Snippet

Pierwszy od 15 lat, a zarazem ostatni film Andrzeja Żuławskiego będący uwspółcześnioną adaptacją „Kosmosu” Gombrowicza. Witold i Fuks udają się do prywatnego pensjonatu. Jeden nie zdał egzaminów na prawie, drugi porzucił pracę u paryskiego projektanta. W zdawałoby się spokojnym miejscu dochodzi do dziwnych sytuacji. Wróbel zawieszony na sznurku, dziwne znaki w ogrodzie czy zniekształcone usta pokojówki skrywają tajemnicę. Nie tylko intrygująca zagadka zaprząta głowę Witolda – zakochuje się on bez pamięci w zamężnej kobiecie. Do czego to wszystko doprowadzi i kiedy zamiast wróbla zawiśnie człowiek?

gatunek: Dramat
produkcja: Francja, Portugalia
reżyser: Andrzej Żuławski
scenariusz: Andrzej Żuławski
czas: 1 godz. 43 min.
muzyka: Andrzej Korzyński
zdjęcia: André Szankowski
rok produkcji: 2015
budżet: 1,6 miliona €
ocena: 6,9/10





Dziwniejsza przygoda


Jak to jest kiedy spotyka się dwóch mistrzów? Jeden z nich słynie z awangardy, szaleństwa i błyskotliwości porównań, a drugi nieustannie przełamuje liczne bariery estetyczne i napędza dzieła swoją niekonwencjonalną wizją. Zarówno Gombrowicz jak i Żuławski wpisali się w kulturę polską jak i światową swoimi niezwykle odważnymi dziełami. Teraz obydwaj "spotkali się", aby stworzyć wyjątkowe dzieło. Reżyser po piętnastu latach przerwy powraca do nas z adaptacją "Kosmosu" Witolda Gombrowicza. Jesteście ciekawi co z tego wyszło?

"Kosmos" Witolda Gombrowicza to dzieło niezwykłe zarówno w swojej formie jak i treści. Ukazuje nam pobyt Witolda – narratora powieści w jednym z Zakopiańskich pensjonatów. Akcja ma miejsce w dwudziestoleciu międzywojennym, a fabuła skupia się zarówno na zagadkowych zjawiskach mających miejsce wokół domku letniskowego jak i na skrupulatnej analizie postaci. Choć dzieło czyta się trudno nie da się zaprzeczyć, że jest iście genialne i jedyne w swoim rodzaju. Pełne awangardy, tajemnicy oraz walki o zrozumienie świata jak i samego siebie. Film Andrzeja Żuławskiego opowiada taką samą historię z kilkoma wyjątkami. Dwudziestolecie między wojenne zamieniono na obecne czasy, a Zakopane na nadmorskie miasteczko. Oprócz tego dokonano nieznacznych zmian w budowie postaci, ale to są już drobiazgi. Produkcja posiada bardzo dobry wstęp, który odpowiednio intryguje nas treścią obrazu. Odrobina groteski, tajemnicy i niecodziennych postaci. Fabuła okazuje się być niezwykle intrygująca, wciągająca oraz niemalże w 100% zgodna z książką, biorąc pod uwagę początkowy przebieg zdarzeń. Później twórca nieznacznie odstępuje od książkowego oryginału, ale wciąż stara się być jak najbliżej papierowej wersji. Niestety o ile u Gombrowicza panuje odpowiednie wyczucie "smaku
" jak i stylu u Żuławskiego, te cechy często się kłócą. Pisarz pomimo swojego niekonwencjonalnego myślenia świetnie opowiedział o przygodach Witolda z odpowiednim zachowaniem wyznaczonych na początku standardów. Natomiast Żuławski nieustannie eksperymentuje z formą jak i treścią swojego obrazu przez co nie zawsze udaje mu się zachować poczucie dobrego "smaku". Albowiem od pewnego momentu film zaczyna przybierać jeszcze bardziej ekstrawagancką postać niż sama książka. Oczywiście nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie sam fakt, że owe działanie jest robione na siłę wbrew zawczasu obranym kierunku. Następuje zaburzenie konwencji co przekłada się na mniej zrozumiały wydźwięk obrazu. Wbrew pozorom "Kosmos" Gombrowicza nie jest tak trudny do odczytania czego nie można powiedzieć o filmie Żuławskiego. Nie wspominam już nawet o nieznajomości książki, albowiem jest ona konieczna jeśli chce się obejrzeć ową produkcje. Bez odpowiedniego przygotowania możemy nic nie zrozumieć lub być wręcz zdegustowani wydarzeniami ekranowymi. Oprócz tego reżyser zbyt dosadnie akcentuje niektóre wątki rzez co wypadają nieco "koślawo" na ekranie. Zbyt przesadna obrazowość, nadpobudliwa intonacja oraz nad wyraz teatralne aktorstwo sprawiają, że obraz gdzieś w połowie traci poczucie "smaku", a jego dobry zamysł figuruje jedynie w myśl awangardy i groteski. Żuławski niepotrzebnie nadyma swoją produkcję zbędną nadinterpretacją przez co poniekąd tworzy swoją interpretację "Kosmosu", która niekoniecznie do siebie przekonuje tak jak powieść Gombrowicza. Szkoda, że reżyser poszedł tą drogą, albowiem miał duże pole do popisu po niezwykle ciekawym wstępie, w którym całkiem inteligentnie "ugryzł" słowa Gombrowicza.

Pod względem aktorskim "Kosmos" Żuławskiego prezentuje się bardzo dobrze. Pomijając nachalną teatralność wyczynów aktorskich, można śmiało powiedzieć, że aktorzy sprawdzili się w swoich rolach oraz wizji Żuławskiego. Na pierwszym planie mamy Jonathana Genêta jako Witloda -  mężczyznę rozdartego pomiędzy sobą, a swoją manią zrozumienia świata oraz Johana Libéreau jako Fuksa – byłego pracownika domu mody, który boryka się z brakiem akceptacji. Na drugim planie pojawiają się: Victória Guerra jako Lena, Sabine Azéma jako Pani Woytis, Jean-François Balmer jako Leon oraz Andy Gillet jako Leon.

Od strony technicznej produkcja również prezentuje dobry poziom. Zarówno ciekawe zdjęcia jak i odpowiednia muzyka są w stanie wprowadzić nas w odpowiedni nastrój, a zwieńczeniem tego jest tajemniczy i niecodzienny klimat.

"Kosmos" Andrzeja Żuławskiego pomimo wielu swoich wad można uznać za kino godne uwagi. Chociażby ze względu na ciekawe aktorstwo, dobre wykończenie i świetnie obsadzonych aktorów. Fabuła natomiast posiada swoje wzloty i upadki i niestety prezentuje się najsłabiej z całego filmu. Koniec końców warto się skusić na produkcję Żuławskiego. Choć nie jest ona tak genialna jak powieść Gombrowicza, to jednak ma w sobie jej pierwiastek co czyni ją wyjątkową. W końcu mamy do czynienia z niezwykłym pisarzem.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Serial przedstawia historię młodego mężczyzny, Kyle’a Barnesa, który od dzieciństwa zmaga się z opętującymi go złymi mocami. Teraz, z pomocą wielebnego Andersona, wiejskiego pastora, walczącego z własnymi demonami, Kyle wyrusza w podróż, by znaleźć odpowiedzi na to, w jaki sposób odzyskać normalne życie, którego nigdy nie zaznał. Jednak to, co odkryje może zmienić los nie tylko jego, ale całego świata – na zawsze. 

oryginalny tytuł: Outcast
twórca: Robert Kirkman
na podstawie: komiksu pt: "Outcast" Roberta Kirkmana
gatunek: Dramat, Horror
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 10
sezonów: 1
muzyka: Atticus Ross, Leopold Ross, Claudia Sarne
zdjęcia: David Tattersall, Evans Brown
produkcja: Cinemax, Fox
średnia ocena: 5,9/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 18 lat (wg. KRRiT)








 
Wyrzutek

"Żywe trupy" to jeden z najpopularniejszych i najchętniej oglądanych seriali ostatnich lat. Choć doczekał się już sześciu sezonów twórcy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa i z dumą kontynuują swoją apokaliptyczną historię. Ta zaś z kolei powstała na podstawie czarno-białego komiksu autorstwa Roberta Kirkmana, który to również odpowiada za serial kanału AMC. Nic więc dziwnego, że kolejna duża stacja postanowiła sięgnąć po twórczość pana Kirkmana i stworzyć na jej podstawie kolejny serial. Czy i tym razem opowieść okaże się niezaprzeczalnym sukcesem?

Z takimi obwieszczeniami radziłbym na razie zaczekać, ale kto wie? Może kiedyś w istocie tak się stanie. Jednakże na razie serialowi daleko do fenomenu "Żywych trupów". Produkcja stacji Cinemax we współpracy z Fox powstała na podstawie, jakżeby inaczej komiksu stworzonego przez nikogo innego jak Roberta Kirkmana. Outcast w wydaniu papierowym po raz pierwszy pojawił się w 2014, a więc stosunkowo niedawno. Jednakże scenariusz serialu został stworzony jeszcze przed premierą pierwszego egzemplarzu komiksu. Produkcja serii rozpoczęła się w 2015 roku by mieć swoją światową premierę rok później. Teraz będąc już po premierze pierwszej serii nie sposób powstrzymać się od wypowiedzenia słów, że Outcast: Opętanie najzwyczajniej w świecie zawiódł.

Serial skupia się na burzliwych losach Kyle’a Barnesa, który od wielu lat zmaga się tajemniczymi siłami, które za wszelką cenę chcą go skrzywdzić. Nasz bohater nie wie co jest tego przyczyną, a z obawy przed skrzywdzeniem innych postanawia osunąć się w cień. Niestety nie dane mu będzie wieść spokojnego życia wyrzutka, albowiem zło nigdy nie śpi i ponownie atakuje mieszkańców miasteczka Rome. Czy nasz bohater da radę odpędzić demony i odzyskać normalne życie? Dokładnie tyle wystarczyło, aby zaintrygować nas tym serialem. Tajemnica, mroczne siły i wyraziste postaci. Taki właśnie jest pierwszy odcinek stanowiący idealne wprowadzenie do serialu. Ukazuje nam przeszłość głównego bohatera oraz koncentruje się na jego obecnych poczynaniach. Przedstawiono nam również znaczną część obsady oraz zapoznano nas z wątkiem głównym, na którym będzie koncentrować się seria. A wszystko to zaprezentowano z niezwykłą lekkością i gracją. Nie zabrakło również odrobiny mroku oraz grozy, które tylko zaostrzyły apetyt na serial. Pod wieloma względami pilot mnie niesłychanie zaskoczył przez co z wielką chęcią sięgnąłem po kolejne epizody. Niestety wraz z końcem pierwszego odcinka moje nadzieje na pełen mroku i grozy serial bezpowrotnie wyparowały. Obiecująco zapowiadająca się historia dosłownie z sekundy na sekundę zamieniła się w nieciekawą i rozwleczoną do granic możliwości opowieść, która nie ma prawie nic wspólnego z tym co zaprezentowano nam na samym początku. Fabuła produkcji okazała się wolna i mało intrygująca, a potyczki naszej postaci walczącej z demonami zostały sprowadzone do minimalnego poziomu sięgającego co najwyżej zera. Wątek główny zaprezentowany w pierwszym epizodzie bardzo szybko zszedł na dalszy plan nie obiecując nam rychłego powrotu. W zamian za to otrzymaliśmy całą masę niepotrzebnych i nic nie wnoszących do historii wątków pobocznych, które niepotrzebnie zajmują czas ekranowy. Z kolei pierwszoplanowa intryga ukazuje nam się jedynie od czasu do czasu, aby przypomnieć nam o czym tak właściwie jest ten serial, albowiem poprzez natłok innych wątków łatwo można o tym zapomnieć. Owe przebłyski niestety nie są w stanie dostatecznie nas zaintrygować, abyśmy bez problemu mogli sięgnąć po dalsze odcinki. Wydarzenia ekranowe na przemian ciekawą oraz nudzą przez co serial jest strasznie nierówny jeśli chodzi o narrację. Twórcy wielokrotnie zbywają nas tanimi sztuczkami od właściwej fabuły przez co ciężko brać opowiadaną przez nich historię na serio. Brak im konsekwencji przy prowadzeniu opowieści przez co historia często sprawia wrażenie niedokończonej, albo niedopowiedzianej, albowiem twórcy lubią nagle urwać opowiadany przez nich wątek. Serial ten jest również niekończącym się pasmem pytań bez odpowiedzi. Wykreowana w pierwszym epizodzie tajemnica jest na tyle intrygująca, że chcemy poznać odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Niestety twórcy po raz kolejny okazują się być na tyle bezczelni, że po zaserwowaniu nam kilku niekompletnych i wymijających odpowiedzi znowu sypią nam kolejną garścią nowych pytań. Nie miał bym nic przeciwko serii, która wyjawia nam informację na przynajmniej połowę nurtujących nas zagadnień, albowiem druga część byłaby świetnym elementem napędowym produkcji. Niestety w "Outcast: Opętanie" twórcy wolą wszystkie tajemnice zachować dla siebie co doprowadza serial do takiego absurdu, że nawet na samym końcu niewiele wiemy. Żeby tego było mało od pewnego momentu serial przypomina raczej dramat obyczajowy, a nie serial grozy. Wydarzenia  w większości koncentrują się na życiu jak i trudnych wyborach bohaterów nie mających nic wspólnego z głównym wątkiem oraz mrocznymi mocami. Dopiero pod koniec serialu sytuacja ulega zmianie, ale to i tak nie jest żadne pocieszenie. Historia  Kyle’a Barnesa schodzi na dalszy plan, a nam nie pozostaje nic innego jak zadowolić się tym co serwują nam na ekranie. Nie wiem jak twórcy wyobrażali sobie stworzoną przez siebie historię, ale z pewnością nie tak jak została ona nam ukazana, albowiem zawodzi pod każdym względem.

Aktorsko serial nie rozczarowuje i dostarcza nam ciekawych i dobrze zagranych bohaterów. Nasze postacie są niezwykle szczegółowo nakreślone dzięki czemu ich obawy, leki oraz trudności prezentują się bardzo przekonująco. Oprócz tego nasi bohaterowie to silne osobowości, które pomimo wielu przeszkód są w stanie z nimi poradzić i zacząć od nowa. Na pierwszym planie mamy Patricka Fugota jako Kyle'a Barnesa, który od wielu lat jest nękany przez demony. Choć nasza postać z początku jest bardzo zagubiona powoli odnajduje prawidłowość w swoich działaniach i stara się wszystko naprawić. Zaraz obok mamy Philipa Glenistera jako wielebnego Andersona – miejscowego księdza, który słynie z wypędzania demonów. Jednakże jego sylwetka jest dużo bardziej skomplikowana co odsłaniają nam kolejne odcinki z jego udziałem. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że jest szalony, ale za jego intencjami kryje się dobro, które często daje się zmanipulować przez zazdrość. Na ekranie ukazano nam również skomplikowane życie Megan i Marka Holterów (Wrenn Schmidt i David Denman), którzy walczą z demonami przeszłości oraz swoimi własnymi błędami. Nie należy zapomnieć również o Allison Barnes (Kate Lyn Sheil) - żonie Kyle'a oraz ich córce Amber (Madeleine McGraw). W serialu pojawiają się również: Reg E. Cathey jako komendant Giles, Melinda McGraw jako Patricia MacCready, Brent Spiner jako tajemniczy Sidney, Pete Burris jako Ogden i Debra Christofferson jako Kat Ogden.

Od strony technicznej serial również prezentuje się bardzo dobrze. Przede wszystkim mamy świetne efekty specjalne oraz ciekawe zdjęcia. Muzyka natomiast nie wyróżnia się niczym specjalnym, a klimat produkcji mógłby być bardziej mroczny. Na plus na pewno można zaliczyć scenografie oraz kostiumy.

"Outcast: Opętanie" odbił się głośnym echem w telewizji za sprawą bardzo rozbudowanej i długo trwającej kampanii promującej serię. Niestety to co można było zobaczyć w zapowiedziach nie przekłada się na to co dostaliśmy w kompletnym sezonie pierwszym. Serial przede wszystkim zawodzi pod względem rozwlekłej i nieciekawej fabuły oraz podrzędnie potraktowanej pierwszoplanowej intrygi. Sposób prowadzenia opowieści pozostawia wiele do życzenia, a niekończące się pasmo pytań bez odpowiedzi niekorzystnie wpływa na odbiór produkcji. Jedyna nadzieja serii w dobrym aktorstwie, pełnokrwistych postaciach oraz dobrym wykończeniu. Niestety serialowi Roberta Kirkmana daleko do pełnej grozy i mroku produkcji jaką nam obiecywano. Zbyt wiele rzeczy po prostu ze sobą nie współgra przez co nie ma co liczyć na dobrą produkcję. Choć końcówka pierwszej serii daje nadzieję, że może w końcu coś się w serialu ruszy, to jednak nie zmienia to faktu, że "Outcast: Opętanie" mocno rozczarowuje.


Zapraszam do polubienia  profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Diane jest młodą i piękną prawniczką. Pewnego dnia mężczyzna o imieniu Alexandre okazuje się być szczęśliwym znalazcą jej zgubionej komórki. Proponuje spotkanie, podczas którego odda zagubiony telefon. Mężczyzna okazuje się być najprzystojniejszym, a zarazem najniższy gościem restauracji. Jednakże wzrost nie przeszkadza mu czerpać z życia pełnymi garściami. Diane ulega romantycznej fascynacji wyjątkowym i niezwykle dowcipnym mężczyzną. Jednak z czasem w serce kobiety zaczynają wkradać się wątpliwości…

gatunek: Komedia rom.
produkcja: Francja
reżyser: Laurent Tirard
scenariusz: Laurent Tirard, Grégoire Vigneron
czas: 1 godz. 36 min.
muzyka: Éric Neveux
zdjęcia: Jérôme Alméras
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 7,0/10





 
Mierzyć wysoko

Ostatnimi czasy francuskie kino wprost zalewa polski rynek swoimi produkcjami. W większości przypadków są to komedie romantyczne, których ekspansja przypomina tę polską jeszcze kilka lat temu. Same komedie romantyczne i do tego niskiego poziomu. Jednakże nie można powiedzieć tego o tych, które przybywają do nas z Francji. Nasi sąsiedzi znad Sekwany wyspecjalizowali się już w produkowaniu filmów tego gatunku przez co udaje im się nie powielać znanych już schematów, ale wykorzystać to co ofiaruje dzisiejsza Francja. Świetnym tego przykładem jest komedia "Za jakie grzechy dobry boże" opowiadająca o bardzo aktualnym problemie tego kraju europejskiego, a mianowicie różnorodności ras. Tym razem na warsztat wzięto kolejny ciekawy problem dotyczący wzrostu mężczyzny względem kobiety. Czy reżyserowi udało się w ciekawy sposób ugryźć ten temat?

Ku mojemu zaskoczeniu pan Tirard świetnie poradził sobie z ukazaniem bolączek swoich postaci. Jednakże zaczynając od początku należy wspomnieć, że nasz bohater – Alexnader pomimo bycia wyjątkowym człowiekiem jest zarówno bardzo niskim mężczyzną. Ma zaledwie około 1.30 wzrostu co wcale nie nie przeszkadza mu żyć pełnią życia. Jednakże dużo trudniej jest utrzymać przy sobie partnerkę, która pogodzi się z byciem wyższą. Diane wydaje się dobrym materiałem na kobietę marzeń Alexandra, ale czy uda jej się wytrwać z nowo poznanym mężczyzną? No właśnie gdyby nie nieprzeciętnie niski wzrost Alexandra ten film byłby po prostu tandetną i do bólu schematyczną komedią, której nawet nie warto by oglądać, albowiem można by sięgnąć po dużo lepsze z tego gatunku. Jednakże reżyser ukazuje nam historię, która pomimo bycia romantyczną okazuje się być również nieustanną walkę z samym sobą. Fabuła produkcji jest niezwykle prosta i w zasadzie nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. On poznał ją i zaczęli się spotykać. Czy będzie z tego wielka miłość? Kto wie. Jednakże w "Facecie na miarę" nie chodzi o samą opowieść, ale o postacie, które generują ciekawą opowieść. To właśnie dzięki nim ten film warto obejrzeć, a nie dla utartego schematu romantycznego, który owszem jest główną osią fabuły, ale tak naprawdę nie wnosi nic nowego ani odkrywczego. To relacje postaci oraz ich interakcje napędzają dzieło Tirarda, który na pierwszym planie umieścił powszechny stereotyp dotyczący tego, że mężczyzna ma być wyższy od kobiety. Oprócz tego nieco go podrasował, aby różnica między jego postaciami była dosyć znaczna. Zabieg ten generuje  całą masę śmiesznych gagów oraz humoru sytuacyjnego, który jest jednym z głównych elementów produkcji. Jednakże problem z jakim zmierzył się reżyser nie tylko śmieszy, ale również pokazuje, że owa przypadłość istnieje (no może nie w aż tak wyolbrzymiony sposób) i nie powinna być czynnikiem dyskredytującym mężczyznę. Nie bez powodu Alexandre to przystojny, szarmancki, pełen energii i dobrego samopoczucia człowiek sukcesu. Jedyną rzeczą, która stoi na przeszkodzie do bycia rozchwytywanym jest jego niski wzrost. Twórcy chcą przez to pokazać, że tak naprawdę liczy się wnętrze, a nie wygląd, na który wszyscy tak zwracamy uwagę. I to właśnie wzrok okazuje się być tym najbardziej mylącym zmysłem, albowiem dostrzega jedynie skorupę, a nie to co mieści się w środku. W produkcji poruszany zostaje również temat "a co ludzie powiedzą", który pomimo ewoluującej tolerancji nadal stanowi dla wielu z nas problem. Bo przecież dla niektórych to wręcz niemożliwe powstrzymać się od plotkowania. To ich chleb powszedni. Warto również zwrócić uwagę na ciekawie odwrócone role gdzie to kobieta stara się o przychylność mężczyzny. Natomiast całość jest zaserwowana w niezwykle lekkiej i przystępnej formie gwarantującej dobrą zabawę.

Pod względem aktorskim produkcja prezentuje się rewelacyjnie. Zarówno pomniejszony komputerowo Jean Dujardin jak i piękna Virginie Efina świetnie radzą sobie z ukazaniem na ekranie wszystkim rozterek swoich bohaterów. Świetnie ze sobą współgrają jako para przez co czuć napięcie między nimi. Oprócz nich na ekranie goszczą również: Cédric Kahn, Stéphanie Papanian, César Domboy oraz Edmonde Franchi, Manoëlle Gaillard i Bruno Gomila. Członkowie obsady spisali się świetnie i dali z siebie wszystko.

"Facet na Miarę" Laurent Tirarda to kolejna świetna komedia francuskiej produkcji. Niezwykle lekka oraz przyjemna w odbiorze. Do tego wypełniona po brzegi bardzo dobrym humorem. Choć historia jest nieco oklepana, to jednak nie przeszkadza nam to aż tak bardzo, albowiem film porusza wiele ciekawych problemów, które zasługują na większą uwagę niż schematyczny wątek miłosny.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Serial opowiada o Jesse Custerze - kaznodziei, który mieszka na wsi i stara się żyć według dawno złożonej obietnicy. Niestety nie radzi sobie ze swoim zawodem jak i przeszłością, która nie pozwala mu o sobie zapomnieć. Wkrótce do miasta przybywa tajemniczy Cassidy oraz była dziewczyna Jessego. Kaznodzieja będzie musiał się zmierzyć z wszystkim przeciwnościami losu, aby stać się dobrym klechą i wypełniać wolę Boga.

oryginalny tytuł: Preacher
twórca: Seth Rogen, Evan Goldberg, Sam Catlin
na podstawie: komiksu pt: "Kaznodzieja" Garetha Ennisa
gatunek: Dramat, Horror
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 10
sezonów: 1
muzyka: Dave Porter
zdjęcia: Bill Pope, John Grillo
produkcja: AMC
średnia ocena: 6,7/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)









 
Zły ksiądz

W dzisiejszych czasach adaptacje komiksów to chleb powszedni. Wystarczy spojrzeć co się dzieje na rynku filmów superbohaterskich i już wiadomo, że jest na to niemalejący popyt. Ale komiksy to nie tylko opowieści o herosach ratujących świat przed masową zagładą. To również cała masa różnego kalibru historii, które ukazują nam losy bohaterów nie będącymi zbawcami świata. Wśród najpopularniejszych z nich znajdziemy charyzmatyczną opowieść o kaznodziei Jesse Custerze, który wraz z przyjaciółmi przemierza świat i przeżywa rozmaite przygody. Teraz ten słynny komiks doczekał się telewizyjnej adaptacji. Co z tego wyszło?

Komiks został stworzony przez Gertha Ennisa i został wydawany w latach 1995-2000. O adaptacji kinowej mówiło się już od 1998 roku, ale prace ciągle przekładano bądź porzucano. W końcu Ennis zdecydował się na format telewizyjny i przygotował scenariusz dla HBO. Jednakże stacja odmówiła produkcji serialu ze względu na przesadny mrok opowieści i brutalność. W końcu kilka lat później kanał AMC zdecydował się wyprodukować serial, jednakżee bez twórcy oryginału. Projektem zajęli się Seth Rogen, Evan Goldberg i Sam Catlin. Jak ci panowie poradzili sobie z tak mrocznym i brutalnym materiałem?

Przede wszystkim wyzbyli się go niemalże doszczętnie. To co dla twórcy komiksów było kluczowe dla całej opowieści teraz zeszło na dalszy plan. Ale zacznijmy od początku. Serialowy Jesse Custer to ksiądz w niewielkiej i zabitej deskami mieścinie gdzie nawet diabeł mówi dobranoc. Zmęczony swoim życiem i złymi wyborami postanawia wieść samotne życie. Niestety nie idzie mu najlepiej, albowiem nadużywa alkoholu, a oprócz tego jego przeszłość depcze mu po piętach. Czy nasz bohater poradzi sobie z tym wszystkim? To pytanie będzie nas prześladować aż do końca serialu, albowiem potyczki naszego kaznodziei nie kończą się na alkoholu. Wstęp jest bardzo intrygujący, pełen tajemnicy, charyzmatycznych bohaterów oraz specyficznego humoru. Stanowi świetne wprowadzenie dla przyszłych wydarzeń. Szkoda, że to tylko tak ładnie wygląda. Fabuła serialu z początku okazuje się być czymś ekstrawaganckim, świeżym oraz pełnym niespodzianek. Niestety z czasem okazuje się, że im głębiej wnikamy w historię tym coraz nudniejsza się staje. Niestety, ale wątek główny "Kaznodziei" jest rozciągnięty do granic możliwości przez co nie zawsze jest nas w stanie w stu procentach zaintrygować. Momentami potrafi być ciekawy, wciągający i pełen akcji, a zaś kiedy indziej nudny, naciągany i mało absorbujący. Ta dwoistość wynika najprawdopodobniej z niezbyt dopracowanego scenariusza, który pomiędzy ciekawymi momentami z braku pomysłów generuje dziury fabularne skutecznie spowalniające akcję produkcji. Jeśli zaś chodzi o akcję serialu to ta przypomina piękną sinusoidę gdzie wyraźnie można dostrzec miejsca w których serial osiąga swoje maksimum, aby później spuścić parę i wrócić do powolnie toczącej się fabuły. Takie wybryki okazują się być bardzo męczące dla widza, któremu ciężko się w tym wszystkim połapać. Kuleje również budowanie napięcia spowodowane właśnie takimi skokami akcji. To samo tyczy się sposobu narracji produkcji, który ewidentnie należy poprawić. Oglądając produkcję AMC można odnieść wrażenie jakby twórcy podczas tworzenia serialu kłócili się między sobą i nieustannie wyrywali sobie długopis, aby dorzucić do opowieści swoje "dwa grosze". Przez to historia nieustannie mutuje i zmienia swój charakter co okazuje się być niezwykle denerwujące. Brak konsekwencji twórców, w którą stronę skierować tę opowieść poraża. Czy to ma być mieszanka zwariowanej akcji, humoru i brutalności czy nieustanne kontemplacje, kryzysy i powroty do przeszłości. Najwidoczniej nawet sami twórcy tego nie wiedzą albowiem serwują nam niezbyt strawną mieszankę, która nie jest w stanie nam powiedzieć w jakim kierunku wszystko zmierza. Na szczęście zarówno w momentach pełnych akcji jak i tych wolniejszych wypełnionych rozmyślaniami da się dostrzec mnóstwo pozytywów, które poniekąd ratują całość. Perypetie naszego kaznodziei prezentują się całkiem intrygująco i w istocie są wciągające. Co wcale nie oznacza, że jest to dobry poziom. Owszem ciekawi nas los naszej postaci, ale jej liczne poczynania niekiedy potrafią sprawić, że niejeden raz chwycimy się za głowę. Dlatego o ile główna intryga prezentuje się średnio na jeża tak wątki poboczne wypadają już znacznie lepiej. Szczególnie jeśli tyczą się postaci takich jak: Tulip, Cassidy, Fiore i DeBlanc. Są one intrygujące, aczkolwiek niezbyt rozbudowane. Ciekawie prezentują się również liczne retrospekcje, które wyjaśniają nam przeszłość bohaterów, abyśmy byli ją w stanie dokładnie zrozumieć. Całościowo historia prezentuje się całkiem nieźle, ale niestety nie jest to opowieść jakiej mogliśmy oczekiwać po pierwszym epizodzie. Ewidentnie zmarnowano potencjał na niezwykle oryginalną i charyzmatyczną opowieść jaką mógł być "Kaznodzieja".

Pod względem aktorskim produkcja AMC nie zawodzi i dostarcza nam całą masę przedziwnych bohaterów, których bardzo szybko udaje nam się polubić. Na pierwszym planie mamy Jesse Custera – miejscowego klechę, który ewidentnie nie nadaje się by być księdzem. Jednakże pomimo licznych przeszkód jak i swoich nawyków śmiało brnie przez życie starając się być najlepszym w tym co robi. Być taki jak ojciec. Wraz z nim doświadczamy jego wzlotów i upadków uświadamiając sobie jak bardzo nasz bohater jest rozdarty wewnętrznie pomiędzy tym co dobre, a tym co złe oraz tym co konieczne, a tym co słuszne. W tej roli mamy świetnego Dominica Coopera. Oprócz niego na pierwszym planie pojawia się jeszcze: Ruth Negga jako Tuli O'Hare i Joseph Gilgun jako Cassidy. Nieco za nimi są: Ian Coletti jako Eugene "Gębodupy" Root, Lucy Griffiths jako Emily Woodrow, Tom Brook jako Fiore, Anatol Yusef jako DeBlanc, Dereck Wilson jako Donnie Schenck, W. Earl Brown jako szeryf Hugo Root oraz Jackie Earle Haley jako Odin Quincannon.

Od strony technicznej "Kaznodzieja" również nie zawodzi. Mamy do czynienia z dobrymi efektami specjalnymi, przyzwoitymi zdjęciami oraz niezwykle klimatyczną muzyką. Na uwagę zasługuje również świetna scenografia. Wyjątkowy klimat, specyficzny humor oraz brutalność mogłyby być znakiem firmowym serii, ale zdecydowano się je zredukować prawie do zera. Został tylko klimat, odrobina humoru i skrawki krwawych potyczek. Co ciekawe pojawienie się w serii owych elementów niesamowicie ją odżywia dlatego doprawdy nie wiem czemu postanowiono się ich pozbyć.

"Kaznodzieja" po wielu latach czekania doczekał się w końcu ekranizacji, ale ostatecznie rzecz biorąc nie można jej uznać za zbyt udaną. Największym jej problemem jest fabuła, która nie trzyma się kupy. Pełna chaosu narracyjnego, braku konsekwencji, nierównego tempa akcji oraz na przemian ciekawej historii. Wątek główny również nie zachwyca, ale koniec końców serial da się oglądać. Co prawda raz jest lepiej, a raz gorzej, to jednak dzięki niezwykle charyzmatycznym bohaterom twórcom udaje się nas przekonać do serii. Oprócz tego serwują nam ciekawe zakończenie, które być może ukierunkowuje naszą opowieść w konkretnym kierunku. Jednakże na razie nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekać na dalsze losy naszego kaznodziei.


Zapraszam do polubienia  profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Jak dobrze być złym… Zebrać drużynę złożoną z najbardziej niebezpiecznych pojmanych superprzestępców. Następnie przekazać im najpotężniejszą broń, jaką dysponuje rząd. Wreszcie wysłać ich na misję, której celem jest pokonanie tajemniczego, nieprzeniknionego bytu. Amanda Waller, oficer amerykańskiego wywiadu, doszła do wniosku, że do takiego zadania nada się jedynie zbieranina łotrów, którzy nie mają absolutnie nic do stracenia. Co zrobi Legion Samobójców, gdy jego członkowie zorientują się, że nie zostali wybrani dlatego, iż mają szansę wygrać, ale dlatego, że nikt nie będzie ich żałował, gdy poniosą klęskę? Czy dadzą z siebie wszystko, choćby mieli zginąć, czy będą walczyć o własne przetrwanie?

gatunek: Akcja
produkcja: USA
reżyser: David Ayer
scenariusz: David Ayer
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Steven Price
zdjęcia: Roman Vasyanov
rok produkcji: 2016
budżet: 175 milionów $
ocena: 7,3/10





 
Najgorsi z najgorszych


Kinowe uniwersum DC rozrasta się. Jeszcze nie tak dawno temu nie można było mówić o jakimkolwiek uniwersum, a teraz Warner zaczyna nas zasypywać kolejnymi filmami ze stajni komiksów DC. Chęć dogonienia potentata tego rynku czyli Marvela wydaje się rozsądną decyzją i dobrze wiedzieć, że wytwórnie chcą konkurować o widzów. My natomiast mamy szansę zobaczyć dwa odrębne światy. Dla niektórych Marvel się już przejadł więc Warner i ich filmy najwidoczniej spadły im wręcz z nieba. Niestety premiera "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" mocno podzieliła kinomanów co w efekcie doprowadziło do wielkiego zamieszania w świeżo planowanym uniwersum. Przełomem mającym zapewnić lepszy wizerunek kreującemu się światu miał być "Legion samobójców" Davida Ayera, który jak zapewniano wprowadzi całkiem nową jakość. Czy tak się rzeczywiście stało?

Omawiając film "Batman v Superman" podkreślałem, że tak naprawdę niewiele różni obraz Snydera od tych ze stajni Marvela. Mamy ciekawych bohaterów, mega rozróby i masę akcji. Z tym, że u Snydera postawiono na mrok i tajemniczą aurę, która moim zdaniem świetnie się sprawdziła i tak naprawdę stworzyła realną barierę pomiędzy DC i Marvelem. Chłodne kadry, więcej powagi mniej żartów itp. Choć starcie dwóch najważniejszych postaci od DC Comics nie okazało się tak wielkim hitem, to jednak uspokojono nas, że film Ayera wszystko naprawi. Szkoda, że to były tylko puste słowa, ale zacznijmy omawianie od początku. Nie muszę chyba wszystkim przypomnieć, że sam pomysł na "Legion samobójców" to strzał w dziesiątkę. Jak na razie na ekranach pojawiali się sami superbohaterowie w rolach głównych, a tu nagle taka drastyczna zmiana. To mogło przynieść całkiem nową jakość do świata herosów z tym, że trzeba było podejść do tego z rozwagę. Nic dziwnego, że "Deadpool" okazał się takim hitem. To była pierwsza tego typu produkcja, która pomimo swoich niewielkich błędów okazała się świetnym widowiskiem. Twórcy "Legionu.." zapewne liczyli na to samo. Niestety nie wszystko poszło po ich myśli. Pomysł swoją drogą, ale liczy się jeszcze to w jaki sposób go wykorzystamy, aby opowiedzieć błyskotliwą i pełną zaskakujących zwrotów akcji historię o samych antagonistach. Tutaj zdecydowanie nie wykorzystano potencjału opowieści. Fabuła produkcji z początku nie zachwyca. Nieco wolno się rozkręca przez co nie do końca jest nas w stanie zaintrygować tym co może być dalej. Twórcy ukazują nam wtedy przeszłość większości z postaci, która pomimo bycia ważną częścią dla całego obrazu okazuje się również elementem nieco spowalniającym akcję produkcji. Dopiero po pewnym czasie następuje tak zwane "zwolnienie blokady" i akcja rusza z kopyta. Fabuła od tego momentu okazuje się być całkiem wciągająca, pełna akcji oraz humoru. Wydarzenia ekranowe ukazują nam ciekawe potyczki naszych bohaterów, albo raczej antybohaterów, a oglądanie ich to czysta przyjemność. Równie dobrze prezentują się ciekawie ukazane sceny walk oraz perypetie naszych postaci nieustannie walczących ze swoją przeszłością. Niestety czas ekranowy wyraźnie rozdzielono pomiędzy bohaterów przez co dosyć pokaźny skład Legionu samobójców nie zostaje nam ukazany w pełnej krasie. Bohaterowie ulegli podzieleniu przez co niektórych jest więcej, a innych zaś mniej. Szkoda, ponieważ postacie są jednym z lepszych punktów tej produkcji. Niestety muszę przyznać, że oczekiwania wobec tego filmu okazały się zbyt wysokie przez co produkcja Ayera ewidentnie im nie sprostowała. Jednakże byłbym w stanie wybaczyć twórcom prawie wszystko gdyby nie miałki i nijaki główny wątek produkcji, który, aż poraża swoją prostotą. Jest zbudowany ze standardów i utartych szablonów przez co twórcom nie udaje się nas zbyt często zaskoczyć, albowiem większość zdarzeń jesteśmy w stanie przewidzieć sami. To duży minus dla produkcji, która powinna wręcz kipieć od skomplikowanych, brawurowych i niespodziewanych zwrotów akcji. W końcu to sami złoczyńcy... A tu jednak się okazuje, że najgorsi z najgorszych potrafią również zrobić coś dobrego dla innych. Tym akurat mnie zaskoczono, albowiem ukazano nam naszych bohaterów w całkiem nowym świetle. Gdyby trzymano się takiej taktyki całościowo produkcja wypadłaby znacznie lepiej. Teraz nie wiadomo kogo za to winić. Reżysera czy studio, które po premierze "BvS" postanowiło nieco zamieszać przy "Legionie...", aby nie powstało wokół produkcji takiego samego zamieszania. Sam nie wiem co o tym sądzić, ale muszę przyznać, że oglądając film ewidentnie da się wyłapać celowo zatarte granice pomiędzy różnymi sposobami narracji produkcji. Kogo to wina oceńcie sami. Ja natomiast poruszę jeszcze kwestię głównego antagonisty filmu (jakbyście nie wiedzieli nie są to nasi bohaterowie), który również prezentuje się słabo. Zacznijmy od tego, że złoczyńca takiego kalibru jak w "Legionie samobójców" powinien stanąć raczej do walki z Ligą sprawiedliwości, a nie z paczką złych zbirów. Historia tej postaci jak i jej zdolności wydają się zbyt potężne dla naszej zbieraniny. Być może się mylę, ale takie właśnie odniosłem wrażenie. Oprócz tego podejrzewałem, że produkcja opowie o bardziej przyziemnym przeciwniku legionu, a nie niemalże wyciągniętym z kart powieści fantasy... ale to chyba kwestia gustu.

Postacie w "Legionie samobójców" jak już wcześniej wspominałem są najlepszym elementem filmu. Choć nie wszyscy dostali tyle czasu ekranowego co trzeba to i tak świetnie ogląda się ich perypetie na ekranie. Pierwsze skrzypce gra Deadshot czyli świetny Will Smith oraz całkiem pokręcona Harley Quinn czyli fenomenalna Margot Robbie. To właśnie ona z całej obsady zaprezentowała się najlepiej. Jej wersja Harley jest niezwykle urzekająca oraz pełna humoru przez co ilekroć widzimy ja na ekranie nie możemy powstrzymać się od uśmiechu. Jej wątek okazuje się być najbardziej rozbudowanym, albowiem to ona jest tą jedyną Pana J. - Jokera, który nie może bez niej żyć dlatego ciągle jej szuka. Z kolei Joker występuje w produkcji jako drugoplanowa postać, która tak naprawdę nie ma nic wspólnego z głównym wątkiem obrazu. Ale trzeba przyznać, że jego obecność niezmiernie cieszy. W roli Pana J. mamy świetnego Jareda Leto, który ukazał nam tę ikoniczną postać od całkiem nowej strony. Joker Leto prezentuje się niczym baron narkotykowy z tym, że jest mocno stuknięty. Jego kreacja różni się od tych stworzonych przez Nicholsona i Ledgera, ale jest równie godna uwagi szczególnie, że Joker ma się pojawić w kolejnych produkcjach. Natomiast na pierwszym planie pojawiają się jeszcze: Joel Kinnaman jako kapitan Rick Flag, świetny Jai Courtney jako sprośny Kapitan Boomerang, Jey Hernandez jako Diablo, Adewale Akinnuoye-Agbaje jako Krokodyl, Cara Delevingne jako June Moone / Enchantress, Karen Fukuhara jako Katana oraz Viola Davis jako Amanda Waller. Oprócz nich możemy dostrzec jeszcze: Scotta Eastwooda, Commona, Davida Harboura oraz Erzę Millera jako Flasha i Bena Afflecka jako Batmana. Aktorzy naprawdę się spisali dzięki czemu są pewnego rodzaju podporą produkcji.

Od strony technicznej film prezentuje się bardzo dobrze. Efekty specjalne są na wysokim poziome, zdjęcia są dynamiczne, a muzyka wartka i energiczna. Klimat lekki i niezwykle przyjemny, a do tego mamy świetny humor. Oprócz tego mamy jeszcze dobrą scenografię, ciekawe kostiumy oraz dobrze dopasowane utwory muzyków.

"Legion samobójców" w reżyserii Davida Ayera miał być pewnego rodzaju przełomem w kinowym uniwersum DC. Miał puścić w niepamięć złe przyjęcie "Batmana v Supermena" i wprowadzić nową jakość do twego świata. Niestety tak się nie stało, albowiem najnowsza produkcja Warnera nie była w stanie sprostać oczekiwaniom fanów, ani zapewnieniom wytwórni. Zwiastuny zapewniały satysfakcjonujące widowisko, ale tak się nie stało. Film ma ogromne niedociągnięcia fabularne, które głównie tyczą się wątku głównego (sprawia wrażenie dodatku do całości) oraz czarnego charakteru, a zaś jego najjaśniejszym punktem są postacie, aktorzy oraz strona techniczna. Jednakże pomimo tego, że fabuła nie jest najwyższych lotów można się na filmie nieźle bawić. Jako, że wątek główny jest tak oklepany można na niego prawie nie zwracać uwagi i skupić się na naszych postaciach i relacjach jakie między nimi się tworzą. To właśnie one są tematem tej produkcji i one napędzają całość. Jeśli pominiemy tę nieszczęsną intrygę i zlekceważymy czarny charakter okaże się, że "Legion samobójców" co bardzo przyjemna, lekka, pełna humoru oraz dobrej zabawy produkcja, z którą możemy przyjemnie spędzić czas.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Jesteś piękna i masz w sobie „to coś”. Przyjechałaś do Los Angeles, neonowego miasta, gdzie w ciągu jednej nocy można zrobić karierę. Poznajesz chłopaka, który jest tobą zafascynowany i dziewczyny, które chcą ci pomóc w drodze do sławy. Dostajesz propozycję pracy, o której inni mogą tylko marzyć. Czy to tylko piękny sen? A może wstęp do koszmaru?

gatunek: Thriller
produkcja: USA
reżyser: Nicolas Winding Refn
scenariusz: Nicolas Winding Refn, Mary Laws, Polly Stenham
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Cliff Martinez
zdjęcia: Natasha Braier
rok produkcji: 2016
budżet: 7 milionów $
ocena: 7,0/10










 
Mieć w sobie "to coś"


Najnowszy film Nicholasa Windinga Refna miał swoją światową premierę na tegorocznym festiwalu w Cannes. Choć obraz twórcy "Drive" nie zebrał zbyt wielu pochlebnych opinii, to jednak niezwykle mnie zaintrygował. W końcu kiedy nadarzyła się okazja nie mogłem jej zmarnować. Czy było warto?

"Neon Demon" koncentruje się na młodej Jesse, która robi pierwsze kroki w niebezpiecznym i pełnym nienawiści świecie mody. Refn już z samego początku ukazuje nam naszą bohaterkę z niecodziennej perspektywy. Upozowaną i w blasku neonów. Taki właśnie jest jego najnowszy film. Kwintesencja blasku, ale również odpowiedniej pozy, która gwarantuje sukces. Fabuła obrazu rozkręca się powoli i jest nieśmiała jak nasza bohaterka. Dopiero z czasem zaczyna przybierać na sile i staje się czymś więcej niż tylko ładnym skupiskiem obrazów. Historia jest niezwykle intrygująca, niesamowicie wciągająca oraz całkiem zwariowana. "Neon Demon" jest jedną z tych produkcji, po której nie można się niczego spodziewać. Wszystko jest niesamowicie zagadkowe, tajemnicze oraz pełne grozy. Wiele rzeczy zostaje celowo niedopowiedzianych, aby stworzyć jeszcze gęstszą i niepokojącą aurę, która dodaje filmowi uroku oraz bardzo zatrważającego wydźwięku. Uderzający jest również psychodeliczny nastrój produkcji, który jest niczym cisza przed burzą. W większości obraz Refna bazuje na odpowiednim i sukcesywnym budowaniu nastroju, który przekłada się na całościowy odbiór produkcji. Wydarzenia ekranowe są pełne napięcia, niepokoju oraz nieoczekiwanych zwrotów akcji. Całość zaskakuje pod względem formy i treści. Niestety opowieść nie do końca trzyma się kupy. Scenariusz dosyć płytko wchodzi w interakcje między bohaterami, jak i w psychikę głównej bohaterki. Wiele rzeczy potraktowano po macoszemu przez co oglądając obraz mamy wrażenie pewnej niekompletności, jakby czegoś nam w nim brakowało. Wszystko to powoduje, że niekiedy ciężko jest nam wziąć to co ukazuje reżyser na serio, albowiem sam w to nie wierzy. Co prawda całą to opowieść należy traktować z dystansu i zakwalifikować ją raczej pod nowoczesną, krwawą baśń co wcale nie oznacza, że niekiedy widać brak konsekwencji reżysera. Większość historii jest opowiedziana stanowczym tonem dlatego gdy Refn nieco gubi się przy opowiadaniu niektórych wątków brak mu wtedy wiarygodności. Oprócz tego fabuła niekiedy zbytnio skacze w czasie co nieco burzy jej spokój i wprowadza zamieszanie. Poza tym nie po raz pierwszy mamy ukazany świat mody, wybiegów i sesji zdjęciowych jako niebezpieczny, pełen nienawiści, zazdrości, miłości, zemsty oraz śmierci. Jednakże tu należą się brawa dla reżysera, że ukazał nam ten świat w nieco inny sposób dzięki czemu "Neon Demon" nie idzie na taką łatwiznę.

W składzie aktorskim pojawiło się kilka znanych twarzy, ale również aktorzy odkryci niedawno. Szkoda tylko, że większość z nich ma nam niewiele do pokazania. Prym wiedzie rewelacyjna Elle Fannig, która świetnie jawi się zarówno jako naturalna piękność oraz ucharakteryzowana poza z neonowego świata. Choć jej przemiana jest na ekranie słabo zarysowana, to jednak na pierwszy rzut oka widać, że postać Fnning ma w sobie "to coś". Zaraz obok niej mamy rewelacyjną Jenę Malone jako Ruby oraz zabójczy duet Bella Hatone oraz Abbey Lee jako Gigi i Sarah. Na drugim planie niestety mamy nijakiego Karla Glusmana oraz niewykorzystanego Keanu Reevesa. Na uwagę natomiast zasługuje również niezwykle tajemnicza postać Desmoda Harringtona.

Pod względem technicznym film Refna to istna perełka. Szczególnie jeśli chodzi o audiowizualny wygląd gdzie wspaniała muzyka Cliffa Martineza łączy się z rewelacyjnymi zdjęciami Natashy Braier. Do tego mamy jeszcze ciekawie zbudowaną scenografię, która świetnie się kontrastuje. Raz mamy pełne światła otwarte przestrzenie, a raz ciemne i ciasne pomieszczenia. Zaś z drugiej strony mamy prostotę, codzienność i pewnego rodzaju normalność, a z drugiej świat neonów, sztucznych póz oraz pewnego rodzaju wypatrzenia. Oczywiście nie należy zapomnieć o rewelacyjnym klimacie produkcji pełnym grozy, tajemnicy oraz niepokoju płynącego z prawie niedostępnego świata.

"Neon Demon" to ciekawa, pełna mroku, tajemnicy, ale również blasku neonów historia, którą można określić jako fantasy, albo też krwawą baśń naszych czasów. Chociaż film Refna nie był w stanie uniknąć wielu błędów, to jednak jest w stanie się wybronić. Szczególnie formą audiowizualną oraz aktorstwem pierwszego planu. Historia choć nie została do końca dopracowana potrafi nas urzec i wciągnąć w wir wydarzeń. Koniec końców ciężko jest oprzeć się tej produkcji, albowiem ewidentnie ma w sobie "to coś"...

Zapraszam do polubienia  profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.