Snippet
Nagroda Akademii Filmowej – znana jako Oscar  – coroczna nagroda przyznawana przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej w dziedzinie filmu. Została ufundowana w 1927 roku. Nagradzane są wstępnie nominowane filmy, które w poprzedzającym roku kalendarzowym były wyświetlane w amerykańskich kinach. Ceremonia rozdania Oscarów od 2002 roku odbywa się w Teatrze Dolby w Hollywood. Obecnie nagroda ta jest uznawana za najbardziej prestiżową nagrodę filmową, pomimo że dotyczy głównie kinematografii amerykańskiej.






























Oscary 2017 – Nominacje Silver Screen

Już wkrótce rozpocznie się 89. gala wręczania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Jak co roku wydarzenie to wywołuje skrajne emocje. Trzeba jednak przyznać, że wydarzenie to nie może się równać z żadnym innym. Żadna gala nagród filmowych nie jest tak dobrze rozpoznawalna ani tłumie oglądana jak Oscary. Złota statuetka stała się symbolem prestiżu niemogącego się równać z żadnym innym wyróżnieniem. A skoro uroczystość odbędzie się już jutro czas wytypować naszych kandydatów.

W tym roku postanowiliśmy nieco zmienić zasady gry. Oprócz naszych osobistych kandydatów wymienimy również tych, którzy według nas nagrodę również mogliby dostać. Gotowi? Zacznijmy więc.

FILM 
"Fences" 
"Aż do piekła" 

W najważniejszej kategorii pomimo wielu bardzo dobrze wytypowanych tytułów znalazło się również parę "pomyłek", które nijak nie pasują do całej reszty. Są to "Ukryte działania" i "Lion. Droga do domu". Pierwszy z nich to porządnie stworzony film, który całkiem dobrze się prezentuje, ale przy innych nominowanych wypada miałko. Natomiast nominacja dla filmu "Lion" to jedna wielka pomyłka. Ta produkcja to dużo gorsza wersja "Slumdoga". Nudna i banalna. Nadal próbuję się pozbierać po tej ekstrawaganckiej decyzji akademii. Zdecydowanie lepiej prezentowałaby się całość gdyby na ich miejsach pojawiały się tytuły "20th Century Women" ("Kobiety XX wieku") oraz "Milczenie" Martina Scorsese. Obydwa tytuły na to zasługują i zostały niesłusznie zepchnięte w tył ze względu na poprawność polityczną. Chociażby w przypadku "Ukrytych działań". Natomiast moim typem do najlepszego filmu jest "Manchester by the Sea". Decyzja ta jest bezsprzeczna, albowiem film jest po prostu wyborny. Zasługuje na tą nagrodę i myślę, że ma spore szanse. Powiem więcej, że pokona "La La Land". Wiem, że to głupie, ale prawda jest taka, że prezentuje się znacznie lepiej niż musical Damiena Chazelle.

AKTOR 
Casey Affleck - "Manchester by the Sea
Andrew Garfield - "Przełęcz ocalonych
Ryan Gosling - "La La Land
Viggo Mortensen - "Captain Fantastic" 
Denzel Washington – "Fences"

Ta kategoria jest bardzo dziwna za sprawą jednego aktora. Tak, jest nim Ryan Gosling. Przyznaję, że jego rola w "La La Land" jest bardzo dobra i inna niż wszystkie, ale bądźmy szczerzy. To nie jest rola na miarę Oscara. Przy reszcie prezentuje się zadziwiająco miałko. Zarówno Andrew Garfield jak i Viggo Mortensen ukazują nam niezapomniane kreacje i są one godne przyznanej nominacji. Jednakże według mnie walka potoczy się pomiędzy wybitnymi kreacjami Denzela Washingtona w "Fences" ("Bariery") oraz Casey Afflecka w "Manchester by the Sea". Ja bardziej przychylam się w stronę pana Afflecka, albowiem jego rola jest wprost nieziemska. Zasługuje on na nagrodę i powinien ją otrzymać bez dwóch zdań. Pan Washington nie powinien się obrazić, albowiem na na swoim koncie już dwie złote statuetki.

P.S. Jak Gosling wygra to będę bardzo wkurzony...

AKTORKA 
Isabelle Huppert - "Elle" 
Ruth Negga - "Loving" 
Natalie Portman - "Jackie" 
Emma Stone - "La La Land
Meryl Streep – "Boska Florence" 

Bardzo ciekawa i różnorodna kategoria. Szczególnie jeśli chodzi o wybory takie jak Ruth Negga oraz Isabelle Huppert. Totalne zaskoczenia, ale zasłużone nominacje. Oczywiście na liście jest też nieszczęsna Emma Stone. Taki sam przypadek jak u Goslinga z tym że Stone chcąc nie chcąc gra od niego znacznie lepiej. Nie zmienia to jednak faktu, że jej miejsce powinna zastąpić Annette Bening z "Kobiet XX wieku" ("20th Century Women"). Na statuetkę największe szanse ma Natalie Portman i to na nią oddaję swój głos. Świetna rola. Aczkolwiek muszę przyznać, że Meryl Streep w "Boskiej Florence" po raz kolejny pokazała klasę. Jej rola jest wprost olśniewająca i w 100% zasługiwała na nominację. Nie będę miał więc nic przeciwko jeśli zgarnie w tym roku tę nagrodę.

AKTOR DRUGOPLANOWY 
Mahershala Ali - "Moonlight
Jeff Bridges - "Aż do piekła" 
Lucas Hedges - "Manchester by the Sea
Dev Patel - "Lion. Droga do domu
Michael Shannon - "Zwierzęta nocy"

Kolejna kategoria z jednym niepasującym do całej reszty nazwiskiem. Tak, to Dev Patel i nieszczęsny "Lion". Rola nijaka i wymuszona. W "Slumdogu" zdecydowanie lepszy i bardziej autentyczny. Później mamy świetnego Jeffa Bridgesa w "Aż do piekła", ale nie na tyle dobrego by zasługiwać na tę nominację. Zdecydowanie lepiej tutaj wypada Lucas Hedges i Mahershala Ali. Nagroda natomiast powinna powędrować do Michaela Shannona za rewelacyjną kreację w "Zwierzętach nocy" Toma Forda.

AKTORKA DRUGOPLANOWA 
Viola Davis - "Fences" 
Naomie Harris - "Moonlight" 
Nicole Kidman - "Lion. Droga do domu
Octavia Spencer - "Ukryte działania
Michelle Williams - "Manchester by the Sea

O rety. Kolejna kategoria z tym samym problemem. Co do jasnej cholery robi tutaj Octavia Spencer? Jej rola w "Ukrytych działaniach" jest dobra lub nawet bardzo dobra, ale nie jest to rola Oscarowa! W Porównaniu z całą resztą nominowanych wypada przeciętnie. Już nawet Michelle Williams i Nicole Kidman wypadają lepiej choć nominacje zawdzięczają pojedynczym, ale niesamowicie potężnym scenom, w których pokazują prawdziwą wielkość swojego aktorstwa. Zdecydowanie powinno się ją zastapić Gretą Gerwig z filmu "Kobiety XX wieku" ("20th Century Women"). Na nagrodę zdecydowanie zasługuje Viola Davies i jej niesamowita kreacja w filmie "Bariery" ("Fences"). Nie obraziłbym się jednak gdyby nagrodę przyznano również Naomie Harris, która totalnie mnie zaskoczyła w kreacji z "Moonlight".

REŻYSER 
Denis Villeneuve - "Nowy początek
Mel Gibson - "Przełęcz ocalonych 
Damien Chazelle - "La La Land"" 
Kenneth Lonergan - "Manchester by the Sea
Barry Jenkins - "Moonlight

Są dobre i złe wybory. Do złych na pewno zalicza się Denis Villeneuve, a do tych lepszych Mel Gibson. Nie mniej jednak oni są daleko w tyle za czołową trójką. Barry Jenkins, Kenneth Lonergan i Damien Chazelle powalczą o statuetkę. Zwycięsko z tej bitwy powinien wyjść pan Chazelle, albowiem oglądając "La La Land" da się z łatwością dostrzec fenomenalną pracę reżysera. Udało mu się połączyć ze sobą szereg całkiem odmiennych elementów w niebywale spójną całość, a to jest nie lada sztuka.

SCENARIUSZ ADAPTOWANY 
"Nowy początek" – Eric Heisserer
"Lion. Droga do domu" – Luke Davies
"Ukryte działania" - Allison Schroeder, Theodore Melfi
"Fences" – August Wilson
"Moonlight" – Barry Jenkins

Niepotrzebnie się tak produkuję jak to i tak nic nie daje. Pomińmy od razu "Nowy początek", "Liona. Drogę do domu" i "Ukryte działania", albowiem te nominacje to jakiś żart. Szczególnie jeśli chodzi o dwa pierwsze tytuły. Na statuetkę zasługuje "Moonlight", aczkolwiek jeśli będzie to "Fences" również się nie obrażę. 

SCENARIUSZ ORYGINALNY 
"Aż do piekła" – Taylor Sheridan
"La La Land" – Damien Chazelle
"Lobster" - Yorgos Lanthimos, Efthymis Filippou
"Manchester by the Sea" – Kenneth Lonergan
"20th Century Women" – Mike Mills

Tutaj mamy same perełki. Nadzwyczajne historie opowiedziane za pomocą najprostszych rzeczy. I choć wydawać by się mogło, że decyzja ta będzie ciężka to w rzeczywistości jest całkiem na odwrót. Na statuetkę zasługuje wyłącznie scenariusz do filmu "20th Century Women" ("Kobiety XX wieku"). To wręcz nieziemski produkt, który poraża swoją kreatywnością i lekkością. Jest rewelacyjnie osadzony w kulturze i ukazuje nam kolejną niezwykłą historię wydającą się nam na pozór całkiem normalną. "Manchester by the Sea"  z nagrodą mnie nie zasmuci, ale nie zmienia to faktu, że całe moje serce należy do filmu i scenariusza Mikea Millsa.

FILM NIEANGLOJĘZYCZNY 
"Tanna" 
"Land of Mine" 
"Toni Erdmann" 
"Klient" 
"Mężczyzna imieniem Ove"

Po prostu "Toni Erdmann". Nie miałem szans obejrzeć żadnego innego filmu z tej kategorii, a więc postawię na to co miałem okazję zobaczyć. Jedyne co mogę napisać o samym filmie to fakt, że jest to dobry i świetnie zrobiony film. Zdecydowanie za długi, ale tak czy siak nadal bardzo dobry. (Recenzja wkrótce). W obecnym zestawieniu zdecydowanie brakuje mi filmu Parka Chan Wooka "Służąca".

DOKUMENT 
"Fuocoammare. Ogień na morzu" 
"I Am Not Your Negro" 
"Życie animowane" 
"O.J.: Made in America" 
"13th" 

W tej kategorii nie posiadam faworyta, albowiem nie udało mi się obejrzeć żadnego z nominowanych tytułów. Zaryzykuję jednak "szczęśliwy traf" i typuję dokument "O.J.: Made in America".

ANIMACJA 
"Kubo i dwie struny" 
"Nazywam się Cukinia" 
"Vaiana: Skarb oceanu" 
"Czerwony żółw" 
"Zwierzogród" 

Od razu się przyznam, że nie widziałem "Czerwonego żółwia" i "Nazywam się Cukinia". Natomiast i tak uważam, że Oscara otrzyma "Zwierzogród", który w bardzo ładny sposób mówi o segregacji rasowej. "Kubo i dwie struny" to również ciekawa propozycja. Natomiast obecność animacji "Vaiana: Skarb oceanu" w zestawieniu to jest jakiś żart.

MUZYKA 
"Jackie" – Mica Levi
"La La Land" – Justin Hurwitz
"Lion. Droga do domu" - Dustin O'Halloran, Volker Bertelmann
"Moonlight" – Nicholas Britell
"Pasażerowie" – Thomas Newman

Jedna z najbardziej szokujących kategorii. Szczególnie jeśli chodzi o takie wybory jak "Lion" czy "Pasażerowie". Naminacja dla "La La Land" jest oczywista co nie znaczy, że muzyka jest jakaś specjalnie wyjątkowa. To samo tyczy się ścieżki dźwiękowej do "Jackie", która z jednej strony jest ciekawa, a zaś z drugiej po dłuższy czasie strasznie męcząca. Dla mnie nagroda powinna powędrować do Nicholasa Britella za muzykę do "Moonlight", aczkolwiek statuetkę zgarnie pewnie Justin Hurwitz. Najbardziej jednak boli mnie brak nominacji dla Abla Korzeniowskiego za kompozycje do "Zwierząt nocy", które bezkompromisowo przebijają wszystkie wymienione tutaj tytuły.

PIOSENKA 
Emma Stone "Audition (The Fools Who Dream)" - "La La Land
Justin Timberlake "Can't Stop the Feeling" - "Trolle
Ryan Gosling "City of Stars" - "La La Land
Sting "The Empty Chair" - "Jim" 
Lin-Manuel Miranda "How Far I'll Go" - "Vaiana: Skarb oceanu" 

Czemu to się dzieje najpierw brak nominacji dla Abla, a teraz to! Za co "La La Land" ma dwie nominacje? Te piosenki nie są ani zbytnio szczególne, ani rewelacyjnie zaśpiewane. Do tego dochodzi jeszcze nieszczęsna "Vaiana". Serio? Jedyne sensowne wybory to Justin Timberlake czy Sting. Ten drugi znacznie lepszy. "Can't Stop the Feeling" to może i jest świetna wakacyjna piosenka, ale nic poza tym. Ja się pytam gdzie jest nominacja dla Florence + The Machine za piosenkę do "Osobliwego domu Pani Peregrine" pt: "Wish That You Were Here"? Prezentuje się ona o niebo lepiej niż całe to zestawienie. Z dwojga złego wybieram Stinga, ale mam tę świadomość, że pewnie któryś z niszczęsnych utworów z "La La Land" wygra. Boziu...

ZDJĘCIA 

"La La Land". Piękne, szerokie, długie i dynamiczne kadry czynią z filmu Chazellea wyjątkowe arcydzieło. Nie obrażę się jednak gdy statuetkę otrzyma "Milczenie", albowiem tam również mamy do czynienia z niesamowitymi ujęciami. 

MONTAŻ 
"Aż do piekła" 

Zdecydowanie "Moonlight" bądź ewentualnie "La La Land".

EFEKTY SPECJALNE 
"Żywioł. Deepwater Horizon" 
"Kubo i dwie struny" 

W tej kategorii mamy zarówno olśniewająco efekciarskie efekty z "Doktora Strangea", praktyczne efekty w "Kubo i dwie struny", oszałamiające CGI w "Księdze dżungli", a także "Żywioł. Deepwater Horizon" i "Łotr 1. Gwiezdne Wojny – Historie". Według mnie statuetka powinna powędrować do "Księgi dżungli".

DŹWIĘK 
"13 godzin: Tajna misja w Bengazi" 

MONTAŻ DŹWIĘKU 
"Żywioł. Deepwater Horizon" 
"Sully

SCENOGRAFIA 
"Ave, Cezar!" 
"Pasażerowie" 

W tym przypadku każdy z tytułów ma nad wiele do zaoferowania. Ja celuję w "La La Land", albowiem pojawiające się w nim scenografie to coś niesamowitego. Jednakże muszę przyznać, że zarówno "Pasażerowie" jak i "Nowy początek"  również na tym polu prezentują się niesamowicie.

KOSTIUMY 
"Boska Florence" 
"Jackie

Zdecydowanie "Jackie" i jej nieziemskie kostiumy.

CHARAKTERYZACJA 
"Mężczyzna imieniem Ove" 
"Star Trek: W nieznane" 

Choć wiele rzeczy w "Legionie samobójców" nie zagrało tak jak należy to nie da się ukryć, że charakteryzacja została wykonana brawurowo.

FILM KRÓTKOMETRAŻOWY 
"Ennemis intérieurs" 
"La Femme et le TGV" 
"Silent Nights" 
"Chór" 
"Timecode" 

W tej kategorii nie posiadam faworyta, albowiem nie udało mi się obejrzeć żadnego z nominowanych tytułów. "Szczęśliwy traf" - "Silent Nights".

KRÓTKOMETRAŻOWY DOKUMENT 
"Extremis" 
"4.1 Miles" 
"Joe's Violin" 
"Watani: My Homeland" 
"The White Helmets" 

W tej kategorii nie posiadam faworyta, albowiem nie udało mi się obejrzeć żadnego z nominowanych tytułów. "Szczęśliwy traf" - "Joe's Violin".

KRÓTKOMETRAŻOWA ANIMACJA 
"Blind Vaysha" 
"Borrowed Time" 
"Pear Cider and Cigarettes" 
"Pearl" 
"Piper" 

W tej kategorii nie posiadam faworyta, albowiem nie udało mi się obejrzeć żadnego z nominowanych tytułów. "Szczęśliwy traf" – "Piper".
Niezwykła, nieznana do tej pory prawdziwa historia trzech błyskotliwych kobiet afro-amerykańskiego pochodzenia, które na przełomie lat 50. i 60. XX wieku podjęły pracę dla NASA. Pokonując niewyobrażalne przeszkody społeczne i obyczajowe, pomogły wysłać w kosmos pierwszego Amerykanina, astronautę Johna Glenna, inicjując tym samym kosmiczny wyścig między światowymi mocarstwami.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Theodore Melfi
scenariusz: Allison Schroeder, Theodore Melfi
czas: 2 godz. 7 min.
muzyka: Hans Zimmer, Pharrell Williams, Benjamin Wallfisch
zdjęcia: Mandy Walker
rok produkcji: 2016
budżet: 25 milionów $
ocena: 7,4/10













Liczy się każda pomoc


W jaki sposób odróżnić ludzi gorszych od tych lepszych? Wiem, że to pytanie w ogóle nie powinno się tutaj pojawić, ale tak się, akurat składa, że jest sednem omawianego problemu. A więc jak najprościej dokonać takiego podziału? Robiąc testy na inteligencję? Zdecydowanie nie. Najlepiej jest uczepić się najprostszych cech rozpoznawczych, dzięki którym łatwo będzie dało się odróżnić lepszych oraz gorszych. Wystarczy powiedzieć, że ci co pracują są lepsi od tych co nie pracują, podporządkować ludzi pod wyznawców oddzielnych przekonań i nazwać i "lepszym" lub "gorszym" sortem, albo stwierdzić, że osoby o czarnym kolorze skóry nie mogą równać się z tymi posiadającymi biały kolor skóry. Tak właśnie tworzą się kategorie i podkategorie, które prowadzą do podświadomej, ale skutecznej selekcji. Idealnym tego przykładem jest omawiany dzisiaj film "Ukryte działania".

Ameryka na przełomie lat 50. i 60. XX wieku. Wyścig między światowymi mocarstwami trwa w najlepsze. Jednakże teraz przybrał on wręcz kosmiczną formę. Stany Zjednoczone w odpowiedzi na Rosyjskie dokonania próbują wysłać pierwszego Amerykanina w przestrzeń kosmiczną. Niestety nie idzie im to najlepiej. Wybitni naukowcy z NASA borykają się masą problemów, które wydają się nie do pokonania. A przecież liczy na nich prezydent jak i cały kraj. Nadzieją okazują się trzy czarnoskóre kobiety, które są na tyle błyskotliwe by wszystkiemu zaradzić. Ale jak im na to pozwolić jeśli posiadają inny kolor skóry? Ameryka to bardzo specyficzny kraj i niejednokrotnie już nam to udowodniła. Tym bardziej nie powinien nas dziwić fakt, że segregacja rasowa w Stanach Zjednoczonych to był, jest i jeszcze długo będzie duży problem. Wydawać by się mogło, że tak dobrze rozwinięty i potężny kraj potrafi być ponad bezmyślne grupowanie. Niestety prawda jest dużo bardziej smutna. W istocie my Polacy obecnie nie jesteśmy w tej kwestii również lepsi. Wracając jednak do głównego tematu musicie przyznać, że to nie pierwszy film ukazujący ten problem. Mieliśmy "Służące", "Selmę" czy "Zniewolonego". Czym więc "Ukryte działania" są w stanie się wyróżnić na tym polu? Odpowiedź brzmi: nie jedną a aż trzema głównymi bohaterkami. W istocie to one są siłą napędową całego obrazu oraz to ich historia jest tutaj najciekawsza. Co tam podbój kosmosu jak mamy na tapecie tak wspaniałe bohaterki. Każda z nich jest wybitna, krnąbrna, odważna oraz zdeterminowana. Każda walczy o swoje oraz stara się udowodnić innym, że znaczy coś więcej niż kolor jej skóry. Jest to również pierwszoplanowy wydźwięk produkcji pokazujący nam, że tworzenie sztucznych granic nie ma sensu, albowiem prędzej czy później runą same. Wydarzenia ekranowe idealnie obrazują ten stan rzeczy. Szczególnie gdy jest to wyższa konieczność. Wielu z nas godzi się na mnóstwo ustępstw gdy nie znajdujemy już nadziei nigdzie indziej. Tak jest i w tym przypadku. A takie małe rzeczy jak i ustępstwa są powodem wielkich zmian. Fabuła obrazu w bardzo ciekawy i wciągający sposób obrazuje nam ten proces. Prezentuje intrygująca historię podboju kosmosu, która zrewolucjonizuje cały kraj. Zarówno pod względem mentalnym jak i kulturowym. Historia posiada bardzo dobry scenariusz, który w dokładny sposób ukazuje nam zarówno przełom lat 50. i 60. jak zarówno ich obyczajowość. Jest to również niezwykle ciekawa i intrygująca podróż w głąb ośrodka badawczego jakim jest NASA i możliwość przyjrzenia się z bliska panującym tam wtedy obyczajom. Narracji natomiast poprowadzona jest w bardzo solidny sposób dzięki czemu twórcom udaje się stworzyć porządnie prezentujący się film, który zawiera w sobie wszystko to czego dobrej biografii trzeba. Niestety nie do końca udaje się twórcom przydział czasowy dla każdej z bohaterek. Jak już wcześniej wspomniałem jest ich trzy, lub też aż trzy. Tak naprawdę ciężko mi się zdecydować pomiędzy bardziej pozytywną czy negatywną formą tej decyzji, albowiem kiedy zsumujemy plusy i minusy wyjdzie nam 0. Albowiem pod wieloma względami zaprezentowana ilość głównych bohaterek to duża przewaga, ale z drugiej strony niemały kłopot produkcji. Cały szkopuł tkwi w tym, że każda z nich może pochwalić się w takim samym stopniu ciekawą biografią. Każda zasługuje, aby coś więcej o niej powiedzieć. Niestety film boryka się z problemem czasu, którego jest zdecydowanie za mało. W takim przypadku trzy główne postacie nie są już w takim samym stopniu ważne. Jedna wychodząc na prowadzenie zabiera czas tej drugiej, ale druga też jest szalenie ważna, a więc kradnie czas trzeciej. Trzecia nie ma już komu go ukraść, a więc jest najbardziej pokrzywdzona. Mniej więcej tak wygląda rozkład czasowy w "Ukrytych działaniach". W tym tkwi cały problem porządnie zrobionej i świetnie opowiedzianej produkcji. Zastanawiam się czy nie lepiej by było zainteresować się formą miniserialu, która oferując kilka godzin więcej okazałaby się kluczowa w rozwiązaniu tej sprawy. Jednakże mimo wszystko muszę przyznać, że jest to bardzo przystępna, płynna i przejrzysta opowieść, która pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Postacie w "Ukrytych działaniach" to przede wszystkim bardzo dobrze nakreślone oraz zagrane sylwetki, które szalenie łatwo jest nam polubić. Już od pierwszych scen potrafimy zaintrygować się ich losem dzięki czemu bez najmniejszych problemów i z wielkim zaciekawieniem będziemy śledzić ich poczynania. Niestety jak już wcześniej wspomniałem film dzieli czas pomiędzy bohaterki czyniąc ich udział w opowieści mniej lub bardziej ważny. Na sam przód wysuwa się Kathrene G. Johnson, która dzięki swoim umiejętnościom pomaga naukowcom ze Space Task Group wysłać pierwszego Amerykanina w przestrzeń kosmiczną. W roli tej rewelacyjnie prezentuje się Taraji P. Henson. Z kolei Octavia Spencer wciela się w Dorothy Vaughan – specjalistę od programowania, a Janelle Monáe odgrywa rolę Mary Jackson starającą się o pozycję inżyniera. Każda z pań prezentuje się rewelacyjnie ukazując nam wiarygodnie postacie z krwi i kości. Na dalszym planie mamy Kevina Costnera jako Ala Harrisona – dyrektora Space Task Group oraz Kristen Dunst, Jima Parsonsa i Mahershala Ali. Strona aktorska obrazu stoi na wysokim poziomie.

Od strony technicznej obraz również prezentuje się bardzo dobrze. Przede wszystkim zgrabne zdjęcia, stworzone z rozmachem scenografie, ale także kostiumy oraz charakteryzacja. Muzyka Hansa Zimmera, Pharrella Williamsa i Benjamina Wallfischa prezentuje się całkiem przyzwoicie, aczkolwiek momentami zalatuje ścieżką dźwiękową do "Aniołów i demonów". Ciekawie wykorzystano również archiwalne materiały, które bardzo dobrze prezentują się w obrazie. Szalenie ważny jest również klimat oraz spora ilość humoru oraz pozytywnej energii, która płynie z seansu.

"Geniusz nie zna razy. Siła nie zna płci. Odwaga nie zna granic" mówi slogan reklamujący produkcję. Co ciekawe jest to również bardzo dobre podsumowanie całego obrazu oraz lekcji jaka z niego płynie. Albowiem zbyt wiele czasu jak i sił tracimy na bezsensowne grupowanie ludzi, aniżeli na wykorzystanie go do naprawdę palących problemów. I choć nie jest to już pierwszy film o tej tematyce, to jednak trzeba przyznać, że oprócz trzech niesamowicie charakterystycznych bohaterek wyróżnia go również, forma oraz miejsce akcji, którym jest NASA. Kontekst ten okazuje się być jednym z najważniejszych motywów w całej historii. Sama produkcja natomiast to porządnie napisany i nakręcony film z rewelacyjną obsadą i świetnym wykończeniem, który urzeka swoją lekkością oraz charyzmą.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

XVII wiek. Dwóch młodych jezuitów pokonuje tysiące kilometrów, aby potajemnie przedostać się do Japonii, gdzie toczy się bezwzględna walka z chrześcijaństwem. Misjonarze poszukują swojego nauczyciela – słynącego z odwagi kapłana, o którym krążą plotki, że wyrzekł się wiary katolickiej i został buddyjskim mnichem. To, czego doświadczą, wystawi ich umiejętności przetrwania, a także wszystko, w co wierzą, na najcięższą próbę.

gatunek: Dramat historyczny
produkcja: USA, Japonia, Meksyk, Włochy, Tajwan
reżyser: Martin Scorsese
scenariusz: Martin Scorsese, Jay Cocks
czas: 2 godz. 41 min.
muzyka: Kim Allen Kluge, Kathryn Kluge
zdjęcia: Rodrigo Prieto
rok produkcji: 2016
budżet: 40 milionów $
ocena: 8,9/10














Odgłos ciszy


Czy kiedykolwiek podczas modlitwy (jeśli jesteście osobami wierzącymi) zastanawialiście się czy ktoś was słucha? Zapewne kiedyś zdarzyło wam się o tym chociaż przez chwilę pomyśleć. No bo przecież jak się do kogoś mówi to naturalną rzeczą jest, że czeka się na odpowiedź. W tym przypadku niestety o odpowiedź ciężko. Jedyną rzeczą, którą większość z nas otrzymuje to cisza. Stąd rodzi się pytanie czy warto z kimś rozmawiać (modlić się) jeśli nie ma się żadnego potwierdzenia, że ta osoba nas słucha? Pytanie to zadaje również Martin Scorsese w swoim najnowszym filmie pt: "Milczenie".

W obecnych czasach ciężko o dobry film o religijnym wydźwięku. Gatunek ten przeważnie kojarzy nam się z serią kiczowatych tytułów, które nadają się jedynie dla osób głęboko wierzących. Albowiem tylko oni bez zgrzytu na twarzy są w stanie przyjąć kicz w najgorszej formie. Dla niech nie liczy się stylistyka obrazu oraz jego forma, a wyłącznie sam przekaz. Nawet fabuła jest na dalszym planie. Dla większości z nas takie filmidła to ciężki orzech do zgryzienia. Tandeta, prostactwo i górnolotne maksymy to ich renoma. Albowiem jak najdalej im do prawdziwego życia kosztem pięknej utopii. Być może dlatego gdy ktoś w końcu na poważnie stworzy film o tematyce religijnej odnosi tak wielki sukces jak chociażby Mel Gibson czy właśnie Martin Scorsese. Film opowiada o dwóch misjonarzach, którzy wyruszają do Japonii, aby odnaleźć ojca Ferreira – byłego misjonarza, o którym słuch zaginął. Podejmują się tego zadania wiedząc o niebezpieczeństwie jakie ich czeka na obcej ziemi nieprzyjaznej chrześcijanom. Podczas podroży zostaną wystawieni na liczne próby i przekonają się czym jest prawdziwa wiara. Reżyser otwiera swój film nieco drastyczną sceną, którą relacjonuje jeden z bohaterów. Jak się później okazuje jest to list pożegnalny od jednego z zakonników, którzy wykonywali misje szerzenia wiary chrześcijańskiej na terenie Japonii. Przedstawieni zostają nam również dwaj główni bohaterowie, którzy decydują się odnaleźć swojego mistrza. Tym niedługim, ale bardzo treściwym wstępem twórca bardzo zgrabnie wprowadza nas do swojej opowieści. Nie traci cennego czasu na zbędne konwenanse i bez zastanowienia przechodzi do konkretów. Udaje mu się tym zwrócić naszą uwagę i zaintrygować obrazem. Akcja produkcji bardzo prędko się rozkręca i rzuca nas na niebezpieczne tereny XXVII wiecznej Japonii. Wraz z bohaterami doświadczamy nieszczęśliwego losu japońskich wieśniaków oraz przeżywamy z nimi ich głębokie chrześcijańskie uniesienia. I choć akcja pierwszej części obrazu nie pędzi jak szalona bez najmniejszego problemu potrafi nas zaintrygować oraz sprawić, że z wypiekami na twarzy będziemy wyczekiwać każdej kolejnej sceny. W istocie jest na co czekać, albowiem z każdą minutą obraz staje się coraz bardziej drapieżny oraz toksyczny na swój sposób. Wydarzenia ekranowe przybierają na sile, a całość zyskuje jeszcze większe pole rażenia. Kluczowym elementem produkcji jest rozdzielenie się dwójki bohaterów, które pozostawia ich samym sobie. Prowadzi to do wielu ciekawych zwrotów akcji oraz zadawania mnóstwa pytań bez odpowiedzi. Oscylują one w kwestiach wiary, cierpienia oddania, ale również miłości. Postacie natomiast doprowadzane są niejednokrotnie do granic duchowej wytrzymałości, przez co rodzą się w nich liczne wątpliwości. Od siły ich wiary zależy jak wiele będą w stanie poświęcić. A jak się później okazuje stawka jest znacznie większa niż można by przypuszczać. Japończycy to niezwykle mądry naród, który potrafi uczyć się na błędach. Pokazuje to w szczególności dalsza część filmu ukazująca nam zmagania wiernych z wyrzeczeniem się wiary. Poraża nas ich znajomość pisma świętego oraz taktyki jakie stosują przeciw chrześcijanom. Szczególnie zależny im na naszym bohaterze, który jest nękany z niebywałą pomysłowością. I w tym tkwi cały szkopuł. Japończycy wyciągnęli wnioski ze swoich działań i obrali całkiem inny kierunek niż wiele wieków temu Rzymianie. Zamiast zabijać dawali szansę na wyrzeczenie się wiary z odpowiednią dozą zastraszania. Natomiast jeśli chodzi o samych misjonarzy to traktowali ich niezwykle okrutnie. Nie, nie torturowali ich ani nie zabijali. Wykorzystywali ich nadszarpniętą psychikę do osiągnięcia swojego własnego celu. Scorsese obrazuje to w niesamowicie przeszywający i dający do myślenia sposób przez co jego film po raz kolejny zyskuje na sile. Potrafi również dogłębnie poruszyć, ale także zmrozić krew w żyłach. Jest niesamowicie wrażliwy, a zaś z drugiej strony bardzo brutalny. Historia naszych bohaterów to niezwykle intrygująca i wciągająca opowieść, która posiada niesamowicie potężny wydźwięk. Da się to dostrzec już na samym początku, a im bliżej końca tym łatwiej nam to pojąć. Dzięki sprawnej reżyserii i rewelacyjnie napisanemu scenariuszowi, który zadbał o każdy nawet najdrobniejszy szczegół opowieść sprawia wrażenie dopiętej na ostatni guzik. Jest niezwykle spójna oraz przejrzysta dzięki czemu nawet na chwilę nie pozwala nam odwrócić wzroku od ekranu co jest prawdziwym fenomenem przy tak długim czasie trwania obrazu. To kino, które wiele mówi poprzez ukazywane obrazy, a nie same dialogi. Te oczywiście też są szalenie ważne, ale w dużej mierze to właśnie strona wizualna ma nas w tej produkcji posuszyć. Świadczy o tym niezwykle oszczędne wykorzystanie muzyki oraz wyraźne podkreślenie dźwięków otoczenia wokół nas. Nie ma nic mocniejszego niż obrazy i pojedyncze dźwięki, które na długo zapadają w naszą pamięć. Nie obyło się jednak bez niewielkich potknięć i w tym przypadku mam na myśli szczególnie końcówkę całego obrazu, w której zdarza się kilka przeciągniętych scen (nieznacznie, ale jednak) oraz zmieniony ton narracji, który może wielu z nas wprowadzić w chwilowe zakłopotanie. Przeskok ten w formie narracyjnej powinien być znacznie lepiej zaakcentowany oraz przede wszystkim z większym wyczuciem wprowadzony do całej opowieści. Tutaj niestety zabrakło wyrafinowania i niestety całość odbywa się dość gwałtownie i niespodziewanie. Niemniej jednak, kiedy kurz opada, całość odnajduje nieco zagubiony sens i serwuje nam satysfakcjonujący finał.

Aktorstwo w filmie Scorsese również stoi na wysokim poziomie. Jest to zasługa zarówno angielskiej jak i japońskiej obsady, a także świetnego scenariusza, który w dokładny sposób nakreśla każdego z bohaterów. Na pierwszym planie mamy przede wszystkim Andrew Garfielda jako ojca Rodriguesa, który zmaga się fundamentalnymi pytiami na temat swojej wiary. To bardzo intrygująca postać, której nie da się zaszufladkować. Składa się z wielu przeciwieństw co czyni ją wyjątkową i nieoczywista sylwetką po której nie można się niczego spodziewać. Potrafi zaskakiwać co niejednokrotnie czyni. Jednakże w ostatecznym rozrachunku jest to bardzo nieszczęśliwa postać, która nie miała prawa żyć do końca swoich dni w szczęściu. W tej roli fenomenalnie zaprezentował się wyżej wymieniony Andrew Garfield. To samo tyczy się Adama Drivera w roli ojca Garupe z tym, że jest to znacznie mniejsza rola. Na ekranie pojawiają się również Liam Neeson oraz Ciarán Hinds. Z obsady japońskiej mamy świetnego Issei Ogata, Tadanobu Asano oraz bardzo dobrych Shinya Tsukamoto, Yoshi Oida oraz Yôsuke Kubozuka. Ten ostatni jest niezwykle ważną oraz ciekawą postacią, na która należy zwrócić szczególną uwagę.

Strona techniczna obrazu zachwyca rozmachem, a zarazem minimalizmem. Na uwagę zasługują przede wszystkim zachwycające zdjęcia, szalenie oszczędna muzyka, której prawie w ogóle nie ma oraz rewelacyjne połączeni dźwięków z ukazywanymi obrazami. Na pochwałę zasługują również świetne kostiumy, scenografie oraz charakteryzacja. Szalenie istotny jest również klimat, który balansuje pomiędzy spokojną pustką, nerwowym niepokojem, a także swego rodzaju przeszywającą grozą.

Martin Scorsese po zatrważającym sukcesie "Wilka z Wall Street" postawił na dzieło o całkiem odmiennym wydźwięku. "Milczenie" to film o tematyce religijnej, który w fenomenalny sposób porusza kwestie wiary w Boga oraz poświęcenia w jego imię. To niezwykle piękny i przeszywający obraz, który prezentuje sobą najwyższy poziom kina. Posiada intrygującą i wciągającą fabułę, jest rewelacyjnie zagrany, może pochwalić się genialnym wykończeniem oraz niebanalnym wydźwiękiem. I nawet pomimo niewielkich wpadek jest to dzieło obok którego nie można przejść obojętnie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Chiron dorasta on w jednej z niebezpieczniejszych dzielnic Miami i stara się znaleźć swoje miejsce w świecie. Handel narkotykami na ich osiedlu kontroluje Juan, który staje się swego rodzaju zastępczym ojcem Chirona. Czysty i widny dom, w którym Juan mieszka ze swoją dziewczyną Teresą staje się dla chłopca oazą stabilności, miejscem gorących posiłków, świeżej pościeli i swobodnych rozmów. Drugim, równie bolesnym i skomplikowanym motywem przewodnim, jest związek Chirona z jego matką, Paulą, która stacza się w wyniszczający nałóg narkotykowy.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Barry Jenkins
scenariusz: Barry Jenkins
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Nicholas Britell
zdjęcia: James Laxton
rok produkcji: 2016
budżet: 5 milionów $
ocena: 8,7/10











Być sobą


Być sobą. Co to w ogóle znaczy? Dwa słowa, a wielu z nas tak ciężko je rozszyfrować. Zastanawialiście się czasem nad ich znaczeniem? Co reprezentują lub jaka idea się za nimi kryje? Mówi się, że w obecnym świecie, każdy może być sobą. Ale żeby wiedzieć co to znaczy trzeba najpierw zrozumieć sens tych dwóch słów - "być sobą". A kiedy w końcu uda nam się pojąć ich znaczenie szybko dojdziemy do wniosku, że nie każdy może być sobą. Choć wydawać by się mogło, że bariera ta już dawno opadła tak naprawdę w wielu kręgach nadal istnieje. Jej fundamentami są ludzie.

Chiron to ciemnoskóry chłopiec, który zamieszkuje w jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic Miami. Jego życie wyglądałoby całkiem normalne gdyby nie napięta sytuacja w domu, skryta osobowość oraz odmienna seksualność. Jak poradzi sobie z tym nasz bohater i czy uda mu się  odnaleźć spokój?  Barry Jenkins bierze na tapetę jednego bohatera i w bardzo szczegółowy sposób stara się nakreślić jego poturbowane losy. Robi to w dość ciekawy sposób poprzez ukazanie nam naszej postaci w trzech stadiach jej "rozwoju". Jako małego chłopca, nastolatka oraz dorosłego mężczyzny. W każdym z trzech aktów mamy możliwość dostrzec człowieka na innym szczeblu rozwoju, ale mierzącego się z podobnymi problemami. Poniekąd obraz Jenkinsa przypomina "Boyhood", który ukazuje nam drogę bohatera od dzieciństwa aż do życia dorosłego. Jednakże w przypadku "Moonlight" jest nieco inaczej. Reżyser przede wszystkim stara się podejść do całej sprawy w niezwykle stonowany oraz minimalistyczny sposób. Nie pragnie ukazać nam szerszego punktu widzenia jak to miało miejsce w obrazie Linklatera. Tutaj przede wszystkim stara się jak najbardziej zawęzić nasze pole widzenia, aby interesował nas wyłącznie główny bohater. Jednostka, która samotnie mierzy się z wielkim światem. Niemniej jednak jeśli spojrzeć by na fabułę obrazu z góry bez najmniejszego zastanowienia można by powiedzieć, że to "odgrzewane kotlety". I film rzeczywiście by się takim stał gdyby nie świeże podejście reżysera do całego tematu oraz sposób w jaki zaserwował nam tę opowieść. Jedną z najważniejszych rzeczy jest wspomniany już wcześniej minimalizm, który potrafi porazić nas swoją wymownością tak jak to miało miejsce w "Manchester by the Sea". Tak naprawdę "Moonlight" w dużej mierze prezentuje się niczym film studyjny, który zamyka się w niezwykle artystycznej formie pełnej emocjonalnych uniesień. Jest to wręcz zaskakujące biorąc pod uwagę tematykę filmu jaką jest homoseksualizm. W dzisiejszych czasach to po prostu zbyt popularny temat, który stara się wykorzystać swoje pięć minut jak najlepiej. Efekt tego jest taki, że każde kolejne dzieło kojarzy nam się z krzyczącymi z ekranu sloganami oraz żądaniem opowiedzenia się po jedynej słusznej stronie. Barry Jenkins z niebywałym wdziękiem unika tego problemu i pokazuje, że da się ugryźć ten temat w dużo lepszy i wyrafinowany sposób. Kluczowa okazuje się forma, w której reżyser nie stara się na nas niczego wymusić. Jedyne co robi to pokazuje nam, że nasza rzeczywistość może być zdecydowanie lepsza jeśli każdy z nas o to zadba. Na przykładzie Chirona udowadnia do czego może doprowadzić niesłuszne uciśnienie jednostki, która swoją innością się wyróżnia na tle całej reszty. Choć jest to zobrazowane na przykładzie homoseksualizmu tak naprawdę reżyser w tej postaci zawiera uniwersalizm, który równie dobrze może dotyczyć nas samych. Zapytacie jak to możliwe? Otóż każdy z nas jest inny i swą inność powinniśmy demonstrować, albowiem to ona świadczy o tym kim jesteśmy. To ona sprawia, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju. Jesteśmy sobą. Stan ten zawdzięczany rozmaitym czynnikom jest powszechnie uznawany za osobistą tożsamość. Jednakże nie każdy ma taki wybór. Nie każdy może pokazać prawdziwego siebie. Film Barryego Jenkinsa mówi nam o tym jak jednostka przytłoczona naporem z każdej strony w ostateczności przybrała "nieswoją" postać. Jak stała się kimś innym. Osobą, którą zawsze oczekiwano, że będzie. A to największa zbrodnia ze wszystkich. Zmusić kogoś do wpasowania się w jakiś szablon, aby nie odstawał od reszty. Tak robią social media i tak robi z nami szkoła. Każde odstępstwo powoduje krzywe spojrzenia, a przecież tak naprawdę to rozbieżności nas odróżniają. W ten sposób twórca na przykładzie jednostki ukazuje nam niekończącą się walkę o prawo do bycia sobą. Wyraźnie to podkreśla w każdym z trzech aktów swej opowieści, która ujmuje temat na różne sposoby. Jedną z kluczowych części jest wstęp, który wprowadza nas do całej opowieści w bardzo orężny sposób. Reżyser z odpowiednią dozą napięcia oraz dramaturgii rozwija akcję i bez pośpiechu przedstawia nam kolejne elementy układanki dzięki, którym niesamowicie łatwo jest nam zagłębić się w jego opowieść. Twórca wzbudza w nas ciekawość, którą następnie podsyca przeprowadzając nas przez kolejne etapy opowieści. A kiedy już wszystko wyjaśnia opowieść staje się jeszcze ciekawsza. Pozwala to reżyserowi gładko przejść do następnego aktu, który ukazuje nam już znacznie starszego bohatera. Jednakże i tym razem reżyser rewelacyjnie radzi sobie z opowiadaniem historii. Stawia naszą postać w nowych okolicznościach dzięki czemu udaje mu się ponownie ukazać bohatera w ekstremalnych sytuacjach. Natomiast finalna część jest swego rodzaju podsumowaniem dotychczasowego życia naszej postaci oraz nadzieją na zmianę na lepsze. Całość prezentuje się wręcz rewelacyjnie. Opowieść pomimo przeskoków w czasie jest niebywale spójna oraz przejrzysta co pozwala nam w pełni cieszyć się opowiadaną historią. Ta zaś z kolei jest niezwykle intrygująca oraz bardzo wciągająca. I choć teoretycznie niewiele w niej się dzieje to tak naprawdę jest ona niesamowicie wartościowa oraz poruszająca. A poprzez swój minimalizm stara się podkreślić wartościowy wydźwięk, który dotyczy nas wszystkich.

Strona aktorska produkcji prezentuje sobą niezwykle wysoki poziom, który tyczy się zarówno pierwszego jak i drugiego planu. Jednakże najważniejszy dla całej opowieści jest Chiron, którego postać dzieli ze sobą aż trzech aktorów. Każdy z nich odgrywa bohatera w innym wieku oraz w innym stadium rozwoju. Każdy ma na niego inny i ciekawy sposób co nie znaczy, że wszyscy razem nie kreują niezwykle spójnego bohatera. Pierwszoplanowa postać to przede wszystkim zamknięty w sobie osobnik, który nie razi sobie z życiem w społeczeństwie. Nie bez powodu czuje się jak wyrzutek. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że nie może liczyć na jakiekolwiek wsparcie. Nawet ze strony mamy, która również uważa go za odmieńca. Właśnie przez takie nastawienie nasza postać musiała sama się uporać z tym problemem. A najlepszym wyjściem okazało się przybrać inną formę. To bardzo nieszczęśliwa oraz poturbowana przez życie sylwetka, która dla swojego dobra zapomniała o wewnętrznym "ja". W rolę Chirona wcielili się: Alex r. Hibbert (dzieciak), Ashton Sander (nastlatek) oraz Trevante Rhodes (mężczyzna). Każdy z nich zaprezentował się z jak najlepszej strony i bardzo dobrze sportretował tę samą postać. W pozostałych rolach mamy fenomenalną Naomie Harrris, która dosłownie powala swoją kreacją. To niewielka rola, ale zagrana na najwyższym szczeblu. Ponadto jest to nowe oblicze aktorki, którego nie spodziewałem się u niej dostrzec. Drugi plan dopełniają Mahershala Ali, Janelle Monáe, Jaden Piner, Jharrel Jerome oraz Andre Holland.

Od strony technicznej obraz również prezentuje się zaskakująco dobrze. Przede wszystkim należy wyróżnić rewelacyjne zdjęcia oraz świetną muzykę. Niezwykle istotny okazuje się klimat produkcji, który lawiruje na pograniczu niezobowiązującej sielanki, a intensywnego napięcia.

W "Moonlight" Barry Jenkins nie tylko ukazuje nam niezwykle poturbowane życie naszego bohatera, ale również stara się pokazać, że tak nie musi być. Albowiem to co spotkało naszą postać to wyłącznie wina ludzkiej świadomości, która ustala powszechnie znane standardy i granice. To niezwykle wartościowa lekcja dla każdego z nas mówiąca nam, że to co inne nie koniecznie oznacza złe oraz, że nie należy krzywdzić kogoś za jego odmienność. To także niesamowicie intrygujący i wciągający obraz pełen wrażliwości, melancholii oraz poczucia pustki i bezradności wobec otaczającego nas świata. Jest to również niezwykle udany portret o homoseksualizmie, który nie stara się nam niczego udowodnić na siłę. Barry Jenkins z niezwykłym wyczuciem stworzył niesamowicie spełniony obraz, który potrafi dogłębnie poruszyć i zelektryzować swoją ciekawą formą.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Ray Kroc to charyzmatyczny biznesmen, który od lat walczy o swoje pięć minut sławy. Jednak każdy jego pomysł przeradza się w klęskę, a szanse na realizację marzeń maleją z dnia na dzień. Niespodziewanie otrzymuje zamówienie od nieznanej mu restauracji w Kalifornii. Poznaje braci McDonaldów, którzy wymyślili nowatorski system serwowania jedzenia w 30 sekund od złożenia zamówienia. Ray, zachwycony rewolucyjnym pomysłem, namawia braci do stworzenia sieci restauracji w całych Stanach Zjednoczonych. W miarę rozrastania się fastfoodowego imperium, Ray chce mieć coraz więcej władzy. Jak wiele poświęci, aby zbudować najbardziej rozpoznawalną markę na świecie i stać się jedną z największych osobowości XX wieku?

gatunek: Dramat, Biograficzny
produkcja: USA
reżyser: John Lee Hancock
scenariusz: Robert D. Siegel
czas: 1 godz. 55 min.
muzyka: Carter Burwell
zdjęcia: John Schwartzman
rok produkcji: 2017
budżet: 7 milionów $
ocena: 7,6/10










Burgerowa rewolucja!


Jedną z obecnie najcenniejszych jeśli w ogóle nie najcenniejszych rzeczy na świecie jest czas. Każdemu z nas go brakuje i każdy z nas chciałby mieć go więcej. Ale jak zaoszczędzić czas? Robiąc rzeczy z wyprzedzeniem, nie poświęcać swojej uwagi trywialnym sprawom czy może poszukać wszelakich dostępnych sposobów na zaoszczędzenie czasu przy wykonywaniu najprostszych czynności jak na przykład gotowanie. Przeważnie zrobienie obiadu zajmuje nam sporo czasu, który można by wykorzystać na coś innego. Nawet na dania serwowane w restauracji trzeba czekać. A co jeśli udało by się skrócić proces zamawiania i wydawania posiłków do 30 sekund?

Ray Kroc to skromny biznesmen z wielkimi marzeniami. Chciałby odnieść międzynarodowy sukces, ale niestety miksery, które oferuje nie wzbudzają wielkiego zainteresowania. Jednakże pewnego dna po horrendalnie wysokim zamówieniu aż sześciu mikserów jego życie ulega zmianie. Kroc dostrzega swoją życiową szansę, której nie zamierza zmarnować. Buduje podwaliny pod prawdziwe fast-foodowe imperium. Wiem co myślicie. Jakim cudem, ktoś morze robić film o jednej z największych sieci fast-foodów na całym świece, która notabene nie jest już taka popularna jak kiedyś. A poza tym nawet jeśli większość z nas jada w McDonaldzie to z pewnością się do tego publicznie nie przyzna. W czym więc tkwi idea filmu? Odpowiem wam jednym słowem. Intryga. Tak wiem, nie tego się spodziewaliście, ale niestety nie zawsze dostaje się to czego się chce. Ja też kiedy po raz pierwszy usłyszałem o produkcji owego filmu zwątpiłem w jego słuszność. Jednakże zapowiedzi pokazały mi, że może jednak warto przemyśleć zapoznanie się z najnowszym obrazem Johna Lee Hancocka. I ku mojemu zaskoczeniu była to zaskakująco dobra decyzja. Przede wszystkim należy wspomnieć, że "McImperium" nie jest reklamą znanych nam barów szybkiej obsługi. Tak właściwie to do reklamy mu bardzo daleko. To przede wszystkim prawdziwa historia człowieka, który walczy o swoje. Opowieść nie ukazuje nam czym jest McDonald's, albowiem każdy z nas to wie. Film pokazuje nam kto się kryje za fenomenem tej restauracji i wyjaśnia jak znalazła się ona niemalże w każdym zakątku globu. Co ciekawe nie jest to biografia założycieli pierwszego z takich barów, ale człowieka, który potrafił sprzedać go ludziom. Produkcja posiada formę klasycznej biografii, która w porządku chronologicznym odkrywa przed nami coraz to bardziej zaskakujące wydarzenia z życia naszej postaci. Jak to z reguły bywa przy wybitnych osobowościach, które przeszły drogę od zera do milionera początek jest bardzo zachowawczy. Nakreślone zostają nam pierwszoplanowe postaci oraz mizerne i nieszczęśliwe życie naszego wybranka. Następnie za sprawą zbiegu okoliczności dostają tą jedyną szansę, aby zmienić swoje życie na lepsze i prawie bez wahania "łapią" ją obydwoma rękami. Teraz sukces jest już w zasięgu ich ręki. Nie ma co się dziwić, że struktura filmu powtarza dobrze znany nam już szablon, albowiem historia Raya Kroca jest właśnie takim przykładem. To wręcz perfekcyjnie uchwycony "amerykański sen", który dopełnia się na naszych oczach. Wiem, że to nic odkrywczego, ale w tym przypadku forma nam nie przeszkadza, albowiem historia potrafi obronić się sama. Jej głównym atutem jest solidny scenariusz, który bardzo sprytnie lawiruje pomiędzy powtarzanymi po stokroć motywami. Potrafi w niezwykle świeży i całkiem oryginalny sposób ukazać nam losy głównego bohatera, które wręcz ukazują nam podręcznikowy przykład "american dream". Dzięki sprawnej reżyserii Lee Hancockowi udaje się uchwycić nie tylko pościg za marzeniami i sukcesem, ale przede wszystkim psychikę głównego bohatera, która pozwoliła zajść mu tak daleko. Historia sama w sobie jest niezwykle intrygująca i wciągająca co potwierdzają kolejne minuty obrazu. Fabuła produkcji systematycznie się rozwija i bez problemu potrafi przykuć naszą uwagę. A z każdą kolejną minutą film robi się coraz bardziej ciekawy. Zawarto w nim wszystko co każda szanująca się biografia powinna posiadać. Radosne początki, chwile słabości oraz wyniosły finisz, który jest niczym kłódka przymykająca wszystkim usta. Nie da się zaprzeczyć, że życiorys naszego bohatera to wręcz idealna propozycja na niejeden film. Wszystko ze względu na to jak niecodzienną postacią był Kroc oraz jak wyglądała jego droga na szczyt. Wbrew pozorom nie była ona usłana różami. Nasz bohater musiał się nieźle nagimnastykować, aby w końcu odnieść upragniony sukces. I choć nie wszystko zostało rozegrane według moralnych i legalnych zasad to jedno trzeba przyznać, że Kroc miał tupet. A także wiele szczęścia ze względu na to, ze natrafił na takich jeleni jak braci McDonald, którzy nie docenili jego potencjału. Albowiem to oni odpowiadali za stworzenie systemu szybkiego wydawania posiłków o zmyślnej nazwie Speedy. To oni zrobili kuchnię oraz przyrządy specjalne dostosowane do ich potrzeb oraz to od nich wyszedł projekt na przyciągające wzrok "złote łuki", które do dziś widnieją w logo sieci. Nasza postać jedynie skorzystała z ich dokonań, aby osiągnąć własne cele. Jednakże w tej sprawie nie sposób przyznać rację jedynie braciom McDonald, albowiem wina tego co ich spotkało znajduje się również po ich stronie. Całość pokazuje nam jak bardzo zawiła i nieszablonowa jest ta opowieść oraz jak zabójczą intrygę uknuł Kroc, aby stać się legendą.

Od strony aktorskiej produkcji prezentuje się wyśmienicie. Zarówno jeśli chodzi nakreślenie oraz zagranie poszczególnych bohaterów. Scenariusz bardzo dokładnie stara się przedstawić każdą z poszczególnych sylwetek, a aktorzy starają się ją jak najlepiej zaprezentować. W efekcie otrzymujemy pełnokrwiste postaci, które aż miło oglądać. Na pierwszym planie najczęściej pojawia się Michael Keaton, który z niesamowitym wdziękiem wciela się w samego Raya Kroca. Dokonuje tego z rozwagą i zachowaniem odpowiedniego dystansu przez co jego postać nie jest jednowymiarowa. Aktor potrafi ukazać nam liczne oblicza swojego bohatera przez co udaje mu się zaskarbić naszą sympatię. Co ciekawe nawet kiedy postępuje źle my nadal jakoś wolimy jego aniżeli braci McDonald, którzy notabene również nie są świeci. Rolę braci Dicka i Maca ogrywają odpowiednio Nick Offerman oraz John Carroll Lynch. Na drugim planie świetnie sobie radzą również Laura Dern, B.J. Novak, Linda Cardellini oraz Patrick Wilson w niewielkiej roli.

Strona techniczna obrazu również nie rozczarowuje serwując nam ciekawe zdjęcia, klimatyczną muzykę Cartera Burwella oraz świetne kostiumy i scenografie. Niezwykle ważny jest również klimat produkcji.

W życiu czasami trzeba iść na kompromis dla dobra ogółu. Bracia McDonald twardo pozostali przy swoim i gorzko tego pożałowali. Choć w swojej argumentacji mieli słuszność to niestety ich oponent Ray Kroc również miał sporo racji. Obydwie ze stron prezentowały się niczym dwa odrębne światy, które się wzajemnie wykluczały. Ale jak to w życiu bywa wygrywa nie ten co jego sprawa jest słuszna, ale ten co głośniej krzyczy. Tak też stało się z McDonaldami, w których możemy dzisiaj biesiadować tylko dlatego, że ktoś dostrzegł w nich potencjał (dziękujcie panu Krocowi). Natomiast jeśli chodzi o "McImperium" to muszę przyznać, że jest to porządnie zrobiony film, w którym wszystko jest na odpowiednim miejscu. Ciekawa i wciągająca historia, intrygujące i pełnokrwiste postacie oraz dopełniające całość wykończenie. I choć produkcja nie jest niczym nadzwyczajnym to prawda jest taka, że nie sposób odmówić jej ogromnego uroku.

P.S. Czy Wy też tak jak liczne grono internautów mieliście ochotę po zakończonym seansie wybrać się na co nieco do McDonalda? :)

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.