Snippet
Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie to jeden z najważniejszych Festiwali muzyki filmowej w Europie i na świecie. Prezentuje muzykę tworzoną na potrzeby kina jak i telewizji oraz gier wideo. Wydarzenie to wyróżnia się śmiałą organizacją, innowacyjnością w sferze technologii dźwięku i obrazu, a także niesamowitą widowiskowością. Podczas festiwalu odbywają się retrospektywy i koncerty galowe, koncerty monograficzne oraz liczne wydarzenia poboczne jak wywiady czy też warsztaty. Zwieńczeniem każdej edycji jest symultaniczny pokaz filmu z muzyką na żywo. W tym roku przypada już 11 edycja. Czeka na nas mnóstwo atrakcji i dobrej muzyki.

11 Festiwal Muzyki Filmowej 2018, Dzień 2

Scoring4Polish Directors
Data: 31.05.2018
Godz: 20:00
Miejsce: Centrum Kongresowe ICE




















Scoring4Polish Directors

Drugi dzień festiwalu to święto polskiego kina, które również posiada swoją muzykę filmową. Tego dnia świętowaliśmy kinematografię rodzimych reżyserów, którzy w swoich filmach sięgają po muzykę nie tylko polskich, ale także i zagranicznych kompozytorów. Wydarzenie Scoring4Polish Directors odbyło się po raz trzeci w historii festiwalu i tym razem jego gościem specjalnym była Agnieszka Holland.

Dnia 31 maja ponownie zebraliśmy się w Centrum Kongresowym ICE w Sali Audytoryjnej im. Krzysztofa Pendereckiego, aby wsłuchać się w dźwięki muzyki filmowej. Tym razem jednak był to wyjątkowy wieczór, albowiem poświęcony wyłącznie polskiej twórczości, a w szczególności postaci Agnieszki Holland.

"Rozwijając Festiwal Muzyki Filmowej jego dyrektor artystyczny, Robert Piaskowski, wpadł na pomysł zorganizowania serii koncertów poświęconych najwybitniejszym polskim reżyserom. I tak gościli u nas Andrzej Wajda, potem Roman Polański, a dziś – Agnieszka Holland. Kraków jest miastem otwartym dla filmu" – mówiła wczoraj Izabela Helbin, dyrektor Krakowskiego Biura Festiwalowego, organizatora FMF.

Koncert został podzielony na dwie części. Pierwsza została poświęcona muzyce do filmów z zeszłego sezonu filmowego, która wyróżniała się na tle innych. Natomiast druga część została poświęcona wyłącznie muzyce z filmów pani Agnieszki Holland. Wydarzenie rozpoczęło się z małym poślizgiem, ale bardzo szybko pozwoliło nam zapomnieć o tych niedogodnościach. Jak tylko na sali wybrzmiała muzyka wszystkie nasze troski i zmartwienia odeszły w niepamięć. Naszą przygodę z muzyką do polskich filmów otworzyła suita Sandro Di Stefano, włoskiego kompozytora, który miał przyjemność współpracować z Bodo Kox'em przy jego filmie pt: "Człowiek z magicznym pudełkiem". Sam artysta zaszczycił nas również swoją obecnością. Następnie przeszliśmy do światowego fenomenu, czyli polsko-brytyjskiej koprodukcji "Twój Vincent" ze wspaniałą muzyką Clinta Mansella (osobiście ją uwielbiam). Niesamowicie było wysłuchać kompozycji z tego filmu na żywo, albowiem muzyka ta ma sobie coś przeszywającego, a zarazem wprowadzającego w stan katatonii. Rewelacja. Na sam koniec części pierwszej zaprezentowano nam kompozycje z filmów Radzimira Dębskiego (znanego także jako JIMEK), który miał okazję napisać fenomenalną muzykę do "Sztuki kochania", za którą zresztą zdobył Orła 2018, a także do hitu ostatnich miesięcy, czyli "Ataku Paniki". Pod względem rozmachu i widowiskowości muszę przyznać, że był to najciekawszy element tej części no i chyba całego koncertu. Niekonwencjonalne pomysły, szalone rozwiązania i moc sprawiły, że występ ten zdecydowanie zapadnie nam na długo w pamięci. Jako fan jego twórczości muszę wyznać, że to, co zaprezentował, to było coś niesamowitego. Ponadto sam dyrygował wtedy orkiestrze.

Po krótkiej przerwie wróciliśmy na salę by wsłuchać się w muzykę do filmów Agnieszki Holland. Część tę otworzyła suita z "W ciemności" Antoniego Komasy Łazarkiewicza. Następnie przeszliśmy do Jana A. P. Kaczmarka i jego współpracy z cenioną reżyserka. Zaprezentowano nam jego kompozycje do filmów takich jak: "Całkowite zaćmienie", "Plac Waszyngtona", a także "Trzeci cud".

"Zaczęło się od "Całkowitego zaćmienia" i wcale nie byłam wtedy pewna, że to się uda. Muzyka Kaczmarka wydawała mi się zbyt ciemna. A jednak skomponował ścieżkę dźwiękową, która podniosła wartość tego filmu o kilka stopni w górę. Potem był "Plac Waszyngtona", do którego Jan napisał bardzo romantyczne, aczkolwiek oryginalne tematy, dalekie od kalki z utworów ogólnie znanych. I wreszcie "Trzeci cud", z muzyką w pewnym sensie eksperymentalną, która przez swoją surowość, nawet brutalność, wspaniale dialoguje z mistyką podjętego przeze mnie tematu" – mówi bohaterka wieczoru.

Natomiast sam kompozytor rozpoczęcie współpracy z reżyserką uważa jako przełom w jego karierze: "To był czas błogosławiony, ale też wielkie wyzwanie natury intelektualnej. Nasza współpraca miejscami była chropawa, bo nie byliśmy parą mięczaków, mówiąc bez ogródek. Działy się czasem rzeczy krew w żyłach mrożące, i właśnie to było fantastyczne" – opowiadał podczas wczorajszego spotkania z publicznością FMF. Kompozytor również wyznał, że wtedy panowały jeszcze czasy wolności twórczej. Agnieszka robiła swoje, a on swoje i nikt nie wchodził drugiemu w drogę. Teraz już tak nie ma i ingerencja w pracę kompozytorską to codzienność – wyznał ze smutkiem.

W trakcie koncertu zabrzmiały również kompozycje Zbigniewa Preisnera do filmów takich jak "Europa, Europa" oraz "Tajemniczy ogród". Natomiast w międzyczasie czekał na Agnieszkę specjalny prezent prosto zza oceanu. Na ekranie pojawił się Jeff Beal, który z okazji koncertu przygotował dla reżyserki fantazję fletową stworzoną z motywów z serialu "House of Cards" do którego Holland nakręciła cztery odcinki. Na flecie zagrała niezastąpiona Sara Andon. Drugą część koncertu zamknęła muzyka Antoniego Komasy-Łazarkiewicza do najnowszego filmu reżyserki, czyli "Pokot". Jak wyznał sam kompozytor to całkiem inna historia niż w przypadku "W ciemności".

"W filmie "W ciemności" muzyka występuje w ilościach homeopatycznych, jest cicha i dyskretna, ale ambitna. "Pokot" na odwrót – operuje prostą kinetyczną energią" – wyjaśnia kompozytor.

Na koncercie pojawiło się mnóstwo znanych twarzy oraz kompozytorów muzyki. Oprócz wymienionego już Sandro Di Stefano na widowni znaleźli się również: Radzimir Dębski, Jan A. P. Kaczmarek, Zbigniew Preisner, a także Antoni Komasa-Łazarkiewicz. Ponadto pojawili się również reżyserzy i autorzy najpopularniejszych tytułów filmowych jak Dorota Kobiela czy Bodo Kox. Na scanie natomiast mieliśmy możliwość posłuchać – Cracow Singers oraz AUKSO-Orkiestra Kameralna Miasta Tychy pod dyrekcją założyciela zespołu, Marka Mosia.

Scoring4Polish Directors upłynęło w niezwykle przyjemnej atmosferze i zdecydowanie zostanie nam w pamięci. Ta niesamowita gala, której bohaterką wieczoru była Agnieszka Holland, pokazała nam, że muzyka w polskich filmach jest bez dwóch zdań na światowym poziomie. Jedyne czego jej parkuje to drugiego życia w postaci fizycznej płyty CD lub edycji cyfrowej. Niestety, ale polska muzyka cierpi ze względu na to, że po umieszczeniu jej w filmie w większości przypadków nie zostaje nigdzie wydana, ani opublikowana. To duża strata, albowiem jestem pewien, że są ludzie, którzy chcą jej posłuchać. Zresztą koncerty takie jak Scoring4Polish Directors to potwierdzają. Być może nie jesteśmy jeszcze na takim etapie, ale życzę sobie i kompozytorom, aby ten czas już nadszedł.

A już jutro dzień pełen wrażeń. Spotkanie z twórcami, "Piękna i Bestia" z muzyką na żywo i Dance2Cinema! To będzie cały dzień intensywnych wrażeń. Do zobaczenia.

Galeria:







Wideo relacja:



Playlista:

Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie to jeden z najważniejszych Festiwali muzyki filmowej w Europie i na świecie. Prezentuje muzykę tworzoną na potrzeby kina jak i telewizji oraz gier wideo. Wydarzenie to wyróżnia się śmiałą organizacją, innowacyjnością w sferze technologii dźwięku i obrazu, a także niesamowitą widowiskowością. Podczas festiwalu odbywają się retrospektywy i koncerty galowe, koncerty monograficzne oraz liczne wydarzenia poboczne jak wywiady czy też warsztaty. Zwieńczeniem każdej edycji jest symultaniczny pokaz filmu z muzyką na żywo. W tym roku przypada już 11 edycja. Czeka na nas mnóstwo atrakcji i dobrej muzyki.

11 Festiwal Muzyki Filmowej 2018, Dzień 1

Penderecki2Cinema
Data: 30.05.2018
Godz: 20:00
Miejsce: Centrum Kongresowe ICE


















Penderecki2Cinema

11 Festiwal Muzyki Filmowej rozpoczęty! Pierwszy dzień festiwalu przebiegł w wyjątkowej atmosferze, a wszystko zapoczątkowała konferencja prasowa, na której mieliśmy okazję się pojawić. To zdecydowanie zapowiedź wspaniałego tygodnia.

Dnia 30 maja oficjalnie startuje 11. Festiwal Muzyki Filmowej. Tydzień muzycznych wrażeń tak jak ostatnio rozpoczęła konferencja prasowa mająca miejsce w Pałacu Krzysztofory o godz. 12:00. Tam też znajduje się również Centrum Festiwalowe. Podczas konferencji mogliśmy usłyszeć co twórcy i organizatorzy mają do powiedzenia na temat tegorocznej edycji, a także mogliśmy posłuchać kilku wypowiedzi obecnych gości takich jak: Krzysztof Penderecki, Agnieszka Holland, Elliot Goldenthal, Jan A.P. Kaczmarek oraz Eímear Noone. Krótki zapis z konferencji oraz wypowiedzi wybranych artystów możecie zobaczyć w nakręconym przez nas materiale.

Po konferencji przyszedł już czas na pierwszy (w zasadzie drugi) koncert w tegorocznej edycji. Koncert Penderecki2cinema można było usłyszeć już 29 maja w sali NOSPRu w Katowicach. Samą galę poprzedziło również wręczenie Nagrody im. Wojciecha Kilara Michaelowi Nymanowi, ustanowionej w 2015 roku przez prezydentów Krakowa i Katowic dla twórców dbających o etos kompozytorski, oryginalność języka muzycznego oraz czytelność i samodzielność ścieżek dźwiękowych. "To wyróżnienie jest afirmacją rzemiosła, a zarazem pochwałą piękna muzyki w filmie" – powiedział Robert Piaskowski, dyrektor artystyczny FMF. Obradująca pod jego przewodnictwem Kapituła Nagrody (z Agnieszką Holland, Krzysztofem Pendereckim, Romanem Polańskim i Krzysztofem Zanussim w składzie) postanowiła w tym roku wyróżnić brytyjskiego kompozytora, pianistę i muzykologa Michaela Nymana, znanego kinowej publiczności przede wszystkim z minimalistycznych ścieżek dźwiękowych skomponowanych do postmodernistycznych filmów Petera Greneway’a (m.in. Kontrakt rysownika, Wyliczanka, Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek). Jurory doceniło twórczość Nymana za jej oryginalność i maestrię funkcjonujące zarówno w powiązaniu z obrazem, jak i działające wbrew niemu. "Nie bez znaczenia są także ścisłe związki z kinem artystycznym – Nyman wykazuje głębokie zrozumienie wobec złożoności świata i sztuki, które jednocześnie pozwala mu tłumaczyć ją na najbardziej uniwersalny z języków – język muzyki" – czytamy w uzasadnieniu decyzji.

"Michael to człowiek absolutnie wyjątkowy, tworzy muzykę przełomową, taką, którą możemy zobaczyć" – powiedział James Rushton, dyrektor grupy Music Sales i wydawca utworów Nymana, odbierając w Katowicach prestiżową statuetkę w jego imieniu. Sam laureat, w liście do Rady Merytorycznej Nagrody im. Wojciecha Kilara, napisał: "Chciałbym serdecznie podziękować nie tylko za to wyróżnienie, ale także za stworzenie niezwykłego forum służącego dyskusji na temat muzyki i kina, którym jest Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie".

Dzień później 30 maja taki sam koncert odbył się w Krakowskim Centrum Kongresowym ICE. Jednakże wydarzenie to poprzedziła niesamowita uroczystość, podczas której Prezydent Krakowa, Jacek Majchrowski odsłonił tablicę stanowiącą o nadaniu Sali Audytoryjnej im. Krzysztofa Pendereckiego. Od tego momentu Sala Audytoryjna Centrum Kongresowego ICE będzie nosiła imię słynnego krakowskiego kompozytora. "Wszystkie inne nagrody, zapomina się o nich. Ale to, że moje nazwisko będzie tutaj, w tej sali w Krakowie zostaje. To jest dla mnie bardzo ważne." - powiedział maestro Penderecki o tak wielkim wyróżnieniu.

"Zastanawialiśmy się, czy ta sala jest godna posiadania tak prestiżowego patrona. Dlatego któregoś dnia spytałem profesora Pendereckiego, czy spełnia ona jego wymagania akustyczne. Potwierdził, zatem uznaliśmy, że to wspaniała decyzja" – powiedział Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski podczas wczorajszej uroczystości. "Nie mógł mi pan sprawić większej radości" – odpowiedział Krzysztof Penderecki. "Przyjechałem do Krakowa w 1951 roku jako student i dziś myślę, że to właśnie to miasto sprawiło, że zostałem kompozytorem. Bardzo serdecznie dziękuję!" .

Uroczystość ta, jak również gala Penderecki2Cinema zorganizowane zostały w ramach krakowskich obchodów 85. urodzin mistrza.

Koncert odbył się o godz. 20:00 w nowo mianowanej Sali Audytoryjnej im. Krzysztofa Pendereckiego. Gdy widownia już zasiadła na swoich miejscach, a światła przygasły, scenę wypełnili muzycy, którzy bez zwłoki rozpoczęli koncert Trzema utworami w dawnym stylu. Zaskakująco spokojne, przyjemne i liryczne dźwięki, które nijak mają się do prezentowanej później muzyki mistrza. Następnie salę wypełniły niesamowite dźwięki z kompozycji Michaela Nymana. Twórca przygotował specjalnie na wczorajszy koncert suitę stworzoną ze swoich motywów skomponowanych do filmu "Fortepian". Pierwszą część koncertu domknął Koncert na trąbkę i orkiestrę smyczkową Elliota Goldenthala, który został zainspirowany postacią Tadeusza Kościuszki oraz krakowskim Hejnałem Mariackim. Koncert ten był na tyle wyjątkowy, albowiem po raz pierwszy zaprezentowano go w całej swojej okazałości. Wcześniej wykonywano jedynie jego fragmenty, albowiem niektóre partie są niemalże niemożliwe do zagrania. Jednakże organizatorzy postarali się o to, aby koncert wykonać w całości. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie Tine Thing Helseth, trębaczka pochodząca z Norwegii, która podjęła się tak trudnego zadania. Muszę wyznać, że z tego starcia wyszła obronną ręką.

Po krótkiej przerwie powróciliśmy na salę, by cieszyć się niesamowitymi kompozycjami wyłącznie Krzysztofa Pendereckiego. Druga połowa rozpoczęła się od Trenu – ofiarom Hiroszimy na 52 instrumenty smyczkowe oraz Symfornią nr 2, cz. I-II Moderato - Allegretto. Salę wypełniły niepokojące dźwięki, mrok, niepewność oraz groza. Dla tych, którzy nie wiedzą jaką muzykę komponuje mistrz, to śpieszę z pomocą. Otóż jest to niesamowicie różnorodna, niekonwencjonalna i niekiedy eksperymentalna muzyka z użyciem przeróżnych instrumentów oraz technik. I właśnie dlatego też po jego kompozycje sięgnęli twórcy tacy jak Martin Scorsese ("Wyspa tajemnic"), Stanley Kubrick ("Lśnienie"), David Lynch ("Twin Peaks"), William Friedkin ("Egzorcysta"), a także Marcin Wrona ("Demon"). Następnie zaprezentowano nam chyba jeden z najsłynniejszych utworów kompozytora, czyli Polimorfia na 48 instrumentów smyczkowych. Na sam koniec zaprezentowano nam natomiast Symfonię nr 3, cz. IV Passacaglia – Allegro moderato. Zarówno po pierwszej, jak i drugiej części publiczność nagrodziła muzyków oraz kompozytorów gromkimi brawami. Co to były za emocje! Aż ciężko się było mi pozbierać. Tak czy siak, nie można było sobie wymarzyć lepszego rozpoczęcia 11. Festiwalu Muzyki Filmowej. Emocje sięgały zenitu, a my wyszliśmy cali mokrzy z koncertu.

Już dzisiaj o godz. 20:00 również w Centrum kongresowym ICE spotkamy się na koncercie Scoring4PolishDirectors, na którym będziemy mogli usłyszeć muzykę do wielu polskich filmów. Będzie można również spotkać całą masę gwiazd oraz sławnych kompozytorów. Do zobaczenia!

Galeria:







Wideo relacja:



Playlista:

Delphine to poczytna paryska pisarka, która od jakiegoś czasu cierpi na brak weny. Gdy pewnego dnia w trakcie podpisywania książek poznaje tajemniczą kobietę, jej życie zaczyna stopniowo zbaczać z wcześniej wytyczonego toru. Między kobietami rodzi się relacja, która z czasem z przyjaźni zmienia się w toksyczne uzależnienie. Delphine zaczyna tracić kontrolę nad swoim życiem, a wszystko co uważała dotychczas za pewnik, zmienia swe pierwotne znaczenie.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyseria: Roman Polański
scenariusz: Olivier Assayas, Roman Polański
czas: 1 godz. 36 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Paweł Eldman
rok produkcji: 2017
budżet: -
ocena: 6,0/10

















Bez szału, ale poprawienie


Twórczość artystyczna jest jak życie. Nigdy nie wiadomo co nam przyniesie. Napędzana nietuzinkowymi pomysłami, śmiałym rozwiązaniami i czystą radością tworzenia stoi na czele najtrudniejszych profesji. Albowiem bardzo łatwo podczas tworzenia popaść w rutynę bądź też doświadczyć załamania nerwowego lub najzwyczajniej w świecie się wypalić. Stracić iskrę wzniecającą pożar. Co ciekawe odnosi się to nie tylko do fabuły obrazu, ale również do jego twórców.

Delphine to słynna francuska pisarka. Właśnie odnosi kolejny sukces po wydaniu swojej najnowszej powieści. Niestety jak sama twierdzi, napisanie tej książki nie było łatwe i kosztowało ją dużo zdrowia. Jest pusta i bez chęci do dalszej pracy. Z niespodziewaną pomocą przychodzi Elle (albo Ona w polskiej wersji), z którą nasza bohaterka się szybko zaprzyjaźnia. Wkrótce przekonuje się, że Elle nie zależy jedynie na przyjaźni. Rozpoczyna się niebezpieczna gra... Roman Polański po kilku latach nieobecności na rynku filmowym powraca z nowym dziełm. Co prawda jego oryginalna premiera miała miejsce w Cannes już rok temu, to jednak my mamy możliwość obejrzeć film dopiero teraz. I choć nie czekałem na ten film gorliwie (no może tylko ze względu na Evę Green) to muszę przyznać, że byłem bardzo ciekaw kinowego seansu. Będąc już po odbytym pokazie, stwierdzam, że ani się przesadnie nie zawiodłem, ani nadzbyt zachwyciłem. Dlaczego? Już wyjaśniam. Zaczynimy jednak od tego, że film powstał na podstawie powieści o takim samym tytule autorstwa Delphine De Vigan. Książkę Polańskiemu podsunęła żona, a on nakręcił film. Nie ma to jak #CouplePower. Wracając jednak do produkcji, muszę przyznać, że książki nie czytałem i nie jestem pewien czy już ją przeczytam, ale to z całkiem innych powodów, o których powiem później. Natomiast sam film rozpoczyna się zaskakująco dobrze. W bardzo wartkim i zwięzłym wstępie reżyser zawiera wszystko to co potrzebne do zaciekawienia nas swoją opowieścią. Wyraziste bohaterki, tajemnica oraz groza. Koniec końców niczego więcej nam nie trzeba. W opowieść wchodzi się gładko i bezproblemowo podażą za głównym wątkiem. Z czasem więź między bohaterkami się zagęszcza i na ekranie robi się intensywniej, niestety nie można tego samego powiedzieć o naszych odczuciach. Przede wszystkim im dalej w las tym produkcja staje się coraz bardziej niemrawa, rozmyta, niekonkretna i niespójna. Opowieść z początku ciekawa i wciągająca zaczyna się rozmywać w nicość, tak jakby traciła wszystkie kolory czyniące ją wyrazistą. Fabuła niestrudzenie brnie do przodu, jednakże po czasie zapomina, co tak naprawdę w tej historii jest najważniejsze. Emocje, intryga oraz tajemnica. Wszystkie te trzy elementy, które nam towarzyszyły od początku, zaczynają z czasem ulegać degradacji, aż zostaje tylko pusty pancerz. Co prawda ten pancerz również da się całkiem bezproblemowo oglądać, ale to już nie to samo uczucie, albowiem widać ten przeskok między początkiem a końcem. To samo tyczy się pierwszoplanowej, czyli jedynej intrygi zawartej w obrazie. Im dalej w las tym główny wątek zaczyna się coraz bardziej rozmywać. Z czasem zaczyna przybierać niekiedy nawet kuriozalne rozmiary. Kolejną rzeczą, której mi w produkcji zabrakło to brak przysłowiowego "mięsa". Zwiastun zapowiadał soczystą i poniekąd brutalną (ale nie w dosłownym sensie) opowieść, która nie tylko zszokuje, ale także pozostawi nas w osłupieniu. Film niestety ledwo wywiązuje się z jednego założenia. Filmowa historia niekiedy okazuje się zbyt grzeczna, kiedy chwiałoby się zaatakować z "grubej rury". Brak jej drapieżnego pazura, który byłby w stanie wprowadzić nieco życia w dalszą część filmu i sprawiłby, że nie byłaby taka monotonna. Liczyłem, że otrzymam coś więcej. Coś bardziej soczystego i wyrazistszego niż to, co ostatecznie mogłem ujrzeć na ekranie. Co ciekawe inny punkt widzenia dostarczają osoby, które przeczytały powieść, albowiem większość z komentarzy jest zdania, że książka zbyt dobra, ani ciekawa nie jest. Ponadto nazywają ją niebywale "nie filmową" powieścią, a jej ekranową adaptację pozytywnym zaskoczeniem biorąc pod uwagę ogrom materiału oraz niezbyt dobrą przyswajalność oryginału. Jak widać, każdy kij ma dwa końce. Jednakże jeśli brać pod uwagę sam film to szału nie ma. Jest poprawnie, ale mogło być lepiej.

Aktorsko jest dobrze, niekiedy nawet bardzo dobrze, ale niestety nie tak dobrze, jak byśmy tego chcieli. Aktorki rewelacyjnie wchodzą w swoje role i perfekcyjnie portretują odrębne charaktery swoich postaci. Jedyny problem leży w scenariuszu, który nie doprecyzowuje ich sylwetek. Z początku nam to nie przeszkadza, ale z czasem staje się to uciążliwe. Naszym bohaterkom zaczyna brakować głębi, przez co ich działania oraz nastroje niekiedy wypadają niesamowicie płasko i bez przekonania. Twórcy zbyt wiele czynników zostawiają nietkniętych oraz urwanych w sferze domysłów. Nie byłoby w tym nic złego, jak na przykład jest z otwartym zakończeniem. Problem niestety pojawia się wtedy, gdy zbyt wiele rzeczy jest niepewnych i słabo umotywowanych. Wtedy cała opowieść zaczyna się sypać. Na szczęście aktorki są w stanie umiejętnie ograć te niedogodności. Emmanuelle Seigner jest bardzo przekonująca jako cierpiąca na depresję i załamanie nerwowe pisarka, a Eva Green perfekcyjnie ukazuje niesamowicie tajemniczą i nieobliczalną Elle. Reszta aktorów świetnie wypełnia tło opowieści.

Strona techniczna zawodzi najmniej. Przede wszystkim ze względu na jej świetne dopracowanie. Mamy przede wszystkim bardzo dobre zdjęcia Pawła Eldmana, ciekawą i ujmująca muzykę Alexandre Desplata oraz świetny montaż. Dodatkowo należy pochwalić kostiumy, charakteryzacje, oraz scenografię. Należy również zwrócić uwagę na niepokojący klimat, który co prawda z czasem ulatuje, ale koniec końców potrafi być bardzo intrygujący.

"Prawdziwa historia" to sprawnie zrealizowany film, który ukazuje nam świetną pracę rzemieślniczą, ale zawodzi pod względem treści i przekazu. Obydwaj twórcy polegli. Romanowi Polańskiemu brak już tego drygu do mięsistych opowieści, a scenarzyście brak dokładności i wiarygodności. Koniec końców wyszło naprawdę przyzwoicie, ale dało się osiągnąć zdecydowanie lepszy efekt, biorąc pod uwagę potencjał opowieści. I nie mówią tutaj o papierowym pierwowzorze.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Mąż, dom i trójka dzieci! Marlo to prawdziwa superbohaterka, ale czasem nawet superbohaterki potrzebują chwili wytchnienia. Pewnego wieczoru w drzwiach domu Marlo zjawia się tajemnicza niania, Tully... Młoda, piękna i zwariowana opiekunka szybko wywraca do góry nogami życie całej rodziny. Marlo musi zmierzyć się z przebojową i pełną energii dziewczyną, która ma w sobie wszystko to, co Marlo utraciła.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyseria: Jason Reitman
scenariusz: Diablo Cody
czas: 1 godz. 36 min.
muzyka: Rob Simonsen
zdjęcia: Eric Steelberg
rok produkcji: 2018
budżet: -
ocena: 7,0/10

















Trudy macierzyństwa


Wszyscy wiemy, że dziecko to najwspanialszy dar na świecie. Wielokrotnie podkreślano to również w filmach, jak i serialach. Niestety posiadanie dziecka nie zawsze jest w takim samym stopniu radosne. Wszyscy o tym dobrze wiemy, ale o dziwo nie mówi się o tym z taką samą otwartością jak o szczęściu, jakie na kogoś spłynęło. A przecież na początku to żadne szczęście, a raczej katorga. Znana wszystkim scenarzystka "Juno" bierze się tym razem za trudy macierzyństwa i pokazuje nam, jak jest naprawdę.

Marlo to mama dwójki dzieci. Wkrótce na świat ma przyjść kolejne. Marlo nie wie, jak sobie poradzi z opieką nad kolejnym dzieckiem, kiedy jest już wystarczająco zmęczona opieką nad dwoma. Kiedy jest już u kresu sił, postanawia zadzwonić po nocną nianię, która zaopiekuje się maluchem w nocy, a ona będzie miała szansę się wyspać. Takim sposobem w jej domu pojawia się młoda Tully. Z początku niechętna Marlo przekonuje się, jak bardzo ta jej pomaga. "Tully" to film o macierzyństwie jednakże ukazanym od tej nieco ciemniejszej strony. Twórcy postanowili zboczyć z popularnego kursu i pokazać, że oprócz szczęścia jest także harówka, pot i łzy. Prawdą jest, że żeby się z czegoś nacieszyć, to najpierw trzeba się nieźle napracować. W filmach z reguły dostajemy tę drugą część. Pierwsza jest najczęściej przemilczana. Jednakże Diablo Cody i Jason Reitman w swoim kolejnym wspólnym projekcie starają się ukazać, jak jest, albo jak może być, gdy najzwyczajniej w świecie nie ma się już siły. Bez lukru, cukru pudru i brokatu. Czasami wręcz brutalnie, ale prawdziwie. I muszę przyznać, że twórcom to się naprawdę udaje. Potrafią być niesamowicie szczerzy oraz dosadni w swojej argumentacji. Bez zbędnego przesadzania są w stanie pokazać nam jakim wyzwaniem jest posiadania nie tylko jednego, ale i większej ilości dzieci. Jest przytłaczająco i niezbyt optymistycznie, ale zaskakująco ciekawie i zgrabnie zaprezentowane. Twórcy potrafią te wszystkie trudy i przeszkody przekształcić w całkiem spójną, wartką i wartościową opowieść o tym, jak sobie z tym wszystkim poradzić i mieć jeszcze ochotę oraz chęć do robienia czegoś innego. Atmosfera produkcji pomimo swojej fatalnej aury potrafi być niesamowicie lekka i przystępna w odbiorze. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak jest. Wychodząc z seansu, nie poczujecie się zdołowani, ale neutralnie bądź też nawet pozytywnie nastawieni do życia. Zresztą taki jest wydźwięk tego filmu. Świadczy o tym również humor, którym bardzo często się w filmie posługiwano. Sama fabuła nigdzie nie pędzi, a więc spokojnie zmierza w ustalonym kierunku. Nie napotkamy w niej żadnych drastycznych zwrotów akcji (no może poza jednym) ani szokujących zdarzeń (no może poza jednym). Jednakże nie oznacza to, że opowieść jest nieciekawa. Wręcz przeciwnie potrafi nas bardzo szybko zaintrygować i wciągnąć w świat swojej bohaterki. Twórcy z łatwością intrygują nas losami Marlo, przez co nie możemy narzekać na nudę. Jest prosto, skromnie, ale bardzo ciekawie i przekonująco. Ze szczegółami ukazują nam kolejne etapy jej przysłowiowej "podróży" tak, żebyśmy my sami mogli również odbyć tę drogę. Kawałek po kawałku. W końcu o to w tym wszystkim chodzi, by zrozumieć, że pomimo wielu trudów, to jednak jest szczęście i radość. Ten cały wysiłek się opłaca i z czasem zaczyna przynosić nam oczekiwane efekty. Jest to również swoiste zaakceptowanie nieodwracalnych zmian w życiu bohaterki, której ciężko przychodzi stabilizacja, gdy wciąż rozpamiętuje swoją "wyzwoloną" przeszłość. Jednakże jak wiadomo i na to w końcu przychodzi pora. W końcu wszyscy się starzejemy i nie da się zawsze żyć na takich samych obrotach. Coś musi ulec zmianie, inaczej nie będziemy w stanie cieszyć się tym, co mamy. A to najgorsze co może nas spotkać.

Jednakże film ten nie byłby tak mocny w swoim przekazie i przekonujący, gdyby nie wiarygodne aktorstwo dwóch pań, a w szczególności wyśmienitej Charlize Theron. Aktorka specjalnie nawet przytyła do tej roli! Co tu dużo mówić. Efekt końcowy robi wrażenie. Theron rewelacyjnie portretuje matkę na skraju wytrzymałości fizycznej i psychicznej, która jedyne czego pragnie to odzyskać chęć do życia. Jest piekielnie szczera i brutalna w swojej kreacji, ale właśnie to czyni ją tak wiarygodną. Z kolei Mackenzie Davis jest jej przeciwieństwem. Młoda, piękna, zgrabna, świetnie ubrana i zawsze pełna energii. Obiekt wzruszeń i zachwytów. Wszystko to, co Marlo już utraciła. I właśnie ta osoba pomaga jej w opiece nad dzieckiem. Jednakże oprócz tego stara się pomóc samej Marlo, aby ta odzyskała, chociaż część tego szczęścia, które z niej uleciało. Aktorka rewelacyjnie prezentuje się jako pełna energii Tully, która niczym supernowa rozświetla zastałe i ciężkie życie głównej bohaterki. Reszta obsady również prezentuje się dobrze, jednakże nie da się ukryć, że film przede wszystkim koncentruje się na tych dwóch paniach. Produkcja wyróżnia się również specyficznym klimatem, dobrymi zdjęciami oraz sporą dawką humoru.

"Tully" to sprawnie zrealizowany film o trudach macierzyństwa, który pomimo bycia "na czasie" zachowuje niezwykle kameralną wręcz hermetyczną konstrukcję. Zamyka się jedynie do pola widzenia naszej bohaterki i ukazuje nam jej wszystkie wzloty i upadki. Twórcy są pod tym względem bezwzględni i ukazują nam brutalną prawdę, która zyskuje na sile dzięki rewelacyjnemu aktorstwu. Jednakże wbrew pozorom film okazuje się niezwykle lekki i przyjemny w odbiorze. Ponadto potrafi wprowadzić nas w pozytywny nastrój i pokazać, że jego prawdziwym wydźwiękiem jest radość z bycia mamą pomimo wielu przeszkód. Nie jest to dzieło wybitne, ale zdecydowanie godne uwagi.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie to jeden z najważniejszych Festiwali muzyki filmowej w Europie i na świecie. Prezentuje muzykę tworzoną na potrzeby kina jak i telewizji oraz gier wideo. Wydarzenie to wyróżnia się śmiałą organizacją, innowacyjnością w sferze technologii dźwięku i obrazu, a także niesamowitą widowiskowością. Podczas festiwalu odbywają się retrospektywy i koncerty galowe, koncerty monograficzne oraz liczne wydarzenia poboczne jak wywiady czy też warsztaty. Zwieńczeniem każdej edycji jest symultaniczny pokaz filmu z muzyką na żywo. W tym roku przypada 10 jubileuszowa edycja. Czeka na nas mnóstwo atrakcji i dobrej muzyki.

10 Festiwal Muzyki Filmowej 2017, Dzień 5

Titaniz z muzyką na żywo! - Wielki finał
Data: 21.05.2017
Godz: 18:00
Miejsce: Tauron Arena Kraków















Titanic z muzyką na żywo!

Festiwalowa niedziela okazała się równie intensywna jak sobota. Czekały na nas dwa koncerty, spotkanie oraz projekcja wyjątkowego filmu. Organizatorzy postarali się, aby zwieńczenie 10. Festiwalu Muzyki Filmowej zostało przez nas dobrze zapamiętane. Cel osiągnęli i dodatkowo zagwarantowali nam niesamowite przeżycia.

O godz. 11:00 w sali kameralnej Centrum Kongresowego ICE odbyła się projekcja filmu dokumentalnego SCORE: Muzyka filmowa. Była to polska premiera. Na seans można było wejść bezpłatnie pod warunkiem, że w odpowiednim czasie pobrało się darmowy bilet. Liczba miejsc była ograniczona. Kiedy sala wypełniła się już widzami rozpoczęto projekcję. Produkcja skupiła się na początkach muzyki filmowej oraz jej ciągłej ewolucji. Dzięki materiale mieliśmy okazję przyjrzeć się z bliska pionierskim kompozytorom i ich rewolucyjnym ścieżkom dźwiękowym, które kształtowały oblicze muzyki filmowej na przestrzeni lat. Pokazano nam również jak wygląda praca kompozytora, nagrywanie utworów oraz ich "dopieszczanie" w studiu. Dużą uwagę poświęcono Johnowi Williamsowi i jego najsłynniejszym motywom, które okazały się przełomowe w sposobie komponowania. Twórcy wyróżnili również okresy przejściowe muzyki filmowej. Podkreślają, że kiedyś byliśmy w erze Johnny'ego Williamsa, następnie Davida Newmana, a teraz twórcy uważają, że jesteśmy w erze Hansa Zimmera. I nie chodzi tutaj o ilość tworzonych soundtracków bo na tym polu pan Zimmer rzeczywiście obecnie wygrywa, ale na sposób w jaki podchodzi się do muzyki. W dokumencie pojawiła się cała masa kompozytorów. Od wspominanego już Hansa Zimmera i Johna Williamsa, mieliśmy okazję zobaczyć również: Howarda Shore, Danny'ego Elfmana, Marco Beltramiego, Davida Newmana, Briana Tylera, Davida Arnolda i wielu wielu innych. W produkcji nie zabrakło również ciekawych teorii na temat tego jaki wpływ ma na nas muzyka filmowa i orkiestralna. Seans był niesamowicie intrygujący i pełen wartościowych informacji na temat muzyki filmowej. Gorąco polecamy film każdemu kto pragnie dowiedzieć się czegoś więcej na temat muzyki filmowej. Jak zapowiedział ze sceny jeden z producentów dokument wkrótce trafi do regularnej dystrybucji w USA, a następnie pojawi się na platformach streamingowych. A więc będziecie mieć szansę się z nim zapoznać.

Po projekcji filmu miała miejsce trzecia edycja panelu dyskusyjnego Varèse Sarabande. Uczestniczyli w niej: Howard Shore, Jan. A.P. Kaczmarek, Brian Tyler, Sean Callery, Jean Michel-Bernard oraz Sara Andon.

W międzyczasie o godz. 12:00 również w centrum kongresowym ICE, ale w sali kongresowej odbył się koncert Młodzi na poważnie: Star Wars. Zagrali dla nas FMF Youth Orchestra oraz FMF Youth Choir – zespół złożony z najzdolniejszych uczniów krakowskich szkół muzycznych, pracujących pod kierunkiem Moniki Bachowskiej. W tegorocznej edycji muzycy postanowili zaprezentować nam muzykę z "Gwiezdnych Wojen" w czterdziestą rocznicę premiery. Mieliśmy okazję wysłuchać czterech suit Johna Williamsa. Wśród nich znalazł się słynny Marsz Imperialny, który zagrano dwukrotnie (na początku koncertu oraz – po owacjach na stojąco – na bis). Koncert został zorganizowany we współpracy z Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach oraz Międzynarodowym Festiwalem Muzyki Filmowej na Teneryfie – FIMUCITÉ. Niestety ze względu na symultaniczny pokaz dokumentu i panelu dyskusyjnego nie mieliśmy okazji uczestniczyć w wydarzeniu. Jednakże jesteśmy pewni, że koncert wypadł wspaniale tak jak reszta zaprezentowanych już na festiwalu wydarzeń.

Natomiast o godz. 18:00 w Tauron Arenie Kraków po raz kolejny zebrały się tłumy ludzi, aby jeszcze raz przeżyć film Jamesa Camerona pt: "Titanic". Wydarzenie to jednak nie było by tak wspaniałe gdyby nie grana przez orkiestrę muzyka. Przed rozpoczęciem koncertu organizatorzy wyznali, że wydarzenie to planowali już kilka lat temu wraz z tragicznie zmarłym Jamesem Hornerem, który miał się pojawić na niedzielnym koncercie. Niestety tak się nie stało. I choć James Horner zmarł zawczasu organizatorzy nie zrezygnowali ze swoich planów. Postanowili dopiąć zaczęte już wydarzenie, aby wyrazić poprzez to hołd zmarłemu kompozytorowi. Wszystko to pokazuje nam jak bardzo trudne logistycznie jest dogranie wszystkiego tylko na ten jeden raz. Na ten jeden wieczór. Ile wcześniej trzeba to zaplanować i ile pracy włożyć, aby wszystko się udało. To naprawdę szalenie ogromne przedsięwzięcie. 10 urodziny festiwalu zbiegły się z 20 rocznicą premiery filmu. Sam koncert natomiast okazał się niezapomnianym przeżyciem. W końcu nie zawsze natrafia się okazja, aby obejrzeć "Titanica" ze wspaniałą Oscarową muzyką Jamesa Hornera na żywo! Na scenie krakowskiej areny wystąpiła Sinfonietta Cracovia, Chór Chłopięcy Filharmonii Krakowskiej oraz soliści (Karolina Gorgol-Zaborniak – sopran i Eric Rigler – flet prosty, dudy irlandzkie). Całość poprowadził – już po raz ósmy w historii festiwalu – szwajcarski dyrygent i kompozytor Ludwig Wicki. Gwiazdą wieczoru była Edyta Górniak, która wykonała oscarową piosenkę Celine Dion My Heart Will Go On, umieszczoną przez reżysera na napisach końcowych. Wspaniały wieczór i wspaniałe zwieńczenie 10 urodzin. Niestety muszę wytknąć palcem co poniektórych, którzy podczas napisów końcowych zaczęli opuszczać arenę i bynajmniej nie robili tego po cichu. Ludzie! Wy przyszliście na koncert, a nie na projekcję "Titanica"! To bezczelne wychodzić z koncertu kiedy orkiestra jeszcze gra. Co z tego, że film się już skończył. To muzyka jest tutaj najważniejsza, a nie film! Czasami mam wrażenie, że jakieś kompletnie nieuświadomione osoby kupują bilety na te koncerty. Film możecie sobie obejrzeć w domu. Muzykę zostawcie dla tych co naprawdę chcą jej słuchać. Nie potrzebujemy na sali osób, które tego nie rozumieją. To strasznie przykre dla muzyków, ale także dla widzów, którzy chcą wysłuchać koncert do końca.

Symultaniczny pokaz Titanica zaproponowano także widzom korzystającym z audiodeskrypcji (techniki polegającej na dodaniu pomiędzy dialogami specjalnej narracji, odsłuchiwanej przez osoby z dysfunkcją wzroku na słuchawkach), prowadzonej przy współpracy z Fundacją Siódmy Zmysł już od pięciu lat. Z takiej formy projekcji skorzystało w niedzielę blisko pięćdziesięciu odbiorców.

Niedziela przyniosła nam mnóstwo wspaniałych wrażeń i z klasą zakończyła pasmo głównych wydarzeń festiwalu. Ale to jeszcze nie koniec. Na poniedziałek zaplanowano plenerowy pokaz filmu "Top Gun" Tony’ego Scotta , który odbędzie się przy ul. Powiśle 11. Z kolei we wtorek w Lusławicach – powtórnie odbędzie się koncert z cyklu Młodzi na poważnie, z muzyką Johna Williamsa z "Gwiezdnych wojen".

Galeria:







Playlista:

Relacja z koncertu pojawiła się również na portalu Moviesroom.pl