Snippet

Mad Max: Na drodze gniewu

Prześladowany przez demony przeszłości Mad Max uważa, że najlepszym sposobem na przeżycie jest samotna wędrówka po świecie. Zostaje jednak wciągnięty do grupy uciekinierów przemierzających tereny spustoszone przez wojnę nuklearną w pojeździe zwanym War Rig, prowadzonym przez Imperatorkę Furiosę. Uciekają z Cytadeli sterroryzowanej przez Wiecznego Joe’ego, któremu odebrano coś wyjątkowego. Rozwścieczony watażka zwołuje wszystkie swoje bandy i wytrwale ściga buntowników, podczas gdy na drogach toczy się wysokooktanowa wojna.

gatunek: Seansacyjny, Sci-Fi
produkcja: USA, Australia
reżyser:George Miller
scenariusz: Nick Lathouris, Brendan McCarthy, George Miller
czas: 2 godz.
muzyka: Junkie XL
zdjęcia: John Seale
rok produkcji: 2015
budżet: 150 milionów $
ocena: 9,5/10









 
Z impetem do Valhalli



Najnowszy film Georgea Miller'a pt: "Mad Max: Na drodze gniewu" przez długi czas znajdywał się poza kręgiem moich zainteresowań. Trylogii nie widziałem, a kolejno ukazujące się zwiastuny jakoś nie wywierały na mnie specjalnego wrażenia. Później jednak wszystko uległo zmianie za sprawą amerykańskiej premiery filmu, która wywołała niemałe zamieszanie. Tydzień później produkcja trafiła do polskich kin również zbierając same pozytywne recenzje. W końcu postanowiłem, że wybiorę się na obraz do kina. Prędko nadrobiłem starą trylogię z Melem Gibson'em, która prawdę rzecz biorąc kompletnie mnie nie zachwyciła i wybrałem się na czwartą część z serii z nadzieją na jakąkolwiek poprawę. Jak się później okazało reżyser istotnie poprawił swój obraz... i to jeszcze jak.

Co takiego więc Miller zmienił w nowym "Mad Maxie"? Po pierwsze ton opowieści historii, który nie jest już nudny i wolno rozkręcający się. Mamy błyskawiczne wprowadzenie do akcji i nie ma mowy o nudzie. Obraz jest dosłownie wypchany po brzegi nie tylko adrenaliną i zapierającymi dech w piersiach sekwencjami pościgów, ale również intrygującą, niezwykle wciągającą, ale prostą fabułą. Nie ma co ukrywać, że opowieść jest bardzo przeciętna i z początku słabo rozbudowana ponieważ tutaj nastawiamy się na mrożące krew w żyłach sceny gonitwy po bezludnym pustkowiu, a nie na skomplikowaną treść. Jednakże twórcy wraz z trwaniem obrazu ciągle starają się rozbudowywać opowieść, aby była jeszcze bardziej zajmująca. Tworzą nowe wątki, posługują się licznymi nawiązaniami do starej trylogii oraz dodają kilka "smaczków" dla prawdziwych fanów Maxa. Prawda jest jednak taka, że historia nie odgrywa tutaj jakiejś znaczącej roli ponieważ niczym specjalnym się nie wyróżnia. Na pierwszym planie brylują natomiast fenomenalne pościgi, których oglądanie to czysta przyjemność. Nadają one produkcji niezwykłej werwy oraz lekkości. Potrafią naładować pozytywną dawką adrenaliny, wywołać ciary na plecach oraz spowodować, że cali zlejemy się potem (na nieszczęście to akurat działa w moim przypadku ;) ). Reżyser świetnie radzi sobie także z budowaniem niezwykle intrygującego post apokaliptycznego klimatu pustynnego bezludzia, który urzeka swoją oryginalnością i tworzy świetne tło do głównej intrygi. Aż ciężko uwierzyć, że ogląda się to tak lekko i z tak ogromnym przejęciem.

Oczywiście w najnowszej produkcji Miller'a nie mogło zabraknąć światowej sławy gwiazd. W roli tytułowej mamy Toma Hardy'iego, który w jako Max sprawdza się świetnie. Teoretycznie zaraz za nim, a w praktyce trochę inaczej to się ma Charlize Theron jako tajemnicza i nieustraszona Furiosa. Równie świetnie prezentuje się Nicolas Hoult znany fanom serii X-Men. W skład obsady wchodzi jeszcze Hugh Keays-Byrne jako Wieczny Joe oraz Zoë Kravitz i Rosie Huntington-Whiteley jako rodzicielki Joego. Ogólnie rzecz biorąc aktorstwo produkcji stoi na bardzo wysokim poziomie.

Kolejnym elementem godnym uwagi są widowiskowe i spektakularne efekty specjalne. Oprócz nich dochodzą jeszcze rewelacyjne zdjęcia Johna Seale'a, który rewelacyjnie uchwycił w nich dynamiczność i zwariowaną naturę pościgów oraz świetnie wkomponowująca się w obraz muzyka Junkie XL'a. To wszystko składa się w iście wybuchową mieszankę.

Podczas premiery "Na drodze gniewu" dużo mówiło się o tym, że jest to wręcz feministyczny obraz. Oczywiście można odnieść takie wrażenie podczas seansu, ale to nie prawda. Produkcja opowiada po prostu o silnych (na duchu) i wytrwałych kobietach nie bojących się stawić czoła niebezpieczeństwu i gotowych zaryzykować, aby uwolnić się od ciemiężcy. Stawiają wszystko na jedną kartę i nie boją się konsekwencji. Z reguły w tego typu filmach płeć piękna była bezradna, bezsilna i często zależna od czyjejś ochrony. Teraz wszystko uległo zmianie przez co i panie są pokazywane od tej mocniejszej i waleczniejszej strony. I bardzo dobrze!

Zaskakujące jest to, że George Miller po niezbyt zadowalającej trylogii z Melem Gibsonem w roli głównej stworzył po latach kontynuację, która jest dziesięć razy lepsza od oryginału. Ciągle zadaje sobie pytanie jak to możliwe. Na razie jest to dla mnie nieodkryty fenomen reżysera. Czyżby w ciągu tych lat coś wpłynęło na twórcę, aby powrócić do swojego kultowego obrazu? Nie wiadomo, ale jedno jest pewne, że "Mad Max: Na drodze gniewu" jest rozrywką w czystej postaci nie zapominając oczywiście o wciągającej fabule, zaskakujących akcjach oraz nieoczywistych zdarzeniach. Wypełniony potężną dawką adrenaliny, zapierającymi dech w piersiach sekwencjami pościgów oraz genialną muzyką i zdjęciami wywołuje dreszczyk emocji i przyspieszone bicie serca. Czego chcieć więcej? Nie mam pojęcia, ale muszę przyznać, że pan Miller na prawdę mnie zaskoczył, ponieważ nie spodziewałem się, że nowa odsłona hitu sprzed lat okaże się tak udana. Gratuluję sukcesu i modlę się, aby dalsze części były równie dobre.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz