Snippet
Deckard Shaw pragnie dokonać zemsty za śmierć brata Owena, eliminując Toretto i jego ekipę.

gatunek: Akcja
produkcja: USA, Japonia
reżyser: James Wan
scenariusz: Chris Morgan
czas: 2 godz.
muzyka: Brian Tyler
zdjęcia: Stephen F. Windon, Marc Spicer
rok produkcji: 2015
budżet: 190 milionów $
ocena: 7,7/10











 
Ostatnia przejażdżka


Seria "Szybcy i wściekli" przez długi czas była mi obojętna. Gdzieś o niej słyszałem, ale tak naprawdę nie miałem ochoty sięgnąć po żaden z filmów. Wszystko uległo zmianie kiedy stwierdziłem, że wybiorę się do kina na siódmą odsłonę sagi, a wiadomo, że nie mogłem tego zrobić bez zaznajamiania się ze wszystkimi poprzednimi. Takim oto sposobem kilka tygodni przed premierą zacząłem wdrażać się w świat nielegalnych wyścigów, a im dłużej się w nim znajdywałem tym bardziej mnie on pochłaniał. Ale jak mają się "Szybcy i wściekli 7" co do całej serii?

Przede wszystkim należy powiedzieć, że siódma część serii jest zrobiona z ogromnym rozmachem i  przepychem. Mamy mnóstwo eksplozji, brawurowych scen akcji oraz niezapomnianych potyczek. Niestety za tym wszystkim idzie też wysokie nieposzanowanie fizyki oraz ewidentne zdolności regeneracyjne niektórych postaci. Fabuła produkcji jest wciągająca, wartka i intrygująca. Ma swoje dobre i złe momenty jednakże patrząc się na nią całościowo nie można narzekać. Niektóre wydarzenia niestety są zbyt rozciągnięte i sprawiają wrażenie wielkiego natłoku jakby twórcy chcieli nam opowiedzieć za dużo. Przez to niekiedy film może nam się dłużyć i nas przynudzać. Ogromna rozpiętość zuchwałych akcji, których wykonanie pozostawia wiele do myślenia przytłacza nas swoją nierealnością i rozmachem przez co można stwierdzić, że jest to najmniej wiarygodny obraz pośród wszystkich z serii. Króluje brawura i totalne zniszczenie, które poniekąd wpisują się w jej ideologię.

Skład aktorski pozostaje prawie bez zmian, a wśród głównej obsady znajdują się Vin Diesel, po raz ostatni na ekranie Paul Walker, Michelle Rodruguez, Jordana Brewster, Tyrese Gibson, Ludacris oraz Dwayne Johnson. W roli czarnego charakteru tym razem na ekrani pojawił się Jason Statham. Oprócz nich pojawiają się Kurt Russel jako pan Nikt, Lucas Black - Sean Boswell z "Tokyo Drift", oraz Nathalie Emmanuel.

Wartka i energiczna muzyka Briana Tyler'a świetnie wypełnia sceny pełne akcji oraz dodaje dramaturgii. Wyśmienicie prezentują się dynamiczne zdjęcia Stephena F. Windon'a i Marca Spicer'a, które starają się nas przenieść w świat filmu. W produkcji pojawia się niezliczona ilość kraks, w których o dziwo nikt nie ginie, a powinien. Oczywiście da się na to przymknąć oko, ale nie w sytuacji kiedy postać grana przez Vina Diesla powinna teoretycznie zginąć ze trzy razy! Podobnie jest z bohaterem Dwaynea Johnsona. Niestety, ale tym razem przekroczono dopuszczoną granicę. Na szczęście twórcy nadrobili straty rewelacyjnym humorem.
 

Po tragicznej śmierci Paula Walker'a produkcja "Szybkich i wściekłych 7" zawisała na włosku z powodu niedokończonych zdjęć z aktorem. Potrzeba było pomocy jego braci, kolejnego roku i mnóstwa pracy, aby skończyć całość. Choć dla mnie idea serii "Szybcy i wściekli" umarła wraz z piątą częścią to cieszę się, że twórcom udało się tak zgrabnie połączyć wszystkie z nich, aby dawały spójną całość. Być może najnowsza odsłona nie jest najlepsza, ale z pewnością serwuje rozrywkę na najwyższym poziome oraz dostarcza nam sentymentalnego pożegnania zmarłego w 2013 roku Paula Walker'a.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Film opowiada historię czterech przyjaciół: Johna, Bena, Tima i Michaela, którzy po pierwszym wspólnym napadzie rabunkowym, w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, trafiają na koniec świata, czyli do jednego z krajów Europy Wschodniej, pełnego prostytutek, przemytników, skorumpowanych policjantów, taniego piwa i chorych fantazji. Aby ocalić życie, przyjaciele muszą nie tylko doświadczyć kulturowego szoku, ale również odkryć na nowo wartość łączącej ich przyjaźni.

gatunek: Komedia, Thriller, Akcja
produkcja: Wielka Brytania, Litwa
reżyser: Emilis Velyvis
scenariusz: Jonas Banys, Emilis Velyvis
czas: 1 godz. 39 min.
muzyka: Paulius Kilbauskas, Domas Strupinskas
zdjęcia: Feliksas Abrukauskas
rok produkcji: 2014
budżet: 2.7 miliona $
ocena: 6,7/10









Litwa nas pochłonie

Litwini i Anglicy współpracujący nad produkcją kinową mogą osiągnąć niezwykle ciekawe rezultaty. Oprócz tego mamy dane do wiadomości, że film jest połączeniem żywiołowości Guya Ritche, przebojowości Quentina Tarantino i komizmem rodem z "Kac Vegas". Istna jazda bez trzymanki. Czegoś wam jeszcze trzeba?

Film rzeczywiście jest pewnego rodzaju hybrydą wielu znanych produkcji co oczywiście możemy łatwo wychwycić. Sama opowieść jest bardzo wartka, intrygująca i przebojowa. Opowiada całkiem wciągającą historię o perypetiach kolegów jakie im się przytrafiły na Litwie. Przedstawiane wydarzenia są komiczne, zwariowane i nie do przewidzenia. Reżyser ukazując nam serię niewiarygodnych zdarzeń cały czas sprawnie ciągnie opowieść do przodu. Fabuła jest bardzo klarowna i konsekwentna. Pokazuje nam niezliczoną ilość zaskakujących wypadków, których nagromadzenie przerasta nasze najśmielsze oczekiwania. Nawet kiedy myślimy, że ostatnia akcja była szczytem możliwości i nie będzie drugiej takiej, która ją przebije to jeszcze niejeden raz się zdziwimy. Wszystko jest oczywiście opowiedziane z odpowiednim dystansem kulturowym jak i humorystycznym. Postacie z różnych regionów są z reguły karykaturalne i zawierają ogólnikowy opis cech charakteru. Zabieg ten celowo użyto, aby uczynić opowieść bardziej abstrakcyjną.

Aktorsko film wypada bardzo dobrze. Każdy z aktorów występujących w produkcji wykonał dobrą robotę. Wśród nich są Vinnie Jones, Scot Williams, Gil Darnell, Oliver Jackson oraz Antchony Strachan z brytyjskiej grupy. Natomiast z Litwińskich gwiazd występują Andrius Žiurauskas, Vytautas Šapranauskas, Monika Vaiciulyte i Vita Siauciunaite.

Wartka i żywiołowa muzyka, której autorami są  Paulius Kilbauskas i Domas Strupinskas świetnie dopełnia obraz i podkreśla zwariowaną opowieść. Oprócz tego mamy wcześniej już wspomniany humor i absurdalność. Wszystko to jest wynikiem połączeniem kina gangsterskiego i komedii w bardzo zgrabny sposób.

Jeśli ktoś podejdzie do filmu Emilisa Velyvis'a bez żadnych uprzedzeń kulturowych to bez problemu obraz go rozbawi i pozwoli miło spędzić czas. Jednakże jeśli cierpisz na schematyczność i nie na widzisz stereotypów lepiej odpuść sobie tę produkcję. Nie stracisz przynajmniej swojego cennego czasu. Reszta z was może spokojnie obejrzeć film, ale uprzedzam nie oczekujcie arcydzieła. Jest to po prostu niezła komedia na ciężkie wieczory.



Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Josh rozpoczyna studia na jednej z amerykańskich uczelni. W pierwszym semestrze trafia na zajęcia z filozofii prowadzone przez fanatycznego ateistę profesora Radissona. Wykładowca już na pierwszych zajęciach każe studentom napisać na kartce słynne zdanie Friedricha Nietzschego: "Bóg umarł", i złożyć pod nim podpis. Ci, którzy tego nie zrobią mogą zrezygnować z zajęć lub… udowodnić, że Nietzsche się mylił. Z całej grupy pierwszorocznych studentów wyzwanie podejmuje tylko Josh. Ma czas do końca semestru, by przekonać słynnego wykładowcę i resztę studentów, że Bóg jednak istnieje. Rozpoczyna się pasjonujący spór, który elektryzuje całą uczelnianą społeczność i sprawia, że odmienia się życie wielu osób…

gatunek: Dramat, Religijny
produkcja: USA
reżyser: Harold Cronk
scenariusz: Cary Solomon, Chuck Konzelman
czas: 1 godz. 52 min.
muzyka:  Will Musser
zdjęcia: Brian Shanley
rok produkcji: 2014
budżet: 2 miliony $
ocena: 7,0/10









 
Czy jest dowód na istnienie Boga?


Produkcje religijne są bardzo specyficznym gatunkiem filmowym co czyni go niezbyt popularnym i lubianym. Ja sam mam do tego typu filmów uraz ponieważ już wiele razy stykałem się z głupimi i prostackimi  obrazami, które chciały na wszelakie sposoby przekonać mnie do słuszności przekazywanej przez nie treści. Z reguły kiepsko zagrane, bez pomysłu itp. Z "Bóg nie umarł" jest podobnie, aczkolwiek nie pod każdym względem.

Opowieść skupia w sobie kilka odrębnych historii, które w pewien sposób się ze sobą łączą dzięki czemu sprawiają wrażenie w miarę spójnej fabuły. Niektóre epizody filmu prezentują się lepiej, a niektóre gorzej, jednakże patrząc na całość nie jest źle. Główna akcja obrazu kręci się jednak wokół studenta próbującego przed swoim wykładowcą – ateistą udowodnić, że Bóg istnieje. Jest to tak naprawdę najciekawsza część ze wszystkich, która stara się dowieść nam rzeczy, której jeszcze nikomu nie udało się dokonać. Niestety tylko ten fragment sprawia wrażenie w miarę dopracowanego. Reszta jest otoczką, która nie do końca bywa ciekawa i przekonująca. Często jesteśmy wstanie natrafić na rozmaite uproszczenia i banały, które nie powinny się pojawić. Oprócz tego największą wadą produkcji jest jej definitywne i poniekąd bezczelne stwierdzenie, że wiara chrześcijańska jest najlepsza.

Aktorsko film prezentuje się całkiem nieźle jednakże Kevin Sorbo odgrywający rolę profesora pozostawia wszystkich innych daleko za sobą. Nie da się ukryć, że jest najlepiej grającą osobą w całym filmie. Zaraz za nim mamy Shanea Parkera, Davida A.R. White'a i Trischę LaFache. Całkiem nieźle sobie poradzili, jak na produkcję religijną. Zazwyczaj w tym gatunku kiepskie aktorstwo wręcz króluje. Oprócz tego na końcu możemy zobaczyć grupę Newsboys.

Gdyby nie trochę lekceważące podejście do reszty opowiadań z pewnością moglibyśmy mówić o dobrym dziele. Jeżeliby reżyser jeszcze powstrzymał się od przekonywania nas do słuszności samej wiary chrześcijańskiej jako najlepszej z możliwych moglibyśmy mówić już o sukcesie. Niestety w tym wypadku film mogą oglądać tylko chrześcijanie i do tego najlepiej żeby to byli ci wierzący. Głęboko. Inaczej nie dość, że się zawiedziecie filmem to jeszcze będziecie nim oburzeni. Produkcji nie polecam osobom nie wierzącym, innych religii oraz takim, którzy chcą dzięki obrazowi zacząć wierzyć w boga. Zrazicie się tylko do wiary, a przecież nie w tym rzecz.

Pomimo wielu błędów, niespójności i przeczucia, że reżyser filmu chce nam wejść na głowę ze swoimi przekonaniami udało mi się wyciągnąć z obrazu ciekawe fragmenty i tylko na nich się skupić. Na końcu produkcji otrzymujemy pozytywny zastrzyk wiary i dobrego samopoczucia, które przemówiło do mnie w pewien sposób. Prawda jest jednak taka, że "Bóg nie umarł" jest bardzo specyficznym dziełem i do tego nie dla wszystkich. Zabierając się za jego oglądanie przemyślcie uważnie czy jesteście gotowi przeboleć wszystkie uwagi, które tu napisałem, aby nie doznać rozczarowania i złości.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Jest rok 1965, a walka o prawa obywatelskie Afroamerykanów wchodzi w decydującą fazę. Martin Luther King organizuje spotkania dla mieszkańców miasta Selma, aby walczyli o swoje prawa. Aby zwrócić na siebie uwagę dyskryminowani obywatele USA organizują wielki marsz z Selmy aż do Montgomery, który może wszystko zmienić.

gatunek: Biograficzny, Thriller, Polityczny
produkcja: USA
reżyser: Anna DuVernay
scenariusz: Paul Webb, Anna DuVernay
czas: 2 godz. 7 min.
muzyka:  Jason Moran
zdjęcia: Bradford Young
rok produkcji: 2014
budżet: 20 milionów $
ocena: 7,1/10








 
I have a dream


Dyskryminacja rasowa czarnoskórych jest jednym z najgłośniejszych i najpoważniejszych tematów nie tylko w historii USA, ale także i całego świata. Rasizm nadal istnieje, a przecież tyle już zrobiono, aby się go pozbyć. Niestety realia są inne. W Ameryce Południowej nadal nie wszystko jeszcze poukładało się po myśli Martina Luthera Kinga, który miał marzenie o kraju w którym każdy będzie traktowany równo bez względu na kolor skóry. Anna DuVernay, reżyserka "Selmy" postanowiła sportretować wielkiego reformatora w najważniejszych momentach reformacji. Co z tego wyszło?
 

Historia jest bardzo przystępna, intrygująca i całkiem wciągająca. Pomimo złożoności postaci Kinga i niezwykle ważnych wydarzeń, które miały miejsce w tamtym okresie produkcja jest klarowna i prosta w odbiorze. Dzięki świetnie napisanemu scenariuszowi opowieść sprawia wrażenie dopiętej na ostatni guzik i konsekwentnej w tonie prowadzenia akcji. Zdarzenia ekranowe intrygują i są niezwykle bogate treści historyczne. Oprócz tego są przejmujące, a czasem nawet potrafią zaskoczyć. Niestety tak jak to miało miejsce w "Zniewolonym. 12 Years a Slave" tak i tutaj z ekranu wylewa się patos, choć nie w tak dużym stopniu. Reżyserka starała się ograniczyć ten zabieg do minimum dzięki czemu możemy się z nim zetknąć jedynie przy nielicznych, ale jakże wzniosłych scenach wygłaszanych przez głównego bohatera kazań.

Warto zwrócić uwagę na bardzo dobrze przedstawione relacje głównego bohatera z żoną oraz prezydentem Johnsonem. Ciekawie również
ukazano życie rodzinne wplecione w karierą polityczną. Reżyserka pokazuje nam, że choć Martin Luther King był wybitną postacią walczącą w imię dobrej sprawy to wcale nie oznacza to, że był on święty. Jako człowiek miał szereg wad, które ukazano w filmie, jednak nawet po zastosowaniu tego zabiegu i tak można stwierdzić, że twórcy gloryfikują jego osobę. Niestety tak to już jest z bohaterami...

W roli Kinga mamy świetnego Davida Oyelowo, który bez problemu poradził sobie z ukazaniem złożoności jego postaci. Równie wyśmienicie prezentuje się Tom Wilkinson jako prezydent Johnson oraz Tim Roth odgrywający rolę gubernatora Alabamy. Warto zwrócić jeszcze uwagę na Giovanniego Ribisi, Carmen Ejogo i Oprah Winfray.

Jedną z większych zalet produkcji są dobrze dobrane utwory muzyczne rozmaitych wykonawców, które świetnie uzupełniają obraz o ciekawe i oryginalne brzmienia. Zresztą film otrzymał Oscara® za najlepszą piosenkę pt: "Glory", której wykonawcami są John Legend i Common. Czy słusznie przygnano nagrodę oceńcie sami, gdyż dla mnie tenże utwór jest patetyczny, pretensjonalny i na siłę próbuje być poruszający. Warto jednak zwrócić uwagę na przyzwoite zdjęcia Bradforda Young'a i wpadający w ucho motyw przewodni Jasona Moran'a.

Ostatecznie film Anny DuVernay okazuje się dobrym dziełem ze świetnymi kreacjami aktorskimi i zajmującą fabułą. Niestety powtarzam to już po raz kolejny, że tak samo jak w przypadku "Snajpera" i "Teorii wszystkiego" (choć to były dużo lepsze produkcje) uważam, że nominacja do Oscara® za najlepszy film dla "Selmy" jest grubo przesadzona.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Cyniczny prokurator i jego cierpiąca na anoreksję córka próbują, każde na swój sposób, odnaleźć się po tragicznej śmierci najbliższej osoby. Gdy pewnego dnia terapeutka dziewczyny - Anna oznajmi im, że zmarła skontaktowała się z nią z zaświatów i ma dla nich wiadomość, będą zmuszeni zweryfikować swoje poglądy na życie i na śmierć.

gatunek: Dramat
produkcja: Polska
reżyser: Małgorzata Szumowska
scenariusz: Małgorzata Szumowska, Michał Englert
czas: 1 godz.30 min.
zdjęcia: Michał Englert
rok produkcji: 2015
budżet: -
ocena: 7,9/10











 
W poszukiwaniu siebie...


Małgorzata Szumowska należy do grona najbardziej znanych i w pewnym sensie oryginalnych twórców sztuki filmowej. Już nie pierwszy raz wywołuje burzę swoimi produkcjami. Przykładem tego stwierdzenia może być chociażby film pt: "Sponsoring" lub "W imię...". Tym razem jednak reżyserka postanowiła trochę ochłonąć i przedstawić nam historię sentymentalnej podróży w poszukiwaniu siebie... 

Historia jest niezwykle intrygująca i zaskakująco wciągająca. Opowieść o sielankowym, na pozór prostym i surowym klimacie okazuje się być niezwykle zajmującym obrazem. Spokojny wydźwięk produkcji podkreśla, że skupiono się na bardzo dobrze przedstawionych relacjach postaci, a nie na zatrważająco szybkiej akcji. Przedstawiane wydarzenia konsekwentnie prowadzą do ujmującego zakończenia. Całość jest świetnie zbudowana i rozplanowana dzięki czemu nie ma mowy o lukach w historii. Sprawnie prowadzona narracja staje się kluczem do odszyfrowania produkcji.

Rewelacyjnie nakreślone postaci "z krwi i kości" odgrywają w filmie najważniejszą z możliwych ról. Cała historia opiera się właśnie na nich. Gdyby nie fenomenalnie dobrani aktorzy nie wiadomo jak bardzo ich brak wpłynąłby na odbiór produkcji. Na pierwszym planie niezaprzeczalnie króluje rewelacyjna Maja Ostaszewska z bardzo stonowaną oraz intrygującą postacią Anny. Zaraz za nią świetny Janusz Gajos w roli oschłego prokuratora. Ponadto obraz dostarcza nam wyśmienitego debiutu Justyny Suwały.

Michał Englert bardzo sprawnie radzi sobie z ukazywaniem naszych bohaterów za sprawą wielu ciekawych ujęć. Bardzo klimatyczna aura filmu wprowadzająca zadumę i refleksję jest świetnie równoważona przez zaskakujące jak i wprowadzające napięcie czy tajemnicę sceny. Twórcy nie zrezygnowali też z niezawodnego humoru sytuacyjnego czy też postaci.

Z wierzchu wszystko wygląda inaczej, jednak kiedy zajrzymy do wewnątrz odkryjemy całkiem nowe oblicze. Właśnie tak się dzieje w "Body/Ciało". To co uważane jest za oczywiste może okazać się czymś całkiem innym. Twórcy dają nam pewną swobodę interpretacyjną, abyśmy podczas oglądania produkcji mogli zanurzyć się w swoich myślach i samemu dojść do bardzo wymownego zakończenia, które pokazuje czego tak naprawdę nam trzeba. Możemy uganiać się za rozmaitymi rzeczami, jednak to co jest oczywiste i najważniejsze jest tuż obok nas. Teraz tylko trzeba to zauważyć i trwać w poszukiwaniu siebie... nawzajem.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Nastoletnia Beatrice Prior w imię miłości porzuciła uporządkowany świat i teraz, naznaczona piętnem Niezgodnej, musi zmagać się z konsekwencjami swojej decyzji.

gatunek: Akcja, Romans, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Robert Schwentke
scenariusz: Brian Duffield, Akiva Goldsman, Mark Bomback
czas: 2 godz.
muzyka:  Joseph Trapanese
zdjęcia: Florian Ballhaus
rok produkcji: 2015
budżet: 110 milionów $
ocena: 6,7/10















 
Niezgodną i zbuntowaną być


Kiedy "Niezgodna" okazała się wielkim skokiem na box-office nie trudno było przewidzieć, że wytwórnia Summit Entertainment postanowi przenieść na ekran także kontynuacje bestsellerowej trylogii Veronicky Roth. Mniej niż rok przyszło nam czekać na drugą część z serii czyli "Zbuntowaną". Jednakże czy dzieło Roberta Schwentke'a okaże się godną uwagi kontynuacją?

Twórcy bardzo sprawnie wprowadzają nas w akcje filmu, która notabene ma miejsce zaraz po wydarzeniach z jedynki. Historia w miarę płynnie przemija nie nudząc nas tak jak to miało miejsce poprzednio. Jest ciekawsza, bardziej zajmująca i znośna niż w wcześniej. Poprzez liczne retrospekcje możemy odświeżyć sobie pamięć o zdarzenia ukazane w poprzedniej części. Całość prezentuje się z dwa razy większą pompą i rozmachem niż w "Niezgodnej". Postawiono na akcję przez co zaniedbano niektóre z postaci w wyniku czego wypadają płasko. Na plus, jednak ograniczono wątek miłosny przez co nie prezentuje się on w mdły i nieciekawy sposób.

Aktorzy profesjonalnie podeszli do swojego zadania i udało im się przedstawić w miarę wiarygodne postacie. Na pierwszym planie mamy oczywiście Shailene Woodley, która bez problemu portretuje rozmaite rozterki swojej bohaterki. Równie dobrze prezentuje się Theo James, Jai Courtney i Ansel Elgort. Kate Winslet rewelacyjnie wypada w roli czarnego charakteru. Warto także zwrócić uwagę na ciekawie odegraną postać Milesa Teller'a. Najsłabiej ze wszystkich zaprezentowała się Naomi Watts czego winą nie jest gra aktorki, a raczej źle napisana jej postać przez scenarzystów.

Efekty specjalne są bardzo dobrze zrobione i pokazują, że mamy do czynienia z wysokiej klasy kontynuacją. 3D nie polecam. Efekt jest znikomy, a oprócz tego mamy bardzo przyciemniony i zamazany obraz. Wersja 2D jest w zupełności wystarczająca.

Podsumowując "Zbuntowana" prezentuje się lepiej niż "Niezgodna", ale wielkiego postępu w stosunku co do wcześniejszej części nie dokonano. Przynajmniej zmniejszono schematyczność i liczne nawiązania do podobnych młodzieżowych serii jak "Igrzyska śmierci".


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Sandra staje przed zadaniem na pozór niemożliwym. Musi przekonać wszystkich ludzi, z którymi pracuje, aby zrezygnowali ze swoich premii. Jeżeli jej się nie powiedzie – ona sama straci pracę. Wspierana przez męża, kobieta wyrusza na spotkania z kolegami i koleżankami z pracy. Ma tylko jeden weekend, by uratować posadę.

gatunek: Dramat
reżyser: Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
scenariusz: Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
czas: 1 godz. 35 min.
zdjęcia: Alain Marcoen
rok produkcji: 2015
budżet: 7 milionów €
ocena: 7,6/10











Walcz o siebie


Wyobraźcie sobie, że macie fajną pracę za której wykonywanie otrzymujecie sowite wynagrodzenie. Wszystko idzie świetnie, aż nagle popadacie w depresję. Nie jesteście w stanie wykonywać już swojej pracy i idziecie na chorobowe. Po pewnym czasie jesteście gotowi powrócić, jednak nagle okazuje się, że jesteście zbędni. Załoga bez problemu radziła sobie bez ciebie. Szef oferuje tysiąc euro podwyżki dla każdego pracownika, albo przyjęcie z powrotem ciebie. Cóż za niesprawiedliwy układ. Co zrobić w takim wypadku?

Sandra – główna bohaterka filmu zdaje się nie wiedzieć co robić ponieważ to właśnie jej sytuację opisałem powyżej. Fabuła produkcji opowiada o tym jak to pierwszoplanowa postać stara się przez weekend przekonać swoich "kolegów" z pracy, aby w specjalnie zorganizowanym głosowaniu oddali głos za jej powrotem do pracy. Historia ciekawa, intrygująca i bardzo życiowa, niestety nie da się jednak ukryć, że jest to bardzo sielankowa opowieść. Film, w którym teoretycznie mało się dzieje okazuje się być niezwykle zajmującym. Twórcy skupiają się głównie na postaci Sandry i przedstawiają nam jej walkę o swój byt. Pokazują wielki wysiłek z jakim stara się przezwyciężyć swoje problemy, które przytłaczają ją swoją rozpiętością.

W roli Sandry mamy świetną Marion Cotillard, która rewelacyjnie sportretowała postać zagubionej osoby. Równie dobrze prezentuje się Fabrizio Rongione jako mąż głównej bohaterki, który zdaje się być jedyną osobą, która ją wspiera.

Ciekawie prezentują się długie i spokojne kadry Alaina Marcoen'a, które starają się wychwycić codzienność i prostotę bohaterki, a zarazem podkreślić wiarygodność obrazu.

Najważniejszym problemem, który obraz porusza okazuje się wiara w siebie. Walka o swoje. Bohaterka choć gotowa do pracy po chorobie spotyka się z niechęcią przyjęcia jej z powrotem. Czuje się przez to zbyteczna i w nadmiarze zażywa leki uspokajające. Ma wrażenie, że wszystko co do tej pory robiła było niczym i nie ma sensu, aby wykonywała to nadal. Nasza postać kompletnie straciła swoje poczucie wartości. Odrzucona przez "kolegów" z pracy i będąc obojętną szefowi nie jest w stanie pozbierać się do kupy.

Cała ta historia jest bardzo wartościową i niezwykle życiową lekcją. Poprzez jej sielankowy wydźwięk jesteśmy w stanie utożsamić się z bohaterką i zrozumieć jej problem. Nie potrzeba nam wartkiej akcji, ani rozbudowanej opowieści. Tutaj najważniejszym i najciekawszym punktem filmu są dylematy postaci oraz jej relacje z mężem i pracownikami fabryki.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Mija rok od pojawienia się w internecie bloga o nazwie Silver Screen.


gatunek: Obyczajowy
produkcja: Polska
reżyser: Silverman
scenariusz: Silverman
czas: 1 rok
zdjęcia: Silverman
rok produkcji: 2014
budżet: 0 milionów $/0 zł
ocena: ?











 
To już rok...


Cześć. To ja – Silverman. Wiecie jaki jest dzisiaj dzień? Tak, dziś jest piątek i wkrótce weekend, ale nie o to chodzi ;). 27 marca. Z czym wam się kojarzy ta data? Mi na pewno kojarzy się z czymś bardzo ważnym i można by nawet rzec, że przełomowym w moim życiu. Dlaczego? Albowiem dokładnie rok temu 27 marca 2014 roku mój blog Silver Screen zaczął oficjalnie działać za sprawą pierwszej mojej recenzji do filmu "Pompeje" Paula W.S. Andersona. Co skłoniło mnie do założenia bloga oraz skąd pojawiła się u mnie pasja do filmów? Z okazji pierwszych urodzin Silver Screen zamierzam wam opowiedzieć historię bloga. Zapraszam.

Jak możecie przeczytać w zakładce "O mnie" już dosłownie od dzieciństwa fascynowały mnie produkcje filmowe czy też rozmaite animacje. Byłem w stanie spojrzeć na nie od całkiem innej, niekonwencjonalnej strony. Potrafiłem dostrzec ciekawe ujęcia, wychwycić dobre utwory muzyczne czy też zwrócić uwagę na kreatywne zabiegi twórców, które innym były obojętne. Po zakończonych seansach filmowych lubiłem oddawać się licznym dyskusjom na temat produkcji, którą chwilę temu widziałem, jednak zawsze czułem po nich pewien niedosyt. Czegoś mi jeszcze brakowało. Długo trwało zanim pojąłem, że chciałbym się wypowiadać na temat danych filmów w formie recenzji. Najpierw z mojej inicjatywy powstał w gazetce szkolnej dział o nazwie "Kinomaniak" w którym to umieszczałem opisy produkcji i kilka zdań na ich temat. Trwało to prawie trzy lata. Sprawiało mi to przyjemność i lubiłem się tym zajmować. Wraz z ukończeniem gimnazjum zaprzestałem działać w sferze kina. Okres dziewięciu miesięcy przerwy uświadomił mi, że filmy to jest jednak to co chciałbym robić. Przełomem w tym procesie okazała się projekcja pt: "Pompeje" w reżyserii Paula. W.S. Andersona po której miałem ogromną ochotę podzielić się z kimś moimi wrażeniami na jej temat. Była to niedziela. Następnego dnia założyłem bloga i zacząłem poszukiwać odpowiedniego szablonu dla tematyki strony. Nie było to łatwe, ale w końcu udało się. Później z małą pomocą udało mi się go lekko zmodernizować by był w miarę funkcjonalny. Pojawiła się pierwsza recenzja, a później kolejne. Z czasem recenzowanie bynajmniej nie znudziło mnie, a okazało się coraz to bardziej wciągającym zajęciem. Hobby przerodziło się w pasję.

 











Po paru miesiącach dokonałem potrzebnych przeróbek w szablonie strony, aby jeszcze bardziej go udoskonalić. W listopadzie 2014 w końcu uruchomiłem stronę Silver Screen na facebooku. Jak zawsze zamieszczam na niej najnowsze zwiastuny, recenzje oraz newsy ze świata filmu.

Już po niespełna roku udało mi się dobić do 22601 wyświetleń bloga. Za wszystkie wejścia dziękuję i liczę na więcej! ;D Zapraszam także do lajkowania stronki na Fb, subskrybowania kanału YT oraz obserwacji na G+. Jestem także na Filmwebie bod nazwą pedro307j. Jeśli ktoś byłby ewentualnie zainteresowany współpracą ze mną to jak najbardziej zachęcam. ;)

Zaczynając soją przygodę z recenzowaniem tak właściwie nie wiedziałem jak pisać takie teksty. Wcześniej czytałem już wiele opinii na temat rozmaitych produkcji, ale żadna nie była w stanie dać mi jakichkolwiek podstaw do tworzenia własnych. Stworzyłem swój własny schemat dzięki czemu początki nie były już takie makabryczne. Teraz staram się go coraz to bardziej udoskonalać, aby recenzje były coraz to bogatsze w treść.

Czy szperając trochę po blogu zauważyliście, że nie ma recenzji "Kamieni na szaniec" i "Jacka Stronga"? Ktoś z was na pewno to zauważył. Fakt ten jest spowodowany tym, że recenzje obu produkcji były jednymi z pierwszych (pomijając Pompeje ponieważ ta recenzja jakoś mi wyszła) i niestety po ich wielokrotnym przeczytaniu stwierdziłem, że się nie nadają. Zatem po pewnym czasie usunąłem je i zamieściłem komunikat "Recenzja chwilowo niedostępna. Przepraszamy." Ta "chwila" trwa już tak prawie rok dlatego też postanowiłem to zmienić. W najbliższym czasie, nie powiem kiedy, dodam brakujące recenzje. Oczywiście będą to nowe wersje ponieważ tamtych starych nikt nie powinien czytać. Są okropne. :D

Z okazji pierwszych urodzin Silver Screen wyprawiłem sobie małe przyjecie z rodzinką. Kawka, herbatka i ciastko. Całkiem kameralnie, ale za to w przyjemnej atmosferze.

 











Skoro zatem obchodzimy taką wyjątkową rocznicę wypadałoby powiedzieć co planuję na przyszłość. Otóż nie wiem. Nie mam określonego planu rozwoju bloga, jednak mam w pamięci liczne pomysły, aby co po chwila rozwijać moją stronkę. Zobaczymy jak wszystko się potoczy i które z moich nowości wejdą w życie, ale macie jak w banku, że coś na pewno będzie się działo. Nie planuję rezygnować z recenzowania ponieważ jest to zajęcie, które uszczęśliwia mnie pod wieloma względami i cieszę się, że po wielu staraniach w celu znalezienia sobie hobby, a teraz pasji poprzez czytanie książek, bieganie, fotografię itd. zdecydowałem się na filmy. Nigdy nie będę żałować tej decyzji.

Pozdrawiam
Silerman
Gdy zostaje wykradziony sekretny przepis na kraboburgery, SpongeBob łączy siły ze swoim wrogiem Planktonem, by pokonać nikczemnego złodzieja. 

gatunek: Animacja, Komedia, przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Paul Tibbitt
scenariusz: Jonathan Aibel, Glenn Berger
czas: 1 godz. 40 min.
muzyka: John Debney
zdjęcia: Phil Meheux
rok produkcji: 2015
budżet: 74 miliony $
ocena: 7,3/10

















Gąbka w akcji



Chyba każdy z nas zna lub przynajmniej kojarzy jedną z najzabawniejszych, najpopularniejszych i najbardziej zwariowanych gąbek we wszechświecie! Mowa tu oczywiście o SpongeBobie Kanciastoportym, który to już po raz drugi trafia na ekrany kin. Tym razem spróbuje swoich sił na "suchym lądzie". Jak myślicie czy poradzi sobie bez wody?

Reżyser Paul Tibbitt bez problemu bardzo sprawnie wdraża nas w intrygującą, wartką i kompletnie zwariowaną akcję mającą miejsce w Bikini Dolnym. Tym razem kluczową rolę w opowieści odegra tajemniczy przepis na kraboburgery, który niespodziewanie znika. Standardowo wydarzenia przedstawiają się w bardzo absurdalny i na swój sposób komiczny sposób. Mamy dużą dawkę zdrowej akcji oraz nietuzinkowego humoru. Animacja kierowana głównie dla dzieci baz najmniejszych problemów zadowoli także dorosłych zapewniając całkiem niezłą frajdę.

Po raz kolejny spotykamy znane nam z kreskówki postacie takie jak: SpongeBob, Patryk, Skalmar, Pan Krab, Plankton oraz Marlenka. Na dużym ekranie bawią nas tak samo jak w telewizorze. Oprócz nich poznajemy pirata Burgera-Beadra w wykonaniu Antonio Banderas'a. Oczywiście nie wolno zapomnieć jeszcze o przezabawnych, wygenerowanych komputerowo mewach, które towarzyszą piratowi.

Wspomniany już wcześniej humor jest jedną z największych zalet produkcji. Oprócz niego możemy jeszcze wymienić bardzo dobre efekty specjalne, klimatyczną muzykę Johna Debney'a oraz efekt 3D, przy którym w końcu coś "wychodzi" poza ekran. Animacja w bardzo trafny sposób przedstawia siłę perswazji, zasadę działania tłumu oraz szeroko pojmowany zamęt wywołany przez błahostkę.

Film PaulaTibbit'a jest naprawdę całkiem niezłą propozycją dla fanów serii serwując nową i ciekawą przygodę w dobrze nam znanej zwariowanej oprawie. Niestety produkcja nie jest w stanie obronić się jako obraz kinowy. Większość historii jest przedstawiona w rysunkowej formie, a akcja na "suchym lądzie" to tylko 10-15 minut. Choć z seansu wychodzimy całkiem usatysfakcjonowani to nie da się ukryć, że moglibyśmy go bez problemu obejrzeć w domowym zaciszu na Nickelodeon.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Studentka literatury poznaje przystojnego miliardera, z którym zaczyna ją łączyć nietypowa więź.

gatunek: Melodramat
produkcja: USA
reżyser: Sam Taylor-Johnson
scenariusz: Kelly Marcel
czas: 2 godz. 4 min.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Seamus McGarvey
rok produkcji: 2015
budżet: 40 milionów $
ocena: 5,5/10














 
Pan Grey i jego zabawki


Niemalże cały świat z niecierpliwością wyczekiwał Walentynek, aby to właśnie w ten dzień wybrać się do kina na jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów 2015 roku, będącego ekranizacją jednej z najczęściej czytanych powieści autorki E.L. James. Istny armagedon nawiedził Polskę tamtego weekendu. Kilkunastokilometrowe korki na jezdniach, ludzie przepychający się w kolejkach do kas, zagorzałe fanki z siekierami (jakby ktoś nie daj boże skrytykował Greya) oraz zawieszona strona Cinema City ;). Zadziwiające ile szumu potrafi wywołać jedna produkcja. Tak czy siak Grey nie mógł pozostać mi obojętnym i ostatecznie umówiłem się z nim na spotkanie. Co z tego wyszło?

Fabuła filmu jest zazwyczaj całkiem intrygująca, lekka i jak najbardziej znośna. Mówiąc "zazwyczaj" mam na myśli wydarzenia z pierwszej połowy filmu kiedy to jeszcze nie ukazano nam "prawdziwego oblicza" Greya, a dzieło Taylor-Johnson nie pogrążyło się w mrocznym i raczej nudnawym klimacie. Dlatego też dalsza część ekranizacji jest bardzo powolna, nieciekawa i strasznie się dłuży. Wcześniejsze sceny będące raczej takimi bezpiecznymi ujęciami, aby nie przesadzić ze sztucznością i tandetą wypadają o wiele lepiej niż robione na siłę, poważne, dramatyczne fragmenty, które prezentują się wręcz śmiesznie. Na to wszystko nakłada się jeszcze pan Grey, który poprzez wymachiwaniem pejczami i stosowaniem jakiś dziwnych i poniekąd śmiesznych technik próbuje zadowolić widzów swoją kategorią "R" (tylko dla dorosłych). Doprawdy nie wiem dlaczego "Pięćdziesięciu twarzom Greya" przyznano tak wysoką kategorię wiekową jak tam przecież nic takiego "ostrego" nie ma... ale o tym potem. Przejdźmy teraz do aktorstwa.

Na wstępie mogę od razu powiedzieć, że Dakota Johnson po prostu skradała cały film swoją grą aktorską. Oprócz niej nie ma w produkcji równie wyrazistej postaci. Świetnie radzi sobie z portretowaniem niezdecydowanej studentki, która jest poniekąd manipulowana przez głównego bohatera. Na plus należy oczywiście też dodać, że nie ulega czarującemu biznesmenowi na jego skinienie głowy. Ma własny rozum i nie działa pochopnie. Co do samego Greya czyli Jamiego Dornana trudno nie mieć czegoś do zarzucenia. Niestety, ale jedna twarz nie wystarczy do sportretowania sylwetki, która ma ich mieć aż pięćdziesiąt. Aktor całkowicie poległ przy tym zadaniu. Reszta obsady wybada całkiem dobrze.

Grey wiele zawdzięcza rewelacyjnie dobranym utworom muzycznym Ellie Goulding, czy chociażby Beyonce. Ciekawie prezentują się także zdjęcia Seamusa McGarwy'a, a w szczególności panoramy miast oraz krajobrazy. Oprócz tego w produkcji Taylor-Johnson możemy zetknąć się z bardzo dobrym humorem.


Niezwykle intrygujące okazują się wypowiedzi fanek powieści, po których można dowiedzieć się, że bez przeczytania książki lepiej nie iść na film ponieważ się "gówno zrozumie". Pogląd ten jest bardzo prostacki ponieważ nie czytając publikacji można zrozumieć wszystko co miało zostać nam przekazane. Zresztą prawda jest też taka, że w
"Pięćdziesięciu twarzach Greya" tak naprawdę nie ma nad czym się zastanawiać.

Kolejną rzeczą, która daje wiele do myślenia są sceny erotyczne oraz kategoria +18. Ja rozumiem, że smyranie pejczem może sprawiać pewną przyjemność i w ogóle, ale nie uważam tego za scenę kontaktu płciowego. Jeśli by spojrzeć na film z takiej strony to może okazać się, że jest w nim zaledwie jedna lub dwie sceny, które rzeczywiście mogłyby się kwalifikować do kategorii "R", która i tak sprawia wrażenie lekko, jeśli nie grubo naciąganej. W takim razie po co to wszystko? Oczywiście dla kasy.

Najnowszy film Sam Taylor-Johnson wywołał mieszane uczucia wśród krytyków jak i pośród samych widzów. Nie da się ukryć, że nie jest to kino wysokich lotów, ale jakiejś tragedii też nie ma.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.