Snippet
"Hiszpanka", jak zapowiada reżyser filmu, to sensacyjna opowieść o grupie jasnowidzów i spirytystów, która u schyłku pierwszej wojny światowej, przy pomocy swoich zdolności parapsychicznych usiłuje uchronić polskiego pianistę i polityka Ignacego Jana Paderewskiego przed mentalnym atakiem wybitnego medium – Doktora Abuse, pracującego dla Pruskiej Armii. Intryga osnuta jest wokół wyzwoleńczej walki Polaków na chwilę przed wybuchem Powstania Wielkopolskiego, ale opowiedziana jest z wielkim dystansem do historii i ze świadomością gatunku. Plot tworzy mieszanka prawdy historycznej i fikcji, w której prawdziwym zdarzeniom nadane są nowe znaczenia i proweniencje.

gatunek: Historyczny, Kryminał, Akcja
produkcja: Polska
reżyser: Łukasz Barczyk
scenariusz: Łukasz Barczyk
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Hanna Kulenty
zdjęcia: Karina Kleszczewska
rok produkcji: 2015
budżet: 25 milionów zł
ocena: 5,0/10






 
Czy umiesz grać już w jojo?


Zawsze podchodziłem z odpowiednim dystansem do zuchwalstwa jakim wykazują się reżyserzy lub producenci filmowi mówiąc o jakimś obrazie, że jest "megaprodukcją" roku czy też "filmowym arcydziełem" jeszcze długo przed jego pokazem dla prasy. Niemniej jednak najnowsze dzieło Łukasza Barczyka zaintrygowało mnie na tyle dostatecznie, aby wybrać się na nie do kina. Czy było warto?

Fabuła produkcji z początku zdaje się być interesująca, wartka, płynna i tajemnicza. Niezwykły przepych z jakim rozpoczyna się dzieło Barczyka aspiruje do klimatów rodem z Hollywood. Jest napięcie, intryga oraz odpowiednie podłoże historyczne, które zostało skrupulatnie zaadaptowane do opowieści o magii i spirytystach. Czyż to nie jest fenomenalny pomysł? Uważam, że jak najbardziej, szkoda tylko, że jego potencjał został tak brutalnie niewykorzystany. Treść filmu już przed jego połową zaczyna się gmatwać i udziwniać co wprawia nas w zakłopotanie. Teoretycznie wiemy co się dzieje na ekranie i uważnie śledząc kolejne wydarzenia jesteśmy w stanie załapać postęp akcji, jednak z drugiej strony nie potrafimy zrozumieć, czemu niektóre zdarzenia miały miejsce. Są one niewytłumaczalne i dziwne. Widać w nich rys reżyserskiej wyobraźni oraz kreatywności, ale wizja artysty nie zawsze niesie ze sobą pewien przekaz. W "Hiszpance" mamy wiele razy do czynienia z takimi scenami, które oprócz wprowadzania nas w zażenowanie, jawią się  niezrozumiałe i dziwne. Pomimo tego należy pochwalić autora przedsięwzięcia za niebywale oryginalne podejście do historii oraz sam koncept na jej opowiedzenie. Szkoda tylko, że na samym pomyśle się skończyło.

Aktorstwo wypada nie najgorzej, aczkolwiek jest sporym rozczarowaniem przy tak wielkim rozmachu przedsięwzięcia. Teatralne zagrywki, dziwna wymowa i sztuczność powodują, że nie jesteśmy w stanie kupić takiej gry na serio. Chyba, że tak właśnie miało być? Niemniej jednak najlepiej z całego nadobnego grona artystów wypada Crispin Glover, którego Dr. Abuse jest jedyną postacią, na którą z utęsknieniem się czeka. Oprócz niego ciekawą kreacją może pochwalić się Artur Krajewski i Sandra Korzeniak.

Pod względem audio-wizualnym w "Hiszpance" jest naprawdę bogato. Komputerowo wygenerowane panoramy olśniewają swoim dynamizmem i świeżością. Niespokojne tony utworów muzycznych Hanny Kuleny sieją zamęt i napięcie. Fenomenalne zdjęcia Kariny Kleszczewskiej zasługujące na Oscara® są czymś wręcz nie do opisania. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem. Efekty specjalne też prezentują się okazale. Co po chwila przelatujące sterowce, realistyczne eksplozje, starodawne budowle i wnętrza nieopisanie cieszą oko dając świadectwo, że w końcu możemy popisać się naszymi grafikami komputerowymi.

W produkcji najbardziej kuleje sens i przekaz, nad którym zastanawiając się godzinami można nie dojść do żadnych wniosków. Artyzm Barczyka przerósł chyba nawet i jego, przez co nie potrafi zaserwować nam w miarę składnej i wymownej opowieści.  Chociaż jesteśmy w stanie dostrzec jego ideę i usilnie staramy się ją rozgryźć, to całość i tak pozostaje jedną wielką niewiadomą. To tak jakby po całym dniu nauki gry na pianinie ktoś zapytał by się nas: czy umiesz grać już w jojo?

Klęska "Hiszpanki" w box-office, ale także i w sferze artystycznej bardzo boli, ponieważ nie da się ukryć, że mogłoby to być rzeczywiście "filmowe arcydzieło". Mam wrażenie, że reżyser po prostu przedobrzył i zapędził się w „kozi róg” ze swoimi pomysłami. Liczę jednak na to, że jego kolejny projekt będzie bardziej zrozumiały i przystępny. Jednego Barczykowi nie można zarzucić gdyż jego historia rzeczywiście "przekracza granice wyobraźni" i powoduje, że z kina wychodzimy... No właśnie, jacy?


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 
Historia kariery wojskowej i życia osobistego Chrisa Kyle'a, który zyskał sławę najlepszego snajpera w historii elitarnej jednostki Navy SEALs. 

gatunek: Biograficzny, Akcja
produkcja: USA
reżyser: Clint Eastwood
scenariusz: Jason Hall
czas: 2 godz. 14 min.
zdjęcia: Tom Stern
rok produkcji: 2014
budżet: 58,8 milionów $
ocena: 8,2/10














O tym jak rodziła się legenda



Jak powszechnie wiadomo bohaterowie narodowi są nie tylko świetnym tematem na powieść, ale także i na scenariusz filmowy, który następnie zostanie przeniesiony na ekran. Podobnie stało się z "legendą" amerykańskiego wojska, czyli Chrisem Kyle'em, którego życie jest rewelacyjnym materiałem na produkcję kinową. Najlepsze scenariusze pisze przecież życie, czyż nie?

Fabuła produkcji bardzo skrupulatnie opowiada historię wielkiego patrioty, jakim bez wątpienia był Chris Kyle, zaczynając już od dzieciństwa, gdzie po raz pierwszy nasza postać odkryła w sobie smykałkę do strzelania. Opowieść systematycznie się rozbudowuje nie tylko o życie zawodowe, ale także prywatne naszego bohatera, przez co otrzymujemy pełen obraz jego charakteru oraz zmian, jakie się w nim dokonywały na przestrzeni lat. Całość jest bardzo spójna, intrygująca i wartka. Zrobiona z odpowiednim rozmachem i kilkoma naprawdę mocnymi scenami. Często pojawiające się frazesy o bohaterstwie i oddaniu gloryfikują herosa narodowego czyniąc z niego kogoś niesamowitego, a prawda jest taka, że on przecież też był człowiekiem. Tak czy siak cały ten zabieg  na szczęście jest utrzymany w mocnych ryzach dobrego smaku.

W roli tytułowej mamy rewelacyjnego Bradleya Cooper'a prezentującego niezwykle ludzką i wiarygodną postać snajpera, który boryka się z demonami wojny. Sienna Miller, odgrywająca żonę Kyle'a wypada równie świetnie. Ogólnie rzecz biorąc pod względem aktorskim filmowi nie można nic zarzucić.

Podczas oglądania produkcji Eastwood'a mamy do czynienia z wieloma ciekawymi kadrami Toma Stern'a oraz klimatycznymi utworami muzycznymi. Jest dużo strzelania, wybuchów oraz krwi. Obraz przedstawia z jakimi wyborami i dramatami ma do czynienia snajper oraz to jak one na niego wpływają. Po raz kolejny pokazano nam człowieka sprzed wojny oraz po jej zakończeniu wyraźnie podkreślając, że ona nas zmienia. Z tego powodu większość z weteranów nigdy nie wraca już na front, ponieważ boją się powrócić do koszmaru, który kiedyś już przeżyli. Nasz bohater z pozoru o stalowych nerwach i dobrym samopoczuciu wydaje się nie zauważać swojej potrzeby ciągłego powrotu na pole bitwy, którym nie jest oddanie dla kraju czy też nieugięty patriotyzm. Jest nią chęć dokończenia pewnej sprawy, która męczy duszę i nie pozwala o sobie zapomnieć nim ją zamkniemy.

Najnowsze dzieło Clinta Eastwood'a okazało się niezwykłym skokiem na box office amerykanów co można by tłumaczyć świetną fabułą lub nominacją do Oscara®, jednak jestem przekonania, że to chęć dogłębnego poznania historii bohatera narodowego zaważyła tutaj najbardziej. Nie świadczy to oczywiście o jakości produkcji. Obraz jest bardzo dobry, jednakże tak samo jak "Teoria wszystkiego" pozostaje dla mnie nieustannym tematem rozmyślań, czy jest to aby na pewno film Oscarowy®?


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Poruszająca opowieść o życiu u boku geniusza, jednego z największych naukowców wszechczasów - Stephena Hawkinga, twórcy teorii czarnych dziur, wybitnego matematyka, sławy akademickiej i pisarza. Hawking poślubił Jane Wilde w 1965 r. Spędzili ze sobą prawie trzydzieści lat. Coś, co początkowo zapowiadało się na sielankę, okazało się trudną przeprawą przez wyniszczającą organizm Hawkinga chorobę (stwardnienie zanikowe boczne). Historia o tym, kiedy geniusz zderza się ze słabością. Ale też wnikliwy, inteligentny obraz postępującego rozpadu małżeństwa.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: USA
reżyser: James Marsh
scenariusz: Anthony McCarten
czas: 2 godz. 3 min.
muzyka: Jóhann Jóhannsson
zdjęcia: Benoît Delhomme
rok produkcji: 2014
budżet: 15 milionów $
ocena: 7,6/10







Życie to jedna wielka zagadka



Film Jamesa Marsh'a opowiadający o życiu jednego z najwybitniejszych fizyków naszych czasów nie mógł pozostać dla mnie obojętnym. Byłem ciekaw produkcji z racji jej nominacji do Oscara®, ale także zaintrygowała mnie niezwykła historia miłości młodych ludzi borykających się z ciężką chorobą jednego z nich.

Choć większość z opisów produkcji mówi o biografii Stephena Hawking'a to nie dajmy się zwieść. Film oczywiście opowiada o naukowcu jako głównej postaci, jednakże oprócz tego zawiera on bardzo rozbudowane wątki poboczne, dotyczące głównie jego żony, czyli Jane. Jak głosi plakat jest to niezwykła historia Jane i Stephen'a Hawking'ów, albowiem fabuła obrazu skupia się na nich dwojgu, a nie na pojedynczej jednostce. Oprócz tego opowieść jest intrygująca, bardzo płynna,  przejmująca oraz wzruszająca. Całość jest świetnie opowiedziana przez co przedstawiane wydarzenia bardzo zręcznie się komponują. Nie ma mowy aby doszło do zgrzytów fabularnych. Jest krystalicznie czysto i przejrzyście. Wszystko przedstawia się w bardzo sielankowej, spokojnej i przystępnej odsłonie.

Zachwalane aktorstwo głównej pary bohaterów oczywiście musiało mieć gdzieś swoje uzasadnienie. Dowód ten znajdziemy rzecz jasna w produkcji. Nie można powiedzieć, że Eddie Redmayne świetnie wcielił się w postać sparaliżowanego fizyka, ponieważ byłoby to wielkie niedomówienie. Aktor fenomenalnie oddał swojego bohatera ukazując przy tym swój ogromny talent. On nawet wygląda prawie jak Hawking! Towarzysząca mu Felicity Jones jawi się równie wyśmienicie poprzez wykreowanie postaci silnej i odważnej kobiety. Ale to nie wszystko. Drugi plan też wypada świetnie, a to za sprawą Davida Thewils'a, Simona McBurney'a, Charliego Cox'a czy chociażby Maxime Peaxe.

Nie nagannie prezentują się zdjęcia Benoîta Delhomme'a oraz bardzo spokojna i nastrojowa muzyka Jóhanna Jóhannsson'a. Nie podzielam tych wszystkich zachwytów nad kompozycją Jóhannsson'a, ponieważ uważam, że oprócz dobrego komponowania się z obrazem nie ma w sobie nic więcej. Wydawać by się mogło, że dramatyczny gatunek obrazu przesądza o jego przygnębiającym i posępnym klimacie, jednak tak nie jest. Przynajmniej nie przez cały czas. Wiele wydarzeń jest przedstawionych w pozytywny sposób, a niekiedy twórcom udaje się nawet przemycić trochę humoru.

Jak już wcześniej wspomniałem film Jamesa Marsh'a nie jest do końca biografią, ponieważ porusza wiele wątków pobocznych nie dotyczących głównej postaci. Najbardziej wyszczególnionym z nich jest kwestia Jane Hawking, która przedstawiona jako odważna, krnąbrna i silna kobieta samodzielnie zajmuje się swoim schorowanym mężem wykazując się przy tym niezwykłym poświęceniem i oddaniem. Nie bez powodu reżyser uwypuklił postać Jane gdyż to właśnie dzięki niej Hawking nie załamał się psychicznie, nie stoczył się na dno tylko zrobił doktorat, doświadczył miłości oraz stał się jednym z najsławniejszych naukowców na świecie. Gdyby nie ona prawdopodobnie nigdy nie usłyszelibyśmy o kimś takim jak Stephen Hawking.

Ostatecznie film prezentuje się całkiem dobrze i jest z pewnością obrazem godnym uwagi, jednak mam wrażenie, że ta nominacja do Oscara® jest przyznana produkcji na wyrost. Takie jest oczywiście moje zdanie...


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


W latach sześćdziesiątych XX wieku świat zachwyca się intrygującymi portretami kobiet i dzieci o tajemniczych, wielkich oczach. Autorstwo obrazów przypisuje sobie niezwykle ambitny Walter Keane. Jednak za genialnymi pracami stoi żyjąca w jego cieniu żona Margaret. Kobieta walczy o prawdę, uznanie i wyzwolenie się spod wpływu bezwzględnego despoty oraz z roli, którą narzuca jej społeczeństwo.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja:USA
reżyser: Tim Butron
scenariusz: Scott Alexander, Larry Karaszewski
czas: 1 godz. 45 min.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Bruno Delbonnel
rok produkcji: 2014
budżet: 10 milionów $
ocena: 6,7/10








 
Niby stary Burton, ale jednak nowy


Na najnowszy film w reżyserii Tima Burton'a kolokwialnie mówiąc niebywale się "napaliłem". Wszystko z powodu reżysera, który niezwykle szybko zdobył moje uznanie i aprobatę. Jego produkcje zawsze odstają od całej reszty, prezentując przy tym swoją oryginalność. Klimat, wydźwięk oraz rozmach są już znakiem rozpoznawalnym Burton'a. Tym razem jednak mamy do czynienia ze zjawiskiem zaprawdę niebywałym. Najnowsze "dziecko" twórcy "Charliego i fabryki czekolady" zdaje się kompletnie odstawać od dość pokaźnej twórczości artysty. Co jest tego powodem? Możemy jedynie zgadywać...

Tym razem Burton postanowił opowiedzieć nam historię malarki Margaret Keane, która zajmowała się malowaniem obrazów dzieci i kobiet z nienaturalnymi wielkimi oczami. Fabuła produkcji jest całkiem intrygująca. Wydarzenia mają miejsce jedno po drugim co wpływa na wartką akcją, która dla niektórych może być czymś niespodziewanym zważywszy na fakt, że jest to biografia. Niestety coś za coś. Reżyser pędząc z całą historią na łeb na szyję dopuszcza się wielu niekorzystnych dla produkcji zabiegów. Są nimi chociażby uproszczenia, które niszczą klimat produkcji i pozostawiają wiele niedomówień oraz liczne skróty fabularne powodujące wiele zgrzytów z racji ich irracjonalności. Pozornie posiadające sens wątki okazują się wklejonym na siłę epizodem, który "ni z gruchy ni z pietruchy" nie komponuje się z całą resztą. Brak uzasadnienia swojej obecności skutkuje  ogólnikowym przedstawienie niektórych wydarzeń.

Jedną z największych zmian w twórczości znanego reżysera jest opuszczenie dawnego zespołu aktorskiego i zastąpienie go nowym. Tym razem w głównych rolach nie zobaczymy Johnnego Depp'a i Heleny Bonham Carter - czyli aktorów z którymi pan Burton wprost uwielbiał zawsze pracować. Czy powodem tego jest rozstanie z Bonham Carter? A może jest to próba zerwania ze starymi przyzwyczajeniami? Kto wie... w każdym razie w "Wielkich oczach" pierwsze skrzypce grają Amy Adams oraz Christoph Waltz. Adams bardzo wiarygodnie oddaje postać szantażowanej, terroryzowanej i omamionej przez swojego męża malarki, która nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi swoimi problemami. Waltz od pierwszej swojej sceny dociska pedał gazu do końca co sprowadza jego bohatera na skraj wynaturzenia. Próbuje być wiarygodny lecz nie zawsze mu to wychodzi. Ostatecznie jest to film dwojga aktorów, gdyż żadna z postaci drugoplanowych nie potrafi specjalnie zaskarbić naszej uwagi.

W porównaniu do wcześniejszych produkcji Burton'a ta prezentuje się bardzo skromnie i minimalistycznie. Nie towarzyszy jej przepych i rozmach. Oprócz tego obraz nie opiewa w mroczne i tajemnicze sceny jak to zazwyczaj miało miejsce. Wszystko jest inne niż dotychczas. Znowu nasuwa się pytanie: "dlaczego?"

Jedynym niezmienionym kompanem Burtona jest Danny Elfman, który po raz kolejny napisał soundtrack do dzieła znanego reżysera. Muzyka jest bardzo klimatyczna i oryginalna. Opiewa w wiele ciekawych brzmień świadczących o kunszcie kompozytora. Oprócz tego jest jeszcze świetnie prezentująca się scenografia oraz kostiumy. Nawet jeśli opowieść ma poważny i dramatyczny ton, twórca potrafi dołożyć odrobiny humoru, aby nie było nam nudno.

Ostatecznie rzecz biorąc "Wielkie oczy" nie zachwyciły mnie tak jak się tego spodziewałem. Zerwanie ze starym, dobrze znanym już twórcy gatunkiem niestety nie okazało się dla niego korzystne. Jednakże nie możemy mówić o porażce. Film prezentuje się w bardzo lekkiej, przyjemnej i przystępnej formie. Jest to chyba świetne określenie na tego typu produkcję.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Podczas II wojny światowej biegacz olimpijski, Louis Zamperini, zostaje wzięty do niewoli przez siły japońskie.

gatunek: Biograficzny, Dramat, Wojenny
produkcja: USA
reżyser: Angelina Jolie
scenariusz: Ethan Coen, Joel Coen, Richard LaGravenese, William Nicholson
czas: 2 godz. 17 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Roger Deakins
rok produkcji: 2014
budżet: 65 milionów $
ocena: 6,4/10









 
Niemożliwe, a jednak prawdziwe


Kolejny film w reżyserskim dorobku jednej z najsławniejszych aktorek ostatnich czasów jest poniekąd wielkim wydarzeniem, szczególnie wtedy, gdy Jolie bierze na tapetę postać historyczną. Do współpracy zaangażowano nawet braci Coen na stanowisku scenarzystów. Doprawdy wyborna reklama. Teraz pozostaje jeszcze pytanie co z tego wyszło?

Potyczki Louisa Zamperini'ego są rewelacyjnym materiałem na scenariusz i tego oczywiście nie da się zaprzeczyć. Jest to historia człowieka, który pomimo licznych przeciwności losu nie poddał się i walczył do końca o przetrwanie wykazując się przy tym nieprawdopodobną wolą walki. Właśnie to chciał przedstawić reżyser. Szkoda tylko, że mu się to nie do końca udało. Postać Zamperiniego choć z pozoru wydaje się wiarygodna i przekonująca tak naprawdę jest przerysowana i wynaturzona. Z początku tego nie widać, jednak pod koniec filmu ta karykaturalność nas już tak przytłacza, że nie jesteśmy w stanie jej przeoczyć. Oprócz tego opowieści towarzyszy wzniosłość i jej przygnębiająca niezwykłość, wyczuwalna już od pierwszej sceny. Z początku ciekawie zapowiadająca się fabuła rozwleka się niemiłosiernie przez co zaczyna niebywale nudzić. Jedynie poszczególne wydarzenia potrafią przykuć naszą uwagę. Jolie bawi się w retrospekcje do czasów dzieciństwa głównego bohatera przez co mamy możliwość dowiedzieć się dlaczego zaczął biegać. Niestety wstawki te są bardzo ogólnikowe i wręcz znikome przy tak długim czasie trwania produkcji. Szkoda, ponieważ były to jedne z ciekawszych fragmentów tego obrazu.


Aktorzy sprawują się dobrze w swoich kreacjach, aczkolwiek balansują nad cienką granicą pomiędzy wiarygodnością a kiczem. Dotyczy to chociażby Jacka O'Connel'a oraz Takamasę Ishihara. Bez zarzutów prezentuje się Domhnall Gleeson i Finn Wittrock. Oprócz nich jeszcze widzimy na ekranie Garretta Hedlund'a i Jaia Courtney'a.

Efekty specjalne prezentują się dobrze i tak naprawdę nie można im nic zarzucić. Świetne zdjęcia Rogera Deakins'a dodają płynności i werwy produkcji Jolie. Od czasu do czasu wyróżniające się motywy muzyczne Alexandre Desplat'a są dobrym uzupełnieniem obrazu.

Niestety najgorsze w całej produkcji jest przeświadczenie, że posiadając tak niezwykłą historię, o niespotykanie walecznym człowieku nie potrafiono jej należycie opowiedzieć. Przez większość czasu jest nudno i nieciekawie. Angelina Jolie nie poradziła sobie z opowiedzeniem historii Zamperiniego co może nie dziwi aż tak bardzo jak niezbyt udany scenariusz braci Coen. Jeśli miałbym wybierać które z nich poradziło sobie lepiej to chyba wybrałbym jednak Jolie.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 
Pingwiny łączą siły z tajną organizacją o nazwie Wiatr Północny przeciwko czarnemu charakterowi zwanemu doktor Oktawiusz Mackiewicz (Dave), który chce zniszczyć świat.

gatunek: Animacja, Familijny, Akcja, Przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Simon J. Smith, Eric Darnell
scenariusz: John Aboud, Michael Colton, Brandon Sawyer
czas: 1 godz. 45 min.
muzyka: Lorne Balfe
rok produkcji: 2014
budżet: 332,9 miliona $
ocena: 8,2/10












 
Nieloty w akcji


Twórcy pierwszej części "Madagaskaru" chyba nie zdawali sobie sprawy, że postacie drugoplanowe, którymi niewątpliwie są tytułowe pingwiny okażą się być bardziej przebojowe niż bohaterowie pierwszoplanowi. Zdobyły większe uznanie i doczekały się nawet własnego serialu telewizyjnego o tym samym tytule co owa produkcja. Jednakże czy kinowy przebój dorówna genialnej produkcji telewizyjnej?

Uważam, że jak najbardziej! Fabuła animacji zaczyna się nie gdzie indziej jak na Antarktydzie gdzie poznajemy początki drużyny dowodzonej przez Skippera oraz powód dla którego stali się agentami. Oprócz tego jest niezwykle intrygująca,  płynna i lekka w odbiorze. Akcja dosłownie od pierwszej minuty jest zaskakująco wartka i postępowa przez co nie ma szans na nudę. Jedynie końcówka spuszcza lekko z tonu przedstawiając nam tę "mądrą" część filmu z której płynie morał. Wybuchy, pościgi, mnóstwo śmiechu oraz dobra zabawa. Tego właśnie możemy się spodziewać po "Pingwinach...".

Na pierwszym planie mamy oczywiście nieloty, które próbują powstrzymać szalonego Davea przed realizacją jego nikczemnego planu. Animacja jest wykonana w jakościowo najwyższych standardach przez co wyśmienicie się ją ogląda. Dzieci z pewnością się nie zawiodą. Grzegorz Pawlak, Jacek Lenartowicz oraz Tomasz Steciuk po raz kolejny użyczyli swoich głosów pingwinom świetnie wykonując swoją pracę. Zresztą tak samo jak cała reszta dubbingująca produkcję.

Oprócz wcześniej wspomnianych wybuchów mamy świetny komizm, który rozgraniczony jest na kategorie: dla dzieci i dla dorosłych. Twórcy świetnie potrafią inscenizować niektóre z sytuacji aspirując przy tym o uznanie starszych widzów. Zabieg jest jak najbardziej trafny, a wszystko sprowadza się do mile spędzonego czasu przez każdą z grup wiekowych. Na uznanie zasługuje scena pościgu na łodziach po Wenecji oraz kapitalna akcja w przestworzach z udziałem samolotów. Po prostu boki zrywać!

Muzyka Lorne Balfe'a okazuje się być jednym z wielkich zaskoczeń w produkcji ponieważ opiewa w konkretne i wyróżniające się tony, które rewelacyjnie komponują się z obrazem. Kompozycje napisane niczym do rasowego filmu akcji nadają werwy i sprawiają, że jesteśmy w stanie wczuć się w klimat dzieła.

Choć cała historia jest opowiedziana w zabawny sposób to nie da się pominąć głównego motywu produkcji, którym jest braterstwo oraz możliwość polegania na drugiej osobie ponieważ sukces pingwinów (jako agentów oczywiście) polega na świetnym zgraniu drużyny i indywidualnym uzupełnianiau się członków grupy. Jest to bardzo wartościowa lekcja, szczególnie dla młodszych widzów. Ostatecznie film nie zawodzi i prezentuje się od jak najlepszej strony. Nie aspiruje o tytuł wybitnej produkcji przez co jest przyjemnym i lekkim obrazem.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Paloma i jej nastoletni syn Hector wyjeżdżają na wakacje. Na miejscu ich relacja zacznie się rozluźniać pod wpływem Jazmin, w której chłopak się zakocha.

gatunek: Komedia
produkcja: Meksyk
reżyser: Fernando Eimbcke
scenariusz: Fernando Eimbcke
czas: 1 godz. 22 min.
muzyka: -
zdjęcia: María Secco
rok produkcji: 2013
budżet: -
ocena: 3,7/10












 
Wakacje po sezonie


Kolejny film w reżyserii Fernando Eimbcke, którego dystrybucja została ograniczona do kin studyjnych zapowiadał się całkiem obiecująco. Niestety jak to często bywa zwiastuny produkcji prezentują się lepiej niż sam film co świetnie dowidzi przypadek "Tostów po meksykańsku".

Fabuła obrazu opowiadająca o matce i synu, którzy wyjechali po sezonie na wakacje jest z grubsza bardzo powolna, toporna i nudna. Wydarzenia przedstawiane na ekranie zazwyczaj nie są w stanie nas zainteresować na dłuższą metę. Nie sprzyja im też bardzo wolna akcja, która ewentualnie mogłaby przynajmniej "rozruszać" produkcję. Pomimo, że film porusza bardzo ciekawe kwestie dorastania nastolatków ich seksualności oraz jej poznawania to ciężko jest wysiedzieć w kinowym fotelu gdyż oprócz tego nie dostajemy nic więcej.

Pod względem aktorskim film wypada całkiem nieźle co jest zasługą zaledwie trzech aktorów: Lucio Giménez'a Cacho jako dojrzewającego nastolatka, Maríę Renée Prudencio jako jego matkę oraz Danae Reynaud – obiekt zachwytu chłopaka. Oprócz nich w obrazie pojawia się jeszcze kilku aktorów aczkolwiek nie ma ich wielu. Pod tym względem, jak i paroma innymi, produkcja prezentuje się minimalistycznie.

Surowe i na swój sposób toporne zdjęcia Maríi Secco nie zawsze się sprawdzają. Czasem by się chciało obejrzeć coś z innej perspektywy lub przedstawione w lżejszej oprawie. Oprócz tematu dorastania i seksualności mamy ciekawie przedstawione relacje dwojga młodych ludzi, których relacje niekoniecznie polega na miłości, a na wzajemnej ciekawości. Jednakże głównym wątkiem produkcji jest więź matki z synem, która w filmie prezentuje się naprawdę intrygująco. Wszystko jest okraszone bardzo inteligentnym i sytuacyjnym humorem, który na nieszczęście pojawia się zbyt rzadko.

Ogólnie rzecz biorąc pewne wątki historii przedstawiają się naprawdę dobrze. Reżyser potrafi zbudować ciekawe relacje pomiędzy bohaterami jednocześnie biorąc za przykład samo życie. Jest bardzo subtelnie, delikatnie, ale niestety nudno.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Pani profesor odkrywa, że ​​cierpi na wczesne objawy Alzheimera.


gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Richard Glatzer, Wash Westmoreland
scenariusz: Richard Glatzer, Wash Westmoreland
czas: 1 godz. 39 min.
muzyka: Ilan Eshkeri
zdjęcia: Denis Lenoir
rok produkcji: 2014
budżet: 4 miliony $
ocena: 7,5/10













 
Wciąż być sobą


Najnowszy film duetu Richarda Glatzer'a i Washa Westmoreland'a chciełem zobaczyć ze względu na Julianne Moore, ponieważ wiele się nasłuchałem o jej wspaniałej roli w tej produkcji. Jak wiadomo wszystko odciągnęło się w czasie, jednakże kiedy Moor dostała Złotego Globa za wcielenie się w postać z obrazu postanowiłem czym prędzej zapoznać się z dziełem reżyserów. Czy warto było?

Fabuła produkcji jest spokojna, intrygująca i bardzo sentymentalna. Ma nieskomplikowaną budowę przez co prezentuje się bardzo przystępnie i klarownie. Akcja filmu jest bardzo powolna i zrównoważona w wyniku czego ciężko jest nam natrafić na jakiś niespodziewany zwrot akcji, który mógłby drastycznie zmienić bieg obrazu. Wydarzenia przedstawiane na ekranie przykuwają oko i potrafią bez dwóch zdań zainteresować swoją treścią. Niestety trzeba przyznać, że większość wątków jest do przewidzenia, a sama historia niezbyt oryginalna.

Główną bohaterką jest oczywiście nie kto inny jak Julianne Moor, która dostarcza nam fenomenalnej roli chorej na Alzheimera pani profesor. Jest bardzo wiarygodna i przekonująca dzięki czemu jesteśmy w stanie bardzo szybko się z nią zżyć. Zaraz za Moor najlepiej plasuje się Kristen Stewart jako córka pierwszoplanowej postaci, która ciągle poszukuje swojego miejsca na ziemi. Aktorka świetnie radzi sobie ze swoją sylwetką i zaraz po głównej odtwórczyni jest najciekawszym punktem obrazu. O ile jeszcze w "Camp X-Ray" nie wszystko do końca układało się po jej myśli, tak teraz całość wypada bardzo dobrze. Gratulacje Kristen. Pokazałaś, że potrafisz grać. Alec Baldwin pomimo, że poprawnie portretuje kochającego męża i ojca nie sprawia wrażenia specjalnego wkładu w swoją rolę.


Łagodna i wprowadzająca nostalgię muzyka świetnie komponuje się ze spokojnym tonem opowieści pozwalając jej być poruszającą, a jednocześnie dramatyczną. Twórcy wynieśli postać Moor na pierwszy plan pozostawiając całą resztę w tyle. Jest to wyraźny znak, że skupiają się przede wszystkim na głównej bohaterce co oczywiście skutkuje zaniedbaniem całej reszty. Liczne wątki poboczne są jedynie zarysem co ostatecznie powoduje niedosyt.

Koncepcja reżyserów, skupia się na pojedynczej jednostce czyli postać Moor. Całkowicie porzucono koncepcję opowiedzenia historii poprzez używanie infantylnych porównań do wielu innych, podobnych przypadków schorzenia jak i uproszczenia efektów choroby do powszechnie znanych jej skutków. W efekcie twórcy wyszli z dobrego założenia dzięki czemu otrzymujemy wartościową historię bez zbędnego balastu. Nie ma użalania się nad bohaterką i tony zasmarkanych chusteczek. Jest wsparcie bliskich, które powinno być najważniejsze w takich sytuacjach, ponieważ dodaje odwagi by przejść przez tragedię wspólnie.

Obraz Richarda Glatzer'a i Washa Westmoreland'a jest bardzo minimalistyczny w swojej formie jednak ukazuje bogatą w treść historię z bardzo dobrym aktorstwem i niezwykle zajmującą fabułą. Film z pewnością nie zdobędzie większej aprobaty wśród widzów, jednakże możliwość utożsamienia się z pierwszoplanową postacią daje niezwykłą szansę zrozumienia choroby jak i dramatu ludzi, którzy na nią cierpią. Dlatego tak bardzo wymowne jest zakończenie produkcji pozostawiające nam pustkę i otępienie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Młody i ambitny perkusista za wszelką cenę pragnie dołączyć do czołówki najwybitniejszych artystów muzyki jazzowej.

gatunek: Dramat, Muzyczny
produkcja: USA
reżyser: Damien Chazelle
scenariusz: Damien Chazelle
czas: 1 godz. 45 min.
muzyka: Justin Hurwitz
zdjęcia: Sharone Meir
rok produkcji: 2014
budżet: 3,3 miliona $
ocena: 10/10












Dążenie do perfekcji



Kiedy pierwszy raz natrafiłem na tytuł filmu i jego plakat zastanawiałem się jak można cały afisz reklamujący produkcję zaśmiecić napisami, które wynoszą go pod niebiosa. Z jednej strony mnie to dziwiło, a z drugiej intrygowało. Właśnie wtedy postanowiłem, że obejrzę obraz nieznanego mi dotąd reżysera i przekonam się czy te wszystkie superlatywy na plakacie to chociaż część prawdy. Teraz wiem, że napisy miały rację.

Fabuła filmu jest niezwykle wciągająca, niesamowicie urzekająca oraz niewyobrażalnie szokująca. Oprócz tego historia jest bogata w treść i pełna niespodzianek. Nigdy nie mamy pewności co będzie dalej dlatego też oglądamy obraz ze zdwojonym zainteresowaniem. Akcja produkcji do złudzenia przypomina startujący samolot, który z minuty na minutę coraz to bardziej przyspiesza aż w końcu nabiera zawrotnego tempa powodującego przyspieszone bicie serca. Często możemy się spotykać ze scenami wywołującymi chęć odwrócenia wzroku od ekranu co wcale nie jest dziwne zważywszy na sytuacje w jakich mamy ochotę tego dokonać. Wszystko to za sprawą reżysera, który świetnie potrafi manipulować emocjami widzów przez co gorączkowo śledzimy życie głównego bohatera i razem z nim przeżywamy jego sukcesy jak i porażki. Obserwujemy jak prosty człowiek z wielkimi ambicjami próbuje osiągnąć perfekcję pod czujnym wzrokiem nauczyciela, który nieustannie terroryzuje swoich uczniów. Całość jest niezwykle zajmująca, przeto podczas oglądania produkcji kompletnie tracimy poczucie czasu.

Bohaterowie w "Whiplash" są rewelacyjnie nakreśleni przez co od razu jesteśmy w stanie się z nimi zżyć. Aktorzy wybrani do sportretowania postaci sprawują się fenomenalnie i prezentują nam wiarygodne sylwetki. Na pierwszym planie bezprecedensowo bryluje duet Teller-Simons, z którego każdy z nich daje z siebie maksimum, aczkolwiek Simmons niezaprzeczalnie góruje nad wszystkimi, ukazując postać bez skrupułów, która kieruje się chorą ambicją na koszt innych. Oprócz nich jest jeszcze Paul Reiser, Melissa Benoist i Austin Stowell.

Muzyka Justina Hurwitz'a jest olśniewająca i bez przerwy utrzymuje niezwykle oryginalny klimat. Oprócz tego świetnie brzmi oraz nieustannie buduje napięcie. Jazzowym brzmieniom Hurwitz'a  akompaniują całkiem niezłe zdjęcia Sharone Meir oraz wyborny montaż Toma Cross'a. Rewelacja!

Dzieło Damiena Chazelle'na jest jedną z niewielu produkcji w których muzyka jest na pierwszym planie, a my mamy z nią nieprzerwany kontakt. Ktoś mógłby z tego powodu stwierdzić, że film nie jest dla niego. Bzdura! Cały urok obrazu zawdzięczamy właśnie kompozycjom Hurwitz'a! Bez nich film nie byłby już taki sam. Całe piękno tego zabiegu polega na fenomenie muzyki jazzowej, której nawet nie do końca lubiąc, jesteśmy w stanie się nią zachwycić. Tak właśnie jest w "Whiplash".

Koniec końców, reżyser niespodziewanie zaserwował mi ucztę dla zmysłów, której smak jeszcze długo będę czuć. Nie mówiąc już o epilogu, który podwyższa ciśnienie do dwieście dwadzieścia jednocześnie pozostawiając pustkę w naszym sercu. Jednakże pomimo, że zakończenie jest bardzo wymowne to jednak sami musimy sobie odpowiedzieć na pytania ile jesteśmy w stanie poświęcić dla sukcesu? Ile jesteśmy w stanie wycierpieć, aby dotrzeć na metę zwycięsko. Ile granic jesteśmy w stanie przekroczyć by osiągnąć doskonałość? Nigdy  nie wiadomo co może nam pomóc w dążeniu do perfekcji. Ambicja, wsparcie bliskich, czyjaś motywacja, a może chęć pokazania, że to co się robi wykonuje się dobrze? Jedno jest pewne, że droga na szczyt nie jest usłana różami, a żeby się na niej znaleźć trzeba coś z siebie dać, aby na to zasłużyć. No chyba, że ma się talent...

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Tragikomiczne perypetie aktora, który niegdyś zyskał sławę jako bohater serii hollywoodzkich filmów o komiksowym superbohaterze, a teraz próbuje wystawić na Broadwayu sztukę we własnej adaptacji i reżyserii, z sobą samym w roli głównej. Jeśli chce doprowadzić do premiery, musi stawić czoło licznym przeciwnościom losu i własnemu ego, odzyskać zaufanie bliskich, odbudować zrujnowaną karierę i odnaleźć siebie.

gatunek: Dramat, Komedia
produkcja: USA
reżyser: Alejandro González Iñárritu
scenariusz: Alejandro González Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander Dinelaris, Armando Bo
czas: 1 godz. 59 min.
muzyka: Antonio Sanchez
zdjęcia: Emmanuel Lubezki
rok produkcji: 2014
budżet: 18 milionów $
ocena: 8,9/10









 
Efekty uboczne sławy


Najnowszy film Alejandro Gonzáleza Iñárritu z początku nie był dla mnie propozycją godną uwagi. Tak jak większość oceniłem film po tytule, który brzmi niczym kolejny blockbuster o superbohaterze ratującym świat, co oczywiście spowodowało, że odstawiłem go w niepamięć. Wszystko jednak uległo zmianie, kiedy przez przypadek natrafiłem na opis produkcji. Wtedy zrozumiałem jak bardzo się pomyliłem.

Fabuła filmu jest wartka, zajmująca, bardzo płynna i zaskakująca. Oprócz tego zawiera wiele ciekawych zabiegów artystycznych wykreowanych przez reżysera, które warunkują zarówno klimat jak i wydźwięk obrazu. Iñárritu przedstawia wiele ciekawych aspektów bycia aktorem oraz tęsknoty za sławą, która przeminęła. Opowiada niezwykle realną historię człowieka, pragnącego zrobić coś znaczącego co pozwoli mu z powrotem wrócić na szczyt. Niestety jak wiadomo nic nie przychodzi łatwo. Od początku bohater zmaga się z rozmaitymi przeciwnościami losu jednocześnie łamiąc przez siebie ustalone bariery. Chce zrobić dobrze, jednak cały świat jest przeciwko niemu i utrudnia mu prace w rozmaity sposób: wybredny aktor w jego spektaklu, córka narkomanka (teoretycznie po odwyku), brak środków do życia, recenzentka spektakli z ogromną niechęcią do głównej postaci itp. Wszystko to idealnie przedstawia mechanikę wielkiego świata oraz pojedynczą jednostkę starającą się przetrwać w tej dżungli.

Aktorzy to kolejny fenomen produkcji Gonzáleza, ponieważ każdy z nich dostarcza nam niezapomnianych kreacji przez co oglądanie ich to czysta przyjemność. Mamy rewelacyjnego Michaela Keaton'a, świetnego Edwarda Norton'a oraz bardzo dobrą Naomi Watts. Równie wyśmienicie prezentuje się Emma Stone oraz Zach Galifianakis w całkiem nowej, nie komediowej roli.

"Birdman" posiada fenomenalne zdjęcia w wykonaniu Emmanuela Lubezki'ego, które sprawiają wrażenie jakby każda ze scen była nakręcona w jednym ujęciu. Kamera nie skacze chaotycznie z miejsca na miejsce tylko spokojnie płynie bez przerwy podążając za  bohaterami. Majstersztyk!  Oczywiście sukces ten mógł być zagwarantowany jedynie dzięki rewelacyjnemu montażowi. Niezwykle oryginalna, nieustannie budująca napięcie i dramaturgię muzyka Antonio Sanchez'a, która głównie bazuje na dźwiękach bębnów i perkusji wybrzmiewa zaskakująco dobrze choć jej rola w filmie jest minimalistyczna.

Reżyser wziął na warsztat bardzo trudny, aczkolwiek autentyczny temat, który z pewnością dotknął już wiele gwiazd. Chodzi mianowicie z zapominanie. Jak to się w życiu często dzieje o pewnych rzeczach po prostu zapominamy. W taki sam sposób można zapomnieć o aktorze/aktorce, który swoje istnienie w sferze kinowej zawdzięcza tylko jednej roli. Później przepada jak kamfora i prawdopodobnie nigdy już się nie pojawi. W filmie pojawia się bardzo trafne porównanie do Roberta Downey'a Jr., które jest w pewien sposób adekwatne do naszej postaci. Kiedyś sławny, później już mniej aż w końcu poszedł w odstawkę i nikt nie chciał już o nim pamiętać. Jednak samozaparcie i walka z własnymi demonami skutkuje sukcesem przez co znowu się jest na topie i zarabia krocie. Riggan Thomson zdaje się pragnąć czegoś podobnego ponieważ brak mu poprzedniego życia w blasku fleszy i wielkich filmów. Najwidoczniej broadwayowskie przedstawienie nie jest tym co mogłoby zadowolić bohatera.

Koniec końców "Birdman" okazał się jednym z najlepszych filmów ostatniego czasu i uważam, że jest naprawdę wart uwagi jak i poświęconego czasu, który na pewno nie okaże się zmarnowanym. Jedyne czego mi osobiście brakło to zwyczajnej sympatii do bohaterów, której tutaj nie byłem w stanie z postaciami nawiązać. Jest to jednak czysto personalna uwaga.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.