Bóg nie umarł
Josh rozpoczyna studia na jednej z amerykańskich uczelni. W pierwszym semestrze trafia na zajęcia z filozofii prowadzone przez fanatycznego ateistę profesora Radissona. Wykładowca już na pierwszych zajęciach każe studentom napisać na kartce słynne zdanie Friedricha Nietzschego: "Bóg umarł", i złożyć pod nim podpis. Ci, którzy tego nie zrobią mogą zrezygnować z zajęć lub… udowodnić, że Nietzsche się mylił. Z całej grupy pierwszorocznych studentów wyzwanie podejmuje tylko Josh. Ma czas do końca semestru, by przekonać słynnego wykładowcę i resztę studentów, że Bóg jednak istnieje. Rozpoczyna się pasjonujący spór, który elektryzuje całą uczelnianą społeczność i sprawia, że odmienia się życie wielu osób…
gatunek: Dramat, Religijny
produkcja: USA
reżyser: Harold Cronk
scenariusz: Cary Solomon, Chuck Konzelman
czas: 1 godz. 52 min.
muzyka: Will Musser
zdjęcia: Brian Shanleyrok produkcji: 2014
budżet: 2 miliony $
ocena: 7,0/10
Czy
jest dowód na istnienie Boga?
Produkcje religijne są bardzo specyficznym gatunkiem filmowym co czyni go niezbyt popularnym i lubianym. Ja sam mam do tego typu filmów uraz ponieważ już wiele razy stykałem się z głupimi i prostackimi obrazami, które chciały na wszelakie sposoby przekonać mnie do słuszności przekazywanej przez nie treści. Z reguły kiepsko zagrane, bez pomysłu itp. Z "Bóg nie umarł" jest podobnie, aczkolwiek nie pod każdym względem.
Opowieść skupia w sobie kilka odrębnych historii, które w pewien sposób się ze sobą łączą dzięki czemu sprawiają wrażenie w miarę spójnej fabuły. Niektóre epizody filmu prezentują się lepiej, a niektóre gorzej, jednakże patrząc na całość nie jest źle. Główna akcja obrazu kręci się jednak wokół studenta próbującego przed swoim wykładowcą – ateistą udowodnić, że Bóg istnieje. Jest to tak naprawdę najciekawsza część ze wszystkich, która stara się dowieść nam rzeczy, której jeszcze nikomu nie udało się dokonać. Niestety tylko ten fragment sprawia wrażenie w miarę dopracowanego. Reszta jest otoczką, która nie do końca bywa ciekawa i przekonująca. Często jesteśmy wstanie natrafić na rozmaite uproszczenia i banały, które nie powinny się pojawić. Oprócz tego największą wadą produkcji jest jej definitywne i poniekąd bezczelne stwierdzenie, że wiara chrześcijańska jest najlepsza.
Aktorsko film prezentuje się całkiem nieźle jednakże Kevin Sorbo odgrywający rolę profesora pozostawia wszystkich innych daleko za sobą. Nie da się ukryć, że jest najlepiej grającą osobą w całym filmie. Zaraz za nim mamy Shanea Parkera, Davida A.R. White'a i Trischę LaFache. Całkiem nieźle sobie poradzili, jak na produkcję religijną. Zazwyczaj w tym gatunku kiepskie aktorstwo wręcz króluje. Oprócz tego na końcu możemy zobaczyć grupę Newsboys.
Gdyby nie trochę lekceważące podejście do reszty opowiadań z pewnością moglibyśmy mówić o dobrym dziele. Jeżeliby reżyser jeszcze powstrzymał się od przekonywania nas do słuszności samej wiary chrześcijańskiej jako najlepszej z możliwych moglibyśmy mówić już o sukcesie. Niestety w tym wypadku film mogą oglądać tylko chrześcijanie i do tego najlepiej żeby to byli ci wierzący. Głęboko. Inaczej nie dość, że się zawiedziecie filmem to jeszcze będziecie nim oburzeni. Produkcji nie polecam osobom nie wierzącym, innych religii oraz takim, którzy chcą dzięki obrazowi zacząć wierzyć w boga. Zrazicie się tylko do wiary, a przecież nie w tym rzecz.
Pomimo wielu błędów, niespójności i przeczucia, że reżyser filmu chce nam wejść na głowę ze swoimi przekonaniami udało mi się wyciągnąć z obrazu ciekawe fragmenty i tylko na nich się skupić. Na końcu produkcji otrzymujemy pozytywny zastrzyk wiary i dobrego samopoczucia, które przemówiło do mnie w pewien sposób. Prawda jest jednak taka, że "Bóg nie umarł" jest bardzo specyficznym dziełem i do tego nie dla wszystkich. Zabierając się za jego oglądanie przemyślcie uważnie czy jesteście gotowi przeboleć wszystkie uwagi, które tu napisałem, aby nie doznać rozczarowania i złości.
Opowieść skupia w sobie kilka odrębnych historii, które w pewien sposób się ze sobą łączą dzięki czemu sprawiają wrażenie w miarę spójnej fabuły. Niektóre epizody filmu prezentują się lepiej, a niektóre gorzej, jednakże patrząc na całość nie jest źle. Główna akcja obrazu kręci się jednak wokół studenta próbującego przed swoim wykładowcą – ateistą udowodnić, że Bóg istnieje. Jest to tak naprawdę najciekawsza część ze wszystkich, która stara się dowieść nam rzeczy, której jeszcze nikomu nie udało się dokonać. Niestety tylko ten fragment sprawia wrażenie w miarę dopracowanego. Reszta jest otoczką, która nie do końca bywa ciekawa i przekonująca. Często jesteśmy wstanie natrafić na rozmaite uproszczenia i banały, które nie powinny się pojawić. Oprócz tego największą wadą produkcji jest jej definitywne i poniekąd bezczelne stwierdzenie, że wiara chrześcijańska jest najlepsza.
Aktorsko film prezentuje się całkiem nieźle jednakże Kevin Sorbo odgrywający rolę profesora pozostawia wszystkich innych daleko za sobą. Nie da się ukryć, że jest najlepiej grającą osobą w całym filmie. Zaraz za nim mamy Shanea Parkera, Davida A.R. White'a i Trischę LaFache. Całkiem nieźle sobie poradzili, jak na produkcję religijną. Zazwyczaj w tym gatunku kiepskie aktorstwo wręcz króluje. Oprócz tego na końcu możemy zobaczyć grupę Newsboys.
Gdyby nie trochę lekceważące podejście do reszty opowiadań z pewnością moglibyśmy mówić o dobrym dziele. Jeżeliby reżyser jeszcze powstrzymał się od przekonywania nas do słuszności samej wiary chrześcijańskiej jako najlepszej z możliwych moglibyśmy mówić już o sukcesie. Niestety w tym wypadku film mogą oglądać tylko chrześcijanie i do tego najlepiej żeby to byli ci wierzący. Głęboko. Inaczej nie dość, że się zawiedziecie filmem to jeszcze będziecie nim oburzeni. Produkcji nie polecam osobom nie wierzącym, innych religii oraz takim, którzy chcą dzięki obrazowi zacząć wierzyć w boga. Zrazicie się tylko do wiary, a przecież nie w tym rzecz.
Pomimo wielu błędów, niespójności i przeczucia, że reżyser filmu chce nam wejść na głowę ze swoimi przekonaniami udało mi się wyciągnąć z obrazu ciekawe fragmenty i tylko na nich się skupić. Na końcu produkcji otrzymujemy pozytywny zastrzyk wiary i dobrego samopoczucia, które przemówiło do mnie w pewien sposób. Prawda jest jednak taka, że "Bóg nie umarł" jest bardzo specyficznym dziełem i do tego nie dla wszystkich. Zabierając się za jego oglądanie przemyślcie uważnie czy jesteście gotowi przeboleć wszystkie uwagi, które tu napisałem, aby nie doznać rozczarowania i złości.
Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Bardzo ciekawią mnie opinie na temat tego filmu, dlatego zaglądam jeszcze raz. I tym razem mam odmienne zdanie - jery, wychodzę na lekkiego stalkera, jednak nie czuj się obrażony - najzwyczajniej w świecie nasze odczucia się różnią.
OdpowiedzUsuńJako że nie jestem osobą wierzącą, może faktycznie nie powinienem oglądać tego filmu - tak się jednak złożyło, że nasza szanowna pani dyrektor rozporządziła wypad do kina na ten otóż film. Spodziewałem się obiecującego filmu (być może miałem zbyt wygórowane żądania), wyszedłem z sali baaardzo zawiedziony.
Sam "pojedynek" również nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia - wykładowca wydaje się być kreowany na obrażalską nastolatkę. Aktorzy - w moim mniemaniu - też jacyś tacy karykaturalni i sztampowi.
Przede wszystkim to wszystko było utrzymane klimacie takiej irracjonalności. Bohaterowie co chwilę zmieniający swoje poglądy, w zależności od kaprysu - szczególnie śmieszy mnie zakończenie kilkuletniego związku ot tak, jakby za pstryknięciem palców (a mogło się wydawać, że dziewczyna nie ma nic przeciwko wierze swojego chłopaka, który...no... dość pokazowo się ze swoją wiarą obnosi).
Ten film mnie zażenował, rozbawił, wprawił w zdumienie i potwornie rozczarował, ale jak wspomniałeś, ma on dość ograniczoną grupę odbiorców i nie jest skierowany dla każdego.
Do mnie w każdym razie nie przemówił.
Pozdrawiam!
Gnom