Daniela pracę w służbie zdrowia zaczyna jako ratowniczka medyczna, jeżdżąc na akcje z bratem Darkiem. Poddając się licznym zabiegom medycyny estetycznej, z brzydkiego kaczątka zmienia się w bezwzględną, odnoszącą sukcesy przedstawicielkę koncernu farmaceutycznego. Magda jest ginekologiem położnikiem. Swoją renomę zbudowała jako etatowa specjalistka od aborcji. Gdy sama zachodzi w ciążę, jej konflikt z ordynatorem wchodzi w dramatyczną fazę i zwierzchnictwo szpitala próbuje pozbawić ją pracy. Poukładany świat cenionej chirurg – Patrycji rozsypuje się, gdy kobieta dowiaduje się o zdradzie męża. Podkopane poczucie wartości popycha ją w kierunku ginekologii estetycznej i kobiecego libido. Beata to lekarka SOR-u, która w wypadku motocyklowym traci narzeczonego. Samotna kobieta uśmierza ból, uzależniając się od silnych leków opioidowych, które wykrada w szpitalu.
gatunek: Melodramatprodukcja: Polska
reżyseria: Patryk Vega
scenariusz: Patryk Vega
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: Łukasz Targosz
rok produkcji: 2017
budżet:
ocena: 3,0/10
Oglądanie
grozi tymczasowym kalectwem
Filmy i seriale medyczne ostatnimi czasy masą się bardzo dobrze. Będąc z wami tak naprawdę szczery, powiem, że mają się nawet cholernie dobrze. Jak widać po ośmiu sezonach "Dr. Housea" widzom dalej było mało dlatego jak grzyby po deszczu powstała cała masa produkcji o tejże tematyce. Fascynacja jednak przerodziła się w pewnego rodzaju fanatyzm, co zapewne znają pracownicy szpitali, których ciągle odwiedzają pacjenci, którzy myślą, że każdy taki ośrodek jest jak ten w Leśnej Górze. Niestety nie wszystko jest takie piękne i kolorowe. Nasza służba zdrowia nie jest najlepsza. Wszyscy znamy te kolejki i lekarzy od "siedmiu boleści". Oczywiście mówimy o zwyrodnieniach w systemie, które tak naprawdę pojawiają się raz na jakiś czas. Kolejek nie skrócimy, a lekarze nie zawsze są osobami, do których się wybierzemy już w "ostatecznej ostateczności". Co nie zmienia faktu, że pewien doktor chciał moją mamę z silnym przeziębieniem wysłać do szpitala pod kroplówkę. A później co? Do umieralni? Właśnie takie zwyrodnienia trafiają na pierwszy plan w najnowszym filmie Patryka Vegi pt: "Botoks".
Pamiętacie poprzednie filmy Vegi? Szczególnie "Niebezpieczne kobiety"? Jeśli tak to wiecie już, jak będzie wyglądała fabuła "Botoksu". Opowieść śledzić będzie losy czterech kobiet, z których każda pracuje w służbie medycznej. Ich losy nieustannie się przeplatają, w międzyczasie ukazując nam wszystkie patologie, na jakie można się natrafić podczas pobytu w placówce oświaty zdrowia. Więc jak zapewne podejrzewacie, fabuła nie jest zbyt skomplikowana, ani nazbyt inteligentna. Mam wrażenie, że to po prostu wszystko to, czego moglibyśmy się po Patryku Vedze spodziewać. Czy ktoś tak naprawdę wierzył, że film będzie niczym "stado kijów wetkniętych w mrowisko"? Szczerze wątpię. To naprawdę niesłychanie wybujania kampania reklamowa. To samo tyczy się dopisku "inspirowany prawdziwymi zdarzeniami". Nie zrozumcie mnie źle, ale zawsze łatwiej twórcy jest się ukryć pod tą jednozdaniową sentencją i uniknąć zbędnych wyjaśnień niż zdobyć się na coś kreatywniejszego. Patologie oczywiście się zdarzają, ale "Botoks" to tak naprawdę jedna wielka patologia. Albowiem film bazuje wyłącznie na beznadziejnych przypadkach, machlojach oraz zwyrodnieniach naszej służby zdrowia i pokazuje ją od jak najgorszej strony. Vega nieustannie atakuje dosłownie każdą osobę z branży. Od ratowników, poprzez lekarzy, chirurgów plastycznych, dyrektorów szpitali, a także pielęgniarek. Pomijając już fakt, że wszystko to ma miejsce w jednej placówce... Naszej uwadze nie mogły umknąć również liczne stereotypy, jakimi widz może być karmiony podczas seansu. Gdyby wszystko działało na takich zasadach, jak Patryk Vega sugeruje, to opcja leczenia w domu nie wydaje się wcale taka głupia. Niestety już na tym etapie pojawia się pierwszy problem "Botoksu". Produkcja skupia się jedynie na złych rzeczach i jest z tego bardzo dumna. Widać gołym okiem, że czerpie przyjemność z tego faktu i nie zamierza poprzestać na jednym czy dwóch wykroczeniach. Tak właściwie to ciężko nam jest nawet przez chwilę podumać nad danym wątkiem, albowiem reżyser zmienia je z tak zawrotną prędkością, że aż niemalże ciężko za nimi wszystkimi nadążyć. Akcja pędzi na złamanie karku, przez co film jest niczym prawdziwy rollercoaster. Ciężko złapać oddech, albowiem wszystko prezentowane jest nam na bezdechu. Większość zdarzeń ekranowych to po prostu suche fakty niczym zwykłe obrazki, albowiem prezentowane są nam z taką obojętnością, że aż trudno w to uwierzyć. Większość scen to tak naprawdę taka niekończąca się telenowela, która próbuje co rusz zaskoczyć nas jakimś niespodziewanym zwrotem akcji i zachęcić do dalszego oglądania. Szkoda tylko, że zabieg ten nie działa. W sumie nie ma się co dziwić, albowiem nawet telenowela nie porusza tylu różnych wątków jednocześnie. Patryk Vega wyrośl więc na mistrza w upychaniu jak największej ilości pojedynczych opowieści do jednego filmu. Udowodnił to już swoimi poprzednimi projektami, ale przy "Botoksie" przeszedł już samego siebie. Nigdzie indziej nie znajdziecie 20 linii fabularnych, a w nich po dwa razy więcej przeróżnych postaci. A wszystko po to, aby poruszyć każdy aspekt, każde zwyrodnienie i obśmiać wszystko i wszystkich. Niestety, zamiast osiągnąć zamierzony efekt, reżyser ośmiesza poniekąd samego siebie, albowiem nie potrafi w udolny sposób opowiedzieć prawie żadnej z przedstawionych historii. Większość to praktycznie karykatury, bądź też szkice dla prawdziwych opowieści. Prawie każdej z nich brakuje emocji oraz najzwyklejszego w świecie sensu. Niby można by się w nich doszukać ukrytego znaczenia, ale taka prawda, że podchodzi to pod szukanie na siłę. Jedynie wątek Katarzyny Wernke jest godny naszej uwagi i w miarę kompletny w stosunku do innych. Reszta to mieszanka wszystkiego, co chodziło Patrykowi Vedze po głowie. Czyli wszystkiego, czego można było się po nim spodziewać. Czarnego humoru, całej litanii przekleństw, "błyskotliwych" dialogów i scen tak niezbędnych dla całego obrazu, że ich usunięcie byłoby wręcz szkodliwe dla całej fabuły. Cały obraz jest natomiast bardzo chaotycznie nakręcony. Brak mu płynności i lekkości co przekłada się na nasze obojętne miny podczas seansu.
Obsada spisała się zdecydowanie lepiej, jednakże nie ma się z czego cieszyć, albowiem w większości jest to zasługa aktorów, a nie niesłychanie biednego scenariusza. Twórca bardzo powierzchownie portretuje swoje postaci i maluje je zdecydowanie zbyt grubą krechą, tak jakby wszystko miało być tak dosadne, jak to tylko jest możliwe. Niestety świat nie jest taki czarno-biały dlatego też postacie te wypadają bardzo karykaturalnie i mało wiarygodnie. W wielu przypadkach styl bycia postaci jest po prostu elementem napędowym całego wątku, stąd też nie wymaga się od nich niczego więcej. Bohaterowie, których możemy oglądać na ekranie, są tak samo wyzbyci emocji, jak większość scen z filmu. Przez to bardzo ciężko jest nam je polubić lub chociaż im współczuć czegokolwiek. Nie istnieje żadna więź między nami a sylwetkami, które widzimy na ekranie, albowiem ta więź nie ma żadnych podstaw, aby się narodzić. Jak się z tym czuję? Obojętnie. Jedyna postać, która mnie kupiła w 100% to Magda w wykonaniu Kasi Wernke, albowiem jako jedyna była bohaterką, na którą twórca miał pomysł i dobrze go zrealizował. Reszta to po prostu lepsza lub gorsza prezentacja aktorskich umiejętności. Takim oto sposobem w obsadzie znaleźli się: Olga Bołądź, Agnieszka Dygant, Marieta Żukowska, Janusz Chabior, Sebastian Fabijański, Piotr Stramowski, Tomasz Oświeciński, Grażyna Szapołowska, a nawet Krzysztof Gojdź!
Strona techniczna również spisuje się znacznie lepiej niż sama fabuła. Przede wszystkim film może się pochwalić ciekawą muzyką Łukasza Targosza, dobrymi zdjęciami oraz świetną charakteryzacją. Na plus warto również uwzględnić liczne lokacje, w jakich kręcono film. Klimat obrazu lawiruje pomiędzy poważnym filmem medycznym a czarną komedią o serii beznadziejnych przypadków. Jaki jest natomiast humor? Na to nie będę odpowiadać, bo chyba każdy to wie. Jak nie to odsyłam do zwiastuna. Koniec końców to od nas zależy czy po prostu kupimy takie teksty, czy nie.
"Botoks" Patryka Vegi to film, którego po nim się można było spodziewać, z tym że jest o kilka klas gorszy od jego ostatniego dzieła. Produkcja z niesłychaną perfekcją powiela błędy poprzedników, co gorsza dodaje do kolekcji całkiem pokaźną dawkę nowych. Vega to specyficzne kino. Kino, które się wyróżnia teledyskowym stylem i milionem przeróżnych wątków, z których każdy bardziej przypomina osobny skecz niż kompletną opowieść. To kino surowe i często ciężko strawne. Niemniej jednak jest to kino, które trafią to masowego widza. Tylko teraz jak to o nas świadczy, skoro przeciętny widz woli zobaczyć Vegę, a niżeli coś... lepszego?