Selma
Jest rok 1965, a walka o prawa obywatelskie Afroamerykanów wchodzi w decydującą fazę. Martin Luther King organizuje spotkania dla mieszkańców miasta Selma, aby walczyli o swoje prawa. Aby zwrócić na siebie uwagę dyskryminowani obywatele USA organizują wielki marsz z Selmy aż do Montgomery, który może wszystko zmienić.
gatunek: Biograficzny, Thriller, Polityczny
produkcja: USA
reżyser: Anna DuVernay
scenariusz: Paul Webb, Anna DuVernay
czas: 2 godz. 7 min.
muzyka: Jason Moran
zdjęcia: Bradford Youngrok produkcji: 2014
budżet: 20 milionów $
ocena: 7,1/10
I
have a dream
Dyskryminacja rasowa czarnoskórych jest jednym z najgłośniejszych i najpoważniejszych tematów nie tylko w historii USA, ale także i całego świata. Rasizm nadal istnieje, a przecież tyle już zrobiono, aby się go pozbyć. Niestety realia są inne. W Ameryce Południowej nadal nie wszystko jeszcze poukładało się po myśli Martina Luthera Kinga, który miał marzenie o kraju w którym każdy będzie traktowany równo bez względu na kolor skóry. Anna DuVernay, reżyserka "Selmy" postanowiła sportretować wielkiego reformatora w najważniejszych momentach reformacji. Co z tego wyszło?
Historia jest bardzo przystępna, intrygująca i całkiem wciągająca. Pomimo złożoności postaci Kinga i niezwykle ważnych wydarzeń, które miały miejsce w tamtym okresie produkcja jest klarowna i prosta w odbiorze. Dzięki świetnie napisanemu scenariuszowi opowieść sprawia wrażenie dopiętej na ostatni guzik i konsekwentnej w tonie prowadzenia akcji. Zdarzenia ekranowe intrygują i są niezwykle bogate treści historyczne. Oprócz tego są przejmujące, a czasem nawet potrafią zaskoczyć. Niestety tak jak to miało miejsce w "Zniewolonym. 12 Years a Slave" tak i tutaj z ekranu wylewa się patos, choć nie w tak dużym stopniu. Reżyserka starała się ograniczyć ten zabieg do minimum dzięki czemu możemy się z nim zetknąć jedynie przy nielicznych, ale jakże wzniosłych scenach wygłaszanych przez głównego bohatera kazań.
Warto zwrócić uwagę na bardzo dobrze przedstawione relacje głównego bohatera z żoną oraz prezydentem Johnsonem. Ciekawie również ukazano życie rodzinne wplecione w karierą polityczną. Reżyserka pokazuje nam, że choć Martin Luther King był wybitną postacią walczącą w imię dobrej sprawy to wcale nie oznacza to, że był on święty. Jako człowiek miał szereg wad, które ukazano w filmie, jednak nawet po zastosowaniu tego zabiegu i tak można stwierdzić, że twórcy gloryfikują jego osobę. Niestety tak to już jest z bohaterami...
W roli Kinga mamy świetnego Davida Oyelowo, który bez problemu poradził sobie z ukazaniem złożoności jego postaci. Równie wyśmienicie prezentuje się Tom Wilkinson jako prezydent Johnson oraz Tim Roth odgrywający rolę gubernatora Alabamy. Warto zwrócić jeszcze uwagę na Giovanniego Ribisi, Carmen Ejogo i Oprah Winfray.
Jedną z większych zalet produkcji są dobrze dobrane utwory muzyczne rozmaitych wykonawców, które świetnie uzupełniają obraz o ciekawe i oryginalne brzmienia. Zresztą film otrzymał Oscara® za najlepszą piosenkę pt: "Glory", której wykonawcami są John Legend i Common. Czy słusznie przygnano nagrodę oceńcie sami, gdyż dla mnie tenże utwór jest patetyczny, pretensjonalny i na siłę próbuje być poruszający. Warto jednak zwrócić uwagę na przyzwoite zdjęcia Bradforda Young'a i wpadający w ucho motyw przewodni Jasona Moran'a.
Ostatecznie film Anny DuVernay okazuje się dobrym dziełem ze świetnymi kreacjami aktorskimi i zajmującą fabułą. Niestety powtarzam to już po raz kolejny, że tak samo jak w przypadku "Snajpera" i "Teorii wszystkiego" (choć to były dużo lepsze produkcje) uważam, że nominacja do Oscara® za najlepszy film dla "Selmy" jest grubo przesadzona.
Historia jest bardzo przystępna, intrygująca i całkiem wciągająca. Pomimo złożoności postaci Kinga i niezwykle ważnych wydarzeń, które miały miejsce w tamtym okresie produkcja jest klarowna i prosta w odbiorze. Dzięki świetnie napisanemu scenariuszowi opowieść sprawia wrażenie dopiętej na ostatni guzik i konsekwentnej w tonie prowadzenia akcji. Zdarzenia ekranowe intrygują i są niezwykle bogate treści historyczne. Oprócz tego są przejmujące, a czasem nawet potrafią zaskoczyć. Niestety tak jak to miało miejsce w "Zniewolonym. 12 Years a Slave" tak i tutaj z ekranu wylewa się patos, choć nie w tak dużym stopniu. Reżyserka starała się ograniczyć ten zabieg do minimum dzięki czemu możemy się z nim zetknąć jedynie przy nielicznych, ale jakże wzniosłych scenach wygłaszanych przez głównego bohatera kazań.
Warto zwrócić uwagę na bardzo dobrze przedstawione relacje głównego bohatera z żoną oraz prezydentem Johnsonem. Ciekawie również ukazano życie rodzinne wplecione w karierą polityczną. Reżyserka pokazuje nam, że choć Martin Luther King był wybitną postacią walczącą w imię dobrej sprawy to wcale nie oznacza to, że był on święty. Jako człowiek miał szereg wad, które ukazano w filmie, jednak nawet po zastosowaniu tego zabiegu i tak można stwierdzić, że twórcy gloryfikują jego osobę. Niestety tak to już jest z bohaterami...
W roli Kinga mamy świetnego Davida Oyelowo, który bez problemu poradził sobie z ukazaniem złożoności jego postaci. Równie wyśmienicie prezentuje się Tom Wilkinson jako prezydent Johnson oraz Tim Roth odgrywający rolę gubernatora Alabamy. Warto zwrócić jeszcze uwagę na Giovanniego Ribisi, Carmen Ejogo i Oprah Winfray.
Jedną z większych zalet produkcji są dobrze dobrane utwory muzyczne rozmaitych wykonawców, które świetnie uzupełniają obraz o ciekawe i oryginalne brzmienia. Zresztą film otrzymał Oscara® za najlepszą piosenkę pt: "Glory", której wykonawcami są John Legend i Common. Czy słusznie przygnano nagrodę oceńcie sami, gdyż dla mnie tenże utwór jest patetyczny, pretensjonalny i na siłę próbuje być poruszający. Warto jednak zwrócić uwagę na przyzwoite zdjęcia Bradforda Young'a i wpadający w ucho motyw przewodni Jasona Moran'a.
Ostatecznie film Anny DuVernay okazuje się dobrym dziełem ze świetnymi kreacjami aktorskimi i zajmującą fabułą. Niestety powtarzam to już po raz kolejny, że tak samo jak w przypadku "Snajpera" i "Teorii wszystkiego" (choć to były dużo lepsze produkcje) uważam, że nominacja do Oscara® za najlepszy film dla "Selmy" jest grubo przesadzona.
Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Mam pytanie: czy są w tym filmie szczególnie brutalne sceny?
OdpowiedzUsuńRaczej nie, ale wiadomo, że takie sprawy każdy odbiera osobiście. Przypominając sobie sceny z filmu nie jestem sobie w stanie przywołać jakiejś szczególnie brutalnej. Często widzimy ujęcia jak kogoś okładano pałkami, kopano itp. Są ukazane pobite osoby (głównie Winfrey). Nie ma dużej ilości krwi. Być może dwie sceny można by zaliczyć do mocniejszych (w obu ktoś zginął), aczkolwiek są one przede wszystkim świetnie zrobionymi i zmontowanymi ujęciami dzięki czemu oglądając je czujemy powagę i dramaturgię sytuacji nie mając pełnego obrazu zajścia.
UsuńMam nadzieję, że pomogłem. Pozdrawiam ;)