Snippet
Akcja serialu rozgrywa się na kampusie amerykańskiego college’u. Bractwo Kappa zarządzane jest żelazną ręką (w różowej rękawiczce), należącą do Chanel Oberlin. Pewnego dnia na kampusie dochodzi do serii tajemniczych morderstw. Zabójcą jest nieznany sprawca w kostiumie Czerwonego Diabła. Wśród mieszkańców kampusu jest wielu podejrzanych, którzy mogą mieć motyw do popełnienia zbrodni. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że każdy potencjalny morderca, może także stać się kolejną ofiarą…

twórcy: Ryan Murphy, Ian Brennan, Brad Falchuk
oryginalny tytuł: Scream Queens
gatunek: Horror, Komedia
kraj: USA
czas trwania odcinka: 45 min.
odcinków: 13
sezonów: 1
muzyka: Mac Quayle
zdjęcia: Michael Goi, Joaquin Sedillo
produkcja: Fox
średnia ocena: 8,5/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)







 
Zabójczo śmieszne


Zastanawialiście się kiedyś nad problematyką gatunkową filmów i seriali? Zapewne nie i nic w tym dziwnego. Ja też prawdopodobnie nie zagłębiałbym się w rozmyślaniach nad tym tematem gdyby nie skłoniła mnie do tego pewna produkcja telewizyjna. Rozłóżmy więc problem na czynniki pierwsze. Dla większości z was produkcje mogą być albo filmem akcji, albo obrazem romantycznym. Nie dostrzegamy koniunkcji pomiędzy tymi dwoma gatunkami, a więc nie staramy się dociec rezultatów ich połączenia. To samo tyczy się horroru i komedii. Wydawać by się mogło, że te dwa rodzaje filmów i seriali już na samą myśl się wykluczają i nie są w stanie w jakikolwiek sposób stworzyć jednolitej i konsekwentnie prowadzonej fabuły, która byłaby w stanie nas zaciekawić. A jednak twórcy "American Horror Story" prezentując nam swoją nową produkcję pt: "Królowe Krzyku" dokonali czegoś niemożliwego co wręcz wykracza poza granice moralności. Połączyli wszystko to co najlepsze w komedii i horrorze tworząc jeden z najoryginalniejszych seriali ostatnich lat. Jak tego dokonali?

Teorii jest wiele, ale my skupmy się na tej jednej i właściwej, która brzmi: Ci goście po prostu mają talent! I choć dla niektórych może to być za dużo powiedziane, to jednak nadal będę się trzymać mojej tezy. Dlaczego? Ponieważ jeszcze nikt nie sprawił mi takiej radochy z oglądania horroru jak Ryan Murphy, Brad Falchuk oraz Ian Brennan. Po prostu przewrócili mój świat do góry nogami podczas oglądania serialu. A wszystko to za sprawą nieustannej zabawy konwencją, notorycznym łamaniem barier oraz niesamowitą pomysłowością. Gotowi na najlepsze?

Serial "Królowe Krzyku" opowiada o uniwersyteckim bractwie Kappa Kappa Tau (KKT), który staje w blasku fleszy gdy dochodzi w nim do tajemniczych morderstw. Sprawcą owych czynów ma być Czerwony Diabeł, który zdaje się polować na członkinie bractwa. Zarówno studenci kampusu jak i dziekan collegeu podejmują swoje działania, aby powstrzymać zabójcę. Już dwa pierwsze odcinki dostarczają nam wszystkiego co najlepsze w tej serii czyli humoru, grozy oraz całej masy niespodziewanych zwrotów akcji. Dalej jest jeszcze lepiej. Fabuła produkcji jest niezwykle intrygująca, bardzo wciągająca oraz mocno uzależniająca. Nawet nie spostrzeżecie kiedy i jak bardzo zaangażuje cię się w oglądanie tej propozycji. Niesamowicie was pochłonie i sprawi, że nie będziecie w stanie się od niej uwolnić. A wszystko to za sprawą wyjątkowej i niezwykle przemyślanej historii, która zadziwia pod wieloma względami. Oprócz swojej zwariowanej natury jest również niezwykle przemyślana, bardzo oryginalna oraz niezwykle skomplikowana. Każdy odcinek, dosłownie każdy dostarcza nam całą masę nowych zdarzeń, dowodów oraz zaskakujących zwrotów akcji. I choć wydawać by się mogło, że odgadnięcie tożsamości naszego mordercy to pestka w rzeczywistości okazuje się być dużo trudniejszym zadaniem. Tak właściwie to do samego końca twórcy trzymają nas w napięciu i niewiedzy bardzo skutecznie skrywając nam twarz zabójcy. Wszystko to świadczy o rewelacyjnie skonstruowanej intrydze, która równie dobrze mogłaby być fabułą pierwszorzędnego kryminału. To samo można powiedzieć o zaskakującej i nieustannie trzymającej nas w napięciu akcji, która bez przerwy powoduje przyspieszone bicie serca. Oprócz wątku kryminalnego mamy również całą masę krwawych wydarzeń, które ukazane nam są przez  komediowy pryzmat. Wszystko to sprowadza się do tego, że sceny mordowania, pełne krwi, noży oraz pił mechanicznych są ukazane nam w tak komiczny i pełen rezerwy sposób, że aż trudno się nie zaśmiać. Zaryzykuję nawet stwierdzenie określające to jako tak głupie, że aż śmieszne. Nie ma się jednak czemu dziwić, albowiem cały serial przybiera właśnie taką formę. Co ciekawe nie jest to nikogo wina, a w szczególności twórców, albowiem zabieg ten został zastosowany tutaj celowo i jest traktowany przez twórców z dużą dozą rezerwy. My również powinniśmy obrać takie stanowisko względem serii, albowiem tego nie da się oglądać na poważnie. Zbyt dużo elementów tutaj jest mocno przesadzonych, wypatrzonych oraz ukazanych w nieprawdopodobny sposób, aby brać je na serio. Koniec końców całość przybiera formę autoparodii, która jeszcze sama siebie kilka razy parodiuje. Cały ten zabieg ukazuje jak duży dystans mają do siebie twórcy oraz do stworzonego przez siebie materiału, który ostatecznie będąc jedną wielką satyrą prezentuje się wręcz idealnie. Oprócz humoru płynącego z niezwykle komicznych wydarzeń, mamy komizm postaci, który bazuje na rewelacyjnie stworzonych postaciach. W szczególności Channelek, które okazują się wyjątkowo charyzmatycznymi bohaterkami. Nieprzyzwoicie bogate, zabójczo piękne oraz posiadające przy tym niezwykle cięty język są ucieleśnieniem spastikowanego społeczeństwa dziewcząt, które uważają, że mogą wszystko. Twórcy biorą na warsztat ich postawy i w rewelacyjny sposób wyśmiewają panujące wśród naszych postaci zwyczaje. Nie boją się zaszaleć i często przekraczają granice moralności, aby ukazać nam jak bardzo Channelki są jej pozbawione. Jednakże twórcy nie boją się wyśmiewać również typowego dla amerykańskich filmów podziału "klasowego" na tych lepszych i gorszych, brzydkich i ładnych. Podkreślają tym demoralizację społeczeństwa oraz sam fakt, że Hollywood nieustannie nas karmi tymi śmieciowymi ideałami. Pod młotek idą również obyczaje panujące wśród "lepszych" dziewczyn, często kwestionowana jest ich uboga inteligencja oraz nieuzasadniona wyższość. Tak samo jak nie istniejące reguły jak być popularnym, co jeść oraz jak się ubierać. I choć mogliście tego nie podejrzewać to "Królowe krzyku" w ostatecznym rozrachunku okazują się być manifestem kulturowym i obyczajowym, który śmiało ukazuje kolejne wady często idealizowanych śmieciowych reguł. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się tak dogłębnej analizy zachowań społeczeństwa po tego typu serialu. Tutaj zaskakujące okazuje się również zakończenie, które zdaje się być ukazaniem przyczyn zachowania dziewcząt.

Dużą rolę w serialu oprócz nieprawdopodobnej historii oraz manifestu kulturowego odgrywają rewelacyjnie napisane postacie, które są podwaliną tej produkcji. Bohaterowie serii to silne, nieustępliwe często władcze i stanowcze sylwetki, które nie dają sobie w kaszę dmuchać i zawsze walczą o swoje. Oczywiście ważny jest również sposób w jaki nasze bohaterki walczą o swoje oraz sam fakt czy jest o co walczyć. Jednakże każda z naszych postaci to inna osobowość przez co w Kappa Kappa Tau mamy cały wachlarz rozmaitych indywidualności, z których każda zasługuje na uwagę. W obsadzie produkcji znalazła się cała masa znanych i mniej znanych gwiazd, które zaskakująco dobrze wypadły na ekranie. Ogólnie rzecz biorąc "Królowe krzyku" to majstersztyk również pod względem aktorskim. Na pierwszym planie mamy fenomenalną Emmę Roberts jako Channel czyli rozpuszczoną i bogatą studentkę, która lubi poniewierać innymi, bardzo dobrą Billie Lourd jako Channel #3 czyli zdystansowaną do świata i ludzi bogaczkę, Abigail Breslin jako Channel #5, która nie grzeszy rozumem, ani pomysłowością, Lea Michele jako Hester Ulrich – zafascynowaną Channelkami studentkę, Skyler Samuels jako Grace Gardner czyli nowa członkini bractwa, która ma obsesję na punkcie zdemaskowania Czerwonego Diabła oraz jej koleżanka Zayday Williams, którą odgrywa bardzo dobra Keke Palmer. Na ekranie dosyć często pojawiają się również:  rewelacyjna Jamie Lee Curtis jako tajemnicza Dziekan Munsch, przebojowa Niecy Nash (której wyjątkowy akcent i rozbrajający styl wypowiedzi nękają mnie do dzisiaj) jako charyzmatyczna Denise Hemphill, która został zatrudniona do rozwiązania śledztwa oraz świetny Glen Powell jako Chad Radwell – bożyszcz studentek i ukochany Channel, Nasim Pedrad jako Gigi Caldwell – przedstawicielka stowarzyszeń kampusowych oraz Diego Boneta jako Pete Martinez – student, który również pragnie rozwiązać zagadkę morderstw. Oczywiście nie zapominajmy o Nicku Jonasie, który pojawia się w kilku odcinkach oraz o Arianie Grande, która ma niewielką rolę w serialu.

Przy omawianiu serialu należy zwrócić również uwagę na wykończenie, które zdecydowanie przewyższa jakiekolwiek oczekiwania. Zaczynając od bardzo dobrych zdjęć poprzez nietuzinkowy humor i bardzo dobre efekty specjalne, a kończąc na wyjątkowym i fenomenalnym klimacie. Nie można zapomnieć również o świetnych kostiumach, scenografiach oraz ogólnym zamyśle artystycznym serii. Warto również zwrócić uwagę na zapożyczenia z klasyków kina grozy takich jak np. "Psychoza" Alfreda Hitchcocka.

A więc kto powiedział, że na horrorze nie można się dobrze bawić? Twórcy "Królowych krzyku" z pewnością nie wyszli z takiego założenia, albowiem ich najnowszy serial to kwintesencja scenopisarskiego geniuszu, odrobiny szaleństwa, horroru oraz komedii, które połączone ze sobą w rewelacyjny sposób są w stanie zapewnić nam wyjątkową zabawę. Oprócz tego mamy ciekawych bohaterów, bardzo dobre aktorstwo, perfekcyjne wykończenie oraz intrygujący przekaz na sam koniec serii. Muszę przyznać, że serial ten mnie niesamowicie zaskoczył przez co z wielką chęcią powrócę do zwariowanego świata "Królowych krzyku" ponieważ naprawdę warto. To czysta frajda!


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Przerażający tygrys Shere Khan, noszący na swym ciele szramy po walce z człowiekiem, postanawia wyeliminować z dżungli wszystko, co uważa za zagrożenie. Wychowany przez rodzinę wilków chłopiec o imieniu Mowgli przestaje być tam mile widziany. Zmuszony do porzucenia jedynego domu, jaki kiedykolwiek miał, Mowgli wyrusza w fascynującą podróż, podczas której odkryje swoje pochodzenie. Jego przewodnikami są pantera Bagheera, która przyjmuje rolę srogiego mentora, oraz niedźwiedź-filozof Baloo. Trójka bohaterów napotyka na swojej drodze stworzenia, które nie zawsze życzą Mowgliemu jak najlepiej. Są to między innymi pyton Kaa oraz podstępny King Louie.

gatunek: Przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Jon Favreau
scenariusz: Justin Marks
czas: 1 godz.45 min.
muzyka: John Debney
zdjęcia: Bill Pope
rok produkcji: 2016
budżet: 175 milionów $
ocena: 7,3/10







 
Człowiek i dżungla



Przerabianie klasyków Disneya na nowe aktorskie wersje trwa w najlepsze. A jeszcze nie tak dawno temu wydawać by się mogło, że pojawienie się na ekranach kin nowych wersji znanych nam wszystkim klasycznych animacji studia to zwyczajna chęć opowiedzenia historii na nowo. Tak jak to miało miejsce w przypadku "Alicji w krainie Czarów" oraz "Czarownicy". Jednakże po sukcesach obu produkcji Disney zdecydował się przerobić kolejne znane animacje na filmy aktorskie. Następny był zeszłoroczny "Kopciuszek" Kennetha Branagha, który w przeciwieństwie wcześniej do wymienianych tytułów okazał się w prawie 100% zgodny z oryginałem. Na próżno można było się doszukać w nim czegoś nowego co by świadczyło o oryginalności filmu nad znaną nam animacją. Jednakże koniec końców film okazał się być dobrą produkcją, którą przyjemnie się oglądało. Jak się sprawy mają odnośnie nowej "Księgi Dżungli" Jona Favreau?

Nie będę owijał w bawełnę i napiszę od razu, że "Księga Dżungli" to film zrobiony w podobnym stylu jak "Kopciuszek". Historia ukazana w produkcji pokrywa się prawie w całości ze znaną nam Disneyowską animacją przez co brak w niej oryginalności typowej np. dla "Czarownicy". Jednakże czy świadczy to o tym, że film jest zły? Bynajmniej. Chociaż film Favreau nie ukazuje nam niczego nowego względem animacji, to jednak ciężko się w nim doszukać jakichkolwiek błędów. Fabuła produkcji jest intrygująca oraz bardzo wciągająca. W niezwykle lekki i przystępny sposób ukazuje nam losy Mowgliego, który żyje wraz ze zwierzętami. W produkcji nie brakuje akcji czy też chwil radości oraz trwogi. Reżyser rewelacyjnie poradził sobie ze zbalansowaniem wszystkich tych cech czego efektem jest występowanie w filmie wszystkiego po trochu. Dzięki temu sprawnemu zabiegowi wydarzenia ekranowe nawet pomimo tego, że są nam dobrze znane będą wciągające i nie pozwolą nam się nudzić. A na dźwięk piosenki śpiewanej przez Mowgliego i Baloo zapewne niektórym z nas łezka w oku się zakręci. Jednakże to co według mnie w "Księdze Dżungli" najlepiej funkcjonuje to sposób w jaki reżyser opowiada nam ową historię. Albowiem nie łatwo jest ukazać widzom znaną im już opowieść w taki sposób, aby ich ponownie zaciekawiła. Favreau dokonuje tego niesamowitego czynu prezentując nam pełną akcji produkcję, która zachwyci zarówno dzieci jak i dorosłych. Jednakże reżyser nie zapomina o tym co w tej opowieści najważniejsze czyli o wartościowym przekazie, który z pewnością trafi do wszystkich.

W składzie aktorskim "Księgi Dżungli" znalazło się wiele słynnych nazwisk takich jak: Idris Elba, Christopher Walken, Ben Kingsley, Scarlett Johanson, Bill Murray czy też Lupita Nyogo. Jednakże owych gwiazd nie zobaczymy na ekranie, albowiem podkładają oni głosy do komputerowo wygenerowanych postaci. W naszym przypadku nie usłyszymy nawet ich głosów, albowiem film został zdubbingowany. Jednakże nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, albowiem polski dubbing prezentuje się bardzo dobrze i nie można mieć do niego jakichkolwiek zarzutów. Głosy każdej z postaci są precyzyjnie dobrane dzięki czemu całość prezentuje się niezwykle wiarygodnie. Jedyną prawdziwą osobą jaką dostrzeżemy na ekranie jest Neel Stethi, który odgrywa Mowgliego. Aktor ten bardzo dobrze sprawdził się w swojej roli.

Jednakże nowa "Księga Dżungli" to nie tylko ciekawa i dobrze opowiedziana historia, albowiem to przede wszystkim jest wspaniałe dzieło grafików komputerowych, którzy dzięki technice motion capture byli w stanie w niezwykle realistyczny sposób ukazać nam zwierzęta mieszkające w dżungli. Efekty specjalne odgrywają w produkcji Favreau monstrualną rolę, albowiem gdyby nie one nie moglibyśmy mówić o realizmie, który dosłownie spływa na nas z ekranu. Dzięki wykorzystaniu nowoczesnej techniki obraz zachwyca nas od początku do samego końca rewelacyjnie wykreowanym światem. Na pochwałę zasługuje również wyjątkowy klimat, bardzo dobre zdjęcia oraz niewielka dawka humoru.

Podsumowując filmowa wersja "Księgi Dżungli" w reżyserii Johna Favreau to dobrze zrobiony obraz, który w ciekawy i wciągający sposób opowiada nam znaną już przez nas historię. Jest to lekki, przyjemny oraz przede wszystkim dobrze zrobiony film, który rewelacyjnie wpisuje się w ideę filmów familijnych, które zachwycą osoby w różnym wieku. Nie jest to nic odkrywczego, ale produkcja posiada swój urok oraz wartościowe przesłanie, które sprawiają, że naprawdę ciężko jest się jej oprzeć.


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facbook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
W obawie przed poczynaniami nieposkromionego superbohatera o boskich rysach i zdolnościach, najznamienitszy obywatel Gotham City, a zarazem zaciekły strażnik porządku, staje do walki z otaczanym czcią współczesnym wybawcą Metropolis, podczas gdy świat usiłuje ustalić, jakiego bohatera naprawdę potrzebuje. Wobec konfliktu, który rozgorzał między Batmanem i Supermanem, na horyzoncie szybko pojawia się nowy wróg, stawiając ludzkość w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, z jakim jeszcze nigdy nie musiała się mierzyć.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Zack Snyder
scenariusz: Chris Terrio, David S. Goyer
czas: 2 godz. 31 min.
muzyka: Hans Zimmer, Junkie XL
zdjęcia: Larry Fong
rok produkcji: 2016
budżet: 250 milionów $
ocena: 6,8/10








 
Bóg kontra człowiek


Marvel i DC. Dwa równe światy, które wbrew pozorom więcej rzeczy łączy niż dzieli. A jednak wielu z nas jest w stanie dostrzec różnicę pomiędzy produkcjami, które pojawiają się w kinach pod szyldami innych komiksów. Czy jest to idea filmów superbohaterskich? Nie. A może chodzi o to, że jedni mają lepszych bohaterów niż tamci drudzy? Też nie. A więc co tak naprawdę sprawia, że te dwa universa, które bezsprzecznie posiadają wiele wspólnych cech tak bardzo są w stanie się od siebie różnić? Odpowiedź na to pytanie kryje się pod hasłami: klimat oraz ton prowadzenia opowieści. Właśnie te rzeczy sprawiają, że Marvel i DC to dwa różne światy. I choć wydawać by się mogło, że różnice te idealnie kontrastują oba światy, to jednak wiele osób uznało je za minus najnowszego widowiska Zacka Snydera pt: "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". Ja się pytam dlaczego?

Zapewne zgodzicie się ze stwierdzeniem, że trylogia "Mrocznego rycerza" w reżyserii Christophera Nolana to mroczna i stworzona w poważnej tematyce saga. A jednak uważana jest za jedną z najlepszych superbohaterskich trylogii w historii. Co więc stoi na przeszkodzie, aby "Batman v Superman" też taki był? Spróbujmy rozpatrzeć problem od początku. Już na samym wstępie do tego dwu i pół godzinnego filmu reżyser przedstawia nam śmierć rodziców Brucea Waynea we wspaniale zmontowanym intro. Początek ten nie wyróżniałby się niczym nadzwyczajnym gdyby nie fakt, że ojciec Brucea zamiast osłonić rodzinę przed sprawcą spróbował bezskutecznie stawić mu czoła. Ta scena daje nam jasno do zrozumienia, że nowy Batman będzie się znacznie różnić od wcześniej ukazywanych nam już wersji. Jednakże o tym sobie jeszcze powiemy. Skupmy się teraz na rzeczy najważniejszej czyli na fabule.

Ta zaś cierpi na chorobę dwubiegunową, albowiem posiada prawie tyle samo zalet co wad. Do jej mocnych stron z pewnością jesteśmy w stanie zaliczyć całkiem ciekawą, wciągającą i zaskakującą historię, natomiast do wad zaliczymy chaos oraz zbyt dużą ilość wątków. Opowieść już na samym wstępie jest w stanie nas zaintrygować oraz sprawić, że wydarzenia ekranowe bardzo szybko przykują nasza uwagę. Mówię tu w szczególności o wstępie oraz wydarzeniach z Metropolis. Te pierwsze 10 może 15 minut to duży zastrzyk akcji oraz emocji. Niestety później cała akcja spada prawie do zera i zostaje od nowa sukcesywnie odbudowana. Sceny pełne akcji przeplatają się z tymi, w których króluje dialog oraz napięcie między postaciami. Z kolei dialogi okazują się jedną z mocniejszych stron tego filmu. Nie mówię o wszystkich, albowiem niektóre są zbyt patetyczne i sztuczne by brać je na poważnie, ale w filmie znajdziemy kilka świetnych konwersacji, w których czuć napięcie i moc. Wydarzenia ekranowe potrafią zaskoczyć tak samo jak i decyzje niektórych postaci dzięki czemu film nie jest aż tak oczywisty jak można było się tego spodziewać. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy oczekiwać arcydzieła, albowiem reżyser nie uniknął banałów w postaci fabularnej drogi na skróty oraz braku spójności niektórych wydarzeń. Największą wadą całej produkcji jest zbyt duża ilość wątków, która generuje wszechobecny chaos. Stało się tak, albowiem DC postanowiło jednym filmem nadrobić wszystkie stracone lata, w których Marvel sukcesywnie wprowadzał swoje produkcje do kin. Sama idea tego pomysłu nie była wcale taka zła, ale efekt końcowy okazał się być niezbyt satysfakcjonujący. Szczególnie dla osób kompletnie nie znających komiksów, które podczas scen ukazujących sny Batmana oraz camea nowych postaci będą się łapać za głowy (nie zapominając o niespodziewanym pojawieniu się Flasha). Dopiero po krótkiej lekturze zaznajamiającej nas z tym jak świat ukazany w "Batman v Superman" funkcjonuje jesteśmy w stanie w miarę racjonalnie poskładać wszystko do kupy. Niestety pierwsze wrażenie zmieszania zostaje.

Najnowszy film Snydera oprócz bogatej puli wątków może się również pochwalić prawie taką samą ilością różnorakich bohaterów.  Postacie ukazane w produkcji to w większości silne i zdecydowane sylwetki, które twardo stąpają po ziemi. Nie boją się mówić prawdy czy też stanąć w obronie wyznawanych przez siebie ideałów. Niestety w obrazie wypełnionym samymi komiksowymi postaciami ciężko jest poświęcić każdej z nich wystarczającą ilość uwagi. Bardzo często w takich filmach niektórzy bohaterowie są poszkodowani. Tym razem padło na Supermana, którego rola w filmie została znacząco uszczuplona na rzecz nowego Batmana. Niestety, ale nie da się ukryć faktu, że Superman jest jednym z najgorzej napisanych bohaterów w tej produkcji. Jedyne co robi to przechadza się przed oraz nieznacznie rzuca pojedynczymi zdaniami. Wszystko to sprawia wrażenie jakby Clark Kent był ładnie pomalowanym kawałkiem drewna. Bez emocji i charyzmy, ale za to z ładnym wyglądem. Sprawa ma się kompletnie inaczej z Batmanem, który dostał dużo więcej czasu ekranowego. Jest to postać dużo lepiej napisana, z większym doświadczeniem jak i bardziej rozwiniętą psychiką (tutaj nawiązanie do sceny początkowej). Nasza postać jest już zmęczona ratowaniem świata co widać po sposobie jego walki oraz stosunku do przestępców. Ewidentnie pan Wayne ma swoje początki bycia superbohaterem za sobą. Sam Ben Affleck w roli mrocznego rycerza sprawdza się wyśmienicie. Widać wyraźnie jego gniew, porywczość, a zarazem elegancję i klasę jak to na miliardera przystało. Nie ma co go nawet porównywać do drewnianego Henryego Cavilla. Mamy również wyśmienitego Jeremyego Ironsa, który okazał się strzałem w dziesiątkę jako postać Alfreda. Na ekranie pojawiają się również Amy Adams, Diane Lane, Holly Hounter i Laurence Fishburne. Warto również zwrócić uwagę na oszałamiająca Gal Gadot jako Wonder Woman. W roli głównego antagonisty mamy świetnego Jessego Eisenberga jako Lexa Luthora. Kompletnie nie rozumiem tego całego zamieszania związanego z tą postacią. Nie zgadzam się, że jest to źle napisany i zagrany bohater. Wręcz przeciwnie sądzę, że jest to jedna z sylwetek na którą warto zwrócić uwagę. Szalona, psychodeliczna i z zadatkami na psychopatę. Do tego nieprzeciętny geniusz oraz niezwykle sprytny intrygant. Ma motyw (nieco wydumany, ale ma) dzięki, któremu wypada bardziej przekonująco niż cała potyczka Batmana i Supermana gdzie tak naprawdę nie wiadomo czemu obaj panowie się biją. Ich pobudki do walki są błahe, a całość przybiera formę nadętego spektaklu bez żadnego sensu. Nie wiem jak wy, ale ja zdecydowanie wolę Luthora.

Pod względem technicznym film prezentuje się bardzo dobrze. Mamy dobre zdjęcia Larryego Fonga oraz klimatyczną muzykę Hansa Zimmera i Junkie XL. Efekty specjalne prezentują się bardzo dobrze za wyjątkiem postaci Doomsdaya, gdzie można dostrzec przysłowiowy "plastik". Warto również zwrócić uwagę na kostiumy, scenografie i ogólną kompozycję artystyczną filmu. Jednakże to co w obrazie najlepsze to jego klimat. Niezwykle mroczny i gęsty. Atmosfera sprawia wrażenie ciężkiej i dusznej jakby nieszczęście wisiało w powietrzu. Oprócz tego cała opowieść jest rozegrana na poważnych tonach bez żarcików rzucanych na prawo i lewo jak to ma miejsce u Marvela. Dla wielu mrok i powaga zdyskredytowały film, jednak według mnie to tak naprawdę jego duży atut. Jest niezwykle magnetyczny co pozwala mu wyróżnić się na tle innych produkcji superbohaterskich.

Koniec końców "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" to film niezwykle kontrastowy. Posiada zarówno wiele wad jak i zalet co czyni go jeszcze bardziej trudnym do ocenienia.  Z pewnością dla wielu z was elementem, który przeważy szalę na niekorzyść produkcji będzie mało widowiskowa i satysfakcjonująca walka pomiędzy tytułowymi herosami. Jednakże zaś z drugiej strony starcie to okazało się być całkiem ciekawe z całkiem innej perspektywy. Ta dwoistość obrazu Zacka Snydera doprowadza mnie do szału. A to co mnie w filmie najbardziej urzekło to klimat, który wyraźnie ukazuje nam różnicę pomiędzy obydwoma universami. Sam film zaś nie jest taki zły jak o nim mówią. Za drugim razem lepiej wchodzi – wiem to z własnego doświadczenia dlatego też może warto dać filmowi drugą szansę? Co wy na to? ;)


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Po latach zdobywania doświadczenia w najlepszych paryskich domach mody Tilly Dunnage  powraca do rodzinnego miasteczka w Australii, z którego jako dziecko uciekła oskarżona o morderstwo. Chce pogodzić się ze swoją schorowaną, ekscentryczna matką i wyjaśnić wydarzenia z przeszłości. Przy okazji, uzbrojona w maszynę do szycia, wytacza prywatną wojnę złym gustom i brakowi elegancji...

gatunek: Dramat, Komedia
produkcja: Australia
reżyser: Jocelyn Moorhouse
scenariusz: Jocelyn Moorhouse
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: David Hirschfelder
zdjęcia: Donald McAlpine
rok produkcji: 2015
budżet: 12 milionów $
ocena: 8,5/10










 
Prawda nade wszystko


Czy doświadczyliście kiedyś sytuacji, w której nie pasowaliście do pewnego miejsca, ale was do niego niesamowicie ciągnęło? Tak jakbyście na siłę próbowali nawiązać kontakt z niemalże obcą cywilizacją, która wcale nie jest wami zainteresowana. Albo jakbyście próbowali odnowić starą znajomość z osobami, które tego nie chcą. W takiej właśnie sytuacji znalazła się główna bohaterka filmu Jocelyn Moorhouse pt: "Projektantka", która próbuje dowiedzieć się co było przyczyną jej nieszczęścia.

Produkcja skupia się na perypetiach Myrtle "Tilly" Dunnage, która po wielu latach powraca do rodzinnego miasta. Szukając prawdy i zemsty rozpoczyna mały armagedon we wsi. Fabuła produkcji już od samego początku jest intrygująca i niezwykle wciągająca. Reżyserka bardzo sprawnie i bezproblemowo wprowadza nas w świat naszej bohaterki. Energiczny początek sprawia, że z zaciekawieniem czekamy na kolejne zdarzenia. A zdecydowanie jest na co czekać. Historia ukazana w filmie jest bardzo lekka, niezwykle spójna oraz zaskakująca. Opowieść posiada liczne wątki poboczne, które sprawiają, że całość okazje się być niezwykle rozbudowana pod względem fabularnym.  I choć wątków jest multum reżyserka bardzo dobrze radzi sobie z uwypuklaniem tych ważniejszych przez co film nie jest przeładowany niepotrzebnym materiałem. Oprócz tego produkcja posiada specyficzny rodzaj humoru, który często zakrawa pod czarną komedię. Co ciekawe twórczyni często miesza czarną komedię z dramatem i filmem obyczajowym dzięki czemu "Projektantka" może pochwalić się wyjątkowym klimatem. Warto również zwrócić uwagę na problematykę jaką podejmuje produkcja. W filmie mamy ukazany wizerunek wsi jako zamkniętej i oddalonej od świata społeczności oraz obraz ludzi, którzy posiadają wiele twarzy. Ten film nie tyle jest o miłości co o łamaniu barier, ale także o paleniu mostów za sobą. W rewelacyjny sposób zostały nam tutaj ukazane mechanizmy, które działają w zamkniętej społeczności, ale również jak bardzo jednostki są w stanie wpłynąć na nasze życie.

Bohaterowie w "Projektantce" to niezwykle złożone osobowości, które często w swojej grzeczności potrafią być niezwykle fałszywe. We wszystkim szukają tylko swoich interesów nie bacząc na innych. Często nie zdają sobie nawet sprawy jak bardzo mogą kogoś skrzywdzić. Dla kontrastu mamy postać głównej bohaterki, która stara się być przeciwieństwem wszystkich tych cech. Po czasie dołącza do niej jej własna matka oraz sierżant Farrat, którzy ewidentnie buntują się przeciwko panującym we wsi obyczajom. Jednakże czy to wystarczy by cokolwiek zmienić? W rolach głównych mamy fenomenalną Kate Winslet, rewelacyjną Judy Davis oraz nieziemskiego Hugo Weavinga. Do grona pierwszoplanowych aktorów można również zaliczyć Liama Hemswortha oraz Sarah Snook. Na ekranie pojawiają się również: Hayley Magnus, Kerry Fox, Rebecca Gibney, James Mackay oraz Rory Potter.

Na uwagę zasługują również zdjęcia Donalda McAlpine'a ukazujące nam piękne krajobrazy Australii, klimatyczna muzyka Davida Hirschfelder'a oraz bardzo dobra scenografia. Jednakże nic w tym filmie nie pobije fenomenalnych kostiumów. Niezwykle bogatych, pełnych ciekawych i oryginalnych pomysłów. Wprowadzają one pewnego rodzaju przepych do produkcji oraz dodają jej większego splendoru.

Podsumowując "Projektantka" to niezwykle udany film, który rewelacyjnie łączy w sobie cechy komedii, dramatu oraz produkcji obyczajowej. Opowiada intrygującą, wciągającą i nieco zawiłą historię, którą bardzo dobrze się ogląda. Całość jest niezwykle lekka i spójna, a dzięki fenomenalnemu aktorstwu w wykonaniu głównych postaci, bardzo dobremu wykończeniu oraz nieziemskim kostiumom prezentuje sobą wysoki poziom. Do tego dochodzi jeszcze klimat filmu oraz jego tematyka. Gorąco polecam.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Oparta na prawdziwych wydarzeniach poruszająca historia przyjaźni dwojga ludzi, która na zawsze zmieniła ich życie. Pojawienie się ekscentrycznej starszej pani w jednej z eleganckich dzielnic Londynu budzi niepokój jej mieszkańców. Panna Shepherd mieszka bowiem w vanie, którego, jak twierdzi, zaparkowała "tymczasowo" na podjeździe domu Alana Bennetta. Spędziła tam kolejnych 15 lat. Z każdym dniem relacje tych dwojga zacieśniają się, przechodząc powoli w prawdziwą przyjaźń.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: Wielka Brytania
reżyser: Nicholas Hytner
scenariusz: Alan Bennet
czas: 1 godz. 44 min.
muzyka: George Fenton
zdjęcia: Andrew Dunn
rok produkcji: 2015
budżet: 6 milionów $
ocena: 7,0/10









Dama, pisarz i van

Czy znaleźliście się kiedyś w sytuacji bez wyjścia? Jak mniemam zapewne nie raz, ale tak się składa, że mam na myśli konkretny przykład takowego zjawiska, w którym pewna osoba, którą niekoniecznie lubimy uczepiła się nas jak rzep psiego ogona. Pomimo naszej niechęci i niewielkiego zainteresowania tą osobą ona i tak nie chce dać nam spokoju. Wiecie o czym mówię? Jeśli tak to powiem wam, że bohater omawianego dzisiaj filmu również znalazł się właśnie w takiej sytuacji kiedy na jego drodze życia pojawiła się pani Sheppard.

Reżyser Nicholas Hytter prezentując nam "Damę w Vanie" zabiera nas na niezwykłą i pełną niespodzianek przygodę, która nie tyle co opowiada o pani Sheppard, ale również o jej intrygującej więzi z Alanem Bennetem. Fabuła produkcji powstała na podstawie powieści pana Benneta, który miał możliwość przez piętnaście lat gościć na swoim podjeździe ekscentryczną panią Sheppard. Opowieść ukazuje nam cały przekrój znajomości tych dwojga włączając w to liczne wątki poboczne. Główny trzon fabuły ukazuje nam całkiem ciekawą, intrygującą i pełną niespodziewanych zdażeń historię. Głównie za sprawą niezwykle rezolutnej postaci panny Sheppard, która jest swego rodzaju narzędziem napędowym całej opowieści. Gdyby nie ona nie wiem co by z tego filmu zostało, albowiem produkcja posiada bardzo nierówną linię dramatyczną. Oprócz tego nie zawsze jest nas w stanie zaintrygować przez co zdaje nam się jakby cała historia była poszarpana i wyzbyta płynności. Najlepiej z całej opowieści prezentuje się jej początek kiedy poznajemy panią Sheppard. Wtedy z ekranu tryska energia, humor oraz lekkość. Niestety później akcja znacząco zwalnia, a fabuła robi się nudnawa. Watki są rozciągnięte do granic możliwości przez co mamy wrażenie, że środek filmu niewyobrażalnie się nam ciągnie. Oprócz tego wyzbyty jest lekkości i tego co w tej opowieści powinno urzekać nas najbardziej czyli humoru wprost od głównej bohaterki. Niestety zamiast tego otrzymujemy wątki poboczne, które owszem są niezwykle ważnym elementem całej produkcji, ale niestety wyglądają jakby były na siłę doklejone do całej opowieści. Na szczęście pod koniec akcja przyspiesza, a film jakby odzyskuje siły witalne dzięki czemu całość odżywa, a my budzimy się niczym ze snu zimowego. W konsekwencji fabuła pozostawia wiele do życzenia, ale bardzo zła to ona nie jest. W każdym bądź razie jest rewelacyjnym przykładem na to, że ambicja jest niezwykle zgubna. W tym wypadku jej ofiarami są twórcy filmu, którzy chcieli opowiedzieć nam wszystko naraz. Na papierze zapewne wyglądało to znacznie lepiej niż na kinowym ekranie.

Pod względem charakterystyki bohaterów na "Damę w Vanie" nie możemy narzekać. Mamy ciekawe, dobrze zarysowane postacie z krwi i kości, które posiadają solidne "zaplecze" historyczne jak i emocjonalne. Postawiono na dokładną charakterystykę dwójki głównych postaci czyli Alana Benneta i pani Sheppard. Za tymi sylwetkami kryje się ciekawa przeszłość, a zarazem ciekawe relacje, które kreują się między nimi podczas pobytu pani Sheppard na podjeździe Benneta. Obserwujemy jak z początku ich dosyć chłodne stosunki z biegiem czasu przeradzają się w coś znacznie głębszego. Chociaż nie można w tym przypadku mówić o przyjaźni, to jednak w życiu przydarzają nam się takie niecodzienne relacje, które ciężko zdefiniować. Ta jest właśnie jedną z tych, którą ciężko nam jakkolwiek określić. Bardzo dobrze prezentuje się również koncepcja ukazująca nam pisarza jako podwójną osobę: tą która żyje oraz tą która spisuje przeżycia tej pierwszej. Niezwykle pomysłowy i intrygujący zabieg, który działa na korzyść produkcji. W obsadzie filmu znalazło się sporo gwiazd z fenomenalną Meggie Smith na czele, której kreacja pani Sheppard jest istnie wyborna. Nie zdziwiłbym się, a nawet poczułbym się lekko zniesmaczony gdyby aktorka nie otrzymała za ową rolę nominacji do Oscara. Oprócz niej na ekranie pojawili się: bardzo robry Alex Jennings, równie dobra Frances de la Tour oraz Jim Broadbent i James Corden.

Koniec końców o ile scenariusz jak i sama historia nieco rozczarowują, to jednak opowieść nadrabia te straty specyficznym humorem, dobrym zarysem postaci, ale przede wszystkim rewelacyjnym aktorstwem całej obsady. Gdyby nie fenomenalne kreacje aktorskie film zapadłby się pod ciężarem poszarpanej, nierównej i średnio ciekawej historii, którą zapewne szybko odłożylibyśmy w niepamięć. Tak to jest szansa, że produkcja nie popadnie w całkowite zapomnienie.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Tym razem Tris i Cztery muszą przekroczyć granicę metropolii przyszłości i wejść do zupełnie nieznanego sobie świata, ukrywanego przez system. Jest to jedyny sposób, by ocalić ludzkość i zniszczyć dyktaturę. To, co odkryją po drugiej stronie, każe im zweryfikować wszystko, w co dotąd wierzyli i raz jeszcze dokonać podstawowych wyborów dotyczących odwagi, wierności, poświęcenia i miłości. Czeka ich ostateczna walka o świat, o siebie, o miłość.
 

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Robert Schwentke
scenariusz: Noah Oppenheim, Adam Cooper, Bill Collage
czas: 2 godz. 1 min.
muzyka: Joseph Trapanase
zdjęcia: Florian Ballhaus
rok produkcji: 2016
budżet: 110 milionów $
ocena: 5,9/10








Wierna ale mierna

"Wierna" to już trzecia część zapowiadanej tetralogii filmowej na podstawie powieści Veronici Roth. Do tej pory powstały już dwie produkcje koncentrujące się na życiu młodej Tris, która okazawszy się "wybraną" zamieszała nieco w swoim świecie. Udało jej się dwa razy pokonać Jeanine, a teraz zamierza stawić czoła światu znajdującemu się poza murem. Czy i tym razem odniesie sukces i ocali świat?

Fabuła "Wiernej" tak samo jak i "Zbuntowanej" rozpoczyna się  dokładnie w momencie, w którym zakończyła się poprzednia część. Zniesiono podział na typy osobowości, a władzę przejęła Evelyn – przeciwniczka Jeanine, która zabroniła komukolwiek opuszczać odgrodzone od świata miasto. Oczywiście jak można się domyślić nie powstrzyma to naszej bohaterki oraz grupki jej przyjaciół przed przedostaniem się na drugą stronę. Opowieść bardzo szybko się rozpoczyna i bez zastanowienia wprowadza nas w wir zatrważająco biegnącej akcji. Wszystko dzieje się w mgnieniu oka, a my nawet nie mamy czasu zastanowić się nad tym co przed chwilą zobaczyliśmy. Nie martwcie się jednak, że przez szybką akcję nie załapiecie pewnych jakże istotnych faktów. Albowiem prawda jest taka, że fabuła "Wiernej" jest niezwykle skąpa i poszarpana. Prezentuje jedną linię fabularną, która nie dość, że jest niezwykle prosta, strasznie przewidywalna i mało oryginalna to jeszcze nie jest w stanie nas dostatecznie zaintrygować. Większość wątków jest dosłownie porozrzucana po całym filmie przez co patrząc się na całość czujemy, że historia jest strasznie nierówna i mało konsekwentna. Cały główny wątek związany z nowym światem również nie prezentuje się na najlepszym poziomie. Choć świat przedstawiony prezentuje się całkiem nieźle to niestety jego funkcjonowanie oraz sama idea pozostawiają dużo wątpliwości. Po pewnym czasie nie tylko bohaterowie, ale także i my dochodzimy do wniosku, że lepiej jest żyć w mieście odgrodzonym murem. Jedyny element, który nie zawodzi to wartka i utrzymująca całą opowieść akcja, która zapewnia nam rozrywkę. Z racji, że podczas oglądania produkcji nie musimy zbytnio myśleć szybkie tempo akcji daje nam świetną możliwość na odstresowanie się i obejrzenie czegoś nie wymagającego wysiłku. Gdyby nie ona film kompletnie rozpadłby się na kawałki.

Bohaterowie ukazani w filmie również nie prezentują się najlepiej. Przede wszystkim przy tworzeniu owych sylwetek popełniono te same błędy co wcześniej. Niekiedy decyzje naszych postaci są niezrozumiałe i błahe, a niektóre ich działania głupie i kompletnie nieuzasadnione. Będziemy się pytać: dlaczego?, po co? ale odpowiedzi nie pojawią się znikąd. Radzę aby lepiej się nad tym nie zastanawiać tylko po prostu uznać to za oczywistość, albowiem stracimy niepotrzebnie tyko czas i energię. Pod względem aktorskim "Wierna" prezentuje się całkiem nieźle, ale bardzo łatwo można dostrzec, że cała obsada jest ewidentnie zmęczona graniem takich nijakich postaci. Najlepiej z nich wszystkich prezentuje się jeszcze Shailene Woodley jako Tris co wcale nie oznacza, że jej gra jest rewelacyjna. Theo James wciąż pokazuje nam tę samą obojętną twarz co wcześniej, a reszta obsady po prostu gdzieś tam jest. Nie wyróżnia się zbytnio, ale też tragedii nie ma. Na plus na pewno Miles Teller i Jeff Daniels, który jako nowy przeciwnik Tris próbuje zastąpić rewelacyjną Kate Winslet. Niestety nie do końca mu się to udało. Jeanine w wykonaniu Winslet była jak do tej pory najlepszym elementem całej serii. Gdy jej zabrakło opowieść pod względem postaci stała się trochę nijaka.

Oczywiście co do technicznej strony produkcji nie mam jakichś większych zastrzeżeń. Summit Entertainment postarało się pod względem efektów specjalnych czy scenografii które prezentują się całkiem dobrze. Tylko w paru momentach zdawało mi się, że efekty trącą kiczem, ale może mi się przywidziało. Oprócz tego mamy ciekawe kostiumy oraz wybrzmiewającą w tle muzykę Josepha Trapanese, która nie jest już tak charakterystyczna jak we wcześniejszych częściach.

Koniec końców "Wierna" prezentuje się nieźle co właściwie jest główną zasługą wartkiej i wciągającej akcji. Pod względem fabularnym jak i na polu tworzenia postaci obraz nie ma czym się pochwalić. Na plus ewentualnie można by zaliczyć techniczną stronę filmu. Nie zmienia to jednak faktu, że produkcja rozczarowuje nie tylko krytyków, ale również widzów przez co studio znacznie obcięło finanse ostatniej części. Czy mnie to dziwi? Ani trochę. Już dużo wcześniej piałem, że widzowie nie nabiorą się po raz kolejny na chwyt z podzieleniem ostatniej części książki na dwie części filmowe, ale jak widać producenci wiedzieli lepiej. Teraz jedyne co chce im przekazać to: A nie mówiłem!


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Historia imigranta dr. Benneta Omalu, błyskotliwego neuropatologa, autora wstrząsającego medycznego odkrycia, które sprawiło, że musiał stanąć naprzeciw jednej z najbardziej wpływowych organizacji świata, NFL (National Football League). Dr Omalu odkrył powiązania miedzy brutalnymi treningami sportowymi futbolistów, które narażają ich mózgi na urazy, a późniejszymi depresjami i skłonnościami samobójczymi. Futbol to amerykański sport narodowy; prawda, jaką ujawnił, sprawiła, że stał się czarną owcą amerykańskiego społeczeństwa. On, imigrant, który chciał jedynie być dobrym obywatelem Stanów Zjednoczonych.

gatunek: Dramat, Sportowy
produkcja: USA
reżyser: Peter Landesman
scenariusz: Peter Landesman
czas: 2 godz. 3 min.
muzyka: James Newton Howard
zdjęcia: Salvatore Totino
rok produkcji: 2015
budżet: 35 milionów $
ocena: 7,4/10









 
Dobry obywatel


Walka jednostki z systemem to bardzo wdzięczny temat filmowy, po który wielokrotnie się sięga. Nie tylko ze względu na sam fakt, że jest to ciekawy i dobrze sprzedający się temat, ale również dlatego, że w produkcjach tego typu mamy ukazanych bohaterów, którzy walczą o prawdę, o lepsze życie dla innych lub o przyszłość. To właśnie dzięki takim sylwetkom w naszym świecie dochodzi do przełomów technologicznych jak i łamania ustalonych barier. Na myśl przychodzą mi produkcje takie jak: "Gra tajemnic", "Bogowie", Oscarowy "Spotlight", również "Carol", a nawet "Seria Niezgodna: Wierna". Jednakże my dzisiaj zajmiemy się "Wstrząsem" z Willem Smith'em w roli głównej.

Produkcja opowiada o Dr. Bennecie Omalu, który podczas sekcji zwłok byłego footballisty odkrywa, że jego mózg doznał wielu niezwykle niebezpiecznych urazów, które prawdopodobnie były przyczyną jego złego stanu psychicznego oraz śmierci. Drążąc temat dochodzi do wniosku, że stało się tak na skutek przewlekłych urazów nabytych podczas treningów oraz meczy football'u. Rozpoczyna więc wojnę z Narodowym Związkiem Football'u. Fabuła filmu jest całkiem ciekawa oraz wciągająca. Reżyser, a zarazem scenarzysta obrazu - Peter Landesman ukazuje nam intrygującą historię obcokrajowca, który stara się być dobrym obywatelem. Twórca bez zbędnego przedłużania, ani przynudzania przechodzi do głównego wątku fabuły, który bardzo dobrze się prezentuje. Mamy ukazane zmagania głównej postaci z wielką korporacją, która aby uniknąć skandalu uderza w Omalu z różnych stron, aby go złamać. Nie boi się uciekać nawet do tych najbardziej drastycznych rozwiązań. Mamy ukazane jak wiele nasza postać musiała wycierpieć oraz przez co przejść, aby w ostatecznym rozrachunku stać się przykładowym obywatelem Ameryki. Oprócz tego mamy do opowieści wplecionych kilka wątków pobocznych, które bardzo dobrze uzupełniają całą historię. Znajdzie się miejsce na pełne werwy i napięcia momenty, ale również na chwile zadumy równoważące całą opowieść. Oczywiście można wyróżnić te lepsze i gorsze momenty produkcji, ale prawda jest jednak taka, że w całkowitym rozrachunku ukazana historia prezentuje się całkiem zgrabnie. Ma ciekawą i wciągającą fabułę, wystarczającą ilość akcji oraz napięcia i dramatu. Nie zabraknie również w filmie wątku miłosnego, który w tym przypadku ma duże znaczenie.

Pod względem aktorskim "Wstrząs" prezentuje się na całkiem dobrym poziomie. Nie można powiedzieć niczego więcej o aktorstwie, albowiem film Landesman'a to tak naprawdę teatr jednego aktora. Tak samo jak to było w przypadku "Żelaznej damy" oraz "Sill Alice". Główna postać jest wysunięta na pierwszy plan, a cała reszta jest dziesięć metrów za nią. W tego typu produkcjach jest to wyraźny znak, że powinniśmy skupić się tylko na tej jednej postaci. A więc charakterystyka Dr. Omalu jest niezwykle prosta, albowiem jest on napływowym imigrantem, który przybył do ameryki w poszukiwaniu szczęścia. Urzekł go fakt, że w owym kraju można zostać tym kim się chce i spełniać marzenia. Właśnie dlatego tak usilnie próbował on odgrywać dobrego Amerykanina, który służy społeczeństwu. Niestety jak to z reguły bywa społeczeństwo, któremu chce się służyć odrzuca nas najpierw. Dopiero z czasem dochodzi do wniosku, że mieliśmy rację. Tutaj warto również zwrócić uwagę na wsparcie żony głównego bohatera bez, którego nasza postać wcale nie walczyłaby tak zacięcie o prawdę. W roli nieugiętego Dr. Omalu mamy świetnego Willa Smith'a, który bardzo dobrze sportretował swoją postać. Oprócz niego na ekranie pojawiają się: Alec Baldwin, Albert Brooks oraz Gugu Mbatha-Raw.

Pod względem technicznym produkcja prezentuje się bez zarzutów. Mamy dobre zdjęcia Alvatore Totino oraz niezwykle klimatyczną muzykę Jamesa Newtona Howarda. Warto również zwrócić uwagę na wyjątkowy klimat.

Koniec końców "Wstrząs" prezentuje się całkiem dobrze. Nie jest to film na miarę arcydzieła, ale z pewnością jest godny zobaczenia. Ukazuje nam ciekawą i wciągającą historię, ma dobre aktorstwo, klimat oraz wykończenie. Oprócz tego jest lekki i przyjemny w odbiorze. Dodatkowo opowiada o walce jednostki z systemem, która po raz kolejny udowadnia nam, że właśnie takie krnąbrne i błyskotliwe sylwetki dokonują zmian na świecie.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
"Carol" opowiada historię zakazanej miłości i rozgrywa się w Nowym Jorku na początku lat 50. XX w. Dziewiętnastoletnia Teresa pracuje w luksusowym domu towarowym, marzy o pracy fotografki. Podczas gorączki świątecznych zakupów poznaje Carol – niezwykłą kobietę, uwięzioną w małżeństwie bez miłości, jednak pełną lęków i obaw związanych z porzuceniem dotychczasowego życia. To spotkanie odmieni ich życie na zawsze, jednak cena za chwile szczęścia będzie naprawdę wysoka.

gatunek: Melodramat
produkcja: USA
reżyser: Todd Haynes
scenariusz: Phyllis Nagy
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: Carter Burwell
zdjęcia: Edward Lachman
rok produkcji: 2015
budżet: 11,8 milionów $
ocena: 9,0/10








 
Miłość zagadką wszechświata

Byliście kiedyś zakochani? Wiecie jakie to uczucie być zakochanym? A może tylko zdawało Wam się, że kogoś kochacie i chcecie spędzić z nim resztę życia? Otóż miłość jak dotąd jest jedną z nieodgadniętych zagadek wszechświata. Nie da się jej na siłę stworzyć, ani kogoś do niej przekonać. Miłość sama wybiera i nie pyta się o zdanie. A co jeśli nagle podpowie Ci, że zauroczyłeś się w osobniku tej samej płci? Co wtedy zrobisz? Odpuścisz i będziesz żyć nieszczęśliwie czy przekonasz się jak to jest kochać osobę tę samej płci? "Carol" Todda Hayne's właśnie opowiada nam o tego rodzaju przypadku.

Teresa to młoda dziewczyna pracująca w luksusowym centrum towarowym, a Carol to dojrzała kobieta po wielu przejściach. W spotkaniu tych dwóch pań nie było by nic dziwnego gdyby nie fakt, że już po pierwszym spojrzeniu zaiskrzyło pomiędzy nimi dwoma. Choć ich pierwsze spotkanie nie trwało długo, to jednak dało początek czemuś niezwykłemu. Czemuś czemu nie da się oprzeć. Fabuła filmu Todda Haynes'a jest niezwykle intrygująca oraz wciągająca. Reżyser opowiada nam historię dwójki głównych bohaterek z niezwykłą pasją i uczuciem, które czuć od pierwszej sceny. Produkcja kipi aż od wiszącego w powietrzu napięcia oraz miłości. Te wymieszane ze sobą dają niezwykle emocjonująca mieszankę, która nie pozwala nam od siebie oderwać oczu. Historia obu pań to kalejdoskop wzlotów i upadków obu postaci, które poszukując szczęścia natrafiła n wiele przeszkód rzucanych im pod nogi. Choć zakazana miłość ponoć smakuje lepiej, to niestety w ostatecznym rozrachunku okazuje się kosztować nas więcej niż jesteśmy w stanie udźwignąć. A przecież nam zależy tylko na byciu szczęśliwym. Opowieść jest świetnie wyważona dzięki czemu nie ma w niej nawet najmniejszych zgrzytów. Całość jest niezwykle płynna i przejrzysta przez co ukazana nam historia jest bardzo lekka i bezproblemowa w odbiorze. Hayne's wykazał się niebywałą gracją opowiadając nam o Teresie i Carol. W jego obrazie widać kunszt reżyserski, dzięki któremu udało się z niezwykłą lekkością, delikatnością, pasją oraz namiętnością ukazać nam tę historię. Reżyser fenomenalnie buduje napięcie między postaciami, a następnie ukazuje nam ich interakcje wobec rozmaitych trudności. Całość jest niebywale subtelna, ale również pełna emocji, które my jesteśmy w stanie wychwycić.

Fenomenem "Carol" oprócz niezwykle przejmującej historii jest również fenomenalna obsada aktorska. Głównymi bohaterkami filmu są oczywiście Teresa i Carol, które po ich wspólnym spotkaniu nie są w stanie o sobie zapomnieć. Teresa jako młoda dziewczyna ma przed sobą całe życie. Marzy o fotografii i byciu spełnioną. Natomiast Carol to dojrzała kobieta zmęczona życiem w nieszczęśliwym związku. Postacie te niezwykle się różnią jednakże dzięki wspólnie zbudowanej więzi świetnie się dogadują. Relacje bohaterek zbudowano bez pośpiechu dzięki czemu czuć między nimi prawdziwe uczucie, które ma solidne podwaliny. Nie jest to coś przelotnego czy mającego szybko popaść w niepamięć. To głębokie i prawdziwe uczucie, które na zawsze zostaje w pamięci. W rolach głównych mamy fenomenalną Cate Blanchett jako Carol oraz zjawiskową Rooney Marę jako Teresę. Na ekranie pojawiają się również Sarah Paulson, Kyle Chandler oraz Jake Lacy. Cała obsada spisała się na medal, ale największe brawa należą się Blanchett i Marze za nieziemskie kreacje aktorskie.

Również wykończenie "Carol" nie pozostawi żadnych złudzeń. W głównej mierze jest to zasługa zdjęć Edwarda Lachman'a, który dzięki długim kadrom, rozmytym tłom i niezwykle subtelnym przejściom sprawia, że historia staje się jeszcze bardziej przejmująca oraz dzięki fenomenalnej muzyce Cartera Burwell'a, która perfekcyjnie dopełnia obraz. W połączeniu z rewelacyjnymi zdjęciami tworzy niesowite połączenie. Jednakże to nie wszystko. Należy zwrócić również uwagę na pełen napięcia oraz niepewności klimat, a także na przepiękne kostiumy, charakteryzację oraz świetną scenografię rewelacyjnie odzwierciedlającą lata 50. XX w.

Niezbadane są ścieżki miłości co oznacza tyle, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć na kogo natrafimy w swoim życiu. Czy będzie to "normalna" miłość, a może taka, która będzie wymagała poświęceń oraz silnej woli? Jedno jest pewne. Jeśli będziemy tkwić w nieszczęśliwym związku, albo nie odważymy się podążać za głosem serca to mamy gwarantowane, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Dokładnie tak samo jest w "Carol" gdzie mamy ukazane dwie takie postawy bohaterek, które czują do siebie coś wyjątkowego. Jest to niezwykle intrygująca, wciągająca, pełna namiętności i gracji opowieść o miłości dwóch kobiet do siebie. Pełna emocji, napięcia oraz delikatności. Pozycja zdecydowanie nie do przegapienia.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Jack ma pięć lat, gdy dowiaduje się od mamy, że pokój, w którym mieszka z nią od urodzenia, nie jest całym światem. Wychował się tu, myśląc, że po drugiej stronie ścian jest pustka. Teraz matka decyduje się powiedzieć mu prawdę i z jego pomocą podjąć walkę o wolność. Od prawie 6 lat są więzieni przez człowieka, który każe nazywać się Dużym Nickiem. Izoluje ich od świata, grożąc, że próba ucieczki zostanie ukarana śmiercią. Mama obmyśla niezwykle ryzykowny plan, którego głównym bohaterem ma być właśnie Jack. Wkrótce okaże się, że nie samo odzyskanie wolności jest największym wyzwaniem, ale konieczność odnalezienia się w niej i nauka życia na nowo.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Lenny Abrahamson
scenariusz: Emma Donague
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: Stephen Rennicks
zdjęcia: Danny Cohen
rok produkcji: 2015
budżet: 13 milionów $
ocena: 9,0/10








 
Jak to jest żyć?

Popełniliście kiedyś niewybaczalny błąd? Coś czego nie da się odkręcić, a ty oddałbyś wszystko co masz, aby do niego nie dopuścić? Aby nie znaleźć się w miejscu, w którym obecnie jesteś? Pewnie każdy z nas miał takie chwile. Jedni z nas żałowali, że popełnili błąd życiowy, inni zaś, że dopuścili się przestępstwa, a kolejni, że próbując zrobić coś dobrego sami na siebie sprowadzili zły los. Tak właśnie jest z bohaterką filmu Lennyego Abrahason'a pt: "Pokój".

Po niezwykle zwariowanym, zakręconym i poniekąd przebojowym filmie jakim był "Frank" Abrahamson postanowił sięgnąć tym razem po bardziej stonowaną opowieść, która w fenomenalny sposób ukazuje nam przejmującą historię matki i dziecka. Fabuła produkcji już od samego początku niesamowicie nas wciąga. Jest niezwykle tajemnicza oraz intrygująca. Reżyser ukazuje nam zdarzenia z życia codziennego Jacka oraz jego mamy, którzy próbują normalnie żyć pomimo tego, że mieszkają cały czas w jednym pomieszczeniu i w ogóle z niego nie wychodzą. Z ekranu kinowego wieje grozą oraz dramatem, albowiem nie wiemy nic na temat pobytu tej dwójki w owym pokoju. Dopiero z czasem ujawniane nam zostają szokujące fakty, które po ułożeniu w logiczną całość dają nam pełen obraz całego zajścia. Nie obędzie się bez niedowierzania, szoku oraz najzwyklejszego w świecie współczucia. Jednakże jak się później okazuje nie to jest głównym wątkiem filmu. Albowiem obraz Abrahamsona można podzielić na dwie części. Tę, która ma miejsce w tytułowym pokoju oraz na wydarzenia dziejące się już poza nim po wydostaniu się. Pierwsza część jest pełna napięcia, tajemnicy oraz grozy dzięki czemu bez mrugnięcia okiem śledzimy wydarzenia z pokoju. Później bez najmniejszego oddechu obserwujemy spektakularną ucieczkę, która fenomenalnie ukazuje nam jak osoba niewidząca świata jest w stanie się nim zachwycić. Natomiast druga część opowiada nam o zmaganiach dwójki głównych bohaterów ze światem do którego należą, ale nie mogą się w nim odnaleźć. Twórcy ukazują nam ich walkę z nową rzeczywistością, nowym życiem oraz nowym miejscem zamieszkania. Choć z pozoru wszystko po wydostaniu się powinno wydawać się prostsze, to tak naprawdę w rzeczywistości okazuje się być dużo trudniejsze. Nawet najprostsze czynności wydają się nam obce i nieznajome. Mamy ukazane zmagania Jacka z nowym światem oraz jego mamy - Joy, która musi poradzić sobie z powrotem do normalnego życia. Obydwoje inaczej reagują na zmianę i obaj inaczej radzą sobie z przystosowaniem do nowego świata. Film w głównej mierze opowiada o tym jak ciężko jest wpasować się do społeczeństwa po przeżyciu takiej traumy jaką było spędzenie 6 lat w jednym pomieszczeniu. Wszystko to ujęte jest w niezwykle wciągającej, intrygującej, przejmującej i wzruszającej opowieści, którą wyśmienicie się ogląda.

Pod względem aktorskim produkcja prezentuje się fenomenalnie, a to za sprawą dwójki głównych bohaterów. Jacka i Joy, którzy od pierwszego do ostatniego ujęcia dosłownie kradną ekran. Są to niezwykle ciekawe, rewelacyjnie napisane oraz zagrane postacie, które od samego początku produkcji jesteśmy w stanie polubić. W tych fenomenalnych kreacjach mamy Brie Larson jako Joy i równie dobrego Jacoba Tremblay. To dzięki ich kreacjom film ma sens istnieć. To oni tchnęli w niego życie. Na ekranie pojawiają się również: Joan Allen oraz William H. Macy.

W parze z ciekawą historią mamy również bardzo dobre wykończenie. Świetnie dopasowaną do obrazu muzykę, scenografię oraz charakteryzację. Na szczególną uwagę zasługują zdjęcia, które świetnie ukazują nam zamknięty świat pokoju z szerokiej perspektywy. Jakby to niewielkie pomieszczenie tak naprawdę było większe niż nam się wydaje.

Dramat, groza, tajemnica, ale również miłość i współczucie. Ten film posiada wszystkie te cechy, a nawet więcej. "Pokój" Lennyego Abrahamson'a to niezwykle przejmująca, wzruszająca i niezwykle intrygująca historia, która z pewnością nie da o sobie zapomnieć. Porusza nas dogłębnie i chwyta za serce. Pozostawia nas z milionem pytań, na które wcale nie jest tak łatwo odpowiedzieć. A wydawać by się mogło, że wydostanie się z pokoju zakończy wszystkie problemy. Niestety w życiu nic nie jest takie proste...

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
W XXIII wieku ludzkość skolonizowała Układ Słoneczny. Ziemią rządzą Narody Zjednoczone. Mars jest niepodległą potęgą militarną. Planety Wewnętrzne uzależnione są od surowców z Pasa Planetoid. Pasiarze żyją i pracują w kosmosie. Powietrze i woda są tam na wagę złota. Napięcie rośnie od dziesięcioleci. Ziemia, Mars i Pas znajdują się na krawędzi wojny. Wystarczy iskierka aby wzniecić konflikt. W tej rzeczywistości żyje trójka głównych bohaterów: detektyw Joe Miller, Chrisjen Avasarala oraz Jim Holden. To od nich zależy przyszłość Układu Słonecznego.

twórca: Mark Fergus, Hawk Ostby
oryginalny tytuł: The Expanse
na podstawie: powieści pt: "Przebudzenie Leviatana"  Jamesa S. A. Corey'a
gatunek: Dramat, Sci-Fi
kraj: USA
czas trwania odcinka: 45 min.
odcinków: 10
sezonów: 1  
muzyka: Clinton Shorter
zdjęcia: Jeremy Benning
produkcja: Syfy
średnia ocena: 8,4/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)




 
Nowa era, ale czy lepsze czasy?

Kosmos, ostateczna granica. Bezgraniczna przestrzeń, która zdaje się być niezwykle odległa od ziemi. Tymczasem gwiazdy i planety są bliżej niż nam się wydaje, a możliwe, że już wkrótce będą na wyciągnięcie ręki. Wyobraźcie sobie XXIII wiek, w którym dokonano kolonizacji naszego Układu Słonecznego. Ludzie nie tylko dotarli na Księżyc, Marsa oraz na pobliskie planetoidy jak i księżyce innych planet, ale również zasiedlili je. Stworzyli nowe "kolonie" tylko tym razem w kosmosie. Brzmi intrygująco? No ja myślę ponieważ najnowszy serial stacji Syfy pt: "Przestrzeń" właśnie o tym opowiada.

Na wstępie zostają przedstawieni nam trzej główni bohaterowie, wokół których będzie się toczyć akcja serii. Są nimi Jim Holden, detektyw Joe Miller oraz Chrisjen Avasarala. Każdy z bohaterów żyje w innym świecie oraz innej rzeczywistości. Ich losy nie łączą się. Do czasu... Jeśli chodzi o seriale sci-fi to zawsze jest pewna obawa co do ich istnienia. Nie chodzi tylko o efekty, ale również o fabułę. Nie muszę przypominać przeciętnego "Defiance", abyście zrozumieli co mam na myśli. Jednak prawdę mówiąc w dzisiejszych czasach trudno o dobre science fiction w telewizji. Ostatnio nadzieję przyniosła miniseria "Koniec dzieciństwa", która według mnie zrewolucjonizowała kanał Syfy. Podobnie jest z "Przestrzenią". Już na samym początku twórcy wrzucają nas w środek akcji wydarzeń, które mają miejsce w trzech całkiem innych miejscach. Wydarzenia ukazywane na ekranie toczą się na Ziemi, w Pasie Planetoid oraz na statku kosmicznym o nazwie Cantebury. Taka rozbieżność może kogoś zniechęcić, jednakże to tylko pierwsze wrażenie. Choć z początku nieustannie skaczemy pomiędzy wieloma lokacjami i ciężko nam przyswoić niektóre określenia to jednak z czasem bez problemu je sobie zaznajamiamy dzięki czemu nie są one w stanie już nas rozproszyć od seansu. Sama fabuła skupiająca się na tych trzech bohaterach jest niezwykle ciekawa, wciągająca oraz bardzo tajemnicza. Dzięki świetnemu podziałowi twórcy są w stanie opowiedzieć nam o każdej z postaci. Co więcej świetnie radzą sobie z nakreślaniem psychiki każdego z nich. Bardzo dokładnie budują otaczający ich świat dzięki czemu całość sprawia wrażenie niezwykle realnej i wiarygodnej opowieści. Cała historia po prostu kipi od grozy i tajemnicy, która nie opuszcza nas ani na chwile. Twórcy skonstruowali niezwykle misterną intrygę, która wraz z trwaniem serialu nieustannie się rozrasta i staje się coraz bardziej skomplikowana. Choć razem z bohaterami odkrywamy kolejne części układanki to nie jest to nawet zalążek prawdy. Dzięki nieustannemu budowaniu napięcia całość rewelacyjnie się ogląda. Mamy wartką akcję, ciekawe wydarzenia oraz tajemniczą aurę, która niczym gęsta mgła spowija całą serię. Jednakże nie to jest najmocniejszym aspektem produkcji. Jak się okazuje seria wzbija się na wyżyny dzięki fenomenalnie stworzonemu tłu całej opowieści, które jest perfekcyjne pod każdym względem. Niektórych może to dziwić, ale taka jest prawda. Każda historia musi mieć tło, na którym będziemy kreślić losy naszych bohaterów. W tym przypadku jest to XXIII wiek i cały Układ Słoneczny. Twórcy niezwykle profesjonalnie podeszli do tej sprawy dzięki czemu teraz mamy szansę oglądać jeden z najlepiej wykreowanych światów przyszłości. Dzięki naszym postaciom śledzimy intrygi prowadzone z Ziemi, obserwujemy następnie reakcje Pasiarzy na owe decyzje oraz przyglądamy się jak znany nam świat nieubłaganie zmierza ku wojnie. Jednakże tym razem będzie to I Wojna Układu Słonecznego. Rewelacyjnie poradzono sobie z kreowaniem nastrojów jakie panują w każdym zakątku Układu oraz jakie zabiegi polityczne stosuje się, aby zapobiec konfliktowi. Przekręty, bunty oraz pierwsze zagrożenia. Z ogromną przyjemnością przychodzi nam oglądanie kolejnych intryg prowadzonych przez każdą ze stron. Co jak co, ale świat przedstawiony w tym serialu jest do tego stopnia perfekcyjny, że aż prawdziwy. Choć trudno w to uwierzyć tak właśnie jest. W połączeniu ze świetnie poprowadzoną, intrygującą i niezwykle tajemniczą opowieścią tworzą naprawdę zgrany duet.

Jeśli chodzi o postacie to "Przestrzeń" ma ich całkiem sporo. Pomijając główną obsadę znajdziemy w nim jeszcze sporo innych bohaterów, którzy również mają znaczenie. Każda z sylwetek została dokładnie nakreślona oraz bardzo dobrze sportretowana. Są to postacie, które od samego początku jesteśmy w stanie polubić oraz którym będziemy kibicować do samego końca. W większości są to samotni strzelcy, którzy pracują w samotności ponieważ jedyna osoba na jakiej mogą polegać są oni sami. Taki oto sposobem mamy trójkę głównych bohaterów, którymi są: Jim Holden – zbuntowany ziemianin, który pracuje na statku Cantebury transportującym lód – w tej roli bardzo dobry Steven Strait, detektyw Joe Miller – samotnik, który prowadzi śledztwo zaginionej Julie Mao – w tej roli świetny Thomas Jane oraz Chrisjen Avasarala – ziemska szycha, która stara się dociec kto chce doprowadzić do wojny – w tej kreacji niezwykle charyzmatyczna Shohreh Aghdashloo. Na ekranie pojawiają się również: Cas Aavar jako Alex Kamal, Wes Chantam jako Amos Burton, Dominique Tipper jako Naomi Nagata, Elias Toufexis jako Kenzo oraz Chad L. Coleman jako Pułkownik Frederick Lucius Johnson, Jarred Harris jako Anderson Dawes i Florence Faivre jako Julie Mao. Wszyscy z obsady zaprezentowali się świetnie i nie można mieć do nich jakichkolwiek zastrzeżeń.

Jak powszechnie wiadomo seriale gatunku sci-fi mają miejsce w przyszłości, a więc efekty specjalne to podstawa. Niestety w tym przypadku bywało różnie. Jeszcze raz wspomnę "Defiance" i jego nieszczęsne efekty, które sprawiały, że moje oczy płonęły (dosłownie). Na szczęście Syfy zapowiedziało zmiany, które doprowadzą do tego, że ich produkcje wejdą na nowy poziom. Już po miniserii "Koniec dzieciństwa" byłem w stanie odczuć ogromy postęp, albowiem efekty tej mini produkcji były rewelacyjne. Jeśli zaś chodzi o "Przestrzeń" to muszę przyznać że jest jeszcze lepiej. Efekty nie tylko fenomenalnie się prezentują, ale również są niezwykle naturalne. Również dzięki nim twórcy mieli możliwość ukazać nam tak dokładny i skomplikowany świat przyszłości. Brawa dla Syfy, oby tak dalej. Oprócz uniesień wizualnych równie świetnie prezentują się zdjęcia Jeremeyego Benning'a oraz świetna muzyka Clintona Shorter'a. To na co jeszcze warto zwrócić uwagę to fenomenalny klimat produkcji pełen grozy oraz niezliczonej ilości tajemnic.

Kto powiedział, że życie w przyszłości będzie łatwe? O Ziemi nie wspominam ponieważ ziemianie mają się dobrze. Chodzi mi o wszystkich ludzi pochodzących z kolonii, którzy walczą o lepsze życie. Czy jest dla nich ratunek? Tego nie wiadomo. Nie wiadomo również jak potoczy się akcja dalszych odcinków, albowiem w końcówce serial wkroczył na ścieżkę takiego prawdziwego science fiction, z którego nie wiadomo co wyniknie. Trzeba jednak przyznać, że zapowiada się obiecująco. Pomimo jednego nietrafionego wątku oraz lekkiego spadku akcji pod koniec sezonu muszę przyznać, że "Przestrzeń" to nowa nadzieja dla produkcji tego gatunku. Mamy ciekawą i wciągającą opowieść, rewelacyjny świat przedstawiony, świetne aktorstwo oraz bezbłędne wykończenie. Dzięki tym rzeczom serial ten prezentuje się na bardzo wysokim poziomie. Twórcy poradzili sobie z każdym aspektem i chwała im za to, że nie zepsuli tak świetnie zapowiadającej się serii. Czy czekam na kolejne epizody? No jasne, że tak!

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.