Snippet
Tomas i Ebba, zamożne szwedzkie małżeństwo, jadą z dwójką dzieci w Alpy Francuskie na kilka dni na narty. Chcą spędzić sielankowe krótkie zimowe wakacje w jednym z luksusowych hoteli. Pogoda dopisuje, świeci słońce, a ośnieżone stoki narciarskie wyglądają imponująco. Gdy wszyscy jedzą lunch na tarasie restauracji, nagle prosto z gór schodzi na nich lawina. Ebba instynktownie chroni swoje dzieci, Tomas natomiast zabiera telefon i ucieka. Nikomu nic się nie stało, ale po czymś takim trudno żyć tak, jak kiedyś.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Ruben Östlund
scenariusz: Ruben Östlund
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: Ola Fløttum
zdjęcia: Fredrik Wenzel
rok produkcji: 2014
budżet: 1,2 miliona $
ocena: 7,5/10









 
Przypadki chodzą parami


Nie od dziś wiadomo, że "rodzina jest najważniejsza" i tak naprawdę to ona powinna być jedyną rzeczą na której nam najbardziej zależy. O rodzinę trzeba dbać, opiekować się nią i być jej bezgranicznie oddanym. Ruben Östlund, reżyser "Turysty" zdaje się świetnie znać wszystkie rodzinne wzorce, postawy rodzicielskie oraz ludzkie, aby później je dokumentnie zburzyć, oraz  odbudować na nowo w celu stworzenia zaskakująco intrygującej opowieści.

Akcja "Turysty" jest bardzo umiarkowana, co oczywiście nie dyskredytuje filmu ze względu na jego stopień zaintrygowania, bowiem nazywając produkcję "nudną", jednoznacznie oznajmiamy, że cała fabuła obrazu jest dla nas niezrozumiała. Historia szwedzkiej rodziny opowiedziana w spokojny i sielankowy sposób nie nadaje się dla osób pragnących odpocząć po całym dnu pracy przy tzw. "odmóżdżaczu" lub też dla ludzi poszukujących w kinie tylko rozrywki. Opowieść jest bowiem dramatem poruszającym wiele kwestii człowieczeństwa, który wymaga skupienia oraz zmusza do refleksji. Przedstawia indywidualne tragedie rozgrywające się w każdym z bohaterów, jednocześnie ukazując ich prawdziwe oblicze. Do tego możemy doszukać się ciekawych wątków pobocznych, które mają znaczący wpływ na rozwój zdarzeń zapoczątkowanych przez "niewinną, kontrolowaną lawinę".

Ogromny wkład artystów we własne kreacje zachwyca niejednokrotnie dzięki czemu bez większych zgrzytów możemy delektować się ich wybornym aktorstwem. Pierwsze skrzypce fenomenalnie odgrywają Johannesa Kuhnke'a i Lisy Loven Kongsli'en jako małżeństwo po przejściach. Drugi plan też nie zawodzi prezentując Kristofera Hivju'a czy chociażby Karin Myrenberg.

Bardzo sentymentalnemu klimatowi produkcji towarzyszy spokojna i łagodna muzyka Oli Fløttum. W połączeniu z pięknymi zdjęciami Fredrika Wenzel'a ukazującymi nam wspaniałe krajobrazy górskich szczytów komponuje się naprawdę świetnie. Pomimo przygnębiającej aury obrazu twórca potrafi pozwolić sobie na niewielką ilość komizmu, która zręcznie balansuje proporcje obrazu.

Wielokrotne dyskusje, rozmyślania i wątpliwości dotyczące dziwnego zachowania głównego bohatera są bardzo trudne do zrozumienia nie tylko dla reszty postaci, ale także i dla nas. Reżyserowi udało się przedstawić historię "z życia wziętą" ponieważ wydarzenia ekranowe są tak prawdziwe i tak rzeczywiste jakby wręcz dosięgnęły nas samych. Pod pewnym względem poruszają powszechne tematy, jednakże w naszym przypadku są raczej intymne. Pomimo majestatycznych gór i pięciogwiazdkowego hotelu symbolizujących rozmach i wielkość, tak naprawdę opowieść jest bardzo minimalistyczna, aczkolwiek niezwykle bogata w treść. Pomimo kilku niejasności w postaci nie do końca zrozumiałych i logicznych scen sądzę, że warto sięgnąć po film Rubena Östlund'a gdyż jest to kawałek naprawdę dobrego kina, w które trzeba trochę zainwestować.



Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzja

 
Tomek i Rudy - chłopaki z prowincji napędzani pasją i marzeniami żegnają szarą rzeczywistość i ruszają na podbój discopolowych list przebojów. Karierę zaczynają od koncertów w remizach i wiejskich dyskotekach, by w końcu jako grupa LASER brawurowo wedrzeć się na muzyczne salony, czyli do wytwórni Alfa, w której króluje jedyny prawdziwy Polak - Daniel Polak. Tam Tomek zakochuje się w pięknej i ekscentrycznej diwie Gensoninie, zdobywa kasę i sławę, a wszystkie dziewczyny tańczą już tylko dla niego. Lecz sukces ma swoją cenę - dolary pozornie dają wolność i swobodę, a z amerykańskiego snu można się szybko i brutalnie przebudzić.

gatunek: Komedia, Muzyczny
reżyser: Maciej Bochniak
scenariusz: Maciej Bochniak, Mateusz Kościukiewicz
czas: 1 godz. 47 min.
muzyka: Paweł Lucewicz, Michał Nosowicz
zdjęcia: Tomasz Naumiuk
rok produkcji: 2015
budżet:
ocena: 7,5/10








 
W rytm muzyki



"Disco Polo" Macieja Bochniaka jest jednym z tych filmów, których istnienie było jednym wielkim znakiem zapytania. Po pierwsze kto by robił film o Disco polo – muzyce, której właściwie nie da się słuchać, a po drugie kto w ogóle wpadł na pomysł zrobienia takiego filmu? Ten dość niepewny i ekstrawagancki projekt mógł być z góry spisany na klęskę. Nawet ja podchodziłem do tej produkcji z dużym dystansem, ponieważ przez pryzmat nielubianego przeze mnie gatunku muzyki, oczekiwałem filmowej klapy. Po obejrzeniu produkcji  każde z moich wcześniejszych wątpliwości okazało się być mylne. Zatem co takiego można powiedzieć o obrazie?

Fabuła produkcji jest bardzo podobna do wielu projektów podobnego pokroju. Jest chłopak z marzeniami, który ponad wszystko śni o byciu piosenkarzem. Liczne próby i starania muzyka w końcu dają zamierzony efekt i nagle staje się sławny. Po zawrotnej karierze przychodzi czas na załamanie i zepsucie moralne by w finale rozsądek zwyciężył i wszystko skończyło się
"happy end'em". Choć historia nie prezentuje się w zbyt oryginalny sposób trzeba jej przyznać, że nie daje po sobie poznać swojej prostoty. Jest bardzo ciekawa, wartka i zwariowana. Balansując na granicy absurdu lub rzeczywistości dostarcza nam wielu ciekawych wrażeń. Cały film jest zrobiony w bardzo abstrakcyjnym, ironicznym i absurdalnym stylu. Oprócz tego jest bardzo kolorowy, żywy i malowniczy. Jeszcze do tego muzyka disco polo i mamy istny "mirsz marsz". Gdyby nie umiejętne rozplanowanie i obmyślenie całej opowieści przez Bochniaka otrzymalibyśmy piękny kicz. Zamiast niego dostajemy niesamowity i dotychczas niespotykany w polskim kinie efekt pomysłowości twórców. Brawa dla reżysera, że miał odwagę pojawić się w kinach z konkretną, całkiem nową i odważną produkcją.

Twórcom udało się zgromadzić bardzo pokaźną i gwiazdorską obsadę dzięki, której film jeszcze bardziej zyskał. Pierwszoplanowi Ogrodnik i Głowacki po raz kolejny pokazują swój talent aktorski w rewelacyjny sposób. Tomasz Kot wypada równie świetnie jako ekstrawagancki właściciel wytwórni muzycznej. Joanna Kulig i Aleksandra Hamałko także bardzo dobrze radzą sobie ze swoimi postaciami. Oprócz nich możemy zobaczyć jeszcze Mariusza Drężeka, Jacka Komana, Iwonę Bielską i Janusza Chabiora.

Klimatyczna i imitująca styl disco polo muzyka Paweła Lucewicza i Michała Nosowicza całkiem nieźle komponuje się z obrazem. Zdjęcia, scenografia, kostiumy i charakteryzacja prezentują się w prost rewelacyjnie ukazując ogrom starań, pracy i poświęconego czasu. Na to wszystko nakładają się jeszcze piosenki disco polo, które wbrew pozorom całkiem nieźle wybrzmiewają w produkcji. Warto także zwrócić uwagę na świetne efekty specjalne, które w końcu nie rażą w oczy i pięknie wyglądają.

Główną zaletą produkcji Bochniaka jest jej nowatorskość i bardzo luźne podejście do całej historii. My tak samo jak twórca musimy z dystansem mierzyć jego najnowszy film ponieważ tak na serio to się nie da. Cała ta zwariowana opowieść polega na abstrakcyjności, ironii i wielkim rozmachu. Mamy sceny niczym z rodeo, sentymentalne ujęcie na dziobie statku niczym z "Titanic'a" itp. Taki właśnie miał być ten film. Groza, komedia, musical, a do tego jeszcze trochę dramatu i obciachu. Wszystko jest na swoim miejscu dlatego też boli fakt, że nie każdy rozumie zamysł całej koncepcji.

"Disco Polo" będące pewnego rodzaju eksperymentem okazało się propozycją godną uwagi z powodu na jej nowatorskość i odwagę twórców. Moje negatywne nastawienie do produkcji tak naprawdę niczym nieuzasadnione okazało się błędne i prymitywne. Jak mądrzy ludzie mawiają "nie należy oceniać książki po okładce" co w tym wypadku rzeczywiście się sprawdza.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


W Sandomierzu zostaje popełniona straszliwa zbrodnia. Ciało zamordowanej kobiety, powszechnie lubianej działaczki społecznej, zostaje podrzucone nagie w miejscu publicznym. Sposób w jaki pozbawiono ją życia przywodzi na myśl mord rytualny. Lokalni stróże prawa pod wodzą niedawnego gwiazdora stołecznej prokuratury, Teodora Szackiego, będą musieli nie tylko rozwiązać zagadkę kryminalną, ale także stawić czoło rozhisteryzowanej opinii publicznej.

gatunek: Kryminał, Thriller
produkcja: Polska
reżyser: Borys Lankosz
scenariusz: Borys Lankosz, Zygmunt Miłoszewski
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Abel Korzeniowski
zdjęcia: Łukasz Bielan
rok produkcji: 2015
budżet: 6 milionów zł
ocena: 7,9/10









 
Prawda zawsze wyjdzie na jaw


Wysyp kryminałów w polskiej kinematografii jest zjawiskiem zaprawdę zadowalającym ponieważ gatunek ten już długo pozostawał przez nas zaniedbywany. Były komedie romantyczne, obyczajówki, dramaty, prawdziwe historie, ale kryminał jednak pozostawał nadal w odległej sferze fantazji. Teraz ten sen zaczyna się powoli wypełniać, gdyż kino detektywistyczne zaczyna cieszyć się coraz to większą popularnością. Jednakże czy "Ziarno prawdy" Borysa Lankosza okaże się produkcją godną uwagi?

Odpowiedź jest bardzo prosta i brzmi: tak. Począwszy od pierwszej sceny w archiwum, aż do ostatniej na Sandomierskim rynku fabuła produkcji jest niezwykle wciągająca, tajemnicza, intrygująca oraz zaskakująca. Akcja filmu jest niezwykle wartka, a z minuty na minutę coraz to bardziej przyśpiesza. Wydarzenia przedstawiane na ekranie są w miarę logiczne i łatwe do zrozumienia. Niestety czasem reżyser próbując opowiedzieć coś szybciej używa uproszczeń, które to doprowadzają do luk i niejasności w fabule. Widać wyraźnie, że Borys Lankosz inspirował się znanymi w tym gatunku kryminałami jak np. "Dziewczyna z tatuażem" Davida Fincher'a co wyraźnie widać na ekranie. Nie wspominając już o złowieszczym intro obrazu. Poza tym reżyser budując klimat swego dzieła przedstawia nam Sandomierz od całkiem innej, mrocznej i zagadkowej strony gdzie nie mam miejsca dla wesoło pomykającego na rowerze "Ojca Mateusza". Jest groza, mord rytualny oraz bardzo sprytnie w to wszystko wplątane relacje polsko-żydoskie.

Doborowa obsada "Ziarna prawdy" nie zawodzi i prezentuje się na wysokim poziomie. Pierwsze skrzypce gra oczywiście nie kto inny, a Robert Więckiewicz. Jego pewny siebie, krnąbrny, a zarazem tajemniczy Szacki jest iście rewelacyjny. Zaraz za nim najlepiej wypada Krzysztof Pieczyński czyli odtwórca roli zrozpaczonego wdowca po stracie żony. Oprócz nich mamy jeszcze Jerzego Trelę, Andrzeja Zielińskiego, Magdalenę Walach, Modesta Rucińskiego i Aleksandrę Hamałko.

W budowaniu odpowiedniego klimatu obrazu z pewnością pomaga rewelacyjna muzyka Abla Korzeniowskiego opiewająca w bardzo konkretne i ciężkie brzmienia. Oprócz tego mamy ciekawe zdjęcia i dobrą scenografię. Profesjonalne wykończenie produkcji świadczy o wysokim wkładzie, pasji oraz zaangażowaniu w jej powstawanie, a efekt ostateczny napawa do dumy.

Niestety nie czytałem powieści pana Miłoszewskiego na podstawie, której powstał film dlatego też nie jestem w stanie obu dzieł porównać. Jednak z perspektywy czasu cieszę się, że nie udało mi się poznać owej prozy. Dzięki temu mogłem ocenić produkcję nie przez pryzmat książki, która zapewne też jest rewelacyjna, ale jako odrębny twór.

Koniec końców twórca "Rewersu" pomimo paru uproszczeń fabularnych i innych małych błędów zaprezentował nam kryminał z krwi i kości, który prezentuje się rewelacyjnie i może być powodem do dumy ponieważ już dawno takiego obrazu w Polsce nie nakręcono. Teraz wypadałoby liczyć na to, że doczekamy się kontynuacji czyli kinowej wersji "Gniewu" i rebootu "Uwikłania".


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


"Pan Turner" przedstawia historię burzliwego życia jednego z największych malarzy przełomu XVIII i XIX wieku - Williama Turnera. Artysta uznawany jest za jednego z najważniejszych twórców romantyzmu i prekursora impresjonizmu. Był niespokojnym duchem swoich czasów, artystą niepokornym, buńczucznym, wielkim myślicielem. 

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: Francja, Niemcy, Wielka Brytania
reżyser: Mike Leigh
scenariusz: Mike leigh
czas: 2 godz. 29 min.
muzyka: Gary Yershon
zdjęcia: Dick Pope
rok produkcji: 2014
budżet:
ocena: 6,9/10












 
Malarz światła


Najnowszy film Mikea Leigh'a o jednym z najznamienitszych brytyjskich malarzy już dawno zwrócił moją uwagę. Nie znając biografii malarza, ani prawie żadnych informacji na jego temat postanowiłem sięgnąć po produkcję i przekonać się czy jest godna uwagi. Oczywiście cztery nominacje do Oscara® narobiły mi jeszcze większej chęci zetknięcia się z obrazem.

Fabuła filmu opowiada o malarzu i jego rozmaitych perypetiach. Dosyć szybko udaje nam się wdrożyć w jego świat poznając bliskie mu osoby, jego kłopoty i fanaberie. Fabuła jest średnio interesująca i nie zawsze potrafi maksymalnie skupić naszą uwagę. Szczególnie na początku, kiedy jest powolna i mało intrygująca. Wtedy to właśnie świetnie nakreślone postacie maksymalnie przykuwają naszą uwagę. Dopiero później akcja nabiera tempa i zaczyna nas interesować. Historia Tuner’a jest dobrze zbudowana, posiadając jednocześnie bardzo obszerne wątki poboczne. Prezentuje się w bardzo rozbudowanej, ale niezbyt przystępnej formie. Momentami potrafi być niezwykle przytłaczająca i ciężka w odbiorze. Wydarzenia z życia artysty nie zawsze przyswajają się nam w łatwy i bezproblemowy sposób z racji czego nie wszystko jesteśmy w stanie spamiętać. Mimo tego twórcom udało się rozgraniczyć biografię na rzeczy ważne i ważniejsze, dzięki czemu nie wszystkie fakty umykają naszej uwadze. Nie zmienia to jednak faktu, że obraz jest stanowczo za długi i po pewnym czasie zaczyna być męczący. Zresztą cała opowieść jest rozciągnięta do granic możliwości co też nie wpływa na jej pozytywny odbiór. Ogólnie rzecz biorąc przygoda z „Mr. Turner’em” nie jest, ani lekka ani przyjemna. Obraz wymaga uwagi, ale także chęci poznania tej historii. Jeśli nie mamy ochoty na film to raczej odradzałbym mocowanie się na siłę z produkcją.

Aktorstwo w filmie Mikea Leigh’a stoi na bardzo wysokim poziomie co oczywiście nie jest zasługą tylko jednego aktora. Jednakże nie da się ukryć, że Timothy Spall jest najlepszy z całej obsady, a jego performance Turnera jest wprost rewelacyjny. Widać wielkie zaangażowanie w rolę ze strony aktora co oczywiście zasługuje na wyjątkową uwagę. Drugi plan w postaci Paula Jesson’a, Dorothy Atkinson i Marion Bailey także nie zawodzi prezentując bardzo dobrą grę aktorską, ale nie da się ukryć, że są oni tylko oprawą dla głównej postaci Spall’a.

Bardzo klimatyczna muzyka Garyego Yershon’a momentalnie wprowadza nas w świat malarza za sprawą ciekawych i oryginalnych brzmień. Dick Pope i jego surowe zdjęcia także wpisują się w bardzo środowiskową aurę filmu, zarówno podkreślając geniusz artysty. Świetne kostiumy, charakteryzacja oraz scenografia pokazują ogromny rozmach z jakim wykonano produkcję oraz potwierdzają, że nominacje do Oscara® w tych kategoriach były jak najbardziej zasłużone.

Mike Leigh zaprezentował bardzo ciekawy obraz o człowieku, który dzięki niekonwencjonalnym metodom twórczym zapisał się na kartach historii. Nie da się jednak ukryć, że William Turner był bardzo dziwną i niepowtarzalną osobą. Tak przynajmniej można wywnioskować z filmu. Niemniej jednak „Mr. Turner” jest dziełem specyficznym, czyli nie dla wszystkich. Jest to trudna,  bardzo przytłaczająca i niezbyt szczęśliwa historia artysty, która pozostawia wiele do myślenia i nie jest tak łatwa w odbiorze jak wiele innych biografii. Jednakże trzeba przyznać, że jest to niezwykle oryginalne dzieło, jakich często nie spotykamy.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 
Z niedzieli na poniedziałek czasu polskiego odbyła się 87. Gala wręczania Naród Amerykańskiej Akademii Filmowej czyli Oscarów. Pogoda w Los Angeles może nie do końca dopisała ponieważ padał deszcz, ale emocje, które towarzyszyły nam w Dolby Theatre przerosły chyba najśmielsze oczekiwania. To nie tylko zasługa prowadzącego Neila Patricka Harris'a, który podczas ceremonii wyszedł na scenę jedynie w bokserkach, imitując przy tym scenę z filmu "Birdman", ale całej imprezy. Jednakże można jednogłośnie stwierdzić, że tym małym akcentem uda mu się zostać w pamięci członków Akademii, ale chyba zgodzimy się ze stwierdzeniem, że Ellen DeGeneres nadal pozostanie jedyną królową Oscarów. Tym razem zamiast długiego monologu Ellen, jak to miało miejsce w zeszłym roku Neil Patrick Harris zaśpiewał piosenkę o Oscarach wraz z Anną Kendrick czyli Kopciuszkiem z "Tajemnic lasu". Całemu show przeszkodził Jack Black w bardzo zabawnej solówce, krytykującej śpiewanie Harrisa i Oscary. Oczywiście wszystko to było zaplanowane ;).

Gala wręczania nagród została rozciągnięta do granic możliwości z racji czego skończyła się dopiero po godzinie 6 rano! Wow! Jest moc! Dziwię się, że wytrzymałem ponieważ w pewnym momencie miałem już dosyć. Całe zdarzenie oczywiście poprzedzała prawie 2 godzinna relacja z czerwonego dywanu, gdzie to głównie aktorki prezentowały swoje olśniewające lub całkiem beznadziejne suknie wieczorowe. Po wejściu do ogromnego i oszałamiającego Dolby Theatre mogliśmy co po chwila napotkać znanych nam aktorów, aktorki czy ludzi z show businessu. Same znakomitości w jak najbardziej zmyślnych kreacjach.

Ostatecznie po przyznaniu wszystkich nagród okazało się, że największym wygranym jest "Birdman" w reżyserii Alejandro Gonzáleza Iñárritu zdobywając aż pięć statuetek w tym tą za "Najlepszy film". Największym przegranym okazał się "Boyhood", który wydawał się pewniakiem na Oscarach. Dostał zaledwie jedną statuetkę. Ze smakiem obszedł się też "Snajper" Clinta Eastwooda z jedną nagrodą czy "Teoria wszystkiego" tak samo z jednym wyróżnieniem za Eddiego Redmayne'a. Mój faworyt czyli "Grand Budapest Hotel" zdobył cztery statuetki, niestety w niszowych kategoriach. Mimo to cieszy mnie  fakt, że Alexandre Desplat został tym razem doceniony. Polska też została uznana otrzymując figurkę dla "Idy" za "Najlepszy film nieanglojęzyczny". Dzięki ci Akademio! Jeszcze długo będzie o tym wydarzeniu u nas głośno! Niestety tryumf "Idy" jest jedyny w swoim rodzaju ponieważ ani "Joanna" ani "Nasza klątwa", a nawet "Czarownica" nie otrzymały statuetki. Ten ostatni film za kostiumy Anny Biedrzyckiej-Sheppard.

Pomimo wszystkich moich jęków i stęków odnośnie rozciągniętego do maximum czasu antenowego Oscarów muszę przyznać, że warto było ponieważ emocje były przednie, a klimat i oprawa rewelacyjne. Teraz mogę tylko powiedzieć: "Do zobaczenia za rok".

Poniżej znajduje się lista zdobywców statuetki, ale jeśli chcecie przeczytać jakie były moje typy odsyłam was do strony Silver Screen Nominacje Oscary 2015. :)


FILM
"Birdman"

REŻYSER
Alejandro González Iñárritu - "Birdman"

AKTOR
Eddie Redmayne - "Teoria wszystkiego"

AKTORKA
Julianne Moore - "Still Alice"

AKTOR DRUGOPLANOWY
J.K. Simmons - "Whiplash"

AKTORKA DRUGOPLANOWA
Patricia Arquette - "Boyhood"

SCENARIUSZ ORYGINALNY
Alejandro González Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander Dinelaris, Armando Bo - "Birdman"

SCENARIUSZ ADAPTOWANY
Graham Moore - "Gra tajemnic"

FILM NIEANGLOJĘZYCZNY
"Ida"

ANIMACJA
"Wielka szóstka"

DOKUMENT
"Citizenfour"

ZDJĘCIA
"Birdman"

MONTAŻ
"Whiplash"

EFEKTY SPECJALNE
"Interstellar"

MUZYKA
Alexandre Desplat - "Grand Budapest Hotel"

PIOSENKA
"Glory" - "Selma"

MONTAŻ DŹWIĘKU
"Snajper"

DŹWIĘK
"Whiplash"

SCENOGRAFIA
"Grand Budapest Hotel"

KOSTIUMY
"Grand Budapest Hotel"

CHARAKTERYZACJA
"Grand Budapest Hotel"

KRÓTKOMETRAŻOWY DOKUMENT
"Crisis Hotline: Veterans Press 1"

FILM KRÓTKOMETRAŻOWY
"Rozmowa"

KRÓTKOMETRAŻOWA ANIMACJA
"Uczta"

Wszystkim zdobywcom nagrody gratuluję!
OSCARY® to jedne z najważniejszych, najbardziej znanych i wywołujących największe emocje nagrody przyznawane przez Amerykańską Akademię Filmową. Tegoroczne zestawienie kandydatów prezentuje się naprawdę obiecująco jednak z każdej kategorii tylko jedna osoba/film dostanie statuetkę. Wyróżnienie ponad wszystko. Właśnie z tej okazji ja, Silverman postanowiłem wytypować moich własnych pretendentów po wyróżnienie. Są to filmy/osoby, które według mnie  powinny otrzymać ten oto laur. Bez większej zwłoki prezentuję wam moją listę kandydatów po figurkę Oscara. Oto ona:
















NAJLEPSZY FILM:
"Grand Budapest Hotel"

Ten wybór był oczywisty. "Grand Budapest Hotel" to jeden z najjaśniejszych filmów zeszłego roku. Onieśmiela pod każdym względem. Mógłbym oglądać go godzinami. Wszystko w nim jest perfekcyjne. Od kostiumów po scenografię, muzykę i postacie. Rewelacja. Jak ktoś jeszcze nie miał okazji zobaczyć to gorąco poleca.

REŻYSER:
Wes Anderson - "Grand Budapest Hotel"

Oglądając "Grand Budapest Hotel" od razu można zauważyć ile inwencji twórczej, zapału i pracy poświęcił mu Wes Anderson. Każdy detal, dialogi czy ruchy aktorów to jego zamysł. Wystarczy pooglądać "making off-y" filmu i przekonać się, że Wes naprawdę włożył całego siebie w jego obraz.

AKTOR:
Eddie Redmayne - "Teoria wszystkiego"

Michael Keaton owszem, zagrał rewelacyjnie i w ogóle, jednak według mnie statuetka należy się  Eddiemu Redmayne'owi za wspaniałą kreację Stephena Hawkinga. Wcale nie jest tak łatwo zagrać osobę unieruchomioną od stóp do głów.

AKTORKA:
Julianne Moore - "Still Alice"

W tej kategorii panuje niestety u mnie wielka niewiadoma ponieważ nie widziałem, aż trzech produkcji z nominowanymi aktorkami. Jest mi z tego powodu strasznie głupio no, ale niestety zabrakło czasu. Julianne Moore to sensowna kandydatka.

AKTOR DRUGOPLANOWY:
J.K. Simmons – "Whiplash"

J.K. Simmons to murowany zdobywca statuetki. Rewelacyjna rola w "Whiplash". Trzeba zobaczyć, aby się przekonać.

AKTORKA DRUGOPLANOWA:
Meryl Streep - "Tajemnice lasu"

Nie widziałem Patricii Arquette i Laury Dern więc z obecnych kandydatek typuję Meryl Streep. Fenomenalna praca w "Tajemnicach lasu".

SCENARIUSZ ORYGINALNY:
Wes Anderson - "Grand Budapest Hotel"

Jak już wcześniej wspominałem rewelacja!

SCENARIUSZ ADAPTOWANY:
Damien Chazelle – "Whiplash"

"Whiplash" i jego scenariusz powinni bez problemu otrzymać nagrodę. Mam nadzieję...

FILM NIEANGLOJĘZYCZNY:
"Ida"

To był najprostszy wybór na świecie. Oczywiście kibicuję Polsce!

ANIMACJA:
"Wielka szóstka"

"Jak wytresować smoka 2" było naprawdę świetną animacją, jednak według mnie jedynka była lepsza. Poza tym "Wielka szóstka" o wiele bardziej mnie urzekła.

DOKUMENT:

Ta kategoria jest dla mnie całkiem obca. Niestety :(

ZDJĘCIA:
"Birdman"

MONTAŻ:
"Whiplash"

Montaż w "Whiplash" jest rzeczą naprawdę rewelacyjną. Człowiek/zespół odpowiedzialny za to wykonał kawał dobrej roboty.

EFEKTY SPECJALNE:
"Interstellar"

No cóż. Efekty w "Interstellar" najbardziej mnie urzekły, aczkolwiek mam świadomość, że "Ewolucja Planety Małp" ma Oscara prawie w kieszeni.

MUZYKA:
Alexandre Desplat - "Grand Budapest Hotel"

Skoro wszystko w najnowszym filmie Wesa Anderson'a jest rewelacyjne to muzyka także.

PIOSENKA:
"I'm Not Gonna Miss You" - "Glen Campbell...I'll Be Me"


Ta piosenka jako jedyna urzekła mnie dostatecznie.

MONTAŻ DŹWIĘKU:
"Snajper"

DŹWIĘK:
"Whiplash"

SCENOGRAFIA:
"Grand Budapest Hotel"

:)

KOSTIUMY:
"Tajemnice lasu"


CHARAKTERYZACJA:
"Grand Budapest Hotel"

KRÓTKOMETRAŻOWY DOKUMENT:
"Joanna"
"Nasza klątwa"

Niestety nie udało mi się zobaczyć żadnego z nich, ale trzymam kciuki za którąś z Polskich produkcji.

FILM KRÓTKOMETRAŻOWY:

Ta kategoria jest dla mnie całkiem obca. Niestety :(

KRÓTKOMETRAŻOWA ANIMACJA:
"Uczta"

Tylko "Ucztę" widziałem dlatego też tylko na nią głosuję.
Doświadczony agent tajnych służb specjalnych Harry Hart bierze pod swoje skrzydła młodego chłopaka, aby wyszkolić go do zostania jednym z agentów. Kiedy Eggsy odbywa szkolenie Harry próbuje rozpracować misterny plan niejakiego Valentie'a, który dąży do zagłady ludzkości.

gatunek: Akcja, Komedia kryminalna
produkcja: USA
reżyser: Matthew Vaughn
scenariusz: Matthew Vaughn, Jane Goldman
czas: 2 godz. 9 min.
muzyka: Henry Jackman, Matthew Margeson
zdjęcia: George Richmond
rok produkcji: 2015
budżet: 81 milionów $
ocena: 8,9/10














Garnitur szyty na miarę



Filmy szpiegowskie zawsze cieszyły się dużym powodzeniem czego swoistym potwierdzeniem jest chyba najsławniejsza seria przygód agenta 007 o imieniu James Bond. Ewolucja całego cyklu  doprowadziła do stworzenia bardzo realistycznych obrazów, które starają się w jak największym stopniu wykluczać niedorzeczność wcześniejszych części. Do tej grupy należą gadżety, brawurowo niepoprawne akcje oraz wydumani i na wskroś przerysowani złoczyńcy. Ponoć tego zażyczyli sobie fani Bonda. Jak na złość ja zaliczałem się do grupy, która wprost uwielbiała stare produkcje z 007, a w szczególności z Pierce Brosnan'em. Jeśli wy wszyscy czuliście się zdegustowani z tego powodu nie obawiajcie się już więcej, albowiem na ratunek przyszedł Matthew Vaghun, który nie boi się absurdalności, karykatury czy też odrobiny szaleństwa. Z wielkim impetem powraca do dawnych lat, szarmanckiego, odważnego i obładowanego bajerami agenta, ratującego świat przed geniuszem zła. Zapnijcie pasy bo może być gorąco.

Fabuła w bardzo szybki sposób wprowadza nas w świat szpiegów-gentlemanów, którzy działają w niezależnej agencji wywiadowczej o nazwie Kingsman. Jest onwartka, intrygująca i niezwykle zajmująca. Nie ma w niej luk czy też niedomówień, dlatego historia prezentuje się niezwykle płynnie i przejrzyście. Reżyser nie stara się tworzyć produkcji "na serio" tylko eksperymentuje z licznymi pomysłami, mieszając przy tym liczne konwenanse co w efekcie daje zaskakująco dobry efekt. Sam też autoironizuje ten zabieg podczas rozmowy agenta ze złoczyńcą gdzie obaj z nich chwalą "stare" Bondy za ich absurdalność, brak realizmu czy chociażby za zawsze eleganckich agentów-dżentelmenów bez trudu ratujących świat. Dzisiejsze Bondy są przecież robione na zbyt serio, czyż nie?

W najnowszej produkcji twórcy "X-Men: Pierwsza klasa" nie mogło zabraknąć dobrych i wyrazistych bohaterów. Najlepiej nakreślona jest postać Eggsy'ego, u którego nic nie jest idealne, wręcz beznadziejne, a zostanie jednym z Kingsman to dla niego szansa, która może się już nigdy nie powtórzyć. Taron Egerton świetnie poradził sobie z tą rolą będąc prawie nowicjuszem w sferze kinowej. Zaraz po nim mamy nonszalanckiego i niepoprawnego Colina Firth'a jako podobiznę starych wizerunków 007. Ciekawie prezentuje się też Michael Caine, Mark Strong oraz Sofia Boutella. Oczywiście nie należy zapomnieć o Samuelu L. Jackson'ie, którego sylwetka jest na wskroś przerysowana, aby wpasować się w klimat dawnych czarnych charakterów rodem z Bonda.

Żywiołowa muzyka Henryego Jackman'a i Matthewa Margeson'a świetnie kreuje atmosferę typową dla filmów szpiegowskich jednocześnie wyśmienicie komponując się z szalonymi wydarzeniami ukazywanymi na ekranie. Do tego dochodzą jeszcze dynamiczne zdjęcia Georgea Richmond'a podkreślające wartki przebieg akcji. Oczywiście mamy też styczność z bardzo dobrymi efektami specjalnymi gwarantującymi rozrywkę na najwyższym poziomie.

Matthew Vaughn musiał mieć sporo zabawy oraz przyjemności podczas pracy nad owym filmem. Jego zamiłowanie do produkcji szpiegowskich widać już od pierwszych scen filmu, a im dalej tym to stwierdzenie coraz bardziej się potwierdza. Bajeranckie gadżety, super tajna baza z najnowocześniejszym sprzętem itp. Z drugiej strony główny złoczyńca obrazu nie jest przesiąknięty żądza krwi od stóp do głów, gdyż tak naprawdę nie znosi widoku krwi. Co ciekawie jego plan zagłady ludzkości, który ma ponoć rozwiązać sprawę przeludnienia globu nie wyszedł z  inicjatywy osobistej. Jego intencją jest pomoc dla świata. Całość jest okraszona wybuchami, świetnymi scenami walk oraz nietuzinkowym humorem. Niestety reżyser czasem przesadza z mordobiciem w wyniku czego otrzymujemy bardzo krwawą i nie do końca smaczną scenę w kościele. Mimo tego trzeba przyznać, że ogląda się ją z "rozdziawioną paszczą" ;).

Jedno jest pewne. Trzeba być fanem "starych" Bondów, aby film "Kingsman: Tajne służby" w ogóle przypadł nam do gustu. Ma w sobie wiele irracjonalności, absurdu oraz ironii. Wystarczy spojrzeć na Sofię Boutell'ę i jej komputerowo dorobione nogi-ostrza. Nie każdemu takie kino odpowiada i jestem w stanie w pełni to zrozumieć. Mnie produkcja przypadła do gustu i jestem nastawiony do niej w bardzo entuzjastyczny sposób, licząc oczywiście na kontynuację. W każdym razie  zapraszam was do sięgnięcia po dzieło pana Vaghun'a ponieważ jest to wystrzałowa mieszanka akcji i humoru gwarantująca świetną zabawę.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
W filmowej historii piekarz i jego żona, chcąc odmienić swój los, zgadzają się spełnić 4 życzenia wiedźmy. Aby tego dokonać muszą wejść do tajemniczego lasu… Wkrótce przekonają się, czy to o czym marzą, jest tym, czego naprawdę chcą. Film w zabawny i brawurowy sposób łączy klasyczne motywy znane z baśni braci Grimm, by w jednej opowieści spleść losy Kopciuszka, Czerwonego Kapturka i Wilka czy Roszpunki.

gatunek: Fantasy, Komedia, Musical
produkcja: USA
reżyser: Rob Marshall
scenariusz: James Lapine
czas: 2 godz. 4 min.
muzyka: Stephen Sondheim
zdjęcia: Dion Beebe
rok produkcji: 2014
budżet: 50 milionów $
ocena: 8,0/10









W lesie...



Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałem za musicalami co bezprecedensyjnie potwierdził seans "Les Misérables: Nędznicy", gdzie po piętnastu minutach trwania miałem stokrotnie dość i musiałem wyjść. Być może przegapiłem wspaniały film, jednak ciągłe śpiewanie doprowadzało mnie do szału. W taki oto sposób decydując się na "Tajemnice lasu" rozważyłem wszystkie za i przeciw, aby później nie żałować. Po wszystkim okazało się, że nie taki wilk straszny jak go malują.

Od czasu "Czarownicy", czyli pierwszej aktorskiej oraz lekko zmienionej wersji starej baśni o Śpiącej Królewnie Disney sukcesywnie zacznie wprowadzać do kin więcej takich filmów. W marcu będzie "Kopciuszek", a i ponoć szykuje się też "Piękna i Bestia".  Wytwórnia Disney'a wykazała się ciekawym pomysłem, aby odświeżać nam klasyki swoich korzeni poprzez tworzenie ich nowszych wersji. "Tajemnice lasu" chociaż żadną z odnowionych wersji starej baśni nie jest to uważam, że wpisuje się w kanon tych powstających obecnie produkcji. Fabuła skupia się na perypetiach piekarza i jego żony z tajemniczą wiedźmą przy czym łączy w sobie wątki znanych baśni (Kopciuszek, Roszpunka, Jaś Fasola). Jest bardzo intrygująca, niesamowicie wartka i zaskakująco spójna. Wszystkie z wątków dotyczących każdej postaci świetnie się ze sobą uzupełniają dając bardzo przejrzystą intrygę. Niestety pod koniec filmu akcja traci na dynamiczności i z grubsza się wlecze (moment pojawienia się olbrzyma). Ciekawe jest jednak to, że podczas tego fragmentu dochodzi do wielu zaskakujących zwrotów fabularnych oraz życiowych refleksji na rozmaite tematy co kompletnie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się tego typu zdarzeń w bajce dla dzieci. Po całym seansie stwierdzam, że dzieło Roba Marshall'a w ogóle nie jest dla dzieci.

Ciągłe śpiewanie było moim jedynym zastrzeżeniem co do filmu przed jego zobaczeniem. W tym przypadku moje uprzedzenie okazało się bezpodstawne. Utwory muzyczne okazały się fenomenalną robotą twórców, gdyż ich słuchanie to była czysta przyjemność. Jestem mile zaskoczony z tego powodu. Rzecz jasna sukces ten zagwarantowywali również aktorzy o świetnych głosach.

Aktorstwo to kolejna zaleta produkcji Marshall'a. Pierwszoplanowi James Corden i Emily Blunt prezentują się świetnie jako małżeństwo nie mogące mieć potomstwa. Zaraz za nimi Anna Kendrick, Lilia Crawford oraz jak zawsze fenomenalna Meryl Streep. Oprócz nich na ekranie pojawiają się Chris Pine, Billy Magnussen, Daniel Huttlestone, Tracey Ullman, Mackenzie Mauzy i Johnny Depp w bardzo epizodycznej roli.

Poza rewelacyjną muzyką obraz może nam dostarczyć bardzo ładnych ujęć, przepięknych kostiumów, scenografii oraz efektów specjalnych na wysokim poziomie. Film nie posiada dubbingu tylko polskie napisy dlatego też nie ma sensu brać na film dziecko (przynajmniej ja tak uważam). Oczywiście jest to tylko marginalny powód, gdyż "Tajemnice lasu" to tak naprawdę mroczna opowieść nie mająca nic wspólnego ze słowami: "...i żyli długo i szczęśliwie." Jest śmierć, krew, odcinanie kończyn i wydłubywanie oczu. ;) Jednakże cała historia okazuje się przekazywać całkiem sensowną puentę.

Patrząc się na produkcję z perspektywy czasu nie mogę opędzić się od myśli dla kogo właściwie jest ten film? Skoro nie dla dzieci to dla kogo? Dla starszych dzieci czy dorosłych? Liczne kontemplacje na ten temat doprowadziły mnie do przekonania, że jest to kino dla koneserów gatunku, gdyż niewielu ludzi trawi musicale, a co dopiero baśnie. Do tego nasze pociechy nie zrozumiałyby sensu całej opowieści, który wcale nie polega na szczęśliwym zakończeniu. W lesie nic nie może skończyć się dobrze.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Meghan pragnie zostać prezenterką wiadomości, jednak marzenie to staje pod znakiem zapytania, gdy 8 godzin przed rozmową o pracę budzi się na przedmieściach L.A. bez telefonu, auta, pieniędzy i dokumentów.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyser: Steven Brill
scenariusz: Steven Brill
czas: 1godz. 35 min.
muzyka: John Debney
zdjęcia: Jonathan Brown
rok produkcji: 2014
budżet: 15 milionów $
ocena: 7,0/10











 
Przypadki panny M.



Nie łatwo jest zrobić dobrą komedię. - Ile razy słyszeliśmy już to stwierdzenie? Milion? Kto wie, jednakże nie da się ukryć, że to prawda, albowiem poziom zażenowania większości z produkcji tego gatunku sięga dna, a ich humor jest tak suchy, że zamiast śmiechu wywołuje płacz. Właśnie tego spodziewałem się po "Dniu z życia blondynki" w reżyserii Stevena Brill'a jednak ku memu zdziwieniu film zaskoczył mnie pod wieloma względami.

Fabuła produkcji ciągle bazująca na jednym wątku (zagubiona na przedmieściach Meghan próbuje powrócić do domu) okazuje się być niewiarygodnie wciągająca, intrygująca i całkiem znośna. Wątek ten wykorzystany przez reżysera, a zarazem scenarzystę do granic możliwości prezentuje się w bardzo rozbudowanej formie, gdzie zostało wykorzystanych wiele pomysłów świetnie zagospodarowujących czas ekranowy. Przypadki głównej bohaterki są w miarę realne i zjadliwe. Twórca na ogół stara się ich nie przerysowywać, aby nie otrzymać głupkowatego klimatu obrazu. Czasem tylko zdarza mu się popuścić wodze irracjonalności, co i tak daje niczego sobie przyjemną komedię na "rozluźnienie".

Oczywiście film Stevena Brill'a nie miał by w sobie takiej energii i komizmu gdyby nie postać grana przez Elizabeth Banks, która świetnie bawi się odgrywając tytułową "blondynkę" w opałach. Drugi plan też nie zawodzi, a to głównie za sprawą Sarah Wright i jej suchych żartów oraz dwojga policjantów (Ethan Suplee, Bill Burr), którzy próbują złapać "kobietę w żółtej sukni".

Ostatecznie otrzymujemy przyjemną, lekką i nie (aż tak) głupią komedię jakiej można by oczekiwać. Oczywiście nie jest to kino wysokich lotów jednak jak najbardziej przystępne. Film można także potraktować jako lekcję pokazującą, że nie łatwo jest otrzymać pomoc na ulicy (pomijając oczywiście fakt, że jest się w wyzywającej żółtej sukni co większość odbierze jako prostytucję) oraz, że jeśli takową pomoc chcemy otrzymać to musimy pamiętać, ze nic nie ma za darmo.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

"Hiszpanka", jak zapowiada reżyser filmu, to sensacyjna opowieść o grupie jasnowidzów i spirytystów, która u schyłku pierwszej wojny światowej, przy pomocy swoich zdolności parapsychicznych usiłuje uchronić polskiego pianistę i polityka Ignacego Jana Paderewskiego przed mentalnym atakiem wybitnego medium – Doktora Abuse, pracującego dla Pruskiej Armii. Intryga osnuta jest wokół wyzwoleńczej walki Polaków na chwilę przed wybuchem Powstania Wielkopolskiego, ale opowiedziana jest z wielkim dystansem do historii i ze świadomością gatunku. Plot tworzy mieszanka prawdy historycznej i fikcji, w której prawdziwym zdarzeniom nadane są nowe znaczenia i proweniencje.

gatunek: Historyczny, Kryminał, Akcja
produkcja: Polska
reżyser: Łukasz Barczyk
scenariusz: Łukasz Barczyk
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Hanna Kulenty
zdjęcia: Karina Kleszczewska
rok produkcji: 2015
budżet: 25 milionów zł
ocena: 5,0/10






 
Czy umiesz grać już w jojo?


Zawsze podchodziłem z odpowiednim dystansem do zuchwalstwa jakim wykazują się reżyserzy lub producenci filmowi mówiąc o jakimś obrazie, że jest "megaprodukcją" roku czy też "filmowym arcydziełem" jeszcze długo przed jego pokazem dla prasy. Niemniej jednak najnowsze dzieło Łukasza Barczyka zaintrygowało mnie na tyle dostatecznie, aby wybrać się na nie do kina. Czy było warto?

Fabuła produkcji z początku zdaje się być interesująca, wartka, płynna i tajemnicza. Niezwykły przepych z jakim rozpoczyna się dzieło Barczyka aspiruje do klimatów rodem z Hollywood. Jest napięcie, intryga oraz odpowiednie podłoże historyczne, które zostało skrupulatnie zaadaptowane do opowieści o magii i spirytystach. Czyż to nie jest fenomenalny pomysł? Uważam, że jak najbardziej, szkoda tylko, że jego potencjał został tak brutalnie niewykorzystany. Treść filmu już przed jego połową zaczyna się gmatwać i udziwniać co wprawia nas w zakłopotanie. Teoretycznie wiemy co się dzieje na ekranie i uważnie śledząc kolejne wydarzenia jesteśmy w stanie załapać postęp akcji, jednak z drugiej strony nie potrafimy zrozumieć, czemu niektóre zdarzenia miały miejsce. Są one niewytłumaczalne i dziwne. Widać w nich rys reżyserskiej wyobraźni oraz kreatywności, ale wizja artysty nie zawsze niesie ze sobą pewien przekaz. W "Hiszpance" mamy wiele razy do czynienia z takimi scenami, które oprócz wprowadzania nas w zażenowanie, jawią się  niezrozumiałe i dziwne. Pomimo tego należy pochwalić autora przedsięwzięcia za niebywale oryginalne podejście do historii oraz sam koncept na jej opowiedzenie. Szkoda tylko, że na samym pomyśle się skończyło.

Aktorstwo wypada nie najgorzej, aczkolwiek jest sporym rozczarowaniem przy tak wielkim rozmachu przedsięwzięcia. Teatralne zagrywki, dziwna wymowa i sztuczność powodują, że nie jesteśmy w stanie kupić takiej gry na serio. Chyba, że tak właśnie miało być? Niemniej jednak najlepiej z całego nadobnego grona artystów wypada Crispin Glover, którego Dr. Abuse jest jedyną postacią, na którą z utęsknieniem się czeka. Oprócz niego ciekawą kreacją może pochwalić się Artur Krajewski i Sandra Korzeniak.

Pod względem audio-wizualnym w "Hiszpance" jest naprawdę bogato. Komputerowo wygenerowane panoramy olśniewają swoim dynamizmem i świeżością. Niespokojne tony utworów muzycznych Hanny Kuleny sieją zamęt i napięcie. Fenomenalne zdjęcia Kariny Kleszczewskiej zasługujące na Oscara® są czymś wręcz nie do opisania. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem. Efekty specjalne też prezentują się okazale. Co po chwila przelatujące sterowce, realistyczne eksplozje, starodawne budowle i wnętrza nieopisanie cieszą oko dając świadectwo, że w końcu możemy popisać się naszymi grafikami komputerowymi.

W produkcji najbardziej kuleje sens i przekaz, nad którym zastanawiając się godzinami można nie dojść do żadnych wniosków. Artyzm Barczyka przerósł chyba nawet i jego, przez co nie potrafi zaserwować nam w miarę składnej i wymownej opowieści.  Chociaż jesteśmy w stanie dostrzec jego ideę i usilnie staramy się ją rozgryźć, to całość i tak pozostaje jedną wielką niewiadomą. To tak jakby po całym dniu nauki gry na pianinie ktoś zapytał by się nas: czy umiesz grać już w jojo?

Klęska "Hiszpanki" w box-office, ale także i w sferze artystycznej bardzo boli, ponieważ nie da się ukryć, że mogłoby to być rzeczywiście "filmowe arcydzieło". Mam wrażenie, że reżyser po prostu przedobrzył i zapędził się w „kozi róg” ze swoimi pomysłami. Liczę jednak na to, że jego kolejny projekt będzie bardziej zrozumiały i przystępny. Jednego Barczykowi nie można zarzucić gdyż jego historia rzeczywiście "przekracza granice wyobraźni" i powoduje, że z kina wychodzimy... No właśnie, jacy?


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.