The Florida Project
Moonee ma sześć lat i zawadiacki uśmiech, a dni spędza poza domem z paczką przyjaciół. Dom w ich przypadku oznacza motel Magic Castle, wściekle liliowy budynek przypominający kiczowaty pałac z bajki. Mała rozrabiaka, razem ze swoją zbuntowaną mamą, Halley, układają sobie życie w niezwykłym miejscu, w którym przyszło im mieszkać. Nieświadoma coraz bardziej ryzykownych kroków, jakie podejmuje Halley, by opłacić pokój w motelu na kolejny tydzień, Moonee jest najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Całkiem, jakby czerpała energię z wychylającego się zza horyzontu pobliskiego Disneylandu.
gatunek: Dramatprodukcja: USA
reżyseria: Sean Baker
scenariusz: Sean Baker, Chris Bergoch
czas: 1 godz. 55 min.
muzyka: Lorne Balfe
rok produkcji: 2017
budżet: 2 miliony $
ocena: 8,5/10
Szczęście
w nieszczęściu
Niewiedza w wielu kręgach jest kojarzona jako coś złego, jednakże nieznajomość pewnych rzeczy tylko z pozoru wydaje się krzywdzące. Tak naprawdę jest całkiem na odwrót. To właśnie ta błoga nieświadomość okazuje się być dla nas zbawienna. Szczególnie jeśli jesteśmy dziećmi i nasza dotychczasowa egzystencja wyzbyta jest jakichkolwiek zmartwień. Sean Baker w swoim najnowszym filmie ukazuje nam świat z perspektywy dzieci, co czyni jego "The Florida Project" bardzo dwuznacznym obrazem.
Moonee to psotna dziewczynka, która co rusz szuka jakiegoś ciekawego zajęcia do roboty. Jest wakacyjna przerwa i wraz ze swoim kumplem Scooty'm próbują zabić czas. A wszystko to rozgrywa się we wręcz bajkowej scenerii Disneylandu. Gdyby ktoś mnie zapytał, o czym tak naprawdę jest "The Florida Project" to nie wiem, czy byłbym w stanie udzielić mu szczegółowej informacji. Jedyne co mógłbym odrzec to "zobacz sam, a będziesz wiedzieć". Zamieszczam tę informację na samym początku, albowiem to bardzo ważne, by już na wstępie zrozumieć naturę obrazu. Ten zaś z kolei poniekąd przypomina nam film kręcony na "żywca". Bez większego przygotowania, szczegółowego scenariusza czy też przesadnie rozwiniętej fabuły. Choć to dziwne i nieco odtrącające produkcja w mniejszym lub większym stopniu opowiada o wszystkim i o niczym. Brzmi to niezachęcająco, ale prawda jest taka, że sam film na tym wiele zyskuje. Fabuła tutaj nie jest najważniejsza. Prawdę mówiąc, przez cały film nie wychodzi poza swój drugi plan. Oglądając obraz, czujemy jej obecność i widzimy, jak niekiedy delikatnie ukierunkowuje akcję produkcji na właściwe tory, jednakże przez większość czasu skrywa się za ukazywanymi wydarzeniami. Te zaś od samego początku, aż do końca koncentrują się na codzienności naszej psotnej Moonee. Obraz w większości przygląda się jej egzystencji oraz pokazuje, jak dzieci próbują znaleźć sobie zajęcie w trakcie wakacji. Beztroskie wyprawy na cały dzień, zwiedzanie opuszczonych domostw czy też wkurzanie dozorcy zamieszkałego przez nich kompleksu. Przyglądamy się, jak dzieci czerpią radość z tego, że mogą przebywać razem oraz razem się bawić w cokolwiek i gdzie popadnie. Jednakże opowieść ponadto skupia się również na postaciach dorosłych, czyli mamach naszych bohaterów. Kreśli relacje między nimi i opowiada o świecie, który nie wygląda już tak kolorowo, jak z dziecięcej perspektywy. Niemniej jednak wskaźnik dramatu nie przekracza skali na tyle, by zawładnąć nad tą cukierkową oprawą. Film cechuje dwuznaczność, która objawia się na każdym kroku. Dzieci są szczęśliwe, ponieważ tak naprawdę nie pojmują jeszcze powagi sytuacji. Rodzice muszą zajmować się licznymi problemami, jednakże ich świat pomimo niestabilnego gruntu jest wypełniony dziwnym poczuciem szczęścia i magicznego uroku. Prawdą jest, że historia mogłaby mieć zdecydowanie inny wydźwięk, gdyby umiejscowiono akcję obrazu w całkiem innym miejscu. Tutaj nawet obrzeża Disneylandu, wyglądają na swój sposób magicznie i hipnotycznie, przez co dramat, jaki rozgrywa się w tle, jest przefiltrowany przez fioletowe mury kompleksu i nie pozwala nam odczuć powagi sytuacji. Produkcja utrzymuje przez praktycznie cały czas trwania sielankową atmosferę, która udziela się również nam. Wiemy, w jakiej pozycji znajdują się bohaterowie, współczujemy im, ale jednocześnie poraża nas ich pogoda ducha oraz lekkość, z jaką do tego problemu podchodzą. Nie tylko dzieci, ale także dorośli. Tak jakbyśmy patrzyli na świat przez różowe okulary. Nieważne jak źle będzie, i tak zobaczymy problem w pozytywnym świetle. Zresztą sam obraz wbrew pozorom posiada bardzo pozytywny wydźwięk. Jest radośnie, sielankowo i pogodnie. Natomiast sam obraz jest bardzo ciekawy i niesamowicie wciągający.
Bohaterowie to pierwszy plan dla twórców, albowiem film tak całą swoją uwagę poświęca ich perypetiom. Oczywiście na przodzie mamy postaci dzieci, które urzekają nas swoją niesamowitą charyzmą oraz wrodzonym talentem aktorskim. Na ekranie wypadają tak naturalnie i wiarygodnie, że po prostu aż ciężko w to uwierzyć. Wśród nich są: Brooklynn Pince jako Moonee, Valeria Cotto jako Jancey i Christopher Rivera jako Scooty. Na drugim planie mamy Bria Vinaite jako Halley - mamę Moonee, która łapie się każdej możliwej pracy, aby zarobić na utrzymanie, Mela Murder jako Ashley – znajoma Halley i mama Scooty'ego oraz Willema Dafoe jako Bobby'ego – kierownika kompleksu. Co zaskakuje to przede wszystkim ilość debiutujących aktorów, którzy wypadli fenomenalnie, tak samo, jak sam Dafoe obsadzony w bardzo nietypowej roli (wbrew swemu emploi) całkiem pogodnego menadżera. Dodatkowo mamy ciekawe zdjęcia, dobrze dobrane utwory muzyczne, humor oraz bardzo miły akcent muzyczny od Lorne Balfe na sam koniec.
"The Florida Project" choć prezentuje się jak zlepek wielu różnych scen zebranych pod jedną fabułę, wbrew pozorom okazuje się być niesamowicie spójnym i intrygującym obrazem. Takie doglądanie niełatwej codzienności naszych bohaterów jednocześnie nas zasmuca i podbudowuje. Pomimo rozgrywającego się w tle dramatu potrafi nas wielokrotnie rozśmieszyć i wprowadzić w dobry nastrój. Zdecydowanie wyjątkowy obraz, który nie pozwoli o sobie szybko zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz