Foxcatcher
Rywalizujący z bratem zapaśnik Mark Schultz zostaje zaproszony przez multimilionera Johna du Ponta do jego posiadłości i wzięcia udziału w przygotowaniach do Olimpiady w Seulu dołączając jednocześnie do grupy zapaśniczej o nazwie Foxcatcher.
gatunek: Biograficzny, Dramat, Sportowy
produkcja: USA
reżyser: Bennett Miller
scenariusz: E. Max Frye, Dan Futterman
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Rob Simonsen
zdjęcia: Greig Fraser
rok produkcji: 2014budżet: -
ocena: 8,0/10
Cena
nie gra roli
Najnowszy film Bennetta Miller'a, twórcy "Capote" i "Moneyball" z początku nie zaintrygował mnie dostatecznie, aby po niego sięgnąć. Moje podejście uległo zmianie po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii na jego temat i w efekcie zdecydowałem się na "Foxcatcher'a". Teraz już wiem co bym przegapił nie decydując się na tę produkcje.
Fabuła obrazu jest niezwykle intrygująca i od samego początku aż do końca pochłania nas bezgranicznie. Przy okazji jest bardzo tajemnicza i zaskakująca. Nie zdradza przyszłych wydarzeń przez co trzyma nas ciągle w niepewności i napięciu co przekłada się na niejednokrotne zaskoczenie. Akcja jest wartka już od pierwszej sceny i sukcesywnie utrzymuje nadane tempo. Czasem tylko zwalnia, aby wprowadzić nas w przyszłe wydarzenia.
Produkcja dostarcza nam kilku, a tak ściślej mówiąc trzech bardzo dobrych kreacji aktorskich. Mamy rewelacyjnego Stevea Carrel'a, którego po ucharakteryzowaniu na pierwszy rzut oka ciężko rozpoznać. Fenomenalna praca! Równie intrygująco prezentuje się Mark Ruffalo w roli jednego z braci - na pozór tego lepszego. Channing Tatum odgrywa takiego byczka, ciągle na wszystkich obrażonego i zamkniętego w sobie. Koniec końców wypada przekonująco w swojej kreacji, a motyw jego postępowania jest wyjaśniony.
Nikogo nie powinno zdziwić stwierdzenie, że film to właściwie występ trzech aktorów. Zarówno reszta obsady jak i wątki poboczne są prawie całkowicie zepchnięte na pobocze. Prawie, gdyż pojawiają się ciekawe relacje na linii du Pont – matka du Pont'a jednak na tym koniec. Nie wspominając oczywiście o relacjach dwóch braci, które są priorytetowe.
Muzyka Roba Simonsen'a opiewa w spokojne tony co sprawia, że niespecjalnie się wyróżnia. Niekiedy nawet w ogóle się nie pojawia przez co buduje napięcie. Kadry Greiga Fraser'a są surowe, wręcz banalne, jednak świetnie kreują tajemniczy i intrygujący klimat. Film dodatkowo jest oparty na faktach jednak w jakim stopniu pokazuje prawdę nie mam pojęcia. Tę kwestię pozostawiam znawcom.
Pomijając tę propozycję z pewnością przegapiłbym świetne kreacje aktorów oraz bardzo dobry film, aczkolwiek nie rewelacyjny. Obraz Miller'a jest dobrze zrobiony, ma specyficzny klimat oraz opowiada ciekawą historię jednak wszystko mieści się w ramach dobrej produkcji. Nie wychodzi poza ustalony szablon i trzyma się sprawdzonych reżyserskich zabiegów. Jest to dzieło warte zobaczenia, jednak z pewnością nie pozostanie zbyt długo w naszej pamięci.
Fabuła obrazu jest niezwykle intrygująca i od samego początku aż do końca pochłania nas bezgranicznie. Przy okazji jest bardzo tajemnicza i zaskakująca. Nie zdradza przyszłych wydarzeń przez co trzyma nas ciągle w niepewności i napięciu co przekłada się na niejednokrotne zaskoczenie. Akcja jest wartka już od pierwszej sceny i sukcesywnie utrzymuje nadane tempo. Czasem tylko zwalnia, aby wprowadzić nas w przyszłe wydarzenia.
Produkcja dostarcza nam kilku, a tak ściślej mówiąc trzech bardzo dobrych kreacji aktorskich. Mamy rewelacyjnego Stevea Carrel'a, którego po ucharakteryzowaniu na pierwszy rzut oka ciężko rozpoznać. Fenomenalna praca! Równie intrygująco prezentuje się Mark Ruffalo w roli jednego z braci - na pozór tego lepszego. Channing Tatum odgrywa takiego byczka, ciągle na wszystkich obrażonego i zamkniętego w sobie. Koniec końców wypada przekonująco w swojej kreacji, a motyw jego postępowania jest wyjaśniony.
Nikogo nie powinno zdziwić stwierdzenie, że film to właściwie występ trzech aktorów. Zarówno reszta obsady jak i wątki poboczne są prawie całkowicie zepchnięte na pobocze. Prawie, gdyż pojawiają się ciekawe relacje na linii du Pont – matka du Pont'a jednak na tym koniec. Nie wspominając oczywiście o relacjach dwóch braci, które są priorytetowe.
Muzyka Roba Simonsen'a opiewa w spokojne tony co sprawia, że niespecjalnie się wyróżnia. Niekiedy nawet w ogóle się nie pojawia przez co buduje napięcie. Kadry Greiga Fraser'a są surowe, wręcz banalne, jednak świetnie kreują tajemniczy i intrygujący klimat. Film dodatkowo jest oparty na faktach jednak w jakim stopniu pokazuje prawdę nie mam pojęcia. Tę kwestię pozostawiam znawcom.
Pomijając tę propozycję z pewnością przegapiłbym świetne kreacje aktorów oraz bardzo dobry film, aczkolwiek nie rewelacyjny. Obraz Miller'a jest dobrze zrobiony, ma specyficzny klimat oraz opowiada ciekawą historię jednak wszystko mieści się w ramach dobrej produkcji. Nie wychodzi poza ustalony szablon i trzyma się sprawdzonych reżyserskich zabiegów. Jest to dzieło warte zobaczenia, jednak z pewnością nie pozostanie zbyt długo w naszej pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz