Snippet
W nocy z 28/29 lutego 2016 roku zostaną wręczone prestiżowe nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. Wszyscy miłośnicy kina nie mogą się już doczekać kto zdobędzie w tym roku upragnioną statuetkę. Czy będzie to nasz faworyt, a może ktoś całkiem inny? Tego dowiemy się już wkrótce, jednakże teraz chciałbym przedstawić Wam moje Oscarowe typy. Kto powinien zgarnąć statuetkę według Silver Screen?



















Bez owijania w bawełnę poniżej prezentuję listę nominowanych w każdej z kategorii oraz jednego zwycięzcę, który według mnie powinien zdobyć statuetkę:

NAJLEPSZY FILM:
"Big Short"
"Brooklyn"
"Mad Max: Na drodze gniewu"
"Marsjanin"
"Most szpiegów"
"Pokój"
"Spotligh"
"Zjawa"

Patrząc na tegoroczne zestawienie filmów nominowanych do Oscara® za "Najlepszy film" muszę przyznać, że niezwykle ciężko było mi się zdecydować który z nich powinien statuetkę otrzymać. Decyzja ta jest znacznie trudniejsza niż w zeszłym roku, albowiem moje serce rozdarte jest pomiędzy kilkoma tytułami, z których każdy po trochu zasługuje na tę nagrodę. Duży kawałek serca skradł "Spotlight" Toma McCarthy'ego, który w brawurowy sposób ukazał pracę dziennikarzy śledczych na tropie księży kościoła rzymskokatolickiego, którzy molestowali dzieci. Inną cześć porwał pasjonujący "Big Short", który w rewelacyjny sposób opowiedział o kryzysie gospodarczym Kolejną cząstkę skradł "Mad Max: Na drodze gniewu" (z wiadomych powodów ;)), przejmujący i niezwykle prawdziwy "Brooklyn" oraz solidnie opowiedziany i wykonany "Most szpiegów". Jednakże w ostatecznym rozrachunku to chyba "Pokój" Lennyego Abrahamson'a poruszył mnie najbardziej. Mamy w nim intrygującą, lekko tajemniczą i przejmującą historię, która niezwykle wciąga oraz daje do myślenia. Z jednej strony pełna napięcia oraz dramatu, a z drugiej wypełniona ciepłem i miłością. Idealne połączenie. Do tego rewelacyjne aktorstwo oraz wykończenie. Dzięki temu fenomenalnemu połączeniu otrzymujemy obraz niemalże idealny i jak najbardziej godny Oscara®.

NAJLEPSZY REŻYSER:
Lenny Abrahamson – "Pokój"
Alejandro Gonzalez Iñarritu – "Zjawa"
Tom McCarthy – "Spotlight"
Adam McKay – "Big Short"
George Miller – "Mad Max: Na drodze gniewu"

Kiedy spojrzymy na każdą z nominowanych w tej kategorii osób bardzo szybko dostrzeżemy, że statuetka należy się Georgeowi Millerowi. Tych co widzieli najnowszego "Mad Maxa" nie powinno to dziwić. Reżyser z niezwykłym wyczuciem opowiedział nam historię Maxa i Furiosy dodatkowo świetnie radząc sobie z obsadą oraz wykończeniem. Miller ma łeb na karku, a dowodem na to jest cały film, który świetnie odzwierciedla jego pracę na planie.

NAJLEPSZY AKTOR:
Bryan Cranston – "Trumbo"
Matt Damon – "Marsjanin"
Leonardo DiCaprio – "Zjawa"
Michael Fassbender – "Steve Jobs"
Eddie Redmayne – "Dziewczyna z portretu"

Choć trudno w to uwierzyć w moich rozmyślaniach nad statuetką dla najlepszego aktora pojawiły się dwa typy. Żaden z nich niestety nie jest Leonardo DiCaprio. Dlaczego? Ponieważ aktor ten w tym roku na nagrodę nie zasługuje, a przyznanie mu jej na litość to duży błąd. Szczególnie, że Bryan Cranston oraz Michael Fassbender mają największe szanse w tym roku na statuetkę. To właśnie oni znaleźli się w kręgu moich rozmyśleń. Ostatecznie postawiłem na Fassbendera, albowiem jest to fenomenalna kreacja, która na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci.

NAJLEPSZA AKTORKA:
Cate Blanchet – "Carol"
Brie Larson – "Pokój"
Jennifer Lawrence – "Joy"
Charlotte Rampling – "45 lat"
Saoirse Ronan – "Brooklyn"

W przyznawaniu nominacji dla tej kategorii nie musiałem się długo zastanawiać. Bez wahania obstawiam Brie Larson za jej fenomenalną kreacje w filmie "Pokój". To co artystka zaprezentowała naprawdę zasługuje na nagrodę.

NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY:
Christian Bale – "Big Short"
Tom Hardy – "Zjawa"
Mark Ruffalo – "Spotlight"
Mark Rylance – "Most szpiegów"
Sylvester Stallone – "Creed: Narodziny legendy"

Kolejna kategoria, w której miałem zagwozdkę. Zastanawiałem się nad trzema typami, którymi są: Mark Ruffalo, Sylvester Stallone oraz Tom Hardy. Każdy z nich zaprezentował sobą rewelacyjne aktorstwo i naprawdę ciężko było mi zadecydować, który z panów powinien zgarnąć nagrodę. W ostatecznym rozrachunku postawię chyba na Stallone'a, który wiele już w swoim życiu przeszedł i raz był w blasku chwały, a raz w dołku. Ponowną rolą Rockyego udowodnił swoją wielkość i za to mu chwała.

NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA:
Jennifer Jason Leigh – "Nienawistna ósemka"
Rooney Mara – "Carol”
Rachel McAdams – "Spotlight"
Alicia Vikander – "Dziewczyna z portretu"
Kate Winslet – "Steve Jobs"

Tym razem dwie panie szczególnie przykuły naszą uwagę. Jennifer Jason Leigh oraz Alicia Vikander. Obie pokazały na ekranie swoje talenty w fenomenalny sposób. Jednakże nagroda jest tylko jedna i według mnie powinna powędrować do świetnej Vikander. Emocje jakie ukazuje w "Dziewczynie z portretu" zapierają dech w piersiach. Portretując silną, a zarazem wrażliwą kobietę aktorka ustawia wysoką poprzeczkę.

NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY:
Alex Garland – "Ex Machina"
Matt Charman, Ethan Coen, Joel Coen – "Most szpiegów"
Joe Singer, Tom McCarthy – "Spotlight"
Andrea Berloff, Jonathan Herman, S. Leigh Savidge, Alan Wenkus – "Straight Outta Compton"
Ronnie del Carmen, Josh Cooley, Pete Docter, Meg LeFauve – "W głowie się nie mieści"

Czy pomyślelibyście, że ktoś może zrobić film o waszych emocjach, który w tak fenomenalny sposób będzie odzwierciedlać prawdę? Pixar pomyślał i stworzył dzieło które przewyższa jakąkolwiek znaną mi dotychczas bajkę. Nie wierzycie? Przekonajcie się sami.

NAJLEPZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY:
Adam McKay, Charles Randolph – "Big Short"
Nick Hornby – "Brooklyn"
Phyllis Nagy – "Carol"
Drew Goddard – "Marsjanin"
Emma Donoghue – "Pokój"

Mój wybór nie może być inny niż Emma Donogue za "Pokój". Ta pasjonująca opowieść nic by nie zdziałała bez tak rewelacyjnego scenariusza. Trzymam kciuki.

NAJLEPSZY FILM NIEANGLOJĘZYCZNY:
"Krigen" (Dania)
"Mustang" (Francja)
"Szyn Szawła" (Węgry)
"Theeb” (Jordania)
"W objęciach węża" (Kolumbia)

Film ten ukazuje nam nowe i świeże podejście do Holocaustu oraz udowadnia, że filmy o takiej tematyce wcale nie muszą być nudne i tendencyjne. Mowa oczywiście o "Synie Szawła" – węgierskim kandydacie do Oscara.

NAJLEPRZY FILM ANIMOWANY:
"Anomalisa"
"Baranek Shaun"
"Boy and the World"
"Marnie: Przyjaciółka ze snów"
"W głowie się nie mieści"

Ten wybór jest tak oczywisty, że chyba każdy z nas jest w stanie obstawić dużą sumę pieniędzy na ten tytuł. "W głowie się nie mieści" tak właściwie ma już Oscara w kieszeni. Jedyne co teraz trzeba zrobić to odebrać nagrodę.

NAJLEPSZY FILM DOKUMENTALNY:
"Amy"
"Cartel Land"
"Scena ciszy"
"What Happened, Miss Simone?"
"Winter on Fire: Ukraine’s Fight for Freedom"

"Amy" to rewelacyjny dokument ukazujący blaski i cienie sławy oraz drogę z samego szczytu na sam dół. Świetna robota Asifa Kapadii

NAJLEPSZY KRÓTKOMETRAŻOWY FILM AKTORSKI:
"Alles wird gut"
"Ave Maria"
"Day One"
"Shok"
"Stutterer"

W tej kategorii niestety nie mam faworytów.

NAJLEPSZY KRÓTKOMETRAŻOWY FILM ANIMOWANY:
"Nie możemy żyć bez kosmosu"
"Niedźwiedzia opowieść"
"Sanjay’s Super Team"
"World of Tomorrow"

Jedyny znany mi z tej kategorii film animowany to "Sinjay's Super Team", a więc na niego postawię.

NAJLEPSZY KRÓTKOMETRAŻOWY FILM DOKUMENTALNY:
"Body Team 12"
"Chau, Beyond the Lines"
"Claude Lanzmann: Spectres of the Shoah"
"The Girl on the River: The Price of Forgiveness"
"Last Day of Freedom"

W tej kategorii niestety nie mam faworytów.

NAJLEPSZA MUZYKA:
Carter Burwell – "Carol"
John Williams – "Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy"
Thomas Newman – "Most szpiegów"
Ennio Morricone – "Nienawistna ósemka"
Jóhann Jóhannsson – "Sicario"

Tegoroczne zestawienie kandydatów do "Najlepszej ścieżki dźwiękowej" jest niezwykle zróżnicowane. Mamy muzykę do filmu akcji - "Sicario", do dramatu – "Carol", do kina szpiegowskiego – "Most szpiegów", do produkcji Tarantino – "Nienawistna ósemka" oraz do kina sci-fi – "Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy". Jednakże w tym niezwykle barwnym zestawieniu da się bardzo łatwo wyróżnić te, które naprawdę mają szansę na Oscara. Trójka najlepszych soundtracków jawi się tak: "Sicario", "Carol" i "Most szpiegów". Jednakże spośród tych trzech bezkonkurencyjnie wygrywa Carter Burwell ze swoją ścieżką do dramatu Todda Haynes'a pt: "Carol". Dlaczego? Albowiem soundtrack ten pełen jest intrygujących i wprowadzających w odpowiedni nastrój utworów, które dzięki swojej różnorodności i bogactwie dźwięków momentalnie zapadają w pamięć. Dodatkowo oprócz rewelacyjnego współgrania z obrazem soundtrack ten wyśmienicie prezentuje się w odsłuchu "na spokojnie" w domu. Dzięki tym rzeczom Carter Burwell w tym roku jest idealnym laureatem Oscara za "Najlepszą muzykę oryginalną".

NAJLEPSZA PIOSENKA:
"Earned It" – "Pięćdziesiąt twarzy Greya"
"Manta Ray" – "Rising Extinction"
"Simple Song #3" – "Młodość"
"Till It Happens to You" – "Pole walki"
"Writing’s on the Wall" – "Spectre"

Trzy utwory: "Earned It", "Till It Happens To You" oraz "Writing's on the Wall" były brane przez mnie pod uwagę. Ostatecznie zdecydowałem się na silny głos Lady Gagi oraz piosenkę "Till It Happens to You", która oprócz świetnego brzmienia porusza ważny temat.

NAJLEPSZE ZDJĘCIA:
"Carol"
"Mad Max: Na drodze gniewu"
"Nienawistna ósemka"
"Sicario"
"Zjawa"

Nikogo chyba nie zdziwi, że postawię na Emmanuela Lubezkiego za zdjęcia do "Zjawy". Jednakże czy operator kamery dostanie Oscara trzeci raz z rzędu?

NAJLEPSZA SCENOGRAFIA:
"Dziewczyna z portretu"
"Mad Max: Na drodze gniewu"
"Marsjanin"
"Most szpiegów"
"Zjawa"

"Mad Max" nie ma sobie równych w tej kategorii dlatego to właśnie na niego postawię i na te fenomenalne i stworzone z wielkim rozmachem scenografie.

NAJLEPSZE KOSTIUMY:
"Carol"
"Dziewczyna z portretu"
"Kopciuszek"
"Mad Max: Na drodze gniewu"
"Zjawa"

Jeśli chodzi o kostiumy to najlepszym kandydatem w tej kategorii jest "Dziewczyna z portretu". Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że "Kopciuszek" ma również spore szanse.

NAJLEPSZA CHARAKTERYZACJA I FRYZURY:
"Mad Max: Na drodze gniewu"
"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął"
"Zjawa"

"Mad Max" po raz kolejny. Charakteryzacja w tym filmie dosłownie wymiata i nie jestem w stanie wyobrazić sobie żadnego innego filmu ze statuetką w tej kategorii.

NAJLEPSZY MONTAŻ:
Hank Corwin – "Big Short”
Maryann Brandon, Mary Jo Markey – "Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy"
Margaret Sixel – "Mad Max: Na drodze gniewu"
Tom McArdle – "Spotlight"
Stephen Mirrione – "Zjawa"

Trochę zaczyna to być monotonne nie uważacie? Niestety taka jest prawda, że w kategoriach technicznych "Mad Max" nie ma sobie równych. Tak samo jest z montażem, który jest jedną z większych zalet produkcji.

NAJLEPSZE EFEKTY SPECJALNE:
"Ex Machina"
"Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy"
"Mad Max: Na drodze gniewu"
"Marsjanin"
"Zjawa"

Choć coś wewnątrz mnie podpowiada mi, że to "Gwiezdne wojny" zdobędą nagrodę w tej kategorii ja wciąż lekceważę ten głos mówiąc, że to "Mad Max" po raz kolejny zdobędzie statuetkę. Czemu tak miałoby się stać? Z całym szacunkiem dla gwiezdnej sagi, ale to właśnie efekty w filmie Millera wywarły na mnie największe wrażenie. Swoją decyzję porę faktem, że połowa z tego co widzimy w filmie to prawdziwe wybuchy.

NAJLEPSZY DŹWIĘK:
"Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy"
"Mad Max: Na drodze gniewu"
"Marsjanin"
"Sicario"
"Zjawa"

Ponownie "Mad Max". Szkoda mi nawet słów aby tłumaczyć Wam dlaczego dokonałem takiego wyboru. Musicie zobaczyć "Na drodze gniewu", żeby przekonać się na własne oczy i uszy, że ten film to perełka pod względem technicznym.

NAJLEPSZY MONTAŻ DŹWIĘKU:
"Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy"
"Mad Max: Na drodze gniewu"
"Marsjanin"
"Most szpiegów"
"Zjawa"

Jeśli chodzi o montaż dźwięku to w tym przypadku moja nominacja powędruje do "Gwiezdnych Wojen", które świetnie ukazują jak sprytnie i z jak wielką gracją można zmontować dźwięk.
Na niebie niespodziewanie pojawiają się ogromne statki Obcych - Zwierzchników - którzy przejmują całkowitą kontrolę nad światem, narzucając mu własny porządek nie używając przy tym siły. W krótkim czasie Ziemia wkracza na drogę pokoju, dobrobytu i ogólnego szczęścia. Nie eliminuje to jednak podstawowych pytań, jakie zadaje sobie ludzkość: kim są Obcy? Skąd i po co przybyli? Kto lub co nimi kieruje? Jakie są ich zamiary wobec Ziemi i jej mieszkańców? I dlaczego cały czas pozostają w ukryciu?

twórca: Matthew Graham
oryginalny tytuł: Childhood's End
na podstawie: powieści pt: "Koniec dzieciństwa"  Arthura C. Clarke'a
gatunek: Dramat, Sci-Fi
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1,5 godz.
odcinków: 3
sezonów: 1
muzyka: Charlie Clouser
zdjęcia: Neville Kidd
produkcja: Syfy
średnia ocena: 7,9/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)






 
Koniec czy początek?

Zastanawialiście się kiedyś jak będzie wyglądał koniec świata? Nie? Nic w tym dziwnego. Kto by się zastanawiał nad czymś co mogłoby bezpowrotnie zakończyć nie tylko jego życie, ale także całego świata. Jednakże jeśli mielibyście się zastanowić to jak wyglądał by koniec według Was? Byłaby to totalna rozwałka niczym z filmu Rolanda Emmericha pt: "2012"? A może byłaby to inwazja złowrogo nastawionych kosmitów, którzy chcą: a – zniszczyć ziemię bo tak im się podoba, b – wykorzystać ludzi do swoich niecnych celów, c – uśmiercić ludzkość by móc skolonizować naszą planetę? Jest jeszcze trzecia opcja wyjęta wprost z Biblii, ale zapewne nikt o niej nie pomyślał. A więc którą z nich byście obstawili? Zapewne tą najefektowniejszą bo jak odejść to z hukiem. ;) Niestety jak się może okazać koniec przyjdzie w najbardziej nieoczekiwanym momencie, a jego przyczyną możemy być my sami.

"Koniec dzieciństwa" opowiada o losach współczesnej ziemi , która będzie musiała zmierzyć się nowym zagrożeniem. Albowiem pewnego dnia nad największymi miastami świata "zaparkowały" olbrzymie statki kosmiczne, które zaburzyły funkcjonowanie planety. Przybyli do nas Nadzwierzchnicy, którzy zamiast wypowiedzenia nam wojny zaofiarowali nam pomoc... Produkcja serwuje nam bardzo ciekawy początek, w którym można wyczuć niepokój oraz grozę. Twórcy ukazują nam zarazem początek jak i koniec wszystkiego co dotychczas znaliśmy. Jednakże z czasem spuszczają z tonu i jedyne co pozostaje to jedna wielka tajemnica odnosząca się do przyczyny przybycia Nadzwierzchników. Fabuła od początku jest bardzo ciekawa oraz wciągająca. Ukazuje nam losy kilku niezwiązanych ze sobą bohaterów, których życie ulegnie drastycznej zmianie po pojawieniu się obcych. Na pierwszy plan znacząco wysuwa się wątek Rickyego, który nomen omen prezentuje się naprawdę dobrze. Niestety z czasem bohater, który zdawał się być główną postacią produkcji zaczyna systematycznie znikać z ekranu, aż jego wątek zostaje doprowadzony do marnego końca. Z kolei postacie, które z początku miały niewielkie role nagle pod koniec okazują się tymi pierwszoplanowymi. Pod tym względem serial jest niezwykle nierówny co oczywiście wpływa również na jego akcję, która przeżywa nieustanne "wzloty i upadki". Jednakże w ostatecznym rozrachunku nie jest to rzecz, która tak bardzo nam przeszkadza, ani nie okazuje się wielką skazą dla serii. Albowiem twórcy zetknęli się z bardzo trudnym materiałem, który nie tylko opowiada o najeździe kosmitów, ale również porusza tematykę religijną. Scenariusz serialu powstał na podstawie powieści Arthura C. Crake'a, która jest uważana za jedną z najbardziej rewolucyjnych w kategorii science fiction. A wszystko to zawdzięcza niebanalnemu podejściu do tematu jakim jest koniec świata. Sekret tkwi w szczegółach, których w serii nie zabrakło. Oprócz jednego z najoryginalniejszych i kompletnie nieprzewidywalnych pomysłów na zakończenie żywotu ziemi w serialu natkniemy się również na bardzo szczegółową i jak najbardziej odzwierciedlającą rzeczywistość analizę postępowań ludzkości oraz przekonamy się co ma z tym wspólnego religia. Jedną z najistotniejszych rzeczy w serii są reakcje ludzi na wszystko to co dzieje się wokół nich dookoła po przybyciu obcych. Ukazano nam jak starają się one zrozumieć nową rzeczywistość. Jedni zwrócili się w stronę Boga inni poszukiwali odpowiedzi w nauce, a pozostali zaakceptowali nowe "warunki". Jednakże zawsze są również i tacy, którzy będą próbowali przywrócić dawny stan w myśl rewolucji. A wszystko to spowodowane pojedynczym wydarzeniem, które jak widać jest w stanie niewyobrażalnie podzielić społeczeństwo. Zaskakujące, że twórcom udało się to ukazać w tak rewelacyjny sposób. Choć fabuła nie zawsze jest ciekawa, ani nie jest wypełniona po brzegi wartką akcją, to jednak w bardzo lekki, przystępny i ciekawy sposób ukazuje nam całkiem inną historię końca świata.

Pod względem aktorskim serial prezentuje się naprawdę dobrze. Mamy dobrze zarysowane oraz sportretowane postacie, których historia od samego początku nas urzeka.  Każdy z bohaterów zmaga się z jakimś problemem, któremu musi stawić czoła. Nigdy nie wiadomo jak potoczą się ich losy, ani jakich decyzji dokonają. W obsadzie znaleźli się: Mike Vogel jako Ricky Stormgren, Daisy Betts jako Ellie Stormgren, Ashley Zukerman jako Jake Greggson, Hayley Magnus jako Amy Morrel, Osy Ikhile jako Milo Rodricks, Charlotte Nicdao jako Rachel Osaka oraz Julian McMahon jako Dr Rupert Boyce, Yael Stone jako Peretta Jones i Charles Dance w roli Nadzwierzchnika imieniem Karellen.

To co zdecydowanie wyróżnia "Koniec dzieciństwa" to specyficzny klimat, który łączy w sobie dramat, tajemnicę, nostalgię, religię oraz tematykę sci-fi. Warto również zwrócić uwagę na bardzo dobre efekty specjalne, które rewelacyjnie się prezentują i zdecydowanie podwyższają rangę serii. Syfy się postarało. Oprócz tego mamy jeszcze klimatyczną muzykę Charliego Clouser'a i bardzo dobrą charakteryzację (patrz Karellen).

Przyszłość. Mroczny, nieszczęsny świat. Wypełniony wojnami, chorobami i głodem? Czy takie jest nasze przeznaczenie? Nie wydaje mi się. A może przyszłość to pełen uciech i dogodności świat wypełniony pokojem i szczęściem? Czy przyszłość jest z góry ustalona? Obawiam się, że nikt na świecie nie zna odpowiedzi na te pytania co czyni je jeszcze bardziej męczącymi. Jednakże zamiast globalnej katastrofy może okazać się, że przyszłość to będzie drugi raj. Eden 2.0. Kto wie? Jedno jest pewne, że nic nie przychodzi za darmo. Zawsze jest jakaś cena, która trzeba zapłać. Tak właśnie jest w serialu "Koniec dzieciństwa" gdzie stawka jaką przyszło nam ponieść okazała się zbyt wysoka. Sama końcówka serialu jest niczym smutne zderzenie się z realiami, które przerastają nas wszystkich. Choć ciężko nam coś takiego zaakceptować nie zmienia to faktu, że to już koniec. Jednakże my nadal będziemy uważać to wszystko za nic nieznaczący miraż, który jest wytworem naszej wyobraźni. A kiedy przetrzemy dobrze oczy zniknie w mgnieniu oka. Wszystko to jest fenomenalnym dowodem oraz potwierdzeniem na istotę natury ludzkiej. Choć twórcy serwują nam niezwykle filozoficzne zakończenie niestety znowu się potykają. Zbyt mało uwagi poświęcają wyjaśnieniu pewnych kwestii przez co nie wszystko jest dla nas jasne. Po dłuższym namyśle również ciężko dojść nam do sposobu w jakim wszystko się zakończyło. W tym wypadku przyda się pomoc w postaci powieści, która rozwiewa wszelkie wątpliwości. Jednakże w ostatecznym rozrachunku "Koniec dzieciństwa" to niezwykle ciekawa seria, wypełniona nostalgią, filozoficznymi przemyśleniami oraz ciekawymi postaciami. Choć zdarzają się jej potknięcia to w ogólnym rozrachunku nie rażą nas tak bardzo. Serial z pewnością jest wart uwagi i godny polecenia.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Claire jest niezwykle wrażliwą, pełną niewinności i ambicji baletnicą. Nie brakuje jej talentu i zapału do pracy. Pewnego dnia jej marzenia o karierze się spełniają. Dziewczyna dostaje się do bardzo prestiżowej American Ballet Company w Nowym Jorku. Niestety, droga na szczyt nie będzie usłana różami. Tym bardziej, że świat profesjonalnego baletu potrafi być bardzo wymagający i trudny. Claire musi się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Czy w tym całym szaleństwie uda jej się nie zatracić siebie?

twórca: Moira Walley-Becket
oryginalny tytuł: Flesh and Bone
gatunek: Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 45 min.
odcinków: 8
sezonów: 1
muzyka: Dave Porter
zdjęcia: Terry Stacey, Adam Arkapaw
produkcja: Starz
średnia ocena: 7,6/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)







 
Z krwi i kości

Balet to bardzo wdzięczny temat w świecie filmów oraz telewizji. Jedną z najsłynniejszych produkcji jest oczywiście "Czarny łabędź" Darrena Aronofsky'iego. Nic więc dziwnego, że Moira Walley-Becket postanowiła opowiedzieć nam o losach baletnicy w jej najnowszym serialu pt: "Pot i łzy". Jednakże czy ta miniseria od Starz zasługuje na uwagę?

Fabuła serialu opowiada o młodej i ambitnej Claire, która wstępuje do jednej z akademii baletowych i rozpoczyna całkiem nowe, pełne niebezpieczeństw życie. Jak odnajdzie się w nowym świecie? Produkcja już od samego początku jest w stanie nas zaintrygować i sprawić, że  ukazywana na ekranie historia niesamowicie nas wciągnie. Twórczyni w bardzo zgrabny i sprawny sposób przedstawia nam wszystkich bohaterów oraz rozpoczyna opowiadać wszystkie wątki z nimi związane. Na "dzień dobry" zostajemy zalani masą informacji, których większość pozostaje dla nas niewiadomą. Dopiero z czasem zostają ujawniane nam wszystkie informacje dzięki czemu jesteśmy w stanie poskładać całość do kupy. Fabuła serialu jest niezwykle rozbudowana i oprócz bardzo intrygującego i wciągającego wątku głównego posiada również cała masę pobocznych historii, z których to tylko niektóre są godne uwagi. Niestety, ale twórczyni chcąc opowiedzieć nam bardzo dużo zagalopowała się prezentując całą masę odrębnych opowieści, które tylko niepotrzebnie zajmują czas ekranowy. Oczywiście nie mówię tu o wszystkich. Na myśl przychodzą mi dwa konkretne, które nic do serialu nie wniosły, a zepsuły tylko jego finalny wydźwięk. Jednakże oprócz tych dwóch znalazło by się jeszcze kilka, które rozpoczęto, a następnie bardzo szybko zakończono jakby, ktoś powiedział, że nie ma czasu na ciągnięcie ich dalej. Niestety, ale pod tym względem serial wywiera bardzo mieszane uczucia. Natomiast główna intryga ściśle powiązana z postacią Claire to niezwykle ciekawa i wciągająca opowieść o bohaterce, która wiele przeszła. O tym jak zdecydowała się podjąć trudną decyzję i w końcu zawalczyć o swoją przyszłość. Jednakże jak się później okaże podjęcie decyzji to była najłatwiejsza rzecz z jaką musiała się zmierzyć. Albowiem w Nowym Jorku czeka na nią prawdziwe wyzwanie. Sprostać oczekiwaniom akademii oraz odnaleźć się w wielkim mieście gdzie nie łatwo o pomoc od kogokolwiek. Dzięki dobremu scenariuszowi bardzo szybko wchodzimy w świat przedstawiony i razem z Claire próbujemy dowiedzieć się jak funkcjonuje. Wraz z bohaterką przemierzamy ulice Nowego Jorku, zaglądamy na próby baletowe, za kulisy produkcji, a nawet do klubu striptizu. Dzięki wartkiemu tempie akcji właściwie nie ma mowy o nudzie. Wydarzenia ekranowe w większości serwowane są nam w bardzo przystępny sposób, a całość po prostu bardzo dobrze się ogląda. Gdyby nie ta nieszczęsna liczba wątków pobocznych, z których większość jest zbędna serial prezentowałby się znacznie lepiej. Nie przerywano by nam intrygującej akcji niepotrzebnymi scenami, ani nie zawracano głowy opowiadaniami, które bardzo szybko i bez echa się porzuca. Zdaje się to trochę mało profesjonalne zważywszy na renomę twórczyni.

Miniseria może pochwalić się również ciekawie stworzonymi i sportretowanymi postaciami, które w dużej mierze odpowiadają za sukces serii. Bohaterami serialu są  rozmaite osobowości, które współżyją w tej samej rzeczywistości i nieustannie wpływają na siebie nawzajem. To silne, krnąbrne i niezwykle intrygujące sylwetki, które za wszelką cenę będą walczyć o swoje. Postaci mamy dosyć dużo, aczkolwiek twórczyni bardzo zgrabnie poradziła sobie z nakreśleniem każdej z nich. Udało jej się maksymalnie wykorzystać ekranowy czas by opowiedzieć nam o każdej z postaci wystarczająco dużo, abyśmy byli usatysfakcjonowani. Oczywiście najwięcej czasu poświęcono głównej bohaterce czyli Claire, której historia jest bardzo intrygująca. Z początku postać ta jest niezwykle cicha, nieśmiała oraz zamknięta w sobie. Widać, od razu, że nie pasuje do różnorodnej mozaiki Nowego Jorku. Jednakże z czasem Claire zmienia się i pod koniec serialu okazuje się być całkiem inną osobą. Jest to świetny przykład ukazujący nam jak środowisko wpływa na kształtowanie naszej osobowości. Jest to również pewna forma transformacji, w której stajemy się jeszcze lepszą wersją samego siebie. W tej roli mamy świetną Sarah Hay, która bardzo dobrze ukazała nam transformację swojej bohaterki co w efekcie sprowadzało się do sportretowania dwóch różnych osobowości. Na ekranie pojawiają się również: Ben Daniels jako Paul Grayson – surowy trener baletu, Raychel Diane Weiner jako Daphne Kensington – koleżanka Claire, Irina Dvorovenko jako Kiira Koval – primabalerina, Emily Tyra jako Mia Bialy – rywalka Claire, Josh Helman jako Bryan – brat głównej bohaterki oraz Karell Williams jako Trey, Sascha Radetsky jako Ross, Marina Benedict jako Toni Cannava, Patrick Page jako Sergei Zelenkov oraz Damon Herriman jako Romeo. Pod względem aktorskim serial stoi na bardzo dobrym poziomie zważywszy na fakt, że w tego typu produkcjach zatrudnia się profesjonalnych tancerzy, a nie aktorów.

Pod względem technicznym "Pot i łzy" również prezentuje się na dobrym poziomie. Mamy ciekawe zdjęcia Terryego Stacey'a i Adama Arkapaw'a oraz bardzo dobra muzykę Davea Porter'a. Na uwagę zasługują również scenografie, kostiumy oraz choreografie taneczne. Warto również zwrócić uwagę na niespokojny klimat produkcji oraz nieustanne napięcie. Ciekawie prezentuje się również skomplikowana wizja świata baletu oraz wypatrzona droga do sukcesu, która niekoniecznie związana jest z umiejętnościami.

Koniec końców najnowsza produkcja stacji Starz to warta uwagi przygoda będąca pasjonująca opowieścią o losach głównej bohaterki. Niestety serial charakteryzuje się straszną dwoistością. Z jednej strony mamy ciekawy wątek główny, a z drugiej masę niepotrzebnych wątków pobocznych psujących wydźwięk produkcji. Z końcówką jest tak samo. Mamy niezwykle emocjonujący finał pełen wielkich uniesień, a na przekór jemu ukazano nam nieciekawą i pozbawioną sensu scenę kończącą jeden z wielu wątków. Czy było to konieczne? Nie sądzę. Ale jestem pewien, że bez tego całość prezentowałaby się znacznie lepiej. Tak to musimy się pocieszyć tym co nam zostało.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Lata 50. XX wieku. Eilis Lacey, młoda dziewczyna z Irlandii, opuszcza rodzinny kraj i wyrusza do Ameryki, by szukać szczęścia w Nowym Jorku. Początkowa tęsknota za domem mija, gdy w życiu Eilis pojawia się mężczyzna, a wraz z nim pierwsza miłość i romantyczne uniesienia. Wkrótce jednak przeszłość daje o sobie znać i Eilis musi dokonać dramatycznego wyboru między dwoma krajami i dwoma stylami życia… 


gatunek: Melodramat
produkcja: USA
reżyser: John Crowley
scenariusz: Nick Hornby
czas: 1 godz. 45 min
muzyka: Michael Brook
zdjęcia: Yves Bélanger
rok produkcji: 2015
budżet:10 milionów $
ocena: 8,5/10






 
Nowa w mieście

Co byście powiedzieli na niesamowitą i jedyną w swoim rodzaju wyprawę, która na zawsze może zmienić Wasze życie? Zainteresowani? Wyobraźcie więc sobie swoje dotychczasowe życie. Przeanalizujcie dokładnie każdy szczegół, a następnie odpowiedzcie sobie na bardzo ważne pytanie: czy jesteście szczęśliwi? Czy czujecie się dobrze  w wykonywanym przez siebie zawodzie? Czy lubicie Wasze miejsce zamieszkania? Jeśli na wszystkie te pytania odpowiecie przecząco będzie oznaczać to, że czas na zmianę. Może powinniście zdecydować się na to samo co bohaterka naszego filmu?

"Brooklyn" opowiada o młodej Ellis Lacey, która postanawia opuścić swoją rodzinę, swoje miasto oraz swój kraj, aby znaleźć dla siebie nowe życie w Ameryce. Choć produkcja z początku może wydawać się kolejną historią miłosną to jednak nie dajcie się zwieść. Fabuła obrazu Johna Crowley'a to pasjonująca, niezwykle wciągająca, bardzo emocjonująca oraz intrygująca opowieść o młodej dziewczynie szukającej dla siebie miejsca na ziemi. Już z samego początku twórcy ukazują nam jak bardzo Ellis jest nieszczęśliwa w Irlandii oraz fakt, że bardzo chce się wyrwać z małej mieściny, w której mieszka. Twórcy ukazują nam cały proces, w którym nasza bohaterka zmaga się z decyzją jaką podjęła, ale także ukazują jak życie w Ameryce na nią wpływa. Dzięki rewelacyjnemu scenariuszowi, który fenomenalnie ukazuje nam lata 50. XX bez problemu jesteśmy w stanie przenieść się do świata filmu i razem z bohaterką przeżywać jej wzloty i upadki. Jej smutki oraz momenty radości. Twórcom udaje się wytworzyć między widzami, a postaciami niezwykłą więź, dzięki której tak świetnie jesteśmy w stanie wczuć się w ich role i odczuwać to samo co oni. W fenomenalny sposób ukazano różnice dzielące Irlandię i Amerykę jako kompletnie odrębne światy oraz kontrast pomiędzy mentalnością ludzi starego i "młodego" kontynentu. Jesteśmy świadkami jak wiele może się w naszym życiu zmienić jeśli przykładowo dokonamy zmiany środowiska, w którym żyjemy. To zaskakujące, że takie pozornie błahe sprawy w rzeczywistości  są w stanie nas zdefiniować. Jednakże oprócz rewelacyjnego świata przedstawionego produkcja ma nam jeszcze znacznie więcej do zaoferowania. W bardzo klasyczny, ale jakże intrygujący sposób opowiada nam o prawdziwej i głębokiej miłości. Mówi o nieustannej tęsknocie do tego co się porzuciło, a co na zawsze będzie się trzymać w sercu. Wszystko to sprowadza się do bardzo
życiowych i pozornie prostych rzeczy, które w rzeczywistości okazują się być bardziej ujmujące niż niejedna zmyślona historia miłosna.

Jednakże scenariusz i fabuła nie są jedyną zaletą tej produkcji, albowiem "Brooklyn" posiada fenomenalnie napisane i wykreowane postacie, które już od pierwszych scen urzekają nas swoim stylem bycia. Na pierwszym planie mamy oczywiście Ellis czyli zamkniętą w sobie, cichą i pozbawioną pewności siebie dziewczynę, która podjęła niemożliwą decyzję o wyjeździe z kraju. Jednakże jak się później okazuje decyzja ta była słuszna, a sama bohaterka wiele na niej skorzystała. Jej pobyt w Ameryce to niezwykła zmiana z dziewczyny w kobietę, którą nigdy by się nie stała zostając w Irlandii.
Da się to dostrzec w spojrzeniach, wyrazach twarzy oraz ubiorze. W tej roli mamy rewelacyjną Saoirse Ronan, która perfekcyjnie ukazała nam zmiany zachodzące w jej postaci. Na ekranie pojawiają się również Emory Cohen i Domhnall Gleeson jako mężczyźni zainteresowani główną bohaterką. Jednakże każdy z nich zakochał się w niej z innych powodów i w innej rzeczywistości. Drugi plan także nie zawodzi ze świetną Julie Walters oraz Jimem Brodabentem będących dopełnieniem całego obrazu.

Pod względem technicznym produkcja również nie odstaje od wysokich standardów. Mamy świetne zdjęcia Yves Bélangera, który bardzo często skupia się na twarzy naszej bohaterki wyrażającej mnóstwo emocji. Warto również zwrócić uwagę na spokojną i sielankową muzykę Michaela Brooka, która rewelacyjnie wpasowuje się w naszą opowieść. Nie można oczywiście zapomnieć o lekkim humorze, świetnej scenografii oraz kostiumach, które bez problemu odzwierciedlają lata 50.

A więc jesteście gotowi tak jak Ellis wyruszyć w waszą przygodę życia? Zmienić wszystko z dobrego na lepsze i poczuć się szczęśliwym? Nie wiem jak wy ale ja jestem gotów. Jednakże żeby zmienić swoje życie nie muszę wcale wyjeżdżać do Ameryki. Wystarczy, że podejmę decyzję, która będzie dla mnie wiele znaczyła i już samo to będzie dla mnie świadectwem o przełomie jaki dokonałem w swoim życiu. "Brooklyn" właśnie opowiada o takich nieustających zmianach, które ostatecznie mogą uczynić z nas kompletnie innego człowieka. Ten film to również rewelacyjny przykład na starcie się mentalności jak i obyczajów różnych krajów. Jednakże przede wszystkim najnowszy film Johna Crowleya to pasjonująca opowieść o miłości, o trudnych wyborach, o tęsknocie i o spełnianiu swoich marzeń, które z pomocą innych nie będą już dłużej marzeniami, a samą prawdą. Muszę przyznać, że niewiele tego typu filmów jest w stanie mnie poruszyć, jednakże "Brooklyn" jest wyjątkowy i warto na niego zwrócić uwagę.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Kiedy na skutek ataku terrorystycznego w Dallas,  w Teksasie, dochodzi do eksplozji budynku, agenci Fox Mulder i Dana Scully zostają wciągnięci w sam środek niebezpiecznego rządowego spisku. Z pomocą niestabilnego psychicznie doktora Kurtzweil'a agenci ryzykują swoje kariery i życia, by odkryć prawdę i zlokalizować śmiertelnego wirusa niewiadomego pochodzenia. Nie wszyscy jednak pragną tego samego. Mulder i Scully szybko odkrywają, że za całym zamieszaniem stoją ludzie gotowi poświęcić wszystko, aby ich sekret nie wyszedł na jaw. Walcząc z czasem najsłynniejsza para agentów FBI przemierza świat aby pokonać przyszłość...

gatunek: Thriller, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Rob Bowman
scenariusz: Chris Carter
czas: 2 godz. 2 min
muzyka: Mark Snow
zdjęcia: Ward Russell
rok produkcji: 1996
budżet: 66 milionów $
ocena: 7,3/10










 
Szukając prawdy na dużym ekranie

"Z Archiwum X" po pięciu ciekawych, całkiem udanych i przede wszystkim dochodowych pięciu sezonach można by powiedzieć, że w końcu doczekało się swojego filmu kinowego. A zatem po raz pierwszy zobaczymy Muldera i Scully na dużym ekranie i będziemy mogli doglądać jak ta niestrudzona dwójka agentów podąża za śladami prowadzącymi do międzynarodowego spisku, który znamy z serialu. Gotowi?

Film w reżyserii Roba Bowman'a, który już wcześniej był związany z serią rozpoczyna się niedługo po zakończeniu piątego sezonu. Film jest pełnoprawną kontynuacją serialu jak i wątku rozpoczętego w pierwszym i kolejnych sezonach. Należy go ściśle wliczać w cykl odcinków tak zwanych "mitologicznych" (opowiadających o UFO), albowiem szósty sezon kontynuuje rozpoczęte w produkcji intrygi. Co ciekawe nawet w ósmym sezonie znajdziemy odnośniki do owej produkcji. A więc, aby wszystko dokładnie zrozumieć to nie możecie przejść obok tego obrazu obojętnie. Film skupia się rządowym spisku uknutym lata temu, który ma ostatecznie doprowadzić do zagłady ludzkości. Fabuła produkcji jest całkiem ciekawa, wciągająca, ale przede wszystkim bardzo tajemnicza. Twórcy tak samo jak w serialu nie lubią nam wiele wyjawiać i bardzo powoli odkrywają przed nami istotne fakty. Albowiem chcą oni jak najdłużej utrzymać nas w niewiedzy, abyśmy dopiero na sam koniec doznali szoku. Chociaż tak się nie dzieje trzeba przyznać, że "Z Archiwum X: Pokonać przyszłość" to całkiem zgrabny obraz. Reżyser w bardzo lekki i przyjemny sposób przedstawia nam kolejne zdarzenia. Potrafi nas zaintrygować wydarzeniami ekranowymi, wrzucić w środek akcji oraz sprawić, że przejdzie po nas dreszczyk emocji. Nie brakuje napięcia, grozy oraz wartkiej akcji. Niestety muszę zwrócić uwagę na fakt, że odcinki "mitologiczne" z serialu oglądało się znacznie lepiej. Tutaj ewidentnie przeszkadza forma, którą jest film pełnometrażowy. Jestem pewien, że gdybyśmy zamknęli produkcję w trzech 42 minutowych odcinkach prezentowałaby się znacznie lepiej. Obraz Bowman'a posiada niewielkie, ale znaczące dla całego filmu przestoje w akcji oraz nie do końca spójną fabułę. Do myślenia daje także zakończenie, które również nie daje nam odpowiedzi na wszystkie pytania a, aby dowiedzieć się czegoś więcej będziemy musieli sięgnąć po sezon szósty. Koniec końców produkcja okazuje się być bardzo lekka i przyjemna w odbiorze. I to jest jej główny atut.

W obsadzie filmu nie mamy jakichś drastycznych zmian w stosunku co do serialu. W rolach głównych znów mamy rewelacyjnych Davida Duchovny'ego i Gillian Anderson, którzy ponownie z całym zaangażowaniem prezentują nam całkiem nowe przygody Muldera i Scully. Między naszymi postaciami dochodzi do kilku ciekawych konfrontacji, które postawią ich współpracę w całkiem nowym świetle. Będzie między nimi iskrzyć bardziej niż kiedykolwiek czego potwierdzeniem jest ich niedoszły pocałunek. Niewiele brakowało, ale niestety twórcy postanowili, że jeszcze trochę poczekamy, aż się do siebie zbliżą. W filmie pojawiają się również: Mitch Pileggi jako Walter Skinner, Martin Landau jako Dr Alvin Kurtsweil oraz William B. Davis jako Palacz – przywódca Syndykatu. Nie należy oczywiście zapominać o Samotnych Strzelcach (Bruce Harwood, Tom Braidwood, Dean Haglund), którzy towarzyszą nam już od pierwszego sezonu serii.

Pod względem techniczny film kinowy prawie nie odstaje od telewizyjnego krewniaka. Prawie ponieważ budżet "Pokonać przyszłość" jest znacznie większy niż serialu dzięki czemu twórcy mogli pochwalić się kilkoma efektownymi scenami. Warto jednak pamiętać, że już od 1993 roku czyli pierwszego sezonu produkcji serial posiadał zaskakująco dobre efekty, a zatem różnica jest naprawdę niewielka. Wręcz niezauważalna. Warto jeszcze zwrócić uwagę na świetną muzykę Marka Snow'a oraz na niepowtarzalny klimat produkcji, który choć nie umywa się do serialowego, to jednak nadal jest bardzo dobry.

Nadal nie wiem czy produkcja filmu kinowego będącego kontynuacją "Z Archiwum X" to był dobry pomysł. A może lepiej byłoby stworzyć na jego bazie te trzy odcinki? Jednakże nie mi o tym decydować. Najważniejsze, że produkcja posiada całkiem zgrabną fabułę, w miarę wartką akcję oraz kilka ciekawych zwrotów akcji. Do tego mamy jeszcze dobre wykończenie, świetne aktorstwo oraz nasz ukochany duet Mulder-Scully. Czego chcieć więcej? Uwielbiam serialowe "Z Archiwum X" pomimo niewielkich wpadek przy trzecim i czwartym sezonie, ale do filmu nie jestem w stanie się w pełni przekonać. Mam nieodparte wrażenie, że czegoś mi jednak w nim brakuje. Czego? Niestety, ale na to pytanie nawet ja nie znam odpowiedzi.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Podczas wytyczania trasy podroży Hugh Glass zostaje brutalnie zaatakowany przez niedźwiedzia Grizzly. Jego stan jest krytyczny, a górzyste tereny uniemożliwiają jego przetransportowanie. Wraz z Hugh zgodzą się pozostać dwaj uczestnicy wyprawy oraz jego syn, aby nie musiał umierać w samotności. W wyniku zdrady ginie syn Hugh, a on sam zostaje pozostawiony na pewną śmierć. Dzięki niezwykłej woli walki podróżnik odzyskuje siły i wyrusza w niebezpieczną wyprawę przez bezludne śnieżne pustkowia po zemstę na oprawcy.

gatunek: Dramat, Przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Alejandro González Iñárritu
scenariusz: Alejandro González IñárrituMark L. Smith
czas: 2 godz.36 min
muzyka: Ryûichi Sakamoto, Carsten Nicolai
zdjęcia: Emmanuel Lubezki
rok produkcji: 2015
budżet: 135 milionów $
ocena: 7/10









W pogoni za zemstą

Po niewyobrażalnym sukcesie "Birdmana" reżyser Alejandro González Iñárritu powraca do nas z nowym filmem. Jak to z reguły bywa po Oscarowych twórcach oczekuje się, że każdy ich kolejny film będzie równie dobry jak ten za którego zdobyli statuetkę. Niestety tak się nie dzieje. Tworzenie dobrych filmów to nie monopol tylko współdziałanie wielu czynników, które świetnie się ze sobą łącząc dają zadowalający efekt. Nie liczy się to czego po produkcji oczekujemy, ani jak się zapowiada. Albowiem często to co piękne z zewnątrz okazuje się puste wewnątrz.

"Zjawa" opowiada o Hugh Glassie, który po prawie śmiertelnym ataku niedźwiedzia zostaje porzucony przez towarzyszy na pewną śmierć. Ostatecznie główny bohater nie umiera i postanawia zemścić się na oprawcy, który nie dość, że go zostawił to jeszcze zabił jego jedynego syna. A więc pomimo wszelakich przeciwności losu poturbowany przez zwierzę podróżnik wyrusza po rozrachunek za śmierć swego dziecka. Wykazuje się przy tym niezwykłą wolą walki oraz niesamowitą zdolnością przetrwania. Reżyser w rewelacyjny sposób ukazuje nam siłę fizyczną jak i psychiczną człowieka, który napędzany zemstą jest w stanie wiele przetrwać. Obserwujemy jak walczy nie tylko z oprawcą, ale również z samym sobą, swoimi słabościami oraz jak zmaga się z siłami natury, które jak wiadomo nikogo nie oszczędzają. A wszystko to dzieje się na tle przeszywającej kości zimy oraz konfliktów amerykanów z rdzennymi mieszkańcami kontynentu. Niestety jeśli chodzi o całą resztę jest już trochę gorzej. Fabuła produkcji jest niezwykle prosta żeby nie powiedzieć banalna. Mamy zdarzenie, motyw i efekt. Na próżno doszukiwać się w niej czegoś więcej. Można by powiedzieć, że kryje coś w zanadrzu, ale byłoby to kłamstwem. Film bardzo długo się rozkręca przez co początek jest strasznie rozwleczony. Oprócz tego produkcja ma poważny problem z zaciekawieniem nas historią, o której opowiada. Całości nie sprzyja również powolne tempo zdarzeń, brak napięcia oraz grozy (oczywiście poza rewelacyjną sceną walki z niedźwiedziem). Na próżno także czekać na jakikolwiek zwrot akcji. Dopiero po upłynięciu połowy czasu trwania filmu akcja się nieco rozkręca dzięki czemu opowieść staje się trochę ciekawsza i nie nudzi już tak bardzo. Nie zmienia to jednak faktu, że film jest zbyt rozwleczony i powinien być zdecydowanie krótszy. Oszczędziłoby nam to przestojów w akcji oraz nieciekawego początku, który podczas oglądania nie napawa optymistycznie na dalszą część produkcji.

Pod względem aktorskim "Zjawa prezentuje się na bardzo dobrym poziomie. Na pierwszym planie mamy świetnego Leonarda DiCaprio, który fenomenalnie odgrywa poturbowanego przez los człowieka. Widzimy co bohater przeżył oraz jak już kiedyś utracił kogoś bliskiego. Postać DiCaprio to nękana przez przeszłość osoba, która bardzo tęskni za tym co było i już nie wróci. Bardzo dobrze prezentuje się również Tom Hardy jako zły i samolubny do szpiku kości typ, który jest śledzony przez główną postać. Warto jeszcze zwrócić uwagę na Domhnalla Gleeson'a, Willa Poulter'a i Forresta Goodluck'a, którzy także świetnie prezentują się na ekranie.

W parze z bardzo dobrym aktorstwem idzie także bardzo dobre wykończenie. Emmanuel Lubezki po raz kolejny zachwyca nas swoimi zdjęciami, ukazując nam ciekawie prezentujące się zabiegi rozmycia tła oraz przepiękne krajobrazy bezludnych pustkowi. Intrygująco prezentuje się również muzyka Ryûichi Sakamoto i Carstena Nicolai pełna oryginalnych brzmień. Jednakże to co najważniejsze w "Zjawie" to jej chłodny i surowy klimat oraz niezwykle realistyczny wydźwięk. Do tego dochodzą jeszcze rewelacyjne kostiumy i charakteryzacja.

Choć Iñárritu bardzo się starał, aby "Zjawa" była dobrym filmem, to niestety nie do końca mu się udało. Co ciekawe największym problemem produkcji jest jego fabuła, która prezentuje się niezwykle prosto, nieskomplikowanie, ale przede wszystkim długo i nudno. Rozwleczona do granic możliwości szybko nas męczy i sprawia, że uporczywie spoglądamy co chwila na zegarek. Pod względem technicznym jak i aktorskim film prezentuje się rewelacyjnie. To samo można powiedzieć o postaci Hugh Glassa i jego niestudzoną walką o przetrwanie oraz o dokonanie zemsty na człowieku, który miał czelność odebrać mu jedyną osobę, którą kochał. Jedyną, która mu jeszcze została. Odnosi się to do przyziemnych spraw jak i pierwotnych odczuć, które nadal są nam bliskie nawet jeśli żyjemy w cywilizowanym świecie. Niestety w ostatecznym rozrachunku "Zjawa" to efektywna wydmuszka, która z zewnątrz olśniewa swoim blaskiem, ale z wewnątrz ukazuje surowe oblicze.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Niezwykła historia miłosna zainspirowana życiem artystów Einara i Gerdy Wegener, których małżeństwo i praca zostają poddane próbie, kiedy Einar decyduje się na operację zmiany płci i zostaje jedną z pierwszych na świecie transgenderowych kobiet, Lili Elbe.

gatunek: Dramat 
produkcja: USA
reżyser: Tom Hopper
scenariusz: Lucinda Coxon
czas: 2 godz.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Danny Cohen
rok produkcji: 2015
budżet: 15 milionów $
ocena: 7,3/10









 
Być sobą

Usiądźcie wygodnie. Odprężcie się i zamknijcie oczy. Co widzicie? Bezkresy kosmosu, niezbadane głębiny oceanów, ulubione miejsca lub ukochaną osobę? A może widzicie samych siebie jako kogoś innego? Osobę, która ma ciekawe i pełne niespodzianek życie. Jest zadowolona z pracy, zarobków oraz kochającej rodziny. Osobę, która czuje, że jest spełniona poprzez bycie sobą? To wy, tylko w innym świetle. Czymś na kształt krzywego zwierciadła, które ukazuje wasze pragnienia. Wyobraźcie sobie, że patrząc się na siebie widzicie osobę, którą powinniście być od urodzenia, ale los zadecydował inaczej. Patrzycie i widzicie siebie jako kobietę lub mężczyznę, gdy tak naprawdę z wyglądu jesteście przedstawicielami innej płci. Myślicie odmiennie, marzycie i czujecie. Po prostu jesteście kimś innym niż mówi o tym wasze ciało. Myślicie, że jesteście sami i nikt was nie rozumie. Błąd. Takich osób jak ty jest więcej niż przypuszczacie, natomiast jedną z najsłynniejszych jest Einar Wegener, który urodzony jako mężczyzna czuł się kobietą.

"Dziewczyna z portretu" opowiada o małżeństwie Einara i Gedy Wegenerów, których związek zostaje wystawiony na próbę, gdy Einar stwierdza, że czuje się kobietą i chce się nią stać. Fabuła najnowszego filmu Toma Hopper'a jest ciekawa oraz bardzo wciągająca. Ukazuje nam zmagania mężczyzny ze swoim ciałem i umysłem, które nijak nie są w stanie się pogodzić. Przedstawia desperacką walkę o to, aby być sobą i nie musieć udawać kogoś innego. Jednakże reżyser oprócz problemów głównej postaci przedstawia nam również dylematy drugiej ze stron, której  przedstawicielem jest Gerda, żona Einara. Małżeństwo to bycie w związku z osobą, którą się kocha. Co jeśli nasza ukochana osoba postanawia zmienić płeć i tak jak my przybrać postać kobiety? Jest to niezwykle problematyczna sprawa, która wiąże się z utratą najbliższej osoby. Akcja produkcji jest bardzo spokojna, wręcz sielankowa co oczywiście nie oznacza, że nudna. Wydarzenia ekranowe ukazują dylematy, ciężkie decyzje, niezdecydowanie, smutek oraz brak akceptacji. Jednakże z drugiej strony mówią o pięknie, szczęściu, radości oraz poczuciu spełnienia, które można poczuć tylko wtedy, gdy jest się w pełni sobą. Całość prezentuje się w bardzo lekkiej i przystępnej formie jednocześnie nie pozostawiając żadnych niedomówień. Niestety mimo że reżyser bardzo ciekawie opowiada nam o pierwszej transgenderowej kobiecie, to jednak opowieści brak większych emocji. Choć na ekranie dużo się dzieje my nie jesteśmy w stanie doświadczyć tego samego co oglądane przez nas postacie. Nie interesuje nas ich los, ani to z czym się zmagają. Produkcja nie wzbudza w nas jakichkolwiek emocji jak np.: współczucie, wyrozumiałość itp. Ekranowe sylwetki są nam niezwykle dalekie i obce. Nie jesteśmy w stanie nawiązać z nimi jakichkolwiek więzi. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na fakt, że chociaż postacie dwójki głównych bohaterów są prawdziwe, to jednak cała historia, którą oglądamy powstała na podstawie fikcyjnej książki Davida Ebershoff'a.

Pod względem aktorskim "Dziewczyna z portretu" prezentuje się wyśmienicie. Tom Hopper po raz kolejny dostarcza nam niezwykłe kreacje aktorskie, które zaskakują pod wieloma względami. Mamy rewelacyjnego Eddiego Redmaine'a wcielającego się w dwie odmienne postacie: Einara oraz Lili. Choć w jego kreacji można dopatrzeć się gestykulacji rodem ze Stephena Hawkinga z "Teorii wszystkiego" to nie zmienia to jednak faktu, że jest to nadal bardzo dobra rola. Równie zaskakująco prezentuje się Alicia Vikander, która fenomenalnie zaprezentowała dylematy Gerdy związane z przemianą męża. Oprócz tej dwójki na ekranie pojawiają się również: Ben Whishaw, Matthias Schoenaerts oraz Amber Heard.

Produkcja może pochwalić się bardzo dobrym wykończeniem w postaci niezwykle spokojnej, a zarazem pełnej emocji muzyki Alexandre Desplat'a oraz niezwykle malowniczych zdjęć Dannyego Cohen'a. Warto także zwrócić uwagę na stworzone z rozmachem scenografie, przepiękne kostiumy oraz bardzo dobrą charakteryzację.

Być sobą znaczy więcej niż myślicie. To posiadanie radości z akceptowania samego siebie. Dla niektórych to nie warta zachodu sprawa, natomiast dla innych to kwestia życia i śmierci. Mówi się, że nie doceniamy najprostszych rzeczy, gdyż są one zbyt błahe, abyśmy mogli je dostrzec. "Dziewczyna z portretu" jest potwierdzeniem tej sentencji, albowiem ukazuje nam radość i szczęście z samego faktu, że możemy być tym kim się czujemy. A przecież nie ma piękniejszej rzeczy. Szkoda, że produkcji zabrakło więzi z postaciami dzięki, której film mógłby być bardziej emocjonujący i przejmujący. Bez tego obraz ogląda się niezwykle obojętnie bez jakiegokolwiek zaangażowania. Niemniej jednak nadal jest to ciekawa i wciągająca opowieść.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Kilka lat po wojnie secesyjnej przez wietrzne pustkowia Wyoming podróżują łowca nagród John Ruth, znany jako "Szubienica", oraz zbiegła przestępczyni Daisy Domergue. Ruth ma zamiar doprowadzić kobietę przed oblicze sprawiedliwości. Podczas podróży spotykają innego okrytego złą sławą łowcę nagród majora Marquisa Warrena, niegdyś żołnierza walczącego po stronie Unii, oraz Chrisa Mannixa, renegata z Południa i samozwańczego szeryfa miasta Red Rock, do którego zmierzają. Podróżni zbaczają jednak ze szlaku podczas zamieci śnieżnej. Schronienie znajdują w zajeździe na górskiej przełęczy, gdzie zostają powitani przez czterech nieznajomych. Gdy gwałtowna nawałnica uderza w górski przyczółek, ósemka podróżników zaczyna rozumieć, że szanse dotarcia do Red Rock są bardzo małe.

gatunek: Western
produkcja: USA
reżyser: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
czas: 2 godz. 47 min.
muzyka: Ennio Morrcone
zdjęcia: Robert Richardson
rok produkcji: 2015
budżet: 44 milionów $
ocena: 8,1/10







 
Nie chcesz ich spotkać


Quentin Tarantino jest bardzo specyficznym reżyserem, o czym oczywiście świadczy jego twórczość. Pełne werwy obrazy, wypełnione niezliczoną ilością krwawych potyczek, świetnego humor oraz aktorstwa. Ale przede wszystkim mamy ciekawą i wciągającą opowieść, która nie pozwala nam oderwać od siebie wzroku. Tak przynajmniej było w przypadku poprzednich filmów reżysera. Czy ósma produkcja Tarantino okaże się równie dobra jak pozostałe?

Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle prosta jak i dla większości zapewne oczywista, ale nie wyprzedzajmy faktów. Ostatnio Quentin Tarantino opowiedział nam rewelacyjną historię Dr Shultz'a i Django, którzy razem przemierzając Amerykę poszukiwali żony tego drugiego. Tym razem reżyser zdecydował się na nieco inne klimaty i gorące tereny Ameryki Południowej zamienił na mroźne obszary stanu Wyoming. Zima, śnieg i krew na śniegu. Fabuła "Nienawistnej ósemki" jest bardzo ciekawa oraz niezwykle wciągająca. Tak jak inne filmy twórcy spokojnie się zaczyna, a następnie coraz bardziej przyśpiesza, aż do "wielkiego końca". Opowieść zawiera się w sześciu rozdziałach, które szczegółowo przeprowadzają nas przez całą opowieść. Jedna z części jest w całości retrospekcją, która wyjaśnia nam całe zajście. Historia jest świetnie oraz niezwykle szczegółowo napisana dzięki czemu całość jest niezwykle spójna i przejrzysta. Produkcja jest mroczna, tajemnicza i oczywiście krwawa jak to u Tarantino bywa, aczkolwiek muszę przyznać, że tym razem krwi jest mniej. Zresztą tak jest ze wszystkim. Obraz bardzo powoli się rozkręca przez co akcja produkcji jest raczej umiarkowana. Raz za czasu trochę przyśpiesza, ale tylko nieznacznie. To wszystko czyni obraz bardziej spokojnym (jeśli w ogóle można tak powiedzieć) niż wcześniejsze filmy reżysera. Wygląda to tak jakbyśmy zminimalizowali wszystko. Akcja toczy się zaledwie w jednej lokacji (sklepik z różnorodnościami Minie), liczba postaci jest ograniczona oraz wolniejsze tempo produkcji sprawiają wrażenie małego pola do popisu. Jednakże nie jest to problem dla Tarantino. Ten specjalnie tworząc lekki i sielankowy klimat sprawił, że jego najnowsze dzieło lekko odbiega od poprzednich produkcji będąc bardziej kameralnym. Bynajmniej nie oznacza to, że nudnym. Twórca pomimo wolniejszego tempa niezwykle ciekawie przedstawia nam historię ósemki nieznajomych, którzy nie powinni się spotkać. Oprócz tego świetnie kreuje postacie oraz rewelacyjnie aranżuje sceny na tak małym metrażu jakim jest zajazd Minnie. Co jak co, ale ostatecznie w knajpie dochodzi do całkiem niezłej jatki. Choć nie jest ona ani trochę podobna skalą do pojedynków z "Django", to jednak zdecydowanie zasługuje na uznanie. To na co jeszcze warto zwrócić uwagę to fenomenalne dialogi, napięcie oraz nieoczekiwane zwroty akcji. Innymi słowy niby stary Tarantino, ale jednak nowy.

To co zawsze w filmach Quentina Tarantino prezentowało się na niezwykle wysokim poziomie to aktorstwo. Reżyser posiada niezwykły dar wydobywania z aktorów tego co najlepsze oraz pcha ich do tworzenia całkiem nowych kreacji dzięki czemu jego produkcje są zawsze "świeże" i oryginalne. Najlepszym przykładem tego stwierdzenia jest Christoph Waltz, który dwukrotnie występując u Tarantino ("Bękarty wojny", "Django") był w stanie wykreować dwie całkiem inne postaci, które były równie ujmujące. Za swoje wcielenia dwukrotnie zgarną Oscara®, a więc jego współpraca z reżyserem okazała się bardzo owocna. Ale Waltz nie jest jedyny. Oprócz niego można wymienić jeszcze tuzin aktorów, którzy w filmach Quentina prezentują się fenomenalnie. W przypadku "Nienawistnej ósemki" oczywiście nie mogło być inaczej. W rolach tytułowej nienawistnej ósemki mamy: genialnego Samuel L. Jacksona, rewelacyjnego Kurta Russel'a, fenomenalną Jennifer Jason Leigh, kapitalnego Waltona Goggins'a, wybornego Tima Roth'a, równie dobrego Bruce Dern'a, świetnego Michaela Madsen'a oraz bardzo dobrego Demiána Bichir'a. W epizodycznej roli pojawia się również Channing Tatum, który także prezentuje się dobrze.

Produkcja może również pochwalić się wyśmienitym wykończeniem, które sprawia, że film prezentuje się wręcz wybornie. Mamy rewelacyjne zdjęcia Roberta Richardson'a, który nakręcił dzieło Tarantino na wyjątkowej taśmie 70 mm z wykorzystaniem kamery Ultra Panavision 70. Dzięki tak rozległemu metrażowi krajobrazy górskie prezentują się jeszcze bardzie majestatycznie. W połączeniu z bardzo dobrą muzyką Ennio Morricone tworzą naprawdę zgrany zespół. Warto jeszcze zwrócić uwagę na wyjątkowy klimat, humor oraz ciekawie zarysowane postacie.

Ostatecznie "Nienawistna ósemka" to film godny polecenia nie tylko dla fanów Quentina Tarantino, ale również dla całej reszty. Posiada intrygującą i wciągającą historię, ciekawe postacie, rewelacyjne aktorstwo oraz wyśmienite wykończenie. Ciekawie prezentuje się również zakończenie, które wpisuje się w minimalistyczną formę obrazu. Krwawe jatki dodają produkcji uroku, a całość po prostu rewelacyjnie się ogląda. Choć film trwa ponad dwie i pół godziny nie jesteśmy w stanie oderwać od niego wzroku. To się nazywa rozrywka na najwyższym poziomie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Film nakręcony a podstawie powieści Mitcha Cullin'a pt: "A Slight Trick of the Mind" opowiada historię 93 letniego Sherlocka Holmesa, który po latach stara się rozwiązać zagadkę z przeszłości. Niestety zadanie okazuje się być trudniejsze niż detektyw mógłby przypuszczać, albowiem jego pamięć nie jest w najlepszym stanie. Sherlock Holmes będzie musiał zwalczyć swoje słabości, aby spisać swoją najważniejszą w życiu książkę, w której opowie jak było naprawdę.

gatunek: Dramat, Kryminał
produkcja: USA
reżyser:Bill Condon
scenariusz: Bill Condon, Jeffrey Hatcher
czas: 1 godz. 44 min.
muzyka: Carter Burwell
zdjęcia: Tobias A. Schliessler
rok produkcji: 2015
budżet: -
ocena: 7,2/10







 
Nic nie trwa wiecznie

Nie pierwszy raz na ekranach kin możemy oglądać historie o niezwykłych umysłach, które pokonując własne słabości pokonują także ostateczną barierę, którą jest nieśmiertelność. Albowiem to oni dzięki swoim dokonaniom i tęgim umysłom zapiszą się na kartach historii. Nic więc dziwnego, że postało już całe mnóstwo filmów o najsłynniejszym detektywie świata – Sherlocku Holmesie, który mimo to, że jest postacią fikcyjną jest także jedną z najbardziej rozpoznawalnych sylwetek w literaturze. Jednakże tym razem Bill Condon postanowił opowiedzieć nam o tym jak starzeje się wielki geniusz.

Scenariusz produkcji powstał na podstawie książki Mitcha Cullin'a pt: "A Slight Trick of the Mind" opowiadającej o tym jak Sherlock Holmes po latach powraca do swojej ostatniej sprawy, która nie daje mu spokoju. Musi ją rozwiązać zanim umrze. Fabuła produkcji jest ciekawa wciągająca oraz tajemnicza. Reżyser świetnie prowadzi nas przez całą opowieść przez co razem z podstarzałym Sherlockiem rozwiązujemy jego ostatnią zagadkę. Analizujemy wszystkie fakty, przypuszczenia oraz staramy się dociec co sprawiło, że słynny detektyw sprawy nie rozwiązał, a co gorsza zapomniał o niej. Teraz decyduje się do niej wrócić, przypomnieć ją sobie, a następnie spisać ją na papierze by opowiedzieć jak było naprawdę. Akcja produkcji choć jest umiarkowana to jednak nas nie nudzi. Wydarzenia ekranowe ukazują intrygujące zdarzenia, które nie pozwalają nam oderwać się od ekranu do czasu rozwiązania sprawy, którą twórcy prezentują nam w formie retrospekcji. Oprócz tego twórcy w bardzo dosadny sposób ukazują nam, że nawet największe geniusze się starzeją i nie są oni w stanie nic na to poradzić. Pokazują choroby Sherlocka, jego zmagania ze zanikającą pamięcią, trudności w chodzeniu oraz tępiące się zmysły. Jeśli ktoś sądził, że ten film ukaże nam wielkiego detektywa we wciąż dobrej formie bardzo się rozczaruje. Niestety, ale starość jest czymś czego nie da się na razie "przeskoczyć". Produkcja Condon'a nie tylko opowiada nam o sprawie sprzed lat, ale również dogłębnie wnika w postać Holmesa i pokazuje postać, która swoją wiedzę i umysł ceniła nade wszystko, a teraz nie jest w stanie sobie przypomnieć niektórych rzeczy.  Pod tym względem produkcja jest bardzo sielankowa, spokojna, ale także bardzo prawdziwa. Zaskakujące okazuje się również zakończenie, które zdecydowanie nie jest tym czego można było się spodziewać. Czymś tak na pozór trywialnym, że nawet przez myśl nam by to nie przeszło.

"Pan Holmes" może pochwalić się rewelacyjnym aktorstwem w wykonaniu całej obsady. Nie da się jednak ukryć, że Ian McKellen jako podstarzał Sherlock Holmes prezentuje się wręcz wybornie. W rewelacyjny sposób kreuje sylwetkę najsłynniejszego literackiego detektywa, który napotkał starość na swojej drodze i nie może się z tym faktem pogodzić. Równie świetnie prezentuje się Laura Linney jako gosposia Holmesa, która marzy o lepszym życiu dla siebie i syna Rogera (w tej kreacji zaskakująco dobry Milo Parker). Na ekranie pojawiają się również Frances de la Tour, Hiroyuki Sanada, Hattie Morahan i Roger Allam.

Produkcja może pochwalić się również niezwykle spokojną, ale za to bardzo klimatyczną muzyką Cartera Burwell'a oraz ciekawymi zdjęciami Tobiasa A. Schliessler'a. Warto również zwrócić uwagę na lekki i sielankowy klimat, który odnosi się do pozornie prostych, ale jakże ważnych spraw. Na plus warto również zaliczyć liczne scenografie oraz kostiumy.

Koniec końców najnowszy film Billa Condon'a to solidne i intrygujące dzieło opowiadające o tym jak najsłynniejszy detektyw świata próbuje rozwiązać zapomnianą sprawę. Reżyser ukazuje nam, że to co nieuniknione i tak nas dosięgnie prędzej czy później. Oprócz teko pokazuje, że da się walczyć z przeciwnościami, ale daje również do zrozumienia, że trzeba się pogodzić ze swoim losem. Choć ostatecznie obraz może rozczarować, gdyż nie do końca opowiada o tym czego można było się spodziewać, to jednak warto po niego sięgnąć. W nim nie chodzi tylko o sprawę. Dochodzenie jest jedynie pomostem do sedna sprawy.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Matt Murdock będąc dzieckiem w skutek tragicznego wypadku traci wzrok. Brak wzroku u Matta powoduje wyostrzenie wszystkich innych zmysłów. Jako dorosły człowiek jest prawnikiem, który wraz z przyjacielem prowadzi kancelarię. Dla większości jest nieporadnym niewidomym, który nie jest w stanie przejść przez ulicę. Tymczasem dzięki opanowaniu sztuk wali i wyczulonym zmysłom Matt pod osłoną nocy zwalcza przestępczość i staje się obrońcą Nowego Jorku z przydomkiem "Diabła z Hell's Kitchen" by ostatecznie stać się Dardevilem.

oryginalny tytuł: Daredevil
twórca: Drew Goddard
na podstawie: komiksów Marvela
gatunek: Akcja, Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 13
sezonów: 1
muzyka: John Paesano
zdjęcia: Matthew J. Lloyd
produkcja: Netflix
ocena: 8,0/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)







Diabeł stróż


Ostatnimi czasy w telewizji panuje moda na seriale o superbohaterach. Są to produkcje, które według wytwórni filmowych nie nadają się na duży ekran dlatego prawa do nich zostają sprzedane stacjom telewizyjnym. Na pierwszy ogień poszedł "Arrow" od DC Comics, który bardzo szybko zyskał uznanie widzów. Prawdę powiedziawszy to właśnie "Arrow" od CW, zapoczątkował manie na superbohaterów w telewizji. Później pojawili się "Agenci T.A.R.C.Z.Y.", "The Flash", "Constantine", "Gotham" i w końcu "Daredevil" od Netflixa. Przed produkcją o "Diable z Hell's Kitchen" miałem styczność z większością wymienionych seriali, ale prawda jest taka, że żaden z nich nie może się z nim równać.

Bohaterem serialu jest Matt Murdock – niewidomy prawnik, który wieczorami przywdziewa czarny  kostium i pod osłoną nocy stara się utrzymać porządek w mieście. Muszę przyznać, że gdyby nie pochlebne recenzje z pewnością nie sięgnąłbym po ten serial. Z początku wydawało mi się, że pomysł na produkcję telewizyjną opowiadającą o niewidomym "stróżu pokoju" będzie wielkim niewypałem. Jak widać nie mogłem się bardziej mylić. Fabuła "Daredevil'a" jest całkiem ciekawa, wciągająca oraz niezwykle tajemnicza. Twórca serii – Drew Goddart w bardzo intrygujący sposób przedstawia nam postać Matta Murdock'a/Daredevila, który jednocześnie będąc prawnikiem jest także samozwańczym mścicielem. Ukazuje nam jak główny bohater godzi obydwa zajęcia oraz bardzo szczegółowo nakreśla jego osobowość. Choć produkcja Netflixa nie jest typową opowieścią o początkach bohatera, to jednak o przeszłości Murdock'a możemy się dowiedzieć ze świetnie wplecionych w akcję serialu retrospekcji. Jednakże większy nacisk twórcy kładą na główny wątek. Ten zaś jest bardzo nierówny. Owszem prezentuje ciekawe zdarzenia i jest przede wszystkim rewelacyjnie skonstruowany, ale niestety bram mu werwy i płynności. Choć wydarzenia ekranowe ukazują nam nieprzerwaną linię fabularną, to jednak nie sposób jest nie wychwycić przerw w tonie prowadzenia akcji. Często zdarza się, że po pełnym werwy odcinku następuje przysłowiowe "spuszczenie powietrza" i całość traci na płynności. Efektem tego jest umiarkowana akcja serialu, a co za tym idzie przestoje w całej opowieści. W dużej mierze przyczyniają się do tego odcinki w pełni poświęcone np. Wilsonie Fisk'u czy też przyjaźni Matta i Foggy'iego wystawionej na próbę. Owszem, są one ciekawe oraz pełne informacji dzięki którym dowiemy się znacznie więcej o niektórych postaciach, ale znacznie spowalniają dynamikę serii. Z czarnym charakter też nie jest kolorowo, gdyż każe on na siebie dosyć długo czekać. Pojawia się bodajże dopiero pod koniec trzeciego odcinka i to tylko na kilka sekund. Dopiero w epizodzie czwartym ukazuje nam się w pełnej krasie i przedstawia swoje motywy działania. Dzięki świetnemu scenariuszowi twórcy stworzyli misterną intrygę, która będąc szczegółowo zaplanowana budzi respekt. Do tego dochodzi jeszcze wiele zaskakujących zwrotów akcji oraz świetnie opowiedziane wątki poboczne. Niestety nawet to nie wystarcza, aby zachłysnąć się produkcją.

Elementem kluczowym dla serii, a zarazem podnoszącym jego ocenę są rewelacyjnie napisane oraz sportretowane postacie. Nie da się ukryć, że bohaterowie "Daredevila" to niezwykle prawdziwe i silne na duchu sylwetki. Każda z nich zmaga się ze swoimi demonami jednocześnie walcząc o przetrwanie. Każda z nich wyznaje odmienne wartości oraz inaczej postrzega pojęcie dobra i zła. Bardzo szybko okazuje się, że nic nie jest czarno-białe, a na dobru miasta zależy także czarnemu charakterowi. Teraz tylko pozostaje kwestia tego jakimi ścieżkami Fisk i Murdock dożą do zaprowadzenia pokoju. A gra o wpływy przybiera czasem bardzo nieczystą rozgrywkę, którą ostatecznie przetrwa tylko jedna ze stron. Oprócz tego każda z serialowych postaci posiada odrębną i równie intrygującą oraz godną uwagi historię. Na pierwszym planie mamy Chariego Cox'a jako Matta Murdock'a/Daredevila, który rewelacyjnie wciela się w swoją postać. Dodatkowo jego bohater jest rozdarty wewnętrznie pomiędzy tym co słuszne, a tym co konieczne. Jest to także bardzo religijna sylwetka, którą nie często można dziś spotykać. Głównym przeciwnikiem Daredevila jest Wilson Fisk, w którego wciela się fenomenalny Vincent D'Onofrio. Jego postać jest równie złożona jak główny bohater. To przestępca z burzliwą przeszłością, który dopuścił się zbrodni, która ostaecznie go zdefiniowała. Obok Cox'a i D'Onfrio na ekranie pojawiają się również: Elden Henson jako Franklin "Foggy" Nelson – najlepszy przyjaciel Matta, Deborah Ann Woll jako Karen Page – dziewczyna ocalona przez "Diabła z Hell's Kitchen", Vondie Curtis-Hall jako Ben Urich – dziennikarz śledczy, który wpada na trop przekrętu związanego z Union Allied, Toby Leonard Moore jako James Wesley – prawa ręka Fiska, oraz Rosario Dawson jako Claire Temple – miłość głównego bohatera i Ayelet Zurer jako Vanessa Marianna – miłość szwarc charakteru. Co do całej obsady zero zastrzeżeń. Każdy zaprezentował się na rewelacyjnym poziomie.

W serialu Netflika mamy również do czynienia z nieziemskim, bardzo mrocznym oraz gęstym klimatem, który świetnie wpisuje się w tematykę serii. Już intro mówi nam jak tajemnicza i niespokojna atmosfera panuje w produkcji. Oprócz tego mamy wiele napięcia, ciekawej gry cieni oraz mnóstwa rewelacyjnie stworzonych pojedynków na pięści. Jest dużo krwi, a całość jest dosyć brutalna co świadczy o tym, że seria chce być traktowana na poważnie. Warto również zwrócić uwagę na wspaniałą muzykę Johna Paesano oraz bardzo dobre zdjęcia Matthew J. Lloyd'a.

Podsumowując plusy i minusy serii okaże się, że pomimo kilku istotnych ubytków fabularnych "Daredevil" i tak wychodzi na prostą. Posiada przede wszystkim rewelacyjnie nakreślone oraz zagrane postacie, świetną muzykę, zdjęcia oraz klimat. Dodatkowo wypełniony jest napięciem, masą zaskakujących zwrotów akcji oraz dobrymi efektami specjalnymi. Na plus warto również zaliczyć zakończenie. Choć po opiniach spodziewałem się czegoś znacznie lepszego to ostatecznie nie czuję się zawiedziony. Netflix zaprezentował konkretną i oryginalną produkcję, która zasługuje na uznanie oraz bycie traktowaną na poważnie. To bynajmniej nie jest "Arrow" ani "Agenci T.A.R.C.Z.Y."


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.