Film "Miasto 44" to opowieść o młodych Polakach, którym przyszło wchodzić w dorosłość w okrutnych realiach okupacji. Mimo to są pełni życia, namiętni, niecierpliwi. Żyją tak, jakby każdy dzień miał okazać się tym ostatnim. Nie wynika to jednak z nadmiernej brawury czy młodzieńczej lekkomyślności - taka postawa jest czymś naturalnym w otaczającej ich rzeczywistości, kiedy śmierć grozi na każdym kroku.
gatunek: Dramat, Wojenny
produkcja: Polska
reżyser: Jan Komasa
scenariusz: Jan Komasa
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Antoni Łazarkiewicz
zdjęcia: Marian Prokoprok produkcji: 2014
budżet: 24,5 miliona zł
ocena: 4,9/10
Miasto
44 stracone
Któż by nie słyszał o jednej z największych premier roku w polskiej kinematografii czyli "Miasta 44"? Film, o którym mówiono już na długo przed premierą i, o którym na pewno jeszcze długo mówić się będzie. Gigantyczny budżet, osiem lat produkcji, trzy tysiące statystów, pięć tysięcy ton gruzu, dziesięć ekip, sześćdziesiąt trzy dni zdjęć... i tak dalej bla bla bla bla. Plotek co niemiara, a co z tego wszystkiego wyszło?
Na początek zacznijmy od fabuły filmu, która jest najgorszą rzeczą w tym filmie! Komasa pisząc scenariusz filmu chyba przeoczył pewien bardzo ważny dla fabuły element, mianowicie jej sens. Jak każda inna produkcja tak i ta potrzebowała solidnego wstępu, aby poznać większość bohaterów, jednak, to co jest w tym filmie to lekka przesada. Siedząc w tym kinie nieubłaganie czekamy aż coś się wreszcie na tym ekranie zacznie dziać. Kiedy w końcu wygląda na to, że akcja ruszyła do przodu okazuje się, że jest tak płytka i nijaka, że aż trudno to sobie wyobrazić. Fabuła jest nudna, wolna i do tego w ogóle nas nieciekawi. Wydarzenia na ekranie mimo, że są makabryczne, jakoś nas w ogóle nie ruszają (mnie przynajmniej w ogóle nie poruszyły, ale nie wiem jak z wami?), gdyż nie czujemy więzi z bohaterami. Ich los jest dla nas całkiem obojętny. Jak dla mnie to tragedia stworzyć taką fabułę i do tego z bohaterami, na których nam w ogóle nie zależy. Albo to tylko moje spostrzeżenie...?
Zmienimy teraz trochę front i skomplementujemy produkcję, która pod względem technicznym jest perełką. Świetne kadry Warszawy i loty kamer, dodają życia obrazowi, który bez tego byłby na straconej pozycji. Rewelacyjne efekty specjalne napawają dumą, że być może odsuniemy w niepamięć włoską "Bitwę pod Wiedniem" w koprodukcji z Polską. Naprawdę wybuchy oraz kadry starej stolicy robią wrażenie. Do tego mamy bardzo dobrą muzykę Antoniego Łazarkiewicza, która odgrywa wielką rolę w tego typu produkcjach. Ogromna pochwała należy się jeszcze scenografom i charakteryzatorom, którzy swoją działkę wykonali wzorowo.
Przechodząc do postaci, należy na wstępie powiedzieć, że mamy tutaj w większości, nieznanych, młodych aktorów, których jest to pierwszy występ na dużym ekranie. Wiadomo, że jednym poszło gorzej, a innym lepiej. Dużym zawodem jest główny bohater Stefan, grany przez Józefa Pawłowskiego. Jest niczym zombie, który popatrzywszy w kamerę wygląda jakby chciał zabić widownię w kinie. Przez prawie cały film nie wyraża żadnych emocji. Snuje się tylko bezszelestnie prawie nic nie mówiąc. Można by uznać, że to szok po tym co zobaczył, jednak dlaczego od początku filmu taki jest? Dla mnie ten bohater był całkiem nijaki i gdy go widziałem to tylko chciałem aby już zniknął mi sprzed oczu. Natomiast świetnym aktorstwem może pochwalić się reszta aktorów na czele z Zofią Wichłacz – Alicja "Biedronka", która pokazała, że po prostu potrafi grać. Kibicuje jej, aby dalej podążała tą ścieżką.
W rozmowach o tej produkcji często porusza się tematy zbędnych scen, które psują odbiór. Cóż, ciężko się z tym nie zgodzić. Mamy scenę pocałunku przy skręcających pociskach, scenę seksu przy dość nieodpowiednim podkładzie muzycznym, oraz parę scen slow-motion, które niestety nie wyszły. Ciężko jest nawet domyślić się dlaczego one w obrazie Komasy się pojawiły. Niektóre bym w ogóle usunął, a inne przerobił. Najbardziej jednak raziła mnie chyba scena w technice slow-motion na cmentarzu z muzyką Czesława Niemena – Dziwny jest ten świat. Te dwie rzeczy się tak wykluczają, że to po prostu nie mogło wyjść. Co ciekawe w "Sali samobójców" reżyser nie miał takiego problemu, a sceny w spowolnieniu wyszły jak trzeba.
Dochodzimy do wniosku, że zapowiedzi filmu po prostu przerosły produkcję i ta im nie podołała mimo, że zapowiadała się rewelacyjnie. Niestety, ale nijaka, nudna fabuła i beznadziejna główna postać to zbyt dużo by pozytywnie ocenić obraz Komasy. Do tego nie interesuje, ani nie chwyta za gardło przy wręcz makabrycznych scenach poćwiartowanych ludzi. Uważam, że reżyser zbyt samowolnie potraktował swoje stanowisko przedstawiając własną "nieutemperowaną" wizję powstania i że nie było przy nim nikogo kto by tupnął nogą i powiedział: " Nie, to do wycięcia, a tamto do zmienienia!". Takim sposobem produkcję "Miasto 44" uważam za jedno wielkie rozczarowanie tego roku.
Na początek zacznijmy od fabuły filmu, która jest najgorszą rzeczą w tym filmie! Komasa pisząc scenariusz filmu chyba przeoczył pewien bardzo ważny dla fabuły element, mianowicie jej sens. Jak każda inna produkcja tak i ta potrzebowała solidnego wstępu, aby poznać większość bohaterów, jednak, to co jest w tym filmie to lekka przesada. Siedząc w tym kinie nieubłaganie czekamy aż coś się wreszcie na tym ekranie zacznie dziać. Kiedy w końcu wygląda na to, że akcja ruszyła do przodu okazuje się, że jest tak płytka i nijaka, że aż trudno to sobie wyobrazić. Fabuła jest nudna, wolna i do tego w ogóle nas nieciekawi. Wydarzenia na ekranie mimo, że są makabryczne, jakoś nas w ogóle nie ruszają (mnie przynajmniej w ogóle nie poruszyły, ale nie wiem jak z wami?), gdyż nie czujemy więzi z bohaterami. Ich los jest dla nas całkiem obojętny. Jak dla mnie to tragedia stworzyć taką fabułę i do tego z bohaterami, na których nam w ogóle nie zależy. Albo to tylko moje spostrzeżenie...?
Zmienimy teraz trochę front i skomplementujemy produkcję, która pod względem technicznym jest perełką. Świetne kadry Warszawy i loty kamer, dodają życia obrazowi, który bez tego byłby na straconej pozycji. Rewelacyjne efekty specjalne napawają dumą, że być może odsuniemy w niepamięć włoską "Bitwę pod Wiedniem" w koprodukcji z Polską. Naprawdę wybuchy oraz kadry starej stolicy robią wrażenie. Do tego mamy bardzo dobrą muzykę Antoniego Łazarkiewicza, która odgrywa wielką rolę w tego typu produkcjach. Ogromna pochwała należy się jeszcze scenografom i charakteryzatorom, którzy swoją działkę wykonali wzorowo.
Przechodząc do postaci, należy na wstępie powiedzieć, że mamy tutaj w większości, nieznanych, młodych aktorów, których jest to pierwszy występ na dużym ekranie. Wiadomo, że jednym poszło gorzej, a innym lepiej. Dużym zawodem jest główny bohater Stefan, grany przez Józefa Pawłowskiego. Jest niczym zombie, który popatrzywszy w kamerę wygląda jakby chciał zabić widownię w kinie. Przez prawie cały film nie wyraża żadnych emocji. Snuje się tylko bezszelestnie prawie nic nie mówiąc. Można by uznać, że to szok po tym co zobaczył, jednak dlaczego od początku filmu taki jest? Dla mnie ten bohater był całkiem nijaki i gdy go widziałem to tylko chciałem aby już zniknął mi sprzed oczu. Natomiast świetnym aktorstwem może pochwalić się reszta aktorów na czele z Zofią Wichłacz – Alicja "Biedronka", która pokazała, że po prostu potrafi grać. Kibicuje jej, aby dalej podążała tą ścieżką.
W rozmowach o tej produkcji często porusza się tematy zbędnych scen, które psują odbiór. Cóż, ciężko się z tym nie zgodzić. Mamy scenę pocałunku przy skręcających pociskach, scenę seksu przy dość nieodpowiednim podkładzie muzycznym, oraz parę scen slow-motion, które niestety nie wyszły. Ciężko jest nawet domyślić się dlaczego one w obrazie Komasy się pojawiły. Niektóre bym w ogóle usunął, a inne przerobił. Najbardziej jednak raziła mnie chyba scena w technice slow-motion na cmentarzu z muzyką Czesława Niemena – Dziwny jest ten świat. Te dwie rzeczy się tak wykluczają, że to po prostu nie mogło wyjść. Co ciekawe w "Sali samobójców" reżyser nie miał takiego problemu, a sceny w spowolnieniu wyszły jak trzeba.
Dochodzimy do wniosku, że zapowiedzi filmu po prostu przerosły produkcję i ta im nie podołała mimo, że zapowiadała się rewelacyjnie. Niestety, ale nijaka, nudna fabuła i beznadziejna główna postać to zbyt dużo by pozytywnie ocenić obraz Komasy. Do tego nie interesuje, ani nie chwyta za gardło przy wręcz makabrycznych scenach poćwiartowanych ludzi. Uważam, że reżyser zbyt samowolnie potraktował swoje stanowisko przedstawiając własną "nieutemperowaną" wizję powstania i że nie było przy nim nikogo kto by tupnął nogą i powiedział: " Nie, to do wycięcia, a tamto do zmienienia!". Takim sposobem produkcję "Miasto 44" uważam za jedno wielkie rozczarowanie tego roku.