Snippet
Wybitna lingwistka Louise Banks zostaje wezwana przez siły obronne kraju, by spróbować porozumieć się z wysłannikami innej cywilizacji po tym, jak gigantyczny obiekt zawisł nieruchomo tuż nad Ziemią. Nikt tak naprawdę nie wie, czy obcy przybyli na Ziemię w celach pokojowych czy może są zwiastunem inwazji. W zespole badawczym wspomagają ją pułkownik Weber i wybitny fizyk Ian Donnelly. Pełna napięcia metaforyczna opowieść o płynności czasu, tajemnicy, zdarzeniach, których ludzki umysł nie potrafi objąć intelektualnie.

gatunek: Thriller, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Denis Villeneuve

scenariusz: Eric Heisserer
czas: 1 godz. 56 min.
muzyka: Jóhann Jóhannsson
zdjęcia: Bradford Young
rok produkcji: 2016
budżet: 47 milionów $
ocena: 7,4/10










 
Kmrane ci-i¿

Wszyscy dobrze znamy ideę przyświecającym filmom z gatunku science fiction. To z reguły osadzone w kosmosie, alternatywnej rzeczywistości, albo dalekiej przyszłości produkcje, które lubią poruszać rozmaite tematy - od tych technologicznych, aż po egzystencjalne. Wszystkie z nich cechuje, jednak zawarta w nazwie tego gatunku fikcja, która niewiele ma wspólnego z nauką. To jedynie wymysły twórców jak i scenarzystów. Produkcje te cechują się wysokim budżetem, wielkim rozmachem oraz masą wybuchów, międzygalaktycznych pościgów, albo poznawania nowych form życia. Denis Villeneuve w swoim nowym filmie odwołuje się właśnie do pierwszego kontakt ziemian z obcymi formami życia. Jednakże robi to całkiem inaczej niż mogliśmy przypuszczać. Postanawia zwrócić swoją opowieść w całkiem nową stronę. Teraz rodzi się pytanie: Czy da się zrobić kameralne science fiction?

Louise to wybitna lingwistka, która po serii lądowań tajemniczych obiektów nad powierzchnią ziemi zostaje wezwana przez wojsko by nawiązać kontakt z tajemniczymi przybyszami. Zadanie okazuje się niezwykle trudne, ale nasza bohaterka nie poddaje się by, w końcu zdać sobie sprawę z ich prawdziwego celu przybycia. Czy to pozwoli jej zapobiec katastrofie? Reżyser obrazu czyli twórca "Labiryntu" i "Sicario" wraz z premierą swojego najnowszego filmu zabiera nas w niezwykłą podróż, która na zawsze zmieni to jak postrzegamy pewne rzeczy. Zaczynając od jednej z największych rewolucji czyli próbie przedstawienia historii science fiction jako bardzo kameralnego dramatu. Muszę przyznać, że pomysł ten niezwykle mnie zaintrygował, albowiem wyczułem w nim pewnego rodzaju powiew świeżości. Uwielbiam mieszanie gatunków przez co seans "Nowego początku" nie mógł umknąć mojej uwadze. Produkcja rozpoczyna się niezwykle lekkim i czułym wstępem ukazującym nam życie naszej bohaterki. Poznajemy wtedy z jaką osobą mamy do czynienia, a zarazem dowiadujemy się czego zdołała już w swoim życiu doświadczyć. Po tej całkiem szczegółowej analizie postaci przechodzimy do aktualnych wydarzeń czyli tytułowego przybycia obcych, a raczej tajemniczych dwunastu statków w kształcie muszelki. Od tego momentu produkcja znacząco przyspiesza i wciąga nas w tajemniczy świat obcych, który okazuje się niezwykle intrygujący i absorbujący. Dzięki wypracowanym w poprzednich filmach zabiegom reżyser świetnie radzi sobie z budowaniem tajemniczej aury, kształtowaniu uczucia niepewności oraz wrażenia nieustannie rosnącego napięcia. Szczególnie to widać i czuć przy pierwszym kontakcie jak również w wielu innych momentach. Niestety później dzieje się coś bardzo niedobrego, albowiem mamy wrażenie jakby cały urok filmu w jednej chwili zniknął, a nam ukazał się nieciekawy i nudny twór. Po zapoznaniu nas z głównym wątkiem fabuły oraz pozaziemskimi istotami opowieść zaskakująco zwalnia i momentalnie staje się mało atrakcyjna. Całe napięcie, które wcześniej zbudowano wyparowało, a nam zostało monotonne posuwanie się do przodu. Historia okazuje się być wtedy strasznie nijaka i mało intrygująca co wprowadza duży zastój w całej produkcji. Później reżyser stara się nadrobić stracony czas poprzez wprowadzenie do opowieści narracji, która w skrócie streszcza nam dalsze wydarzenia. W tym posunięciu widać pośpiech oraz chęć ponownego zaintrygowania nas obrazem, którą twórcy zaskakująco szybko utracili. Niestety poprzez zastosowanie tego zabiegu ucierpiała cała reszta. A w szczególności fabuła, która po tak wielkim przeskoku kompletnie straciła sens oraz wiarygodność. Przede wszystkim historia nabawiał się strasznych dziur oraz nieścisłości, które wychodzą w trakcie dalszego oglądania obrazu. Wygląda to tak jakby pominięto najciekawsze elementy opowieści zastępując je tymi mniej intrygującymi, ale dużo lepiej się prezentującymi. Sypie się również narracja, która ma problem ze zbudowaniem odpowiedniego napięcia, które wgniotłoby nas w fotel jak na zeszłorocznym "Sicario". Niestety, ale tego już w "Nowym początku" nie doświadczymy. Tak więc o ile fabuła obrazu zapowiadała się niezwykle obiecująco to niestety w trakcie trwania filmu cała jego magia gdzieś powoli się ulatnia zostawiając same resztki. Pierwszoplanową intrygę ratuje jedynie rewelacyjny zwrot fabularny, który wprowadza nas w konsternację oraz sprawia, że cała opowieść nabiera całkiem nowego znaczenia oraz wydźwięku. Niestety to za mało by ostatecznie wyjść na prostą. Na niekorzyść dzieła działa również niekonsekwencja reżysera co do stylu w jakim ukazana zostaje nam cała opowieść. Z jednej strony Denis Villeneuve kieruje się w stronę ambitnego sci-fi, ale o wydźwięku kameralnego dramatu, a zaś kiedy indziej powiela utarte hollywoodzkie schematy produkcji science fiction, gdzie wszystko ma być wielkie, potężne i dosadnie pokazane (kosmici). Niestety te dwa światy strasznie się kłócą co ostatecznie wprowadza straszny nieład do opowieści.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się już znacznie lepiej. Przede wszystkim mamy ciekawie zarysowaną główną bohaterkę – Louise, która posiadawszy niezwykłe zdolności językowe jest poproszona o nawiązanie kontaktu z obcymi. Zdecydowanie cieszy wiadomość, że jedyną osobą będącą w tym przypadku coś zrobić jest osoba z wykształceniem humanistycznym, a nie matematycznym jak to z reguły bywa. Ta odmiana wprowadza wiele świeżości do gatunku i sprawia, że możemy postrzegać całe zdarzenie od całkiem innej strony. Albowiem tym razem najważniejsze jest, aby się z nimi porozumieć. Dowiedzieć się po co przybyli i czego od nas chcą. A nasza bohaterka wydaje się być najlepsza w swojej dziedzinie. To niezwykle bystra, zdecydowana i młoda specjalistka, która nie boi się podejmować ryzyka. Niestety sama zmaga się również ze swoim życiem, które nie daje jej spokoju. W tej roli mamy świetną Amy Adams, która rewelacyjnie ukazuje nam wszystkie rozterki naszej postaci i udowadnia, że jej postać łączy z bohaterką "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" jedynie imię. Jednakże Adams jako jedyna jest na pierwszym planie. Wśród osób zapełniających dalsze wątki pojawiają się: bardzo dobry Jeremy Renner, poprawny Forest Wihtaker oraz Michael Stuhlbarg i Mark O'Brien. Obsada spisał się całkiem dobrze, aczkolwiek jedynie postać Adams jest tak bardzo wyeksponowana. Reszta pozostaje raczej w jej tyle.

Strona techniczna produkcji prezentuje się bardzo dobrze. Przede wszystkim mamy świetne zdjęcia, bardzo dobrą muzykę Jóhanna Jóhannssona oraz oczywiście efekty specjalne. Na uwagę z pewnością zasługuje wizualna koncepcja statku obcych, sposób w jaki się porozumiewają oraz wygląd przybyszy. Aczkolwiek z tym by się już kłócił. Odnośnie tłumaczenia tytułu filmu muszę przyznać, że pomimo iż polski odpowiednik nie ma nic wspólnego z jego oryginalną wersją, to jednak ostatecznie wydaje się być dużo lepszym rozwiązaniem. Jak obejrzycie film to zrozumiecie.

"Nowy początek" zapowiadał się na przełomowe dzieło, ale niestety nie wszystko wyszło tak jak twórcy tego chcieli. Przede wszystkim zawiodła strasznie chaotyczna linia dramatyczna produkcji, dziurawy scenariusz oraz mało emocjonująca końcówka obrazu. Na plus natomiast zdecydowanie pierwsza część filmu, główny zamysł produkcji oraz jeden wyjątkowy zwrot fabularny. Niestety najbardziej boli to, że filmowi brak konsekwencji w tonie prowadzenia akcji. Po seansie tak naprawdę nie wiadomo czy to miało być kameralne sci-fi czy kolejny hollywodzko podobny produkt? Albowiem twórca nieustannie balansuje pomiędzy obydwoma tymi stylami wprowadzając do opowieści niezłe zamieszanie. A przecież wszystko zapowiadało się tak dobrze. No nic, może w przyszłości ktoś zdecyduje się na bardziej drastyczne kroki, a jak na razie mamy możliwość oglądać sci-fi jakiego jeszcze nie było. I pomimo wszystkiego co tutaj napisałem film oglądało mi się bardzo przyjemnie. Być może dlatego, że lubię gdy ktoś łamie ustalane bariery i całkiem nieźle sobie z tym radzi. Koniec końców źle nie jest, ale mogło być znacznie lepiej.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Tytułowe trolle to przepełnione radością życia, rozśpiewane stworki, które obdarzono bajecznie kolorowymi włosami, układającymi się w niezwykłe fryzury. Magiczna kraina trolli zmieni się na zawsze, gdy jedna z jej mieszkanek, Poppy, wyruszy z misją ratunkową, która zaprowadzi ją w szeroki, nieznany dotąd świat.

gatunek: Animacja, Familijny, Fantasy
produkcja: USA
reżyser: Mike Mitchell

scenariusz: Jonathan Aibel, Glenn Berger
czas: 1 godz. 32 min.
muzyka: Christophe Beck
zdjęcia: Yong Duk Jhun
rok produkcji: 2016
budżet: 125 milionów $
ocena: 7,5/10









 
Jak posiąść szczęście?

Kiedy słyszymy nazwę Troll to przed naszymi oczami z pewnością pojawia się obrazek niezwykle obleśnego, wielkiego, pełnego gniewu oraz niezwykle głupiego zwierzęcia, którego zapewne nikt nie chciałby spotkać na swojej drodze. Taki wizerunek na przestrzeni lat wykreowały rozmaite filmy gatunku fantasy jak "Harry Potter", "Władca Pierścieni", "Hobbit" czy chociażby "Królewna Śnieżka i Łowca". Wszystkie uparcie twierdziły, że z trollami lepiej nie zadzierać bo są niebezpieczne. A co jeśli twórcy wszystkich tych filmów się pomylili? Co jeśli trolle to tak naprawdę przesłodkie, przeurocze i kulturalne stworki, które uwielbiają tańczyć i śpiewać i tańczyć i śpiewać i... i tak w nieskończoność? A więc? Co wy na to?

W najnowszej animacji studia Dreamworks trolle są ukazane nam z całkiem innej, nowej perspektywy. Przede wszystkim to niezwykle urocze, słodkie, niewielkie oraz zawsze szczęśliwe stworzonka, które jak już wcześniej wspomniałem zajmują się jedynie śpiewaniem oraz tańczeniem. Ich świat jednak nie jest całkiem idealny ponieważ od pokoleń są prześladowane przez Bergenów, którzy chcą je zjeść, aby posiąść ich szczęście i nie żyć już do końca życia w smutku. Kiedy kilkoro mieszkańców doliny Trolli zostaje porwanych przez jednego z Bergenów, księżniczka Poppy wyrusza im na pomoc z misją ratunkową. Pomaga jej Mruk, który w odróżnieniu od innych trolli nie śpiewa i nie tańczy. Czy tej dwójce uda się uratować porwanych przyjaciół, no i przede wszystkim czy nie dadzą się zjeść? Nie wprowadzając was w zbędną konsternację odpowiem, że wszystko skończy się szczęśliwie i nikt nie zginie. No prawie..., ale nie zaprzątajcie sobie tym głowy. Nie warto gdy tak naprawdę całość jest do przewidzenia. Tak samo jak fabuła tej animacji. Nie będę ukrywać, że filmowa opowieść jest niezwykle prosta, szablonowa oraz bardzo przewidywalna. Tak naprawdę nie ma sobą wiele do zaoferowania. W gruncie rzeczy wszystko to mogliśmy zobaczyć już dużo wcześniej. Twórcy nie serwują nam więc niczego odkrywczego, ani przełomowego. Po prostu lecą sprawdzonymi schematami, które choć dobrze się prezentują nie są w stanie zbytnio nas zachwycić, albowiem już je wcześniej widzieliśmy. Czym więc wyróżnia się ta bajka od innych? Powiem wam. Klimatem. Otóż okazuje się, że najważniejszą rzeczą podczas oglądania animacji jest jej nietuzinkowa atmosfera, która wypełniona po brzegi brokatem, lukrem oraz masą tańców i śpiewów okazuje się zaskakująco urzekająca. A więc o ile fabuła nie ukazuje nam nic odkrywczego, tak jesteśmy w stanie zachwycić się czymś całkiem innym co z reguły można by uznać za wręcz marginalną sprawę. Albowiem "Trolle" tak naprawdę bazują wyłącznie na całej tej otoczce. Czasami nawet zbyt karykaturalnej, ale w istocie taki jest jej urok. Nawet gdy historia okazuje się być nieskomplikowaną i szablonową opowieścią my jesteśmy w stanie zachwycić się pogodnym klimatem animacji, ciągłym tańczeniem, śpiewaniem oraz nieustannie wylewającą się z ekranu radością. Aż sami chcielibyśmy sobie coś zaśpiewać lub potańczyć.

Jeśli zaś chodzi o naszych uroczych bohaterów to są to całkiem zgrabnie skonstruowane postacie, które bez problemu polubimy. Wśród nich znajdą się te niepoprawnie optymistyczne, zbyt przesądne, całkiem pokręcone i te bardzo rozsądne. Wszystkie te zachowania są przedstawione bardzo dosadnie, aby każe dziecko bez problemu mogło zrozumieć charakter naszych bohaterów. Oczywiście dokonano tego, aby następnie nakreślić ich przemianę w trakcie trwania produkcji, podczas której nasze pociechy nauczą się, że nigdy nie należy popadać w skrajności, a kluczem do szczęścia jest równowaga pomiędzy każdym z uczuć. Czy to radość, miłość, gniew, szaleństwo, rozsądek oraz odwaga. Jednakże przez ekran przewija się również kilka wątków postaci Bergów, które również okazują się być kluczowe dla całej opowieści.

Strona techniczna produkcji prezentuje się bez zarzutów. Pierwszorzędny polski dubbing, zgrabne animacje, podkolorowany obraz, cukierkowy wydźwięk bajki oraz masa humoru. Oprócz tego pragnę zwrócić uwagę na fenomenalne tłumaczenia oraz wykonania zagranicznych piosenek w języku polskim. Odpowiedzialne za to osoby wykonały kawał dobrej roboty dzięki czemu w trakcie oglądania filmu możemy usłyszeć polskie wersje piosenek: True Color – Cyndi Lauper, Hello – Lionela Richie czy Can't Stop The Felling – Justina Timberlakea!

"Trolle" to nie jest wybitna bajka. Świadczy o tym przede wszystkim prosta i strasznie szablonowa opowieść, która praktycznie nie ma nam nic nowego do zaoferowania. Jednakże wszystkie te braki animacja nadrabia rewelacyjnym, przerysowanym do bólu słodkości klimatem, który poprawi nastrój nawet największej marudzie. To również zwariowana przygoda pełna roztańczonych i przeuroczych trolli, które umilą nam seans oraz pokażą, że nie wszystko da się rozwiązać tańcem oraz śpiewem. Nauczą nas o braterstwie, przyjaźni, ale również o zdradzie i rozczarowaniu. Pokażą, że praca zespołowa popłaca oraz, że szczęście jest w każdym z nas i wystarczy się na nie jedynie otworzyć. Tak więc pomimo wielu uproszczeń na polu fabularnym "Trolle" ogląda się zaskakująco lekko i przyjemnie. Choć animacja jest skierowana przeważnie do mniejszych dzieci, dorośli również nie powinni wyjść z seansu niezadowoleni, albo przynajmniej nieuśmiechnięci.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami. 
 
Korea, lata 30. XX wieku. Oszust z nizin społecznych postanawia podstępem rozkochać w sobie piękną Japonkę – dziedziczkę wielkiej fortuny – aby przejąć jej majątek. W tym celu umieszcza w jej najbliższym otoczeniu tytułową służącą – posłuszną sobie naciągaczkę, która ma zaskarbić względy milionerki i stać się jej zaufaną powiernicą. „Służąca” to opowieść o trójkącie miłosnym, pożądaniu, seksualnych fantazjach i wyrafinowanej zemście. Widziana z różnych perspektyw intryga z minuty na minutę diametralnie się zmienia, zmierzając ku przewrotnemu finałowi.

gatunek: Dramat, Thriller, Erotyczny
produkcja: Korea Południowa
reżyser: Chan-wook Park

scenariusz: Seo-Gyeong Jeong, Chan-wook Park
czas: 2 godz. 24 min.
muzyka: Yeong-wook Jo
zdjęcia: Chung-hoon Chung
rok produkcji: 2016
budżet: 8,8 milionów $
ocena: 9,0/10














Służba nie drużba


"Złodziejka" to powieść z 2002 roku napisana przez Sarę Waters. Osadzona w realiach wiktoriańskiej Anglii opowiada złożoną historię niezwykle intrygującego trójkąta miłosnego, który wymyka się spod kontroli. Książka doczekała się ekranizacji telewizyjnej oraz przedstawienia teatralnego. Jednakże sztuka Sary Waters posiada znacznie większy potencjał, który postanowił wykorzystać twórca "Oldboya" oraz amerykańskiego "Stokera" czyli Parka Chan-wooka.

Sook-hee to młoda złodziejka, która dostaje specjalne zadanie od swojego znajomego – Hrabiego Fujiwara. Ma przyjąć pracę służącej u panny Hideko, która mieszka w ogromnym dworze wraz ze wszystkimi możliwymi udogodnieniami. Jej zadaniem jest pchnąć ją do małżeństwa z hrabią, aby ten mógł przejąć jej niewyobrażalnie wielki majątek. Z początku wszystko idzie zgodnie z planem. Niestety kiedy całość zaczyna się coraz bardziej komplikować sprawy wymykają się spod kontroli. Wtedy już niczego nie można być pewnym... Pierwsza rzecz która zdecydowanie nas zachwyci podczas oglądania obrazu to zaskakująco dobrze przeniesiony klimat wiktoriańskiej Anglii w realia lat 30. XX wieku w Korei. Wydawać by się mogło, że zabieg tego typu okaże się niemożliwy do zrealizowania, ale ku naszemu zaskoczeniu reżyser świetnie sobie radzi z podmienianiem tła historycznego. Co ciekawe wyszło mu to tak dobrze, że w istocie można by pomyśleć, że całość została w oryginale stworzona pod filmową adaptację. Z kolei fabuła obrazu Parka Chan-wooka to istna orgia w trzech aktach. Już z samego początku reżyser z niezwykłą gracją oraz wdziękiem wprowadza nas w tę szalenie wciągającą opowieść i bez najmniejszego problemu udaje mu się nas uwieść zgrabną narracją, rozwijająca się intrygą, tajemnicą oraz niezwykle ciekawymi bohaterami. Ale to dopiero początek. Im dłużej film trwa tym coraz ciekawszy się staje. Główna w tym zasługa iście wybornego scenariusza, który w rewelacyjny sposób przeprowadza nas przez kolejne epizody opowieści. Jest niesamowicie szczegółowy, bardzo złożony oraz dopracowany na ostatni guzik. Wszystko w nim jest od początku do końca precyzyjnie przemyślane oraz zaplanowane. Oglądając produkcję bardzo łatwo to dostrzec, albowiem gdyby nie jego staranność i drobiazgowość cała opowieść posypałaby się już w drugim akcie. Dzięki niemu fabuła obrazu jest tak intrygująca, tak zaskakująco wciągająca oraz tak niesamowicie zagmatwana. Wydarzenia ekranowe zostały podzielone na trzy części, z których każda posiada osobną i całkowicie różniącą się narrację. Tym zabiegiem reżyser daje nam możliwość obejrzenia wcześniejszych zdarzeń z całkiem innej, niezwykle świeżej perspektywy. Ale to nie wszystko. Niezwykle ujmująca okazuje się jeszcze tajemnica oraz mrok opowieści, które wprowadzają do niej niepokój oraz grozę. Wiele rzeczy przez długi czas pozostaje dla nas tajemnicą przez co historia staje się jeszcze ciekawsza i bardziej wciągająca, albowiem chęć poznania prawdy jest dla nas niesłychanie ważna. Dzięki umiarkowanemu odkrywaniu przed nami kolejnych informacji produkcja dosłownie przykuwa nas do fotela kinowego i nie pozwala nam się ruszyć  ani a krok, aż do samiutkiego końca. Duża w tym zasługa rewelacyjnie napisanych postaci, które równie mocno są w stanie przyciągnąć naszą uwagę oraz sprawić, że z wypiekami na twarzy będziemy śledzić ich kolejne poczynania. Oprócz tego należy również zwrócić uwagę na niezwykle śmiały oraz kontrowersyjny wydźwięk produkcji, która nie stroni od ukazywania nagości, odważnych scen erotycznych, poruszania zagadnień homoseksualności oraz sprośnych obrazów bądź tekstów. Muszę pochwalić reżysera, że udało mu się zachować niesłychaną równowagę pomiędzy tymi wszystkimi aspektami dzięki czemu to opowieść jest w filmie najważniejsza, a nie cała ta erotyczna otoczka, która owszem jest ważnym elementem fabuły, ale nie na tyle by być wyniesiona ponad wszystko. A trzeba przyznać, że do przekroczenia tej granicy niewiele brakowało, albowiem nagromadzenie oraz siła z jaką reżyser ukazuje nam kontakt fizyczny pomiędzy postaciami mógł przeważyć nad znacznie ważniejszą oraz delikatniejszą rzeczą jaką jest fabuła obrazu. Niemniej jednak trzeba przyznać, że sceny dodają historii odrobinę charyzmy oraz pikanterii dzięki czemu jest w stanie wywołać na nas niemałe wrażenie. Warto również zawrócić uwagę na niesłychanie lekką oraz zgrabną narrację, która sprawia, że oglądanie produkcji to istna przyjemność. Park Chan-wook urzeka nas swoją gracją oraz wyrafinowaniem dzięki czemu jego film jest niezwykle emocjonalny. Do tego wszystkiego jest również filmem zaskakująco prostym i bezproblemowym w odbiorze co z pewnością niejednego zdziwi.

Jednakże "Służąca" to również niezwykle dopracowana opowieść pod względem charakteryzacji postaci. Przede wszystkim mamy fenomenalnie nakreślonych bohaterów, którzy następnie są bezbłędnie sportretowani przez wyśmienitych aktorów. Filmowe sylwetki to niezwykle intrygujące oraz tajemnicze osobowości, które na pierwszy rzut oka wydają się być niezwykle prostolinijne, kiedy tak naprawdę skrywają swoje drugi oblicze. Ich dwoistość jest niesłychanie pociągająca dzięki czemu im bardziej zagłębiamy się w opowieść tym coraz lepiej poznajemy naszych bohaterów  i uświadamiamy sobie, że tak naprawdę nic o nich nie wiemy. To ciągłe odkrywanie jest niezwykle fascynujące oraz niesamowicie pochłaniające. Na pierwszym planie mamy fenomenalną Min-hie Kim jako Hideko, rewelacyjną Tae-ri Kim jako Sook-hee oraz świetnego Junga-woo Ha jako Hrabię Fujiwara. Postacie te tworzą zaskakujący nas na każdym kroku trójkąt, który z czasem zaczyna być niezwykle toksyczny. Na ekranie pojawiają się również Jin-woong Jo jako wujek Kouzuki oraz Hae-suk Kim jako panią Sasaki. Obsada spisał się fenomenalnie i nie można jej absolutnie niczego zarzucić.

Niesamowite wrażenie wywołuje na nas również niesłychany rozmach z jakim wykonano produkcję. Świetna muzyka, ciekawe zdjęcia, przepiękne krajobrazy, świetny montaż oraz efekty specjalne. Nie należy zapominać również o rewelacyjnych kostiumach, wybornej charakteryzacji oraz przepięknej scenografii. Urzekający jest również wyjątkowy klimat produkcji. W opowieści oprócz grozy, tajemnicy oraz mroku nie zabraknie również lekkości, wyrafinowania oraz odrobiny humoru.

"Służąca" Parka Chan-wooka to doprawdy wybitne dzieło, obok którego nie można przejść obojętnie. Przede wszystkim ze względu na fenomenalną fabułę, genialnie zarysowaną pierwszoplanową intrygę, perfekcyjne nakreślone postaci, wybitne aktorstwo oraz rewelacyjne wykończenie. Do tego dochodzi jeszcze niezwykle mocny i emocjonalny przekaz oraz liczne poruszanie kontrowersyjnych tematów. Natomiast sam obraz ku naszemu zdziwieniu jest niezwykle delikatny, wyrafinowany oraz zaskakująco przyjemny w odbiorze. Choć reżyseria "Służącej" przyczyniła się do znalezienia się Parka Chan-wooka na czarnej liście reżyserów prezydenta Korei Południowej, to sądzę jednak, że twórca niczego nie żałuje, albowiem jego najnowszy obraz dosłownie zwala z nóg.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Thriller inspirowany prawdziwymi wydarzeniami z początku lat 70-tych. Główny bohater filmu, Janusz Jasiński, jest młodym porucznikiem milicji. Po kolejnych niepowodzeniach śledztwa w sprawie brutalnych zabójstw kobiet, zostaje mianowany nowym szefem grupy dochodzeniowej. Stara się zrobić wszystko, by wykorzystać życiową szansę i złapać seryjnego mordercę. Jak wiele będzie w stanie poświęcić dla śledztwa? 

gatunek: Kryminał, Thriller, Psychologiczny
produkcja: Polska
reżyser: Maciej Pieprzyca

scenariusz: Maciej Pieprzyca
czas: 1 godz. 57 min.
muzyka: Bartosz Chajdecki
zdjęcia: Paweł Dyllus 
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 7,5/10












Jak to jest być Wampirem?


Ostatnimi czasy na ekranach naszych kin pojawiło się całkiem sporo polskich produkcji kryminalnych. W zasadzie nie powinno być w tym nic dziwnego. Kryminał to bardzo popularny i zawsze na czasie gatunek tak więc nigdy się nikomu nie znudzi. Jednakże zastanawiam się teraz czy to jego uniwersalność czy najzwyklejszy w świecie kaprys sprawił, że przez Polskę przewija się właśnie fala niosąca całe mnóstwo filmów z tego gatunku. Nie tak dawno przecież mieliśmy możliwość oglądać "Prostą historię o morderstwie". Ale wbrew moim wcześniejszym wątpliwościom wychodzi na to, że to nie kaprys, a raczej świadome działanie, albowiem tylko takie kojarzy nam się z produkcją na poziomie.

Maciej Pieprzyca w swoim autorskim filmie zabiera nas w świat Wampira z Zagłębia, który terroryzował Polskę od lat 70-tych mordując kobiety. W różnym wieku, rozmaitej budowy oraz o odmiennym wyglądzie. Poprzez swoje czyny stał się zmorą policji, która pomimo usilnych starań nie była w stanie go złapać. Teraz dochodzenie przejmuje młody i niedoświadczony Janusz Jasiński. Ku zaskoczeniu wszystkich udaje mu się zmotywować zespół i wprowadzić wiele nowych i niekonwencjonalnych metod, które według niego pomogą mu złapać zabójcę. Jednakże z czasem okazuje się, że cała ta sprawa zdaje się przerastać naszego bohatera. Czy uda mu się doprowadzić śledztwo do szczęśliwego końca? To pytanie pozostanie z nami, aż do samego końca omawianej produkcji, albowiem tak naprawdę reżyser ciągle odmawia nam ukazania prawdziwego oblicza śledztwa co w rezultacie czyni je jeszcze ciekawszym. Jednakże zaczynając od samego początku muszę przyznać, że reżyser z niezwykłą gracją oraz wdziękiem wprowadza nas w fabułę swojego filmu. Nie ma znaczenia czy jest się ekspertem w sprawie wampira czy może tak jak ja nie ma się o nim żadnego pojęcia. To bez znaczenia, albowiem twórca na wstępie całkiem sprytnie i bezboleśnie wyposaża nas w całą masę wartościowych informacji, które pomagają nam z łatwością zagłębić się w fabułę obrazu. Choć z czasem dochodzimy do wniosku, że tak naprawdę to była całkiem zbyteczna wiedza to i tak nie ma to dla nas znaczenia, albowiem przyswoiliśmy ją bez większych problemów. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się sylwetki naszych bohaterów, które okazują się być szalenie fascynujące. Oczywiście nie oznacza to, że reżyser potraktował jedno z najsłynniejszych śledztw w kraju po macoszemu. Wręcz przeciwnie. To właśnie nasi bohaterowie są głównym katalizatorem przebiegu całego dochodzenia co czyni oba te aspekty szalenie ważnymi dla zrozumienia całości. Fabuła obrazu ukazuje nam niezwykle intrygującą, bardzo wciągającą oraz niezwykle zaskakującą historię, która momentalnie nas pochłania. Przede wszystkim ze względu na bardzo zawiłą i skomplikowaną intrygę wiążąca się ze złapaniem wampira. Twórca bardzo profesjonalnie podchodzi do całej sprawy dzięki czemu ukazuje nam całość w najdrobniejszych szczegółach, abyśmy mogli przeanalizować każdy skrawek informacji w poszukiwaniu prawdy. Jednej i najważniejszej informacji, która naprowadzi nas na jakikolwiek ślad naszego przestępcy. Z samego początku jest dosyć łatwo. Choć może wam się to wydawać dziwne to w istocie tak jest. Choć tropienie mordercy nie idzie naszemu bohaterowi najlepiej to i tak w porównaniu do tego co ma nastąpić później wydaje się być bułką z masłem.  Albowiem w tym przypadku mamy do czynienia z całkiem innym modelem przebiegu śledztwa. Z reguły początek jest najtrudniejszy, albowiem od czegoś trzeba zacząć. Później jest coraz łatwiej, albowiem zbliżamy się coraz bliżej do prawdy i całość zdaje się zmierzać ku szczęśliwemu końcowi. Jednakże w naszym przypadku jest całkiem odwrotnie. Im dłużej trwa śledztwo tym coraz bardziej zawiłe i nieoczywiste się staje. Sprawy nie polepsza również podejrzany w tej sprawie, który budzi poważne wątpliwości. Wszystko sprowadza się do tego, że zamiast czynić postępy całe dochodzenie tak naprawdę cofa się do tyłu i pokazuje jak bardzo zboczyło z zawczasu ustalonego kierunku. Ukazane nam zostają nie tylko mechanizmy jakie wtedy funkcjonowały, ale również obyczaje PRL-u, który tak jak nasi bohaterowie jest prawowitą postacią całej opowieści. Twórca ukazuje nam również, że wprawiona w ruch machineria nie da się tak łatwo zatrzymać przez co jedyną możliwą opcją jest za nią podążać. Na dobre i na złe. Wbrew wszelkim przeciwnościom. Tylko wtedy da się uniknąć katastrofy. Co ciekawe owa metoda działa, ale jak się później okazuje ma swoje skutki uboczne, które zdają się przeważać nad jej wszystkimi zaletami. Trzeba przyznać, że reżyser w iście rewelacyjny sposób przedstawił nam przebieg całego dochodzenia wraz ze szczegółowym nakreśleniem postaci oraz niezwykle intrygującym i szokującym procesem sądowym, który powinien położyć kres całej tej szopce. To właśnie w filmie cenię najbardziej. Jego niezwykły przekaz, masę szokujących zwrotów akcji, grozę, niepewność oraz nieodstępujące nas na krok uczucie wątpliwości co do całego dochodzenia jak i sugerowaną przez twórcę potrzebę kwestionowania wszystkiego co widzimy. Zastanowić się nad tym podwójnie, aby rozważyć wszystkie za i przeciw. Niestety opowieść posiada również kilka pobocznych wątków, które nie zawsze są w takim stopniu intrygujące jak pierwszoplanowa intryga. Oprócz tego lubią nieco spowalniać tempo obrazu oraz odwracać od niej naszą uwagę. Jednakże koniec końców nie stanowią większego problemu dla świetnie skonstruowanej i ukazanej fabuły.

Jednym z najważniejszych elementów produkcji są jej bohaterowie, albowiem tak naprawdę na nich opiera się cała opowieść jak i pierwszoplanowa intryga. To oni są katalizatorem wszystkich wydarzeń ekranowych i to oni są sprawcami całego zamieszania związanego ze śledztwem w sprawie wampira. Kluczowa dla opowieści jest postać Janusza, na której barkach spoczywa cała historia. Ten młody i pełen pomysłów człowiek cechuje się wielkim zaangażowaniem, kreatywnością oraz oddaniem dla sprawy, które okazują się kluczowe na samym początku. Jednakże im dalej nasza postać zagłębiała się w sprawę tym bardziej się w niej zatraca. Owe dochodzenie dosłownie ją pochłania co powoduje wiele niepożądanych skutków ubocznych. Ale nie tylko to jest fascynujące. Zagadką również pozostaje niecodzienna więź pomiędzy detektywem, a jego głównym podejrzanym. Ta niezwykła anomalia nie miała prawa istnieć, a jednak jakoś utworzyła się pomiędzy tą dwójką. Takich niuansów w opowieści jest znacznie więcej, gdyż jest to niezwykle rozbudowana opowieść. W pierwszoplanowych rolach mamy rewelacyjnego Mirosława Haniszewskiego, który po prostu został stworzony do roli Janusza. Zaraz obok niego pojawia się rewelacyjny Michał Żurawski, bardzo dobry Tomasz Włosok, całkiem niezły Piotr Adamczyk, świetna Magdalena Popławska oraz fenomenalna Agata Kulesza, która pomimo roli drugoplanowej jest w stanie w kilka sekund skraść dla siebie cały ekran. Oprócz nich pojawili się również: Cezary Kosiński, Ryszard Zapała oraz Karolina Staniec. Oczywiście mamy jeszcze Arkadiusza Jakubika, aczkolwiek jego rola w filmie jest raczej trzeciorzędna. Tak czy siak obsada spisała się rewelacyjnie dzięki czemu opowieść jest taka wiarygodna.

Strona techniczna produkcji również prezentuje się całkiem dobrze, aczkolwiek do niej mam poważniejsze zastrzeżenia. Zaczynając jednak od pozytywów wymienię ciekawe zdjęcia, rewelacyjne kostiumy, genialną scenografię, charakteryzację itp. które sprawiły, że oglądając obraz mamy wrażenie obcowania z prawdziwym obrazem PRL-owskiej Polski. Natomiast moje zastrzeżenia kieruję w stronę topornego montażu, nie zawsze wpasowującej się w aurę obrazu muzyki oraz nie dokładnie nakreślonego klimatu produkcji.


"Jestem mordercą" to świetnie napisany, zekranizowany oraz zagrany kryminał, który się bardzo dobrze ogląda. Nawet nie spostrzeżemy kiedy minęły nam dwie godziny podczas oglądania seansu. To wszystko za sprawą wciągającej opowieści, intrygującego i nietuzinkowego dochodzenia oraz fenomenalnie napisanych postaci. Niestety obraz ma problem z wątkami pobocznymi oraz nie do końca przekonującym wykończeniem. Ale niestety największym problemem obrazu jest jego toporny wydźwięk. Produkcji często brakuje lekkości, gracji oraz tak zwanego wyluzowania. Większość zdarzeń rozgrywa się raczej w gęstej i napiętej atmosferze, która źle wpływa na odbiór obrazu. Niestety, ale jest to również wina topornego montażu, jak i nie zawsze dopasowanej muzyki. Szkoda, że poprzez niedopracowanie pewnych szczegółów obraz sporo na tym traci, ale dzięki świetnemu scenariuszowi i reżyserii Macieja Pieprzycy bez problemu jest w stanie się obronić.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Schyłek drugiej wojny światowej. Armia amerykańska toczy ciężkie walki z Japończykami o każdy skrawek lądu na Pacyfiku. Strategicznym celem jest wyspa Okinawa, której zdobycie może oznaczać ostateczną klęskę Japonii. Wśród setek tysięcy amerykańskich żołnierzy trafia tu Desmond T. Doss, sanitariusz, który ze względu na przekonania odmówił noszenia broni. Traktowany z nieufnością, oskarżany o tchórzostwo, wkrótce udowodni jak bardzo się wobec niego mylono. Podczas najcięższych starć, wielokrotnie ryzykując życiem, wydostaje z ognia walki ponad 70 rannych żołnierzy. Tak rodzi się legenda bezbronnego bohatera.
  
gatunek: Dramat
produkcja: Wielka Brytania, Francja
reżyser: Mel Gibson
scenariusz: Robert Schenkkan, Andrew Knight
czas: 2 godz. 11 min.
muzyka: Rupert Gregson-Williams
zdjęcia: Simon Duggan
rok produkcji: 2016
budżet: 40 milionów $
ocena: 8,5/10








 
Nowe oblicze bohaterstwa

Wojna to straszna rzecz. Nie ma z niej żadnego pożytku. Nawet wtedy gdy odnosi się zwycięstwo zawsze są jakieś straty. Dlatego tak bardzo podziwiamy osoby, które walczyły w wojnach, albowiem są one dla nas przykładem niezwykłego męstwa i odwagi. Niejeden film opowiadał już o bohaterskich wyczynach żołnierzy walczących na froncie. Ukazywano nam w nich ich niezłomność, oddanie dla sprawy oraz poświęcenie. Albowiem to właśnie dzięki nim możemy żyć w przypuszczalnie wolnym i bezpiecznym świecie. Jednakże okazuje się, że przez cały ten czas nie docenialiśmy dokonań całkiem innej grupy. Równie odważnych, albo nawet odważniejszych ludzi niż żołnierze. Ten film jest właśnie o jednym z nich.

Ale czymże wyróżniałaby się ta historia gdyby opowiadała o zwykłym sanitariuszu. Nie. To musi być wyjątkowa postać, a nie pierwsza lepsza z brzegu. Filmowy Desmond Doss w istocie spełnia te warunki. Produkcja skupia się na losach młodego chłopaka, który tak jak reszta mężczyzn pragnie zaciągnąć się do armii. Jednakże nie po to by zabijać, ale ratować. Otóż Desmond pragnie zostać wojennym sanitariuszem i obiecuje, że nigdy nie sięgnie po broń palną. Wśród pozostałych rekrutów wzbudza swoim zachowaniem nieufność, a nawet wrogość. Jednakże pozostaje wierny wobec swoich prawd co ostatecznie pozwala mu znaleźć się na polu walki jako sanitariusz. Właśnie wtedy narodziła się o nim legenda... Najnowszy film Mela Gibsona rozpoczyna się w samym środku walki. Wszędzie mamy strzelających żołnierzy, wybuchające ciała oraz krew tryskającą na wszystkie strony. Prawdziwy i makabryczny obraz wojny. Jednakże chwilę później przenosimy się spokojniejszego miejsca, w którym jesteśmy w stanie dostrzec wydarzenia z młodości naszego bohatera. Twórca bardzo zgrabnie połączył oba światy dzięki czemu udało mu się niezwykle gładko wprowadzić nas w fabułę swojego nowego obrazu. Następnie historia przenosi nas o 16 lat do przodu, w miejsce w którym tak naprawdę zaczyna się akcja naszej produkcji. Pamiętajcie jednak, że to nie film o wojnie, a o człowieku, który na wojnę poszedł. Jest to niezwykle ważna informacja dla każdej osoby sięgającej po tę produkcję. Albowiem najważniejsza jest tutaj osoba, a nie cała reszta. Z tego właśnie powodu początek jest taki długi, albowiem ukazuje nam długą drogę jaką musiał przebyć nasz bohater, aby w końcu znaleźć się na polu walki. Bez broni, ale pełen odwagi i nadziei. Jednakże pomimo tak długiego wstępu, który momentami może wydać się nawet odrobinę nużący trzeba przyznać, że reżyser i tak bardzo dobrze poradził sobie z jego przedstawieniem. Udaje mu się wyciągnąć z opowieści to co najważniejsze i już we wstępie ukaz nam wielkość swojej postaci. Rekompensuje tym wszystkie pojedyncze wpadki, które mogły by nas zniechęcić do dalszego oglądania. A wiadomo przecież, że najlepsze zostawił na koniec. Fabuła produkcji pomimo niewielkich dłużyzn na początku, prezentuje się niezwykle intrygująco. Jest zaskakująco wciągająca oraz nieprawdopodobnie świeża, albowiem twórcy podchodzą do pojęcia wojny od całkiem innej strony. Tak jak widzą ją sanitariusze. I nie jest to bynajmniej nieciekawe spojrzenie na całą sprawę. Wręcz przeciwnie jest to niezwykle intrygujące i pochłaniające doświadczenie, które nie polega na zabijaniu, ale na ratowaniu istnień ludzkich. Właśnie dzięki temu produkcja Gibsona posiada tak wspaniały wydźwięk oraz moc, albowiem odnosi się do czegoś całkiem innego, co do tej pory wydawało się nieciekawym i nie wartym sfilmowania. Oczywiście należy zwrócić uwagę na niezwykle szczegółowy i starannie napisany scenariusz, który ukazuje całą opowieść w rewelacyjny sposób. Jedną z najważniejszych rzeczy jest niezłomna postawa naszego bohatera, który wbrew wszystkim przeciwnościom nieustannie brnie dalej. Nawet pod groźbą odpowiedzenia za konsekwencje swoich czynów nie zbacza ze swojej ścieżki i dzielnie stawia następny krok. Dzięki świetnej narracji możemy wraz z naszym bohaterem przeżywać jego wzloty i upadki, aby następnie stać się świadkami jego niezwykłej woli walki, niesamowitej odwagi oraz zaskakującej siły wewnętrznej, która pozwoliła mu dokonać tak śmiałych i niebezpiecznych czynów. Opowieść posiada również bardzo wyeksponowany wątek religijny tyczący się naszej postaci, która była bardzo pobożna. W istocie to właśnie dzięki pomocy Boga Desmond był w stanie dokonać tego niezwykłego czynu. W dzisiejszych czasach zapomina się o czymś takim jak wiara, albowiem jest to niewygodne. Natomiast Mel Gibson w swoim filmie dosadnie podkreśla, że to ona okazała się zbawcza nie tylko dla naszej postaci, ale również dla wszystkich żołnierzy, którzy w niego wierzyli. To dopiero jest coś! Co ciekawe reżyser z niezwykła gracją podchodzi do tego tematu dzięki czemu oglądając obraz nie mamy wrażenia, że próbuje nam coś na siłę udowodnić. On nam po prostu to pokazuje. Bez większych spięć i karykaturalnych tworów co ostatecznie pozwala mu zachować czystą ideę, z którą wiara powinna nam się kojarzyć. Oczywiście w historii nie mogło zabraknąć również miłości, która jest równie ważnym elementem całości jak cała reszta. Natomiast świetnie zbilansowana opowieść okazuje się być zaskakująco lekka i przyjemna w odbiorze pomimo ciężkiej tematyki.

Od strony aktorskiej produkcja okazuje się być równie zaskakująca co fabuła obrazu. Przede wszystkim ze względu na aktora odgrywającego główną postać czyli Desmonda Dossa. Niezwykle odważnego, wiernego swoim ideom oraz niezłomnego młodzieńca, który zapisał się na kartach historii dokonując czegoś większego niż jego koledzy. Albowiem on nie zabijał. Nie wystrzelił ani jednego pocisku, ale za to ocalił ponad 70 żołnierzy rannych w bitwie. Dokonał rzeczy, która się nikomu nie śniła przez co stał się legendą. W tej roli mamy oszałamiającego Andrew Garfielda, który zaprezentował sobą istny popis aktorski jakiego nie widziałem od czasów "Social Network". On nie gra Desmonda Dossa. On nim jest! Nigdy bym nie przypuszczał, że aktor ten tak bardzo mnie zaskoczy. Oprócz niego na ekranie możemy zauważyć: świetnego Sama Woringtona, bardzo dobrą Teresę Plamer, równie zachwycającego Hugo Weavinga, wzorowego Lukea Brceya oraz rewelacyjnego Vincea Voughna, który po raz kolejny po "Detektywie" świetnie prezentuje się w nie komediowej roli. Obsada prezentuje się wręcz wyśmienicie dzięki czemu obraz staje się jeszcze bardziej wiarygodny.

Pod względem technicznym obraz po raz kolejny zachwyca. Przede wszystkim mamy bardzo dobre zdjęcia, klimatyczną muzykę, świetne efekty specjalne, rewelacyjny montaż oraz genialną charakteryzację. Warto zwrócić również uwagę na to, że reżyser ukazał nam niezwykle brutalny obraz wojny, w którym wnętrzności wylatują w powietrze, trup ściele się gęsto, a całość jest zaskakująco prawdziwa i emocjonująca. Opowieści nie zabraknie również świetnie zbudowanego napięcia, dramaturgii oraz odrobiny grozy.

"Przełęcz ocalonych" to powrót Mela Gibsona nie tylko do Hollywood, ale również na arenę międzynarodową. Twórca rewelacyjnego "Braveheart. Waleczne serce" powraca w wielkim stylu po latach życia w niełasce. Trzeba jednak przyznać, że reżyser ma dryg do tworzenia ciekawych i wyjątkowych produkcji. To samo tyczy się omawianego dzisiaj filmu. Niezwykle intrygująca, wciągająca i prawdziwa historia idzie w parze z fenomenalnym aktorstwem oraz perfekcyjnym wykończeniem. Wszystkie te rzeczy natomiast składają się na wyjątkowy seans, który gwarantuje nam niesamowite wrażenia. Oczywiście nie należy zapominać o najważniejszym aspekcie produkcji, którym jest jej przekaz mówiący o niezwykłym męstwie bez broni. Jest to również pewnego rodzaju apel do tego aby nie zabijać się nawzajem, albowiem nie po to zostaliśmy stworzeni. Ja odbieram ten film również jako hołd dla wszystkich sanitariuszy, którzy tak jak Desmond Doss ryzykowali swoje życie by ratować innych. Pomijając naszego bohatera warto na to zwrócić uwagę, albowiem takie osoby musiały troszczyć się nie tylko o siebie, ale również o innych. Posiadać niezwykle silną psychikę, zdolność pracy w trudnych warunkach oraz być jeszcze bardziej odważniejszym niż sami żołnierze. Nikt nie może się równać z osobą wychodzącą z bezpiecznej kryjówki i biegnącej przez pole walki po to aby pomoc innym. To prawdziwe męstwo.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Gdy major Susan Turner , kierująca jednostką dochodzeniową, w której przed laty pracował Jack Reacher, zostaje aresztowana za zdradę, Jack nie cofnie się przed niczym, by udowodnić jej niewinność, a przy okazji odkryć potężny spisek rządowy z udziałem armii.

gatunek: Dramat
produkcja: Wielka Brytania, Francja
reżyser: Ken Loach
scenariusz: Paul Laverty
czas: 1 godz. 40 min.
muzyka: George Fenton 
zdjęcia: Robbie Eyan 
rok produkcji: 2016
budżet: - 
ocena: 4,0/10














On wrócił, ale czy jeszcze powróci?


Filmy akcji mają to do siebie, że ich elementem napędowym jest z reguły jedna, niezwykle wyjątkowa postać, która oprócz tego dodatkowo podtrzymuje całą opowieść na swoich barkach. Taki właśnie był "Jack Reacher: Jednym strzałem" z 2012 roku w reżyserii Christopher McQuarrie. Tytułowy bohater, w którego wcielał się Tom Cruise był podporą całej historii dzięki czemu pomimo kilku wpadek był w stanie bez problemu dociągnąć cała opowieść do szczęśliwego końca. Natomiast sama produkcja okazała się wielkim hitem i doczekała się kontynuacji. Jednakże czy powrót tego bohatera można zaliczyć do udanych?

Niestety nie i to widać już na samym początku najnowszej owej produkcji. Jack Reacher to były wojskowy, który zrezygnował ze swojej dobrze płatnej i sytuowanej posady na rzecz życia wolnego strzelca, samotnie podróżując z miejsca na miejsce i zwalczając przestępstwo według swoich własnych zasad. Kiedy porucznik Turner zostaje aresztowana ze względu na szerzenie korupcji w biurze Reacher wyczuwa postęp i pomaga niesłusznie oskarżonej porucznik dotrzeć do prawdy. Struktura fabularna drugiego filmu z cyklu jest bardzo podobna to tej znanej nam z pierwszej części. Mamy problem, niezwykle przekonujące poszlaki, poszkodowanego oraz tajemnicę nie do rozwiązania. Na to wszystko jeszcze Jack Reacher, któremu nie straszne są mordercze pościgi, liczne potyczki w ręcz oraz mściwy czarny charakter. Wszystko to ukazane w jednym filmie zdecydowanie powinno sprawić nam przyjemność. Niestety tak nie jest. Okazuje się, że nawet powtarzając pewne schematy należy to robić z głową, a nie jak automat według ustalonych reguł, albowiem takie działanie prowadzi donikąd. Najlepszym tego przykładem jest omawiany dzisiaj seans. Pomimo wielu atrakcyjnych i mających wywołać u nas przyspieszone bicie serca elementów film prezentuje się strasznie niemrawo. Fabuła produkcji jest powolna, niezbyt intrygująca i mało wciągająca przez co nie zawsze jest w stanie skupić na sobie naszą uwagę. Na samym początku opowieść całkiem sprawnie się rozkręca i potrafi zaintrygować. Jednakże im dłużej film trwa tym nudniejszy się staje. Wydarzenia ekranowe wydają się być rozciągane do granic możliwości przez co cała historia staje się niezwykle długa i mało atrakcyjna. Opowieść zamiast być sprytnie skondensowana jest niepoprawnie rozwleczona co czyni z niej jeszcze większą papkę niż można by przypuszczać. Pomimo pędzącej akcji, nieustannych pościgów i bójek ciężko nam jest spokojnie zająć się oglądaniem seansu gdy nie widzimy w tym najmniejszego sensu. Niestety, ale oglądając "Jacka Reachera: Nigdy nie wracaj" jedyne uczucie jakie czujemy to zażenowanie oraz wielkie rozczarowanie. Inaczej tego się nazwać nie da gdy oglądając niezwykle wartkie sceny, które powinny wzbudzić w nas silne emocje, my zamiast się tym podekscytować czujemy raczej rozpacz. Nie wiem czy to samo czuli scenarzyści pisząc tę historię, ale założę się, że tak bo nie są oni w stanie wzbudzić w nas ani jednej emocji podczas całego seansu. Wszystkie wydarzenia są rozegrane na jednym poziomie co sprawia, że produkcja jest niesamowicie nijaka i bez charakteru. Brak jej charyzmy, dawnej werwy oraz zaangażowania w zdarzenia ekranowe. Twórcy kompletnie odstawili na bok jakąkolwiek kreatywność oraz swobodę kręcenia przez co nakręcili strasznego kloca, który jest ciężko strawny nawet dla fanów gatunku. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Brak oddania. Mam wrażenie, że twórcy tego obrazu pracowali przy nim na siłę, albo zostali zmuszeni do napisania tej opowieści, a następnie sfilmowania jej. Doprawdy dawno już nie widziałem takiego filmu akcji, w którym ewidentnie da się dostrzec brak zaangażowania oraz oddania twórców w stworzenie czegoś godnego zobaczenia. No bo przecież nawet najgorsze szmiry, gdzie kuleje fabuła i narracja są w stanie urzec nas głównymi bohaterami, którzy posiadają werwę i charyzmę, której twórcy się trzymają. W tym przypadku mamy sytuację całkiem na odwrót. Znośną fabułę, ciekawych bohaterów, ale fatalną realizację całej opowieści. Jak mamy z przekonaniem oglądać coraz to zmyślniejsze wyczyny Jacka Reachera, gdy sami twórcy nie są przekonani co do jego działań oraz mają kompletnie gdzieś co się z nim dalej stanie. Gdyby tego nie zabrakło można by przemilczeć słabe punkty obrazu, albowiem jego największą zaletą wtedy byłby przyjemny odbiór. Niestety tak się nie stało.

Strona aktorska filmu również zawodzi a wszystko to za sprawą głównego bohatera Jacka Reachera. Nie wiem czy takie były zamiary twórców wobec tej postaci, ale z pewnością nie wyszło im to co zamierzali osiągnąć. Rozumiem, że pragnęli nieco poeksperymentować ze swoją postacią i ukazać ją nieco w innym świetle, ale niestety polegli wykonując to zadanie. Głownie pod względem samej konstrukcji naszego bohatera oraz drastycznych różnic pomiędzy jego wcześniejszym, a obecnym wcieleniem. Jack Reacher przede wszystkim sprawia wrażenie nieobecnego, mało przekonującego oraz zaskakująco zdystansowanego człowieka jak na byłego wojskowego. Obserwując jego poczynania możemy odnieść wrażenie jakby pomiędzy pierwszym, a kolejnym jego pojawieniem się na ekranach kin minęło co najmniej kilkadziesiąt lat. Nasza postać sprawia wrażenie wycofanej, podstarzałej i niezwykle zgorzkniałej osoby, której brak dawnej ikry. Wszystko robi od niechcenia, jakby mu na tym kompletnie nie zależało. Ja wiem, że starano się tym zabiegiem wprowadzić nieco świeżości do filmu, ale zrobiono to tak nieudolnie, że aż szkoda na to patrzeć. Nawet Tom Cruise nie był w stanie tego obronić ze specjalną postarzającą charakteryzacją jakby mu przybyło lat oraz kilogramów na twarzy. Oprócz niego w obsadzie znaleźli się: Cobie Smulders, Aldis Hodge, Danika Yarosh, Patrick Heusinger jako główny antagonista oraz Holm McCallany. Obsada zaprezentowała się całkiem przyzwoicie i tym razem przynajmniej złoczyńca wypadł odrobinę lepiej niż poprzedni.

Co do strony technicznej nie mam większych zastrzeżeń. Są dobre efekty specjalne, przyzwoite zdjęcia, pobrzękująca w tle muzyka i masa pościgów, bójek oraz strzelanin. Czyli tego co tygrysy lubią najbardziej. Niestety tym razem wszystko to zostało podane nam w mało intrygującej i przystępnej formie przez co nawet te najprostsze rzeczy nie są w stanie nas ucieszyć. Brakowało mi również w tej części odrobiny humoru, który odciążył by zbyt nadętą i sztucznie poważną atmosferę filmu. Niestety tego też się nie udało się twórcom dokonać. Szkoda.

"Jack Reacher: Nigdy nie wracaj" to zaskakująco zły produkt, który jeszcze gorzej definiuje zasadę kontynuacji. Ma w sobie niby wszystko to czego trzeba, ale tak naprawdę jest bardzo ubogi. Twórcom można by wybaczyć słaby scenariusz, nieciekawą i rozwleczoną historię, a nawet mało wiarygodną transformację głównego bohatera gdybym tylko widział, że film został stworzony z pasją oraz oddaniem. Gdybym dostrzegł w nim charyzmę oraz zaangażowanie twórców w jego tworzenie. Niestety w filmie nie dostrzegam takich cech co czyni go jeszcze gorszym. No bo co to za film akcji, którego się nie da oglądać? W tym przypadku Jacku Reacherze nigdy nie wracaj. No chyba, że zaprezentujesz nam godną kontynuację pierwszej części.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Niesamowicie wzruszająca i pełna humoru historia dojrzałego mężczyzny, który decyduje się pomóc samotnej matce z dwójką dzieci stanąć na nogi. Jednak gdy sam zacznie starać się o rentę, trafi w tryby bezdusznej, biurokratycznej machiny niczym z powieści Franza Kafki. Pomimo obojętności urzędników i kolejnych wyzwań, jakim muszą sprostać w codziennym życiu, Daniel i Katie na nowo odnajdą radość życia i prawdziwą przyjaźń.

gatunek: Dramat
produkcja: Wielka Brytania, Francja
reżyser: Ken Loach
scenariusz: Paul Laverty
czas: 1 godz. 40 min.
muzyka: George Fenton 
zdjęcia: Robbie Eyan 
rok produkcji: 2016
budżet: - 
ocena: 8,5/10









 
Ty i twój świat

Wielokrotnie mogliśmy napotkać na swojej drodze ludzi, albo też bohaterów filmowych, którym życie nie jeden raz dało w kość. Miotało nimi po kątach i porzucało jak zwykłego śmiecia. Jednakże pomimo wielu przeciwności udawało im się w końcu pokonać wszystkie przeszkody, a w wielu przypadkach wyjść nawet na prostą i zacząć swoje życie od nowa. O takich postaciach mówi się, że cały świat jest przeciwko nim. Można również wyróżnić osoby, które celowo próbują zwalczyć obecny stan rzeczy i robić wszystko na przekór tego co nam serwuje życie. Jednakże nikt nigdy nas nie przygotuje na stoczenie tej jednej i właściwej bitwy, od której wszystko zależy. Wtedy nagle okazuje się, że nasz wysiłek oraz wkład idą na nic, albowiem to nie od nich zależy podjęcie następnego kroku.

Daniel Blake to mężczyzna, który najlepsze lata życia ma już za sobą. Jednakże cieszy się z tego co mu jeszcze pozostało. Niestety nieoczekiwany zawał serca uniemożliwia mu wykonywanie  ukochanej pracy na pewien czas przez co jego świat staje na głowie. Aby do tego czasu nie pozostać bez grosza przy duszy składa wniosek o zasiłek. Niestety bardzo szybko okazuje się, że uzyskanie pieniędzy nie będzie takie łatwe. Pomimo diagnozy lekarza urząd stwierdza, że Daniel jest jednak zdolny do pracy. Tak się rozpoczyna jego walka z systemem, podczas której spotyka Kate – nową mieszkankę miasta, która również boryka się podobnymi, albo nawet większymi problemami.  Ken Loach reżyser filmu bardzo sprawnie wprowadza nas w świat głównego bohatera. Już na samym wstępie udaje mu się nas dostatecznie zaintrygować, dzięki czemu łatwiej nam jest wejść w głębię obrazu. A, zapewniam was, że produkcja ma niejedno do odkrycia. Zaczynając od samej postaci Daniela Blakea, z którą każdy z nas mógłby się utożsamić poprzez walkę jednostki z systemem, a kończąc na niezwykłej konkluzji po zakończeniu seansu. Fabuła obrazu ukazuje nam niezwykle intrygujące, niesamowicie wciągające oraz niebywale prawdziwe wydarzenia, które z pewnością nie jeden raz nami wstrząsną. Zdarzenia ekranowe ukazują nam codzienne i całkiem normalne życie naszych bohaterów, którzy oprócz wielu problemów, muszą jeszcze zmagać się z urzędem, który robi wszystko, aby się ich pozbyć. Obserwujemy ich egzystencję i zastanawiamy się co z nimi dalej będzie. Jak potoczą się ich losy oraz co życie rzuci im pod nogi. Niczego nie możemy być pewni dzięki czemu cała opowieść staje się jeszcze ciekawsza i jeszcze bardziej absorbująca w trakcie jej oglądania. Historia posiada bardzo dobry scenariusz, który rewelacyjnie  bilansuje wydarzenia ekranowe dzięki czemu nie są one wszystkie rozegrane na jednym poziomie. Reżyser oprócz uczucia przygnębienia, złości oraz frustracji, które często w filmie występują dodaje również radość, szczęście, uczucie spełnienia oraz odrobinę humoru. Dzięki temu zabiegowi udaje mu się nieco odciążyć produkcję i sprawić, że jest dużo lżejsza oraz lepiej przyswajalna. No bo życie to przecież nie jest wyłącznie seria niepowodzeń. To również przebłyski dobrych rzeczy, których wszyscy pragniemy. Jednakże nie da się ukryć, że najważniejsza jest tutaj sama walka z systemem, która tyczy się nie tylko Daniela, ale również jego nowej znajomej Kate. Obydwoje posiadają problemy finansowe oraz kłopoty z uzyskaniem pieniędzy z urzędu, jednakże te sprawy ostatecznie ich przybliżają i sprawiają, że zaczynają sobie nawzajem pomagać. Reżyser ukazuje nam wysiłek z jakim starają się zmienić obecny stan rzeczy oraz co muszą zrobić, żeby normalnie żyć. Ken Loach przedstawia nam  również powszechnie znaną walkę z wiatrakami, która tym razem odnosi się do bitew jakie toczymy z urzędami. Takie, w których czujemy, że każdy jest przeciwko nam i, że sami zmagamy się z pewnym problemem. Dodatkowym i niezwykle kluczowym elementem dej produkcji jest ogólnoświatowy problem unowocześniania każdego aspektu naszego życia technologią, co coraz częściej zakrawa o absurd. Mówi się, że to wszystko ma nam ułatwić funkcjonowanie oraz usprawnić przepływ informacji, jednakże zapominamy o tym, że nie każdy ma możliwość dostępu do owych technologii oraz, że nie wszyscy chcą z tych udogodnień korzystać. W obecnych czasach nie pozostawiamy takiej osobie wielkiego wyboru, albowiem nakazujemy jej funkcjonować według zasad, których nie zna i nigdy nie zrozumie.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się rewelacyjnie. Przede wszystkim dzięki świetnie napisanym bohaterom, którzy już przy pierwszym spotkaniu są w stanie zdobyć nasze zaufanie. To rodzaj postaci, za którymi bylibyśmy w stanie stanąć murem i bronić do ostatniej kropli krwi, albowiem wiedzilibyśmy, że są one tego warte. Albowiem jak już wcześniej wspomniałem są to sylwetki typu "everyman", co oznacza, że każdy może się z nimi utożsamić, albowiem każdy z nas może się znaleźć w ich położeniu. To nie są jakieś zmyślone postaci, ale takie, które mogą i z pewnością istnieją. To czyni je wiarygodnymi oraz niezwykle ważnymi. W obsadzie znaleźli się: rewelacyjny Dave Johns jako tytułowy Daniel Blake, Hayley Squires jako Kate, Sharon Percy jako Shila, Briana Shann jako Daisy oraz Dylan McKiernan jako Dylan. Na uwagę zasługuje również wyjątkowy klimat, studyjna kompozycja obrazu, wspomniany już humor oraz wyraźny przekaz.

Wszystko to sprowadza się do tego, że "Ja, Daniel Blake" to nie tyle co film ukazujący nam niezwykle intrygujące i wciągające zdarzenia, ale to również bardzo przejmująca, niezwykle prawdziwa oraz "na czasie" opowieść, która traktuje o sprawach pozornie prostych. Jednakże nie po raz pierwszy wiemy, że właśnie te pozornie najprostsze rzeczy okazują się być tymi najbardziej skomplikowanymi. Takie właśnie jest życie.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.