Snippet
Akcja serialu rozgrywa się na przedmieściach Londynu w równoległej rzeczywistości, w której najnowszym gadżetem jest Syntetyczny człowiek - robot, wyposażony w sztuczną inteligencję i do złudzenia przypominający człowieka. Joe postanawia wprowadzić do domu androida, który ma spowodować, że wszyscy będą mieli więcej czasu dla siebie. Nowy Syntetyk Hawkinsów o imieniu Anita wydaje się być strzałem w dziesiątkę - chaotyczny dom nagle staje się oazą spokoju, doskonałej organizacji i ogólnego zadowolenia. Jednak z czasem rodzina odkrywa, że Anita znacznie różni się od reszty Syntetyków. Tak jakby posiadała świadomy umysł...

twórcy: Sam Vincent, Jonathan Brackley
oryginalny tytuł: Humans
gatunek: Dramat, Sci-Fi
kraj: USA, Wielka Brytania
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 8
sezonów: 1
muzyka: Cristobal Tapia de Veer
zdjęcia: David Rom, Urszula Pontikos, Stuart Bentley
produkcja: AMC, Channel 4
średnia ocena: 8,6/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)




 
Tacy jak my

Z definicji robot to mechaniczne urządzenie wykonujące automatycznie pewne zadania. Działanie robota może być sterowane przez człowieka, przez wprowadzony wcześniej program, bądź przez zbiór ogólnych reguł, które zostają przełożone na działanie robota przy pomocy technik sztucznej inteligencji. Jednakże wszystko to tyczy się robotów przemysłowych w dużych zakładach produkcyjnych. Nieosiągalnych i niedostosowanych dla typowo ludzkich potrzeb. A co jeśli powstałby robot, który pomógłby ci ugotować obiad, posprzątać dom, zaopiekować się twoimi dziećmi, pomóc utrzymać cię w formie, albo naprawić zepsutą rzecz? Z dumą przedstawiamy Syntetycznego człowieka od Persona Synthetics. Ta niezwykła maszyna jest nową generacją robotów, które są stricte dostosowane do życia wśród ludzi. Twój Syntetyk to pomoc o jakiej zawsze marzyłeś!

W serialu stacji AMC i Channel 4 poznajemy rodzinę Hawkinsów, która przechodzi tak zwany trudny okres. A więc głowa rodziny Joe postanawia coś z tym zrobić i zakupuje Syntetycznego człowieka, aby zajął się podstawowymi zadaniami, a rodzina mogła zająć się naprawą stosunków. Anita jako nowy członek rodziny wywraca życie Hawkinsów do góry nogami. Gdyby tego było mało prędko wychodzi na jaw, że Anita rożni się od zwykłych Syntetyków. Serial "Ludzie" opowiadający o świecie, w którym żyją ludzie i Styntetyki już na samym wstępie okazuje się być czymś niezwykle intrygującym, nowym i nieprzewidywalnym. Zaczyna się niezwykle sielankowo jakby ukazywał nam dzień z życia normalnej rodziny. Dopiero później całość przyspiesza i przybiera całkiem inną formę niż mogliśmy wcześniej przypuszczać. A może to początek okazał się być mylący? Tak czy siak fabuła produkcji jest bardzo intrygująca i niezwykle wciągająca. Choć z początku stosunkowo nie wiele się dzieje na ekranie, to jednak wydarzenia te są nam ukazane w tak ciekawy sposób, że po prostu nie jesteśmy w stanie powstrzymać się od sięgnięcia po kolejne odcinki. A z epizodu na epizod robi się coraz ciekawiej. Niezwykle rozbudowana i zagmatwana historia zaczyna się nam powoli ujawniać, a przez to zmienia się całe nasze postrzeganie zarówno Syntetyków jak i ludzi. Z początku wolne tempo akcji znacznie przyspiesza przez co całość nabiera dynamizmu. To co głównie charakteryzuje serię to tajemnica i pewnego rodzaju niewiedza tycząca się Syntetyków, a w szczególności Anity, która na co dzień obcuje z rodziną Hawkinsów. Twórcy nieustannie budują napięcie wokół tej postaci, która jest niczym duch krzątający się po domu. Nigdy nie wiadomo co zrobi, a niektóre jej zachowania znacznie odstają od przyjętych norm. Całe to budowanie tajemniczej atmosfery tylko zwiększa nasze zaintrygowanie produkcją i sprawia, że chcemy więcej. Co ciekawe głównym mechanizmem napędowym całej produkcji są właśnie pierwsze epizody, które ostrożnie dawkują wydarzenia ekranowe, aby nieustannie pobudzać nasze zainteresowanie. To właśnie one prezentują się najlepiej na tle całej reszty. Niezwykle pomysłowe zabiegi twórców sprawiają, że pomimo ujawniania nam części tajemnicy jeszcze wiele rzeczy pozostaje poza naszym zasięgiem. Pozwala to im nieustannie trzymać rękę na pulsie i zaskakiwać nas na każdym kroku. Co jak co, ale w serialu mamy mnóstwo niespodziewanych zwrotów akcji, które znacznie komplikują całą fabułę. Sprawiają, że nasi bohaterowie muszą dokonywać trudnych i ryzykownych wyborów, aby nie tyle co przetrwać, ale również nie narażać innych. Twórcy ukazali nam również bardzo ciekawe sytuacje, w których dochodzi do starć ludzi i świadomych Syntetyków na bardzo różnych polach. Czasem nawet tych najprostszych jak kłótnia czy troska o najbliższego, gdzie dochodzi do bardzo ciekawych zdarzeń ukazujących nam, że świadomy robot jest praktycznie człowiekiem (mowa o uczuciach itp.). Nieustannie zacierane są granice pomiędzy maszyną, a homo sapiens co rodzi wiele pytań czy świadomy Syntetyk jest nadal maszyną? Według testu Turinga jeśli maszyna odpowie na zadawane pytania w sposób możliwie najbliższy ludzkiemu zda test na sztuczną inteligencję co będzie dowodem na jej świadomość, a to zaś na bycie człowiekiem. Produkcja jest wypełniona po brzegi filozoficznymi rozważaniami na tematy sztucznej inteligencji. Jak to jest być człowiekiem i czy da się w ogóle taki stan zdefiniować? Jakim cudem maszyna nie będąca człowiekiem jest w stanie cokolwiek czuć jak ból czy współczucie? I w końcu jak sprawa ma się ze śmiercią? Aby umrzeć trzeba żyć. Tylko jak stwierdzić, że świadome Syntetyki rzeczywiście żyły i czy ich egzystencję w ogóle można nazwać życiem? Zadając te pytania twórcy skłaniają nas do nieustannych refleksji na dane tematy i pytają co my byśmy zrobili będąc na miejscu rodziny Hawkingów. Dzięki tym filozoficznym refleksjom historia wiele zyskuje, a przy tym cała seria. Szkoda tylko, że w końcowych odcinkach twórcy zbyt pospieszyli się z przyspieszeniem akcji przez co początek, a koniec produkcji znacznie się różnią. Na starcie mamy dużo tajemnicy i sielankowy klimat sci-fi, a kończymy z wielkim przytupem i mocnym science fiction. Broń boże nie uważam to za minus, ale sądzę, że za szybko przeskoczono pomiędzy tymi dwoma "światami". Przez to końcówka zdaje się być lekko przeładowana akcją co ostatecznie doprowadziło do lekkiego chaosu fabularnego. Gdyby rozciągnięto to na dwa kolejne odcinki, albo chociaż jeden sądzę, że unikniono by tego problemu. Jednakże nie jest to jakaś wielka skaza na całości, a zaledwie jedna ryska.

Pod względem postaci "Ludzie" również się wyróżniają, albowiem sylwetki ukazane w serialu są bardzo dobrze napisane i świetnie zagrane przez całą obsadę. Bohaterowie produkcji cechują się dystansem do świata tak jakby chcieli stawić mu czoło. Oprócz tego sprawiają wrażenie zamkniętych i nieufnych jakby bali się przed kimkolwiek otworzyć. Jednakże w trakcie trwania serialu wiele postaci przechodzi istotne przemiany, które na zawsze odmienią ich życie. W rolach głównych występują: Gemma Chan jako Anita/Mia – Syntetyk, który żyje wraz z Hawkinsami, Kathrene Parkinson jako Laure Hawkins, której nie podoba się idea robota w domu, Tom Goodman-Hill – Joe Hawkins – głowa rodziny i sprawca całego zamieszania, Lucy Carless, Theo Stevenson i Pixie Davis jako Mattie, Toby i Sophie Hawkinsowie – najmłodsi członkowie rodziny, Colin Morgan jako Leo Elster, William Hurt jako Dr George Millican i Danny Webb jako Profesor Edwin Hobb. W świadome syntetyki wcielają się: Emily Berrington jako Nyska, Ivanno Jeremiah jako Max oraz Sope Drisu jako Fred. Na ekranie pojawiają się również: Neil Maskell jako Detektyw sierżant Pete Drummond, Ruth Bradley jako Detektyw inspektor Karen Voss oraz Will Tudor jako Odi i Rebecca Front jako Vera. Cała obsada spisała się wyśmienicie dzięki czemu serial wypada rewelacyjnie pod względem aktorskim.

Od strony technicznej "Ludzie" również nie zawodzą prezentując nam ciekawe zdjęcia, bardzo dobrą muzykę Cristobala Tapia de Veera oraz dobrze wykonane efekty specjalne. Duże brawa należą się charakteryzatorom oraz osobom odpowiadającym za wygląd i konstrukcję Syntetyków tak aby wyglądały niezwykle przekonująco, ale jednak wciąż były robotami. Duża w tym również zasługa aktorów, którzy specjalnie uczyli się poruszać jak Syntetyki oraz nie używać mimiki twarzy. Na uwagę zasługuje również niezwykle przemyślana kampania reklamowa serii (sprawdźcie sami na Persona Synthetics).

Serial "Ludzie" to niezwykle przemyślana i dobrze opowiedziana produkcja, która zachwyca swoją tajemniczością i odrobiną grozy. Historia ukazana w serii to wciągająca i pełna niespodzianek przygoda, która z pewnością zostanie w naszej pamięci. Dobrze zagrana i wykończona jeszcze bardziej przykuwa nasze oko dzięki czemu nie łatwo jest się od niej oderwać. A liczne rozmyślania filozoficzne skutecznie poruszają niezwykle trudne egzystencjalne pytania. Wszystko to sprawia, że serial jest godny polecenia jak i poświęconego czasu. A więc zdecydowaliście się już o zabraniu Syntetyku do własnego domu?

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
"American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona" to najnowsza produkcja twórców "American Horror Story", która pokazuje kulisy słynnego procesu, dając intrygujący wgląd w działania prawników, walczących o skazanie lub uniewinnienie oskarżonego o podwójne morderstwo legendarnego futbolisty. Oparty na książce Jeffreya Toobina, serial odkrywa chaotyczne, zakulisowe działania oraz manewry zarówno prokuratury, jak i obrony oraz to, w jaki sposób kombinacja nadmiernej pewności siebie oskarżycieli, przebiegłość obrońców oraz historia policji Los Angeles w kwestii traktowania społeczności Afroamerykanów dała ławie przysięgłych to, czego potrzebowała: uzasadnioną wątpliwość.

twórcy: Scott Alexander, Larry Karaszewski
oryginalny tytuł: The People v. O.J. Simpson: American Crime Story
gatunek: Dramat, Biograficzny
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 10
sezonów: 1
muzyka: Mac Quayle
zdjęcia: Nelson Cragg
produkcja: FX
średnia ocena: 10/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)







 
Walka o sprawiedliwość

"American Horror Story" to bardzo ceniona i lubiana przez widzów seria, która doczekała się już pięciu sezonów. I choć każdy z nich opowiadał inną historię to jednak posiadał tych samych i lubianych przez wszystkich aktorów co ostatecznie okazało się jednym z kluczy do sukcesu produkcji stacji FX. Teraz seria doczekała się pewnego rodzaju spin-offu, którego sezony będą koncentrować się na sprawach kryminalnych z życia wziętych. Pierwszy sezon skupia się na najsłynniejszym procesie sądowym w historii ameryki, który dosłownie wstrząsnął nie tylko USA, ale również całym światem. Gotowi na ekstremalne emocje?

Twórcy serialu czyli Scott Alexander i Larry Karaszewski wyszli z bardzo ciekawym pomysłem ukazania nam zakulisowych wydarzeń procesu O.J. Simpsona. Wydarzenie to dobrze znane większości przybiera całkiem nową i pełną emocji formę, która jest wysoko uzależniająca. Jesteśmy w stanie to dostrzec już po pierwszym odcinku, który daje nam do zrozumienia, że serial ten będzie wielki. Jednak z pewnością zastanawiacie się co w "American Crime Story" jest w stanie nas tak bardzo urzec? To bardzo proste. Wszystko! Jednakże zacznijmy od samego początku czyli fabuły, która od samego początku, aż po samiuśki koniec jest nieprawdopodobnie wciągająca, niesamowicie intrygująca oraz zaskakująco lekka. To wyśmienite połączenie sprawia, że mamy do czynienia z produkcją wyjątkową, z którą wręcz należy się zapoznać. A wszystko to dzięki niezwykle przemyślanej i pełnej napięcia historii, którą ogląda się bez mrugnięcia okiem. Siłą opowieści są bardzo dokładnie ukazane wydarzenia z tamtego okresu, które ukazują cały problem w najdrobniejszych szczegółach. Zarówno osoby, które orientują się w postępie procesu jak i te, które pierwszy raz o nim słyszą śmiało mogą sięgnąć po produkcję, gdyż ukazuje nam ona znacznie więcej niż można było wyczytać w gazetach czy usłyszeć w wiadomościach. Albowiem "American Crime Story" głównie skupia się na tych z pozoru mniej ważnych, a w rzeczywistości najistotniejszych zagrywkach, które miały miejsce poza obiektywem kamery. Ukazane w serialu zakulisowe intrygi pozwalają nam zrozumieć jak doszło do tego rodzaju tragedii gdzie prawo, instytut sądownictwa, ławy przysięgłych, a przede wszystkim oblicze prawdy poległy na skutek tanich zagrywek, które przyćmiły główny obraz. Jest to również forma przestrogi na przyszłość by nie dać się omamić tanimi sztuczkami, które odciągają nas od sedna sprawy. No bo jak można nazwać tę sprawę inaczej jak jednym wielkim medialnym show, który oglądały miliony! A w reality show nie liczy się prawda czy też sprawiedliwość, a oglądalność i szum wokół niego. Tak właśnie stało się z procesem O.J. Simpsona, w którym sprawiedliwość i prawda zeszły na dalszy plan zastąpione poprzez tanie sztuczki jak i wdzięk Dream Teamu (grupa adwokatów broniących O.J. Simpsona), który skutecznie odwiódł nie tylko ławę przysięgłych jaki i sporą cześć narodu od prawdy. I choć wydaje nam się, że to niemożliwe, żeby w takim kraju jak Ameryka doszło do tego typu wynaturzenia prawa to jednak z bólem muszę przyznać, że to sama prawda. Oglądając serial wielokrotnie będzie nas żołądek ściskać gdy ujrzymy te wszystkie przekręty, machloje oraz nieczyste intrygi, które skutecznie będą odwodzić nas od prawdy, a z czasem postanowią ją nawet zastąpić. Wydarzenia ukazywane na ekranie wypełnione są po brzegi niezliczoną ilością emocji, które bardzo powoli, ale niezwykle skutecznie się w nas kotłują. Kłębiąc się w nas długo sprawiają, że każdy kolejny odcinek jest jeszcze bardziej ekscytujący niż poprzedni. Zdarzenia są coraz bardziej przejmujące, napięcie coraz bardziej przytłaczające, a sam proces zdaje się nie mieć końca. Do tego jeszcze dochodzi pełno niespodziewanych zwrotów akcji, które wywracają całą fabułę do góry nogami jeszcze bardziej rozciągając w czasie coś co już dawno powinno dobiec końca. Całość nas tak niesamowicie pochłania, że zapominamy o otaczającym nas świecie i niezwłocznie angażujemy się w wydarzenia ekranowe. Nie przeszkadza nam powolne tempo akcji, ani przytłaczająca atmosfera. Jedyne czego pragniemy to wyłapać jak najwięcej z całej tej historii, aby w jak najdrobniejszych szczegółach zrozumieć całą złożoność tego procesu. I choć zakończenie tej opowieści jest nam dobrze znane nie przeszkadza nam to wcale, albowiem i tak w nieprawdopodobnym napięciu i dramaturgii czekamy na werdykt ławy przysięgłych. Co jak co, ale "American Crime Story" pod względem fabularnym to istna perełka, która nie ma sobie równych. Wszystko perfekcyjnie ukazane, z najdrobniejszymi szczegółami jak i informacjami z prywatnego życia bohaterów daje nam pełnowartościową opowieść, która nie tyle co ukazuje nam tajniki procesu O.J. Simposna, ale również sprawia, że nigdy o niej nie zapomnimy.

Jednakże pierwszy sezon "American Crime Story" to nie tylko rewelacyjna fabuła.  To również fenomenalnie nakreślone postaci, które zostały rewelacyjnie sportretowane przez wyśmienitych aktorów. Bohaterowie serialu to prawdziwe osoby, które brały udział w procesie O.J. Simpsona. Są to silne, niezwykle odważne i pełne samozaparcia sylwetki, które nie boją się stanąć po tej właściwej stronie (oczywiście według siebie). Do ostatniej chwili będą bronić swoich przekonań, przez które znaleźli się razem na sali sądowej. Jednakże twórcy nie skupili się jedynie na życiu zawodowym naszych bohaterów, ale ukazali nam również ich życie prywatne, aby pokazać nam ich z innej, nieformalnej strony. Na pierwszym planie mamy fenomenalną Sarah Paulson, która rewelacyjnie wcieliła się Marcię Clark. Silną i niezależną kobietę, która stanęła przeciwko O.J. Simpsonowi. To niezwykle intrygująca i pełna niespodzianek bohaterka, która przechodzi niezwykłą metamorfozę w trakcie trwania procesu. Zaraz za Sarah Paulson mamy Courtney B. Vancea jako Johnnie Cochrana – jednego z najważniejszych członków Dream Temu, który z pełną pasją bronił byłego footballisty. To postać, która nie boi się skandali i nie daje za wygraną. Jednocześnie to bohater szukający dziury w całym jak i własnych korzyści przy procesie Simpsona. Na pierwszym planie pojawiają się jeszcze: rewelacyjny John Travolta jako Robert Shapiro – główny obrońca O.J i twórca Dream Teamu, David Schwimmer jako Robert Kardashian Sr. (tak to ten od tych Kardashianów) – najbliższy przyjaciel O.J., który niezwykle dotkliwie przeżył cały proces, Sterling K. Brown jako Christopher Darden – pomocnik Marci Clake, Kenneth Choi jako sędzia Lance Ito, bardzo dobry Nathan Lane jako F. Lee Bailey – kolejny z członków Dream Temu zwerbowany przez Roberta Shapiro oraz bardzo dobry Cuba Gooding Jr. Jako O.J. Simpson. Na dalszym planie pojawiają się również: Bruce Greenwood jako Gil Garcetti – szef Marcii Clarke, Christian Clemenson jako Bill Hodgman, Steven Pasquale jako znienawidzony praz cały kraj  Mark Fuhrman i Dale Godboldo jako Carl E. Douglas. Cała obsada spisała się wyśmienicie dzięki czemu każde ich pojawienie się na ekranie to gwarancja aktorstwa na najwyższym poziomie.

Wykończenie serialu również nie zawodzi dzięki czemu mamy styczność z bardzo dobrymi zdjęciami Nelsona Cragga, oszczędną, ale niezwykle budującą napięcie muzyką Maca Quaylea oraz  świetnymi kostiumami. Na uwagę zasługuje również sprawny montaż oraz wyjątkowy klimat produkcji. Niezwykle duszny, pełen napięcia i dramaturgii, ale również sporadycznego humoru.

Stacja FX produkując spi-off kasowej serii chyba nie przypuszczała, że "American Crime Story" okaże się perełką 2016 roku pod każdym względem. Zarówno pasjonującej, rewelacyjnie opowiedzianej historii jak i perfekcyjnie nakreślonych i zagranych postaci oraz świetnego wykończenia, które dopełnia całość. Wszystko to sprawia, że "American Crime Story: Spraw O.J. Simpsona" jest na razie najlepszym serialem 2016 roku oraz najlepszą produkcją ostatnich lat. Tak samo jak "Fargo" Noah Hawleya, które nota bene również postało dla stacji FX. Gorąco polecam!

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Apocalypse to pierwszy i najpotężniejszy mutant z uniwersum X-Men, którego od zarania cywilizacji czczono niczym boga. Apocalypse przejął moce wielu innych mutantów, co czyni go nieśmiertelnym i niepokonanym. Gdy budzi się do życia po wielu tysiącach lat, postanawia podbić świat i gromadzi wokół siebie grupę potężnych mutantów, wśród których jest rozczarowany i pozbawiony złudzeń Magneto. Wspólnie postanawiają oczyścić rodzaj ludzki i zaprowadzić nowy porządek na świecie, którym odtąd niepodzielnie władać będzie Apocalypse. Mimo iż los Ziemi wydaje się przesądzony, Raven i Profesor X postanawiają wkroczyć do akcji i z pomocą grupy młodych X-Menów powstrzymać wroga i ocalić nasz świat przed totalnym zniszczeniem.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Bryan Singer
scenariusz: Simon Kinberg
czas: 2 godz. 23 min.
muzyka: John Ottoman
zdjęcia: Newton Thomas Sigel
rok produkcji: 2016
budżet: 234 milionów $
ocena: 7,3/10






 
Mutant kontra mutant

Ostatnimi czasy w świecie superbohaterów panowało niesamowicie wysokie napięcie. Królowała niezgoda, która ostatecznie doprowadziła do sprzeczek, a one do wojen pomiędzy dobrze znanymi nam superbohaterami. Na pierwszy ogień poszli "Batman v Supermen: Świt sprawiedliwości", następnie "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów", a teraz czas na ostatnie wielkie starcie tego roku czyli wojnę pomiędzy X-Menami w najnowszym filmie z serii czyli "Apocalypse".

Filmy z serii X-Men są niezwykle specyficzne, albowiem tak naprawdę nigdy nie ukazały nam potęgi, ani możliwości świata mutantów. Zawsze to co oglądaliśmy było namiastką ich rzeczywistości oraz jedynie wstępem ukazującym nam złożoność owego świata. Stara trylogia opowiadająca o losach mutantów w obecnych czasach była lekkim niewypałem. Owszem ukazywała nam ciekawe wątki oraz nieustannie poszerzała horyzonty, ale koniec końców, ani nie zachwycała, ani nie zachęcała by sięgnąć po więcej. Gwoździem do trumny okazał się jednak film "X-Men: Ostatni bastion", który ewidentnie zrobiony pod młodszą widownię ukazał nam jak bardzo nie wykorzystano potencjału universum X-Menów. Dopiero Matthew Vaughn prezentując nam losy młodych wersji znanych nam już postaci takich jak Profesor X, Magneto czy Mistique odświeżył całą serię nadając jej nowego wyglądu oraz całkiem innego podejścia co świata mutantów. Co ciekawe początki te okazały się dużo ciekawsze niż cała wcześniejsza trylogia. Później pojawiła się "Przeszłość, która nadejdzie", która okazała się najlepszym filmem w całym uniwerum. Nie tylko ze względu na wyraźnie zarysowany konflikt, wartką akcje i ciekawie ukazanych bohaterów, ale również ze względu na połączenie przeszłości z teraźniejszością w rewelacyjny sposób, który do końca trzymał nas w napięciu. I choć wydawać by się mogło, że mutanci zawalczyli już o najważniejsze czyli o swoją przyszłość to niestety jesteście w błędzie. Na horyzoncie pojawił się nowy przeciwnik – Apocalypse, który lubi wielkie imprezy z dużą ilością zniszczeń. Czy X-Meni zdołają go pokonać i najważniejsze czy Brian Singer pokona samego siebie?

Po seansie "Przeszłości, która nadejdzie" miałem poważne obawy co do następnego projektu spod znaku X-Men. I choć zwiastuny nowego widowiska podbudowały mnie nieco na duchu, koniec końców seans okazał się gorszy niż jego poprzednicy. Co poszło nie tak? Zaczynając od samego początku muszę przyznać, że konflikt pomiędzy mutantami jest tak samo źle nakreślony jak w "Batman v Superman" co właściwie oznacza, że go w ogóle go nie nakreślono. Głównym katalizatorem całego zajścia jest prehistoryczna istota czyli pierwszy mutant (En Sabah Nur/Apocalypse), który budzi się z wiecznego snu i bez żadnego powitania postanawia wszystko rozwalić. Dosłownie. W tym celu rekrutuje czterech jeźdźców apokalipsy, aby pomogli mu tego czynu dokonać. Skuszeni nowymi mocami zdają się być mu w pełni oddani. Co jak co, ale Apocalypse i jego jeźdźcy są nakreśleni na naprawdę miernym poziomie (za wyjątkiem Magneto). Są to w większości nowe postacie, które nie dostają tyle czasu ekranowego ile im się należy. Dużo lepiej sprawa ma się z obozem Profesora X, który w myśl długo propagowanej przez siebie idei staje na czele dobra jak i obrony ludzkości. Bardzo dobrze prezentują się również postacie, które stanęły po jego stronie. Zarówno te dobrze nam znane jak i te młodsze wersje jak np: Cyklop, Jean czy Nightcrawler. Jednakże nawet to nie uratuje całego konfliktu, który po prostu nie do końca trzyma się kupy przez co cierpi na tym cała fabuła. Ta zaś z kolei pomimo niezbyt dobrze ukazanego konfliktu prezentuje się zaskakująco dobrze. Ukazuje nam całkiem intrygujące i wciągające wydarzenia, które sprawiają, że film ogląda się bez problemowo i bardzo przyjemnie. Zdarzenia ekranowe nie ciągną się dzięki czemu mamy do czynienia z całkiem płynną i wartką akcją. Twórcy wiedzą, w którym momencie należy zwolnić czy też przyspieszyć przez co całość jest bardzo wyważona oraz posiada poprawną budowę. Niestety owa konstrukcja sprawia, że większość wydarzeń jest dosyć przewidywalna, a my nie mamy co liczyć na niespodziewane zwroty akcji, które przewrócą fabułę do góry nogami. Ogólnie rzecz biorąc jest poprawnie, ale nie wystarczająco dobrze żeby mogło zachwycić.

Jeśli zaś chodzi o postacie to też nie jest kolorowo. Jak już wcześniej napisałem dobrze nakreślone sylwetki przeplatają się z tymi które ledwo zostały przedstawione. Zarzut ten głównie kieruję w stronę obozu Apocalypsea i jego samego. Zarówno on jak i jego trzej jeźdźcy to postacie słabo scharakteryzowane, którym brak jasnego motywu działania. Sam Apocalypse jako główny złoczyńca prezentuje się niespecjalnie. Nie tylko ze względu na wygląd, ale również charakter. W porównaniu z Sebastianem Shawem z "Pierwszej klasy" czy samym Magneto z poprzedniej części wypada niezwykle miałko. Jedynie Erik Lehnsherr/Magneto jako jedyny wśród "złych" ma jakiekolwiek motywy i kieruje nim jasno określony cel. Reszta do niczego. Z kolei ci "dobrzy" zdają się nie posiadać błędów swoich przeciwników, albowiem bohaterowie współpracujący z Profesorem X dostali znacznie więcej czasu ekranowego przez co ich sylwetki zostały dużo lepiej ukazane. W obsadzie produkcji znaleźli się: James McAvoy, Michael Fassbender, Jennifer Lawrence, Nicholas Hoult, Oscar Issac, Rose Byrne, Evan Peters, Sophie Turner, Tye Sheridan, Kodi Smit-McPhee, Ben Hardy, Alexandra Shipp, Ororo Munroe, Lana Condor oraz Olivia Munn. Aktorzy zaprezentowali się z bardzo dobrej strony, a na szczególną pochwałę zasługują młodzi aktorzy, którzy świetnie poradzili sobie ukazaniem nam młodych wersji mutantów.

Wykończenie filmu z pewnością warto zaliczyć do jego pozytywów. Mamy bardzo dobre efekty specjalne, przyzwoite zdjęcia oraz klimatyczną muzykę Johna Ottomana. Oprócz tego warto zwrócić uwagę na kostiumy, humorystyczne wstawki oraz polskie akcenty w filmie (Magneto mieszka i pracuje w fabryce w Prószkowie).

"X-Men: Apocalypse" jest ostatnim filmem w tym roku ukazującym nam wielkie starcie pomiędzy superbohaterami. Nie obyło się bez wpadek w postaci źle nakreślonego konfliktu jak i niedokładnym ukazaniu nam niektórych bohaterów, ale koniec końców najnowszy film Briana Singera to dzieło, które jest całkiem dobrze zrobione, i które bardzo przyjemnie się ogląda. Choć nas zbytnio nie zachwyci ani nie sprawi, że będziemy w napięciu czekać na każdą kolejną scenę, to jednak warto po niego sięgnąć, aby poznać dalsze losy bohaterów ze świetnej "Przeszłości, która nadejdzie". W porównaniu z nią jak i "Pierwszą klasą" "Apocalypse" zawodzi, ale nie ma nad czym rozpaczać, albowiem zakończenie produkcji jest na tyle otwarte, że z pewnością jeszcze niejeden raz zobaczymy X-Menów na ekranie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
W czasie międzynarodowej akcji z udziałem superbohaterów dochodzi do strat w ludności cywilnej. Rosną więc naciski polityczne, by poddać herosów systemowi nadzoru i monitorować stopień ich zaangażowania w działania militarne. Nowa sytuacja powoduje rozłam w drużynie, w wyniku którego tworzą się dwa obozy. Na czele pierwszego stoi Steve Rogers, który uważa, że Avengers powinni nadal bronić ludzkości bez ingerencji rządu. W drugim prym wiedzie Tony Stark niespodziewanie godzący się na urzędowy nadzór. Tymczasem na horyzoncie pojawia się nowy i groźny przeciwnik.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Anthony i Joe Russo
scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely
czas: 2 godz. 26 min.
muzyka: Henry Jackman
zdjęcia: Trent Opaloch
rok produkcji: 2016
budżet: 250 milionów $
ocena: 8,5/10







 
Bohater kontra bohater

Z definicji bohater to osoba, która odznaczyła się niezwykłymi czynami, męstwem, pomocą i ofiarnością wobec innych ludzi. Bohater to wzór do naśladowania i ulubieniec milionów. Obecnie najczęściej mówi się o bohaterach w kontekście filmów komiksowych opowiadających o ludziach z niezwykłymi zdolnościami, którzy postanawiają ich użyć w celu obrony ludzi przez złem jakie się czai na świecie. I choć z początku nikt nie dostrzega w ich działaniach nieprawidłowości z czasem pojawiają się one i zaczynają  narastać do niewyobrażalnych rozmiarów. I wtedy pojawia się pytanie czy bohaterowie działający dla dobra ludzkości powinni działać na zasadzie "samowolki" czy może lepiej by było gdyby ktoś kontrolował ich akcje? Z tym arcytrudnym pytaniem zmierzyli się Anthony i Joe Russo czyli reżyserzy filmu "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów".

Najnowszy film z kinowego universum Marvela to nie tylko film rozpoczynający trzecią fazę Marvel Cinematic Universe, ale również produkcja, która opowiada o największym rozłamie pośród bohaterów komiksowych w historii. Mamy najsłynniejsze postacie z całego komiksowego świata, dwie strony konfliktu, masę nowych twarzy oraz sporą dawkę tajemnic i zagadek. Jednakże jak to wszystko wyszło w praniu? Fabuła produkcji ukazuje nam konflikt pomiędzy naszymi ulubionymi postaciami jak zarówno stara się wniknąć do psychiki każdego z bohaterów, aby ukazać nam ich motywy oraz przekonania dotyczące nowo powstałej ustawy. Historia jest ona niezwykle intrygująca, a zarazem niesamowicie wciągająca. Oprócz tego pełno w niej akcji, napięcia, dramatu oraz scen wywołujących przyspieszone bicie serca. Tym razem twórcy filmu musieli zmierzyć się z jeszcze większym wyzwaniem niż przy produkcji "Avengers: Czas Ultrona", albowiem historia z samego założenia jest dużo bardziej skomplikowana, a oprócz tego w obrazie pojawia się jeszcze więcej postaci niż przy "Czasie Ultrona". O ile na obu tych polach Joss Whedon i jego ekipa polegli tak bracia Russo wyszli obronną ręką. Pomimo wielu łatwych do zaprzepaszczenia rzeczy stworzyli świetnie napisany oraz zrealizowany obraz, który istotnie ma prawo nazywać się najlepszym filmem komiksowym w historii. Dlaczego? Zacznijmy od samego konfliktu, który został nam ukazany od bardzo wielu różnych stron, kontekstów, opinii i zdań przez co przybrał namacalną postać rozłamu wśród Avengerów. Nie jest to pusty i otoczony domysłami spór jak w "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości", ale stworzony na mocnych fundamentach podział racji wśród znanych nam dobrze bohaterów.  I choć całość sprowadza się do opowiedzenia się po jednej ze stron w efekcie okazuje się, że decyzja ta nie jest wcale taka prosta. Zarówno przeciwnicy jak i zwolennicy ustawy dysponują sensownymi argumentami przez co jeszcze trudniej jest zdecydować się, kto tak naprawdę ma rację. Kapitan Ameryka, a może Iron Man? Reżyserzy nie decydują za nas, albowiem dają nam prawo wyboru po której ze stron się opowiedzieć. Oni sami pozostają obiektywni na cały ten spór ukazując nam zarówno wady jak i zalety każdej ze stron. Podczas ukazywanej nam potyczki bardzo sprawnie operują całą opowieścią nieustannie budując napięcie, dramaturgię i sprawiając, że serce ma ochotę wyskoczyć z piersi. Wydarzenia ekranowe są zawsze intrygujące nawet wtedy, gdy na ekranie nic się nie dzieje. Wtedy pierwszą rolę odgrywają dobrze napisane dialogi oraz napięcie między postaciami. Akcja obrazu jest wartka ze wzrostową tendencją także im bliżej końca tym lepiej. Niestety zdarzy się kilka przestoi, które stają się niewielką skazą dla całości, aczkolwiek większość uzna to za czepialstwo. Kolejnym elementem zasługującym na uwagę jest niezwykle szczegółowa i bardzo rozbudowana historia, która koncentruje w sobie wątki całego mnóstwa postaci. Opowieść skupia się nie tylko na głównych bohaterach, ale również dużo uwagi poświęca całkiem nowym nieznanym sylwetkom, które jak się później okazuje będą miały znacznie większy udział w universum niż można było z początku przypuszczać. Taką postacią jest np.: Czarna pantera, nowy Spider-Man czy chociażby Baron Zemo. Szczególną uwagę warto zwrócić na Barona, który pomimo braku super mocy czy też zmyślnych gadżetów okazuje się być jednym z najlepszych przeciwników. Ostatecznie podsumowując "Wojna bohaterów" posiada niezwykle szczegółową historię, solidnie ukazany konflikt, dobrze budowane napięcie i wartką akcję, które przekładają się na pasjonującą, pełną niespodziewanych zwrotów akcji, szalonych pościgów i bijatyk opowieść o konflikcie pomiędzy bohaterami.

Pod względem postaci produkcja prezentuje się bardzo dobrze choć co poniektórych może to zdziwić ze względu na ilość bohaterów pojawiających się na ekranie. Na szczęście twórcy w bardzo sprytny i drobiazgowy sposób określili role każdej z sylwetek ukazujących się na ekranie dzięki czemu jedynie w poszczególnych przypadkach jesteśmy odczuć znaczny niedosyt. Jak np. z Crossbonesem czy postacią odgrywaną przez Martina Freemana. Reszta prezentuje się bez zarzutów, a co poniektórzy zostają nawet bardzo dokładnie nakreśleni. Dzieje się tak z postacią Tonyego Starka/Iron Mana, Stevea Rogersa/Kapitana Ameryki czy Buckyiego Barnsa/Zimowego Żołnierza. Dzięki większej części informacji na ich temat jesteśmy w stanie jeszcze głębiej wejść w konflikt narastający pomiędzy tymi postaciami. Role te odegrali: rewelacyjny Robert Downey Jr., całkiem dobry Chris Evans oraz bardzo dobry Sebastian Stan. Na ekranie również pojawiają się: Don Cheadle jako War Machine, Anthony Mackie jako Falcon, Scarlett Johansson jako Czarna Wdowa, Elizabeth Olsen jako Scarlet Witch i Paul Bettany jako Vision oraz zjawiskowa Emily VanCamp jako Sharon Carter/Agentka 13. Swoje niewielkie camea posiadają również Jeremy Renner jako Hawkeye, Paul Rudd jako Ant-Man, oraz wyśmienity Tom Holland jako Spider-Man. Muszę przyznać, że miałem mieszane uczucia co do pojawienia się tej postaci w filmie, ale cofam swoje słowa, albowiem nowy Spider-Man w wykonaniu Hollanda jest rewelacyjny! Nie należy również zapomnieć o świetnym występie Czarnej Pantery w wykonaniu Chadwicka Bosemana, bardzo dobrym Danielu Brühlu jako głównym antagoniście filmu – Baronie Zemo oraz Williamie Hurcie jako Thaddeusie Rossie i niewielkim występie Martina Freemana jako Everetta K. Rossa.

Produkcja wyróżnia się również pod względem technicznym dzięki bardzo dobrym zdjęciom Trenta Opalocha oraz klimatycznej i trzymającej w napięciu muzyce Henryego Jackmana. Bardzo dobre efekty specjalne, rewelacyjnie zaplanowane potyczki bohaterów oraz pełne akcji pościgi sprawiają, że seans to czysta przyjemność dla oka. Warto zwrócić jeszcze uwagę na tym razem nieco mroczniejszy, ale i tak całkiem lekki klimat oraz typowy dla Marvela humor.

Czy bohaterowie powinni mieć nadzór czy nadal działać według własnego uznania? Kto ma rację co do ustawy która podzieliła Avengersów? No i najważniejsze: kto wygra? Drużyna Kapitana czy Iron Mana? Muszę przyznać, że pomimo wcześniejszych zapowiedzi zakończenie całego filmu jest dużo bardziej szokujące i zaskakujące niż można było się tego spodziewać. Albowiem wydarzenia mające miejsce pod koniec produkcji jeszcze bardziej komplikują cały spór co ostatecznie doprowadza do nieoczekiwanego zakończenia i pytania jak całość potoczy się dalej? Nie da się jednak ukryć, że "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" to bardzo dobry film o superbohaterach z bardzo dobrym i szczegółowym scenariuszem, wciągającą i intrygującą fabułą, pełną napięcia akcją oraz rewelacyjnym wykończeniem. Do tego mamy jeszcze nasze ulubione postacie komiksowe zebrane w jednym filmie i wielką bitwę między nimi. W sumie czego chcieć więcej! :D

 A wy komu kibicujecie? #TeamCap czy #TeamIronMan?

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Akcja serialu rozgrywa się na kampusie amerykańskiego college’u. Bractwo Kappa zarządzane jest żelazną ręką (w różowej rękawiczce), należącą do Chanel Oberlin. Pewnego dnia na kampusie dochodzi do serii tajemniczych morderstw. Zabójcą jest nieznany sprawca w kostiumie Czerwonego Diabła. Wśród mieszkańców kampusu jest wielu podejrzanych, którzy mogą mieć motyw do popełnienia zbrodni. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że każdy potencjalny morderca, może także stać się kolejną ofiarą…

twórcy: Ryan Murphy, Ian Brennan, Brad Falchuk
oryginalny tytuł: Scream Queens
gatunek: Horror, Komedia
kraj: USA
czas trwania odcinka: 45 min.
odcinków: 13
sezonów: 1
muzyka: Mac Quayle
zdjęcia: Michael Goi, Joaquin Sedillo
produkcja: Fox
średnia ocena: 8,5/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)







 
Zabójczo śmieszne


Zastanawialiście się kiedyś nad problematyką gatunkową filmów i seriali? Zapewne nie i nic w tym dziwnego. Ja też prawdopodobnie nie zagłębiałbym się w rozmyślaniach nad tym tematem gdyby nie skłoniła mnie do tego pewna produkcja telewizyjna. Rozłóżmy więc problem na czynniki pierwsze. Dla większości z was produkcje mogą być albo filmem akcji, albo obrazem romantycznym. Nie dostrzegamy koniunkcji pomiędzy tymi dwoma gatunkami, a więc nie staramy się dociec rezultatów ich połączenia. To samo tyczy się horroru i komedii. Wydawać by się mogło, że te dwa rodzaje filmów i seriali już na samą myśl się wykluczają i nie są w stanie w jakikolwiek sposób stworzyć jednolitej i konsekwentnie prowadzonej fabuły, która byłaby w stanie nas zaciekawić. A jednak twórcy "American Horror Story" prezentując nam swoją nową produkcję pt: "Królowe Krzyku" dokonali czegoś niemożliwego co wręcz wykracza poza granice moralności. Połączyli wszystko to co najlepsze w komedii i horrorze tworząc jeden z najoryginalniejszych seriali ostatnich lat. Jak tego dokonali?

Teorii jest wiele, ale my skupmy się na tej jednej i właściwej, która brzmi: Ci goście po prostu mają talent! I choć dla niektórych może to być za dużo powiedziane, to jednak nadal będę się trzymać mojej tezy. Dlaczego? Ponieważ jeszcze nikt nie sprawił mi takiej radochy z oglądania horroru jak Ryan Murphy, Brad Falchuk oraz Ian Brennan. Po prostu przewrócili mój świat do góry nogami podczas oglądania serialu. A wszystko to za sprawą nieustannej zabawy konwencją, notorycznym łamaniem barier oraz niesamowitą pomysłowością. Gotowi na najlepsze?

Serial "Królowe Krzyku" opowiada o uniwersyteckim bractwie Kappa Kappa Tau (KKT), który staje w blasku fleszy gdy dochodzi w nim do tajemniczych morderstw. Sprawcą owych czynów ma być Czerwony Diabeł, który zdaje się polować na członkinie bractwa. Zarówno studenci kampusu jak i dziekan collegeu podejmują swoje działania, aby powstrzymać zabójcę. Już dwa pierwsze odcinki dostarczają nam wszystkiego co najlepsze w tej serii czyli humoru, grozy oraz całej masy niespodziewanych zwrotów akcji. Dalej jest jeszcze lepiej. Fabuła produkcji jest niezwykle intrygująca, bardzo wciągająca oraz mocno uzależniająca. Nawet nie spostrzeżecie kiedy i jak bardzo zaangażuje cię się w oglądanie tej propozycji. Niesamowicie was pochłonie i sprawi, że nie będziecie w stanie się od niej uwolnić. A wszystko to za sprawą wyjątkowej i niezwykle przemyślanej historii, która zadziwia pod wieloma względami. Oprócz swojej zwariowanej natury jest również niezwykle przemyślana, bardzo oryginalna oraz niezwykle skomplikowana. Każdy odcinek, dosłownie każdy dostarcza nam całą masę nowych zdarzeń, dowodów oraz zaskakujących zwrotów akcji. I choć wydawać by się mogło, że odgadnięcie tożsamości naszego mordercy to pestka w rzeczywistości okazuje się być dużo trudniejszym zadaniem. Tak właściwie to do samego końca twórcy trzymają nas w napięciu i niewiedzy bardzo skutecznie skrywając nam twarz zabójcy. Wszystko to świadczy o rewelacyjnie skonstruowanej intrydze, która równie dobrze mogłaby być fabułą pierwszorzędnego kryminału. To samo można powiedzieć o zaskakującej i nieustannie trzymającej nas w napięciu akcji, która bez przerwy powoduje przyspieszone bicie serca. Oprócz wątku kryminalnego mamy również całą masę krwawych wydarzeń, które ukazane nam są przez  komediowy pryzmat. Wszystko to sprowadza się do tego, że sceny mordowania, pełne krwi, noży oraz pił mechanicznych są ukazane nam w tak komiczny i pełen rezerwy sposób, że aż trudno się nie zaśmiać. Zaryzykuję nawet stwierdzenie określające to jako tak głupie, że aż śmieszne. Nie ma się jednak czemu dziwić, albowiem cały serial przybiera właśnie taką formę. Co ciekawe nie jest to nikogo wina, a w szczególności twórców, albowiem zabieg ten został zastosowany tutaj celowo i jest traktowany przez twórców z dużą dozą rezerwy. My również powinniśmy obrać takie stanowisko względem serii, albowiem tego nie da się oglądać na poważnie. Zbyt dużo elementów tutaj jest mocno przesadzonych, wypatrzonych oraz ukazanych w nieprawdopodobny sposób, aby brać je na serio. Koniec końców całość przybiera formę autoparodii, która jeszcze sama siebie kilka razy parodiuje. Cały ten zabieg ukazuje jak duży dystans mają do siebie twórcy oraz do stworzonego przez siebie materiału, który ostatecznie będąc jedną wielką satyrą prezentuje się wręcz idealnie. Oprócz humoru płynącego z niezwykle komicznych wydarzeń, mamy komizm postaci, który bazuje na rewelacyjnie stworzonych postaciach. W szczególności Channelek, które okazują się wyjątkowo charyzmatycznymi bohaterkami. Nieprzyzwoicie bogate, zabójczo piękne oraz posiadające przy tym niezwykle cięty język są ucieleśnieniem spastikowanego społeczeństwa dziewcząt, które uważają, że mogą wszystko. Twórcy biorą na warsztat ich postawy i w rewelacyjny sposób wyśmiewają panujące wśród naszych postaci zwyczaje. Nie boją się zaszaleć i często przekraczają granice moralności, aby ukazać nam jak bardzo Channelki są jej pozbawione. Jednakże twórcy nie boją się wyśmiewać również typowego dla amerykańskich filmów podziału "klasowego" na tych lepszych i gorszych, brzydkich i ładnych. Podkreślają tym demoralizację społeczeństwa oraz sam fakt, że Hollywood nieustannie nas karmi tymi śmieciowymi ideałami. Pod młotek idą również obyczaje panujące wśród "lepszych" dziewczyn, często kwestionowana jest ich uboga inteligencja oraz nieuzasadniona wyższość. Tak samo jak nie istniejące reguły jak być popularnym, co jeść oraz jak się ubierać. I choć mogliście tego nie podejrzewać to "Królowe krzyku" w ostatecznym rozrachunku okazują się być manifestem kulturowym i obyczajowym, który śmiało ukazuje kolejne wady często idealizowanych śmieciowych reguł. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się tak dogłębnej analizy zachowań społeczeństwa po tego typu serialu. Tutaj zaskakujące okazuje się również zakończenie, które zdaje się być ukazaniem przyczyn zachowania dziewcząt.

Dużą rolę w serialu oprócz nieprawdopodobnej historii oraz manifestu kulturowego odgrywają rewelacyjnie napisane postacie, które są podwaliną tej produkcji. Bohaterowie serii to silne, nieustępliwe często władcze i stanowcze sylwetki, które nie dają sobie w kaszę dmuchać i zawsze walczą o swoje. Oczywiście ważny jest również sposób w jaki nasze bohaterki walczą o swoje oraz sam fakt czy jest o co walczyć. Jednakże każda z naszych postaci to inna osobowość przez co w Kappa Kappa Tau mamy cały wachlarz rozmaitych indywidualności, z których każda zasługuje na uwagę. W obsadzie produkcji znalazła się cała masa znanych i mniej znanych gwiazd, które zaskakująco dobrze wypadły na ekranie. Ogólnie rzecz biorąc "Królowe krzyku" to majstersztyk również pod względem aktorskim. Na pierwszym planie mamy fenomenalną Emmę Roberts jako Channel czyli rozpuszczoną i bogatą studentkę, która lubi poniewierać innymi, bardzo dobrą Billie Lourd jako Channel #3 czyli zdystansowaną do świata i ludzi bogaczkę, Abigail Breslin jako Channel #5, która nie grzeszy rozumem, ani pomysłowością, Lea Michele jako Hester Ulrich – zafascynowaną Channelkami studentkę, Skyler Samuels jako Grace Gardner czyli nowa członkini bractwa, która ma obsesję na punkcie zdemaskowania Czerwonego Diabła oraz jej koleżanka Zayday Williams, którą odgrywa bardzo dobra Keke Palmer. Na ekranie dosyć często pojawiają się również:  rewelacyjna Jamie Lee Curtis jako tajemnicza Dziekan Munsch, przebojowa Niecy Nash (której wyjątkowy akcent i rozbrajający styl wypowiedzi nękają mnie do dzisiaj) jako charyzmatyczna Denise Hemphill, która został zatrudniona do rozwiązania śledztwa oraz świetny Glen Powell jako Chad Radwell – bożyszcz studentek i ukochany Channel, Nasim Pedrad jako Gigi Caldwell – przedstawicielka stowarzyszeń kampusowych oraz Diego Boneta jako Pete Martinez – student, który również pragnie rozwiązać zagadkę morderstw. Oczywiście nie zapominajmy o Nicku Jonasie, który pojawia się w kilku odcinkach oraz o Arianie Grande, która ma niewielką rolę w serialu.

Przy omawianiu serialu należy zwrócić również uwagę na wykończenie, które zdecydowanie przewyższa jakiekolwiek oczekiwania. Zaczynając od bardzo dobrych zdjęć poprzez nietuzinkowy humor i bardzo dobre efekty specjalne, a kończąc na wyjątkowym i fenomenalnym klimacie. Nie można zapomnieć również o świetnych kostiumach, scenografiach oraz ogólnym zamyśle artystycznym serii. Warto również zwrócić uwagę na zapożyczenia z klasyków kina grozy takich jak np. "Psychoza" Alfreda Hitchcocka.

A więc kto powiedział, że na horrorze nie można się dobrze bawić? Twórcy "Królowych krzyku" z pewnością nie wyszli z takiego założenia, albowiem ich najnowszy serial to kwintesencja scenopisarskiego geniuszu, odrobiny szaleństwa, horroru oraz komedii, które połączone ze sobą w rewelacyjny sposób są w stanie zapewnić nam wyjątkową zabawę. Oprócz tego mamy ciekawych bohaterów, bardzo dobre aktorstwo, perfekcyjne wykończenie oraz intrygujący przekaz na sam koniec serii. Muszę przyznać, że serial ten mnie niesamowicie zaskoczył przez co z wielką chęcią powrócę do zwariowanego świata "Królowych krzyku" ponieważ naprawdę warto. To czysta frajda!


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Przerażający tygrys Shere Khan, noszący na swym ciele szramy po walce z człowiekiem, postanawia wyeliminować z dżungli wszystko, co uważa za zagrożenie. Wychowany przez rodzinę wilków chłopiec o imieniu Mowgli przestaje być tam mile widziany. Zmuszony do porzucenia jedynego domu, jaki kiedykolwiek miał, Mowgli wyrusza w fascynującą podróż, podczas której odkryje swoje pochodzenie. Jego przewodnikami są pantera Bagheera, która przyjmuje rolę srogiego mentora, oraz niedźwiedź-filozof Baloo. Trójka bohaterów napotyka na swojej drodze stworzenia, które nie zawsze życzą Mowgliemu jak najlepiej. Są to między innymi pyton Kaa oraz podstępny King Louie.

gatunek: Przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Jon Favreau
scenariusz: Justin Marks
czas: 1 godz.45 min.
muzyka: John Debney
zdjęcia: Bill Pope
rok produkcji: 2016
budżet: 175 milionów $
ocena: 7,3/10







 
Człowiek i dżungla



Przerabianie klasyków Disneya na nowe aktorskie wersje trwa w najlepsze. A jeszcze nie tak dawno temu wydawać by się mogło, że pojawienie się na ekranach kin nowych wersji znanych nam wszystkim klasycznych animacji studia to zwyczajna chęć opowiedzenia historii na nowo. Tak jak to miało miejsce w przypadku "Alicji w krainie Czarów" oraz "Czarownicy". Jednakże po sukcesach obu produkcji Disney zdecydował się przerobić kolejne znane animacje na filmy aktorskie. Następny był zeszłoroczny "Kopciuszek" Kennetha Branagha, który w przeciwieństwie wcześniej do wymienianych tytułów okazał się w prawie 100% zgodny z oryginałem. Na próżno można było się doszukać w nim czegoś nowego co by świadczyło o oryginalności filmu nad znaną nam animacją. Jednakże koniec końców film okazał się być dobrą produkcją, którą przyjemnie się oglądało. Jak się sprawy mają odnośnie nowej "Księgi Dżungli" Jona Favreau?

Nie będę owijał w bawełnę i napiszę od razu, że "Księga Dżungli" to film zrobiony w podobnym stylu jak "Kopciuszek". Historia ukazana w produkcji pokrywa się prawie w całości ze znaną nam Disneyowską animacją przez co brak w niej oryginalności typowej np. dla "Czarownicy". Jednakże czy świadczy to o tym, że film jest zły? Bynajmniej. Chociaż film Favreau nie ukazuje nam niczego nowego względem animacji, to jednak ciężko się w nim doszukać jakichkolwiek błędów. Fabuła produkcji jest intrygująca oraz bardzo wciągająca. W niezwykle lekki i przystępny sposób ukazuje nam losy Mowgliego, który żyje wraz ze zwierzętami. W produkcji nie brakuje akcji czy też chwil radości oraz trwogi. Reżyser rewelacyjnie poradził sobie ze zbalansowaniem wszystkich tych cech czego efektem jest występowanie w filmie wszystkiego po trochu. Dzięki temu sprawnemu zabiegowi wydarzenia ekranowe nawet pomimo tego, że są nam dobrze znane będą wciągające i nie pozwolą nam się nudzić. A na dźwięk piosenki śpiewanej przez Mowgliego i Baloo zapewne niektórym z nas łezka w oku się zakręci. Jednakże to co według mnie w "Księdze Dżungli" najlepiej funkcjonuje to sposób w jaki reżyser opowiada nam ową historię. Albowiem nie łatwo jest ukazać widzom znaną im już opowieść w taki sposób, aby ich ponownie zaciekawiła. Favreau dokonuje tego niesamowitego czynu prezentując nam pełną akcji produkcję, która zachwyci zarówno dzieci jak i dorosłych. Jednakże reżyser nie zapomina o tym co w tej opowieści najważniejsze czyli o wartościowym przekazie, który z pewnością trafi do wszystkich.

W składzie aktorskim "Księgi Dżungli" znalazło się wiele słynnych nazwisk takich jak: Idris Elba, Christopher Walken, Ben Kingsley, Scarlett Johanson, Bill Murray czy też Lupita Nyogo. Jednakże owych gwiazd nie zobaczymy na ekranie, albowiem podkładają oni głosy do komputerowo wygenerowanych postaci. W naszym przypadku nie usłyszymy nawet ich głosów, albowiem film został zdubbingowany. Jednakże nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, albowiem polski dubbing prezentuje się bardzo dobrze i nie można mieć do niego jakichkolwiek zarzutów. Głosy każdej z postaci są precyzyjnie dobrane dzięki czemu całość prezentuje się niezwykle wiarygodnie. Jedyną prawdziwą osobą jaką dostrzeżemy na ekranie jest Neel Stethi, który odgrywa Mowgliego. Aktor ten bardzo dobrze sprawdził się w swojej roli.

Jednakże nowa "Księga Dżungli" to nie tylko ciekawa i dobrze opowiedziana historia, albowiem to przede wszystkim jest wspaniałe dzieło grafików komputerowych, którzy dzięki technice motion capture byli w stanie w niezwykle realistyczny sposób ukazać nam zwierzęta mieszkające w dżungli. Efekty specjalne odgrywają w produkcji Favreau monstrualną rolę, albowiem gdyby nie one nie moglibyśmy mówić o realizmie, który dosłownie spływa na nas z ekranu. Dzięki wykorzystaniu nowoczesnej techniki obraz zachwyca nas od początku do samego końca rewelacyjnie wykreowanym światem. Na pochwałę zasługuje również wyjątkowy klimat, bardzo dobre zdjęcia oraz niewielka dawka humoru.

Podsumowując filmowa wersja "Księgi Dżungli" w reżyserii Johna Favreau to dobrze zrobiony obraz, który w ciekawy i wciągający sposób opowiada nam znaną już przez nas historię. Jest to lekki, przyjemny oraz przede wszystkim dobrze zrobiony film, który rewelacyjnie wpisuje się w ideę filmów familijnych, które zachwycą osoby w różnym wieku. Nie jest to nic odkrywczego, ale produkcja posiada swój urok oraz wartościowe przesłanie, które sprawiają, że naprawdę ciężko jest się jej oprzeć.


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facbook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
W obawie przed poczynaniami nieposkromionego superbohatera o boskich rysach i zdolnościach, najznamienitszy obywatel Gotham City, a zarazem zaciekły strażnik porządku, staje do walki z otaczanym czcią współczesnym wybawcą Metropolis, podczas gdy świat usiłuje ustalić, jakiego bohatera naprawdę potrzebuje. Wobec konfliktu, który rozgorzał między Batmanem i Supermanem, na horyzoncie szybko pojawia się nowy wróg, stawiając ludzkość w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, z jakim jeszcze nigdy nie musiała się mierzyć.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Zack Snyder
scenariusz: Chris Terrio, David S. Goyer
czas: 2 godz. 31 min.
muzyka: Hans Zimmer, Junkie XL
zdjęcia: Larry Fong
rok produkcji: 2016
budżet: 250 milionów $
ocena: 6,8/10








 
Bóg kontra człowiek


Marvel i DC. Dwa równe światy, które wbrew pozorom więcej rzeczy łączy niż dzieli. A jednak wielu z nas jest w stanie dostrzec różnicę pomiędzy produkcjami, które pojawiają się w kinach pod szyldami innych komiksów. Czy jest to idea filmów superbohaterskich? Nie. A może chodzi o to, że jedni mają lepszych bohaterów niż tamci drudzy? Też nie. A więc co tak naprawdę sprawia, że te dwa universa, które bezsprzecznie posiadają wiele wspólnych cech tak bardzo są w stanie się od siebie różnić? Odpowiedź na to pytanie kryje się pod hasłami: klimat oraz ton prowadzenia opowieści. Właśnie te rzeczy sprawiają, że Marvel i DC to dwa różne światy. I choć wydawać by się mogło, że różnice te idealnie kontrastują oba światy, to jednak wiele osób uznało je za minus najnowszego widowiska Zacka Snydera pt: "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". Ja się pytam dlaczego?

Zapewne zgodzicie się ze stwierdzeniem, że trylogia "Mrocznego rycerza" w reżyserii Christophera Nolana to mroczna i stworzona w poważnej tematyce saga. A jednak uważana jest za jedną z najlepszych superbohaterskich trylogii w historii. Co więc stoi na przeszkodzie, aby "Batman v Superman" też taki był? Spróbujmy rozpatrzeć problem od początku. Już na samym wstępie do tego dwu i pół godzinnego filmu reżyser przedstawia nam śmierć rodziców Brucea Waynea we wspaniale zmontowanym intro. Początek ten nie wyróżniałby się niczym nadzwyczajnym gdyby nie fakt, że ojciec Brucea zamiast osłonić rodzinę przed sprawcą spróbował bezskutecznie stawić mu czoła. Ta scena daje nam jasno do zrozumienia, że nowy Batman będzie się znacznie różnić od wcześniej ukazywanych nam już wersji. Jednakże o tym sobie jeszcze powiemy. Skupmy się teraz na rzeczy najważniejszej czyli na fabule.

Ta zaś cierpi na chorobę dwubiegunową, albowiem posiada prawie tyle samo zalet co wad. Do jej mocnych stron z pewnością jesteśmy w stanie zaliczyć całkiem ciekawą, wciągającą i zaskakującą historię, natomiast do wad zaliczymy chaos oraz zbyt dużą ilość wątków. Opowieść już na samym wstępie jest w stanie nas zaintrygować oraz sprawić, że wydarzenia ekranowe bardzo szybko przykują nasza uwagę. Mówię tu w szczególności o wstępie oraz wydarzeniach z Metropolis. Te pierwsze 10 może 15 minut to duży zastrzyk akcji oraz emocji. Niestety później cała akcja spada prawie do zera i zostaje od nowa sukcesywnie odbudowana. Sceny pełne akcji przeplatają się z tymi, w których króluje dialog oraz napięcie między postaciami. Z kolei dialogi okazują się jedną z mocniejszych stron tego filmu. Nie mówię o wszystkich, albowiem niektóre są zbyt patetyczne i sztuczne by brać je na poważnie, ale w filmie znajdziemy kilka świetnych konwersacji, w których czuć napięcie i moc. Wydarzenia ekranowe potrafią zaskoczyć tak samo jak i decyzje niektórych postaci dzięki czemu film nie jest aż tak oczywisty jak można było się tego spodziewać. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy oczekiwać arcydzieła, albowiem reżyser nie uniknął banałów w postaci fabularnej drogi na skróty oraz braku spójności niektórych wydarzeń. Największą wadą całej produkcji jest zbyt duża ilość wątków, która generuje wszechobecny chaos. Stało się tak, albowiem DC postanowiło jednym filmem nadrobić wszystkie stracone lata, w których Marvel sukcesywnie wprowadzał swoje produkcje do kin. Sama idea tego pomysłu nie była wcale taka zła, ale efekt końcowy okazał się być niezbyt satysfakcjonujący. Szczególnie dla osób kompletnie nie znających komiksów, które podczas scen ukazujących sny Batmana oraz camea nowych postaci będą się łapać za głowy (nie zapominając o niespodziewanym pojawieniu się Flasha). Dopiero po krótkiej lekturze zaznajamiającej nas z tym jak świat ukazany w "Batman v Superman" funkcjonuje jesteśmy w stanie w miarę racjonalnie poskładać wszystko do kupy. Niestety pierwsze wrażenie zmieszania zostaje.

Najnowszy film Snydera oprócz bogatej puli wątków może się również pochwalić prawie taką samą ilością różnorakich bohaterów.  Postacie ukazane w produkcji to w większości silne i zdecydowane sylwetki, które twardo stąpają po ziemi. Nie boją się mówić prawdy czy też stanąć w obronie wyznawanych przez siebie ideałów. Niestety w obrazie wypełnionym samymi komiksowymi postaciami ciężko jest poświęcić każdej z nich wystarczającą ilość uwagi. Bardzo często w takich filmach niektórzy bohaterowie są poszkodowani. Tym razem padło na Supermana, którego rola w filmie została znacząco uszczuplona na rzecz nowego Batmana. Niestety, ale nie da się ukryć faktu, że Superman jest jednym z najgorzej napisanych bohaterów w tej produkcji. Jedyne co robi to przechadza się przed oraz nieznacznie rzuca pojedynczymi zdaniami. Wszystko to sprawia wrażenie jakby Clark Kent był ładnie pomalowanym kawałkiem drewna. Bez emocji i charyzmy, ale za to z ładnym wyglądem. Sprawa ma się kompletnie inaczej z Batmanem, który dostał dużo więcej czasu ekranowego. Jest to postać dużo lepiej napisana, z większym doświadczeniem jak i bardziej rozwiniętą psychiką (tutaj nawiązanie do sceny początkowej). Nasza postać jest już zmęczona ratowaniem świata co widać po sposobie jego walki oraz stosunku do przestępców. Ewidentnie pan Wayne ma swoje początki bycia superbohaterem za sobą. Sam Ben Affleck w roli mrocznego rycerza sprawdza się wyśmienicie. Widać wyraźnie jego gniew, porywczość, a zarazem elegancję i klasę jak to na miliardera przystało. Nie ma co go nawet porównywać do drewnianego Henryego Cavilla. Mamy również wyśmienitego Jeremyego Ironsa, który okazał się strzałem w dziesiątkę jako postać Alfreda. Na ekranie pojawiają się również Amy Adams, Diane Lane, Holly Hounter i Laurence Fishburne. Warto również zwrócić uwagę na oszałamiająca Gal Gadot jako Wonder Woman. W roli głównego antagonisty mamy świetnego Jessego Eisenberga jako Lexa Luthora. Kompletnie nie rozumiem tego całego zamieszania związanego z tą postacią. Nie zgadzam się, że jest to źle napisany i zagrany bohater. Wręcz przeciwnie sądzę, że jest to jedna z sylwetek na którą warto zwrócić uwagę. Szalona, psychodeliczna i z zadatkami na psychopatę. Do tego nieprzeciętny geniusz oraz niezwykle sprytny intrygant. Ma motyw (nieco wydumany, ale ma) dzięki, któremu wypada bardziej przekonująco niż cała potyczka Batmana i Supermana gdzie tak naprawdę nie wiadomo czemu obaj panowie się biją. Ich pobudki do walki są błahe, a całość przybiera formę nadętego spektaklu bez żadnego sensu. Nie wiem jak wy, ale ja zdecydowanie wolę Luthora.

Pod względem technicznym film prezentuje się bardzo dobrze. Mamy dobre zdjęcia Larryego Fonga oraz klimatyczną muzykę Hansa Zimmera i Junkie XL. Efekty specjalne prezentują się bardzo dobrze za wyjątkiem postaci Doomsdaya, gdzie można dostrzec przysłowiowy "plastik". Warto również zwrócić uwagę na kostiumy, scenografie i ogólną kompozycję artystyczną filmu. Jednakże to co w obrazie najlepsze to jego klimat. Niezwykle mroczny i gęsty. Atmosfera sprawia wrażenie ciężkiej i dusznej jakby nieszczęście wisiało w powietrzu. Oprócz tego cała opowieść jest rozegrana na poważnych tonach bez żarcików rzucanych na prawo i lewo jak to ma miejsce u Marvela. Dla wielu mrok i powaga zdyskredytowały film, jednak według mnie to tak naprawdę jego duży atut. Jest niezwykle magnetyczny co pozwala mu wyróżnić się na tle innych produkcji superbohaterskich.

Koniec końców "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" to film niezwykle kontrastowy. Posiada zarówno wiele wad jak i zalet co czyni go jeszcze bardziej trudnym do ocenienia.  Z pewnością dla wielu z was elementem, który przeważy szalę na niekorzyść produkcji będzie mało widowiskowa i satysfakcjonująca walka pomiędzy tytułowymi herosami. Jednakże zaś z drugiej strony starcie to okazało się być całkiem ciekawe z całkiem innej perspektywy. Ta dwoistość obrazu Zacka Snydera doprowadza mnie do szału. A to co mnie w filmie najbardziej urzekło to klimat, który wyraźnie ukazuje nam różnicę pomiędzy obydwoma universami. Sam film zaś nie jest taki zły jak o nim mówią. Za drugim razem lepiej wchodzi – wiem to z własnego doświadczenia dlatego też może warto dać filmowi drugą szansę? Co wy na to? ;)


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Po latach zdobywania doświadczenia w najlepszych paryskich domach mody Tilly Dunnage  powraca do rodzinnego miasteczka w Australii, z którego jako dziecko uciekła oskarżona o morderstwo. Chce pogodzić się ze swoją schorowaną, ekscentryczna matką i wyjaśnić wydarzenia z przeszłości. Przy okazji, uzbrojona w maszynę do szycia, wytacza prywatną wojnę złym gustom i brakowi elegancji...

gatunek: Dramat, Komedia
produkcja: Australia
reżyser: Jocelyn Moorhouse
scenariusz: Jocelyn Moorhouse
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: David Hirschfelder
zdjęcia: Donald McAlpine
rok produkcji: 2015
budżet: 12 milionów $
ocena: 8,5/10










 
Prawda nade wszystko


Czy doświadczyliście kiedyś sytuacji, w której nie pasowaliście do pewnego miejsca, ale was do niego niesamowicie ciągnęło? Tak jakbyście na siłę próbowali nawiązać kontakt z niemalże obcą cywilizacją, która wcale nie jest wami zainteresowana. Albo jakbyście próbowali odnowić starą znajomość z osobami, które tego nie chcą. W takiej właśnie sytuacji znalazła się główna bohaterka filmu Jocelyn Moorhouse pt: "Projektantka", która próbuje dowiedzieć się co było przyczyną jej nieszczęścia.

Produkcja skupia się na perypetiach Myrtle "Tilly" Dunnage, która po wielu latach powraca do rodzinnego miasta. Szukając prawdy i zemsty rozpoczyna mały armagedon we wsi. Fabuła produkcji już od samego początku jest intrygująca i niezwykle wciągająca. Reżyserka bardzo sprawnie i bezproblemowo wprowadza nas w świat naszej bohaterki. Energiczny początek sprawia, że z zaciekawieniem czekamy na kolejne zdarzenia. A zdecydowanie jest na co czekać. Historia ukazana w filmie jest bardzo lekka, niezwykle spójna oraz zaskakująca. Opowieść posiada liczne wątki poboczne, które sprawiają, że całość okazje się być niezwykle rozbudowana pod względem fabularnym.  I choć wątków jest multum reżyserka bardzo dobrze radzi sobie z uwypuklaniem tych ważniejszych przez co film nie jest przeładowany niepotrzebnym materiałem. Oprócz tego produkcja posiada specyficzny rodzaj humoru, który często zakrawa pod czarną komedię. Co ciekawe twórczyni często miesza czarną komedię z dramatem i filmem obyczajowym dzięki czemu "Projektantka" może pochwalić się wyjątkowym klimatem. Warto również zwrócić uwagę na problematykę jaką podejmuje produkcja. W filmie mamy ukazany wizerunek wsi jako zamkniętej i oddalonej od świata społeczności oraz obraz ludzi, którzy posiadają wiele twarzy. Ten film nie tyle jest o miłości co o łamaniu barier, ale także o paleniu mostów za sobą. W rewelacyjny sposób zostały nam tutaj ukazane mechanizmy, które działają w zamkniętej społeczności, ale również jak bardzo jednostki są w stanie wpłynąć na nasze życie.

Bohaterowie w "Projektantce" to niezwykle złożone osobowości, które często w swojej grzeczności potrafią być niezwykle fałszywe. We wszystkim szukają tylko swoich interesów nie bacząc na innych. Często nie zdają sobie nawet sprawy jak bardzo mogą kogoś skrzywdzić. Dla kontrastu mamy postać głównej bohaterki, która stara się być przeciwieństwem wszystkich tych cech. Po czasie dołącza do niej jej własna matka oraz sierżant Farrat, którzy ewidentnie buntują się przeciwko panującym we wsi obyczajom. Jednakże czy to wystarczy by cokolwiek zmienić? W rolach głównych mamy fenomenalną Kate Winslet, rewelacyjną Judy Davis oraz nieziemskiego Hugo Weavinga. Do grona pierwszoplanowych aktorów można również zaliczyć Liama Hemswortha oraz Sarah Snook. Na ekranie pojawiają się również: Hayley Magnus, Kerry Fox, Rebecca Gibney, James Mackay oraz Rory Potter.

Na uwagę zasługują również zdjęcia Donalda McAlpine'a ukazujące nam piękne krajobrazy Australii, klimatyczna muzyka Davida Hirschfelder'a oraz bardzo dobra scenografia. Jednakże nic w tym filmie nie pobije fenomenalnych kostiumów. Niezwykle bogatych, pełnych ciekawych i oryginalnych pomysłów. Wprowadzają one pewnego rodzaju przepych do produkcji oraz dodają jej większego splendoru.

Podsumowując "Projektantka" to niezwykle udany film, który rewelacyjnie łączy w sobie cechy komedii, dramatu oraz produkcji obyczajowej. Opowiada intrygującą, wciągającą i nieco zawiłą historię, którą bardzo dobrze się ogląda. Całość jest niezwykle lekka i spójna, a dzięki fenomenalnemu aktorstwu w wykonaniu głównych postaci, bardzo dobremu wykończeniu oraz nieziemskim kostiumom prezentuje sobą wysoki poziom. Do tego dochodzi jeszcze klimat filmu oraz jego tematyka. Gorąco polecam.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Oparta na prawdziwych wydarzeniach poruszająca historia przyjaźni dwojga ludzi, która na zawsze zmieniła ich życie. Pojawienie się ekscentrycznej starszej pani w jednej z eleganckich dzielnic Londynu budzi niepokój jej mieszkańców. Panna Shepherd mieszka bowiem w vanie, którego, jak twierdzi, zaparkowała "tymczasowo" na podjeździe domu Alana Bennetta. Spędziła tam kolejnych 15 lat. Z każdym dniem relacje tych dwojga zacieśniają się, przechodząc powoli w prawdziwą przyjaźń.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: Wielka Brytania
reżyser: Nicholas Hytner
scenariusz: Alan Bennet
czas: 1 godz. 44 min.
muzyka: George Fenton
zdjęcia: Andrew Dunn
rok produkcji: 2015
budżet: 6 milionów $
ocena: 7,0/10









Dama, pisarz i van

Czy znaleźliście się kiedyś w sytuacji bez wyjścia? Jak mniemam zapewne nie raz, ale tak się składa, że mam na myśli konkretny przykład takowego zjawiska, w którym pewna osoba, którą niekoniecznie lubimy uczepiła się nas jak rzep psiego ogona. Pomimo naszej niechęci i niewielkiego zainteresowania tą osobą ona i tak nie chce dać nam spokoju. Wiecie o czym mówię? Jeśli tak to powiem wam, że bohater omawianego dzisiaj filmu również znalazł się właśnie w takiej sytuacji kiedy na jego drodze życia pojawiła się pani Sheppard.

Reżyser Nicholas Hytter prezentując nam "Damę w Vanie" zabiera nas na niezwykłą i pełną niespodzianek przygodę, która nie tyle co opowiada o pani Sheppard, ale również o jej intrygującej więzi z Alanem Bennetem. Fabuła produkcji powstała na podstawie powieści pana Benneta, który miał możliwość przez piętnaście lat gościć na swoim podjeździe ekscentryczną panią Sheppard. Opowieść ukazuje nam cały przekrój znajomości tych dwojga włączając w to liczne wątki poboczne. Główny trzon fabuły ukazuje nam całkiem ciekawą, intrygującą i pełną niespodziewanych zdażeń historię. Głównie za sprawą niezwykle rezolutnej postaci panny Sheppard, która jest swego rodzaju narzędziem napędowym całej opowieści. Gdyby nie ona nie wiem co by z tego filmu zostało, albowiem produkcja posiada bardzo nierówną linię dramatyczną. Oprócz tego nie zawsze jest nas w stanie zaintrygować przez co zdaje nam się jakby cała historia była poszarpana i wyzbyta płynności. Najlepiej z całej opowieści prezentuje się jej początek kiedy poznajemy panią Sheppard. Wtedy z ekranu tryska energia, humor oraz lekkość. Niestety później akcja znacząco zwalnia, a fabuła robi się nudnawa. Watki są rozciągnięte do granic możliwości przez co mamy wrażenie, że środek filmu niewyobrażalnie się nam ciągnie. Oprócz tego wyzbyty jest lekkości i tego co w tej opowieści powinno urzekać nas najbardziej czyli humoru wprost od głównej bohaterki. Niestety zamiast tego otrzymujemy wątki poboczne, które owszem są niezwykle ważnym elementem całej produkcji, ale niestety wyglądają jakby były na siłę doklejone do całej opowieści. Na szczęście pod koniec akcja przyspiesza, a film jakby odzyskuje siły witalne dzięki czemu całość odżywa, a my budzimy się niczym ze snu zimowego. W konsekwencji fabuła pozostawia wiele do życzenia, ale bardzo zła to ona nie jest. W każdym bądź razie jest rewelacyjnym przykładem na to, że ambicja jest niezwykle zgubna. W tym wypadku jej ofiarami są twórcy filmu, którzy chcieli opowiedzieć nam wszystko naraz. Na papierze zapewne wyglądało to znacznie lepiej niż na kinowym ekranie.

Pod względem charakterystyki bohaterów na "Damę w Vanie" nie możemy narzekać. Mamy ciekawe, dobrze zarysowane postacie z krwi i kości, które posiadają solidne "zaplecze" historyczne jak i emocjonalne. Postawiono na dokładną charakterystykę dwójki głównych postaci czyli Alana Benneta i pani Sheppard. Za tymi sylwetkami kryje się ciekawa przeszłość, a zarazem ciekawe relacje, które kreują się między nimi podczas pobytu pani Sheppard na podjeździe Benneta. Obserwujemy jak z początku ich dosyć chłodne stosunki z biegiem czasu przeradzają się w coś znacznie głębszego. Chociaż nie można w tym przypadku mówić o przyjaźni, to jednak w życiu przydarzają nam się takie niecodzienne relacje, które ciężko zdefiniować. Ta jest właśnie jedną z tych, którą ciężko nam jakkolwiek określić. Bardzo dobrze prezentuje się również koncepcja ukazująca nam pisarza jako podwójną osobę: tą która żyje oraz tą która spisuje przeżycia tej pierwszej. Niezwykle pomysłowy i intrygujący zabieg, który działa na korzyść produkcji. W obsadzie filmu znalazło się sporo gwiazd z fenomenalną Meggie Smith na czele, której kreacja pani Sheppard jest istnie wyborna. Nie zdziwiłbym się, a nawet poczułbym się lekko zniesmaczony gdyby aktorka nie otrzymała za ową rolę nominacji do Oscara. Oprócz niej na ekranie pojawili się: bardzo robry Alex Jennings, równie dobra Frances de la Tour oraz Jim Broadbent i James Corden.

Koniec końców o ile scenariusz jak i sama historia nieco rozczarowują, to jednak opowieść nadrabia te straty specyficznym humorem, dobrym zarysem postaci, ale przede wszystkim rewelacyjnym aktorstwem całej obsady. Gdyby nie fenomenalne kreacje aktorskie film zapadłby się pod ciężarem poszarpanej, nierównej i średnio ciekawej historii, którą zapewne szybko odłożylibyśmy w niepamięć. Tak to jest szansa, że produkcja nie popadnie w całkowite zapomnienie.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Tym razem Tris i Cztery muszą przekroczyć granicę metropolii przyszłości i wejść do zupełnie nieznanego sobie świata, ukrywanego przez system. Jest to jedyny sposób, by ocalić ludzkość i zniszczyć dyktaturę. To, co odkryją po drugiej stronie, każe im zweryfikować wszystko, w co dotąd wierzyli i raz jeszcze dokonać podstawowych wyborów dotyczących odwagi, wierności, poświęcenia i miłości. Czeka ich ostateczna walka o świat, o siebie, o miłość.
 

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Robert Schwentke
scenariusz: Noah Oppenheim, Adam Cooper, Bill Collage
czas: 2 godz. 1 min.
muzyka: Joseph Trapanase
zdjęcia: Florian Ballhaus
rok produkcji: 2016
budżet: 110 milionów $
ocena: 5,9/10








Wierna ale mierna

"Wierna" to już trzecia część zapowiadanej tetralogii filmowej na podstawie powieści Veronici Roth. Do tej pory powstały już dwie produkcje koncentrujące się na życiu młodej Tris, która okazawszy się "wybraną" zamieszała nieco w swoim świecie. Udało jej się dwa razy pokonać Jeanine, a teraz zamierza stawić czoła światu znajdującemu się poza murem. Czy i tym razem odniesie sukces i ocali świat?

Fabuła "Wiernej" tak samo jak i "Zbuntowanej" rozpoczyna się  dokładnie w momencie, w którym zakończyła się poprzednia część. Zniesiono podział na typy osobowości, a władzę przejęła Evelyn – przeciwniczka Jeanine, która zabroniła komukolwiek opuszczać odgrodzone od świata miasto. Oczywiście jak można się domyślić nie powstrzyma to naszej bohaterki oraz grupki jej przyjaciół przed przedostaniem się na drugą stronę. Opowieść bardzo szybko się rozpoczyna i bez zastanowienia wprowadza nas w wir zatrważająco biegnącej akcji. Wszystko dzieje się w mgnieniu oka, a my nawet nie mamy czasu zastanowić się nad tym co przed chwilą zobaczyliśmy. Nie martwcie się jednak, że przez szybką akcję nie załapiecie pewnych jakże istotnych faktów. Albowiem prawda jest taka, że fabuła "Wiernej" jest niezwykle skąpa i poszarpana. Prezentuje jedną linię fabularną, która nie dość, że jest niezwykle prosta, strasznie przewidywalna i mało oryginalna to jeszcze nie jest w stanie nas dostatecznie zaintrygować. Większość wątków jest dosłownie porozrzucana po całym filmie przez co patrząc się na całość czujemy, że historia jest strasznie nierówna i mało konsekwentna. Cały główny wątek związany z nowym światem również nie prezentuje się na najlepszym poziomie. Choć świat przedstawiony prezentuje się całkiem nieźle to niestety jego funkcjonowanie oraz sama idea pozostawiają dużo wątpliwości. Po pewnym czasie nie tylko bohaterowie, ale także i my dochodzimy do wniosku, że lepiej jest żyć w mieście odgrodzonym murem. Jedyny element, który nie zawodzi to wartka i utrzymująca całą opowieść akcja, która zapewnia nam rozrywkę. Z racji, że podczas oglądania produkcji nie musimy zbytnio myśleć szybkie tempo akcji daje nam świetną możliwość na odstresowanie się i obejrzenie czegoś nie wymagającego wysiłku. Gdyby nie ona film kompletnie rozpadłby się na kawałki.

Bohaterowie ukazani w filmie również nie prezentują się najlepiej. Przede wszystkim przy tworzeniu owych sylwetek popełniono te same błędy co wcześniej. Niekiedy decyzje naszych postaci są niezrozumiałe i błahe, a niektóre ich działania głupie i kompletnie nieuzasadnione. Będziemy się pytać: dlaczego?, po co? ale odpowiedzi nie pojawią się znikąd. Radzę aby lepiej się nad tym nie zastanawiać tylko po prostu uznać to za oczywistość, albowiem stracimy niepotrzebnie tyko czas i energię. Pod względem aktorskim "Wierna" prezentuje się całkiem nieźle, ale bardzo łatwo można dostrzec, że cała obsada jest ewidentnie zmęczona graniem takich nijakich postaci. Najlepiej z nich wszystkich prezentuje się jeszcze Shailene Woodley jako Tris co wcale nie oznacza, że jej gra jest rewelacyjna. Theo James wciąż pokazuje nam tę samą obojętną twarz co wcześniej, a reszta obsady po prostu gdzieś tam jest. Nie wyróżnia się zbytnio, ale też tragedii nie ma. Na plus na pewno Miles Teller i Jeff Daniels, który jako nowy przeciwnik Tris próbuje zastąpić rewelacyjną Kate Winslet. Niestety nie do końca mu się to udało. Jeanine w wykonaniu Winslet była jak do tej pory najlepszym elementem całej serii. Gdy jej zabrakło opowieść pod względem postaci stała się trochę nijaka.

Oczywiście co do technicznej strony produkcji nie mam jakichś większych zastrzeżeń. Summit Entertainment postarało się pod względem efektów specjalnych czy scenografii które prezentują się całkiem dobrze. Tylko w paru momentach zdawało mi się, że efekty trącą kiczem, ale może mi się przywidziało. Oprócz tego mamy ciekawe kostiumy oraz wybrzmiewającą w tle muzykę Josepha Trapanese, która nie jest już tak charakterystyczna jak we wcześniejszych częściach.

Koniec końców "Wierna" prezentuje się nieźle co właściwie jest główną zasługą wartkiej i wciągającej akcji. Pod względem fabularnym jak i na polu tworzenia postaci obraz nie ma czym się pochwalić. Na plus ewentualnie można by zaliczyć techniczną stronę filmu. Nie zmienia to jednak faktu, że produkcja rozczarowuje nie tylko krytyków, ale również widzów przez co studio znacznie obcięło finanse ostatniej części. Czy mnie to dziwi? Ani trochę. Już dużo wcześniej piałem, że widzowie nie nabiorą się po raz kolejny na chwyt z podzieleniem ostatniej części książki na dwie części filmowe, ale jak widać producenci wiedzieli lepiej. Teraz jedyne co chce im przekazać to: A nie mówiłem!


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.