Snippet

Ja, Tonya

Tonya Harding, amerykańska mistrzyni łyżwiarstwa figurowego, jedna z największych pretendentek do olimpijskich medali, znana była z niełatwego charakteru i kontrowersyjnych zachowań. W 1994 r. światem amerykańskiego łyżwiarstwa figurowego wstrząsnął brutalny napad na obiecującą zawodniczkę, Nancy Kerrigan. Ale jak do detgo wszystkiego doszło i czemu w to wszystko była zamieszana sama Tonya? Ta brawurowa tragikomedia przedstawi wam w najdrobniejszych szczegółach co tak naprawdę się zdarzyło.

gatunek: Dramat, Biograficzny, Sportowy
produkcja: USA
reżyseria: Craig Gillespie
scenariusz: Steven Rogers
czas: 1 godz. 59 min.
muzyka: Peter Nashel
zdjęcia: Nicolas Karakatsanis
rok produkcji: 2017
budżet: 11 milionów $
ocena: 8,4/10















Marzenie i przekleństwo


Nie łatwo jest odnieść sukces w czymkolwiek. Jednakże jeszcze ciężej jest ten stan sukcesu utrzymać. Nie od dziś przecież wiadomo, że na drabinę jest o wiele łatwiej wejść, niż z niej nie spaść, gdy cała się trzęsie. Sukcesem więc nie tyle, co określa się wdrapanie na szczyt, ale również długie przebywanie na samej górze. Tym większym okazuje się to dla nas zadaniem, gdy zależy od tego całe nasze życie. Sukces, na który ciężko pracowaliśmy i który sobie wywalczyliśmy. Tak właśnie było w przypadku Tonyi Harding, która wdrapała się na sam szczyt, ale później z niego niefortunnie spadła na sam dół. Ale, jak i dlaczego do tego doszło?

Tonya już od najmłodszych lat jeździła na łyżwach. Z czasem stawała się coraz lepsza i bardzo szybko zaczęła uczestniczyć w rozmaitych zawodach. Na trening wysłała ją mama z aspiracjami na potencjalny sukces. Nie myliła się, albowiem lata później Tonya kwalifikuje się na olimpiadę. Niestety jej życie i zawody są zagrożone z powodu pewnego incydentu. Jak do tego doszło i co z tego wyniknie? Ta historia jest stosunkowo świeża. Wydarzenia, o których mowa w filmie miały miejsce nie tak dawno temu, albowiem 24 lata temu. Większość osób nie tyle, co o wydarzeniach słyszało, ale nawet wszystko dokładnie pamięta. Jednakże historia ta zebrała wokół siebie tyle szumu, że doprawdy ciężko jest stwierdzić, co tak naprawdę wtedy zaszło. Film Craiga Gillespie'go na szczęście pokazuje nam, jak było naprawdę. A przynajmniej jedną z wersji prawdy. Twórcy przy produkcji filmu obierają bardzo ciekawą, ale całkiem nieoczywistą drogę, dzięki czemu ich dzieło nie tylko się wyróżnia, ale również stanowi pewnego rodzaju powiew świeżości. Nie jest to oczywiście nic nowego, ale biorąc pod uwagę, że większość osób nadal pozostaje przy bardzo konwencjonalnym sposobie prowadzenia akcji "Ja, Tonya" wyróżnia się na tle reszty. Albowiem film nie tylko opowiada nam o losach głównej bohaterki, ale między zdarzeniami wplata również coś w rodzaju komentarza do ukazywanych zdarzeń. Coś jak w tanich paradokumentach tylko, że w tym przypadku jest to zrobione sto razy lepiej. Można by wręcz powiedzieć, że cały film skupia się na bohaterach komentujących przeszłe wydarzenia. Co za tym idzie, każdy z nich przedstawia nam inny pogląd na temat danej sytuacji. Każdy ma inne zdanie na te same tematy oraz przedstawia inną wersję zdarzeń. Telenowela całą parą, która pomimo tej mylącej formy okazuje się całkiem zgrabnie opowiedziana. Twórcy z wypowiedzi i komentarzy postaci są w stanie wyciągnąć najważniejsze informacje, dzięki czemu potrafimy dostrzec ukryty ich sens. Takim oto sposobem udaje nam się czytać między wierszami i co chwila dostrzegać nieścisłości w wypowiedziach naszych postaci. I choć to wszystko brzmi jak istny koszmar, uwierzcie mi, że bardzo szybko będziecie w stanie powiedzieć, co wydarzyło się naprawę, a co zostało przez bohaterów zmyślone lub dodane. Taktyka ta pozwala nam wcielić się w sędziego, który wysłuchuje wszystkich zeznań. Następnie mamy możliwość sami osądzić co uważamy o całej sprawie oraz o postawie bohaterów. Twórcy pomimo ukazania szczegółowego przebiegu zdarzeń niczego nie insynuują ani nie starają się nas do niczego przekonać. Ocenę całego zamieszania pozostawiają w naszym geście. To wręcz zaskakujące, że udało im się tego dokonać przy tak zawiłym i złożonym scenariuszu Stevena Rogersa. Nie da się jednak zaprzeczyć, że skrypt do filmu to istna petarda. Twórca był w stanie połączyć mnóstwo pojedynczych wątków w bardzo (no nie tak bardzo, ale o tym potem) spójną całość, dzięki czemu pomimo tak wielkiego rozrzutu historii udało się sklecić całość w zaskakująco przejrzystą formę. Oczywiście duża w tym zasługa konsekwentnej i sprawnej reżyserii, która była w sanie oprócz złożenia wszystkich wątków do kupy opowiedzieć tę historię z niebywałą gracją oraz niesłychanym klimatem. Albowiem bardzo łatwo można było się pogubić w tym gąszczu rozmaitych motywów. Natomiast sama fabuła obrazu jest niesamowicie wartka, ciekawa i wciągająca. Już od pierwszych chwil potrafi nas niesłychanie zahipnotyzować, dzięki czemu podążanie za kolejnymi wątkami okazuje się czystą frajdą. Ponadto jest niesłychanie zwariowana, nieoczywista i zaskakująca. Twórcy świetnie potrafią budować napięcie wokół poszczególnych scen lub wątków, a następnie robić zwroty o 180 stopni. Nigdy więc nie wiadomo, w jakim kierunku nagle skieruje się cała opowieść. Tak naprawdę nie mamy nawet pewności czy pójdzie do przodu, czy też do tyłu, albowiem film nie cechuje się linearną strukturą wydarzeń. Teoretycznie jest retrospekcją, ale ten zabieg nie zawsze działa, albowiem jak sami dobrze wiemy, z tym opowiadaniem to jest różnie. Coś nam się zapomni, coś przypomni, coś chcielibyśmy jeszcze dodać, by sprostować pewne zajście itp. A więc tak to mniej więcej wygląda. Jednakże właśnie to okazuje się w tej historii takie ciekawe i pociągające. Ta jej nie oczywistość i dwuznaczność. Ten komizm, a zarazem pełnokrwisty dramat. Rewelacyjna mieszanka, która stara się ubrać tragedię bohaterki w komediowe szaty. Niestety losy Tonyi nawet pomimo tego okazują się niesłychanie mizerne. Jest to poniekąd śmiech przez łzy, albowiem teraz nic już nie da się z tym zrobić. Można jedynie się złościć, że nie postąpiło się inaczej. W tym przypadku jest aż za dużo złych wyborów oraz zaprzepaszczonych możliwości. Jak się okazuje, Tonya nie tylko została pokrzywdzona przez złośliwości losu i swoje złe decyzje, ale także przez same łyżwy, które były jej ukochanym zajęciem. Po części jest to także wina samego związku łyżwiarstwa figurowego, które wyraźnie podkreśliło, że "w łyżwiarstwie figurowym nigdy nie chodziło wyłącznie o jazdę na łyżwach". Jak się okazuje "Amerykański sen" nie zawsze działa tak jak powinien. Być może dlatego ta historia pozostawia w nas po sobie odrobinę pustki, której nikt nie chciałby nigdy w życiu doświadczyć. Niestety pomimo tylu superlatyw mam do filmu kilka zarzutów. Nie byłbym sobą, gdyby tak się nie stało. Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że gdzieniegdzie sprawny montaż zawodzi, przez co zbyt szybko urywają się sceny i brak im odpowiedniego wykończenia. Ponadto niekiedy twórcy zbyt prędko żonglują wydarzeniami, przez co bardzo łatwo można się zgubić w ich szaleńczym toku myślenia. Wymagane jest od nas maksymalne skupienie, inaczej wiele ważnych informacji przeleci nam koło nosa. Jednakże mój największy zarzut co do filmu to jego nastawiane do przedstawianych wydarzeń. Ja wiem, że wszystko to działo się nie dawno, ale to nie znaczy, że wszyscy wiedzą cokolwiek na temat Tonyi i związanego z nią incydentu. Natomiast film bierze to wszystko za coś oczywistego, przez co nie stara się tego nawet w najmniejszy sposób wyjaśnić, ani nawet o tym napomknąć. Przez to osoby, które nie mają bladego pojęcia o całej sprawie, mogą wyjść skołowane, albowiem nie wszystko w filmie zostało wyjaśnione. Należałoby wtedy doczytać na ten temat. Tym sposobem wracamy również do świetnego, ale niekiedy chaotycznego montażu i nielinearnego sposobu prowadzenia opowieści, które cechuje ta sama przypadłość. Pewne zdarzenia i informacje biorą za pewnik. A więc radzę sięgnąć, chociaż po Wikipedię, jeśli wybieracie się na seans, ale nie wiecie nic, potarzam kompletnie nic na temat Tonyi oraz całego zajścia wokół niej.

Od strony aktorskiej "Ja, Tonya" wręcz onieśmiela. Dosłownie cała obsada błyszczy niczym klejnoty koronne. Oczywiście to zasługa fenomenalnego castingu, który wręcz idealnie dopasował każdego z bohaterów do roli. Wystarczy kilka spojrzeń, by dostrzec podobieństwa między prawdziwymi osobami a aktorami wybranymi do ich zagrania. Jednakże nie to jest najlepsze. Prawdziwą ucztą dla naszych oczu i uszu jest to, jak nasi wspaniali aktorzy portretują swoje postacie. To jest istotnie mistrzowska liga. Są zarazem niebywale wiarygodni i diabelsko przekonujący. Na pierwszym planie mamy fenomenalną Margot Robbie jako Tonyę Harding. Upartą, zawziętą i utalentowaną łyżwiarkę, która niestety ciągle napotyka jakieś kłopoty na swojej drodze. Można by nawet rzec, że jest niczym jak magnes, który je dosłownie przyciąga. Przez tę niechlubną zdolność jej życie było dalekie od cukierkowego. Nasza bohaterka już na samym początku nie miała lekko, a z biegiem lat wcale nie ubywało jej zmartwień. To niesłychanie pokrzywdzona przez życie persona, której możemy jedynie współczuć i życzyć sobie, abyśmy nigdy nie znaleźli się w podobnej sytuacji. Na drugim planie mamy równie olśniewającą Allison Janney jako LaVonę Golden, matkę Tonyi. Aktorka fenomenalnie wcieliła się i zagrała postać wrednej i wymagającej rodzicielki, która wyłącznie skupia się na wpadkach własnej córki. Ponadto na ekranie pojawia się rewelacyjny Sebastian Stan jako Jeff Gillooly – pierwszy mąż naszej bohaterki oraz Paul Walter Hauser jako Shawn Eckhardt – czyli osoba, która aż ciężko uwierzyć, że istnieje. Jednakże stężenie absurdów w tej opowieści zdecydowanie przekracza dopuszczalne normy, a więc na tę jedną rzecz można przymknąć oko. Szczególnie że większość tych rzeczy zdarzyła się naprawdę. Ekran dodatkowo wypełniają: Bobby Cannavale, Bojana Novakovic, Julianne Nicholson oraz fenomenalna i moja ukochana młoda gwiazda Mckenna Grace ("Obdarowani") jako młoda Tonya.

Pod względem technicznym produkcja po raz kolejny się wyróżnia. Przede wszystkim oklaski należą się za rewelacyjne zdjęcia, świetnie dobrane utwory muzyczne, a także za niesamowity klimat produkcji, który próbuje przykryć dramat komediową oprawą. Ponadto mamy do czynienia ze świetnymi kostiumami, charakteryzacją i scenografiami. Oprócz tego film charakteryzuje się dużą dawką różnego rodzaju komizmu, a także rewelacyjnie napisanych dialogów.

Zwiastuny bywają zdradliwe. W przypadku filmu "Ja, Tonya" jest podobnie, albowiem ukazuje nam jazdę bez trzymanki zakrapianą doborowym humorem, jednakże kompletnie przemilcza prawdziwy dramat kryjący się za tą opowieścią. Ten zaś okazuje się najważniejszym elementem całej opowieści, który tak naprawdę wyjaśnia nam, dlaczego doszło do tego feralnego incydentu i dlaczego historia Tonyi jest taka przykra i dołująca. To zresztą nie tylko opowieść o bohaterach, ale także o klasowości w Ameryce, a także tym, że indywidualność została napiętnowana, zamiast zostać wyróżniona. I to boli najbardziej. Sam film natomiast pomimo kilku potknięć jak wspomniany przeze mnie niekiedy chaotyczny montaż i to, że twórcy zbyt wiele rzeczy wzięli za pewnik, prezentuje się bardzo dobrze. Jest niesamowicie wartki, ciekawy wciągający i niesamowicie zabawny. Posiada fenomenalny scenariusz, porządną i konsekwentną reżyserię, a także wyborne aktorstwo i rewelacyjne wykończenie. Seans zdecydowanie nie do przegapienia.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz