Snippet

Sandra staje przed zadaniem na pozór niemożliwym. Musi przekonać wszystkich ludzi, z którymi pracuje, aby zrezygnowali ze swoich premii. Jeżeli jej się nie powiedzie – ona sama straci pracę. Wspierana przez męża, kobieta wyrusza na spotkania z kolegami i koleżankami z pracy. Ma tylko jeden weekend, by uratować posadę.

gatunek: Dramat
reżyser: Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
scenariusz: Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
czas: 1 godz. 35 min.
zdjęcia: Alain Marcoen
rok produkcji: 2015
budżet: 7 milionów €
ocena: 7,6/10











Walcz o siebie


Wyobraźcie sobie, że macie fajną pracę za której wykonywanie otrzymujecie sowite wynagrodzenie. Wszystko idzie świetnie, aż nagle popadacie w depresję. Nie jesteście w stanie wykonywać już swojej pracy i idziecie na chorobowe. Po pewnym czasie jesteście gotowi powrócić, jednak nagle okazuje się, że jesteście zbędni. Załoga bez problemu radziła sobie bez ciebie. Szef oferuje tysiąc euro podwyżki dla każdego pracownika, albo przyjęcie z powrotem ciebie. Cóż za niesprawiedliwy układ. Co zrobić w takim wypadku?

Sandra – główna bohaterka filmu zdaje się nie wiedzieć co robić ponieważ to właśnie jej sytuację opisałem powyżej. Fabuła produkcji opowiada o tym jak to pierwszoplanowa postać stara się przez weekend przekonać swoich "kolegów" z pracy, aby w specjalnie zorganizowanym głosowaniu oddali głos za jej powrotem do pracy. Historia ciekawa, intrygująca i bardzo życiowa, niestety nie da się jednak ukryć, że jest to bardzo sielankowa opowieść. Film, w którym teoretycznie mało się dzieje okazuje się być niezwykle zajmującym. Twórcy skupiają się głównie na postaci Sandry i przedstawiają nam jej walkę o swój byt. Pokazują wielki wysiłek z jakim stara się przezwyciężyć swoje problemy, które przytłaczają ją swoją rozpiętością.

W roli Sandry mamy świetną Marion Cotillard, która rewelacyjnie sportretowała postać zagubionej osoby. Równie dobrze prezentuje się Fabrizio Rongione jako mąż głównej bohaterki, który zdaje się być jedyną osobą, która ją wspiera.

Ciekawie prezentują się długie i spokojne kadry Alaina Marcoen'a, które starają się wychwycić codzienność i prostotę bohaterki, a zarazem podkreślić wiarygodność obrazu.

Najważniejszym problemem, który obraz porusza okazuje się wiara w siebie. Walka o swoje. Bohaterka choć gotowa do pracy po chorobie spotyka się z niechęcią przyjęcia jej z powrotem. Czuje się przez to zbyteczna i w nadmiarze zażywa leki uspokajające. Ma wrażenie, że wszystko co do tej pory robiła było niczym i nie ma sensu, aby wykonywała to nadal. Nasza postać kompletnie straciła swoje poczucie wartości. Odrzucona przez "kolegów" z pracy i będąc obojętną szefowi nie jest w stanie pozbierać się do kupy.

Cała ta historia jest bardzo wartościową i niezwykle życiową lekcją. Poprzez jej sielankowy wydźwięk jesteśmy w stanie utożsamić się z bohaterką i zrozumieć jej problem. Nie potrzeba nam wartkiej akcji, ani rozbudowanej opowieści. Tutaj najważniejszym i najciekawszym punktem filmu są dylematy postaci oraz jej relacje z mężem i pracownikami fabryki.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Mija rok od pojawienia się w internecie bloga o nazwie Silver Screen.


gatunek: Obyczajowy
produkcja: Polska
reżyser: Silverman
scenariusz: Silverman
czas: 1 rok
zdjęcia: Silverman
rok produkcji: 2014
budżet: 0 milionów $/0 zł
ocena: ?











 
To już rok...


Cześć. To ja – Silverman. Wiecie jaki jest dzisiaj dzień? Tak, dziś jest piątek i wkrótce weekend, ale nie o to chodzi ;). 27 marca. Z czym wam się kojarzy ta data? Mi na pewno kojarzy się z czymś bardzo ważnym i można by nawet rzec, że przełomowym w moim życiu. Dlaczego? Albowiem dokładnie rok temu 27 marca 2014 roku mój blog Silver Screen zaczął oficjalnie działać za sprawą pierwszej mojej recenzji do filmu "Pompeje" Paula W.S. Andersona. Co skłoniło mnie do założenia bloga oraz skąd pojawiła się u mnie pasja do filmów? Z okazji pierwszych urodzin Silver Screen zamierzam wam opowiedzieć historię bloga. Zapraszam.

Jak możecie przeczytać w zakładce "O mnie" już dosłownie od dzieciństwa fascynowały mnie produkcje filmowe czy też rozmaite animacje. Byłem w stanie spojrzeć na nie od całkiem innej, niekonwencjonalnej strony. Potrafiłem dostrzec ciekawe ujęcia, wychwycić dobre utwory muzyczne czy też zwrócić uwagę na kreatywne zabiegi twórców, które innym były obojętne. Po zakończonych seansach filmowych lubiłem oddawać się licznym dyskusjom na temat produkcji, którą chwilę temu widziałem, jednak zawsze czułem po nich pewien niedosyt. Czegoś mi jeszcze brakowało. Długo trwało zanim pojąłem, że chciałbym się wypowiadać na temat danych filmów w formie recenzji. Najpierw z mojej inicjatywy powstał w gazetce szkolnej dział o nazwie "Kinomaniak" w którym to umieszczałem opisy produkcji i kilka zdań na ich temat. Trwało to prawie trzy lata. Sprawiało mi to przyjemność i lubiłem się tym zajmować. Wraz z ukończeniem gimnazjum zaprzestałem działać w sferze kina. Okres dziewięciu miesięcy przerwy uświadomił mi, że filmy to jest jednak to co chciałbym robić. Przełomem w tym procesie okazała się projekcja pt: "Pompeje" w reżyserii Paula. W.S. Andersona po której miałem ogromną ochotę podzielić się z kimś moimi wrażeniami na jej temat. Była to niedziela. Następnego dnia założyłem bloga i zacząłem poszukiwać odpowiedniego szablonu dla tematyki strony. Nie było to łatwe, ale w końcu udało się. Później z małą pomocą udało mi się go lekko zmodernizować by był w miarę funkcjonalny. Pojawiła się pierwsza recenzja, a później kolejne. Z czasem recenzowanie bynajmniej nie znudziło mnie, a okazało się coraz to bardziej wciągającym zajęciem. Hobby przerodziło się w pasję.

 











Po paru miesiącach dokonałem potrzebnych przeróbek w szablonie strony, aby jeszcze bardziej go udoskonalić. W listopadzie 2014 w końcu uruchomiłem stronę Silver Screen na facebooku. Jak zawsze zamieszczam na niej najnowsze zwiastuny, recenzje oraz newsy ze świata filmu.

Już po niespełna roku udało mi się dobić do 22601 wyświetleń bloga. Za wszystkie wejścia dziękuję i liczę na więcej! ;D Zapraszam także do lajkowania stronki na Fb, subskrybowania kanału YT oraz obserwacji na G+. Jestem także na Filmwebie bod nazwą pedro307j. Jeśli ktoś byłby ewentualnie zainteresowany współpracą ze mną to jak najbardziej zachęcam. ;)

Zaczynając soją przygodę z recenzowaniem tak właściwie nie wiedziałem jak pisać takie teksty. Wcześniej czytałem już wiele opinii na temat rozmaitych produkcji, ale żadna nie była w stanie dać mi jakichkolwiek podstaw do tworzenia własnych. Stworzyłem swój własny schemat dzięki czemu początki nie były już takie makabryczne. Teraz staram się go coraz to bardziej udoskonalać, aby recenzje były coraz to bogatsze w treść.

Czy szperając trochę po blogu zauważyliście, że nie ma recenzji "Kamieni na szaniec" i "Jacka Stronga"? Ktoś z was na pewno to zauważył. Fakt ten jest spowodowany tym, że recenzje obu produkcji były jednymi z pierwszych (pomijając Pompeje ponieważ ta recenzja jakoś mi wyszła) i niestety po ich wielokrotnym przeczytaniu stwierdziłem, że się nie nadają. Zatem po pewnym czasie usunąłem je i zamieściłem komunikat "Recenzja chwilowo niedostępna. Przepraszamy." Ta "chwila" trwa już tak prawie rok dlatego też postanowiłem to zmienić. W najbliższym czasie, nie powiem kiedy, dodam brakujące recenzje. Oczywiście będą to nowe wersje ponieważ tamtych starych nikt nie powinien czytać. Są okropne. :D

Z okazji pierwszych urodzin Silver Screen wyprawiłem sobie małe przyjecie z rodzinką. Kawka, herbatka i ciastko. Całkiem kameralnie, ale za to w przyjemnej atmosferze.

 











Skoro zatem obchodzimy taką wyjątkową rocznicę wypadałoby powiedzieć co planuję na przyszłość. Otóż nie wiem. Nie mam określonego planu rozwoju bloga, jednak mam w pamięci liczne pomysły, aby co po chwila rozwijać moją stronkę. Zobaczymy jak wszystko się potoczy i które z moich nowości wejdą w życie, ale macie jak w banku, że coś na pewno będzie się działo. Nie planuję rezygnować z recenzowania ponieważ jest to zajęcie, które uszczęśliwia mnie pod wieloma względami i cieszę się, że po wielu staraniach w celu znalezienia sobie hobby, a teraz pasji poprzez czytanie książek, bieganie, fotografię itd. zdecydowałem się na filmy. Nigdy nie będę żałować tej decyzji.

Pozdrawiam
Silerman

Gdy zostaje wykradziony sekretny przepis na kraboburgery, SpongeBob łączy siły ze swoim wrogiem Planktonem, by pokonać nikczemnego złodzieja. 

gatunek: Animacja, Komedia, przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Paul Tibbitt
scenariusz: Jonathan Aibel, Glenn Berger
czas: 1 godz. 40 min.
muzyka: John Debney
zdjęcia: Phil Meheux
rok produkcji: 2015
budżet: 74 miliony $
ocena: 7,3/10

















Gąbka w akcji



Chyba każdy z nas zna lub przynajmniej kojarzy jedną z najzabawniejszych, najpopularniejszych i najbardziej zwariowanych gąbek we wszechświecie! Mowa tu oczywiście o SpongeBobie Kanciastoportym, który to już po raz drugi trafia na ekrany kin. Tym razem spróbuje swoich sił na "suchym lądzie". Jak myślicie czy poradzi sobie bez wody?

Reżyser Paul Tibbitt bez problemu bardzo sprawnie wdraża nas w intrygującą, wartką i kompletnie zwariowaną akcję mającą miejsce w Bikini Dolnym. Tym razem kluczową rolę w opowieści odegra tajemniczy przepis na kraboburgery, który niespodziewanie znika. Standardowo wydarzenia przedstawiają się w bardzo absurdalny i na swój sposób komiczny sposób. Mamy dużą dawkę zdrowej akcji oraz nietuzinkowego humoru. Animacja kierowana głównie dla dzieci baz najmniejszych problemów zadowoli także dorosłych zapewniając całkiem niezłą frajdę.

Po raz kolejny spotykamy znane nam z kreskówki postacie takie jak: SpongeBob, Patryk, Skalmar, Pan Krab, Plankton oraz Marlenka. Na dużym ekranie bawią nas tak samo jak w telewizorze. Oprócz nich poznajemy pirata Burgera-Beadra w wykonaniu Antonio Banderas'a. Oczywiście nie wolno zapomnieć jeszcze o przezabawnych, wygenerowanych komputerowo mewach, które towarzyszą piratowi.

Wspomniany już wcześniej humor jest jedną z największych zalet produkcji. Oprócz niego możemy jeszcze wymienić bardzo dobre efekty specjalne, klimatyczną muzykę Johna Debney'a oraz efekt 3D, przy którym w końcu coś "wychodzi" poza ekran. Animacja w bardzo trafny sposób przedstawia siłę perswazji, zasadę działania tłumu oraz szeroko pojmowany zamęt wywołany przez błahostkę.

Film PaulaTibbit'a jest naprawdę całkiem niezłą propozycją dla fanów serii serwując nową i ciekawą przygodę w dobrze nam znanej zwariowanej oprawie. Niestety produkcja nie jest w stanie obronić się jako obraz kinowy. Większość historii jest przedstawiona w rysunkowej formie, a akcja na "suchym lądzie" to tylko 10-15 minut. Choć z seansu wychodzimy całkiem usatysfakcjonowani to nie da się ukryć, że moglibyśmy go bez problemu obejrzeć w domowym zaciszu na Nickelodeon.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Studentka literatury poznaje przystojnego miliardera, z którym zaczyna ją łączyć nietypowa więź.

gatunek: Melodramat
produkcja: USA
reżyser: Sam Taylor-Johnson
scenariusz: Kelly Marcel
czas: 2 godz. 4 min.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Seamus McGarvey
rok produkcji: 2015
budżet: 40 milionów $
ocena: 5,5/10














 
Pan Grey i jego zabawki


Niemalże cały świat z niecierpliwością wyczekiwał Walentynek, aby to właśnie w ten dzień wybrać się do kina na jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów 2015 roku, będącego ekranizacją jednej z najczęściej czytanych powieści autorki E.L. James. Istny armagedon nawiedził Polskę tamtego weekendu. Kilkunastokilometrowe korki na jezdniach, ludzie przepychający się w kolejkach do kas, zagorzałe fanki z siekierami (jakby ktoś nie daj boże skrytykował Greya) oraz zawieszona strona Cinema City ;). Zadziwiające ile szumu potrafi wywołać jedna produkcja. Tak czy siak Grey nie mógł pozostać mi obojętnym i ostatecznie umówiłem się z nim na spotkanie. Co z tego wyszło?

Fabuła filmu jest zazwyczaj całkiem intrygująca, lekka i jak najbardziej znośna. Mówiąc "zazwyczaj" mam na myśli wydarzenia z pierwszej połowy filmu kiedy to jeszcze nie ukazano nam "prawdziwego oblicza" Greya, a dzieło Taylor-Johnson nie pogrążyło się w mrocznym i raczej nudnawym klimacie. Dlatego też dalsza część ekranizacji jest bardzo powolna, nieciekawa i strasznie się dłuży. Wcześniejsze sceny będące raczej takimi bezpiecznymi ujęciami, aby nie przesadzić ze sztucznością i tandetą wypadają o wiele lepiej niż robione na siłę, poważne, dramatyczne fragmenty, które prezentują się wręcz śmiesznie. Na to wszystko nakłada się jeszcze pan Grey, który poprzez wymachiwaniem pejczami i stosowaniem jakiś dziwnych i poniekąd śmiesznych technik próbuje zadowolić widzów swoją kategorią "R" (tylko dla dorosłych). Doprawdy nie wiem dlaczego "Pięćdziesięciu twarzom Greya" przyznano tak wysoką kategorię wiekową jak tam przecież nic takiego "ostrego" nie ma... ale o tym potem. Przejdźmy teraz do aktorstwa.

Na wstępie mogę od razu powiedzieć, że Dakota Johnson po prostu skradała cały film swoją grą aktorską. Oprócz niej nie ma w produkcji równie wyrazistej postaci. Świetnie radzi sobie z portretowaniem niezdecydowanej studentki, która jest poniekąd manipulowana przez głównego bohatera. Na plus należy oczywiście też dodać, że nie ulega czarującemu biznesmenowi na jego skinienie głowy. Ma własny rozum i nie działa pochopnie. Co do samego Greya czyli Jamiego Dornana trudno nie mieć czegoś do zarzucenia. Niestety, ale jedna twarz nie wystarczy do sportretowania sylwetki, która ma ich mieć aż pięćdziesiąt. Aktor całkowicie poległ przy tym zadaniu. Reszta obsady wybada całkiem dobrze.

Grey wiele zawdzięcza rewelacyjnie dobranym utworom muzycznym Ellie Goulding, czy chociażby Beyonce. Ciekawie prezentują się także zdjęcia Seamusa McGarwy'a, a w szczególności panoramy miast oraz krajobrazy. Oprócz tego w produkcji Taylor-Johnson możemy zetknąć się z bardzo dobrym humorem.


Niezwykle intrygujące okazują się wypowiedzi fanek powieści, po których można dowiedzieć się, że bez przeczytania książki lepiej nie iść na film ponieważ się "gówno zrozumie". Pogląd ten jest bardzo prostacki ponieważ nie czytając publikacji można zrozumieć wszystko co miało zostać nam przekazane. Zresztą prawda jest też taka, że w
"Pięćdziesięciu twarzach Greya" tak naprawdę nie ma nad czym się zastanawiać.

Kolejną rzeczą, która daje wiele do myślenia są sceny erotyczne oraz kategoria +18. Ja rozumiem, że smyranie pejczem może sprawiać pewną przyjemność i w ogóle, ale nie uważam tego za scenę kontaktu płciowego. Jeśli by spojrzeć na film z takiej strony to może okazać się, że jest w nim zaledwie jedna lub dwie sceny, które rzeczywiście mogłyby się kwalifikować do kategorii "R", która i tak sprawia wrażenie lekko, jeśli nie grubo naciąganej. W takim razie po co to wszystko? Oczywiście dla kasy.

Najnowszy film Sam Taylor-Johnson wywołał mieszane uczucia wśród krytyków jak i pośród samych widzów. Nie da się ukryć, że nie jest to kino wysokich lotów, ale jakiejś tragedii też nie ma.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Tomas i Ebba, zamożne szwedzkie małżeństwo, jadą z dwójką dzieci w Alpy Francuskie na kilka dni na narty. Chcą spędzić sielankowe krótkie zimowe wakacje w jednym z luksusowych hoteli. Pogoda dopisuje, świeci słońce, a ośnieżone stoki narciarskie wyglądają imponująco. Gdy wszyscy jedzą lunch na tarasie restauracji, nagle prosto z gór schodzi na nich lawina. Ebba instynktownie chroni swoje dzieci, Tomas natomiast zabiera telefon i ucieka. Nikomu nic się nie stało, ale po czymś takim trudno żyć tak, jak kiedyś.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Ruben Östlund
scenariusz: Ruben Östlund
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: Ola Fløttum
zdjęcia: Fredrik Wenzel
rok produkcji: 2014
budżet: 1,2 miliona $
ocena: 7,5/10









 
Przypadki chodzą parami


Nie od dziś wiadomo, że "rodzina jest najważniejsza" i tak naprawdę to ona powinna być jedyną rzeczą na której nam najbardziej zależy. O rodzinę trzeba dbać, opiekować się nią i być jej bezgranicznie oddanym. Ruben Östlund, reżyser "Turysty" zdaje się świetnie znać wszystkie rodzinne wzorce, postawy rodzicielskie oraz ludzkie, aby później je dokumentnie zburzyć, oraz  odbudować na nowo w celu stworzenia zaskakująco intrygującej opowieści.

Akcja "Turysty" jest bardzo umiarkowana, co oczywiście nie dyskredytuje filmu ze względu na jego stopień zaintrygowania, bowiem nazywając produkcję "nudną", jednoznacznie oznajmiamy, że cała fabuła obrazu jest dla nas niezrozumiała. Historia szwedzkiej rodziny opowiedziana w spokojny i sielankowy sposób nie nadaje się dla osób pragnących odpocząć po całym dnu pracy przy tzw. "odmóżdżaczu" lub też dla ludzi poszukujących w kinie tylko rozrywki. Opowieść jest bowiem dramatem poruszającym wiele kwestii człowieczeństwa, który wymaga skupienia oraz zmusza do refleksji. Przedstawia indywidualne tragedie rozgrywające się w każdym z bohaterów, jednocześnie ukazując ich prawdziwe oblicze. Do tego możemy doszukać się ciekawych wątków pobocznych, które mają znaczący wpływ na rozwój zdarzeń zapoczątkowanych przez "niewinną, kontrolowaną lawinę".

Ogromny wkład artystów we własne kreacje zachwyca niejednokrotnie dzięki czemu bez większych zgrzytów możemy delektować się ich wybornym aktorstwem. Pierwsze skrzypce fenomenalnie odgrywają Johannesa Kuhnke'a i Lisy Loven Kongsli'en jako małżeństwo po przejściach. Drugi plan też nie zawodzi prezentując Kristofera Hivju'a czy chociażby Karin Myrenberg.

Bardzo sentymentalnemu klimatowi produkcji towarzyszy spokojna i łagodna muzyka Oli Fløttum. W połączeniu z pięknymi zdjęciami Fredrika Wenzel'a ukazującymi nam wspaniałe krajobrazy górskich szczytów komponuje się naprawdę świetnie. Pomimo przygnębiającej aury obrazu twórca potrafi pozwolić sobie na niewielką ilość komizmu, która zręcznie balansuje proporcje obrazu.

Wielokrotne dyskusje, rozmyślania i wątpliwości dotyczące dziwnego zachowania głównego bohatera są bardzo trudne do zrozumienia nie tylko dla reszty postaci, ale także i dla nas. Reżyserowi udało się przedstawić historię "z życia wziętą" ponieważ wydarzenia ekranowe są tak prawdziwe i tak rzeczywiste jakby wręcz dosięgnęły nas samych. Pod pewnym względem poruszają powszechne tematy, jednakże w naszym przypadku są raczej intymne. Pomimo majestatycznych gór i pięciogwiazdkowego hotelu symbolizujących rozmach i wielkość, tak naprawdę opowieść jest bardzo minimalistyczna, aczkolwiek niezwykle bogata w treść. Pomimo kilku niejasności w postaci nie do końca zrozumiałych i logicznych scen sądzę, że warto sięgnąć po film Rubena Östlund'a gdyż jest to kawałek naprawdę dobrego kina, w które trzeba trochę zainwestować.



Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzja

 

Tomek i Rudy - chłopaki z prowincji napędzani pasją i marzeniami żegnają szarą rzeczywistość i ruszają na podbój discopolowych list przebojów. Karierę zaczynają od koncertów w remizach i wiejskich dyskotekach, by w końcu jako grupa LASER brawurowo wedrzeć się na muzyczne salony, czyli do wytwórni Alfa, w której króluje jedyny prawdziwy Polak - Daniel Polak. Tam Tomek zakochuje się w pięknej i ekscentrycznej diwie Gensoninie, zdobywa kasę i sławę, a wszystkie dziewczyny tańczą już tylko dla niego. Lecz sukces ma swoją cenę - dolary pozornie dają wolność i swobodę, a z amerykańskiego snu można się szybko i brutalnie przebudzić.

gatunek: Komedia, Muzyczny
reżyser: Maciej Bochniak
scenariusz: Maciej Bochniak, Mateusz Kościukiewicz
czas: 1 godz. 47 min.
muzyka: Paweł Lucewicz, Michał Nosowicz
zdjęcia: Tomasz Naumiuk
rok produkcji: 2015
budżet:
ocena: 7,5/10








 
W rytm muzyki



"Disco Polo" Macieja Bochniaka jest jednym z tych filmów, których istnienie było jednym wielkim znakiem zapytania. Po pierwsze kto by robił film o Disco polo – muzyce, której właściwie nie da się słuchać, a po drugie kto w ogóle wpadł na pomysł zrobienia takiego filmu? Ten dość niepewny i ekstrawagancki projekt mógł być z góry spisany na klęskę. Nawet ja podchodziłem do tej produkcji z dużym dystansem, ponieważ przez pryzmat nielubianego przeze mnie gatunku muzyki, oczekiwałem filmowej klapy. Po obejrzeniu produkcji  każde z moich wcześniejszych wątpliwości okazało się być mylne. Zatem co takiego można powiedzieć o obrazie?

Fabuła produkcji jest bardzo podobna do wielu projektów podobnego pokroju. Jest chłopak z marzeniami, który ponad wszystko śni o byciu piosenkarzem. Liczne próby i starania muzyka w końcu dają zamierzony efekt i nagle staje się sławny. Po zawrotnej karierze przychodzi czas na załamanie i zepsucie moralne by w finale rozsądek zwyciężył i wszystko skończyło się
"happy end'em". Choć historia nie prezentuje się w zbyt oryginalny sposób trzeba jej przyznać, że nie daje po sobie poznać swojej prostoty. Jest bardzo ciekawa, wartka i zwariowana. Balansując na granicy absurdu lub rzeczywistości dostarcza nam wielu ciekawych wrażeń. Cały film jest zrobiony w bardzo abstrakcyjnym, ironicznym i absurdalnym stylu. Oprócz tego jest bardzo kolorowy, żywy i malowniczy. Jeszcze do tego muzyka disco polo i mamy istny "mirsz marsz". Gdyby nie umiejętne rozplanowanie i obmyślenie całej opowieści przez Bochniaka otrzymalibyśmy piękny kicz. Zamiast niego dostajemy niesamowity i dotychczas niespotykany w polskim kinie efekt pomysłowości twórców. Brawa dla reżysera, że miał odwagę pojawić się w kinach z konkretną, całkiem nową i odważną produkcją.

Twórcom udało się zgromadzić bardzo pokaźną i gwiazdorską obsadę dzięki, której film jeszcze bardziej zyskał. Pierwszoplanowi Ogrodnik i Głowacki po raz kolejny pokazują swój talent aktorski w rewelacyjny sposób. Tomasz Kot wypada równie świetnie jako ekstrawagancki właściciel wytwórni muzycznej. Joanna Kulig i Aleksandra Hamałko także bardzo dobrze radzą sobie ze swoimi postaciami. Oprócz nich możemy zobaczyć jeszcze Mariusza Drężeka, Jacka Komana, Iwonę Bielską i Janusza Chabiora.

Klimatyczna i imitująca styl disco polo muzyka Paweła Lucewicza i Michała Nosowicza całkiem nieźle komponuje się z obrazem. Zdjęcia, scenografia, kostiumy i charakteryzacja prezentują się w prost rewelacyjnie ukazując ogrom starań, pracy i poświęconego czasu. Na to wszystko nakładają się jeszcze piosenki disco polo, które wbrew pozorom całkiem nieźle wybrzmiewają w produkcji. Warto także zwrócić uwagę na świetne efekty specjalne, które w końcu nie rażą w oczy i pięknie wyglądają.

Główną zaletą produkcji Bochniaka jest jej nowatorskość i bardzo luźne podejście do całej historii. My tak samo jak twórca musimy z dystansem mierzyć jego najnowszy film ponieważ tak na serio to się nie da. Cała ta zwariowana opowieść polega na abstrakcyjności, ironii i wielkim rozmachu. Mamy sceny niczym z rodeo, sentymentalne ujęcie na dziobie statku niczym z "Titanic'a" itp. Taki właśnie miał być ten film. Groza, komedia, musical, a do tego jeszcze trochę dramatu i obciachu. Wszystko jest na swoim miejscu dlatego też boli fakt, że nie każdy rozumie zamysł całej koncepcji.

"Disco Polo" będące pewnego rodzaju eksperymentem okazało się propozycją godną uwagi z powodu na jej nowatorskość i odwagę twórców. Moje negatywne nastawienie do produkcji tak naprawdę niczym nieuzasadnione okazało się błędne i prymitywne. Jak mądrzy ludzie mawiają "nie należy oceniać książki po okładce" co w tym wypadku rzeczywiście się sprawdza.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


W Sandomierzu zostaje popełniona straszliwa zbrodnia. Ciało zamordowanej kobiety, powszechnie lubianej działaczki społecznej, zostaje podrzucone nagie w miejscu publicznym. Sposób w jaki pozbawiono ją życia przywodzi na myśl mord rytualny. Lokalni stróże prawa pod wodzą niedawnego gwiazdora stołecznej prokuratury, Teodora Szackiego, będą musieli nie tylko rozwiązać zagadkę kryminalną, ale także stawić czoło rozhisteryzowanej opinii publicznej.

gatunek: Kryminał, Thriller
produkcja: Polska
reżyser: Borys Lankosz
scenariusz: Borys Lankosz, Zygmunt Miłoszewski
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Abel Korzeniowski
zdjęcia: Łukasz Bielan
rok produkcji: 2015
budżet: 6 milionów zł
ocena: 7,9/10









 
Prawda zawsze wyjdzie na jaw


Wysyp kryminałów w polskiej kinematografii jest zjawiskiem zaprawdę zadowalającym ponieważ gatunek ten już długo pozostawał przez nas zaniedbywany. Były komedie romantyczne, obyczajówki, dramaty, prawdziwe historie, ale kryminał jednak pozostawał nadal w odległej sferze fantazji. Teraz ten sen zaczyna się powoli wypełniać, gdyż kino detektywistyczne zaczyna cieszyć się coraz to większą popularnością. Jednakże czy "Ziarno prawdy" Borysa Lankosza okaże się produkcją godną uwagi?

Odpowiedź jest bardzo prosta i brzmi: tak. Począwszy od pierwszej sceny w archiwum, aż do ostatniej na Sandomierskim rynku fabuła produkcji jest niezwykle wciągająca, tajemnicza, intrygująca oraz zaskakująca. Akcja filmu jest niezwykle wartka, a z minuty na minutę coraz to bardziej przyśpiesza. Wydarzenia przedstawiane na ekranie są w miarę logiczne i łatwe do zrozumienia. Niestety czasem reżyser próbując opowiedzieć coś szybciej używa uproszczeń, które to doprowadzają do luk i niejasności w fabule. Widać wyraźnie, że Borys Lankosz inspirował się znanymi w tym gatunku kryminałami jak np. "Dziewczyna z tatuażem" Davida Fincher'a co wyraźnie widać na ekranie. Nie wspominając już o złowieszczym intro obrazu. Poza tym reżyser budując klimat swego dzieła przedstawia nam Sandomierz od całkiem innej, mrocznej i zagadkowej strony gdzie nie mam miejsca dla wesoło pomykającego na rowerze "Ojca Mateusza". Jest groza, mord rytualny oraz bardzo sprytnie w to wszystko wplątane relacje polsko-żydoskie.

Doborowa obsada "Ziarna prawdy" nie zawodzi i prezentuje się na wysokim poziomie. Pierwsze skrzypce gra oczywiście nie kto inny, a Robert Więckiewicz. Jego pewny siebie, krnąbrny, a zarazem tajemniczy Szacki jest iście rewelacyjny. Zaraz za nim najlepiej wypada Krzysztof Pieczyński czyli odtwórca roli zrozpaczonego wdowca po stracie żony. Oprócz nich mamy jeszcze Jerzego Trelę, Andrzeja Zielińskiego, Magdalenę Walach, Modesta Rucińskiego i Aleksandrę Hamałko.

W budowaniu odpowiedniego klimatu obrazu z pewnością pomaga rewelacyjna muzyka Abla Korzeniowskiego opiewająca w bardzo konkretne i ciężkie brzmienia. Oprócz tego mamy ciekawe zdjęcia i dobrą scenografię. Profesjonalne wykończenie produkcji świadczy o wysokim wkładzie, pasji oraz zaangażowaniu w jej powstawanie, a efekt ostateczny napawa do dumy.

Niestety nie czytałem powieści pana Miłoszewskiego na podstawie, której powstał film dlatego też nie jestem w stanie obu dzieł porównać. Jednak z perspektywy czasu cieszę się, że nie udało mi się poznać owej prozy. Dzięki temu mogłem ocenić produkcję nie przez pryzmat książki, która zapewne też jest rewelacyjna, ale jako odrębny twór.

Koniec końców twórca "Rewersu" pomimo paru uproszczeń fabularnych i innych małych błędów zaprezentował nam kryminał z krwi i kości, który prezentuje się rewelacyjnie i może być powodem do dumy ponieważ już dawno takiego obrazu w Polsce nie nakręcono. Teraz wypadałoby liczyć na to, że doczekamy się kontynuacji czyli kinowej wersji "Gniewu" i rebootu "Uwikłania".


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.