Snippet
W spokojnym, nadmorskim miasteczku Monterey w stanie Kalifornia nic nie jest takie, jakim się wydaje. Kochające matki, osiągający sukcesy mężowie, urocze dzieci, piękne domy. Za ich pozornie perfekcyjnym życiem kryje się jednak sieć kłamstw. Pewnego dnia w miasteczku pojawia się samotna matka Jane i jej syn Ziggy. Wieloletnie przyjaciółki Madeline i Celeste biorą ją pod swoje skrzydła, co nie pozostaje bez znaczenia dla relacji z Renatą. Przykry incydent w szkole wyznacza nowe linie podziału. A gdy w miasteczku dochodzi do zbrodni, która zaburza idealne życie mieszkańców, pojawia się podejrzenie, że mogło mieć to coś wspólnego z napięciami, które pojawiły się pomiędzy matkami dzieci z lokalnej szkoły.

oryginalny tytuł: Big Little Lies
twórca: David E. kelley
na podstawie: powieści Liane Moriarty
gatunek: Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 7
sezonów: 1 
zdjęcia: Yves Bélanger
produkcja: FX
ocena: 8,5/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)








Trudy codzienności

Życie nie jest łatwe. Choć fraza ta jest niesłychanie banalna, to jednak nie da się zaprzeczyć, że nie jest prawdziwa. Na naszej drodze nieustannie pojawiają się rozmaite przeszkody, a naszym niewzruszonym zadaniem jest je bez przerwy pokonywać. Jedne z nich mogą być większe, a inne zaś mniejsze. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że los w tej sprawie jest nad wyraz sprawiedliwy. Mówi się, że nie można mieć wszystkiego. To prawda i właśnie los za to odpowiada. Sprawia, że zawsze coś stanie na naszej drodze bez względu na to kim jesteśmy i co robimy. Można by powiedzieć, że się na nas uwziął, ale prawda jest taka, że wystawia on nas na próbę. I to od nas zależy jaką drogę wybierzemy. Nie łatwo podejmować trudne decyzje. Jednakże to te zasadniczo najbanalniejsze okazują się być dla nas kluczowe. Przekonają się o tym bohaterki miniserii HBO pt: "Wielkie kłamstewka".

Jak już wcześniej napisałem los nikogo nie oszczędza. Każdy z nas dostaje od niego tyle samo. Problem w tym, że nie każdy z nas jest w stanie dobrze wykorzystać każdą swoją szansę. Jane to samotna matka, która postanawia zacząć życie od nowa. Przeprowadza się do sielankowego, nadmorskiego miasteczka i próbuje poukładać sobie wszystko na nowo. Bardzo szybko poznaje Madeline i Celeste, z którymi zawiera bliską przyjaźń. Niestety już pierwszy dzień w nowym środowisku przysparza jej problemy. Jej syn ma kłopoty w szkole co odbija się na zachowaniu Jane. Z kolei jej nowe znajome zmagają się z innymi problemami, które nieustannie je dręczą. Każda z nich ma swoje własne tajemnice i każda z nich jest wewnątrz drapieżną wojowniczką. Sprawy się komplikują gdy na horyzoncie pojawia się trup, który najprawdopodobniej jest pozostałością napiętej atmosfery, która istniała pomiędzy matkami dzieci. Ale jak do tego doszło i kto zginął? Wyjściowy pomysł produkcji prezentuje się bardzo intrygująco. Mamy nieznane miasteczko, nawiedzone matki perfekcjonistki oraz trupa, który skutecznie podgrzewa atmosferę. Jednakże nic nie jest takie na jakie się wydaje. Role w serialu potrafią się drastycznie odwrócić, a forma potrafi przybrać zaskakująco intrygującą konstrukcję. Zacznijmy jednak od początku czyli premierowego odcinka. To właśnie w nim wszystko się zaczyna. Mamy tajemnicze morderstwo i trzy główne bohaterki, które w jakiś sposób są z nim połączone. Odcinek bardzo zgrabnie wprowadza nas do świata naszych postaci dzięki czemu całość prezentuje się zaskakująco lekko i płynnie. Choć to dopiero początek naszej przygody to nie da się zaprzeczyć, że jest on niesamowicie wciągający. Dodatkowo zaskakująca jest też forma odcinka, który zbudowany jest z licznych retrospekcji. Dodaje mu to dużo uroku i tajemniczości przez co całość wypada jeszcze ciekawiej. Jak się później okazuje nie tylko początek jest taki fascynujący. Fabuła serialu w dużej mierze bazuje na tajemnicy. Jednakże nie myślcie, że jest to wyłącznie tajemnicza osobowość zmarłej osoby. Produkcja skrywa w sobie dużo więcej zagadkowych wątków, które tak samo jak morderstwo są dla nas jedną wielką niewiadomą. Choć niektóre z nich da się przewidzieć, to jednak zdecydowana większość potrafi być dla nas sporym zaskoczeniem, które niejednokrotnie zmieni bieg wydarzeń. Twórcy nie boją się nami odrobinę wstrząsnąć dzięki czemu udaje im się zbudować jeszcze większe napięcie wokół głównych bohaterów. Natomiast solidnie poprowadzona dramaturgia dostarcza nam pełnych emocji zdarzeń ekranowych. Akcja produkcji jest bardzo płynna i niesamowicie spójna. Wszystko w serii ma swoje odpowiednie miejsce i jest dokładnie omówione czy to wcześniej czy później. Atmosfera jest systematycznie podgrzewana i kotłuje się nad miasteczkiem naszych postaci. Ewidentnie widać, że im bliżej finału tym nastroje w naszej małej i spokojnej mieścinie stają się coraz bardziej napięte i wystarczy jedynie pojedyncza iskra, aby wszystko poszło z dymem. Fabuła obrazu jest bardzo intrygująca, niesamowicie wciągająca oraz zaskakująco ujmująca. Wydarzenia ekranowe są świetnie rozegrane przez co w życiu naszych bohaterów da się dostrzec autentyczność, która poparta jest ich stosunkowo normalnym życiem. Jednakże jak już wcześniej wspomniałem należy pamiętać, że nic nie jest takie na jakie się wydaje. Reguła ta tyczy się całej miniserii, albowiem na bardzo wielu płaszczyznach historia ta potrafi nas zaskoczyć. Z początku ukazuje nam klarowny obraz miasteczkowej społeczności, który choć jest nieco stereotypowy, to i tak wygląda na całkiem wiarygodny. Kiedy jednak odrobinę bliżej przyjrzymy się szczegółom bardzo szybko przekonamy się, że jest całkiem na odwrót. Twórcom rewelacyjnie udało się odwrócić role w serialu, które teoretycznie zapowiadały się przewidywalne i stereotypowe zagrania. Jednakże udało im się tego uniknąć dzięki czemu ta zamiana niesie ze sobą nie tylko mocny zwrot akcji, ale jest również pewnego rodzaju przesłaniem, aby nigdy nie wierzyć pierwszemu wrażeniu. Taka taktyka może okazać się bardzo myląca i niewyobrażalnie krzywdząca. Co ciekawe motyw ten zastosowano w serialu w aż kilku wątkach, a więc jego wydźwięk dla twórców jest szalenie ważny. Dużą rolę przyłożono również do formy serialu, która już od początku potrafi nas niesamowicie wciągnąć w wir zdarzeń. Cała produkcja została skonstruowana na bazie retrospekcji. Rzeczywista akcja obrazu ma miejsce po morderstwie i dzieje się na posterunku policji gdzie przesłuchiwani są obywatele miasteczka w sprawie niedawnego zajścia. Podczas tych rozmów twórcy nieustannie przenoszą nas w czasie do wydarzeń poprzedzających morderstwo i od pierwszego epizodu sukcesywnie zbliżają się do momentu kulminacyjnego. Stosując taki zabieg sprawiają, że całość jest jeszcze bardziej tajemnicza i nieoczywista. Pozwala im to również budować rewelacyjne napięcie między poszczególnymi scenami oraz odpowiednią dramaturgię podkreślającą wagę całego zajścia. Nie udało by się to jednak gdyby nie dopracowany na ostatni guzik scenariusz, który w bardzo szczegółowy sposób precyzuje każde zajście. Dzięki temu seria sprawia wrażenie kompletnej i rewelacyjnie rozplanowanej intrygi od samego początku aż do końca.

Od strony aktorskiej serial to istna bomba. Twórcom udało się zebrać niebywale gwiazdorską obsadę, która oprócz gorących nazwisk dostarczyła nam masy niesamowitych wrażeń. Przede wszystkim bohaterki serialu to fenomenalnie nakreślone oraz bajecznie odegrane postaci, które już od pierwszych scen pokazują nam 100% swoich możliwości. Oglądanie ich na ekranie to po prostu czysta przyjemność. A im więcej mają do powiedzenia tym lepiej, albowiem każda z naszych bohaterek jest wara uwagi. Niesamowicie intrygujące się również ich rozmaite perypetie, które wbrew pozorom okazują się posiadać wartość znacznie innego kalibru niż początkowo moglibyśmy przypuszczać. Warto również zaznaczyć, że nasze postaci to bardzo silne i odważne sylwetki, które nie boją się zawalczyć o swoje. Potrafią się nieźle posprzeczać, ale kiedy przyjdzie co do czego są w stanie wszystko przebaczyć i wyciągnąć pomocną dłoń. To bardzo intrygujące i tajemnicze sylwetki, które skrywają wiele sekretów przez co nie zawsze łatwo je odczytać. Takim oto sposobem mamy genialną Nicole Kidman jako Celeste Wright, wyborną Reese Witherspoon jako Madeline Mackenzie i fantastyczną Laurę Dern jako Renatę Klein. To trio dosłownie za każdym razem gdy się pojawi na ekranie kradnie całe show dla siebie. Są to niesamowicie wyraziste bohaterki, które szalenie przyjemnie się ogląda. Shailene Woodley jako Jane Chapman zdecydowanie odstaje poziomem od tego trio, ale koniec końców nie prezentuje się najgorzej. Zaskakująco dobrze prezentuje się również Zoë Kravitz jako Bonnie Carlson. Męska część obsady również nie zawodzi z wyśmienitym Alexandrem Skarsgårdem na czele. Oprócz niego mamy jeszcze Jamesa Tuppera, Adama Scotta i Jeffrey Nordlinga. Nie należy oczywiście zapomnieć o młodocianych aktorach, którzy świetnie wypadają na ekranie jako dzieci głównych bohaterek.

Wykończenie również nie zawodzi. Mamy świetne zdjęcie, efekty specjalne oraz rewelacyjnie dopasowane utwory muzyczne. Odpowiadają one za wyjątkowy klimat serialu, który nie posiada własnej ścieżki dźwiękowej. Oprócz tego należy również pochwalić kostiumy i lokacje w jakich kręcono obraz.

Los bywa przewrotny i serial w bardzo dosadny sposób o tym mówi. Na przykładzie serialowych bohaterek udowadnia nam, że nawet mając wszystko może nam czegoś brakować i możemy znaleźć masę rzeczy, których nie da się załatwić obfitym plikiem banknotów. Jednakże zmieniając podejście może się okazać, że problem bezpowrotnie zniknie. Właśnie dlatego nigdy nie należy ufać "pierwszemu wrażeniu" albowiem można się na tym nieźle przejechać. Sam serial natomiast jest rewelacyjnie opowiedzianą historią, która w zaskakujący sposób ukazuje nam losy czterech niezwykle rozdartych wewnętrznie bohaterek. Całość jest świetnie napisana i przedstawiona z odpowiednią dozą napięcia i dramaturgii. Aktorstwo jest iście wyborne, a porządne wykończenie serii jest niczym wisienka na torcie. A więc jeśli szukacie solidnej dawki emocji, świetnej opowieści oraz wyśmienitego aktorstwa to w ciemno polecam tę miniserię od HBO. Nie zawiedziecie się.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Opowieść o młodym mężczyźnie obdarzonym ponadludzkimi zdolnościami. Głównym bohaterem serialu jest David Haller. Jako nastolatek borykał się z pierwszymi objawami choroby psychicznej. Po zdiagnozowaniu schizofrenii bohater przez wiele lat leczył się w szpitalnych oddziałach psychiatrycznych. Pewnego dnia, dość niecodzienne spotkanie z innym pacjentem uświadamia mu, że głosy, które słyszy i wizje, jakich doświadcza mogą być prawdziwe.

oryginalny tytuł: Legion
twórca: Noah Hawley
na podstawie: komiksów Marvela
gatunek: Akcja, Dramat, Sci-Fi
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 10
sezonów: 1 
muzyka: Jeff Russo
zdjęcia: Dana Gonzales, Craig Wroblewski
produkcja: FX
ocena: 9,5/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)










Wiem kim jestem


Superbohaterowie to obecnie bardzo lotny temat. Otaczają nas praktycznie z każdej strony. W wersji papierowej, jako pełnometrażowy film wyświetlany na ekranach kin czy też serialowa opowieść dostępna w telewizji. W dzisiejszych czasach naprawdę ciężko natrafić jest na coś równie popularnego jak ekranizacje komiksów. Co ciekawe telewizja chce mieć w tej kategorii coraz większy udział. Każda stacja próbuje w jakiś sposób zdobyć choćby odrobinę tej popularności i decyduje się opowiedzieć historię kolejnego herosa. Ostatnio do tego wyścigu dołączył kanał FX z propozycją serialu o tytule "Legion". Tylko czy warto było tworzyć kolejny serial typu superhero?

Jak już wspomniałem obecnie ciężko opędzić się od superbohaterów ratujących świat praktycznie z każdej możliwej strony i w każdy możliwy sposób. Pomysłów na opowiedzenie tych opowieści jest coraz mniej, a schematyczność jest coraz częstsza. Jednakże punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. A więc jeśli zmieni się położenie, można spojrzeć na to samo zagadnienie pod całkiem innym kątem. Z takiego założenia wyszedł Noah Hawley, który jest twórcą serialu. Produkcja opowiada o Davidzie, który leczy się w szpitalu psychiatrycznym. Słyszy głosy, a więc uznano go za wariata. Nic bardziej mylnego. Otóż okazuje się, że David ma moc. Nie jest on zwykłym człowiekiem, ale mutantem co wyjaśnia jego dziwne zdolności. Jego dotychczasowe życie nagle lega w gruzach. To co przez tyle czasu uznawał za prawdę okazuje się być kłamstwem. Musi on zbudować swoje życie na nowo. Niestety nie będzie to proste, albowiem odkrywając w sobie moce wystawia się na wielkie niebezpieczeństwo. Rozpoczyna się walka pomiędzy mutantami, a prześladującymi ich ludzi oraz pomiędzy Davidem i jego własnym umysłem. Wyjściowy pomysł serialu "Legion" prezentuje się bardzo obiecująco. Mamy uniwersum X-Menów, które dalej jest słabo rozwinięte w porównaniu z całą resztą oraz mało popularną postać, o której prawdopodobnie nikt z nas wcześniej nie słyszał. A więc już od samego początku wygląda to obiecująco. Atmosferę dodatkowo podgrzewa Noah Hawley, którego znamy z rewelacyjnego "Fargo". Ten gość ma łeb do seriali. Czy i tym razem zdoła nas powalić na kolana? Bez dwóch zdań. Jednakże z początku nic na to nie wskazuje. Początek serii jest niesamowicie enigmatyczny i tak naprawdę pozostawia nas z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Przedstawia nam bohaterów widowiska jednakże za wiele nam o nich nie mówi. Fabuła pełna jest retrospekcji i niepokojących migawek, które skutecznie dezorientują widza. Koniec końców wychodzi na to, że mimo iż obejrzeliśmy cały odcinek tak naprawdę nadal nie wiemy nic ani o jego fabule, ani o bohaterach ani o tym co ma nadejść w przyszłości. Jednakże ten bardzo śmiały i niekonwencjonalny zabieg zamiast zrazić nas do serii jedynie powoduje w nas uczucie niedosytu i rozdrażnienia. Czujemy się oszukani, ale zarazem niesłychanie zaintrygowani. To dosłownie kwestia kilku chwil zanim zdecydujemy się sięgnąć po więcej. A dalej jest jeszcze... dziwniej. Nie będę ukrywać, że serial "Legion" jest niesamowicie specyficznym dziełem. Drugiego takiego naprawdę trzeba by ze świeczką szukać. A to czyni go jeszcze bardziej oryginalnym i jeszcze bardziej wyjątkowym pośród całej reszty seriali o superbohaterach. Tak naprawdę po obejrzeniu całości ciężko przyporządkować produkcji etykietkę "superbohaterską", ale dla łatwiejszej kategoryzacji przyjmijmy, że tak właśnie jest. Produkcja ta już od samego początku potrafi nas nieźle zdezorientować, a im dalej w las tym jest jeszcze ciekawiej. Doprawdy bardzo dawno nie spotkałem się z obrazem, który w tak dużym stopniu dekoncentrowałby i wyprowadzał z równowagi swojego widza. "Legion" w iście diabelski sposób nieustannie nas oszukuje oraz dezorientuje powodując w naszej głowie szereg pytań, do który odpowiedzi są tak sprzeczne, że aż sami się zastanawiamy czy jest sens się na tymi kwestiami rozwodzić. Noah Hawley dużo ryzykował ciągle zwodząc widza, albowiem mogło to ostatecznie doprowadzić do jego utraty. Jednakże koniec końców okazuje się, że jest to jeden z najlepszych wątków serialu. Hawley poprowadził go w tak lekki i intrygujący sposób, że nie ma szans abyśmy przestali oglądać produkcję nie znając odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania. A podczas tej dziesięcio odcinkowej podróży pojawia się ich całkiem sporo. Sprowadza nas to do fabuły, która opowiada nam o Davidzie, który nie może poradzić sobie ze swoim umysłem. Choć wie, że nie jest chory psychicznie zachowuje się jakby cierpiał na ciężki uraz mózgu. Jego umysł nieustannie płata mu figle i dezorientuje naszą postać tak samo jak i nas samych. Teraz już wiadomo czemu twórca tak bawi się nami i próbuje nieustannie wywieść w pole. Natomiast sama opowieść pomimo tylu niewiadomych i ciągłego zwodzenia okazuje się być niesamowicie ciekawą, wciągająca i niesłychanie skomplikowaną historią, która szokuje nas od samego początku aż do końca. Fabuła okazuje się być niezwykle złożoną, niekiedy szaloną, a nawet ekstrawagancką opowieścią, która traktuje o teoretycznie nieskomplikowanych zagadnieniach. Jej głównym atutem jest właśnie fakt, że potrafi z całkiem oczywistych rzeczy uczynić szalenie skomplikowane i zagmatwane schematy, które ciężko rozpracować. Atakuje nasze zmysły i zaburza racjonalne myślenie poprzez nieustanne mieszanie prawdy z fikcją oraz wypełnianie dobrze znanych nam zdarzeń fałszywymi zagadnieniami. Na pewnym etapie ciężko jest nawet orzec co jest prawdą, a co nie. Co zdarzyło się naprawdę a co jest wyłącznie wytworem wyobraźni. Ta ciągła zabawa w zwodzenie widza jest jednym z najważniejszych elementów napędowych serii. Gwarantuje nam mnóstwo zaskakujących zwrotów akcji oraz staje się poniekąd wyznacznikiem całego obrazu. Produkcja jest tak charakterystyczna, że nie sposób ją pomylić z niczym innym. Dzięki niesamowicie świeżemu i błyskotliwemu podejściu twórcy to fabuły obrazu mamy szansę oglądać jeden z najlepszych seriali o superbohaterach i jeden z najlepszych tego typu produkcji w tym roku. W dużej mierze jest to zasługa fenomenalnego scenariusza, który dokładnie nakreśla każdy nawet najmniejszy wątek obrazu. W niesamowicie szczegółowy sposób koncentruje się na bohaterach oraz sprawia, że całość jest niesłychanie spójna co pozwala jej zachować odpowiednie napięcie pomiędzy każdym z odcinków. Koniec końców jedynie dzięki rewelacyjnemu tekstowi udało się utrzymać tę opowieść w ryzach. Gdyby nie została ona tak dokładnie przemyślana i tak świetnie napisana, całość rozpadała by się na kawałki i wyglądałaby jak marna próba opowiedzenia czegoś w inteligentny sposób. Taki los spotkał właśnie produkcję HBO "Westworld", gdzie niepotrzebnie silono się na stworzenie czegoś niesamowitego i wręcz wykraczającego poza nasze najśmielsze oczekiwania. Ostatecznie ta majestatyczna wizja twórców zgubiła ich przez co scenariusz produkcji posiadał liczne dziury. I wystarczyło się dobrze przyjrzeć fabule obrazu by dostrzec, że jest niekonsekwentna i sama sobie przeczy. Natomiast "Legion" nie posiada tego samego problemu, albowiem twórca nie silił się na wymuszoną ekstrawagancję. W tym serialu wszystko jest poprowadzone lekką ręką przez co opowieść prowadzi się sama.

Od strony aktorskiej produkcja również prezentuje się fenomenalnie. Bohaterowie serialu to rewelacyjnie nakreślone i zagrane postacie, które z miejsca kupują nas swoim urokiem osobistym oraz ciekawym życiorysem, w który chcemy się zagłębić. Noah Hawley poświęcił swoim bohaterom naprawdę dużo czasu dzięki czemu serial w bardzo dokładny sposób porusza kwestie każdego z nich.  W szczególności Davida, który mierzy się z samym sobą. Twórca w dużej mierze skupił się na psychologicznej części naszej postaci przez co w niezwykle szczegółowy sposób studjuje jego "przebieg choroby" i stara się znaleźć racjonalną odpowiedź, która wyjaśniła by jego obecny stan. Całość jak już mówiłem jest bardzo zagmatwana i nieoczywista, a przy okazji bardzo zaskakująca. W roli Davida mamy genialnego Dana Stevensa, który kradnie show swoim urokiem osobistym. Aktor fenomenalnie odgrywa rolę mutanta/chorego psychicznie człowieka, którego zdolności przewyższają całą resztę. Oprócz niego w obsadzie znaleźli się Jean Smart jako Melanie Bird, Katie Aselton jako Amy Haller, genialna Aubrey Plaza jako Lenny Busker, Bill Irwin jako Cary Loudermilk, Amber Midthunder jako Kerry Loudermilk, Rachel Keller jako Sydney "Syd" Barrett, Jeremie Harris jako Ptonomy Wallace, Mackenzie Gray jako Oko oraz Jemaine Clement. Przy tak dużej liczbie bohaterów musiano dokonać selekcji przez co niektórzy z nich zostali nieco osunięci w cień. Szkoda, albowiem tamci bohaterowie również posiadają potencjał. Być może w następnej serii twórca naprawi ten drobny błąd.

Warstwa techniczna produkcji to kolejna gratka tego serialu. Przede wszystkim mamy rewelacyjne efekty specjalne, świetne zdjęcia i muzykę. Produkcja poraża nas fenomenalnymi scenografiami, które onieśmielają nas swoim designem oraz dystyngowanym wyglądem. W pamięci na długo pozostaną nam również stylizowane na lata 80-te kadry oraz cała masa zabiegów utrzymanych w podobnej konwencji. "Legion" to tak naprawdę nieskrępowana odwaga twórców przy manipulowaniu formą swojego dzieła. Serial został stworzony przy użyciu rozmaitych wzorów przez co ukazuje nam całkiem nowe oblicze inscenizacji. Po raz kolejny dawno już nie widziałem takiej zabawy formą widowiska gdzie połączone zostały całkiem odmienne i kontrastowe środki. Kilka lat temu z pewnością był to Baz Luhrmann i jago "Wielki Gatsby", w którym można było dostrzec niezwykle śmiały, ale również trafiony miks kulturowo-artystyczny.

Seriale o superbohaterach to dzisiaj taka sama codzienność jak filmy kinowe. Zamieniamy jedynie salę kinową na własny pokój a gigantyczny ekran na znacznie mniejszych rozmiarów telewizor. Choć różnice wydają się być wielkie tak naprawdę są bardzo skromne, albowiem oprócz zmiany formatu nie dostajemy nic nowego. Produkcje telewizyjne przypominają filmy, a w większości przypadków są tak naprawdę jeszcze dziesięć razy gorsze. Jedyna nadzieja była w Netflixie i ich serialach, które pokazały nam nową jakość superbohaterów w telewizji. "Legion" Noah Hawleya idzie o kilka kroków dalej. Wyznacza całkiem nowe standardy przez co seria ta w tak dużym stopniu odbiega zarówno jakością jak i formą od całej reszty. To taka perełka wśród produkcji telewizyjnych, która na wielkim ekranie zwojowała by świat. Mamy genialną fabułę, świetny scenariusz, ciekawą opowieść, rewelacyjne aktorstwo i wykończenie, które zwala z nóg. Czy można chcieć czegoś więcej? Odpowiadam: Drugiego sezonu.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Dom i Letty cieszą się swym miesiącem miodowym, Brian i Mia wycofali się z gry, a reszcie ekipy udało się znaleźć oczyszczającą namiastkę normalnego życia. To właśnie wtedy pojawia się ona. Tajemnicza kobieta, która wciąga Doma w niebezpieczny świat, z którego nie ma ucieczki. Dom zdradzi najbliższych. Wszystkich czeka czas pełen prób i testów, jakich nie widzieliśmy dotąd w kinie. Od wybrzeży Kuby przez ulice Nowego Jorku po lody arktycznego morza Barentsa – „Szybcy i wściekli” przemierzą świat, by powstrzymać zło i chaos. I uratować tego, który uczynił ich rodziną.

gatunek: Akcja
produkcja: USA, Wielka Brytania, Japonia, Francja, Kanada, Samoa
reżyser: F. Gary Grey
scenariusz: Chris Morgan
czas: 2 godz. 16 min.
muzyka: Brya Tyler
zdjęcia: Stephen F. Windon
rok produkcji: 2017
budżet: 250 milionów $
ocena: 7,2/10









Do 8 razy sztuka

"Szybcy i wściekli" to obecnie jedna z największych filmowych serii. Co ciekawe po premierze pierwszej części nic na to nie wskazywało. Jednakże dziwnym zrządzeniem losu na ekranach kin możemy oglądać już ósmą część cyklu. A to jeszcze nie koniec. Twórcy obiecują nam jeszcze dwie. Czy zdołacie zdzierżyć jeszcze więcej szybkich aut, wybuchów, przekombinowanych akcji i szalenie pokręconych fabuł?

Oryginalny pomysł z pierwszej części "Szybkich i wściekłych" zdecydowanie różni się od tego co możemy obecnie oglądać na ekranach kin. Głównym założeniem filmu były wyścigi uliczne. Jednakże wraz z kolejnymi częściami pomysł ten przybrał wręcz surrealistyczną formę. Do piątej części wyglądało to jeszcze niegroźnie. Raz za czasu tylko twórcy byli w stanie zaskoczyć nas czymś co było ponad prawa fizyki i zdrowy rozsądek. Tę magiczną barierę przerwała 6, która wkroczyła na głębokie wody. Kolejna odsłona jedynie kontynuowała ten trend. W przypadku najnowszej części jest tak samo z jednym wyjątkiem. Nie ma w niej Paula Walkera.

Dominic Torreto, który ubóstwia rodzinę oraz każdorazowo podkreślać, że jest ona dla niego najważniejsza nagle zmienia zdanie. Postanawia zawiązać współpracę z niebezpieczną internetową hakerką Cipher co prowadzi do wystąpienia przeciwko członkom swojej rodziny. Czy reszcie uda się rozwiązać zagadkę kryjącą się za decyzją Dominica i czy rodzina znów będzie razem? Śmierć Paula Walkera była dla wielu z nas wstrząsem. Nawet dla studia Universal Pictures, które wstrzymało produkcję siódmej części cyklu. Jednakże kiedy oznajmiono, że film jednak trafi do kin wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że będzie to ostatnia część. I rzeczywiście film kończy się jakby tak miało być. Niestety albo stety wytwórnia skuszona sukcesem obrazu dała zielone światło kontynuacji. Pierwsze zapowiedzi nie wyglądały zbyt obiecująco i szczerze powiedziawszy przeczuwałem, że produkcja okaże się sromotną klapą. Jednakże fani serii nie zawiedli i ku mojemu zaskoczeniu pokazali, że nadal chcą oglądać Dominca Torreto oraz jego paczkę. Pozostaje tylko pytanie czy jego przygody da się jeszcze oglądać? Po raz kolejny jestem zmuszony przyznać, że byłem w błędzie. "Szybcy i wściekli 8" to rewelacyjna rozrywka na poziomie pozostałych części. Jej elementem napędowym jest zdrada Torreto, która odbija się głośnym echem wśród jego załogi. Był to bardzo szalony i ryzykowny pomysł na fabułę, ale ostatecznie rzecz ujmując sprawdził się wyśmienicie. Produkcję otwiera widowiskowy pościg na kubie, który przywołuje ducha pierwszych części cyklu. Później twórcy dają gaz do dechy i zaczyna się prawdziwa jazda. Mamy latające i jeżdżące w szaleńczej chordzie samochody, łodzie podwodne, czołg no i oczywiście wypasione bryki. Czy można chcieć czegoś więcej? Otóż można i tą rzeczą, którą tak enigmatycznie nazwałem "więcej" jest fabuła. Z założenia od tego gatunku nie powinno się wiele wymagać. Jednakże kiedy na ekranach kin pojawiają się filmy takie jak "Kingsman: Tajne służby", które łączą w sobie zarówno niezłą rozwałkę jak i rewelacyjnie napisaną i opowiedzianą historię nie sposób już myśleć o każdym filmie akcji w podstawowych kategoriach. Gdyby tak postąpić przy "Szybkich i wściekłych 8" to nie było by za ciekawie. Albowiem fabuła tego film żadną rewelacją nie jest. Tak w zasadzie bardzo wiele jej brakuje do miana nawet "dobrej". Przede wszystkim sam pomysł na nią jest mocno przesadzony oraz ewidentnie zrobiony na siłę. Oprócz zdrady Dominica brak mu jakiejkolwiek pomysłowości i oryginalności. Całość została zbudowana na najprostszych zasadach sequela. Ma być więcej, mocniej i szybciej. I rzeczywiście tak jest. Co z tego, że film bardziej przypomina sci-fi niż typowy film akcji, a każda scena próbuje w swojej niedorzeczności przebić kolejną. W końcu za to kochamy te filmy. I choć ciężko to pojąć właśnie dzięki temu seria da się lubić. Jedyną rzeczą jaką należy zrobić przed wejściem na salę kinową jest wyłączyć myślenie. Wtedy już nic nie stanie nam na przeszkodzie, aby dobrze się bawić. A w szczególności tandetna, przekombinowana, niespójna i nielogiczna fabuła, która mogłaby przyprawić na o potężną migrenę. Wyłączając myślenie nie tylko chronimy nasze mózgi przed przegrzaniem, ale również gwarantujemy sobie bezproblemowe dotrwanie do napisów końcowych. Oprócz tego mamy jeszcze wartką akcję, dobrą rozwałkę i solidną dawkę adrenaliny. Z kolei fabuła na wyłączonym myśleniu jest całkiem ciekawa, wciągająca, a nawet odrobinę zaskakująca. Potrafi zapewnić nam świetną rozrywkę, po którą zresztą przyszliśmy do kina. I dopóki silnik wre jest dobrze. Gdy nasi bohaterowie odpoczywają między akcjami z ekranu potrafi nieźle powiać nudą. Jednakże to jeszcze nic w porównaniu z bohaterką Therone – Cipher i jej "głębokimi" przemyśleniami na temat natury ludzkiej, które pasują do tej serii jak wół do karety. Właśnie w tych momentach obraz zaczyna przypominać jeszcze większą parodię niż nią jest, albowiem to zestawienie całkiem kontrastowych wątków kompletnie twórcom nie wyszło i ewidentnie kuje w oczy. 

Strona aktorska produkcji wypada dobrze, ale bez rewelacji. Większość obsady prezentuje ten sam poziom aktorstwa i nie wychodzi poza jego granice. Nagła przemiana Dominica Torreto dawała skąpe, ale jednak nadzieje na nieco inny pokaz aktorskich umiejętności Vina Diesla. Niestety kogo ja oszukuję. W scenach granych z Therone wyszedł tak sztucznie, że już gorzej być nie mogło. Co gorsza sama Charlize Therone również się nie popisała. Straszy nas jedynie swoim lodowatym spojrzeniem, okropną fryzurą i wyniosłymi przemyśleniami egzystencjalnymi. Brak jej charyzmy prawdziwego złoczyńcy przez co wypada równe blado jak Diesel. Jedyna nadzieja pozostała w Tyrese Gibsonie, który i tym razem pełni rolę grupowego klauna. Od lepszej strony prezentuje się Kurt Russel oraz Scott Eastwood w nieco komediowej roli fajtłapy. Najlepiej natomiast wypada duet Dwayne Johnson-Jason Statham, który oprócz świetnych dialogów podnosi nieco poziom aktorski. Szczególnie Statham, którego rola jest w dużej mierze komediowa.

Warstwa techniczna to solidna dawka klimatycznej muzyki, dobrych zdjęć i świetnych efektów specjalnych. Oprócz tego jednym z lepszych punktów serii są lokacje w jakich kręcony był film. Ich różnorodność oraz piękno są urokliwym znakiem całej serii. W opowieści znajdziemy również dużo dobrego humoru oraz masę świetnie nakręconych scen akcji. Najlepsze z nich do pierwszy filmowy pościg na Kubie oraz bitwa w samolocie z udziałem Stathama. Jest to również jedna z najzabawniejszych scen. Gołym okiem da się dostrzec, że jest ona sfilmowana na "Kingsman: Tajne służby".

Czy da się zrobić kolejną część "Szybkich i wściekłych", która sporo zarobi, a zarazem zadowoli fanów? Ja widać da się, albowiem ósma część tej dochodowej sagi jest tego namacalnym dowodem. Jednakże, aby seans minął nam bezproblemowo należy wyłączyć myślenie, inaczej wyjdziemy z kina z bólem głowy. Albowiem fabuła nadal pozostawia wiele do życzenia, film nadal przypomina sci-fi, a nie porządny akcyjniak, a całość jest po prostu niedorzeczna. Ale jeśli zapomnimy o tych wszystkich rzeczach i wyłączymy myślenie to możemy wyjść z kina zadowoleni.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

18-letnia Star o niczym bardziej nie marzy niż o wyrwaniu się z małego miasteczka, gdzie mieszka z ojczymem i młodszym rodzeństwem. Po kolejnej domowej kłótni porzuca dotychczasowe życie i dołącza do przypadkowo spotkanej grupy rówieśników, którzy wspólnie krążą po Ameryce. Łączy ich poszukiwanie przygody i łatwych pieniędzy. Włóczęga jest ich codziennością, motele ich domem, a życie – niekończącą się zabawą w rytmie popularnych hitów. Przewodzi im Crystal, decydująca o tym, kto zostanie przyjęty do grupy, a kto z niej wyrzucony. Jej najbliższy współpracownik – Jake – bierze Star pod swoje skrzydła. Ich wspólne przygody na granicy prawa wkrótce przeradzają się w fascynację i uczucie, które zostanie wystawione na próbę.

gatunek: Dramat obyczajowy
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyser: Andrea Arnold
scenariusz: Andrea Arnold
czas: 2 godz. 38 min.
zdjęcia: Robbie Ryan
rok produkcji: 2017
budżet: 3,5 miliona $
ocena: 6,7/10









Wsiąść do pociągu byle jakiego...

Życie to nieustanne podejmowanie decyzji. Jedne z nich są łatwe, a inne zaś trudne. Każda z nich natomiast ma większy lub mniejszy wpływ na nasze życie. Co ciekawe sami decydujemy o wartości podejmowanych przez nas decyzji. Wszystko zależy od tego co zamierzamy zrobić. Czasami nie potrzebujemy nawet odrobiny namysłu. Wystarczy impuls, który podpowie nam, że to jest nasza szansa i trzeba ją wykorzystać. Właśnie tak postąpiła bohaterka filmu "American Honey".

Star nie jest szczęśliwa. Pomimo młodego wieku musi opiekować się swoim młodszym rodzeństwem oraz mieszkać z ojczymem alkoholikiem. Jednakże kiedy dostrzega możliwość wyrwania się z monotonnej codzienności i niemalże bez wahania porzuca swoje dotychczasowe życie by wyruszyć z grupką nieznajomych w daleką podróż.  Nie wie co przyniesie jej kolejny dzień co czyni jej przygodę jeszcze ciekawszą. "American Honey" to film na który przyszło nam sporo czekać. Zapowiedzi obrazu można było zobaczyć już w kinach w zeszłym roku, a o filmie nadal ani widu ani słychu. Doprawdy nie wiem czemu Gutek Film kazał nam tyle czekać na najnowsze dzieło Andreay Arnold. Co ciekawe to już nie pierwsza taka zagrywka z ich strony. Takie działania rodzą pytania czy naprawdę warto tak długo czekać na te filmy? W przypadku "American Honey" nie byłbym tego już taki pewien. Na samym początku trzeba zaznaczyć, dużymi literami, że jest to FILM DROGI. Robię to celowo, albowiem spotkałem się z dużą ilością osób, które tego konkretnego gatunku kompletnie nie trawią. No bo jedyne co bohaterowie robią to jadą i jadą i jadą i jadą i tyle. Dorotka z "Czarnoksiężnika z Krainy Oz" też podobno ino szła i szła i szła i szła. I Koniec. Także bez zbędnych niedomówień zdecydowanie odradzam film osobom z alergią na gatunek FILM DROGI. Bo jeśliby rozłożyć go na czynniki pierwsze to jego bohaterowie praktycznie cały czas jadą i jadą i jadą i jadą. Z miłą chęcią witam teraz osoby, którym nie przeszkadza taka kolej rzeczy. Warunek w takim przypadku jest jeden: ma być ciekawie. Niestety w "American Honey" jest to jeden z największych problemów. Film potrafi nas zaintrygować dobrym wstępem, który bardzo szybko i łatwo zaznajamia nas z naszą bohaterką. Choć nie znamy jej jeszcze za dobrze to jednak możemy przypuszczać co się po niej spodziewać. Takim oto sposobem wyruszamy wraz z nią w daleką podróż i tak jak ona odkrywamy świat "na zewnątrz" małego miasteczka, z którego nigdy nie wyjechała. Da się poczuć zastrzyk adrenaliny, niepewność związaną z dalszym przebiegiem wydarzeń oraz ekscytację tym co ma nadejść. Niestety nie trwa to długo. Im głębiej zapuszczamy się w fabułę obrazu tym bardziej odkrywamy, że jest ona strasznie prosta i nudna. Wydarzenia ekranowe potrafią się ciągnąć w nieskończoność, a całość przybiera formę drogi przez mękę. Całość nabiera większego znaczenia jeśli się wspomni o szalenie długim czasie trwania filmu w okolicach dwóch i pół godziny. Reżyserce zabrakło pewnej ręki oraz konsekwencji przy tworzeniu tej opowieści, albowiem od razu widać, że obraz miota się niemiłosiernie pomiędzy całą masą różnorakich wątków. Część z nich jest naprawdę ciekawa i godna uwagi, natomiast reszta to po prostu sterta scen zlepionych ze sobą w odpowiedniej kolejności, które zajmują cenny czas ekranowy. Większość z nich nie zostaje nawet zamknięta co tym bardziej powoduje w nas rozgoryczenie i niedosyt. Niestety najgorsze w tym wszystkim jest to, że przez takie zabiegi twórczyni produkcji gubi gdzieś po drodze sens swojego dzieła. Jak już na początku wspominałem wychodzi do nas z ciekawym pomysłem, który ma szansę przerodzić się w pasjonującą opowieść o młodych ludziach przemierzających kraj. Niestety poprzez upchanie do obrazu zbyt dużej ilości wątków jej myśl przewodnia na pewnym etapie ginie i zostaje zastąpiona przez mało ciekawe i wręcz niepotrzebne sceny, które nie mają nic wspólnego z fabułą obrazu. Co gorsza w dalszej części produkcji są wręcz na pierwszym planie co tylko powiększa nasze niezadowolenie. Fakt ten tym bardziej boli, że pod tą stertą drugoplanowych i niedokończonych wątków kryje się ciekawa, ujmująca i pasjonująca opowieść o młodych ludziach, którzy znaleźli swój własny sposób na życie. Uciekając od codzienności i nieustannie podróżując przemierzają kraj by czerpać ile się da z każdego dnia. Dla nich nowy dzień to całkiem nowa przygoda, której nie boją się podjąć. Sprawiają wrażenie pewnego rodzaju outsiderów, którzy nie potrafiąc wpisać się w codzienną i powtarzalną egzystencję, są w stanie czerpać z tego wiele korzyści. Żyć po swojemu, być szczęśliwym no i co najważniejsze zarabiać. Wydawać by się mogło, że to niemożliwe, a jednak oni znaleźli sposób na to, aby odbyć swoją wędrówkę (życie) po swojemu. To bardzo piękne przesłanie mówiące nam o tym, że nie ma wyznaczników szczęścia, ani ustalonych standardów. Albowiem według wielu ludzi jeśli nie mieszkasz w dużym domu, nie zarabiasz dużo pieniędzy i nie odgrywasz roli przykładnego obywatela nie masz prawa być szczęśliwym. Tak jakby na tym świecie nie było dla ciebie miejsca. Z kolei nasi bohaterowie są jak duchy, które nieustannie omijają ten skomplikowany system i są w stanie wykorzystać jego luki na swoją korzyść. Szkoda, że zaprzepaszczono tak dobrze zapowiadającą się opowieść. 

Od strony aktorskiej produkcja wypada zdecydowanie lepiej. Przede wszystkim mam na myśli aktorstwo, które prezentuje się na rewelacyjnym poziomie. Zaczynając od debiutującej na ekranie Sashy Lane jako Star, a kończąc na byłej gwiaździce wielkich formatów Shia LeBoeuf jako Jake. Reszta obsady również pokazała się od jak najlepszej strony. Wśród nich znaleźli się: Riley Keough jako Krystal, McCaul Lombardi jako Corey, Arielle Holmes jako Poganka, Crystal Ice jako Katness, Veronica Ezell jako QT, Chad Cox jako Billy, Garry Howell jako Austin, Kenneth Kory Tucker jako Sean, Raymond Coalson jako JJ, Isaiah Stone jako Kalium, Dakota Powers jako Runt oraz Shawna Rae Moseley jako Shaunte. Niestety dużo gorzej wypadają bohaterowie oraz to jak ich nakreślono. Przede wszystkim chodzi tu o postać Star, która oprócz tego, że potrafi nieźle namieszać potrafi również nieźle wnerwić. A wszystko to z powodu kontrastu na bazie którego ją stworzono. Z jednej strony jest to pewna siebie, odważna i zdecydowana bohaterka, a zaś kiedy indziej ukazuje nam swoje niezdecydowane, bojaźliwe i mizerne oblicze. Nie było by w tym żadnego problemu gdyby nie sam fakt, że na ekranie wypada to bardzo nienaturalnie. Na papierze zapewne prezentowało się to zdecydowanie lepiej, jednakże jeśli chodzi o sam film, to niestety efekt jest mizerny. Strasznie to denerwuje i dodatkowo psuje odbiór produkcji. Strona wizualna produkcji stoi na wysokim poziomie. Przede wszystkim mamy tutaj dobre zdjęcia oraz rewelacyjnie dopasowane utwory muzyczne, które świetnie pełnią rolę muzyki filmowej.

"American Honey" posiadał ciekawy punkt wyjścia, który niestety został zaprzepaszczony przez nieumiejętne opowiedzenie historii. Reżyserka niepotrzebnie próbowała udziwnić swoją produkcję przez co podczas jej tworzenia zapomniała o najważniejszej rzeczy czyli samej opowieści, która miała szansę stać się naprawdę ciekawą i ujmującą historią. Niestety brak konsekwencji w jej działaniach i zbyt duża ilość wątków zaprzepaściły tę możliwość. Szkoda, albowiem koniec końców jeśli się nie skupimy możemy odnieść wrażenie, że bohaterowie tak naprawdę jedyne co robią to jadą i jadą i jadą i jadą.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Film oparty na kultowej mandze pod tym samym tytułem. Major do zadań specjalnych, jedyna taka na świecie cyborgiczna hybryda człowieka i robota, stoi na czele elitarnej jednostki Sekcja 9, specjalizującej się w walce z najniebezpieczniejszymi przestępcami. Sekcję 9 czeka największe wyzwanie w historii jednostki. Stanie przed obliczem wroga, którego jedynym celem jest wymazanie postępów technologii wirtualnej Hanka Robotic’s.

gatunek: Thriller, Sci-Fi, Akcja
produkcja: USA
reżyser: Rupert Sanders
scenariusz: Jamie Moss, Jonathan Herman, William Wheeler
czas: 1 godz. 43 min.
muzyka: Clint Mansell, Lorne Balfe
zdjęcia: Jess Hall
rok produkcji: 2017
budżet: 110 milionów $
ocena: 6,8/10















Duch w pancerzu


Remake to angielski zwrot często używany w filmowej terminologii. Znaczy tyle co ponowne stworzenie filmu bądź serialu na podstawie tego samego materiału źródłowego. Remake nie jest stosunkowo nowym wynalazkiem fabryki snów, jednakże od pewnego czasu przeżywa on swój renesans. Wielkie wytwórnie inwestują duże pieniądze w tego typu produkcje, albowiem liczą, że tworzenie filmów tego typu jest niezwykle opłacalne. W regułę tę wpisują się remaki Disneyowskich animacji jak np. "Piękna i Bestia". W większości przypadków, ale nie zawsze, chodzi o kasę. Są też filmy bądź seriale, których nowe wersje to prawdziwe perełki jak np. serialowe "Fargo". Jak myślicie do której grupy trafi remake anime z 1995 roku o tytule "Ghost in the Shell"?

Film Ruperta Sandersa opowiada o Majorze – cybernetycznej policjantce, której dusza "duch" została zamknięta w metalowym pancerzu. Major jest pierwszym na świecie robotem z ludzkim mózgiem. Nie pamięta jednak swojego dawnego życia sprzed stania się Majorem. Pozwala jej to na bycie stróżem prawa jedynym w swoim rodzaju. Jej nowym zadaniem jest złapanie internetowego hakera, który obrał sobie za cel Hanka Robotics – firmę, która odpowiada za stworzenie Major. W trakcie dochodzenia nasza bohaterka odkrywa, że postać tajemniczego hakera jest kluczem do jej przeszłości. Czy nasza bohaterka odkryje prawdę o swoim pochodzeniu? Jeśli rozłożyć by "Ghost in the Shell" na czynniki pierwsze okaże się, że jest to typowy film o poszukiwaniu prawdziwego ja oraz walce z systemem, który próbuje ci przeszkodzić w zostaniu tym kim zawsze byłeś. Nic nowego, ani zbytnio odkrywczego powleczone jedynie w technologiczną otoczkę. A więc ideologia wciąż pozostaje niezmieniona. Cały urok filmu natomiast tkwi w bohaterach i niesamowitym klimacie, który jest chyba najlepszym punktem całego obrazy. Ale zanim do tego dojdziemy porozmawiajmy o fabule filmu. Ta z kolei balansuje na pograniczu przeciętności i odrobiny pomysłowości. Warto zaznaczyć, że scena otwierająca film prezentuje się niesłychanie pięknie i ciężko jakkolwiek się do niej przyczepić. To samo można powiedzieć o pierwszej ekranowej potyczce Major, która po prostu zapiera dech w piersiach. Dzięki wartkiemu i nieco tajemniczemu początkowi twórcy skutecznie potrafią nas zaintrygować fabułą obrazu i sprawić, że z zaciekawieniem będziemy wyczekiwać dalszych wydarzeń. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, a w przypadku "Ghost in the Shell" następuje to bardzo szybko. Dalsza akcja obrazu nie zachwyca już tak jak jego początek. Fabuła potrafi raz zaciekawić, a raz niesamowicie znużyć co zaś przekłada się na bardzo nierówne tempo akcji. Na dłuższą metę okazuje się to strasznie meczące i ciężkie do przełknięcia. Pierwszoplanowy watek produkcji jak już wcześniej wspomniałem opowiada nam o walce dobra ze złem, zemście oraz o odzyskiwaniu swojego utraconewgo życia. Twórcy zawarli w nim wiele uniwersalnych motywów, które świetnie podkreślają wydźwięk całej produkcji. Ten zaś z kolei mówi nam, że technologia nigdy nie pokona człowieczeństwa. Nasza świadomość istnienia jest tak potężna, że potrafi stanąć naprzeciw rozwijającej się w drastycznym tempie technologii.  Bardzo to mądre i pokrzepiające. Jeśli zaś chodzi o wydarzenia ekranowe to jest nieźle, ale mogłoby być lepiej. Przede wszystkim twórcy bardzo łatwo się rozpraszają przez co przy opowiadaniu historii Major często zbaczają z wyznaczonego kursu. Dodają do opowieści zdecydowanie za dużo wątków niż jest ona w stanie pomieścić, przez co obraz niekiedy sprawia wrażenie strasznie chaotycznego. Albowiem zamiast poświęcić 100% swojej uwagi na pierwszy plan oni wolą opowiadać o kilku rzeczy naraz przez co niekiedy mamy na ekranie istny miszmasz, w którym ciężko się odnaleźć. Działania twórców są niekonsekwentne co zdecydowanie odbija się na jakości ich obrazu. Szkoda, że tak się stało, albowiem wątek Major ma w sobie ogromny potencjał, który niestety zmarnowano. Gdyby twórcy poświęcili swojej bohaterce więcej czasu dostrzegliby, że to bardzo ciekawa bohaterka, która wymaga znacznie lepszego zaprezentowania na ekranie. Na szczęście twórcy jako tako zreflektowali się ukazując nam przeszłość Major, która jest bardzo intrygująca. Budowa całego filmu polega na odkrywaniu razem z bohaterką jej dawnego życia co okazuje się bardzo wciągającym zajęciem. Niestety ponownie nie wykorzystano potencjału tego wątku przez co sprawia wrażenie niekompletnego. Zresztą w filmie znajdziemy wiele rzeczy, które zostały rozpoczęte i nie dokończone co powoduje, że produkcja składa się z wielu historii, z których tak naprawdę tylko nieliczne zostały rozwiązane. Całość przypomina raczej niekompletny produkt aniżeli rzetelnie opowiedzianą historię z wyraźnie zaakcentowanym początkiem i końcem. Obraz zdecydowanie lepiej by się prezentował gdyby nie rozdrabniano się na niepotrzebne szczegóły, a skupiono na tym co powinno być najważniejsze czyli postać Major. Albowiem po odbytym seansie można odnieść wrażenie, że twórcy zaniedbali tę bohaterkę i trochę niedbale opowiedzieli nam jej historię. Tak jakby nie bardzo im na niej zależało. Koniec końców fabuła potrafi zaintrygować, ale pozostawia wiele do życzenia. To samy tyczy się napięcia oraz dramaturgii, które bardzo łatwo twórcom ulatują i w efekcie nie ma ich tam gdzie by się naprawdę przydały. Całość jest natomiast do przewidzenia. Opowieści brak jakiegokolwiek elementu zaskoczenia, czy też odrobiny tajemnicy, która choć przez chwilę pozwoliła nam pomyśleć, że cała historia nie sprowadzi się do takiego banału.

Aktorstwo w filmie Ruperta Sandersa wypada rewelacyjnie. Przede wszystkim za sprawą Scarlett Johansson, która rewelacyjnie portretuje postać Major. Jest tajemnicza, nieokiełznana i bardzo niebezpieczna. Aktorka świetnie portretuje również sytuację w jakiej znajduje się jej postać. Bez rodziny, wspomnień i dawnej tożsamości buduje siebie od nowa. Szuka jakiegoś elementu do którego mogłaby się przywiązać i odnaleźć swoje prawdziwe oblicze. Nie pozbywa się również znamion swojego "szkieletu" czy też "pancerza" co widać po jej koślawym chodzie oraz bardzo zredukowanej mimice twarzy. Niestety nie wykorzystano do końca potencjału tej postaci przez co po seansie mamy wrażenie niedosytu. W obsadzie znaleźli się również: Pilou Asbæk jako Batou, Takeshi Kitano jako Aramaki, Juliette Binoche jako Dr Ouelet, Michael Pitt jako Kuze oraz Peter Ferdinando jako Cutter. Drugoplanowa obsada spisała się równie świetnie i dostarczyła nam wiarygodnie sportretowanych bohaterów.

A teraz najważniejsza część filmu czyli jego strona techniczna. Nie będę ukrywał, że jest ona jednym z najlepszych jak nie najlepszym elementem całego obrazu. Rupert Sanders już przy "Królewnie Śnieżce i Łowcy" pokazał nam, że ma bardzo ciekawy artystyczny gust jeśli chodzi o klimat produkcji. Mroczna, nieco odrażająca wersja Śnieżki posiadała wręcz magnetyzujący klimat, który był jednym z jej lepszych punktów. Podobnie jest przy "Ghost in the Shell", które wręcz onieśmiela nas swoim wyglądem. Obraz wypełniony jest po brzegi efektami specjalnymi, których o dziwo nie widać. Są one tak świetnie wtopione w tło, że pozwala im to zachować zaskakującą naturalność. Cały koncept świata przyszłości to istny majstersztyk, a wygląd filmowego miast zachwyca nas na każdym kroku. Design filmu Sandersa wręcz zwala z nóg. Tak samo jak rewelacyjne efekty specjalne, genialne zdjęcia Jessa Hall oraz elektryzująca muzyka Cinta Mansella i Lornea Balfea. Nie zapominając oczywiście o rewelacyjnych kostiumach i wybornej scenografii. A jako wisienkę na torcie mamy wyjątkowy klimat produkcji. Jedynym problemem są niektóre sceny akcji, którym brak emocji przez co są rozegrane na okropnie neutralnej manierze. Szczególnie widać to po finale obrazu.

"Ghost in the Shell" nie jest filmem idealnym. Brak mu ciekawszej fabuły, lepiej opowiedzianego wątku głównego oraz większego przywiązania twórców do głównej postaci. Jednakże pomimo tych wad film dzięki świetnemu aktorstwu i rewelacyjnemu wykończeniu zachowuje całość w niezwykle przyjemnej i całkiem zjadliwej formie, dzięki czemu seans nie okazuje się takim wielkim rozczarowaniem. Dodatkowo przekazuje nam wartościową lekcję na temat technologii, która już wkrótce morze przybrać formę jaką ukazano nam w produkcji. Zdecydowanie warto zobaczyć obraz dla samej otoczki audiowizualnej. Natomiast jeśli chodzi o fabułę to da się ją przełknąć. "Ghost in the Shell" jest jednym z tych filmów, którego wykończenie ciągnie ocenę całego obrazu ostro do góry.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Piątka nastolatków staje przed wyzwaniem na miarę superbohaterów, gdy dowiadują się, że świat stoi u progu zagłady. Zagrożenie o niewyobrażalnej mocy pochodzi z najdalszych krańców wszechświata, a przeciwstawić mu się może tylko ktoś o nadludzkich zdolnościach. Piątka bohaterów wybranych przez przeznaczenie musi pokonać swe lęki i słabości, by stanąć ramię w ramię jako Power Rangers.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Dean Israelite
scenariusz: John Gatins
czas: 2 godz. 4 min.
muzyka: Brian Tyler
zdjęcia: Matthew J. Lloyd
rok produkcji: 2017
budżet: 100 milionów $
ocena: 6,7/10














Wojownicy Mocy


Dla większości z nas dzieciństwo to najwspanialszy okres z życia. Często nam się kojarzy z beztroską, masą wolnego czasu oraz żadnymi zobowiązaniami. Zawsze z sentymentem do niego powracamy i wspominamy "stare dobre czasy". Często odwołując się do naszej młodości powołujemy się na pop kulturalne wyznaczniki, które w obecnym czasie były na topie. Morza tak powiedzieć o komiksach, grach czy też serialach. Jednym z seriali telewizyjnych, który większość z nas powinna kojarzyć (nawet jeśli się na nim nie wychowała) to "Power Rangers". Tak, to ci co byli ubrani w te tandetne lateksowe stroje oraz zawsze walczyli z kosmitami przy użyciu gigantycznego robota. Tak, to właśnie ci. Jednakże wraz z nową erą przychodzi czas na nowych strażników ziemi. Czy nowi "Power Rangers" godni są naszej uwagi?

Power Rangersi to międzygalaktyczni wojownicy, którzy stoją na straży pokoju w galaktyce. Tak przynajmniej było kiedyś. Jednakże za sprawą grupy niesfornych nastolatków te czasy ponownie nadejdą. Albowiem wchodzą oni w posiadanie tajemniczych kamieni, które wybrały ich na następne pokolenie wojowników mocy. Jednakże nie dane jest im nacieszyć się zbytnio tym faktem, albowiem ziemi grozi niebezpieczeństwo. Grupa jednoczy się by razem pokonać Ritę Repulsę. Czy uda im się dokonać niemożliwego? Cóż, chyba nie ma się nad tym pytaniem za bardzo rozwodzić, albowiem nie ważne jak źle by było Power Rangersi i tak zwyciężą. Chyba. Tak czy siak od pewnego czasu na ekranach kin możemy zobaczyć nową wersję tego serialowego hitu. Jest to film, którego nikt nie wyczekiwał oraz którego za bardzo nikt nie chciał oglądać. Ja sam na produkcję nie czekałem i nie wiedziałem czy się na nią w ogóle wybiorę. Kiedy w końcu już się zdecydowałem moje oczekiwania względem obrazu były niewielkie. Nie będę kłamał, że spodziewałem się strasznej klapy. Dlatego tym większe było moje zaskoczenie kiedy film się nią nie okazał. "Power Rangers" rozpoczynają się niezwykle widowiskową sceną, która wyjaśnia nam jakim cudem na ziemi znalazły się gigantyczne roboty oraz skąd w ogóle wziął się koncept na wojowników mocy. Dzięki temu krótkiemu, ale bardzo wartościowemu początkowi twórcy wyjaśnili nam już jeden z kluczowych wątków serii. Fabuła produkcji startuje od potężnego kopa i już w pierwszych minutach potrafi nas wciągnąć w akcję obrazu. Reżyser bardzo szybko zaznajamia nas z grupką pierwszoplanowych bohaterów przez co udaje mu się zaoszczędzić czasu na inne rzeczy. Tak samo twórcy poczynili z wątkiem głównym do którego postanowili przejść bez zbędnego ociągania się. Początek jest niezwykle wartki, dobrze rozegrany oraz potrafi nas zaintrygować co należy odczytać jako spory sukces. Najsłabszym punktem filmu jest natomiast jego rozwinięcie, które niestety odrobinę się dłuży. Wydarzenia ekranowe potrafią zaciekawić, ale nie są na tyle wciągające, aby pochłonąć nas bez reszty. Akcja jest bardzo nierówna i raz serwuje nam pełne emocji zdarzenia, a raz potrafi zaś nieźle przynudzić. Koniec końców jednak rozwinięcie jest tak naprawdę o samych postaciach i ich zmaganiach z otaczającym je światem. Twórcy skupiają się przede wszystkim na nich, a nie na scenach masowej rozwałki. Pokazują nam, że najważniejsi są dla nich bohaterowie, których być może jeszcze niejeden raz spotkamy. Oczywiście Power Rangeri nie byli by sobą gdyby nie odeszli z hukiem, a więc ostateczna rozgrywka pomiędzy nimi a Ritą jest całkiem widowiskowa. Nie można nazwać jej spełnieniem marzeń, ale koniec końców wypada nieźle. Jednakże cały film jak i jego zakończenie pokazują nam jak bardzo twórcy skupili się na swoich postaciach, a nie na całej reszcie. Albowiem tak naprawdę w filmie stosunkowo niewiele się dzieje. Dla niektórych może być to bardzo rozczarowujące, że przez dwie godziny filmu akcji właściwie nic się nie dzieje. Dla mnie jest to jednak zaleta tego filmu, która jest celowym zamierzeniem twórców. W ich działaniach widać rozsądek oraz jakiś większy plan kryjący się na horyzoncie. Nowi "Power Rangers" w dużej mierze przypominają zeszłoroczny "Warcraft: Początek", który jak sugeruje sam tytuł jest zaledwie wstępem do znacznie większej opowieści. Tak samo jest z filmem Deana Israelitea, który stanowi pewnego rodzaju wprowadzenie do całej serii filmów. Oczywiście na razie nie wiadomo czy tak się stanie, ale trzeba przyznać, że pomysł był całkiem niezły. Twórcy bardzo konsekwentnie zrealizowali produkcję dzięki czemu ich obraz jest bardzo spójny, przejrzysty oraz porządnie zrobiony. Duża zasługa tu przede wszystkim niezłego scenariusza, który bardzo sprawiedliwie podzielił czas ekranowy co pozwoliło zaserwować nam wszystkiego po trochu. Produkcja również w dużej mierze zachowuje naturalność zdarzeń, co z kolei przekłada się na bardzo pozytywny odbiór obrazu.

Jak już wcześniej wspominałem twórcy przede wszystkim skupili się na dokładnym przedstawieniu swoich bohaterów co wyszło im bardzo dobrze. Główni członkowie drużyny Power Rangers to przede wszystkim porządnie nakreślone sylwetki, które potrafią na niejednokrotnie zaskoczyć. I choć nasi bohaterowie nie są chodzącymi przykładami do naśladowania to jednak ciężko pracują, aby stać się choć odrobinę lepszymi. Dzięki temu nie wpadają w schematy oraz utarte stereotypy. Jednym z najważniejszych wątków w opowieści jest ich przeszłość, która w dużej mierze ich ukształtowała i sprawia, że znaleźli się w miejscu, w którym teraz są. W obsadzie znaleźli się: Dacre Montgomery jako Jason Lee Scott/Czerwony Wojownik, Naomi Scott jako Kimberly Hart/Różowa Wojowniczka, J Cyler jako Billy Cranston/Niebieski Wojownik, Ludi Lin jako Zack Taylor/Czarny Wojownik oraz Becky G. jako Trini/Żółta Wojowniczka. Twórcy postanowili porzucić przedpotopowe stereotypy w wyniku czego Afroamerykanin nie jest Czarnym Wojownikiem ale Niebieskim a Chińczyk nie jest Żółtym Wojownikiem lecz Czarnym. Dodatkowo w filmie powiła się postać homoseksualna pod kostiumem Żółtego Wojownika. Bardzo ciekawie wyszła twórcom ta zamiana i muszę przyznać, że cieszy mnie fakt, że tak się stało. W rolach drugoplanowych mamy Bryana Cranstona jako Zordona oraz Billa Hardera jako Alphę 5. Natomiast jako głównego antagonistę mamy Elizabeth Banks odgrywającą rolę Rity Repulsy. Banks jak Repulsa prezentuje się rewelacyjnie, ale niestety nie mogę tego samego powiedzieć o pomyśle na jej postać. Mam wrażenie, że jest to na tyle mroczna postać, że powinna pojawić się w dalszych częściach aniżeli na samym początku przygody, albowiem czuję, że nie wykorzystano jej całego potencjału. Poza tym oglądając Banks na ekranie można odnieść wrażenie, że urwała się z jakiegoś całkiem innego filmu, albowiem klimatem kompletnie nie przypomina nowych Rangersów.

Strona techniczna produkcji również prezentuje się od bardzo dobrej strony. Przede wszystkim mamy dobre efekty specjalne, ciekawą scenografię oraz zapadającą w ucho muzykę. Całość świetnie dopełnia charakteryzacja Rity Repulsy oraz lekki i przyjemny humor. Bardzo podoba mi się sposób w jaki stworzono nowych Power Rangersów. Zero tandety. Kostiumy wojowników są rewelacyjnie zaprojektowane i bardzo podoba mi się koncept, w którym pojawiają się one na ciele naszych bohaterów. Ogólnie rzecz biorąc w porównaniu z oryginalnym serialem ta wersja sprawia wrażenie strasznie designerskiej. W filmie wykorzystano wiele ciekawych pomysłów, które bardzo dobrze prezentują się na ekranie przez co film w pewnym sensie odcina się od karykatury jaką był serial.

Po nowych "Power Rangersach" można było się spodziewać wszystkiego tylko nie tego, że koniec końców okażą się bardzo przyzwoitym filmem. Mamy porządnie opowiedzianą historię, ciekawych bohaterów oraz świetne wykończenie. Choć akcja nie zawsze jest płynna, a wydarzenia ekranowe nie zawsze potrafią nas zaintrygować to i tak jest to nic w porównaniu do tego jak bardzo pozytywnie może wypaść produkcja w naszych oczach. To po prostu świetny film typu "guily pleasure", który się przyjemnie ogląda i o którym się przyjemnie zapomina.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.