdy z niezwykłym zainteresowaniem śledzimy dalsze poczynania Muldera i Scully. Całość pomimo wielosezonowej akcji zawsze sprawia wrażenie zamkniętej i odrębnej całości w obrębie sezonu. Jednakże kopiąc głębiej (znacznie głębiej – patrz sezon 7) doszukamy się odwiedzi na wszelakie pytania jakie postawiono od samego początku. Być może należy wykazać się przy tym wolą wytrwania, ale kiedy widzimy nagrodę wtedy rozumiemy, że warto było.

Serial porusza różnoraką tematykę. Znajdziemy w nim epizody stricte sci-fiction, które przeważają nad innymi, ale bardzo często pojawiają się sprawy dotyczące nadprzyrodzonych zdarzeń. Większość z nich bazuje na mitach i legendach, część wykorzystuje naukowe podstawy, a reszta jest czystą wyobraźnią. Jednakże takich epizodów na cały serial jest najmniej. Pojawiają się również odcinki mówiąc kolokwialnie "schizowe". Są one świetnie napisane, zagrane, oraz wykonane dzięki czemu świetnie się je ogląda, a niestety jak by to powiedzieć często także "ryją banię". Przepraszam z określenie, ale inaczej się tego ująć nie da. Po prostu świetnie się sprawdzają do prania mózgu.

Wracając do postaci należy powiedzieć, że są one świetnie nakreślone i przedstawione dzięki czemu od razu jesteśmy skłonni je polubić. Od początku zarażają nas swoim optymizmem, poczuciem humoru oraz lekkością z jaką ze sobą współgrają co sprawia, że nieustannie im kibicujemy. Szczególnie dwójce głównych bohaterów: Foxie Mulderze i Danie Scully. Fox to niepoprawny optymista który odpowiada na prawie każde zgłoszenie o obcych oraz wierzy w nadnaturalne zjawiska. Dana to typowa sceptyczka, zaprzeczenie Muldera, która swoje teorie pokłada w nauce. Z reguły gdy dochodzi do niewyjaśnionych zdarzeń jej nie ma w pobliżu przez co przez cały pierwszy sezon jest "niewierząca". Oczywiście z czasem się to zmienia, ale bardzo, bardzo powoli. W roli Muldera i Scully mamy rewelacyjnego Davida Duchovny'ego oraz równie fenomenalną Gillian Anderson. Oprócz nich pojawia się również William B. Davis w roli słynnego Palacza, Jerry Hardin jako "Głębokie gardło" oraz w odcinku 16 pojawiają się Samotni Strzelcy czyli: Bruce Harwood, Tom Braidwood oraz Dean Haglund.

"Z Archiwum X" posiada bardzo dobrą oprawę muzyczną, która świetnie współgra z ekranowymi zdarzeniami. Do tego dochodzą jeszcze profesjonalne zdjęcia, oraz bardzo dobre efekty specjalne jak na tamte czasy. Warto również zwrócić uwagę na niezwykły klimat, różnorodne scenerie oraz nietuzinkowy humor. Na plus na pewno należy zaliczyć lokacje w jakich kręcono serial, które niezwykle urozmaicają produkcję. Do tego dochodzi jeszcze słynne na cały świat intro z jeszcze słynniejszym motywem przewodnim.

Pierwszy sezon "Z Archiwum X" to wypełniona akcją, kosmitami oraz paranormalnymi zjawiskami produkcja, która niezwykle wciąga. Do tego mamy genialne kreacje aktorskie, świetnie zarysowane postacie, humor oraz niezwykły klimat. To wszystko sprawia, że bez dwóch zdań należy sięgnąć po "Z Archiwum X" i odkryć jego fenomen. Ale uwaga! Związek z serią zobowiązuje, dlatego nie zdziwcie się, że po pierwszej serii zapragniecie więcej. A droga na koniec niestety zajmie jeszcze osiem sezonów.






Prawda kryje się na dnie



 Ocena sezonu: 9,0

Po bardzo emocjonującym i świetnym pierwszym sezonie "Z Archiwum X", który okazał się dla mnie "objawieniem" przyszedł czas sięgnąć po kolejną część przygód dwójki agentów, którzy w poszukiwaniu prawdy przekroczą każdą znaną granicę. Nie straszne dla nich dziury czasowe, porwania UFO, nadnaturalne zjawiska, ani sam szatan w ludzkim wcieleniu. Dzieje się, oj dzieje.

W minionym sezonie twórcy postawili sobie poprzeczkę naprawdę wysoko prezentując zaskakująco spójne, intrygujące i wciągające epizody, które tworząc całą pierwszą serię okazały się czymś przełomowym i nowym w telewizji. Oczywiście mowa o roku 1993, kiedy to seria miała premierę. Teraz "Z Archiwum X" to nie tylko serial godny uwagi, ale również klasa sama w sobie. Zapracowali na to zarówno twórcy jak i aktorzy, którzy tchnęli w produkcję swego ducha. Czy może być jeszcze lepiej? Okazuje się, że może co twórcy świetnie udowodnili drugim sezonem, który okazał się lepszy niż pierwszy. Akcja serialu znacznie przyspieszyła dzięki czemu całość jest jeszcze bardziej płynniejsza. Twórcy okazali się niezwykle pomysłowi ukazując nam nowe, świeże pomysły i intrygi, które świetnie rozplanowali do najmniejszych szczegółów oraz bezbłędnie opowiedzieli. Rzucili losy postaci na nowe, nieznane wody i pokazali nam jak zachowają się one w takich niecodziennych i ekstremalnych sytuacjach. Nie dość, że z początkiem sezonu zamknięto "Archiwum X" to jeszcze w trakcie trwania produkcji dochodzi do porwania jednego z głównych bohaterów. Tyle emocji, napięcia, akcji, dramatu oraz grozy. Twórcy świetnie poradzili sobie z umieszczeniem wszystkich tych aspektów w serii dzięki czemu mamy dwa razy więcej akcji oraz niecodziennych zdarzeń niż wcześniej. Chociaż sezon składa się z aż 25 odcinków, to jednak tak jak w serii pierwszej, w ogóle nam to nie przeszkadza. Scenarzyści okazali się na tyle twórczy, że z niezwykłą lekkością i gracją udało im się poprowadzić każdy z odcinków.  Nawet te z najbardziej nieprawdopodobnymi zdarzeniami byli w stanie przedstawić w takim świetle, że bylibyśmy skłonni uwierzyć w każde ich słowo. A trzeba przyznać, że rozpiętość epizodów pod względem tematycznym jest naprawdę duża. Od najprostszych historii po te niezwykle zawiłe i skomplikowane. Nie zapominajmy również o głównej intrydze, która jest sumiennie kontynuowana przez Chrisa Cartera. Bez problemu przeplata się z innymi odcinkami nie powodując "zwarcia". Jest niezwykle intrygująca, wartka oraz szokująca. Świetnie buduje napięcie i dramaturgię. Dzięki sprytnemu zabiegowi stworzenia historii dwu-odcinkowych twórcy mogą opowiedzieć nam dwa razy więcej informacji czyniąc całość jeszcze bardziej wciągającą. Pomysł ten znacznie polepszył byt serii. Co do głównej intrygi to trzeba przyznać Carterowi, że niezwykle misternie zaplanował cały serial, skrupulatnie ujawniając nam od czasu do czasu pewną garść nowych informacji. Mulder i Scully kopiąc głębiej doszukują się coraz to nowszych i mrożących krew w żyłach faktów dotyczących porwań UFO, samego Palacza oraz jego tajnej organizacji. Niestety, mimo że poznajemy coraz to nowsze i ciekawsze szczegóły dotyczące UFO, to jednak nadal daleko jeszcze do sedna prawdy. Ta bowiem znajduje się głęboko na dnie przykryta mułem i gliną. Nasi bohaterowie będą musieli się jeszcze nieźle ubrudzić zanim dokopią się do samego dna.

Losy naszych postaci w tym sezonie będą jeszcze ciekawsze i jeszcze bardziej zaskakujące niż w pierwszym. Przyjdzie im się zmierzyć z niespotykanymi zdarzeniami oraz utratą jednego z partnerów.  Wszystko świetnie opowiedziane, z wielką dozą grozy i suspensu. W głównych rolach Mulder'a i Scully znowu powracają wyśmienici David Duchovny oraz Gillian Anderson, którzy rewelacyjnie się prezentują jako para ekranowa. Czuć między nimi specyficzną "chemię", która dodaje im uroku i lekkości sprawiając, że nigdy nam się nie znudzą. Do stałej obsady dołącza Mitch Pileggi, który wciela się w Waltera Skinner'a – zastępcę generalnego dyrektora FBI. Od czasu do czasu pojawiają się natomiast: William B. Davis jako Palacz oraz nowe postaci Alex Krycek grany przez Nicholasa Leę oraz nowy informator Muldera Pan X – Steven Williams. Oczywiście nie mogło zabraknąć Samotnych Strzelców.

Pod względem technicznym drugi sezon "Z Archiwum X" prezentuje się równie dobrze jak pierwszy. Posiada surowe zdjęcia, intrygującą muzykę oraz świetne plenery dzięki czemu produkcja stale utrzymuje niesamowity klimat, dramaturgię oraz napięcie. Szczególnie gdy dochodzi do kontaktu z obcymi.

Podsumowując muszę przyznać, że drugi sezon "Z Archiwum X" niebywale mnie zaskoczył. Ukazuje nam niezwykle ciekawe zdarzenia, świetnie wplecione w to postaci, rewelacyjny klimat oraz wykończenie, a na dodatek posiada kilka "innowacji", które zdecydowanie wpłynęły na jego korzyść. Takim oto sposobem sezon drugi okazał się być lepszy niż jego poprzednik. Jak dla mnie bomba! Już nie mogę się doczekać czym twórcy zaskoczą mnie w kolejnej serii!






Kopiąc głębiej



Ocena sezonu: 8,3

Po rewelacyjnym drugim sezonie "Z archiwum X" powraca do nas z kolejnymi przygodami, niewyjaśnionymi zdarzeniami i kolejną porcją newsów na temat kosmitów. Czego tym razem dowiedzą się Mulder i Scully i jakie tajemnicze czekają by je odkryć? Nie przeciągajmy tego dłużej. Czas zapoznać się z tym co ma do zaoferowania nam kolejny sezon hitowej serii?

Ogólnie rzecz ujmując mamy całą masę nadprzyrodzonych zdarzeń oraz wciąż ciągnącą się intrygę związaną z UFO. Zapytacie teraz pewnie czy to nie zaczyna się robić już trochę nudne? Z całą pewnością jestem w stanie odpowiedzieć, że bynajmniej, aczkolwiek widać po serii lekkie zmęczenie materiałem. O co chodzi? Już wyjaśniam. Otóż fabuła trzeciego sezonu "Z Archiwum X" to wciąż dobrze napisana, ciekawie opowiedziana i nakręcona opowieść, którą świetnie się ogląda. Intryguje, szokuje, daje do myślenia oraz sprawia, że ciarki chodzą nam po plecach. Wszystko jest opowiedziane w należyty sposób, bez ściemniania czy owijania w bawełnę. Twórcy nie boją się popuścić wodze fantazji i zaskoczyć nas nowymi, niecodziennymi sprawami, które choć niekiedy zdają się być niemożliwe, to jednak zawsze starają się bazować na przynajmniej jednej prawdziwej informacji. Czy to fakt historyczny, pochodzący z plemiennych wierzeń albo wynikający z ewolucji. Tak czy siak zabieg ten sprawia, że większość spraw z "Archiwum X" staje się dzięki niemu bardziej "przyziemne". W końcu nadnaturalne zjawiska to nie tylko UFO. Niestety na tym polu widać już pierwsze oznaki przysłowiowego "zmęczenia" się materiału, którym posługują się twórcy. Efekt ten tyczy się jedynie luźnych epizodów niepowiązanych z główną fabułą. Problem z jakim stykają się owe epizody to brak nowości, lekkości i gracji. We wcześniejszych sezonach twórcom udawało się stworzyć na tyle ciekawe i na tyle różnorodne opowieści, że dzięki temu zróżnicowaniu nie dochodziło do spłycenia linii dramatycznej serii. Tym razem niestety poprzez powielanie dobrych, sprawdzonych, ale niestety wtórnych już schematów scenarzyści nie podają nam na tacy niczego nowego, ani świeżego. Serwują nam natomiast coś w rodzaju odgrzewanego kotleta, który z pozoru jest dobry, ale tak naprawdę to jedliśmy już go wcześniej i znamy jego smak. Adekwatnie do tego porównania odcinki trzeciego sezonu to dobre i ciekawe epizody, ale widać po nich, że twórcom brak już pomysłów na coś oryginalniejszego przez co mamy wrażenie, że już takie oglądaliśmy i chcielibyśmy od nich dostać coś innego. Niemniej, jednak to wciąż ten sam dobry kotlet, tylko odgrzewany. Na szczęście problem, który powoli zaczyna dotyczyć "luźnych" epizodów "Z Archiwum X" (oczywiście nie wszystkich) nie tyczy się głównej intrygi, która jest sumiennie kontynuowana przez twórców. Dostajemy całkiem nowe watki dotyczące tajemniczych porwań kosmitów oraz eksperymentów, które przeprowadzają na ludziach. Po części zostaje nam wyjaśnione niespodziewane zniknięcie jednego z dwójki głównych bohaterów z poprzedniego sezonu oraz kilka innych faktów, które nas dręczyły. Niestety twórcy lubią sobie z nami pogrywać dlatego kolejny raz ujawniają nam kilka nowych informacji oraz pod koniec zostawiają nas z jeszcze większą ilością niewiadomych. Cóż, taki urok serii. Oprócz kilku świeżych wątków pojawia się również nowe zagrożenie, które odegra kluczową rolę w dalszych sezonach. Jest dramat, napięcie, akcja oraz tajemnica czyli podstawowe składniki serii, które świetnie się uzupełniają.

W składzie aktorskim nie nastąpiły, żadne zmiany, a w roli dwójki niepokornych agentów wciąż mamy rewelacyjnych Davida Duchovny'ego i Gillian Anderson. W tym sezonie relacje Muldera i Scully wreszcie zaczynają trochę przyspieszać. Oznacza to właściwie tyle co nic. Z jednej strony pojawiają się głębsze rozmowy i widać, że pomiędzy bohaterami istnieje specyficzna więź, która ciągle ewoluuje, ale z drugiej strony zdarzają się momenty w których mamy wrażenie, że nasze ukochane postaci to tak naprawdę nie oni. Oprócz tego powoli zaczyna drażnić nas fakt, że Scullly po prawie trzech latach w "Archiwum X" wcale się nie zmieniła. Dalej jest zagorzałą sceptyczką, która nawet widząc nadprzyrodzone zdarzenia zaprzecza nim. Oczywiście rozumiem, że z początku miała ona być przeciwieństwem Muldera, ale przecież w nieskończoność tego się ciągnąć nie da. Gdybym to ja był Scully to po tym co widziała uwierzyłbym we wszystko. Mam nadzieję, że wkrótce ulegnie to zmianie. Na ekranie pojawiają się również: Mitch Pileggi jako Walter Skinner,  William B. Davis jako Palacz oraz znani z drugiej serii:  Nicholas Lea jako Alex Krycek i  Steven Williams znowu w roli Pana X. Dodatkowo sezon trzeci może pochwalić się trzema gwiazdami światowego formatu, które przed zrobieniem kariery pojawili się w legendarnej serii. Są nimi: Jack Black, Giovanni Ribisi (obydwaj w odc. "D.P.O"), Ryan Reyndols (odc. "Syzygy") oraz B.D. Wong i Lucy Liu (obydwaj w odc. "Piekielne pieniądze").

Wykończenie "Z Archiwum X" jest równie dobre jak w poprzednich sezonach. Mamy świetne efekty specjalne, niezwykle klimatyczną muzykę Marka Snow'a i świetne scenografie. Mamy jak zawsze fenomenalny klimat, który wyróżnia serię spośród wszystkich seriali. Wprowadza on napięcie, grozę, tajemnicę i niepewność.

Koniec końców trzeci sezon "Z Archiwum X" okazuje się być jak dotąd najsłabszym. Jednakże wcale nie oznacza to, że jest zły. Wciąż ma w sobie wiele dobrego i prezentuje ciekawe potyczki bohaterów. Potrafi wciągnąć, wywołać dreszczyk emocji oraz sprawić, że zapragniemy oglądać serial dalej. A to już jest spory sukces.







Nowe zagrożenia. Stare przyzwyczajenia



Ocena sezonu: 7,5

Choć za nami już trzy sezony i 73 odcinki, to jednak ledwo zbliżamy się do połowy. "Z Archiwum X" to niezwykle rozbudowany i wielopoziomowy serial, w którym ciągle dochodzi do zaskakujących zwrotów akcji, które prezentują nam nowe zagrożenia. Tak samo jest z tym sezonem. Niestety każdemu zdarzają się wzloty i upadki. Tym razem w pewnej kwestii twórcy osiągnęli punkt krytyczny. W czym rzecz?

Czwarty sezon jest bardzo intrygujący, wciągający oraz niezwykle tajemniczy i zaskakujący. Twórcy niezwykle konsekwentnie trzymają się wątku głównego i nieprzerwanie go kontynuują. Przedstawiają nam ciąg dalszy afery związanej z UFO oraz w połowie serii prezentują nowe zagrożenie, które okazuje się równie niebezpieczne jak sami kosmici. Zagrożeniem tym okazuje się "czarny olej", albo lepiej znany pod nazwą "czarna śmierć". Jest to niezwykle niebezpieczna substancja, która została przedstawiona nam już w trzecim sezonie w odcinakach: "Piper Maru" i "Apokryf" jednakże dopiero teraz twórcy postanawiają do niej powrócić. Poprzez powrót do tego wątku twórcom udaje się równie ciekawie poprowadzić dalszą akcję. Odcinki wliczające się w "oryginalną" fabułę produkcji są dzięki temu wciągające, niezwykle wartkie oraz godne uwagi. Poprzez wprowadzenie nowego tematu udaje się trochę odświeżyć serię oraz sprawić, że staje się bardziej różnorodna. Oczywiście Chris Carter nie rezygnuje bezpowrotnie z rozpoczętej w pierwszym sezonie intrygi o czym cały czas nam przypomina. Z resztą nawet bez tego fabuła "Z Archiwum X" jest już dosyć skomplikowana i niezwykle zagmatwana. Trzeba, jednak przyznać, że w tym całym szaleństwie jest metoda na zaprowadzenie ładu i składu. Jest to jeden z nieodkrytych przeze mnie fenomenów tej serii, że pomimo tak skomplikowanej linii fabularnej da się odnaleźć sens oraz logikę. Niestety wszystko to tyczy się "głównego" wątku serialu. Należy pamiętać, że oprócz odcinków wchodzących w skład pierwszoplanowej intrygi mamy również "stand alone episodes" (luźne epizody), które nijak mają się do wątków kosmitów czy "czarnej śmierci". Już w recenzji zeszłego sezonu pisałem, że serial na tym polu zaczyna odczuwać zmęczenie materiałem poprzez prezentowanie nam podobnych stylem opowiadań. Teraz niestety jest jeszcze gorzej. Twórcy doprowadzili do stanu krytycznego, gdzie niewłaściwy ruch będzie ich dużo kosztować. Już trzeci sezon przejawiał się brakiem świeżości i lekkości co mogło doprowadzić do stanu, w którym się obecnie znajdujemy. Epizody należące do tak zwanych "luźnych odcinków" przejawiają sobą utarty już schemat, zero świeżości i kompletny brak wyczucia. To tak jakbyśmy zaserwowali komuś odgrzewany kotlet z trzeciego sezonu tylko tym razem podczas podgrzewania mięso nam się dodatkowo przysmażyło. Voila! Mamy sezon czwarty! Dla sprostowania nie uważam, że pomysły na "stand alone episodes" to nieciekawe i nic nie warte uwagi koncepcje. Nie. To nie w tym rzecz. Tutaj bardziej chodzi o sposób prowadzenia akcji, o to w jaki sposób coś przedstawiamy oraz o ogólny wydźwięk odcinka. Twórcy wyraźnie działają za sprawą jakiegoś schematu gdyż nawet jeśli pomysł na epizod jest ciekawy, to niestety ostatecznie całość jest opowiedziana nam w tak utarty już sposób, że po prostu nas to męczy. Takim oto sposobem możemy się nieźle wynudzić, a efektem tego jest brak  jakichkolwiek konkretnych wspomnień z sezonu. Szkoda, że do tego doszło gdyż "Z Archiwum X" miało to do siebie, że prawie każdy odcinek, związany czy nie z głównym wątkiem prezentował się rewelacyjnie. Tym razem niestety nie można tego powiedzieć. Dodatkowo epizodom brak lekkości i gracji w tonie prowadzenia akcji. To już nie ta sama klasa co kiedyś. Wszystko jest jakieś "nadymane", zbyt poważne i mało odkrywcze przez co cała seria sprawia wrażenie topornej  i ciężkiej w odbiorze. Jednakże na wyróżnienie zasługują odcinki: "Pole, na którym poległem", "Sanguinarium", "Papierowe serca" oraz "Kaddish".

To co w każdym sezonie zawsze prezentuje się na rewelacyjnym poziomie to oczywiście aktorstwo Davida Duchovny'ego oraz Gillian Anderson czyli dwóch głównych bohaterów serii. W czwartym sezonie aktorzy także prezentują się rewelacyjnie i nie można im niczego zarzucić. Niestety nie powiedziałbym już tego o ich postaciach. Choć Mulder i Scully znają się już prawie cztery lata to po wydarzeniach ekranowych wcale tego nie widać. Relacje bohaterów nadal są dosyć sztywne przez co nie jesteśmy w stanie odebrać ich na poważnie. Scully jest wyraźnie zmęczona Mulderem i dosadnie to pokazuje, a z kolei on zdaje się wcale tego nie zauważać. Dodatkowo całemu temu teatrzykowi nie pomaga fakt, że bohaterowie praktycznie się nie zmienili od pierwszego sezonu. Mulder nadal jest niepoprawnym marzycielem, który co odcinek wymyśla  coraz to zmyślniejsze teorie, a z kolei Scully wciąż jest zatwardziałym sceptykiem pomimo bycia świadkiem tylu niewyjaśnionych zjawisk. Najgorsze jest jeszcze to, że zawsze ma jedno i to samo wytłumaczenie, cytuję: "Nie wiem co widziałam, ale na pewno da się to jakoś wyjaśnić w naukowy sposób." Ręce opadają. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie twórcy coś z tym zrobią bo staje się to strasznie irytujące. Oprócz Duchovny'ego i Anderson na ekranie pojawia się także Mitch Pileggi jako Walter Skinner, William B. Davis jako Palacz Nicholas, Lea jako Alex Krycek oraz Samotni Strzelcy. Dodatkowo zostaje nam przedstawiona Laurie Holden jako Marita Covarrubias – nowa informatorka Muldera.

Wykończenie "Z Archiwum X" również nie zawodzi. Mamy rewelacyjną i odpowiednio dopasowaną do każdego odcinka muzykę Marka Snow'a oraz bardzo dobre scenografie. Nie zawodzą również efekty specjalne oraz fenomenalny klimat pełen napięcia, tajemnicy oraz grozy.

Ostatecznie czwarty sezon "Z Archiwum X" okazał się jak dotąd najsłabszym. Niestety, ale tym razem zbyt wiele rzeczy się nie klei. Począwszy od nieciekawej relacji bohaterów poprzez ciężki wydźwięk serii, a skończywszy na schematycznych i męczących "luźnych odcinkach". To nie to samo "Archiwum X", w którym się zakochałem od pierwszego odcinka. Twórcy definitywnie muszą coś zmienić, aby serial nie stoczył się jeszcze bardziej. A zadanie to nie jest łatwe.



 
Nowe oblicze prawdy



Ocena sezonu: 8,7

Po niezbyt udanym czwartym sezonie serialu naprawdę obawiałem się o jego przyszłość. Bałem się, że twórcy wykorzystali już wszystkie swoje pomysły na serię i będą ją kontynuować w nieciekawy i ciężki w odbiorze sposób. Oczywiście mowa tu o "luźnych odcinkach", które zajmują większą część każdego sezonu. Czy tym razem ponownie zostanie zaserwowany nam odgrzewany kotlet czy może twórcy serii stanęli na wysokości zadania i udało im się stworzyć coś "świeżego"?

Już po pierwszych pięciu odcinkach nowego sezonu widać, że twórcy się postarali. Po raz kolejny ukazują nam niezwykle intrygującą, wciągającą, pełną tajemnic, grozy oraz nadprzyrodzonych zdarzeń fabułę. Niezwykle zgrabnie kontynuują wątek rozpoczęty pod koniec czwartego sezonu i ukazują nam jego następstwa. Już na samym początku wychodzi na jaw kilka skrzętnie skrywanych tajemnic, a to dopiero początek. Jednakże na wszystkie odpowiedzi przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Główna intryga produkcji stworzona przez Cartera coraz to bardziej się rozrasta i wprowadza coraz to większe zamieszanie. Oczywiście nie ma powodów do obaw, albowiem całość jest tak zgrabnie opowiedziana, że nawet pomimo naszej niewiedzy na temat wielu rzeczy sezon ogląda się bardzo dobrze. Tym razem oprócz powrotu do starych wątków zaserwowano nam kolejny, który wiąże się z powstaniem hybrydy człowieka i kosmity. Więcej na ten temat dowiemy się w dalszych sezonach jak zarówno o przyczynie tworzenia takich hybryd. Oprócz tego mamy do czynienia ze znanym już "czarnym olejem" oraz z wprowadzającym mały zamęt wątkiem Michaela Kritschgau, który nie raz zachwieje wiarą Muldera. Niezwykle intrygująco prezentują się także potyczki Palacza, który zostaje odsunięty od władzy nad Syndykatem. Jednakże piąty sezon zdecydowanie należy do Dany Scully i jej niezwykle wzruszającego, emocjonującego i niestety smutnego wątku z odcinków "Kolęda" i "Emily". Choć agentka wiele już wycierpiała, to jednak twórcy serwują jej kolejną dawkę, która tylko potwierdza jak bardzo silną i wytrzymałą postacią jest Scully. Co jak co, ale Dana jak dotąd jest najbardziej poniewieraną postacią w tym serialu. To przez co przeszła nie może równać się z przejściami żadnego innego bohatera. Dodatkowo potwierdzeniem mojej tezy, że sezon piąty należy do Scully jest odcinek "Chinga", w którym agentka samodzielnie rozwiązuje jedną ze spraw. Jednakże oprócz niezwykle emocjonującego i pełnego tajemnic wątku głównego mamy tak zwane "luźne epizody", które opowiadają o codziennej pracy "Archiwum X". W poprzednich dwóch sezonach epizody te przechodziły kryzys, albowiem cierpiały na syndrom "odgrzewanego kotleta". Jednakże po pojawieniu się piątej serii muszę przyznać, że jestem zaskoczony postępem jakiego dokonali twórcy. Zdecydowanie spuścili z tonu dzięki czemu odcinki nie są już takie "nadymane" ani zbyt poważne. Zmieniono także styl i ton prowadzenia, akcji przez co epizody zyskały utraconą grację oraz lekkość, która gwarantowała przyjemny odbiór. Oprócz tego historie te są bardziej zróżnicowane dzięki czemu cały sezon prezentuje się znacznie ciekawiej. Na szczególną uwagę zasługuje jeszcze odcinek pt: "Zła krew", który ma bardzo komediowe zabarwienie. Innymi słowy czuć powiew świeżości, a co za tym idzie całkiem nowe spojrzenie na serial. Oby tak dalej.

"Z Archiwum X” nie mogłoby istnieć gdyby nie David Duchovny oraz Gillian Anderson wcielający się w kultowe postacie telewizyjne, a mianowicie agentów Muldera i Scully. Aktorzy po raz kolejny rewelacyjnie prezentują się na ekranie tworząc niezwykle intrygujący duet. À propos postaci to warto zauważyć zmiany jakie między nimi zaszły. Relacje dójki głównych bohaterów ulegają poprawie. Nie są to już znane z czwartej serii sztywne dialogi, szablonowe podejścia do nadnaturalnych zjawisk oraz ograniczone pole widzenia postaci. Tym razem Mulder już nie będzie wszystkiego taki pewien i niejeden raz zwątpi, natomiast Scully stanie się bardziej otwarta na na niesamowite teorie partnera, a nawet sama będzie powoli tworzyć własne. Ich relacje nie są już tak toksyczne jak wcześniej. Agenci zaczynają się coraz bardziej dogadywać przez co zaczyna pomiędzy nimi powoli iskrzyć. Czy coś z tego będzie? Kto wie. Na ekranie pojawiają się także: Mitch Pileggi jako Walter Skinner, Nicholas, Lea jako Alex Krycek, Laurie Holden jako Marita Covarrubias oraz John Finn jako Michael Kritschgau i William B. Davis jako Palacz. Nie należy zapominać także o Samotnych Strzelcach, którzy tym razem dostali cały odcinek poświęcony ich działalności pt: "Wyjątkowi podejrzani".

Pod względem technicznym serial po raz kolejny prezentuje się rewelacyjnie. Wszystko to za sprawą, dobrych zdjęć oraz świetnej muzyki Marka Snowa. Oprócz tego mamy do czynienia z bardzo dobrymi efektami specjalnymi, charakteryzacją oraz scenografią. Nie należy zapomnieć także o wyjątkowym klimacie serii, który sprawi, że po plecach przejdą nam ciarki.

Podsumowując piąty sezon "Z Archiwum X" to zaskakująco dobry powrót jednego z moich ulubionych seriali. Widać wyraźnie, że twórcy wiele zmienili w stosunku do poprzedniej serii co zaowocowało poprawą. Oprócz zawsze wciągającego wątku głównego mamy również ciekawe relacje Muldera i Scully oraz świeże podejście do tak zwanych "luźnych epizodów". Lepszego powrotu nie mogłem sobie wymarzyć. Mam nadzieję, że twórcy nie popełnią już błędu z przeszłości i będą dalej tworzyć tak dobre sezony jak ten.


Przeczytaj również recenzję filmu pełnometrażowego: "Z Archiwum X: Pokonać przyszłość" będącego bezpośrednią kontynuacją piątego sezonu serii.



Cała prawda



Ocena sezonu: 8,5

Rozpoczynając przygodę z "Z Archiwum X" byłem bardzo ciekaw mitologicznego wątku serii, który notabene ciągnie się przez prawie cały serial. Przypuszczałem, że dopiero pod koniec dziewiątego sezonu zostanie ujawniona nam skrzętnie ukrywana przez twórców tajemnica odnośnie kosmitów, porwań UFO itp. Jednakże nie spodziewałem się, że już teraz dowiem się tego wszystkiego. Całej prawdy. Po co, dlaczego i jak. Jesteście gotowi poznać prawdę?

Szósty sezon "Z Archiwum X" jest bezpośrednią kontynuacją filmu pełnometrażowego pt: "Z Archiwum X: Pokonać przyszłość", który to z kolei jest kontynuacją piątej serii serialu. Jednakże film zdecydowanie różni się od produkcji telewizyjnej. Obraz kinowy skupiał w sobie więcej akcji, a jego tłem były rozmaite lokacje od Waszyngtonu, aż po Antarktykę. Wraz z powrotem serialowego "Archiwum X" my również powracamy do dobrze nam znanych miejsc, które poniekąd, tak jak serial jesteśmy w stanie darzyć sentymentem. Jednakże jak się okazuje po powrocie archiwum nie jest już takie jak kiedyś. Fabuła serii zaczyna się niedługo po wydarzeniach z filmu i w dużym stopniu się do nich również odwołuje. Z początku głównym motywem okazuje się wirus przedstawiony nam w "Pokonać przyszłość", ale ostatecznie twórcy kończą ten wątek całkiem szybko. Swoją uwagę skupili na ujawnianiu prawdy, którą to perfekcyjnie przed nami ukrywali od samego początku. Nieustannie budując napięcie, tajemnicę oraz grozę całkiem sprytnie udało im się nas wciągnąć w tą całą intrygę, która notabene świetnie się prezentowała. W tym sezonie również ukazuje nam intrygujące i wciągające zdarzenia, które poruszają tematykę porwań UFO oraz procesu kolonizacji. Jednakże twórcy nie dają nam jasnych znaków, że już za chwilę ujawnią nam całą prawdę. Biorą nas zaskoczenia i w najbardziej niespodziewanym momencie nagle wszyściutko nam wyjawiają jak na spowiedzi. A wszystko to dzieje się w tak krótkim czasie, że nie jesteśmy nawet w stanie wszystkiego załapać. Dopiero pod koniec odcinka po przetrawieniu wszystkiego dochodzi do nas wiadomość, że to koniec. I wtedy dopiero zastanawiamy się o czym opowiadać będę trzy kolejne sezony! Jakby nie patrzeć cała historia zakończyła się emocjonującym finałem, który przyniósł nam rozwiązanie całej zagadki. Co ciekawe pod koniec sezonu okazuje się jednak, że to jeszcze nie koniec tajemnicy, a twórcy mają jeszcze w zanadrzu kilka fabularnych asów. Jak widać całość ma spory potencjał co nie zmienia faktu, że tym razem jestem nieco zawiedziony "mitologicznymi" odcinkami. Po pierwsze jest ich najmniej ze wszystkich sezonów, a po drugie nie satysfakcjonują już tak jak poprzednie. Choć ujawniono nam prawie całą prawdę to niestety muszę przyznać, że czegoś mi jeszcze brakuje. Czegoś typowego dla wszystkich tego typu odcinków. Być może jest to spowodowanie wyznaniem całej tajemnicy, która nie pozostawia już takiego napięcia, grozy i niewiedzy jak dotychczas. Jednakże oprócz wątku głównego mamy również "luźne epizody", które zdają się przeżywać rozkwit. Twórcom świetnie idzie pisanie oraz kreowanie coraz to bardziej mrocznych i paranormalnych historii dzięki czemu odcinki te przypominają nam stare dobre czasy pierwszej i drugiej serii gdzie poziom "stand alone episodes" był niezwykle wysoki. W piątym sezonie udało się twórcom podreperować nadszarpniętą reputację, a teraz dosłownie udało im się powrócić w stare dobre klimaty. Już dawno nie widziałem takiego zróżnicowania wśród tylu historii. Do tego są one niezwykle intrygujące, świetnie wykonane oraz wypełnione po brzegi grozą, napięciem oraz starym dobrym "Archiwum X"! Lubię takie powroty do korzeni. Warto także zwrócić uwagę na dwa wyśmienicie prezentujące się komediowe odcinki: "Arkadia", "Nienaturalny" oraz epizod specjalny poświęcony "Samotnym strzelcom".

Aktorsko sezon szósty prezentuje się równie dobrze jak wszystkie pozostałe z rewelacyjnymi Davidem Duchovny'm oraz Gillian Anderson w rolach głównych. Między Mulderem a Scully coraz bardziej iskrzy. Twórcy ewidentnie zacieśniają więź między tą dwójką i starają się nam pokazać, że ich relacje stają się coraz mniej przyjacielskie, a coraz bardziej zaczynają przypominać prawdziwy i długo budowany związek. Niestety nie dochodzi jeszcze do żadnego zbliżenia, nawet pocałunku, do który prawie doszło w filmie pełnometrażowym. No cóż. Najwyraźniej ich relacje muszą się jeszcze bardziej zacieśnić. Jeśli chodzi o sprawy paranormalne Mulder i Scully zaczynają powoli tworzyć idealny zespół. Oczywiście wielokrotnie zdarza się, że Scully nie zgadza się ze zdaniem Muldera, ale tak to już jest, że nie zawsze musi. Niekiedy pozostaje jeszcze "nie wierzącą", ale zdarza się to coraz rzadziej. Ciekawe co z tego wyniknie... Ciekawymi potyczkami może się również pochwalić Walter Skinner, Jeffry Spedner, Palacz oraz oczywiście niezapomniani Samotni Strzelcy. Na ekranie Duchvny'emu i Anderson towarzyszą również: Mitch Pileggi jako Walter Skinner, William B. Davis jako Palacz, Chris Owens jako Jeffrey Spender oraz Mimi Rogers jako Diana Fowley – tajemnicza postać, która odgrywa rolę podwójnego agenta, Nicholas Lea jako Alex Krycek i  Laurie Holden jako Marita Covarrubias.

Pod względem technicznym "Archiwum X" po raz kolejny olśniewa. Mamy rewelacyjne efekty specjalne, tajemniczą i niespokojną muzykę Marka Snow'a oraz bardzo dobre zdjęcia. Nie zapominajmy o fenomenalnym klimacie produkcji, gwarantowanym dreszczyku emocji oraz lekkim i przystępnym humorze.

W serialu nastąpił niewyobrażalny i całkiem niespodziewany przełom. Ujawniono nam prawdę, która już od pierwszego sezonu nie dawała spać Mulderowi i nam. Choć nasza żądza prawdy została zaspokojona to jednak nadal mam świadomość, że czegoś mi w tym sezonie zabrakło. Najprawdopodobniej jest to skutek ujawnienia nam skrzętnie skrywanej tajemnicy, która dopiero po  pewnym czasie do nas dociera. Natomiast co innego mogę powiedzieć o "luźnych epizodach", które powracają do korzeni serii. Tych dobrych, klimatycznych i niezwykle intrygujących odcinków. Koniec końców sezon szósty to bardzo dobry sezon, który nadal reprezentuje wysoki poziom. Ciekaw jestem jak potoczy się ta historia dalej skoro prawie wszystko już nam ujawniono. Twórcy zdają się mieć asa w rękawie i przeczuwam, że nie jest to byle co. Co konkretnie dowiemy się już w kolejnym sezonie.


 
To jeszcze nie jest cała prawda



Ocena sezonu: 8,6

W poprzednim sezonie ujawniono nam prawie całą prawdę dotyczącą porwań kosmitów, rządowych eksperymentów itp. Jednakże jak powszechnie wiadomo, żaden sezon "Z Archiwum X" nie kończył się inaczej niż jednym wielkim zaskoczeniem. A więc czemu teraz miałoby być inaczej? Chris Carter ponownie pozostawił nas z wieloma pytaniami oraz niewiadomymi dotyczącymi kontynuacji wątku głównego, który jak się okazuje wcale nie skończył się na wyznaniu prawdy. Co więc na nas czeka tym razem i czy jest to warte uwagi?

Wyprzedzając wszelakie fakty odpowiem, że sezon jest warty uwagi. Dlaczegóż to? Zacznijmy może od początku. Po wyjawieniu prawdy naprawdę zastanawiałem się w jaką stronę ma zamiar ten serial zmierzać.  Moje wątpliwości rozwiał ostatni odcinek poprzedniej serii, który bez problemu wprowadził kolejny wątek do tej niezwykle rozbudowanej historii. Opowieść ta jest teraz kontynuowana i muszę przyznać, że prezentuje się całkiem nieźle. Fabuła intrygi jest dobrze skonstruowana, ukazuje nam niezwykle intrygujące zdarzenia oraz odnosi się w dużym stopniu do pierwszych serii. Na pierwszy plan znowu powraca wątek uprowadzeń oraz tajemniczego zaginięcia siostry Muldera. Jednakże będąc z Wami szczerym muszę wyznać, że tak naprawdę wątek mitologiczny tej serii jest bardzo okrojony. Nie w takim stopniu co w poprzednim sezonie, ale jednak to nie to samo co wcześniej. Pomimo tego, że całość jest bardzo spójna, intrygująca, jak zawsze tajemnicza oraz pełna niewiadomych, to jednak stanowi znaczącą mniejszość serii. Historia nie rozrasta się zbytnio przez co możemy czuć niedosyt spowodowany małą ilością epizodów mitologicznych. Wszystko koncentruje się wyłącznie wokół dokończenia wątku z poprzedniego sezonu oraz doprowadzenia tej właśnie serii do kolejnego szokującego zakończenia. Pomimo, że jest to naprawdę wciągające i jak już wcześniej wspomniałem koncentruje się w dużej mierze na wydarzeniach z poprzednich sezonów to jest tego stanowczo za mało. Jednakże jest to jak na razie jeden z dwóch ważnych tematów przywołanych w tym sezonie. Drugim z nich jest wątek tajemniczego zniknięcia siostry głównego bohatera. Twórcy w końcu postanowili doprowadzić tę historię do końca, aby ulżyć naszemu sercu. Albowiem pytania odnośnie Samanthy dręczyły nas już od pierwszego sezonu. Prawdę powiedziawszy w pewnym momencie straciłem wiarę, że kiedykolwiek dowiemy się co się z nią stało. Jednakże ostatecznie postanowiono opowiedzieć nam co wydarzyło się na prawdę. Niestety w moim przekonaniu to co nam pokazano jest mocno naciągane i niezwykle rozczarowujące. Może tak miało być? Ciężko stwierdzić, aczkolwiek nie jestem entuzjastą przedstawionej wersji zdarzeń. Wyczuwam w niej niespójność, odrobinę fuszery oraz zbyt dużą dawkę absurdu. Wiem, że to może brzmieć niezwykle dziwnie w szczególności, że mówimy o "Z Archiwum X", ale tak jest. Twórcy chyba sami do końca nie mieli pomysłu na dokończenie tej opowieści dlatego zaserwowali nam takie nie wiadomo co. Szkoda, że po tak długim okresie budowania tajemnicy i napięcia wokół tej historii ukazano nam nic innego jak jedno wielkie rozczarowanie, które nie dość, że jest niesatysfakcjonujące to jeszcze niezbyt przekonujące. Niestety, ale tym razem nie popisano się kreatywnością. Co innego mogę natomiast powiedzieć o "luźnych epizodach", które po raz kolejny prezentują się wyśmienicie. W siódmym sezonie mamy całą paletę niezwykle różnorodnych odcinków, z których prawie każdy zasługuje na uwagę. Są to w większości dobrze napisane, świetnie stworzone i opowiedziane historie, które rewelacyjnie się ogląda. Jak to zawsze w serialu bywało mamy te wypełnione tajemnicą i grozą epizody, pełne humoru i dystansu historyjki oraz świetnie balansujące pomiędzy nauką i paranormalnymi zjawiskami opowieści. Na szczególną uwagę zasługują odcinki takie jak: "Głodny", "Wariacja Goldbergowska", "Z Archiwum policji", "Strzelanka" czy "Hollywood naszej ery", które jest świetnym pastiszem całego serialu. Kluczowy dla serii jest również epizod pt: "Millenium", który ostatecznie kończy inną serię Cartera o tytule "Millenium".

Jeśli zaś chodzi o aktorstwo to w rolach głównych mamy niezastąpionych Duchovny'ego i Anderson jako najsłynniejszych agentów FBI na świecie czyli Muldera i Scully. Z sezonu na sezon mieliśmy możliwość oglądać tę dwójkę na ekranie, jednakże taka prawda, że dopiero w ostatnich sezonach twórcy odważyli się na powolną, ale zdecydowanie przynoszącą plusy zmianę postaci oraz ich relacji.  Zarówno Mulder jak i Scully zostali odpowiednio zmienieni jednakże to chyba Dana przeszła największą przemianę. I dobrze. Nie mogła przecież po wieloletniej pracy w archiwum wciąż być sceptyczką. To by po prostu nie miało sensu. Dlatego też zaczęto ewolucję tej bohaterki, która właśnie dobiegła końca. Dana Scully choć nadal nie jest na tyle otwarta co Mulder to jednak ma już dużo dystansu i swobody w dzieleniu się nieprawdopodobnymi teoriami. Zdarza się jej przytakiwać partnerowi, a nawet żartować z jego pomysłów. To zupełna nowość. Zawsze uchodziła za tą sztywną i niewierzącą. Teraz to się zmieniło. Naprawdę miło jest oglądać taką nowa Scully. Relacje dwójki głównych bohaterów również uległy zmianie. Dystans pomiędzy nimi zdecydowanie zmalał dzięki czemu są tak blisko siebie jak nigdy dotąd. Świetnie się dogadują oraz sprawiają wrażenie perfekcyjnej pary. Właśnie w odcinku 4 pt: "Millenium" miał miejsce ich pierwszy, oficjalny pocałunek. Nareszcie, bo już myślałem, że to nigdy nie nastąpi. Co ciekawe pod koniec sezonu twórcy zaserwowali nam kolejną niespodziankę, która podwójnie sprawi nam radość. Nie będę na razie zdradzać, aby utrzymać to jak najdłużej w tajemnicy. ;) Na ekranie pojawili się również: Mitch Pileggi jako Walter Skinner, John Finn jako Michael Kritschgau oraz Mimi Rogers jako Diana Fowley, Nicholas, Lea jako Alex Krycek, Laurie Holden jako Marita Covarrubias i William B. Davis jako niezastąpiony Palacz. W jednym z epizodów pojawił się również Bryan Cranston.

Pod względem technicznym serial prezentuje się jak zawsze na wysokim poziomie. Rozmaite lokacje, zdjęcia, muzyka oraz efekty. Do tego dochodzi jeszcze jedyny w swoim rodzaju klimat jakiego nigdzie indziej nie znajdziecie.

Na koniec twórcy znowu serwują nam zaskakujące i pozostawiające w napięciu zakończenie, które sprawi, że bez zastanowienia sięgniemy po kolejny sezon. Taki jest właśnie urok "Z Archiwum X", że nie ważne co by się działo, zawsze końcówka tak nas zaskoczy, że będziemy chcieli sięgnąć po dalsze odcinki. Pomimo słabo nakreślonej głównej intrygi i niezbyt wydarzonego wątku związanego z siostrą Muldera sezon wciąż rewelacyjnie się ogląda. Duża w tym zasługa "luźnych odcinków", które poniekąd ratują całość. Na plus również trzeba zaliczyć przemianę Scully oraz jej relację z Mulderem, która w końcu nabrała rumieńców. Ostatecznie sezon prezentuje się bardzo dobrze, albowiem pomimo niewielkich braków jest w stanie nas usatysfakcjonować oraz zapewnić rozrywkę na poziomie.




 Nowa perspektywa



Ocena: 8,7

Wraz z końcem siódmego sezonu twórcy definitywnie zapowiedzieli nam, że jeśli powstanie kolejny to będzie się w nim dużo działo. Serwując nam zaskakujące i pozostawiające w napięciu zakończenie zagrali na naszych emocjach. Pomimo kilku wpadek poprzedniego sezonu zakończenie znowu zaostrzyło nam apetyt na kolejny sezon. Nic więc dziwnego, że bez zastanowienia sięgnąłem po ósmą już serię. Ciekawi jesteście co się w niej wydarzy i jak potoczą się losy naszych bohaterów?

Jak już wspomniałem we wstępie twórcy standardowo zostawili nas na lodzie ukazując nam zakończenie poprzedniego sezonu. Widocznie Chris Carter ma już po prostu taki styl, którego się nie pozbędzie. Niemniej jednak zawsze uważałem, że takie zakończenie każdej serii było w efekcie jej elementem napędowym. Właśnie dzięki takim zabiegom zawsze łatwo i bezproblemowo udawało nam się przysłowiowo wejść w każdy kolejny sezon. Jeśli chodzi o ósmy to nic w tym przypadku się nie zmieniło. Seria jak zawsze kontynuuje poprzedni wątek oraz go znacznie rozwija. Akcja przybiera tempa, a wydarzenia ekranowe przemijają z zatrważająca prędkością. Jednakże to dopiero początek. Co dalej? Fabuła tego sezonu skupia się w dużej mierze na Scully, ale również na postaci Muldera. Trzeba jednak przyznać, że nasza rudowłosa bohaterka tym razem wiedzie prym w całej opowieści. Mulder zostaje nieco zepchnięty z pierwszego planu, a na jego miejsce pojawia się nowy agent – John Dogget. Teraz ta dwójka odpowiada za Archiwum X. Główny trzon fabuły koncentruje się wokół poszukiwań Muldera, który rzekomo został uprowadzony przez kosmitów. Wątek ten jest ciekawy oraz bardzo wciągający. Podczas owego dochodzenia agenci mają styczność ze znanymi z poprzednich sezonów zagrożeniami, które utrudniają im dotarcie do prawdy. Intryga jest niezwykle wartka, dobrze poprowadzona oraz pełna niespodzianek jak i niespodziewanych zwrotów akcji. W końcu to "Z Archiwum X"! Niczego nie możemy być pewni, a w szczególności tego co się wkrótce wydarzy na ekranie. Symultanicznie prowadzony jest wątek związany z kolejnym tajemniczym rządowym projektem, którego celem było stworzenie "super żołnierzy". Owi żołnierze mieli stać się nieśmiertelni dzięki modyfikacjom genetycznym oraz wszczepionym pierwiastku pozaziemskim. Z początku był to pewien dodatek do całego sezonu, ale z czasem intryga związana z super żołnierzami gwałtownie zaczęła się rozwijać. Zobaczymy co z tego wyjdzie i czy w kolejnej serii również natkniemy się na te postacie. Kolejnym wątkiem godnym uwagi jest sytuacja Scully, która musi uporać się zarówno z pracą w FBI jak i z problemami zdrowotnym. Wszystko to nakładając się na siebie sprawia, że nasza bohaterka jest u kresu sił jak i wytrzymałości psychicznej. Jednakże twórcy po raz kolejny udowadniają nam, że Dana to silna, odważna i nieustępliwa kobieta, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Nawet jeśli problem, z którym ma się zmierzyć znacząco ją przerasta. Podczas oglądania ósmego sezonu warto również zwrócić uwagę na "luźne epizody", które już od jakiegoś czasu prezentują się na bardzo dobrym poziomie. Tym razem również nie pozostawiono nam cienia wątpliwości, że warto również sięgnąć i po te odcinki. Twórcy zaprezentowali nam całą masę nowych, intrygujących, wciągających oraz nieco dziwnych jak i przerażających opowieści, które stanowią świetny przerywnik od głównej intrygi. Nie brakuje  wśród nich opowieści zaczerpniętych z legend oraz mitów, które opatrzone odpowiednim mrocznym klimatem stają się rozpoznawalnymi znakami całego serialu. Nie obędzie się również bez tych trochę "schizowych" historii oraz zabarwionych humorem epizodów. Jednym słowem dostajemy to co w "Z Archiwum X" najlepsze! Na specjalne wyróżnienie zasługują odcinki pt: "Pędziwiatr", "Wezwanie", "Pewna śmierć", "Ocalenie" z ciekawym nawiązaniem do serii Jamesa Camerona pt: "Terminator" oraz "Dar" i "Zemsta".

Pod względem aktorskim "Z Archiwum X" po raz kolejny prezentuje się rewelacyjnie. Mamy świetną Gillian Anderson jako Danę Scully oraz Roberta Patrick'a jako Johna Dogget'a. Ze względu na brak Muldera (David Duchovny) przez większość serii właśnie wymieniona wyżej dwójka sprawuje władzę w Archiwum X. Relacje dwójki agentów są dosyć skomplikowane. Z początku każde z nich pała do siebie niechęcią i nieufnością. Szczególnie Scully, która boi się komukolwiek zaufać. Jednakże z czasem bohaterowie zaczynają ufać sobie bardziej, a ich perypetie stają się coraz to ciekawsze i mniej "sztywne" niż z samego początku. Po pewnym czasie okazuje się, że Scully i Dogget tworzą całkiem dobrą drużynę. Co ciekawe obowiązujące wcześniej role odwróciły się. Tym razem to Scully jest "wierząca" i ma otwarty umysł na nadnaturalne zjawiska, a Dogget jest takim samym niedowiarkiem jak z początku jego partnerka gdy zaczynał pracę w FBI. Jest to niezwykle pomysłowa i ciekawa zamiana, która w dużym stopniu wpływa na urozmaicenie całej serii. W obsadzie serialu znaleźli się również: Mitch Pileggi jako Walter Skinner, Nicholas, Lea jako Alex Krycek oraz niezastąpieni Samotni Strzelcy. Dodatkowo w połowie sezonu zostaje nam przedstawiona agentka Monica Reyes, w którą wcieliła się Annabeth Gish.

To co zawsze wyróżnia "Z Archiwum X" na tle innych produkcji to nieziemski i niepowtarzalny klimat. Trochę z pogranicza kina grozy, horroru, ale również dramatu psychologicznego czy też fantasy albo science fiction. Tutaj główną rolę odgrywa również muzyka Marka Snowa, która w dużej mierze odpowiada za budowę owej tajemniczej aury. Bardzo dobrze prezentują się również efekty specjalne, zdjęcia oraz scenografie.

Podsumowując ósmy sezon "Z Archiwum X" pomimo znaczącego braku Muldera prezentuje się bardzo dobrze. Mamy ciekawą fabułę, dobrze zarysowane postaci oraz łączące ich relacje, nowy wątek mitologiczny oraz profesjonalne wykończenie. Warto również zwrócić uwagę, że akcja serialu znacznie przyspieszyła, wydarzenia okazały się ciekawsze i bardziej wciągające niż w siódmym sezonie oraz całość została świetnie dopełniona "luźnymi epizodami". Zakończenie znowu pełne jest emocji, napięcia i znowu zostawia nas w niewiedzy w oczekiwaniu na kolejną serię. Ciekawe jest to, że seria wcale nie męczy, a wręcz odwrotnie sprawia, że oglądanie jej to czysta przyjemność. Jeśli wziąć jeszcze pod uwagę jej dość długi staż mogę otwarcie powiedzieć, że jest to niezwykły sukces nie tylko Chrisa Cartera, ale również współpracujących z nim twórców. Ciekawe co pokarzą nam w kolejnym sezonie.




Prawda i spisek



Ocena: 7,9

Podczas całej mojej przygody z serialem cały czas zastanawiałem się nad tym jakie zakończenie czeka na mnie wraz z końcem dziewiątego sezonu. Jak to wszystko się zakończy? To pytanie nieustannie mnie prześladowało przez prawie pół roku od rozpoczęcia pierwszej serii. Już z samego początku twórcy zaserwowali nam mnóstwo tajemniczych i nieprawdopodobnych wątków, które zawsze rodziły więcej pytań niż odpowiedzi. Każde kolejne posunięcie agentów Muldera i Scully zamiast przybliżać nas do prawdy, to jeszcze bardziej nas od niej oddalało. I w końcu zakończenie każdego z sezonów rodziło jeszcze więcej pytań niż można było się spodziewać. Do tego jeszcze za każdym razem zostawiało nas w niewiedzy po niezwykle emocjonującej końcówce. Z kolejnymi pytaniami bez odpowiedzi. Teraz kończąc moją przygodę z serialem po prostu nie chce uwierzyć w to, że twórcy tak po prostu nam wyjawią całą prawdę. Dla przypomnienia w sezonie szóstym ujawniono nam już znaczą część rządowej intrygi, która była tematem pierwszych sezonów. Jednakże im dalej tym wszystko się jeszcze bardziej zapętliło i teraz tak naprawdę ciężko mi stwierdzić co tak naprawdę wydarzyło się w "Z Archiwum X". Czy dziewiąty sezon dostarczy nam takowych informacji?

W myśl tradycji jaką stało się kończenie każdego z sezonów wielkim napięciem, jeszcze większą ilością tajemnic oraz pozostawieniem widzów w niewiedzy Chris Carter zakończył ósmy sezon właśnie w ten znany nam wszystkim sposób. A więc aby poznać zakończenie intrygi rozpoczętej w poprzednim sezonie musimy sięgnąć po kolejny albowiem to w nim otrzymamy chociaż część odpowiedzi na zadawane przez nas pytania. Sezon dziewiąty rozpoczyna się nie długo po zakończeniu poprzedniej serii. Jednakże wyraźnie widać, że upłynęło trochę czasu od momentu kiedy po raz ostatni widzieliśmy się z naszymi postaciami. Być może dlatego też dziewiąta seria nie rozpoczyna się już z takim impetem i werwą jak to było w przypadku wcześniejszych sezonów. Ewidentnie jesteśmy w stanie zaobserwować spadek akcji, który powoduje, że ciężej jest nam się wdrożyć w fabułę nowej serii. Jednakże pomimo tych małych komplikacji początek możemy uznać za całkiem udany. Przedstawiona zostaje nam nowa intryga rządowa, kolejne wątki fabularne oraz nasze postacie w całkiem nowych sytuacjach. Fabuła produkcji skupia się przede wszystkim na wątku Scully, która z pewnych względów zrezygnowała z pracy w FBI, a co za tym idzie w Archiwum X. Pieczę na wydziałem przejmuje John Dogget, którego poznaliśmy w poprzednim sezonie oraz Monica Reyes, która została nam przedstawiona podczas poszukiwań Muldera. Jednakże zmiany oprócz w Archiwum X zaszły również w budowie całego serialu. O ile wątek główny fabuły będzie się tyczyć Scully tak z kolei "luźne epizody" będą przede wszystkim należały do Doggeta i Reyes. I choć Scully również będzie się w nich pojawiać, to jednak jej rola w nich będzie raczej drugoplanowa. Tak potężnych zmian w konstrukcji całej serii jeszcze nie było. Czy wyjdzie jej to na dobre? No nie wiem. Jeśli chodzi o wątek Scully to mogę śmiało powiedzieć, że jest to ciekawy, pełen napięcia, tajemnic i nowych zagrożeń motyw, który z pewnością nie zawodzi. Jako, że jest ściśle połączony z główną intrygą serialu posiada wiele koniunkcji z poprzednimi sezonami. Twórcy nie boją się nawet powrócić do wydarzeń z drugiej serii kiedy to jeden z naszych agentów został porwany przez kosmitów. Dzięki tym wszystkim połączeniom udaje im się rzetelnie i drobiazgowo zbudować fundamenty pod obecnie ukazywany nam wątek. Całość jest pełna akcji, napięcia oraz niewyjaśnionych zjawisk. Nie zabraknie w nich również grozy, dramatu i chwil słabości oraz bezsilności. Głównie ze strony Scully, ale o tym powiemy sobie później. Z kolei zaś "luźne epizody", które koncentrują się na sprawach nie związanych z głównym wątkiem serii okazują się ciekawym przerywnikiem głównych wydarzeń. Zapewne zapytacie się dlaczego są  zaledwie ciekawe skoro od kilu sezonów raczyłem się nimi nieziemsko zachwycać. Wasze pytanie nie tyle co będzie ciekawe, a niezwykle trafne, albowiem ja sam się zdziwiłem, że "stan alone episodes" nie przemawiają do mnie już tak jak kiedyś. A więc gdzie leży ich problem? Myślę, że główną rzeczą, która zawsze napędzała takie odcinki był duet Mulder-Scully, który niczym mieszanka wybuchowa niezwykle nas przyciągał. I choć w ósmym sezonie Muldera zabrakło twórcom udało się stworzyć podobną więź pomiędzy Scully a Doggetem. Jednakże teraz kiedy obydwojga zabrakło na pierwszym planie odcinki zdają się nie przyciągać już naszej uwagi tak bardzo jak to miało miejsce wcześniej. Dogget i Reyes to dobry i zgrany zespół, ale za żadne skarby nie zastąpi duetu Mulder-Scully. Kolejną przyczyną, która doprowadziła do tego, że "luźne epizody" nie są już tak intrygujące jak wcześniej jest ich fabuła. Niestety, ale na tym polu odcinki wyraźnie zubożały. Brak im napięcia, werwy, akcji, dramatu, tajemnicy, humoru oraz grozy które były dla nich charakterystyczne. Oczywiście nie oznacza to, że tych składniowych pierwiastków, w ogóle nie spotkamy podczas oglądania tych epizodów. Sprawy mają się całkowicie inaczej. Ich problem polega na tym, że występowanie owych elementów jest bardzo niewielkie. To tak jakbyśmy pili niedosłodzoną herbatę. Choć posłodziliśmy ją już dwoma łyżeczkami cukru to i tak wciąż jest dla nas gorzka, a my nie jesteśmy z tego faktu zadowoleni. Dopiero trzecia łyżeczka cukru sprawi, że napój będzie dla nas dobry w smaku. "Luźne epizody" cierpią właśnie na taki niedobór co sprawia, że nie są one do końca satysfakcjonujące. Nawet wtedy kiedy widzimy drzemiący w nich potencjał w postaci ciekawej historii. Na większe wyróżnienie zasługują epizody: "Demoniczny", "Czwarty wymiar" i "Wyzwolenie". Jednakże wszystkie niedociągnięcia zostają nam wynagrodzone dzięki dwu odcinkowemu zakończeniu, które rozwiewa nam wszelakie wątpliwości co do całego serialu. Tak, twórcy wyjawiają nam wtedy całą prawdę. Od samego początku czyli uprowadzeń przez kosmitów, poprzez czarną śmierć, ludzkie hybrydy, film pełnometrażowy, aż po super żołnierzy, których wątek w tym sezonie zostaje dogłębniej rozwinięty. Całość odbywa się w formie procesu sądowego, który ma udowodnić istnienie paranormalnych zjawisk. W owej sprawie zeznają znane nam z poprzednich sezonów postacie. W ten sposób twórcy bardzo szybko i łatwo wyjaśniają nam co, jak, gdzie i kiedy miało miejsce oraz dlaczego. Także jeśli cokolwiek umknęło waszej uwadze to pod koniec dziewiątego sezonu zostanie wam wyjaśnione.

Pod względem postaci dziewiąty sezon nie zawodzi. Na pierwszym planie mamy pasjonujące potyczki Scully, natomiast drugi plan bardzo dobrze ukazuje nam losy Doggeta i Reyes. Losy agentki Scully, która opuściła FBI są dużo ciekawsze niż przypadki pozostałej dwójki w Archiwum X. Dana od samego początku była wyjątkową postacią, a twórcy po raz kolejny udowadniają nam, że tak jest. Po raz kolejny musi sama radzić sobie z wieloma problemami, albowiem Mulder znowu znika i zostawia naszą bohaterkę samą sobie. Choć to wszystko dla jego bezpieczeństwa nie da się ukryć, że nasza agentka ma ciężki orzech do zgryzienia. Albowiem to właśnie w tym sezonie Scully podejmuje jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu. I choć decyzja ta nie będzie łatwa okaże się być jedynym rozwiązaniem, aby zapewnić wszystkim bezpieczeństwo. A w szczególności jej dziecku. Potyczki Doggeta i Reyes również ukazują nam ciekawe historie, które warto poznać. John nieustannie zmaga się z morderstwem sprzed lat, które nie daje mu spokoju, natomiast Monica staje się świadkiem wielu niewyjaśnionych zjawisk, które odbijają na niej piętno. W dziewiątym sezonie pojawia się jeszcze Skinner oraz Samotni strzelcy, których wątek zostaje oficjalnie zakończony w odcinku pt: "Skok przez rekina". W obsadzie znaleźli się rewelacyjna Gillian Anderson (Scully), bardzo dobry Robert Patrick (Dogget) oraz równie dobra Annabeth Gish (Reyes). Oprócz nich na ekranie pojawiają się: Mitch Pileggi (Skinner), David Duchovny (Mulder) oraz Bruce Harwood, Tom Braidwood i Dean Haglund (samotni strzelcy). Niewielkimi wystąpieniami w zakończeniu mogą się pochwalić również: Laurie Holden (Marita Covarrubias), Nicholas Lea (Alex Krycek), William B. Davis (Palacz) oraz Chris Owens (Jeffrey Spender).

Pod względem technicznym "Z Archiwum X" po raz kolejny prezentuje się od najlepszej strony. Zarówno zdjęcia jak i muzyka Marka Snowa są swoistym dopełnieniem całego serialu. Jednakże nie należy zapominać również o scenografiach, rozmaitych lokacjach gdzie kręcono serial oraz o bardzo dobrych efektach specjalnych. To co zawsze wyróżniało i nadal będzie wyróżniać serial to niezwykły i niezastąpiony klimat, groza oraz zjawiska paranormalne.

Od momentu pojawienia się "Z Archiwum X" na antenie kanału Fox telewizja rozpoczęła drastyczną ewolucję, która trwa nadal. To właśnie serial stworzony przez Chrisa Cartera wyznaczył nowe standardy, które obowiązywały przez kolejne lata. To właśnie "Z Archiwum X" zerwało z jednoodcinkową akcją na rzecz kilku odcinkowej intrygi. Choć nam wydaje się to oczywiste w 1993 roku było to całkiem odważne posunięcie. Na przestrzeni lat produkcja Cartera nieustannie ewoluowała. Raz w dobrą, a raz w złą stronę. Jednakże najważniejsze jest to, że koniec końców seria okazała się jedną z najlepszych, a z pewnością jedną z najbardziej znanych w historii. Obecnie o "Z Archiwum X" mówi się jak o klasyku telewizji. Nic w tym dziwnego. Serial ma do tego pełne prawo. A ja jestem wniebowzięty, że miałem okazję obejrzeć wszystkie odcinki tego klasyku. Było warto! Nawet pomimo tego, że sezon dziewiąty nie jest tym czego oczekiwałem i że troszeczkę mnie zawiódł. Liczyłem na coś lepszego, jeszcze bardziej angażującego na sam koniec. I choć całościowo sezon nie tyle co rozczarowuje, a raczej nie sprostowuje naszym oczekiwaniom, to jednak ostatnie dwa odcinki są w stanie nam to wszystko wynagrodzić, tak samo jak zakończenie całego sezonu. Moja przygoda z serialem trwała pół roku, jednakże dla mnie to wszystko minęło prawie jak jeden dzień. Bardzo dobrze wspominam ten okres i będę tęsknić za ulubionymi postaciami. No może nie będę rozpaczać tak bardzo ze względu na powrót serialu, ale gdyby na tym się seria skończyła to właśnie tak bym ją pożegnał. Prawda istnieje, a ja wciąż chcę wierzyć.




Przeczytaj również recenzję filmu pełnometrażowego: "Z Archiwum X: Chcę wierzyć" będącego bezpośrednią kontynuacją piątego sezonu serii.




Reaktywacja prawdy



Ocena sezonu: 8,3

Rozstając się z "Z Archiwum X" po dziewięciu sezonach trudno było liczyć na jakiekolwiek nadzieje, że ta kultowa seria, która zrewolucjonizowała telewizję jeszcze kiedykolwiek powróci. Ku naszemu zaskoczeniu zespół Cartera postanowił w 2008 roku przywrócić pamięć o Archiwum X prezentując nam na ekranach kin drugi film kinowy o tytule "Chcę wierzyć". Niestety produkcja nie została dobrze przyjęta zarówno przez krytyków jak i widzów. A w szczególności fanów, którzy nie tak wyobrażali sobie powrót naszych ukochanych bohaterów. Musiało minąć jeszcze kilka lat, a Chris Carter i jego drużyna najwyraźniej odrobili zaległe lekcje, albowiem po 14 latach "Z Archiwum X" powróciło z wielkim impetem do telewizji. Jeszcze żaden powrót klasyku nie zrobił takiego szumu. Jednakże czy było warto?

Od 1993 roku kiedy to "Z Archiwum X" pojawiło się na ekranach telewizorów rynek telewizyjny zaczął drastycznie ewaluować. Serial stworzony przez Chrisa Cartera nie tyle co bił rekordy oglądalności, ale również nieustannie pokonywał kolejne bariery telewizyjne, które definiowały produkcje oglądane na srebrnym ekranie. Dzięki temu posunięciu ewolucja telewizji znacznie przyspieszyła, a my obecnie możemy cieszyć się serialami na najwyższym poziomie, które coraz częściej prezentują się znacznie lepiej niż niejedna produkcja kinowa. Jednakże dzisiaj mamy rok 2016 czyli 23 lata po zrewolucjonizowaniu telewizji. Czy dla kultowego "Z Archiwum X" jest jeszcze miejsce na rynku? Najwidoczniej jest, albowiem niewiele premier telewizyjnych może cieszyć się tak wysoką popularnością jak dzieło Cartera. W czym tkwi ten fenomen? W rewelacyjnie poprowadzonej intrydze, nieziemskim klimacie, rewelacyjnie nakreślonym bohaterom oraz zjawiskom paranormalnym, które nigdy nie wyjdą z mody. Te składniowe części serii sprawiły, że już zawsze będzie się wyróżniać ponad wszystkie inne. Oczywiście w nowym sezonie nie mogło tego wszystkiego zabraknąć. Twórcy powracają z wielkim impetem, niezwykle potężną historią i nowymi pokładami energii. A widać to już po pierwszych kadrach, które ukazują nam z wielkim rozmachem słynną na cały świat katastrofę statku kosmitów w Roswell, od której wszystko się zaczęło. A to dopiero początek. W najnowszym sezonie tak jak to miało miejsce wcześniej ukazane nam zostały wątki mitologiczne (o UFO) oraz tak zwane "luźne epizody", które koncentrują się stricte na badaniu spraw paranormalnych z ramienia Archiwum X. Choć całość liczy zaledwie sześć epizodów nie oznacza to wcale, że twórcom nie udało się przywrócić blasku tej niezwykłej serii. Zaczynając od wątku mitologicznego opierającego się w głównej mierze na katastrofie w Roswell muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiej bomby fabularnej. To zaskakujące w jak, krótkim czasie Chris Carter kompletnie zniszczył wszystko co do tej pory wiedzieliśmy o rządowym spisku z kosmitami. A wszystko to zostało ukazane nam w niezwykle ciekawym, lekko chaotycznym, ale bardzo obiecującym pierwszym epizodzie, który okazał się być zwiastunem przyszłości całej serii. Twórcy odważnie weszli w nową rzeczywistość w jakiej się znajdujemy i bardzo sprawnie dopasowali całą opowieść do naszych czasów. Sama historia zaś jest niesamowicie intrygująca, zabójczo wciągająca oraz mocno uzależniająca. Twórcy wiedzą co muszą nam pokazać abyśmy z dreszczykiem emocji wyczekiwali każdej kolejnej sceny mającej przynieść nową garść informacji. Jeśli chodzi o ten sezon to są to bardzo duże wiadra informacji. Twórcy bez owijania w bawełnę i zbędnego tracenia czasu wrzucają nas w środek akcji i serwują przyspieszone bicie serca. A wszystko to za sprawą tajemniczej postaci Tada O' Malley'a, który nawiązuje kontakt z byłymi agentami FBI, aby zasięgnąć informacji na temat porwań przez kosmitów. Z pozoru wszystko wydaje się być niewinną zabawą w "stare dzieje" jednakże szybko okazuje się, że nasi agenci wplątują się w kolejną tajemniczą intrygę, która drastycznie zmienia ich dotychczasowe obcowanie z istotami pozaziemskimi. Odkrycie to okazuje się być tak szokujące, że aż trudno w nie będzie uwierzyć. Czy zdobędziemy się na odwagę, aby stanąć twarzą twarz z tak wywracającą nam światopogląd teorią? W każdym bądź razie jedno jest pewne, że Carter przeszedł samego siebie, albowiem w życiu nie przypuszczałbym, że odważy się na tak śmiałe posunięcie. Jak widać pomysłów mu nie brakuje co dobrze rokuje na przyszłość. Całość oprócz wartkiej akcji, wyjątkowego klimatu i napięcia posiada również całe mnóstwo zaskakujących zwrotów akcji, które napędzają całą serię. Jednakże nie zapomniano o korzeniach serii dzięki czemu gdzie nie gdzie jesteśmy w stanie wyczuć styl starszych odcinków, który przypomina nam jak ogromne zaplecze posiada cała historia. W opowieści ważne jest również zakończenie, które oczywiście znowu pozostawia nas w niewiedzy oraz wielkich emocjach. Jednakowoż posiada ono również bardzo rozbudowane pole do popisu i doprawdy ciężko nam zgadywać w którym kierunku podąży ta historia. Znając stare zakończenia jestem w stanie śmiało rzec, że określenie "w nieznane" pasuje tutaj najlepiej. Jednakże oprócz wątku mitologicznego twórcy serwują nam sprawy rodem z Archiwum X, które od samego początku były nieodzowną częścią tej serii. W dziesiątym sezonie na sześć odcinków przypadają nam aż cztery "luźne epizody". Zawsze było ich dużo więcej w stosunku do mitologicznych tak więc tym razem nie zrobiono wyjątku. Jednakże odcinki te znacznie różnią się od tych znanych nam już wcześniej z serialu. Przede wszystkim nie są one całkiem oddzielnymi historiami, które w żaden sposób nie łączą się z głównym wątkiem jak to miało miejsce kiedyś. Teraz w każdym z "luźnych epizodów" mamy nawiązanie do mitologii serii oraz wspomnienie starych bohaterów czy bardzo częste przywoływanie pamięci o Williamie – dziecku Muldera i Scully. Przez te zabiegi konieczne jest sięgnięcie po wszystkie odcinki z nowego sezonu, a nie zaledwie po kilka wybranych jak to można było czynić w przeszłości. Teraz wszystko stanowi jedną całość. Nie ukrywajmy jednak, że te cztery odcinki są ucieleśnieniem tego co w "Z Archiwum X" najlepsze i najpopularniejsze. A więc dostajemy historie z nadprzyrodzonymi mocami, genetycznymi eksperymentami, badaniu własnych granic świadomości oraz typowo komediową historię, która z dużą dozą rezerwy traktuje cały serial jak i jego tematykę. Jednakże wśród tych wszystkich opowieści znajdą się lepsze jak i gorsze. Niestety, ale twórcom nie udało się osiągnąć złotego środka przez co raz są na wyżynach, a raz w dolinach. Wyżyny zdecydowanie prezentują epizody takie jak: "Mutacja" i "Potwór" natomiast pośrodku plasuje się "Babilon", a na samym dole mamy "Z powrotem w domu" (gdyby nie wątek Scully ten epizod kompletnie by leżał). Jednakże koniec końców pomimo swoich bolączek sezon pod względem fabularnym prezentuje się całkiem dobrze. Choć brak mu niektórych czynników oryginału całość jest na dobrej drodze.

W serialu pojawiają się kultowe i dobrze znane nam postaci takie jak Fox Mulder, Dana Scully czy Walter Skinner. W przeciwieństwie do "Chcę wierzyć" ich ponowne pojawienie się na ekranie wywołuje dreszczyk emocji. Nasze postacie są również dużo ciekawiej ukazane pod względem tego czym się na co dzień zajmują. Nasi bohaterowie zdają się nie rozpamiętywać przeszłości i z podniesioną głową idą przed siebie nie zważając na swoje dawne dzieje. Niestety ich nowy znajomy wskrzesza stare wspomnienia i rany przez co na nawo zaczynają zastanawiać się nad tym co wspólnie robili. W serialu pojawia się wiele retrospekcji jak i nawiązań do poprzednich serii co automatycznie sprawia, że ich znajomość jest obowiązkowa. Ukazani zostają nam Mulder i Scully, którzy pomimo różnic nadal coś do siebie czują i nawet nie starają się temu zaprzeczać. Ewidentnie czuć chemię pomiędzy nimi co sprawia, że ich perypetie ogląda się z niebywałą lekkością, a ich duet nadal nie ma sobie równych. Zarówno Mulder jak i Scully zmienili się od ostatniego serialowego i filmowego spotkania jednakże to Dana wydaje się być tą znaczącą postacią. Po pierwsze nie jest już tak humorzasta i nie do zniesienia jak w "Chcę wierzyć" oraz ewidentnie ukazuje swoje silne i zdecydowane oblicze takie jak kiedyś. Nie rozumiem czemu w drugim filmie tak pokrzywdzono tą postać. Na szczęście nasza Scully wróciła! Co ciekawe twórcy w końcu uczynili z niej prawie "wierzącą" osobę w zjawiska paranormalne i UFO. To jest coś całkiem nowego. Choć z początku jak wiadomo Dana znowu się waha, to jednak szybko zawraca na dobre tory i nie popełnia błędów z przeszłości. Dopiero teraz doszło to do mnie, że jest ona postacią, która po prostu chce zapomnieć o tych wszystkich strasznych przeżyciach dlatego stara się zaprzeczać wszystkiemu póki może, aby zapomnieć. W końcu jednak godzi się z prawdą i pragnie stawić czoła zagrożeniu. Natomiast Mulder to po prostu Mulder. Taki sam jak zawsze. Nic nowego. Na szczęście postać ta ukazana jest w całkiem zgrabnym świetle przez co jeszcze nas nie zmęczyła. Nadal jest niepoprawnym marzycielem i zwolennikiem niemal każdej teorii spiskowej. Niektóre rzeczy widocznie się nie zmieniają. W rolach tytułowych mamy fenomenalną Gillian Anderson oraz bardzo dobrego Davida Duchovnyego. Na ekranie co jakiś czas pojawia się również Mitch Pileggi jako Walter Skinner. Natomiast na ekrany powraca Annabeth Gish jako Monica Reyes oraz uwaga... William B. Davis jako Palacz! Tak wiem to duże zaskoczenie. Na krótko pojawiają się również niezastąpieni Samotni Strzelcy. Swój udział w historii mają również Lauren Ambrose i Robbie Ammel jako takie młodsze wersje Muldera i Scully. Na ekranie prezentują się wręcz komicznie.

Pod względem technicznym "Z Archiwum X" prezentuje się na bardzo wysokim poziomie co oczywiście jest w stanie potwierdzić zrobiona z wielkim rozmachem katastrofa w Roswell. Jednakże serial wyróżnia się również pod względem charakteryzacji, kostiumów oraz ciekawych lokacji. Warto również zwrócić uwagę na bardzo dobre zdjęcia i ciekawą muzykę Marka Snowa. Nie należy zapominać również o wyjątkowym klimacie serii, który zawsze był mocną stroną produkcji. Tym razem choć atmosfera miniserii różni się od tej dobrze nam znanej, to jednak nadal potrafi wywołać dreszczyk emocji.

Niestety nie można mieć wszystkiego co idealnie obrazuje sezon dziesiąty. Twórcy ewidentnie mieli pomysł na powrót ze słynnym serialem, ale do pełni sukcesu zabrakło im dwóch rzeczy. Albo tak właściwie jednej, albowiem obydwie zależą od siebie. Pierwszą z nich jest fakt, że Gillian Anderson z powodu napiętego grafiku miała mało czasu na okres zdjęciowy, co ostatecznie spowodowało, że Fox zamówił jedynie sześć odcinków, albowiem był to warunek aktorki odnośnie wystąpienia w produkcji. Szkoda, że sprawy właśnie tak się potoczyły, albowiem jestem przekonany, że gdyby Carterowi dać więcej czasu wątek mitologiczny nie byłyby tak chaotyczny, zakończenie nie sprawiało by u nas tak dużego zakłopotania, a na tym wszystkim zyskałyby również "luźne epizody". Szkoda, albowiem widać, że czas jest czynnikiem, którego ewidentnie zabrakło.













Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

A tutaj mamy dla Was specjalny quiz o "Z Archiwum X". Stworzony przez nas specjalnie dla fanów serialu! Miłej zabawy!