Snippet

Lion. Droga do domu

Film został zainspirowany prawdziwą historią o nadzwyczajnej odwadze i wielkiej sile miłości. Pięcioletni chłopiec gubi się na ulicach Kalkuty, tysiące kilometrów od domu. Napotkanym ludziom nie jest w stanie powiedzieć o sobie wiele. Nie zna nazwiska ani adresu rodziny. Zdany wyłącznie na siebie, musi stawić czoła zagrożeniom czekającym na ulicach wielomilionowego miasta. W najmniej oczekiwanym momencie jego los odmienia para Australijczyków. 25 lat później, już jako mężczyzna, wyrusza na poszukiwanie utraconego domu i rodziny.

gatunek: Dramat
produkcja: USA, Australia, Wielka Brytania
reżyser: Garth Davis
scenariusz: Luke Davies
czas: 2 godz. 9 min.
muzyka: Dustin O'Halloran, Volker Bertelmann
zdjęcia: Greig Frases
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 5,0/10






 
Zacznij (nudne) Poszukiwanie

Wszyscy dobrze wiemy, że życie pisze najlepsze scenariusze. Zarówno te przepełnione niezliczoną ilością ciekawych i niezwykłych zdarzeń jak i te spokojne, wypełnione miłością, ale także smutkiem czy też tęsknotą za czymś co wydaje się niemalże nieosiągalne. Wtedy dociera do nas zarówno sens życia jak i jego niezwykłość. Pod wieloma względami historia każdego z nas już jest niesamowita. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy tak właśnie jest. A filmowcy wręcz uwielbiają sięgać po opowieści z życia wzięte jak na przykład omawiany dzisiaj "Lion. Droga do domu".

Saroo to chłopiec, który mieszka z rodziną w Indiach. Ma kochającą mamę, brata oraz siostrę. Niestety pewnego dnia gubi się na ulicach Kalkuty i znajduje się tysiące kilometrów od domu. Udaje mu się jednak przetrwać dzięki rodzinie z Australii, która postanowiła go adoptować. Wiele lat później Saroo jako dorosły mężczyzna postanawia znaleźć swój prawdziwy dom. Czy uda mu się odnaleźć swoje korzenie? Film w reżyserii Gartha Davisa na pierwszy rzut oka bardzo przypomina oscarowy film Dannyego Boylea pt: "Slumdog. Milioner z ulicy". Porównań nie sposób uniknąć, albowiem oglądając "Liona" cały czas mamy w pamięci bardzo podobne kadry oraz klimat z produkcji Boylea. Jednakże jak zapewnia nas dystrybutor ta historia zdarzyła się naprawdę, a więc zapominamy na chwilę o "Slumdogu". Produkcja rozpoczyna się od przedstawienia nam głównego bohatera filmu czyli Saroo, który cieszy się szczęśliwym życiem z rodziną. Twórcy bardzo dokładnie starają się nakreślić więź łączącą naszego bohatera z jego rodzeństwem oraz matką, aby pokazać, że jego strata musiała być dla nich czymś naprawdę bolesnym. Twórcy ukazują nam to wszystko bardzo spokojnie i bez pośpiechu co daje nam możliwość dokładnego zapoznania się z każdym z nich. Niestety to nie koniec wstępu, który okazuje się zaskakująco długi. Moglibyśmy przypuszczać, że kiedy fabuła obrazu dojdzie do kluczowego momentu, w którym nasz bohater niechcący zgubi się to akcja produkcji zdecydowanie przyśpieszy. Niestety ku naszemu zdziwieniu tak się nie dzieje. A cała opowieść zamiast przenieść się w czasie jak to z reguły ma miejsce idzie dalej swoja powolną ścieżką. Reżyser ukazuje nam wtedy co się działo z Saroo
zanim został adoptowany. Co robił, gdzie był oraz na jakich ludzi trafił przez ten krótki okres w swoim życiu. Oczywiście nie miał bym do tego fragmentu filmu żadnych uwag gdyby nie fakt, że jest on strasznie nudny. Niestety, ale fabuła do momentu, w który Saroo znalazł się w Arustralii jest bardzo nieatrakcyjna, mało intrygująca oraz rozciągnięta do granic możliwości. Podczas jej oglądania wydarzenia ekranowe mijają nam strasznie obojętnie, a my zapewniamy sobie rozrywkę jedynie na przemian ziewaniem oraz wierceniem się na kinowym fotelu. Ewidentnie widać, że twórcy nie mieli pomysłu jak ugryźć ten fragment w przystępny sposób, albowiem jest strasznie ciężki i bez polotu. A dotrwanie do dalszej części jest nie tyle co trudne, ale wiąże się raczej z pewnego rodzaju wyczynem. Na szczęście kiedy przebrniemy przez zdecydowanie za długi wstęp opowieść ma się już znacznie lepiej. Przede wszystkim akcja produkcji zdecydowanie przyśpiesza, albowiem ukazuje nam wydarzenia 25 lat po adopcji. Wszystko wydaje się nagle świeże, intrygujące i bardzo pochłaniające. Niestety później znowu dzieje się coś niedobrego. Fabuła zaczyna być coraz bardziej chaotyczna, a twórcy po raz kolejny starają się sztucznie wydłużyć czas ekranowy. Następnie opowieść zalicza parę kolejnych przeskoków w czasie, które przenoszą nas o kilka kolejnych lat do przodu. Zabieg ten niestety wprowadza do historii jeszcze więcej zamieszania niż do tej pory było co zdecydowanie wpływa na jej niekorzyść. Dodatkowo poszukiwania naszego bohatera są słabo umotywowane, a jego zachowanie jest zbyt karykaturalne i niezrozumiałe. Cały ten film jest zrobiony zbyt szablonowo oraz strasznie sztywno. Brak mu lekkości, polotu oraz ciekawej fabuły, która mógłby nas zaintrygować. To przecież jest prawdziwa historia. Całkiem ciekawa zresztą. Niestety jak widać nawet z niebanalnego życiorysu da się zrobić strasznie banalny film. Albowiem "Lion. Droga do domu" tak naprawdę ma problem z ukazaniem nam swojej treści w łatwy i przystępny sposób. Normalnie powinniśmy umierać z ciekawości czy nasza postać w końcu odnajdzie dom, a tak naprawdę umieramy z nudów gdyż poszukiwania naszego bohatera są tak puste i miało przekonujące, że aż trudno w to uwierzyć. Brakuje również odpowiedniego napięcia i dramaturgii, które mogłyby zaprowadzić opowieść do szczęśliwego końca.  Jednakże najgorsze w tym wszystkim jest to, że wina leży po obu stronach. Zarówno reżysera jak i scenarzysty, którzy ewidentnie posiadali inne wizje na przedstawienie tej historii. Albowiem zarówno razi nas niekonsekwencja oraz brak zdecydowania reżysera, a także poważne dziury jak i przestoje w fabule za które można winić scenarzystę. A wystarczyłoby większość z tych wydarzeń skondensować i przedstawić w formie retrospekcji, które w produkcji zaskakująco dobrze funkcjonują.

Obsada aktorska filmu to kolejny element, w którym nie trudno uniknąć porównań do "Slumdoga". W końcu głównego bohatera w obu produkcjach gra Dev Patel. Jednakże różnica pomiędzy nimi jest taka, że w obrazie Boylea aktor wypada zdecydowanie lepiej niż w recenzowanym dzisiaj "Lionie". Problem ten wynika przede wszystkim ze scenariusza, który niezbyt dokładnie nakreśla naszą postać. Mam wrażenie jakby jej opis sprowadzał się zaledwie do kilku sentencji i adnotacji: "Graj jak w Slumdogu".  Trzeba przyznać, że aktor się bardzo stara i idzie mu to całkiem nieźle, ale szału nie ma. Zdecydowanie lepiej radzi sobie Sunny Pawar jako młody Saroo, który rewelacyjnie prezentuje się we fragmentach dotyczących młodości naszego bohatera. Jest bardzo przekonujący oraz prawdziwy dzięki czemu bez problemu polubimy graną przez niego postać. Drugi plan z kolei należy do rewelacyjnej Nicole Kidman, która choć nie pojawia się w produkcji zbyt często, to jednak zdecydowanie zasługuje na miano najlepszej aktorki w produkcji. Natomiast Rooney Mara niby w filmie jest, ale tak naprawdę jej nie ma. Jej bohaterka jest tak niewyraźna i bez charakteru, że właściwie mogłoby jej w obrazie w ogóle nie być. Co gorsze nawet nie widać żeby aktorka próbowała cokolwiek z tym zrobić. Po prostu gra na autopilocie prezentując nam sprawdzone miny bez większego przekonania. Wygląda na to, że to już będzie u niej taki standard. Przeplatanie rewelacyjnych kreacji z tymi nie nadającymi się do niczego. Co zrobić... Na ekranie pojawiają się jeszcze David Wenham, Abhishek Bharate, Divian Ladwa oraz Priyanka Bose.

Strona techniczna produkcji jest jedną z jej najlepszych rzeczy. Głównie za sprawą przepięknych zdjęć Greiga Fasera, który potrafi uchwycić piękno chwili i zachwycić nas niesamowitymi widokami krajobrazów, ale również ciekawym ukazaniem codziennego życia. Dużą rolę w obrazie odgrywa również muzyka Dustina O'Hallorana oraz Volkera Bertelmanna, która urzeka nas stonowanymi dźwiękami fortepianu oraz skrzypiec. Bardzo dobrze prezentuje się również scenografia, kostiumy oraz charakteryzacja.

"Slumdog. Milioner z ulicy był piękną fikcją. Tę historię napisało życie." - przekonuje dystrybutor. Niestety czasami fikcja jest lepsza od prawdziwej, ale bardzo nudnej historii. To właśnie spotkało film "Lion. Droga do domu", który nie potrafi opowiedzieć nam pięknej i przejmującej opowieści o odnajdywaniu swoich korzeni, a co za tym idzie samego siebie. Nie potrafi pokazać nam prawdziwych emocji oraz przekonujących zdarzeń, albowiem jest zbyt sztywny i niedopracowany. Finał produkcji tak samo jak cały obraz nie jest w stanie sprostać naszym oczekiwaniom, ale jest na tyle wzruszający, że można się przy nim popłakać. Niemniej jednak film Garta Davisa to bardzo przeciętne dzieło, które się źle ogląda.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz