Snippet
Schyłek drugiej wojny światowej. Armia amerykańska toczy ciężkie walki z Japończykami o każdy skrawek lądu na Pacyfiku. Strategicznym celem jest wyspa Okinawa, której zdobycie może oznaczać ostateczną klęskę Japonii. Wśród setek tysięcy amerykańskich żołnierzy trafia tu Desmond T. Doss, sanitariusz, który ze względu na przekonania odmówił noszenia broni. Traktowany z nieufnością, oskarżany o tchórzostwo, wkrótce udowodni jak bardzo się wobec niego mylono. Podczas najcięższych starć, wielokrotnie ryzykując życiem, wydostaje z ognia walki ponad 70 rannych żołnierzy. Tak rodzi się legenda bezbronnego bohatera.
  
gatunek: Dramat
produkcja: Wielka Brytania, Francja
reżyser: Mel Gibson
scenariusz: Robert Schenkkan, Andrew Knight
czas: 2 godz. 11 min.
muzyka: Rupert Gregson-Williams
zdjęcia: Simon Duggan
rok produkcji: 2016
budżet: 40 milionów $
ocena: 8,5/10








 
Nowe oblicze bohaterstwa

Wojna to straszna rzecz. Nie ma z niej żadnego pożytku. Nawet wtedy gdy odnosi się zwycięstwo zawsze są jakieś straty. Dlatego tak bardzo podziwiamy osoby, które walczyły w wojnach, albowiem są one dla nas przykładem niezwykłego męstwa i odwagi. Niejeden film opowiadał już o bohaterskich wyczynach żołnierzy walczących na froncie. Ukazywano nam w nich ich niezłomność, oddanie dla sprawy oraz poświęcenie. Albowiem to właśnie dzięki nim możemy żyć w przypuszczalnie wolnym i bezpiecznym świecie. Jednakże okazuje się, że przez cały ten czas nie docenialiśmy dokonań całkiem innej grupy. Równie odważnych, albo nawet odważniejszych ludzi niż żołnierze. Ten film jest właśnie o jednym z nich.

Ale czymże wyróżniałaby się ta historia gdyby opowiadała o zwykłym sanitariuszu. Nie. To musi być wyjątkowa postać, a nie pierwsza lepsza z brzegu. Filmowy Desmond Doss w istocie spełnia te warunki. Produkcja skupia się na losach młodego chłopaka, który tak jak reszta mężczyzn pragnie zaciągnąć się do armii. Jednakże nie po to by zabijać, ale ratować. Otóż Desmond pragnie zostać wojennym sanitariuszem i obiecuje, że nigdy nie sięgnie po broń palną. Wśród pozostałych rekrutów wzbudza swoim zachowaniem nieufność, a nawet wrogość. Jednakże pozostaje wierny wobec swoich prawd co ostatecznie pozwala mu znaleźć się na polu walki jako sanitariusz. Właśnie wtedy narodziła się o nim legenda... Najnowszy film Mela Gibsona rozpoczyna się w samym środku walki. Wszędzie mamy strzelających żołnierzy, wybuchające ciała oraz krew tryskającą na wszystkie strony. Prawdziwy i makabryczny obraz wojny. Jednakże chwilę później przenosimy się spokojniejszego miejsca, w którym jesteśmy w stanie dostrzec wydarzenia z młodości naszego bohatera. Twórca bardzo zgrabnie połączył oba światy dzięki czemu udało mu się niezwykle gładko wprowadzić nas w fabułę swojego nowego obrazu. Następnie historia przenosi nas o 16 lat do przodu, w miejsce w którym tak naprawdę zaczyna się akcja naszej produkcji. Pamiętajcie jednak, że to nie film o wojnie, a o człowieku, który na wojnę poszedł. Jest to niezwykle ważna informacja dla każdej osoby sięgającej po tę produkcję. Albowiem najważniejsza jest tutaj osoba, a nie cała reszta. Z tego właśnie powodu początek jest taki długi, albowiem ukazuje nam długą drogę jaką musiał przebyć nasz bohater, aby w końcu znaleźć się na polu walki. Bez broni, ale pełen odwagi i nadziei. Jednakże pomimo tak długiego wstępu, który momentami może wydać się nawet odrobinę nużący trzeba przyznać, że reżyser i tak bardzo dobrze poradził sobie z jego przedstawieniem. Udaje mu się wyciągnąć z opowieści to co najważniejsze i już we wstępie ukaz nam wielkość swojej postaci. Rekompensuje tym wszystkie pojedyncze wpadki, które mogły by nas zniechęcić do dalszego oglądania. A wiadomo przecież, że najlepsze zostawił na koniec. Fabuła produkcji pomimo niewielkich dłużyzn na początku, prezentuje się niezwykle intrygująco. Jest zaskakująco wciągająca oraz nieprawdopodobnie świeża, albowiem twórcy podchodzą do pojęcia wojny od całkiem innej strony. Tak jak widzą ją sanitariusze. I nie jest to bynajmniej nieciekawe spojrzenie na całą sprawę. Wręcz przeciwnie jest to niezwykle intrygujące i pochłaniające doświadczenie, które nie polega na zabijaniu, ale na ratowaniu istnień ludzkich. Właśnie dzięki temu produkcja Gibsona posiada tak wspaniały wydźwięk oraz moc, albowiem odnosi się do czegoś całkiem innego, co do tej pory wydawało się nieciekawym i nie wartym sfilmowania. Oczywiście należy zwrócić uwagę na niezwykle szczegółowy i starannie napisany scenariusz, który ukazuje całą opowieść w rewelacyjny sposób. Jedną z najważniejszych rzeczy jest niezłomna postawa naszego bohatera, który wbrew wszystkim przeciwnościom nieustannie brnie dalej. Nawet pod groźbą odpowiedzenia za konsekwencje swoich czynów nie zbacza ze swojej ścieżki i dzielnie stawia następny krok. Dzięki świetnej narracji możemy wraz z naszym bohaterem przeżywać jego wzloty i upadki, aby następnie stać się świadkami jego niezwykłej woli walki, niesamowitej odwagi oraz zaskakującej siły wewnętrznej, która pozwoliła mu dokonać tak śmiałych i niebezpiecznych czynów. Opowieść posiada również bardzo wyeksponowany wątek religijny tyczący się naszej postaci, która była bardzo pobożna. W istocie to właśnie dzięki pomocy Boga Desmond był w stanie dokonać tego niezwykłego czynu. W dzisiejszych czasach zapomina się o czymś takim jak wiara, albowiem jest to niewygodne. Natomiast Mel Gibson w swoim filmie dosadnie podkreśla, że to ona okazała się zbawcza nie tylko dla naszej postaci, ale również dla wszystkich żołnierzy, którzy w niego wierzyli. To dopiero jest coś! Co ciekawe reżyser z niezwykła gracją podchodzi do tego tematu dzięki czemu oglądając obraz nie mamy wrażenia, że próbuje nam coś na siłę udowodnić. On nam po prostu to pokazuje. Bez większych spięć i karykaturalnych tworów co ostatecznie pozwala mu zachować czystą ideę, z którą wiara powinna nam się kojarzyć. Oczywiście w historii nie mogło zabraknąć również miłości, która jest równie ważnym elementem całości jak cała reszta. Natomiast świetnie zbilansowana opowieść okazuje się być zaskakująco lekka i przyjemna w odbiorze pomimo ciężkiej tematyki.

Od strony aktorskiej produkcja okazuje się być równie zaskakująca co fabuła obrazu. Przede wszystkim ze względu na aktora odgrywającego główną postać czyli Desmonda Dossa. Niezwykle odważnego, wiernego swoim ideom oraz niezłomnego młodzieńca, który zapisał się na kartach historii dokonując czegoś większego niż jego koledzy. Albowiem on nie zabijał. Nie wystrzelił ani jednego pocisku, ale za to ocalił ponad 70 żołnierzy rannych w bitwie. Dokonał rzeczy, która się nikomu nie śniła przez co stał się legendą. W tej roli mamy oszałamiającego Andrew Garfielda, który zaprezentował sobą istny popis aktorski jakiego nie widziałem od czasów "Social Network". On nie gra Desmonda Dossa. On nim jest! Nigdy bym nie przypuszczał, że aktor ten tak bardzo mnie zaskoczy. Oprócz niego na ekranie możemy zauważyć: świetnego Sama Woringtona, bardzo dobrą Teresę Plamer, równie zachwycającego Hugo Weavinga, wzorowego Lukea Brceya oraz rewelacyjnego Vincea Voughna, który po raz kolejny po "Detektywie" świetnie prezentuje się w nie komediowej roli. Obsada prezentuje się wręcz wyśmienicie dzięki czemu obraz staje się jeszcze bardziej wiarygodny.

Pod względem technicznym obraz po raz kolejny zachwyca. Przede wszystkim mamy bardzo dobre zdjęcia, klimatyczną muzykę, świetne efekty specjalne, rewelacyjny montaż oraz genialną charakteryzację. Warto zwrócić również uwagę na to, że reżyser ukazał nam niezwykle brutalny obraz wojny, w którym wnętrzności wylatują w powietrze, trup ściele się gęsto, a całość jest zaskakująco prawdziwa i emocjonująca. Opowieści nie zabraknie również świetnie zbudowanego napięcia, dramaturgii oraz odrobiny grozy.

"Przełęcz ocalonych" to powrót Mela Gibsona nie tylko do Hollywood, ale również na arenę międzynarodową. Twórca rewelacyjnego "Braveheart. Waleczne serce" powraca w wielkim stylu po latach życia w niełasce. Trzeba jednak przyznać, że reżyser ma dryg do tworzenia ciekawych i wyjątkowych produkcji. To samo tyczy się omawianego dzisiaj filmu. Niezwykle intrygująca, wciągająca i prawdziwa historia idzie w parze z fenomenalnym aktorstwem oraz perfekcyjnym wykończeniem. Wszystkie te rzeczy natomiast składają się na wyjątkowy seans, który gwarantuje nam niesamowite wrażenia. Oczywiście nie należy zapominać o najważniejszym aspekcie produkcji, którym jest jej przekaz mówiący o niezwykłym męstwie bez broni. Jest to również pewnego rodzaju apel do tego aby nie zabijać się nawzajem, albowiem nie po to zostaliśmy stworzeni. Ja odbieram ten film również jako hołd dla wszystkich sanitariuszy, którzy tak jak Desmond Doss ryzykowali swoje życie by ratować innych. Pomijając naszego bohatera warto na to zwrócić uwagę, albowiem takie osoby musiały troszczyć się nie tylko o siebie, ale również o innych. Posiadać niezwykle silną psychikę, zdolność pracy w trudnych warunkach oraz być jeszcze bardziej odważniejszym niż sami żołnierze. Nikt nie może się równać z osobą wychodzącą z bezpiecznej kryjówki i biegnącej przez pole walki po to aby pomoc innym. To prawdziwe męstwo.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Gdy major Susan Turner , kierująca jednostką dochodzeniową, w której przed laty pracował Jack Reacher, zostaje aresztowana za zdradę, Jack nie cofnie się przed niczym, by udowodnić jej niewinność, a przy okazji odkryć potężny spisek rządowy z udziałem armii.

gatunek: Dramat
produkcja: Wielka Brytania, Francja
reżyser: Ken Loach
scenariusz: Paul Laverty
czas: 1 godz. 40 min.
muzyka: George Fenton 
zdjęcia: Robbie Eyan 
rok produkcji: 2016
budżet: - 
ocena: 4,0/10














On wrócił, ale czy jeszcze powróci?


Filmy akcji mają to do siebie, że ich elementem napędowym jest z reguły jedna, niezwykle wyjątkowa postać, która oprócz tego dodatkowo podtrzymuje całą opowieść na swoich barkach. Taki właśnie był "Jack Reacher: Jednym strzałem" z 2012 roku w reżyserii Christopher McQuarrie. Tytułowy bohater, w którego wcielał się Tom Cruise był podporą całej historii dzięki czemu pomimo kilku wpadek był w stanie bez problemu dociągnąć cała opowieść do szczęśliwego końca. Natomiast sama produkcja okazała się wielkim hitem i doczekała się kontynuacji. Jednakże czy powrót tego bohatera można zaliczyć do udanych?

Niestety nie i to widać już na samym początku najnowszej owej produkcji. Jack Reacher to były wojskowy, który zrezygnował ze swojej dobrze płatnej i sytuowanej posady na rzecz życia wolnego strzelca, samotnie podróżując z miejsca na miejsce i zwalczając przestępstwo według swoich własnych zasad. Kiedy porucznik Turner zostaje aresztowana ze względu na szerzenie korupcji w biurze Reacher wyczuwa postęp i pomaga niesłusznie oskarżonej porucznik dotrzeć do prawdy. Struktura fabularna drugiego filmu z cyklu jest bardzo podobna to tej znanej nam z pierwszej części. Mamy problem, niezwykle przekonujące poszlaki, poszkodowanego oraz tajemnicę nie do rozwiązania. Na to wszystko jeszcze Jack Reacher, któremu nie straszne są mordercze pościgi, liczne potyczki w ręcz oraz mściwy czarny charakter. Wszystko to ukazane w jednym filmie zdecydowanie powinno sprawić nam przyjemność. Niestety tak nie jest. Okazuje się, że nawet powtarzając pewne schematy należy to robić z głową, a nie jak automat według ustalonych reguł, albowiem takie działanie prowadzi donikąd. Najlepszym tego przykładem jest omawiany dzisiaj seans. Pomimo wielu atrakcyjnych i mających wywołać u nas przyspieszone bicie serca elementów film prezentuje się strasznie niemrawo. Fabuła produkcji jest powolna, niezbyt intrygująca i mało wciągająca przez co nie zawsze jest w stanie skupić na sobie naszą uwagę. Na samym początku opowieść całkiem sprawnie się rozkręca i potrafi zaintrygować. Jednakże im dłużej film trwa tym nudniejszy się staje. Wydarzenia ekranowe wydają się być rozciągane do granic możliwości przez co cała historia staje się niezwykle długa i mało atrakcyjna. Opowieść zamiast być sprytnie skondensowana jest niepoprawnie rozwleczona co czyni z niej jeszcze większą papkę niż można by przypuszczać. Pomimo pędzącej akcji, nieustannych pościgów i bójek ciężko nam jest spokojnie zająć się oglądaniem seansu gdy nie widzimy w tym najmniejszego sensu. Niestety, ale oglądając "Jacka Reachera: Nigdy nie wracaj" jedyne uczucie jakie czujemy to zażenowanie oraz wielkie rozczarowanie. Inaczej tego się nazwać nie da gdy oglądając niezwykle wartkie sceny, które powinny wzbudzić w nas silne emocje, my zamiast się tym podekscytować czujemy raczej rozpacz. Nie wiem czy to samo czuli scenarzyści pisząc tę historię, ale założę się, że tak bo nie są oni w stanie wzbudzić w nas ani jednej emocji podczas całego seansu. Wszystkie wydarzenia są rozegrane na jednym poziomie co sprawia, że produkcja jest niesamowicie nijaka i bez charakteru. Brak jej charyzmy, dawnej werwy oraz zaangażowania w zdarzenia ekranowe. Twórcy kompletnie odstawili na bok jakąkolwiek kreatywność oraz swobodę kręcenia przez co nakręcili strasznego kloca, który jest ciężko strawny nawet dla fanów gatunku. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Brak oddania. Mam wrażenie, że twórcy tego obrazu pracowali przy nim na siłę, albo zostali zmuszeni do napisania tej opowieści, a następnie sfilmowania jej. Doprawdy dawno już nie widziałem takiego filmu akcji, w którym ewidentnie da się dostrzec brak zaangażowania oraz oddania twórców w stworzenie czegoś godnego zobaczenia. No bo przecież nawet najgorsze szmiry, gdzie kuleje fabuła i narracja są w stanie urzec nas głównymi bohaterami, którzy posiadają werwę i charyzmę, której twórcy się trzymają. W tym przypadku mamy sytuację całkiem na odwrót. Znośną fabułę, ciekawych bohaterów, ale fatalną realizację całej opowieści. Jak mamy z przekonaniem oglądać coraz to zmyślniejsze wyczyny Jacka Reachera, gdy sami twórcy nie są przekonani co do jego działań oraz mają kompletnie gdzieś co się z nim dalej stanie. Gdyby tego nie zabrakło można by przemilczeć słabe punkty obrazu, albowiem jego największą zaletą wtedy byłby przyjemny odbiór. Niestety tak się nie stało.

Strona aktorska filmu również zawodzi a wszystko to za sprawą głównego bohatera Jacka Reachera. Nie wiem czy takie były zamiary twórców wobec tej postaci, ale z pewnością nie wyszło im to co zamierzali osiągnąć. Rozumiem, że pragnęli nieco poeksperymentować ze swoją postacią i ukazać ją nieco w innym świetle, ale niestety polegli wykonując to zadanie. Głownie pod względem samej konstrukcji naszego bohatera oraz drastycznych różnic pomiędzy jego wcześniejszym, a obecnym wcieleniem. Jack Reacher przede wszystkim sprawia wrażenie nieobecnego, mało przekonującego oraz zaskakująco zdystansowanego człowieka jak na byłego wojskowego. Obserwując jego poczynania możemy odnieść wrażenie jakby pomiędzy pierwszym, a kolejnym jego pojawieniem się na ekranach kin minęło co najmniej kilkadziesiąt lat. Nasza postać sprawia wrażenie wycofanej, podstarzałej i niezwykle zgorzkniałej osoby, której brak dawnej ikry. Wszystko robi od niechcenia, jakby mu na tym kompletnie nie zależało. Ja wiem, że starano się tym zabiegiem wprowadzić nieco świeżości do filmu, ale zrobiono to tak nieudolnie, że aż szkoda na to patrzeć. Nawet Tom Cruise nie był w stanie tego obronić ze specjalną postarzającą charakteryzacją jakby mu przybyło lat oraz kilogramów na twarzy. Oprócz niego w obsadzie znaleźli się: Cobie Smulders, Aldis Hodge, Danika Yarosh, Patrick Heusinger jako główny antagonista oraz Holm McCallany. Obsada zaprezentowała się całkiem przyzwoicie i tym razem przynajmniej złoczyńca wypadł odrobinę lepiej niż poprzedni.

Co do strony technicznej nie mam większych zastrzeżeń. Są dobre efekty specjalne, przyzwoite zdjęcia, pobrzękująca w tle muzyka i masa pościgów, bójek oraz strzelanin. Czyli tego co tygrysy lubią najbardziej. Niestety tym razem wszystko to zostało podane nam w mało intrygującej i przystępnej formie przez co nawet te najprostsze rzeczy nie są w stanie nas ucieszyć. Brakowało mi również w tej części odrobiny humoru, który odciążył by zbyt nadętą i sztucznie poważną atmosferę filmu. Niestety tego też się nie udało się twórcom dokonać. Szkoda.

"Jack Reacher: Nigdy nie wracaj" to zaskakująco zły produkt, który jeszcze gorzej definiuje zasadę kontynuacji. Ma w sobie niby wszystko to czego trzeba, ale tak naprawdę jest bardzo ubogi. Twórcom można by wybaczyć słaby scenariusz, nieciekawą i rozwleczoną historię, a nawet mało wiarygodną transformację głównego bohatera gdybym tylko widział, że film został stworzony z pasją oraz oddaniem. Gdybym dostrzegł w nim charyzmę oraz zaangażowanie twórców w jego tworzenie. Niestety w filmie nie dostrzegam takich cech co czyni go jeszcze gorszym. No bo co to za film akcji, którego się nie da oglądać? W tym przypadku Jacku Reacherze nigdy nie wracaj. No chyba, że zaprezentujesz nam godną kontynuację pierwszej części.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Niesamowicie wzruszająca i pełna humoru historia dojrzałego mężczyzny, który decyduje się pomóc samotnej matce z dwójką dzieci stanąć na nogi. Jednak gdy sam zacznie starać się o rentę, trafi w tryby bezdusznej, biurokratycznej machiny niczym z powieści Franza Kafki. Pomimo obojętności urzędników i kolejnych wyzwań, jakim muszą sprostać w codziennym życiu, Daniel i Katie na nowo odnajdą radość życia i prawdziwą przyjaźń.

gatunek: Dramat
produkcja: Wielka Brytania, Francja
reżyser: Ken Loach
scenariusz: Paul Laverty
czas: 1 godz. 40 min.
muzyka: George Fenton 
zdjęcia: Robbie Eyan 
rok produkcji: 2016
budżet: - 
ocena: 8,5/10









 
Ty i twój świat

Wielokrotnie mogliśmy napotkać na swojej drodze ludzi, albo też bohaterów filmowych, którym życie nie jeden raz dało w kość. Miotało nimi po kątach i porzucało jak zwykłego śmiecia. Jednakże pomimo wielu przeciwności udawało im się w końcu pokonać wszystkie przeszkody, a w wielu przypadkach wyjść nawet na prostą i zacząć swoje życie od nowa. O takich postaciach mówi się, że cały świat jest przeciwko nim. Można również wyróżnić osoby, które celowo próbują zwalczyć obecny stan rzeczy i robić wszystko na przekór tego co nam serwuje życie. Jednakże nikt nigdy nas nie przygotuje na stoczenie tej jednej i właściwej bitwy, od której wszystko zależy. Wtedy nagle okazuje się, że nasz wysiłek oraz wkład idą na nic, albowiem to nie od nich zależy podjęcie następnego kroku.

Daniel Blake to mężczyzna, który najlepsze lata życia ma już za sobą. Jednakże cieszy się z tego co mu jeszcze pozostało. Niestety nieoczekiwany zawał serca uniemożliwia mu wykonywanie  ukochanej pracy na pewien czas przez co jego świat staje na głowie. Aby do tego czasu nie pozostać bez grosza przy duszy składa wniosek o zasiłek. Niestety bardzo szybko okazuje się, że uzyskanie pieniędzy nie będzie takie łatwe. Pomimo diagnozy lekarza urząd stwierdza, że Daniel jest jednak zdolny do pracy. Tak się rozpoczyna jego walka z systemem, podczas której spotyka Kate – nową mieszkankę miasta, która również boryka się podobnymi, albo nawet większymi problemami.  Ken Loach reżyser filmu bardzo sprawnie wprowadza nas w świat głównego bohatera. Już na samym wstępie udaje mu się nas dostatecznie zaintrygować, dzięki czemu łatwiej nam jest wejść w głębię obrazu. A, zapewniam was, że produkcja ma niejedno do odkrycia. Zaczynając od samej postaci Daniela Blakea, z którą każdy z nas mógłby się utożsamić poprzez walkę jednostki z systemem, a kończąc na niezwykłej konkluzji po zakończeniu seansu. Fabuła obrazu ukazuje nam niezwykle intrygujące, niesamowicie wciągające oraz niebywale prawdziwe wydarzenia, które z pewnością nie jeden raz nami wstrząsną. Zdarzenia ekranowe ukazują nam codzienne i całkiem normalne życie naszych bohaterów, którzy oprócz wielu problemów, muszą jeszcze zmagać się z urzędem, który robi wszystko, aby się ich pozbyć. Obserwujemy ich egzystencję i zastanawiamy się co z nimi dalej będzie. Jak potoczą się ich losy oraz co życie rzuci im pod nogi. Niczego nie możemy być pewni dzięki czemu cała opowieść staje się jeszcze ciekawsza i jeszcze bardziej absorbująca w trakcie jej oglądania. Historia posiada bardzo dobry scenariusz, który rewelacyjnie  bilansuje wydarzenia ekranowe dzięki czemu nie są one wszystkie rozegrane na jednym poziomie. Reżyser oprócz uczucia przygnębienia, złości oraz frustracji, które często w filmie występują dodaje również radość, szczęście, uczucie spełnienia oraz odrobinę humoru. Dzięki temu zabiegowi udaje mu się nieco odciążyć produkcję i sprawić, że jest dużo lżejsza oraz lepiej przyswajalna. No bo życie to przecież nie jest wyłącznie seria niepowodzeń. To również przebłyski dobrych rzeczy, których wszyscy pragniemy. Jednakże nie da się ukryć, że najważniejsza jest tutaj sama walka z systemem, która tyczy się nie tylko Daniela, ale również jego nowej znajomej Kate. Obydwoje posiadają problemy finansowe oraz kłopoty z uzyskaniem pieniędzy z urzędu, jednakże te sprawy ostatecznie ich przybliżają i sprawiają, że zaczynają sobie nawzajem pomagać. Reżyser ukazuje nam wysiłek z jakim starają się zmienić obecny stan rzeczy oraz co muszą zrobić, żeby normalnie żyć. Ken Loach przedstawia nam  również powszechnie znaną walkę z wiatrakami, która tym razem odnosi się do bitew jakie toczymy z urzędami. Takie, w których czujemy, że każdy jest przeciwko nam i, że sami zmagamy się z pewnym problemem. Dodatkowym i niezwykle kluczowym elementem dej produkcji jest ogólnoświatowy problem unowocześniania każdego aspektu naszego życia technologią, co coraz częściej zakrawa o absurd. Mówi się, że to wszystko ma nam ułatwić funkcjonowanie oraz usprawnić przepływ informacji, jednakże zapominamy o tym, że nie każdy ma możliwość dostępu do owych technologii oraz, że nie wszyscy chcą z tych udogodnień korzystać. W obecnych czasach nie pozostawiamy takiej osobie wielkiego wyboru, albowiem nakazujemy jej funkcjonować według zasad, których nie zna i nigdy nie zrozumie.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się rewelacyjnie. Przede wszystkim dzięki świetnie napisanym bohaterom, którzy już przy pierwszym spotkaniu są w stanie zdobyć nasze zaufanie. To rodzaj postaci, za którymi bylibyśmy w stanie stanąć murem i bronić do ostatniej kropli krwi, albowiem wiedzilibyśmy, że są one tego warte. Albowiem jak już wcześniej wspomniałem są to sylwetki typu "everyman", co oznacza, że każdy może się z nimi utożsamić, albowiem każdy z nas może się znaleźć w ich położeniu. To nie są jakieś zmyślone postaci, ale takie, które mogą i z pewnością istnieją. To czyni je wiarygodnymi oraz niezwykle ważnymi. W obsadzie znaleźli się: rewelacyjny Dave Johns jako tytułowy Daniel Blake, Hayley Squires jako Kate, Sharon Percy jako Shila, Briana Shann jako Daisy oraz Dylan McKiernan jako Dylan. Na uwagę zasługuje również wyjątkowy klimat, studyjna kompozycja obrazu, wspomniany już humor oraz wyraźny przekaz.

Wszystko to sprowadza się do tego, że "Ja, Daniel Blake" to nie tyle co film ukazujący nam niezwykle intrygujące i wciągające zdarzenia, ale to również bardzo przejmująca, niezwykle prawdziwa oraz "na czasie" opowieść, która traktuje o sprawach pozornie prostych. Jednakże nie po raz pierwszy wiemy, że właśnie te pozornie najprostsze rzeczy okazują się być tymi najbardziej skomplikowanymi. Takie właśnie jest życie.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Film opowiada historię światowej sławy neurochirurga, dr Stephena Strange’a, którego życie odmienił tragiczny wypadek samochodowy, odbierając mu sprawność w rękach. Kiedy tradycyjna medycyna zawiodła, w poszukiwaniu uzdrowienia i nadziei, Strange trafia do tajemniczej samotni zwanej Kamar-Taj. Tam szybko orientuje się, że nie jest to jedynie ośrodek kuracyjny, ale przede wszystkim miejsce walki z niewidzialnymi, mrocznymi siłami dążącymi do zniszczenia naszej rzeczywistości. Wkrótce – uzbrojony w nowo nabytą magiczną moc – zmuszony będzie wybierać pomiędzy powrotem do dawnego życia w bogactwie i sławie, a próbą obrony świata jako najpotężniejszy czarodziej w historii.

gatunek: Kryminał
produkcja: USA
reżyser: Scott Derrickson
scenariusz: Jon Spaihts, C. Robert Cargill, Scott Derrickson
czas: 1 godz. 55 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Ben Davis
rok produkcji: 2016
budżet: 165 milionów $
ocena: 7,5/10







Nowy wymiar Marvela

Ekspansja ekranizacji komiksów Marvela trwa w najlepsze. Jeszcze nie tak dawno temu mieliśmy możliwość bycia światkami wojny pomiędzy kluczowymi postaciami z tego niesłychanie rozbudowanego już uniwersum, a teraz studio przedstawia nam kolejną postać godną zapoznania. Kinowe uniwersum rozrasta się w zatrważającym tempie, a kolejne produkcje coraz bardziej prześcigają się o mino tej najlepszej ze wszystkich jakie powstały. "Doktor Strange" także dołączył się do tej rywalizacji, jednakże czy finalna wersja produkcji zasługuje na miano najlepszego filmu Marvela?

Stephen Strange to genialny chirurg, którego zna całe światowe grono medyczne. Arogancki, pewny siebie, niewiarygodnie bogaty oraz poniekąd czarujący doktor ma w życiu wszystko czego mu trzeba. A przynajmniej tak mu się wydaje... Świat wystawia jego wolę na próbę, kiedy w wypadku samochodowym doznaje poważnego urazu dłoni, co ostatecznie uniemożliwia mu dalsze wykonywanie zawodu chirurga. Porzuciwszy wszelkie nadzieje pogrąża się w smutku i złości. Dzięki przypadkowo natrafia na wzmiankę o tajemniczym klasztorze, który pomoże mu wrócić do zdrowia. Kiedy nasz bohater trafia w wyznaczone miejsce niespodziewanie wkracza w nieznany i niezwykły świat, o którego istnieniu nie miał do tej pory pojęcia. Jak wynika już z samego opisu omawiana produkcja przedstawia nam początki doktora Stragea, jako nowego obrońcy ziemi. Nie ma w tym nic złego, albowiem początki zawsze są najfajniejsze. Pozwalają nam spokojnie i dokładnie zapoznać się z nowym charakterem oraz światem przedstawionym dzięki czemu poznajemy podstawy jego funkcjonowania. Taki właśnie jest film Scotta Derricksona! Produkcję otwiera widowiskowa i niezwykle intrygująca scena pościgu głównego antagonisty filmu przez Starożytnego. Twórcy pokazują nam na co tak naprawdę ich stać i już w pierwszych minutach obrazu pokazują nam potencjał swojej historii. Scena początkowa w istocie robi wielkie wrażenie dzięki czemu już na samym wstępie reżyserowi udaje się nas zaintrygować produkcją. Później oczywiście przenosimy się do naszego głównego bohatera, który jeszcze wiedzie swoje spokojne życie chirurga. Twórcy ukazują nam postać Strangea w całej swojej okazałości i podkreślają nam zarówno jego zalety jak i cały szereg wad. Jednakże zanim na dobre wejdziemy w fascynujący świat magii, twórcy zmieniają bieg życia bohatera o 180º. Ma miejsce wypadek, długa rekonwalescencja oraz załamanie. Scenarzyści starają się możliwie jak najszybciej przebrnąć przez tą część scenariusza, aby czym prędzej ukazać nam znacznie ciekawszą część. Jednakże pomimo tego, że owe wydarzenia mijają nam przed oczami w zatrważającym tempie nie sprawiają wrażenia zrobionych na "odwal się". Prezentują się całkiem przyzwoicie, w szczególności, że ich jedynym zadaniem jest ustalenie odpowiedniej chronologii. Właściwa część zaczyna się nieco później. Fabuła produkcji ukazuje nam niezwykle intrygującą, niesamowicie wciągającą oraz pod wieloma względami zaskakującą opowieść o odkrywaniu nowych wymiarów jak i samego siebie. Jej główną zaletą jest szczegółowy scenariusz, który dokładnie nakreśla zarówno świat przedstawiony jak i większość z czołowych bohaterów. Odpowiada również za nienaganny przebieg zdarzeń oraz odpowiednie dawkowanie emocji. Wydarzenia ekranowe są pełne emocji oraz napięcia dzięki czemu bez problemu udaje im się wciągnąć nas w szalony wir akcji. Niezwykle lekka oraz przyjemna forma produkcji pozwala nam się w niej niesłychanie zatracić i sprawić, że dwie godziny miną nam wręcz niezauważenie. Natomiast sama historia jest rewelacyjnie zbilansowana dzięki czemu mamy w niej wszystko czego dobrej opowieści trzeba. Zarówno humor jak i grozę, szczęście i tragedię, pełne akcji potyczki jak i spokojniejsze, dające nam odetchnąć sceny. Wszystko to składa się na bardzo pozytywny i poprawny odbiór produkcji, który zagwarantuje nam dobrą zabawę. Jednakże "Doktor Strange" pomimo swojego rodowodu znacząco różni się od pozostałych produkcji studia. Przede wszystkim film opowiada o posługiwaniu się magią w najprostszym tego słowa znaczeniu. Tu nawet moce Thora i Lokiego wydają się być niczym w porównaniu z rzeczami, których potrafią dokonać ludzie pokroju Strangea. To samo tyczy się klimatu produkcji, który pomimo obracania się w tym samym uniwersum jest zdecydowanie inny, wyjątkowy. Ukazany nam zostaje całkiem nowy świat wewnątrz tego który znamy i akceptujemy. To nawet lesze niż poznawanie krain z drugiego końca galaktyki. Niestety opowieść nie uchroniła się od uproszczeń fabularnych, które pozostawiają niesmak. Nie mówiąc już o samej nauce tytułowego bohatera, który pomimo wielu trudności oraz własnego uporu zaskakująco szybko przyswaja coraz to trudniejsze zagadnienia z dziedziny magii. Jest genialny – rozumiem, ale to nie znaczy, że ma mu wszystko wychodzić nawet gdy sam tego nie chce. Koniec końców w opowieści najlepsze jest to, że razem z głównym bohaterem odkrywamy coraz to ciekawsze zagadnienia nowo poznanej rzeczywistości, która okazuje się być niezwykle urzekająca oraz pełna nienachalnego wdzięku, który sprawia, że całość jest jeszcze lepiej przyswajalna.

"Doktor Strange" może się również pochwalić bardzo dobrze nakreślonymi postaciami, bez których produkcja nie mogłaby istnieć. Bohaterów w filmie jest sporo, ale oczywiście nasza uwaga skupia się jedynie na tych najważniejszych. Wśród nich mamy przeważnie silne i zdecydowane sylwetki, które nie boją się walczyć oraz stawiać czoła zagrożeniu. Nawet jak zawiodą wiedzą, że robili wszystko co w ich mocy by zapobiec katastrofie. Strage jest natomiast całkiem inny. Nasz bohater to osoba, która we wszystkim co robi szuka własnej korzyści. Nie dba o dobro innych, ale o samego siebie i swoja reputację. Nawet będąc chirurgiem podejmuje się jedynie operacji, które nie splamią jego nieskazitelnej reputacji. Jednakże poznawszy nowe moce jego dotychczasowy styl bycia zostaje wystawiony na próbę. Podczas całego seansu mamy możliwość doglądać jego przemiany, która ma w nim miejsce. Nasz bohater w istocie zmienia się, ale nie jest to wyjątkowo drastyczna przemiana. Jeszcze wiele przed nim do odkrycia. W tej roli świetnie zaprezentował się Benedict Cumberbatch, który rewelacyjnie ukazał nam złożoność postaci Strangea. Zaraz obok niego mamy fenomenalną Tildę Swinton jako Starożytną oraz równie dobrego Chiwetela Ejiofora jako Mordo. Na drugim planie królują natomiast Benedict Wong oraz Rachel McAdams. W roli głównego antagonisty mamy natomiast poprawnego Madsa Mikkelsena. Niestety, ale jego postać jest mało przekonująca oraz nie za dobrze zarysowana przez co jej działania są słabo umotywowane, a cała jego obecność w opowieści mało wiarygodna. Wszystkie te niedoróbki scenariuszowe rzutują na grę aktorską Mikkelsena, który nie ulepi postaci z niczego. Ale biorąc pod uwagę jego występ poradził sobie całkiem nieźle.

Produkcja Marvela może się również pochwalić jednym z najlepszych wykończeń technicznych ze wszystkich dotąd znanych nam filmów. Głównie za sprawą fenomenalnych efektów specjalnych, które raz po raz układając się w kalejdoskopowe struktury zapierają dech w piersiach. Duże brawa należą się osobie, która je wymyśliła oraz technikom za ich wykonanie, albowiem w istocie stanowią najbardziej rozpoznawalny i urzekający element produkcji. Oprócz tego mamy jedyny w swoim rodzaju klimat, typowy Marvelowski humor, świetne zdjęcia, kostiumy oraz niebanalną charakteryzację. Spośród wszystkich tych elementów najsłabiej wypada muzyka w wykonaniu Michaela Giachhino, którą po pierwsze ciężko w ogóle w produkcji usłyszeć, albowiem jest zagłuszana przez całą masę innych dźwięków, a gdy już ją słychać nie robi na nas jakiegoś wielkiego wrażenia.

Studio Marvela nie zwalnia tempa ani na chwilę i co klika miesięcy prezentuje nam coraz to nowsze i zmyślniejsze produkcje. "Doktor Strenge" z pewnością zalicza się do grona tych najciekawszych. Posiada niezwykle intrygującą, całkiem wciągającą i urzekającą historię, która wprowadza nas w pełen magii i tajemnicy świat, który potrafi nas pochłonąć. Do tego jeszcze ciekawie nakreślone postaci, dobre aktorstwo, całkiem nie Marvelowski klimat oraz wyśmienite wykończenie gwarantują nam niezrównane wrażenia. Niestety opowieść posiada również klika fabularnych uproszeń, słabego głównego antagonistę oraz mało emocjonujący, aczkolwiek świetnie wysublimowany finał. Dla mnie najlepsza nadal pozostaje rewelacyjna "Wojna bohaterów", która pomimo swojej złożoności i nagromadzenia tak dużej ilości postaci bez problemu daje sobie ze wszystkim radę. Aczkolwiek nowa produkcja studia również całkiem nieźle sobie radzi. [UPDATE: Niestety przy drugim podejściu film prezentuje się znacznie słabiej. Jest poprawny i solidnie zrobiony, ale brak mu polotu, który powinien opowieść nieść samą. Tak jakby urok pierwszego seansu prysną i ukazał nam niezbyt zaspokajającą opowieść. Z ciężkim sercem mi o tym pisać, ale dla mnie ocena produkcji spada o pięć stopni do 7,5]

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Jacek, młody policjant, za wszelką cenę próbuje chronić matkę i braci przed porywczym i despotycznym ojcem – również funkcjonariuszem – zamieszanym w nielegalne interesy. Gdy ten zostaje zamordowany, Jacek musi rozpracować skomplikowaną sieć intryg, w którą uwikłany był jego ojciec, aby dotrzeć do tajemniczego sprawcy.

gatunek: Kryminał
produkcja: Polska
reżyser: Arkadiusz Jakubik
scenariusz: Arkadiusz Jakubik, Igor Brejdygant, Grzegorz Stefański
czas: 1 godz. 30 min.
muzyka:Bartosz Chajdecki
zdjęcia: Witold Płóciennik
rok produkcji: 2016
budżet:
ocena: 7,0/10








 
Rodzinne tajemnice

Arkadiusz Jakubik to niezwykle wyjątkowa postać ostatnich kilku lat. Aktor ten dzięki przyjmowaniu ciekawych i wymagających ról nie tyle co zaistniał, a znacząco wybił się w środowisku filmowym. Nie bez powodu mamy szansę oglądać go tak często na ekranach naszych kin. Jednakże pan Jakubik oprócz aktorstwa wielką wagę przywiązuje również do reżyserii, którą pierwotnie miał się nawet zająć. Nawał pracy aktorskiej nie przeszkadzał mu realizować swoich marzeń czego dowodem jest chociażby film pt: "Prosta historia o miłości" z 2010 roku. Teraz aktor powraca w reżyserii kolejnego filmu autorskiego, który tym razem opowiada o morderstwie.

W "Prostej historii o morderstwie" zostaje nam przedstawiona na pozór zwyczajna i szczęśliwa rodzina. W jej skład wchodzą mama, tata oraz trójka dzieci. Najstarszy z nich poszedł w ślady ojca i został niedawno policjantem. Wydawać by się mogło, że nic nie zburzy spokoju tej rodziny, kiedy nagle okazuje się, że nikt nie jest taki święty na jakiego wygląda. Mówi się, że każda rodzina ma tajemnice. Ta ma ich zdecydowanie za dużo... Takimi właśnie słowami można by podsumować całą fabułę najnowszego filmu Arkadiusza Jakubika, który swoją uwagę przeważnie skupia na więzach pomiędzy członkami tejże konkretnej rodziny. Wszystko zaczyna się od emocjonującego wstępu, który wprowadza nas w mroczną i deszczową aurę filmu. Jest to pewnego rodzaju zwiastun tego co wkrótce nastąpi. Jednakże zaraz później jesteśmy już nad jeziorem i uczestniczymy w biwaku zorganizowanym z okazji ukończenia szkoły policyjnej przez najstarszego z braci. Panuje ciepła i sielankowa atmosfera, która nie ma nic wspólnego z tym co mogliśmy zobaczyć na samym początku. Jedną z pierwszych rzeczy, która w nas uderza to niesamowity kontrast w "Prostej historii o morderstwie". Jesteśmy w stanie dostrzec go na każdym etapie produkcji. Zarówno na początku jak i na końcu. Wydarzenia pełne grozy i napięciem nieustannie przeplatają się z tymi spokojnymi i beztroskimi chwilami z życia bohaterów będąc ze sobą silnie połączone. Nawet do tego stopnia, że niektóre z nich są efektem poprzednich. Wszystko to sprawia, że produkcja staje się jeszcze bardziej tajemnicza i intrygująca niż można było z początku przypuszczać. To samo tyczy się fabuły filmu Jakubika. Choć już na wstępie wrzuca nas niemalże w środek pierwszoplanowej intrygi, to jednak wraz z trwaniem produkcji ta robi się jeszcze ciekawsza, jeszcze bardziej tajemnicza i wciągająca niż mogliśmy podejrzewać. Wydarzenia ekranowe zdają się mówić nam wszystko, ale tak naprawdę posiadają drugie dno, które reżyser z czasem nam ujawnia. Nie wszystko jest powiedziane dosłownie, ale bez problemu możemy się wielu rzeczy domyślić. Największą zaletą obrazu jest mrok i tajemnica, które nie daje nam spokoju od napisów początkowych. Jedyne co możemy robić to zgadywać, ale ta metoda nigdzie nas nie zaprowadzi.  Reżyser okazał się mieć niezwykle ciekawy pomysł, który zagwarantował mu duże pole do popisu z dala od utartych schematów. Równie intrygująco prezentuje się także przeplatany styl prowadzenia opowieści. Polega on na tym, że fabuła jest jakby podzielona na pół po czym cała opowieść startuje od środka, a wydarzenia sprzed początku są ukazywane nam w formie retrospekcji. Zabieg ten pozwala reżyserowi wraz z rozwojem akcji dopowiadać nam istotne informacje na temat przeszłości naszych bohaterów dzięki czemu nieustannie uzupełnia przeszłość naszych postaci tak, abyśmy mogli zrozumieć to co stało się na samym początku. Mamy wydarzenie (skutek), ale naszym celem jest jego przyczyna. Ten manewr  rewelacyjnie napędza produkcję oraz buduje odpowiednie napięcie i dramaturgię. Pierwszoplanowa intryga prezentuje się całkiem nieźle, ale ma parę znaczących wad. Przede wszystkim jest nieco chaotyczna przez co można się w niej nieco pogubić. Reżyser ukazuje nam całą masę wątków, a następnie spośród nich wybiera tylko jeden, którego trzyma się do samego końca. Reszta jet potraktowana po macoszemu, albo w ogóle zepchnięta całkiem na bok. Przez taką selekcję opowieść poniekąd traci na wiarygodności, albowiem nie koncentruje się na każdym przedstawionym aspekcie tylko tym jednym wybranym. Da się to dostrzec już od połowy filmu, kiedy opowieść nagle zbacza z wcześniej obranego kursu i zmierza w całkiem innym kierunku. Zabieg ten odnosi się również do konstrukcji całej historii, która okazuje się być czymś innym niż pierwotnie przypuszczaliśmy. "Prawdziwa historia o morderstwie" choć zapowiadała się na razowy kryminał ostatecznie nim nie jest, albowiem reżyser skupił się bardziej na perypetiach bohaterów niż wątku kryminalnym dlatego opowieści bliżej do dramatu rodzinnego niż historii z morderstwem w tle.

Bohaterami "Prawdziwej historii o morderstwie" są członkowie filmowej rodziny i tylko wokół nich kręci się cała opowieść. Ukazywane są nam ich obecne oraz przeszłe wydarzenia dzięki czemu mamy możliwość pełnego wglądu w ich psychikę oraz motywy działania. Na pierwszym planie mamy świetnego Filipa Pawłaka jako Jacka – najstarszego z wszystkich braci, który ledwo co zaczął pracę w policji. Zaraz za nim mamy rewelacyjnego Andrzeja Chyrę jako Romana – ojca oraz Kingę Preis jako Teresę – matkę. Na ekranie pojawiają się również: Anna Smołowik, Przemysław Strojkowski, Mateusz Więcławek, Ireneusz Czop, Eryk Lubos oraz Marek Kasprzyk i Andrzej Konopka. Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się bardzo dobrze.

To samo można powiedzieć o wykończeniu obrazu Jakubika, które prezentuje się wyjątkowo dobrze. Przede wszystkim mamy świetne, pełne dynamizmu zdjęcia Witolda Płóciennika oraz niezwykle intrygującą muzykę Bartosza Chajdeckiego, którą z chęcią bym przesłuchał. Oprócz tego warto również zwrócić uwagę na niecodzienny klimat produkcji.

"Prosta historia o morderstwie" nie jest filmem idealnym, ale zdecydowanie jest produkcją godną uwagi. Chociażby ze względu na całkiem ciekawą i wciągającą fabułę, która zawiera w sobie dużo mroku oraz tajemnicy. Oprócz tego mamy ciekawie prowadzoną akcję obrazu, świetne aktorstwo oraz rewelacyjne wykończenie. Minusem natomiast jest nieco chaotyczna oraz nie do końca zrozumiale poprowadzona intryga pierwszoplanowa oraz pominięcie kilku ciekawych wątków, które pozostawiono bez rozwinięcia. Koniec końców film Arkadiusza Jakubika pomimo kilku znaczących błędów stanowi całkiem dobry kawałek kina, albowiem wszelakie minusy twórca nadrabia starannie wykreowanymi postaciami, które są sercem produkcji.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Upadłe narody i miasta w ruinie to obraz Pustkowia, który w niejasny sposób został podzielony na siedem terytoriów zarządzanych przez rywalizujących że sobą baronów. Każdy Baron egzekwuje swoje dyktatorskie rządy za pomocą armii lojalnych i wyszkolonych wojowników zwanych Clipperami. Sunny jest jednym z nich – w sumie dokonał ponad 400 zabójstw, dzięki czemu zyskał miano wyjątkowo bezlitosnego zabójcy. Podczas jednego z ataków Sunny spotyka M.K, nastoletniego chłopca, który przeżył śmiertelną zasadzkę na polu walki. Sunny zaczyna wkrótce zdawać sobie sprawę z tego, że chłopiec ma niespotykany dar, a oprócz tego skrywa w sobie mroczne sekrety.

twórcy: Alfred Gough, Miles Millar
oryginalny tytuł: Into the Badlands
gatunek: Sztuki walki, Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 6
sezonów: 1
muzyka: David Shephard
zdjęcia: Shane Hurlbut
produkcja: AMC
średnia ocena: 7,6/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 18 lat (wg. KRRiT)







 
Świat bez zasad

Wyobraźcie sobie świat, w którym doszło do katastrofy. Ludzie posiadający rozmaitego kalibru bronie zaczęli walczyć przeciwko sobie co doprowadziło do ruiny cały znany nam świat. Wydawać by się mogło, że to koniec ludzkości, ale nagle z popiołów powstało siedmiu mężczyzn i kobiet, którym udało się zapanować nad chaosem. Nazwali się Baronami. Ludzie zwrócili się do nich z prośbą o ochronę, jednakże z czasem ochrona stał się poddaństwem. Tym sposobem zniewolono ludność do własnych celów. Baronowie zakazali broni palnej przez co jedyną możliwą formą pojedynku były sztuki walki. Baronowie rekrutowali sieroty, z których robili swoich oddanych wojowników, których zwali Klippersami. Jednakże nowy świat to nie sielanka. Zbudowany na krwi pokazuje, że nikt nie jest niewinny. Tak właśnie wyglądają Pustkowia. To właśnie Kraina Bezprawia.

Wydawać by się mogło, że widzieliśmy już na ekranach kin oraz telewizorów wszystkie możliwe rodzaje apokalips oraz przykładów nowych oraz "idealnych" światów, które ukazują nam całkiem inną rzeczywistość naszej planety jaka mogłaby powstać wskutek rozmaitych działań. Myśleliście, że nic was już nie zaskoczy. Jednakże twórcy "Krainy Bezprawia" pokazali nam, że zawsze można wymyślić coś czego jeszcze nie było. Albowiem taki właśnie jest świat w serialu stacji AMC. Nowy, świeży. Pełen oryginalnych pomysłów oraz ciekawych rozwiązań i możliwości. Wszystko to stoi przed nami otworem. Gotowe do odkrycia. Za ten wspaniały prezent podziękowania należą się Alfredowi Goughu i Milesowi Millarowi, którzy odpowiadają za świat wykreowany w ich produkcji telewizyjnej. Wykazali się niezwykłą pomysłowością i oryginalnością przy jego tworzeniu dzięki czemu jest tak intrygujący i tak ekscytujący. W natłoku podobnego rodzaju produkcji udało im się zachować całkiem świeże spojrzenie na tą intrygującą krainę, w której króluje śmierć, cała masa intryg oraz pokaźna liczba wyśmienitych pojedynków. Jesteście zaintrygowani? Dobrze, bo ta historia jest godna zachodu. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na sam wstęp produkcji telewizyjnej, który okazuje się rewelacyjnym elementem napędowym całego serialu. Epizod premierowy okazuje się genialnym połączeniem tego co w serii najlepsze. Akcja, intryga, tajemnica oraz sztuki walki. Wszystko to idealnie ze sobą połączone sprawia, że opowieść startuje z przytupem i bez problemu jest w stanie zachęcić nas by sięgnąć po więcej. Niestety, albo stety historia składa się zaledwie z sześciu odcinków. Niestety, albowiem kraina ukazana w serialu jest tak intrygująca, że chcemy w niej trwać znacznie dłużej, a stety, dlatego, że opowieść nie zawsze ukazuje nam swoje dobre oblicze. Zacznijmy jednak omawianie od samego początku. Wspomniałem już świetny wstęp, który daje nam potężnego kopa i sprawia, że bez zawahania sięgniemy po kolejne epizody. Ale co dalej? Otóż serial po świetnym starcie w dalszej części nieco siada na laurach. Produkcja zdecydowanie traci na werwie oraz lekkości, którą można było wcześniej z nią utożsamić. Akcja obrazu również zwalnia przez co wydarzenia ekranowe nie pędzą już w tak szaleńczym tempie jak na początku. Historia również prezentuje się nieco gorzej i nie jest tak wciągająca jak wcześniej. Jednakże nie odczytajcie moich uwag w zły sposób. Wymieniłem bolączki z jakimi mierzy się seria, ale nie oznacza, to że produkcja jest zła. Wręcz przeciwnie. Prezentuje się naprawdę dobrze tylko zdarza jej się mieć lepsze i gorsze momenty. Ogólnie rzecz biorąc fabuła serialu prezentuje się w całkiem ciekawy i absorbujący sposób. Wydarzenia ekranowe są na tyle intrygujące oraz wystarczająco wciągające by bez problemu zatrzymać nas przed ekranem telewizora na te sześć godzin. Akcja produkcji choć nie pędzi jak szalona, to jednak jest całkiem wartka dzięki czemu potrafi bez większego wysiłku poprowadzić fabułę produkcji. Nic nie dzieje się na siłę. To samo tyczy się pierwszoplanowej intrygi serialu, która koncentruje się wokół dwójki głównych bohaterów, którzy zdają się wyróżniać spośród całej reszty. Są to Sunny i M.K.. Obydwaj mają inne tajemnice, zalety oraz wady, ale jak się prędko okaże łączy ich jedna rzecz. Wspólne przeznaczenie. Intryga skupiająca się na perypetiach owych bohaterów jest niezwykle ciekawa, intrygująca i pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Nigdy nie możemy być pewni intencji żadnej z postaci, albowiem każda z nich dba tylko o siebie i nie zdradza ani nam ani sobie nawzajem swoich zamiarów. Wszystko to sprowadza się do wielu ciekawych i niespodziewanych zwrotów fabularnych, które świetnie napędzają akcję oraz wprowadzają odrobinę zamieszania do fabuły. Wątek główny jest również bardzo szczegółowy, dobrze skonstruowany oraz niezwykle tajemniczy dzięki czemu potrafi być tak urzekający już od pierwszej sceny. Jednakże nigdy nie wiadomo co przyniesie nam kolejna scena ani kolejny odcinek. Wiele rzeczy jest dla nas tajemnicą i to chyba jest jeden z najmocniejszych punktów produkcji. Możliwość odkrywania nowych rzeczy razem z naszymi bohaterami, albowiem w pojedynkę nie jest to takie łatwe.

Pod względem postaci serial również prezentuje się dobrze. W produkcji napotkamy się na całą masę rozmaitych charakterów, z których prawie każdy jest wyjątkowy i godny uwagi. Nasi bohaterowie to w większości niestrudzeni i waleczni wojownicy, którzy niczego się nie boją oraz są gotowi oddać życie za swojego pana. Jednakże inaczej jest z dwójką głównych bohaterów, którzy zdecydowanie różnią się od całej reszty. Obydwaj czują, że nie należą do tego świata i że są w stanie osiągnąć coś więcej niż być poddanym swojego Barona. Pożądają tego co zakazane, niedostępne bądź poza zasięgiem. Są niczym wyjątkowe jednostki wśród całej reszty. W tych rolach świetnie prezentują się Daniel Wu jako Sonny oraz Aramis Knight jako M.K.. Oprócz nich na ekranie często gościmy: przepiękną i bardzo niebezpieczną Emily Beecham jako Wdowę, Martona Csokasa jako Barona Quinna, Olivera Starka jako kaciałowatego Rydera, Sarah Bolger jako córkę Wdowy - Jade, Orlę Brady jako Lydię oraz Stephena Langa jako Walda. Pod względem aktorskim seria wypada bardzo dobrze.

Od strony technicznej produkcja prezentuje się wręcz wyśmienicie. Przede wszystkim mamy świetne efekty specjalne, energiczną muzykę oraz dynamiczne zdjęcia. Oprócz tego warto również zwrócić uwagę na świetną scenografię, ciekawe kostiumy oraz oryginalny klimat produkcji. Nie ukrywajmy jednak, że głównym atutem artystycznym produkcji są rewelacyjnie zaprojektowane potyczki bitewne. Nasi bohaterowie z niebywałą gracją mnichów Shaolin? wykonują spektakularne i zapierające dech w piersiach walki, które ostatecznie okazują się znakiem firmowym serialu.

"Kraina Bezprawia" nie jest produkcją idealną. Seria z pewnością zalicza rewelacyjny wstęp, który niestety musi ustąpić nieco słabiej skonstruowanemu rozwinięciu. Akcja zwalnia, a wydarzenia ekranowe nie mają w sobie już takiej mocy jak na początku. Jednakże pomimo tego wszystkiego serial prezentuje się całkiem dobrze i jest w stanie nas zaintrygować. Przede wszystkim dobrze zbudowaną intrygą, tajemnicą, intrygującymi postaciami oraz widowiskowymi walkami. Niestety finał produkcji potrafi rozczarować, nawet gdy ukazano w nim niezwykle widowiskową scenę walki. Seria po prostu kończy się zostawiając nas z niczym. Choć pewne wątki oczywiście dobiegły końca to niestety ogólnie rzecz biorąc pierwszoplanowa intryga nadal pozostaje niemalże nietknięta, a tajemnica, którą kryła historia nadaj pozostaje dla nas jedną wielką niewiadomą. Wraz z końcem pierwszego sezonu dochodzimy również do wniosku, że twórcy nie tyle co nie wykorzystali potencjału opowieści, ale nawet nie zbliżyli się do jego odkrycia. Jest to duże rozczarowanie, albowiem produkcja ma wiele do zaoferowania. Może uda się to w kolejnym sezonie. Na razie jest dobrze, ale może być dużo lepiej.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Bociany przynoszą dzieci... A przynajmniej tak było kiedyś. Teraz bowiem zajmują się dostarczaniem przesyłek dla światowego giganta sprzedaży internetowej Cornerstore.com. Junior to najlepszy kurier w firmie, który na dodatek spodziewa się awansu. Przypadkowo jednak uruchamia Maszynę Produkującą Dzieci. W efekcie na świat zupełnie bezprawnie przychodzi śliczna dziewczynka. Junior nie ma wyjścia — musi podrzucić komuś ten kłopotliwy prezent, zanim szef się zorientuje. Wraz z Tulip, jedyną dziewczyną na Bocianiej Górze, wyrusza na pierwszą w życiu misję „narodziny”. Szalona podróż może sprawić, że powiększy się niejedna rodzina, a bociany odzyskają właściwą rolę w świecie.

gatunek: Animacja, Komedia
produkcja: USA,
reżyser: Nicholas Stoller, Doug Sweetland
scenariusz: Nicholas Stoller
czas: 1 godz. 27 min.
muzyka: Jeff Danna, Mychael Danna
zdjęcia: Simon Dunsdon
rok produkcji: 2016
budżet: 70 milionów $
ocena: 6,3/10







Skąd się biorą dzieci?

Zapewne każdy z nas przynajmniej raz w życiu usłyszał, że dzieci są przynoszone przez bociany. Czy to od rodziców, kolegów lub starszego rodzeństwa. Owa  historyjka jest szczególnie popularna wśród rodziców niezwykle ciekawskich dzieci. Wielu uważa, że małe dziecko nie powinno wiedzieć na razie wiele na ten temat dlatego właśnie tak postanawiają zamknąć dyskusję. Oczywiście jest to rozwiązanie tymczasowe, albowiem prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw, że bociany nie mają nic wspólnego z dziećmi. Jednakże twórcy najnowszej animacji studia Warner Bros są innego zdania i prezentują nam pełną przygód historię o bocianim żywocie.

"Bociany" opowiadają historię Juniora (bociana) i Tulip (ludzkiej dziewczyny), którzy przez przypadek uruchomili nie używaną od lat maszynę do tworzenia dzieci. Aby uniknąć skandalu postanawiają po kryjomu dostarczyć przesyłkę do zleceniodawcy i zapomnieć o sprawie. Jednakże jak się okazuje zadanie to nie jest łatwe... Produkcja w bardzo zgrabnym wstępie ukazuje nam jak to bociany z doręczycieli dzieci przebranżowiły swoje usługi na doręczanie paczek z przedmiotami elektronicznymi. Według animacji od czasu kiedy ludzie "wynaleźli" poród i ciążę ich usługi stały się zbędne, co pozwoliło im zająć się łatwiejszym i przyjemniejszym zajęciem. Wszystkie te niezwykle drobiazgowo przemyślane szczegóły ukazują wyczerpujące odpowiedzi na pytania odnoście tego co spowodowało, że bociany nie roznoszą już dzieci. Animacja już z samego początku stara się być jak najbardziej szczera i prawdziwa jak to tylko możliwe. Twórcy niczego nie udają, ani nie próbują udowodnić, jednakże pozostawiają sobie otwartą furtkę, która pozwala im w dość przyzwoity sposób opowiedzieć o tytułowych bocianach. Fabuła produkcji prezentuje się całkiem dobrze. Ma wiele ciekawych i wciągających momentów, które bez problemu potrafią nas zaintrygować i sprawić, że z chęcią rozłożymy się w kinowym fotelu. Wydarzenia ekranowe są przepełnione pędzącą akcją, zwariowanymi wydarzeniami oraz całą masą humoru, który potrafi rozbawić do łez. Animacja posiada również dobrą, aczkolwiek bardzo podręcznikową budowę, która dostarcza nam odpowiedniej ilości dramatu, akcji, humoru, radości oraz smutku. Oglądając bajkę nie da się nie zauważyć, że jest stworzona na bazie sprawdzonego już wiele razy schematu, który gwarantuje przyzwoicie opowiedzianą historię, w której niczego nie brakuje. Niestety pomimo poprawnej budowy do animacji wkradła się odrobina nudy, która tworzy znaczne przerwy w opowiadanej historii. Oprócz tego wiele wydarzeń jest do przewidzenia przez co nie ma co liczyć na wiele elementów zaskoczenia. Na plus z pewnością należy zaliczyć dużą ilość postaci oraz wątków pobocznych, spośród których każdy znajdzie coś dla siebie.

Pod względem postaci animacja może pochwalić się niezwykle ciekawymi i niemalże niezależnymi bohaterami, którzy prędzej czy później bez problemu skradną nasze serca. Niezwykle istotna jest również przemiana głównego bohatera, który z korpo-bociana zamienia się wolnego bociana, który ma własne zdanie i nie jest na każde skinienie swojego szefa. Oprócz tego warto zwrócić uwagę na postać Tulip, która została wychowana przez bociany. Natomiast postacie, które zaprezentowały się najlepiej pod względem komediowym to wataha wilków, pingwiny oraz gołąb Lizus.

Od strony technicznej bajka również prezentuje się świetnie. Przede wszystkim mamy bardzo ładne i żywe kolory, piękne animacje oraz urokliwą muzykę. Na plus zdecydowanie należy zaliczyć również polski dubbing. Natomiast jeśli chodzi o kategorię wiekową to mam z tym zagadnieniem duży problem. Albowiem podczas oglądania animacji można natrafić się na wiele ciętych komentarzy, uszczypliwych uwag oraz zbyt dosadnego przekazu co ostatecznie sprawia, że bajka nie nadaje się dla małych dzieci. Jest w niej zbyt wiele odnośników do świata dorosłych oraz mrugnięć do pełnoletniego widza, które dla dzieci okażą się niezrozumiałe. To samo tyczy się niekonwencjonalnego jak na bajkę humoru, który po raz kolejny jest skierowany raczej dla dorosłych widzów.

Niemniej jednak "Bociany" to całkiem udana animacja. Przede wszystkim mamy ciekawy pomysł, sprawną realizację oraz przyjemny i bezproblemowy odbiór. Sama opowieść choć nie zawsze intryguje i wciąga, to jednak potrafi zapewnić nam rozrywkę na te półtorej godziny i sprawić, że zapomnimy o zewnętrznym świecie. Niestety animacja nie nadaje się dla najmłodszych, albowiem zbyt wiele w niej nawiązań do świata dorosłych, których dzieci nie zrozumieją i nie powinny na razie starać się zrozumieć. Sytuacja ma się tak samo z humorem, który również skierowany jest przeważnie do dorosłego widza. Koniec końców animacja od Warner Bros to przyzwoity kawałek kina, ale nie na tyle dobry by na długo zapadł w pamięć.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Robert Langdon budzi się na szpitalnym łóżku w zupełnie obcym miejscu. Nie pamięta, jak i dlaczego znalazł się w szpitalu. Nie potrafi też wyjaśnić, w jaki sposób wszedł w posiadanie tajemniczego przedmiotu, który znajduje we własnej marynarce. Czasu na rozmyślania nie ma niestety zbyt wiele. Ledwie na dobre odzyskuje przytomność, ktoś próbuje go zabić. Z pomocą młodej lekarki Sienny Brooks Langdon opuszcza szpital i przemierza uliczki Florencji, próbując odkryć powody pościgu. Podąża śladem tajemniczych wskazówek ukrytych w słynnym poemacie Dantego… Czy jego wiedza o tajemnych sekretach, które skrywa historyczna fasada miasta wystarczy, by umknąć nieznanym oprawcom? Czy zdoła rozszyfrować zagadkę i uratować świat przed śmiertelnym zagrożeniem? 

gatunek: Akcja, Thriller
produkcja: USA,
reżyser: Ron Howard
scenariusz: David Koepp
czas: 2 godz. 1 min.
muzyka: Hans Zimmer
zdjęcia: Salvatore Totino
rok produkcji: 2016
budżet: 75 milionów $
ocena: 5,8/10







 
Piekło zbawieniem ludzkości

Wszyscy lubimy zagadki. Najlepsze są te najbardziej skomplikowane, które wymagają tęgiego umysłu by je rozwiązać. Jednakże w rozwiązywaniu tych zagadek najważniejsza nie jest satysfakcja, a nagroda. No bo po co rozwiązywać tajemnice skrywane od wieków wyłącznie dla satysfakcji? Na końcu zawsze musi być jakiś "skarb", który wynagrodzi nasz trud włożony w znalezienie go. Tak było w "Skarbie narodów", który okazał się niezaprzeczalnym hitem i doczekał się nawet kontynuacji. Podobnie sprawa miała się z "Kodem Da Vinci", który pomimo kontrowersyjnej tematyki zgarną pokaźną sumę w box-office. Były jeszcze "Anioły i demony", które godnie przejęły pałeczkę po swoim poprzedniku. Jednakże jak widać formuła rozwiązywania zagadek, które prowadzą nas do konkretnego miejsca jeszcze się nie znudziła, albowiem na ekranach kin mamy możliwość oglądać kolejną odsłonę przygód niezrównanego profesora Langdona. Jednakże czy jego powrót był konieczny?

Dan Brown to jeden z najpopularniejszy oraz najbardziej kontrowersyjnych pisarzy XXI wieku. Wystarczyło by napisał jedną powieść, aby zwrócić przeciwko sobie cały Kościół katolicki oraz miliony ludzi nie zgadzających się z jego tezami postawionymi w książce. Choć przygody profesora Langdona to fikcja, niemniej jednak wywołują u wielu bardzo skrajne emocje. Nie wiadomo czy takie były intencje pisarza, jednakże jedno jest pewne, że owa nagonka jedynie przysporzyła popularności Brownie oraz jego twórczości. Jego najnowsze dziecko zostało już zekranizowane i można je obejrzeć na ekranach naszych kin. Jednakże czy ta zagadka jest godna rozwiązania? Robert Langdon światowej sławy znawca symboli religijnych budzi się w szpitalu z urazem głowy. Nie wie gdzie jest, ani jak się tu znalazł. Szybko wychodzi na jaw, że Langdon stał się przedmiotem obławy z powodu tajemniczej rzeczy, którą znalazł w swojej marynarce. Obiekt ten sprowadza na profesora masę kłopotów przez co zmuszony jest do wyruszenia w jedną z najniebezpieczniejszych wypraw. Jej celem jest ratunek ludzkości. Czy podoła temu arcytrudnemu zadaniu? Myślę, że odpowiedź na to pytanie nie musi paść w tej recenzji, albowiem każdy z nas zna ją doskonale. To co nas intryguje to cała reszta. "Inferno" zalicza bardzo dobry i niezwykle energiczny start. Reżyser dosłownie "wrzuca" nas niemalże w sam środek akcji i sprawia, że opowieść zaczyna się z przytupem. Pierwsze sceny ukazują nam energiczny i pełen dynamizmu pościg, który kończy się efektownym i zaskakującym finiszem. Sekundę później nawet bez chwili zastanowienia przenosimy się się do szpitala, w którym zastajemy rannego profesora Langdona. Jednakże akcja produkcji wcale nie zwalnia. Reżyser nie dając nam nawet sekundy na odpoczynek aranżuje kolejną ucieczkę. Tym razem ze szpitala. Wszystko to sprawia, że początek produkcji to niezwykle ciekawa i wartka sekwencja, która zdecydowanie zachęca by sięgnąć po więcej. Szkoda, że tym początkiem film Rona Howarda niemalże wyczerpał limit komplementów. Albowiem im bardziej zagłębiamy się w produkcję tym bardziej mamy ochotę przestać ją oglądać. Fabuła obrazu z ciekawej i wciągającej zamienia się w średnio intrygującą, mało absorbującą i niezbyt przekonującą gonitwę pomiędzy jednym miejscem a drugim w poszukiwaniu coraz zmyślniejszych wskazówek. Jej największym problemem jest scenariusz, który ukazuje nam liczne niedoskonałości w skonstruowanej opowieści. Przede wszystkim historia jest pełna dziur, które ujawniają nam się wraz z trwaniem produkcji. Na światło dzienne wychodzą również liczne niejasności, które ukazują nam, że historia została stworzona niezbyt dokładnie, albowiem ewidentnie widać, że momentami nie trzyma się kupy. Nie wiadomo wtedy czy brać historię na poważnie czy może traktować ją z przymrużeniem oka. Z jednej strony druga opcja wydaje się całkiem rozsądna, ale przy oglądaniu "Inferna" niestety się nie sprawdza, albowiem twórcy dosadnie dają nam do zrozumienia, że ich obraz należy traktować całkiem poważnie. Jest to jeden z poważniejszych błędów produkcji, który sprawia, że wiele scen rozgrywa się w aż nazbyt spiętej i podniosłej atmosferze, która odbiera filmowi cały urok. Z kolei pierwszoplanowa intryga to całkiem inna bajka. Wątek główny przede wszystkim cierpi na brak fundamentów, które by go znacząco osadziły w fabule "Inferna". Brak mocnej podpory sprawia, że cały wątek dotyczący "Piekła" Dantego wypada mało przekonująco, a niekiedy nawet śmiesznie. Pan Langdon pomimo utraty pamięci i zdolności nazywania najprostszych rzeczy, bez problemu przypomina sobie najbardziej skomplikowane zagadnienia z dziedziny symboliki i z prędkością światła odnajduje kolejne poszlaki układanki. Choć tak jak w "Aniołach i demonach" goni go czas, to jednak tym razem zdaje się działać na jakimś autopilocie, albowiem w jego działaniach widać ewidentny brak zaangażowania. Skomplikowane zagadki rozwiązuje jakby od niechcenia przez co brak mu dawnej ikry. Akcja produkcji również pozostawia wiele do życzenia. Wydawać by się mogło, że jej wartka formuła zapewni nam świetną rozrywkę, a z tym niestety bywa różnie. Wszystko ponownie sprowadza się do słabego scenariusza, który skutecznie odpycha nas od opowieści kolejnymi niejasnościami. Ich nagromadzenie okazuje się zbyt przytłaczające co powoduje u nas zniechęcenie do obrazu. Nawet liczne zwroty akcji nie zawsze nas satysfakcjonują, albowiem są do przewidzenia bądź też są słabo zaakcentowane. Opowieści brak również lekkości i gracji, którą można było zauważyć w filmowym poprzedniku. Fabuła "Aniołów i demonów" dała prowadzić się sama, a ta w "Inferno" jest niekiedy wręcz ciągnięta na siłę. Wydarzenia ekranowe tworzone są sztucznie przez co brak im polotu, który odciążyłby całą produkcję. Innymi słowy adaptacja powieści Dana Browna pod względem fabularnym mocno rozczarowuje.

Jeśli chodzi o stronę aktorską to produkcja prezentuje się całkiem nieźle. Niestety znowu ma sobie wiele do zarzucenia. Przede wszystkim pod względem budowy postaci, albowiem ten element kuleje w "Inferno" najbardziej. Bohaterom brak jasnych motywów, a ich działania są słabo uzasadnione. Nie pomaga również postać z przeszłości profesora, która miała wnieść element romantyczny, albowiem wypada mało wiarygodnie. To samo tyczy się również większości postaci drugoplanowych, które niewiele mają udziału w produkcji, ale ich obecność jest kluczowa dla pierwszoplanowej intrygi. Jedna wielka sprzeczność. Natomiast jeśli chodzi o aktorstwo to z tym jest już znacznie lepiej. Na pierwszym planie mamy oczywiście niezastąpionego Toma Hanksa, który wlewa w postać Roberta Langdona dużo gracji, lekkości oraz humoru co pozwala mu niekiedy rozluźniać atmosferę filmu. Niestety widać, że aktor jest nieco zmęczony tą postacią, albowiem w większości scen gra na niezbyt atrakcyjnym autopilocie. Jedną z najatrakcyjniejszych sylwetek jest doktor Sienna Brooks grana przez świetną Felicity Jones. Warto również zwrócić uwagę na Irrfana Khana czy Sidse Babett Knudsen, albowiem aktorzy ci zostali dobrani do sportretowania ciekawych charakterów, ale niestety nie dano im na to zbyt wiele czasu ekranowego. Pojawiają się jeszcze: Ben Foster, Omas Sy i Ana Ularu jednakże ich sylwetki stanowią jedynie dopełnienie całości.

Od strony technicznej produkcja prezentuje się bardzo dobrze. Zaczynając od dobrych efektów specjalnych, a kończąc na różnorodnym doborze lokacji. Niezwykle ważne dla opowieści są również dynamiczne ujęcia, które rewelacyjnie ukazują nam szaleńczą atmosferę filmu i są pewnego rodzaju namiastką emocji jakie powinien nam obraz dostarczyć. Oczywiście jest jeszcze muzyka Hansa Zimmera, która tym razem prezentuje się niezwykle miałko. Gdzieś tam zawsze pobrzękuje w tle, ale tak naprawdę brak jej charyzmy i zdecydowania przez co prezentuje się strasznie słabo.

"Inferno" zapowiadało się na jesienny hit, ale niestety wyszło całkowicie odwrotnie. Słaby scenariusz, niechlujne nakreślenie postaci oraz historia, która nie jest w stanie przekonać nas do siebie tak jak to miało miejsce przy poprzedniej części to spore minusy. Jedynymi plusami obrazu wydają się być: pędząca na zabój akcja (która niestety nie zawsze wciąga), emocjonujące zakończenie oraz jeden konkretny zwrot fabularny, który obraca opowieść o 180°. Nie zmienia to jednak faktu, że film Rona Howarda zawodzi na całej linii. Ale i tak okazuje się lepszy niż nudny i przydługawy "Kod Da Vinci". "Anioły i demony" natomiast nadal pozostają najlepszym obrazem z serii. Niestety taki obrót spraw nie powinien cieszyć reżysera, albowiem po filmie widać, że wszystko w nim było robione na szybko, niedokładnie i bez przekonania. I to tak naprawdę boli najbardziej.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.