Snippet

Angelo Manglehorn nigdy nie pogodził się z utratą kobiety, która była miłością jego życia. Żyje samotnie, pogrążony we wspomnieniach, większą bliskość czując do swojego kota niż do ludzi, których spotyka na co dzień. Jedyne osoby, z którymi utrzymuje sporadyczne kontakty, to zajęty karierą syn oraz zamieszany w podejrzane interesy dawny uczeń.
Raz w tygodniu Manglehorn celebruje swój mały rytuał: odwiedza lokalny bank, w którym pracuje intrygująca go kobieta. Para samotników nawiązuje nić porozumienia, ale gdy dzielący ich dystans zacznie maleć, Manglehorn niespodziewanie znajdzie się na emocjonalnym rozdrożu. Będzie zmuszony dokonać wyboru między bezpiecznym życiem w cieniu przeszłości, a nieznanym, które może przynieść każdy nowy dzień.

gatunek: Draman
produkcja: USA
reżyser: David Gordon Green
scenariusz: Paul Logan
czas: 1 godz. 37 min.
muzyka: Explosions in the Sky, David Wingo
zdjęcia: Tim Orr
rok produkcji: 2014
budżet: 4 miliony $ 
ocena: 7,5/10









 
W konflikcie z samym sobą


Każdy z nas na pewno ma w swoim życiu osobę którą bardzo lubi. Uwielbia z nią spędzać swój czas i cieszyć się jej obecnością. Jednakże gdy zaprzepaścimy tą relację i spróbujemy na chwilę zamienić naszą ulubioną osobę na inną, skutki mogą być nieodwracalne. Ale dopiero po czasie spostrzeżemy, że popełniliśmy błąd, który może okazać się już za późny do odkręcenia. Właśnie z takimi perypetiami nieprzerwanie zmaga się bohater naszego filmu – tytułowy Manglehorn.

Reżyser opowiada nam historię jak to Manglehorn poznaje uroczą kobietę i stara się stworzyć z tej relacji związek. Niestety nie uda mu się tego dokonać do czasu aż nie przestanie spoglądać w przeszłość. Jest to bardzo klimatyczna i smutna opowieść o tym jak ciężko ruszyć do przodu i zostawić przeszłość za sobą. Perypetie naszych bohaterów są niezwykle intrygujące i wciągające jednak nie ma co ukrywać, że postać Ala Pacino jest wysunięta tutaj na pierwszy plan. To on jest spójnikiem łączącym całą fabułę obrazu. Twórcy ukazują nam jego bitwę z samym sobą i prezentują zajmujące relacje z Dawn (pracownicą w banku) oraz jego synem. Produkcja jest bardzo minimalistyczna przez co warto zwracać uwagę na liczne szczegóły odwołujące się do jego życia, ale nie należy zapominać, że najważniejsze są tu relacje postaci.

W roli głównej mamy świetnego Ala Pacino, który rewelacyjnie portretuje podstarzałego i zrzędliwego człowieka obrażonego na cały świat. Na ekranie pojawia się także bardzo dobra Holly Hunter oraz Harmony Korine i Chris Messina. Akcja produkcji kręci się wyłącznie wokół tych postaci przedstawiając ich relację z Manglehornem. Każdą z nich łączy inna więź z bohaterem przez co postrzegają go w odrębny sposób.

Postać Manglehorn'a jest niczym zombie rozdarty na przestrzeni czasu niemogący pogodzić się z przeszłością co w konsekwencji sprawia, że nie jest w stanie zaakceptować swojego obecnego położenia. W ciągłym błądzeniu po rozmaitych ścieżkach, wypełniony gniewem i frustracją szuka przebaczenia i powrotu swojej zaprzepaszczonej miłości. Swoją złość z tego powodu przelewa na syna i boga obwiniając ich o wszystko. Nie jest w stanie dostrzec dobra czy też skomplementować pierworodnego za to, że wyrośl ze sportowego łamagi na wielkiego potentata biznesowego. Zamiast tego woli zachwalać swojego byłego ucznia prowadzącego dom publiczny. Nasz bohater tak bardzo nie jest w stanie zaakceptować porażki, że aż tonie w żalu i smutku. Jego relacje z innymi osobami są chłodne i niezbyt przyjacielskie ponieważ woli on spędzać czas ze swoją kotką niż z innymi. I choć wie, że źle postępuje to nie ma odwagi na zmianę w swoim, życiu. Wszystko to jednak będzie trwać do czasu kiedy będzie w sytuacji prowadzącej do tego samego błędu, który popełnił przed laty.

Seans zatopiony w melancholii i ciągłych rozmyślaniach daje nam czysty obraz tego jak nie należy postępować. Poprzez życie naszego bohatera jesteśmy w stanie wysunąć wiele wartościowych rad dotyczących pogodzenia się ze samym sobą oraz tego, że nigdy nie jest za późno na zmianę w swoim życiu. 


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Danny Collins był kiedyś piękny i młody. Teraz jest już tylko piękny. I odcina kupony od swej piosenkarskiej kariery. Wciąż żyje szybko, nadużywa ile się da i zadaje się z nieprzyzwoicie młodymi kobietami. Gdy odkryje list napisany do niego 40 lat temu przez samego Johna Lennona, postanowi dać sobie jeszcze jedną szansę. Rzuci scenę, zbyt młodą kochankę i większość innych używek, by zaszyć się w małym hotelu i zacząć pisać nowe piosenki. Choć okaże się to trudniejsze niż myślał, uświadomi mu, że jeszcze nie jest za późno, by zejść na ziemię i spróbować zrealizować młodzieńcze marzenia, poznać kobietę swego życia, a przede wszystkim odszukać nigdy nie widzianego dorosłego syna.

gatunek: Komedia, Dramat
produkcja: USA
reżyser: Dan Fogelman
scenariusz: Dan Fogelman
czas: 1 godz. 46 min.
muzyka: Ryan Adams, Theodore Shapiro
zdjęcia: Steve Yedlin
rok produkcji: 2015
budżet: 10 milionów $ 
ocena: 7,2/10







 
Gdyby cofnąć czas...


Ile już było podobnych filmów do tego? Bardzo dużo. Zniszczmy i zmęczony życiem piosenkarz, aktor czy biznesmen postanawia zmienić nagle swoje życie. Przesiąknięty sławą i zepsuciem uświadamia sobie jak nie dbał o innych o rodzinę itd. Pobudzony poprzez odpowiedni bodziec czy też własne sumienie łapczywie próbuje odkręcić wszystkie swoje błędy. Z pozoru zadanie trudne, ale z czasem wszystko się układa do momentu gdy stare nawyki wracają i ostatnia wypracowana szansa znika. Oczywiście chwilowo bo zakończenie musi być szczęśliwe. Co więc wyróżnia "Idola" na tle innych podobnych filmów?

Jak już wyżej wspomniałem z pewnością nie jest to fabuła, która chociaż napisana przez samo życie i tak jest kalką. Do tego kalką kalki bo takich historii było już od groma. Jest ona bardzo schematyczna i przewidywalna. Scenariusz zdaje się być napisany jak na bazie innej produkcji gdyż w niezwykle wysokim stopniu przypomina jego kopię. Normalnie taki film nie byłby w stanie nas zaintrygować bo przecież pokazuje wszystko to co już widzieliśmy wcześniej, czyż nie? Otóż tak się składa, że film może nam całkiem sporo zaoferować. Mimo że twórca ukazuje nam bardzo dobrze znaną historię to jednak w stanie nas nią zaintrygować i sprawić, że będzie nam się ją przyjemnie oglądało. Reżyser w bardzo zgrabny sposób operuje utartymi już schematami i rozwiązaniami przez co nie czuć już w takim stopniu przewidywalności całego obrazu. Dzięki temu jest lekki i łatwostrawny, a jego oglądnięcie na pewno nie będzie kompletną stratą czasu.

Kolejnym punktem godnym uwagi są ciekawie zarysowane i sportretowane postacie. Na samym czele oczywiście z Alem Pacino, którego Danny Collins okazuje się bardzo ciepłym i miłym bohaterem, od którego wieje optymizmem. Jest to duża zmiana w stosunku do roli w "Manglehornie", gdzie grał podstarzałego zgreda liczącego na powrót starej miłości. Świetnie prezentuje się również Annette Bening jako nowy obiekt westchnień głównej postaci. Bardzo dobrze wypada także Jennifer Garner, Bobby Cannavale, Giselle Einsberg oraz Christopher Plummer.

Warto również zwrócić uwagę na lekki i bardzo pozytywny nie tylko klimat, ale także wydźwięk produkcji. Gdyby nie to, że z obrazu emanuje takim ciepłem i pozytywną energią na pewno byłby to film co najmniej o klasę gorszy. Tylko dzięki temu całość trzyma się w szachu i można przy tym zwrócić uwagę także na inne walory obrazu. Chociażby na klimatyczną muzykę czy też świetny dobór utworów Johna Lenon'a do filmu.

Całość prezentuje się naprawdę zgrabnie pomimo wielkiego balastu jaki za sobą ciągnie. Gdyby nie dobre wykończenie opowieści, świetnie zagrane postacie, dobra obsada, rewelacyjne utwory Lenon'a no i przede wszystkim masa pozytywnej energii wypływającej z ekranu film na pewno byłby jednym z tych, które próbują naśladować swoje pierwowzory. Ten na szczęści ma sporo dobrych rzeczy na swoją obronę.


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Miś Ted podejmuje w swoim życiu poważną decyzję. Postanawia ożenić się z Tami Lynn i mieć z nią dziecko. John, chcąc pomóc przyjacielowi, postanawia zostać dawcą nasienia. Jednak, aby nowożeńcy mieli prawo do opieki nad maluchem, miś musi udowodnić przed sądem, że jest istotą ludzką.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyser: Seth MacFarlane
scenariusz: Alec Sulkin, Wellesley Wild, Seth MacFarlane
czas: 1 godz. 59 min.
muzyka: Walter Murphy
zdjęcia: Michael Barret
rok produkcji: 2015
budżet: 68 milionów $ 
ocena: 5,0/10










 
Perypetie pluszowego misia Vol.2


Kto by pomyślał, że kiedykolwiek powstanie film o gadającym pluszowym misiu, a co więcej doczeka się on kontynuacji. Jak najwyraźniej widać twórcy okazują się być niezwykle kreatywni i serwują nam kontynuację komedii z 2012 roku. Tym razem jednak ma być jeszcze śmieszniej i sprośniej, a całość ma być jeszcze bardziej zakręcona. Jak się później okazuje twórcy prawie całkowicie wywiązali się ze swoich obietnic, ale niestety nie można mówić o sukcesie.

Koniec z wybrykami, prostytutkami i innymi tego typu rzeczami. Ted się ustatkował i ożenił. Jakim cudem, nie wiadomo? W każdym razie teraz będzie musiał walczyć o swoje prawa jak i rodzinę. Cała fabuła polegająca na wątku związanym z udowadnianiem, że Ted jest osobą prezentuje się całkiem nieźle i naprawdę jest w stanie nas zainteresować. Cały ten proces jest chyba najlepszą rzeczą w tym filmie. Jako jedyny z wątków nie stara się na siłę nas rozśmieszyć czy też zgorszyć. Oprócz niego chyba tylko akcja związana z uwaga, ponowną kradzieżą Teda wypada jeszcze całkiem całkiem. Niestety z całą resztą już jest gorzej. Pomijając wątek sądowy i kradzieży to fabuła filmu jest niespecjalnie ciekawa. Prezentuje nam wiele nudnych i niekiedy niepotrzebnych fragmentów, które wypadają naprawdę słabo. Na czele z kiczowatym intro, poprzez bezsensowną scenę z Liamem Neeson'em, a kończąc na wyniosłym i jakże chwalebnym happy endzie. Całość jest jeszcze bardziej pokręcona, tylko nie wiedzieć czemu to uczyniono, gdyż wcale to nie polepsza obrazu. Sprośne, niekiedy całkiem przeholowane i głupie żarty wołują krzywy uśmiech na naszej twarzy bo nie wiadomo czy się z nich śmiać czy też z ich powodu płakać. Co jak co, ale humor tej produkcji jest chyba najsłabszym jej elementem. Oczywiście pomijając świetnie rozpisaną postać Amandy Seyfried.

Jeśli chodzi o kunszt aktorski to nie ma na co narzekać. Mamy w filmie całą plejadę hollywoodzkich gwiazd na czele z Markiem Wahlber'giem, który powrócił do roli Johna Bennet'a. Zaraz obok niego mamy oczywiście komputerowo stworzonego misia, któremu głosu po raz kolejny użyczył Seth MacFlarne. Do obsady dołączyła Amanda Seyfried, która według mnie wypadła najlepiej ze wszystkich oraz Jessica Barth. Pojawił się również Giovanni Ribisi oraz Morgan Freeman.

Zdjęcia i muzyka nie robią specjalnego wrażenia, a wspomniany wcześniej humor pozostawię bez komentarza. Na plus można jeszcze wspomnieć o umieszczeniu części akcji filmu na Comic Con'ie w Nowym Jorku, gdyż wynika z tego wiele ciekawych aluzji do obecnej fascynacji kinem superbohaterów, którzy są w takim stopniu nieprawdziwi i inni jak sam Ted.

"Ted" okazał się całkiem niezłą komedią, ale jego kontynuacja już taka nie jest. Dwójce brakuje stanowczości i spójności. Twórcy starają się opowiedzieć nam historię na poważnie, ale co rusz wplatają w fabułę idiotyczne żarty przez co nie trzymają się swojego założenia. A może miało być na odwrót? Nawet jeśli to i tak im się nie udało. Nie mówię, że jest to film tragiczny, ale szału naprawdę nie robi. Potrafi kilkakrotnie rozśmieszyć, ale nic poza tym.


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
  

oFilm zabierze nas w przeszłość, dzięki czemu poznamy historię Minionków - od zarania dziejów do czasu, gdy w ich życiu pojawił się Gru. Minionki zawsze potrzebowały złego przywódcy, służyły już T. Rexowi, Czyngis-chanowi, Napoleonowi, a nawet hrabiemu Drakuli, tyle tylko, że… wszystkich ich przypadkowo zgładziły. Teraz, kiedy nie mają komu służyć, są pogrążone w rozpaczy. Minionki Kevin, Bob i Stuart desperacko poszukując zła, przemierzają cały świat. Po drodze detronizują królową Elżbietę II i wplątują się w najdziwniejsze przygody. Na Florydzie, podczas tajemnej konwencji złoczyńców poznają Scarlett Overkill, pierwszy w historii tak czarny kobiecy charakter. W niej cała nadzieja. 

gatunek: Animacja, Familijny, Komedia
produkcja: USA
reżyser: Pierre Coffin, Kyle Balda
scenariusz: Brian Lynch
czas: 1 godz. 30 min.
muzyka: Heitor Pereira
rok produkcji: 2015
budżet: 74 miliony $ 
ocena: 7,0/10








 
Jak ukraść świat!


Gdy w 2010 roku Universal Pictures wypuściło do kin ich najnowszą animację pt: "Jak ukraść księżyc" nie przypuszczało, że cały świat może zakochać się w małych żółtych stworka o zmyślnej nazwie gatunku. Minionki, to o nie się rozchodzi. Te przezabawne postacie pokazały, że nie tylko są w stanie skraść nasze serca, ale również udowodnić, że są gotowe na ich solowy film. Niestety "Minionki" nie okazały się dziełem na miarę pierwszej szczęści "Jak ukraść księżyc", ale pokazały, że są skazane na sukces.

Twórcy filmu postanowili pokazać nam genezę Mininków czyli to co miało miejsce przed spotkaniem Gru – ich szefa z "Jak ukraść księżyc". Dostajemy zatem krótki wstęp jak to Minionki radziły sobie na przestrzeni dziejów. Ma to formę takich krótkich skeczy, które prezentują się niezwykle zabawnie. Później nastaje wątek główny produkcji, który bazuje na trzech Minionkach: Stuardzie, Kevinie i Bobie. Ich perypetie polegają na znalezieniu nowego złego pana, któremu będzie można służyć. Fabuła od tego momentu jest bardzo niezrównoważona. Raz mamy do czynienia z zapierającymi dech w piersiach wydarzeniami, a później następuje całkowity spadek napięcia i brak jakiejkolwiek akcji. Dziury pomiędzy potyczkami naszych bohaterów próbują wypełnić pełne humoru sceny, które są niezwykle zabawne. Mam jednak wrażenie, że Minionki sprawują się o wiele lepiej w takich krótkich, śmiesznych scenkach, aniżeli w pełnometrażowym filmie. Po zakończonej projekcji czułem jakby trochę ten film mnie zmęczył i nie do końca usatysfakcjonował. Zdarzenia ekranowe są nieco rozciągnięte przez co nie zawsze z zaciekawianiem spoglądamy na ekran.

Jeśli chodzi o postacie to mamy oczywiście wcześniej wymienionych już Kevina, Stuarta i Boba. Nasi bohaterowie posługują się mieszanką języka hiszpańskiego i jeszcze jakiegoś innego przez co ich wypowiedzi potrafią być niekiedy bardzo komiczne. Warto również wspomnieć że głosu każdemu z Minionków użyczył reżyser obrazu czyli Pierre Coffin. Gratuluję wytrwałości. W roli super złoczyńcy pojawia się Scarlett Overkill, której w oryginale głosu użyczyła Sandra Bullock. Jest to bardzo ciekawie zarysowana postać, gdyż jej motywy postępowania są silnie połączone z jej przeszłością.

Oczywiście jak na film o Minionkach przystało mamy wielki rozmach, humor oraz mnóstwo dobrej zabawy. Choć nie wszystko w produkcji gra tak jak powinno to i tak warto sięgnąć po obraz z racji poznania historii tych przemiłych stworzeń czy też samych krótkich skeczy, w których wypadają naprawdę rewelacyjnie. Myślę, że jest to świetna animacja zarówno dla dzieci jak i dorosłych gdyż twórcy umieścili w nim kilka smaczków dla starszych osób dzięki czemu nasze pociech będą się świetnie bawić, a my mile spędzimy z nimi czas nie nudząc się w kinie.


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Niedaleka przyszłość. W roku 2029 John Connor stoi na czele podziemia, walcząc z zagrażającymi ludzkości cyborgami. W tej nierównej walce musi zmierzyć się z siłami przeszłości i … przyszłości. Aby zapewnić sobie życie, wysyła w przeszłość zaufanego porucznika Kyle'a Reese'a, który musi uratować matkę Connora przed śmiercią. Ale to, czego się dowiaduje, zmienia wszystko. Oprócz Ziemi A i Ziemi B istnieje jeszcze jedno uniwersum – C, które ma stać się miejscem dla ludzkości. Tymczasem SkyNet szykuje się do najpotężniejszej wojny w dziejach. Wojny, której celem jest zgładzenie gatunku ludzkiego.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Alan Taylor
scenariusz: Laeta Kalogridis, Patrick Lussier
czas: 2 godz.
muzyka: Lorne Balfe
zdjęcia: Kramer Morgenthau
rok produkcji: 2015
budżet: 155 milionów $ 
ocena: 6,7/10








 
On wrócił!

Moda na przywracanie klasyków do życia trwa w najlepsze. Powrócił już "Mad Max" – "Na drodze gniewu" oraz nowy "Park Jurajski" – "Jurassic World". No to teraz czas na "Terminatora". Fani dwóch pierwszych części Cameron'a z pewnością wyczekiwali powrotu tej kultowej postaci. Nie będę ukrywał, że ja również z ciekawością przyglądałem się kolejnym materiałom promującym produkcję, które ostatecznie przekonały mnie do tego, aby wybrać się na seans. Niestety moje oczekiwania przerosły dzieło Alana Taylor'a. Dlatego też należy jasno podkreślić, że "Genisys" nie umywa się do wcześniej wymienionych tytułów. Dlaczego?

Powodów jest wiele, ale postarajmy się ułożyć wszystko po kolei. Zacznijmy od fabuły, która w zwiastunie wyglądała naprawdę obiecująco, ale niestety na sali kinowej wypada już znacznie słabiej. Jest strasznie zagmatwana i niezwykle chaotyczna. Bohaterowie bez przerwy skaczą z jednego miejsca na drugie co oczywiście ma za zadanie podtrzymywać akcje produkcji, ale w tej morderczej gonitwie o ocalenie świata opowieść gubi sens i staje się niezwykle miałka. Nie mówiąc już oczywiście o anomaliach czasowych, które okazały się ciężkim orzechem do zgryzienia. Tyle jest tutaj podróżowania w czasie, że nawet ciężko to ogarnąć za pierwszym razem. Dopiero dokładne przedyskutowanie tematu ukazuje sens twórców, ale i tak nie gwarantuje odpowiedzi na wszystkie pytania. Wiele rzeczy nadal pozostaje owianych tajemnicą, a my możemy tylko zgadywać o co chodzi. Przypomina mi to oryginalnego "Terminatora", który też nie do końca wszystko wyjaśniał. Dopiero kontynuacja ("T2") rozwiewa wszelkie wątpliwości i nadaje całości sens. Być może w przypadku "Genisys" też tak będzie. Kto wie?

Obraz pomimo wielu wad jest w stanie zaintrygować nas swoją treścią. Posiada solidną akcję, która utrzymuje pewien poziom, ale niestety brak jej napięcia i odpowiedniej dramaturgii. Historia wbrew pozorom jest lekka i przyjemna. Choć miała ambicje na coś lepszego to prezentuje się całkiem strawnie i bez problemu można przy niej się zrelaksować (oczywiście pomijając nasze konsternacje na temat czasowych rewolucji jakie mają miejsce na ekranie ;) ). Oprócz tego twórcy serwują nam mnóstwo odniesień do starej serii (tylko T1 i T2). Niektóre sceny wyglądają nawet jak wyjęte wprost z oryginału co z pewnością fanów ucieszy.

Produkcja posiada gwiazdorską obsadę, ale dla większości jedyną gwiazdą filmu i tak pozostanie niezastąpiony Arnold Schwarzenegger, który powrócił do swojej słynnej roli. Zaraz za nim mamy Emilię Clarke, która nie do końca sprostała moim oczekiwaniom. Ma lepsze i gorsze momenty co sprawia, że jej gra jest strasznie nierówna. Przykro mi Emilia, ale nikt nie zastąpi Lindy Hamilton jako Sarah Connor. To samo tyczy się postaci Kylea Reese'a, która w "Genisys" przypadła Jaiowi Courtney'u. Jednakże wbrew pozorom aktor podołał wyzwaniu i w efekcie okazał się miłym zaskoczeniem. Choć już od pierwszej części znamy Johna Connor'a to prawda jest taka, że jeszcze nigdy postać ta (jako dorosły człowiek) nie otrzymała wystarczającej ilości czasu ekranowego. Teraz nam to wynagrodzono, a co więcej uczyniono z niego głównego antagonistę filmu. W bardzo epizodycznej (nawet niepotrzebnej) roli pojawia się J.K. Simmons oraz Matt Smith, którego bohater w końcu został nam przedstawiony. Do premiery była to tajemnica, ale teraz już wiemy, że  najprawdopodobniej będzie to postać, która otrzyma znacznie większą rolę do odegrania w kontynuacji.

Efekty specjalne prezentują się na dobrym poziomie, ale nie są w stanie chwycić za gardło. Są to po prostu sprawnie zrobione wybuchy itp. Jedyny element godny uwagi to John Connor jako całkiem nowy Terminator. Choć na ekranie wiele się dzieje to jednak produkcji brak końcowego efektu w stylu: wow! Finalna bitwa trochę rozczarowuje szczególnie po tym co widzieliśmy w "Dniu Sądu", a nawet samym "Terminatorze". Nad całością czuwają solidne zdjęcia oraz bardzo dobra oprawa muzyczna.

"Terminator Genisys" z pewnością nie jest tym czego oczekiwaliśmy. Choć posiada ciekawe zarysy fabularne w postaci samego projektu jakim jest Genisys oraz to, że chce zbudować na nim całkiem nową, inną historię odwołującą się do oryginału to i tak jest to spory zawód. Oczywiście nie można chyba mówić o całkowitej klęsce bo obraz bardzo przyjemnie się ogląda co wcale nie zmienia faktu, że twórcy powinni postarać się nieco bardziej. Byłoby 6,5 ale dodałem dwa punkty za Courtney'a i samą koncepcję związaną z uruchomieniem Genisys, która jest bardzo adekwatna do obecnych czasów.


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Akcja "Timbuktu" dzieje się w tytułowym mieście w Mali, nad rzeką Niger, w którym władze przejęli dżihadyści i narzucają mieszkańcom islamistyczny reżim. Nie wolno palić papierosów, tańczyć, śpiewać, ani słuchać muzyki. Zakazana jest nawet piłka nożna. Najbardziej poszkodowane są jednak kobiety, które zostają niemal całkowicie wyłączone z życia społecznego i narzuca się im przestrzeganie absurdalnych nakazów.

Kisane i jego rodzina jako nieliczni zostali oszczędzeni z chaosu zaprowadzonego przez nową władzę. Sytuacja zmienia się jednak drastycznie, kiedy mężczyzna nieumyślnie dokonuje poważnej zbrodni.

gatunek: Dramat
produkcja: Francja, Mauretania
reżyser: Abderrahmane Sissako
scenariusz: Abderrahmane Sissako, Kessen Tall
czas: 1 godz. 40 min.
muzyka: Amine Bouhafa
zdjęcia: Sofian El Fani
rok produkcji: 2014
budżet: 2,3 milionów €  
ocena: 6,6/10






 
Tragedia niepotrzebna


Francuski film obsypany aż siedmioma Cezarami z nominacją do Oscara® i Złotej Palmy oraz z Nagrodą Jury Ekumenicznego w Cannes zapowiadał się na ciekawy i klimatyczny seans poświęcony perypetiom mieszkańców, których dotąd bezproblemowe życie zostaje zaburzone przez dżihadystów. Szkoda tylko, że nie wykorzystano potencjału historii, która zadawała się prezentować wachlarz pomysłów na poprowadzenie zgrabnej opowieści.

Z początku filmu w ogóle nie ma czegoś takiego jak fabuła. Reżyser przedstawia nam kolejno poszczególne wydarzenia jak to sielankowe życie pewnej wioski zostaje zachwiane przez przyjazd dżihadystów. Przedstawione nam zostają pierwsze oznaki ich rygorystycznego prawa oraz sprzeciw i bunt niektórych mieszkańców. Ich niemoc i bezsilność w stosunku do oprawcy narzucającego nowe reguły bytu. Obserwujemy jak taniec, muzyka czy gra w piłkę zostają surowo zakazane z niewiadomych nikomu powodów. Niezastosowanie się do nowych reguł równa się ze sowitym karaniem. Wszystko to choć może zdawać się nieprawdopodobne jest prawdziwe. Twórca wyraźnie nam sugeruje, że dżihadyści są źli i postępują niewłaściwie. Wbrew jakiejkolwiek logice. Teraz tylko nasuwa się pytanie dlaczego on sam w tak irracjonalny sposób pokierował swój obraz na donikąd zmierzajace tory.

Akcja jest spokojna, a produkcja rozkręca się bardzo powoli. Dopiero po pewnym czasie poznajemy głównych bohaterów, którzy poprzez mieszkanie poza wioską zdają się pozostać nietknięci przez rygory nowo przybyłych wojowników. Wszystko to jednak trwa do czasu gdy jedna z postaci dokonuje wręcz głupiej i bezsensownej rzeczy. O ile do tego momentu byliśmy w stanie zaintrygować się fabułą filmu i z lekkością oglądać dalsze wydarzenia ekranowe tak teraz wszystko obróciło się do góry nogami i przedstawia nam niepotrzebną tragedię rodziny, która swój los sprowadziła sama na siebie. Kompletnie nie rozumiem tego zwrotu akcji ponieważ jak dotąd złem byli dzihadyści, a teraz okazuje się, że gorszy jest nieodpowiedzialny człowiek z pistoletem, który najpierw coś robi, a później myśli i żałuje. Wtedy już Allah nie pomoże.

W składzie aktorskim znalazło się wiele nieznanych aktorów, którzy jak na pierwszy swój występ wypadli całkiem dobrze. W śród nich są: Ibrahim Ahmed, Toulou Kiki, Layla Walet Mohamed i Mehdi A.G. Mohamed. Oprócz nich w produkcji występują: Abel Jafri, Fatoumata Diawara, Hichem Yacoubi i Kettly Noël. Produkcja posiada ciekawy klimat na który składa się bardzo wtapiająca się w obraz muzyka Amine Bouhafa oraz ciekawe zdjęcia Sofian El Fani.

Czego by jednak o filmie nie powiedzieć to niestety, ale kompletnie zmarnował on swój potencjał, a to wszystko poprzez bezsensownie poprowadzoną akcję, której motywy są iście absurdalne. Z tego wszystkiego nasuwają się tylko po filmie wnioski mówiące, że nie należy pokładać wiary w Allahu i bezproblemowo wypowiadać słów: "niech się dzieje co chce", należy słuchać kobiet ponieważ akurat mogą mieć rację, podchodzić do spraw roztropnie i podejmować dialog a nie od razu przechodzić do czynu oraz myśleć zanim zrobi się coś czego później będzie się żałować bo konsekwencje swego czynu mogą skutkować utratą bliskiej osoby.


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.