Listy do M. 3
"Listy do M. 3" opowie historię kilku osób, którym w jeden magiczny dzień przydarzają się wyjątkowe chwile. Bohaterowie przekonają się o potędze miłości, rodziny, wybaczenia i wiary w to, że ten niezwykły świąteczny czas pełen jest niespodzianek.
gatunek: Komedia rom.produkcja: Polska
reżyseria: Tomasz Konecki
scenariusz: Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Łukasz Targosz
rok produkcji: 2017
budżet: -
ocena: 7,0/10
Jeszcze
więcej listów
Ostatnimi czasy wszyscy są skupieni na tworzeniu swoich własnych uniwersów, przez co zapominają, co tak naprawdę się liczy w pojedynczym filmie. Jego niezależność oraz wyjątkowość. Tymczasem wszyscy na siłę próbują stworzyć serię z niczego, aby zbić na tym jak najwięcej pieniędzy. Od strony producentów pomysł niezły, ale dla widzów może okazać się katastroficzny. Tymczasem na naszym rodzimym rynku tworzy się druga duża franczyza. Zaraz po "Pitbullu" Patryka Vegi rośnie nam uniwersum "Listów do M.". Potwierdzeniem tego jest już trzecia część, którą można zobaczyć na ekranach naszych kin. Było warto?
Ta część tak jak poprzednie miały to w zwyczaju opowie nam o losach kilkorga postaci, których losy się ze sobą splotą w czasie przed wigilijnym. Powracają do nas dobrze znani bohaterowie, ale także mamy okazję zobaczyć całkiem nowe postacie. Czyli nic nowego. Niemniej jednak podczas seansu da się dostrzec pewnego rodzaju różnice w stosunku do poprzedniej części. Jest to różnica jakości. I wbrew pozorom nie na grosze. Poprzednia część miała wiele problemów na tle fabularnym, jak i za sprawą mało ciekawych bohaterów. Przez to seans okazał się nie tak ujmującą podróżą, jak za pierwszym razem, ale nadal całkiem nieźle się sprawdzał jako urzekająca opowieść. Tym razem jednak twórcy ewidentnie wyciągnęli lekcję ze swoich błędów, dzięki czemu otrzymujemy produkt zdecydowanie lepszy niż "2" oraz zdecydowanie bardziej uroczy. Jak tego dokonano? Na sam początek postanowiono ograniczyć ilość wątków, co doprowadziło do ograniczenia ilości postaci. Poprzednia część strasznie z tego powodu cierpiała, albowiem posiadała za dużo jednego i drugiego. Tym razem zdecydowano się ograniczyć do dosłownie kilku, aby dać im większą możliwość zaistnienia na ekranie. Oczywiście po raz kolejny pojawia się ten sam problem. Niektóre z historii są ciekawsze od innych, a niektóre po prostu w filmie się znalazły się by zapchać dziury. Są też takie, które pomimo swojej prostolinijności okazują się wręcz kluczowe dla niektórych bohaterów. Koniec końców wszystko to bardzo ładnie się ze sobą klei, dzięki czemu całość prezentuje się naprawdę przystępnie. I choć niektóre wątki to tak zwane "zapchaj dziury" nie przeszkadza nam to, albowiem nawet pomimo tego opowieść okazuje się przyjemna dla oka i serduszka. Prawdę mówiąc, cały ten film można by określić mianem "feel good movie". Jego głównym założeniem są emocje, jakie towarzyszą nam podczas seansu. Oczywiście dobra fabuła, jak i wiarygodne postacie w tym pomagają, to jednak poprzednio udało się twórcom osiągnąć ten efekt nawet bez tego. Teraz jest podobnie albo nawet bardziej urokliwie i romantycznie. Seans potrafi dostarczyć nam wiele wzruszeń i radości, dzięki czemu nasz dzień stanie się odrobinę radośniejszy. Choć muszę przyznać, że nasze wersje "To właśnie miłość" posiadają zdecydowanie więcej lukru niż oryginał. Wszystkiego jest dwa razy więcej i bardziej, przez co dostajemy nieco aż zbyt wyidealizowany produkt. I nie chodzi mi o historie, ale raczej o to całe tło. Tak czy siak, w porównaniu do poprzednika jest zdecydowanie lepiej.
Bohaterowie to najważniejszy element tej produkcji. Część z nich kojarzymy, a reszta jest nowym nabytkiem. Na ekrany kin powracają krzykliwi Szczepan i Karina w wykonaniu Adamczyka i Dygant. Ich historia jak zawsze jest pełna niespodzianek, sprzeczek oraz humoru. Tym razem również was nie zawiodą. Ponadto mamy wątek Wojciecha, którego odgrywa Wojciech Malajkat. Jego opowieść jest bardzo poruszająca, ale także niesamowicie urokliwa. Na sam koniec mamy jeszcze Mela, czyli niesfornego i wiecznego Świętego Mikołaja, który tym razem zamiast być śmieszną dokładką fabularną zyskał miano pełnoprawnego bohatera. Od teraz możemy oglądać jego i Kazika (Mateusz Winek) perypetie od początku do samego końca. Muszę również przyznać, że jego historia jest naprawdę ciekawa i wciągająca no ale przede wszystkim pełna humoru i wzruszeń. Nowy jest wątek Gibona (Szyc) i Karoliny (Różczka), który prezentuje się naprawdę dobrze oraz historia Rafała (Filip Pławiak) i Zuzy (Katarzyna Zawadzka), który nie jest już tak ciekawy, ale nadal zjadliwy. Nie należy oczywiście zapomnieć o Andrzeju Grabowskim, który po raz kolejny potrafi nas zaskoczyć. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze bardzo dobra realizacja w postaci przyzwoitych zdjęć, dobrej muzyki, świetnie dopasowanych utworów muzycznych, a także ładnych scenografii. Za dużo w tym wszystkim lukru, ale da się przyzwyczaić.
Kiedy inni tworzą uniwersum Marvela, a jeszcze inni formują, jakąś tam ligę, my natomiast tworzymy własną serię komedii świątecznych. Niespotykane zjawisko, albowiem wątpię, by ktokolwiek wyprodukował aż trzy filmy o świętach, jadąc cały czas na jednym i tym samym pomyśle. Tylko my potrafimy takie rzeczy. Pozostaje tylko pytanie, ile jeszcze tylko listów będzie? Bo w nieskończoność ciągnąć się tego nie da.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz