Snippet

Tulipanowa gorączka

Młoda Sophia zostaje wydana za mąż za majętnego kupca. Choć nie odwzajemnia uczucia, gotowa jest spełnić jego pragnienia i dać mu potomstwo. Dumny Cornelius zamawia u znanego malarza portret, na którym chce zostać uwieczniony z ukochaną. Nie dostrzega, że między piękną Sophią i młodym artystą rodzi się uczucie. Wraz z rozkwitem miłości, na parę pada cień podejrzeń, a tajemnica zaczyna nieść ze sobą coraz większe ryzyko. Młodzi kochankowie obmyślają zwodniczy plan, który pozwoli im rozpocząć nowe życie.

gatunek: Melodramat
produkcja: USA, Wielka Brytania

reżyseria: Justin Chadwick
scenariusz: Tom Stoppard, Deborah Moggach
czas: 1 godz. 47 min.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Eigil Bryld
rok produkcji: 2017
budżet: 25 milionów $

ocena: 5,5/10















Nie powstrzymasz choroby


Widząc zwiastun "Tulipanowej gorączki" po raz pierwszy pamiętam, jak się nim niesłychanie zachwyciłem. To napięcie, te emocje, te kostiumy te scenografie, ta obsada! Rewelacja! Idąc tym tokiem myślenia, seans kinowy był wręcz obowiązkiem. Szkoda, że znowu tak bardzo dałem się nabrać...

Sofia to przepiękna sierota, którą poślubił bogaty, ale znacznie od niej starszy kupiec. Młoda kobieta nie jest szczęśliwa, ale robi dobrą minę do złej gry. Wszystko się zmienia, gdy do jej domu wkracza Jan, młody malarz, który ma za zadanie uchwycić jej piękno. Między tą dwójką bardzo szybko rozkwita gorący roman, który narusza dotychczasowy spokój Sofii. Angażując się, stąpa po cienkim gruncie, który wkrótce może się ugiąć pod jej ciężarem. A to wszystko dzieje się podczas "tulipanowej gorączki", która nawiedziła Amsterdam. Wyjściowy pomysł pod filmową opowieść prezentuje się naprawdę ciekawie. Płomienny romans na tle XVII wiecznego Amsterdamu to zdecydowanie rzecz, obok której nie przejdziemy obojętnie. Dodając do tego gwiazdorską obsadę, kreujemy produkcję, która już na samym starcie jest na wygranej pozycji. Niestety jak to często bywa, ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi... Maksyma ta idealnie opisuje film Justina Chadwicka, który dostał wszystkie niezbędne elementy, aby stworzyć Oscarowy film, ale poległ już na samym początku. Albowiem największą bolączką filmu jest jego fabuła. Strasznie to przykre, ale prawdziwe. Problemy pojawiają się już na etapie scenariusza, który ma duży problem z odpowiednim rozdzieleniem czasu pomiędzy postaci, a także istotne dla opowieści wydarzenia. Bardzo często się zdarza, że ukazywane sceny to tak zwane "zapchaj dziury", które, choć wiele zła nie wyrządzają opowieści, to jednak strasznie rozciągają jej akcję. Przez to fabuła, zamiast prezentować ciągłe i systematycznie wzrastające napięcie przypomina bardziej sinusoidę, która raz sczytuje, a innym razem porusza się po mieliznach. Skutkuje to brakiem płynności i lekkości, co przekłada się zaś na nasz obojętny odbiór produkcji. Wydarzenia ekranowe, choć z pozoru wydają się intrygujące, to niestety takie nie są. Pomimo ciągłego zamieszania na ekranie tylko połowa z tego, co widzimy, jest warte naszej. Twórcy produkcji posiadają niedobry nawyk do wprowadzania do opowieści mnóstwa wątków, aby na koniec nie rozwiązać połowy z nich. I choć są to z reguły wątki trzecio czy też czwarto planowe to i tak nie da się pozbyć zażenowania tym faktem. Lepiej było ich po prostu nie umieszczać wcale. Może zyskałby na tym pierwszoplanowy wątek, który naprawdę szału nie robi. Przez większość czasu ukazuje nam stereotypową sielankę, aby następnie wszystko to obrócić do góry nogami. Zdaje sobie sprawę, że tak działa większość produkcji, ale czemu po tym całym "przewrocie" opowieść traci sens? Nie wiem, czy to tylko ja mam takie odczucia, ale filmowa intryga według mnie jest mało intrygująca. Niby jakiś pomysł na pociągniecie fabuły jest, ale chyba bez wiary twórców, albowiem jest to po prostu strasznie puste. Pomijając już fakt, że zakończenie tej opowieści jest już do przewidzenia w połowie obrazu. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że twórcy sami rzucają nam spoilerem prosto w twarz. Do tego całkiem świadomie. Ja nie wiem, zostawiliby przynajmniej, choć odrobinę tajemnicy na sam koniec, abyśmy mieli po co na tej sali kinowej zostać. No ale ich nie przegadasz. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że drugorzędny wątek Williama i Mary, od samego początku jest pierwszorzędny, albowiem jest dwa razy ciekawszy niż historia Sofii i Cornelissa. Z przykrością zawiadamiam, że pomysł, który fajnie wyglądał w scenariuszu, nie sprawdził się na ekranie. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Podsumowując, film od strony fabularnej prezentuje się średnio. Dużo oferuje, ale jest nieciekawy. Ponadto strasznie wyboisty i mało porywający. Na dokładkę jeszcze gubi sens, będąc w połowie trwania i rzuca nam spoilerami prosto w twarz. Totalne rozczarowanie.

Aktorsko film wypada zdecydowanie lepiej, co w dużej mierze jest zasługą wybitnych aktorów. Tym razem scenariusz o dziwo zabłysną, albowiem, dość dokładnie starał się nakreślić naszych bohaterów. Sylwetki ekranowe są niejednoznaczne, dobrze rozbudowane i ciekawie poprowadzone, przez co poniekąd dźwigają opowieść na swych ramionach. Problem w tym, że te superlatywy nie tyczą się wszystkich postaci. Po raz kolejny polega postać Sofii, która jest strasznie płaska i mało intrygująca. Tak jakby twórcy nie mieli na nią pomysłu. Paradoksalnie Corneliss Waltza wypada dużo lepiej, albowiem twórcy dają mu możliwość nieco zerwać z konwencją typowego "złego typa" jakiego ostatnio w Hollywood często zdarzało mu się grać. Niestety jego postać jest dużo lepsza niż gra aktorska, albowiem aktor już od jakiegoś czasu ma problem z użyciem innego stylu grania niż ten świetnie przez niego wypracowany. Skutkuje to dobrym, ale kolejnym występem z tą samą manierą. Po raz kolejny świeci tu drugi i trzeci plan. Holliday Grainger świetnie prezentuje się w roli Marii tak samo, jak Jack O'Connel w roli Williama. Ich postacie od początku przykuwają naszą uwagę i okazują się również tymi najciekawszymi. Nie należy jednak zapomnieć o świetnej Judi Dench i genialnym Tomie Hollanderze. Cara Delevine i Zach Galifianakis w obsadzie to pomyłki, albowiem ich czas ekranowy to zwyczajna kpina. Z kolei Dane DeHaan to po prostu zły casting. Aktor kompletnie nie pasuje do roli kochanka, zresztą to widać po sposobie, w jaki go gra. Zero emocji.

Strona techniczna jest jedyną kategorią, która naprawdę może otrzymać Oscara. No bo jak tu się nie zachwycić taką wspaniałą scenografią, niesamowitymi kostiumami no i bardzo dobrą muzyką Dannyego Elfmana. Cud i miód dla oczu i uszu. Ponadto produkcja jest przepięknie nakręcona i posiada wyjątkowy klimat. Co ciekawe występuje w niej również dużo humoru. A może to po prostu mnie te sceny śmieszyły? Sam się czasami zastanawiałem czy to dramat, czy komedia była. Natomiast umiejscowienie akcji podczas "tulipanowej gorączki" to po prostu tani chwyt marketingowy. Marne tło dla marnej opowieści.

Najlepszy z całej opowieści okazuje się finał, który daje naszym bohaterom to, na co zasłużyli i pokazuje, że nie zawsze czyny zrobione z miłości są dobre. Okazuje się, że mogą też ranić, o czym wielu się przekona. Niestety zakończenie nie sprawi, że cały film będzie dobry i wart naszej uwagi. Przez większość czasu w kinie tak właściwie to się wylegiwałem na fotelu, niż skupiałem na obrazie, który i tak nie miał mi zbyt wiele do zaoferowania. Kolejna produkcja, w której twórcy odhaczyli wszystkie potrzebne składniki do osiągnięcia sukcesu, ale zapomnieli o najważniejszym, czyli fabule. Bywa.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz