Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Netflix. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Netflix. Pokaż wszystkie posty
Light Turner znajduje magiczny notes i wykorzystuje go, by wymierzać sprawiedliwość, czym zwraca na siebie uwagę pewnego detektywa, demona i dziewczyny z klasy.

gatunek: Fantasy, Thriller
produkcja: USA
reżyseria: Adam Wingard
scenariusz: Vlas Parlapanides, Jeremy Slater, Charley Parlapanides
czas: 1 godz. 41 min.
muzyka: Atticus Ross, Leopold Ross
zdjęcia: David Tattersall
rok produkcji: 2017
budżet: 40 milionów $

ocena: 5,0/10

















Życzenie śmierci


Pamiętacie tę wredną nauczycielkę, która się na Was uwzięła i choć temu wielokrotnie zaprzeczała, wiedzieliście, że kłamie? Albo tego takiego gostka, który zawsze się z was śmiał? Albo osobę, która ciągle uważała Was za zero i nie pochwalała żadnych waszych dokonań? Na pewno pamiętacie. Czy nie zdarzyło wam się choć raz życzyć im śmierci? Oczywiście życzenie komukolwiek śmierci jest bardzo złym zachowaniem, co nie znaczy, że większości z nas przynajmniej raz zdarzyło się tak powiedzieć. W napływie gniewu ludzie mówią i robią wiele rzeczy. Jednakże w większości przypadków jest to po prostu rzucanie słów na wiatr. Bez większego pokrycia. Albowiem jedyna osoba, która później się przejmuje dokonanym aktem, jesteśmy my sami. A co jeśli w wasze ręce wpadłby osobliwy dziennik, który umożliwia zabicie każdej osoby jedynie po wpisaniu do niego jego imienia i nazwiska? Bez świadków i jakichkolwiek dowodów? Co byście wtedy zrobili? Dokonali zemsty czy uczynili z dziennika środek do osiągnięcia wyższych celów? O tym opowiada albo stara się opowiedzieć najnowsza produkcja Netflixa pt: "Notatnik śmierci".

Light to nastoletni uczeń jednego z liceów, który wiedzie proste i niezbyt interesujące życie. Jednakże pewnego dnia wszystko ulega zmianie, kiedy w ręce chłopaka niespodziewanie wada tajemniczy notatnik. Nie jest to jednak zwykły zbiór kartek papieru. Otóż przedmiot ten zwie się Notatnik śmierci i potrafi uśmiercić każdego, kogo imię i nazwisko zostanie w nim zapisane. Dostrzegając w tym możliwość zostania panem życia i śmierci Light, razem ze swoją nową znajomą uruchamiają niebezpieczny ciąg zdarzeń, który może doprowadzić do katastrofy. Czy uda im się jej uniknąć? "Notatnik śmierci" od Netflixa powstał na podstawie jednej z najsłynniejszych japońskich mang. A więc mamy do czynienia z podobnym przypadkiem co "Ghost in the Shell". Na tapetę twórcy wzięli uwielbianą przez wielu animację, by następnie zrobić z niej film aktorski. Czy warto było? Opłaciło się? Na wszystkie te pytania odpowiemy. Najpierw jednak chciałbym pochwalić pomysł wyjściowy produkcji. Choć oryginalnej mangi nie widziałem, to jednak jestem w stanie docenić sam pomysł, na którego bazie powstała animacja. To niesamowicie ciekawe i niekonwencjonalne podejście pozwoliło twórcy na dobre zapisać się w historii. Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o filmie fabularnym. Po odbytym seansie od Netflixa z bólem muszę stwierdzić, że ich najnowsza pełnometrażowa produkcja to po prostu niewypał. Platforma internetowa, choć intencje miała dobre, to niestety porwała się z motyką na słońce. A wszystko to przez niezdecydowanie twórców odnośnie tego, jak powinien wyglądać końcowy efekt ich pracy. Albowiem podczas oglądania produkcji da się dostrzec gołym okiem, że pomysł był, ale został zrealizowany w zbyt pochopny sposób i przy użyciu zbyt wielu różnych form narracji. Tak jakby był to efekt pracy kilku reżyserów. Już sam początek sprawia wrażenie zbyt dosadnego i pochopnego wstępu do tej długiej, ale niezbyt złożonej opowieści. Zamiast stworzyć odpowiedni klimat i nastrój, twórcy po prostu wolą od razu zacząć z grubej rury i już w pierwszych minutach nasz bohater niespodziewanie staje się posiadaczem Notatnika śmierci. Nawet dobrze nie zdążyliśmy go jeszcze poznać, a on już zapisuje pierwsze nazwiska w notatniku. Później nawiązuje współpracę z nowo poznaną dziewczyna i razem niczym stróże prawa zabijają tych, którym się to należy. I to wszystko dzieje się mniej więcej w ciągu piętnastu minut. No dobra może w przeciągu pół godziny, co nie zmienia faktu, że dla mnie ten film na tym etapie praktycznie mógłby się skończyć. Niestety akcja obrazu ciągnie się dalej i na nasze nieszczęście jest mało intrygująca, niezbyt wciągająca no i przede wszystkim mało spójna. Dosłownie w przeciągu kilku minut wszystko zaczyna się powoli rozpadać, nasi bohaterowie ciągle się kłócą o sprawy moralne (całkiem w porę po wymordowaniu tylu ludzi), a na ich trop wpada jakiś tajemniczy detektyw, który nie pokazuje twarzy, ani nie przedstawia się z imienia i nazwiska. Niby nic nowego, albowiem kinematografia już wielokrotnie trawiła gorsze przypadki absurdu, niemniej jednak tym razem cały tan zabieg śmierdzi kiczem na kilometr. Jest w nim tyle sztuczności i karykatury, że nie sposób mi wręcz wypowiadać się o nim w normalny sposób. Nie powinno mnie to jednak dziwić, albowiem reszta filmu rozegrana jest właśnie w myśl takiej maniery. Natomiast podejście twórców do bohaterów oraz wydarzeń ekranowych pozostawia wiele do życzenia. Ich łopatologiczny styl prowadzenia opowieści jest mało przyjazny w odbiorze i niezbyt przekonujący. Sam film natomiast ogląda się raczej przez zasiedzenie się niż jego dobrowolne ukończenie. Brak mu płynności, lekkości oraz ciągłości akcji. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że cały film sprawia wrażenie jednego wielkiego wstępu. Produkcji tak naprawdę brak jakiegokolwiek rozwinięcia, przez co cały czas mamy wrażenie, jakby to nadal był początek. Jest to efekt zbyt wielkiego pośpiechu twórców przy kręceniu bądź też montowaniu obrazu co poskutkowało zatarciu się granic między poszczególnymi etapami produkcji. Najlepiej wyeksponowany zostaje finał obrazu, który i tak koniec końców sprawia wrażenie końca początku. Kolejnym dużym minusem jest fakt, że produkcja jedynie w niewielkim stopniu porusza zagadnienia moralne towarzyszące bohaterom przy użytkowaniu Notatnika śmierci. Nakreśla je i pokazuje jakieś konsekwencje, ale nie zagłębia się w nie specjalnie, przez co problem pozostaje praktycznie nienaruszony. Bo w sumie po co? Banał ściga banał, przez co całość sprawia wrażenie nijakiego obrazu z nijakim przekazem oraz o nijakiej wartości.

Aktorstwo wypada zdecydowanie lepiej niż fabuła obrazu, dostarczając nam dobrze zagranych bohaterów. Niestety scenariusz i tym razem się nie popisał, przez co bardzo często nasze postacie podejmują dziwne i mało wiarygodne decyzje, które koniec końców je uwłaczają. Ich postępowanie nie jest do końca jasne, co odbija się na ich wiarygodności oraz ich zamiarach. Koniec końców wszystko jest sprowadzone do jednowymiarowej wali o notatnik, czyli o władzę. Nie, żeby mnie to jakoś specjalnie dziwiło, ale twórcy mogliby się postarać nieco bardziej. W rolach głównych na ekranie zobaczymy: Nat Wolff jako Light Turner, Margaret Qualley jako Mia Sutton, Shea Whigham jako James Turner, Keith Stanfield jako L oraz Williem Dafoe jako głos Ryūka.

Strona techniczna obrazu nie zawozi. Mamy dobre zdjęcia, ciekawą muzykę oraz przyzwoite efekty specjalne. Na naszą uwagę zasługuje również klimat z pogranicza kina noir sporadycznie skąpanego w świetle neonów. Należy również dodać, że produkcja może być momentami nieco krwawa bądź brutalna.

"Notatnik śmierci" od Netflixa to niestety produkcja nieudana. Kuleje tempo, sposób prowadzenia opowieści oraz sama opowieść, która nie jest w stanie nas zbytnio zaintrygować. Jedynie aktorstwo i strona techniczna nieco podnoszą film na duszy. No i jeszcze zakończenie, które pokazuje nam jaki potencjał miała cała opowieść. Gdyby nie ono, ocena byłaby znacznie niższa. Szkoda, bo potencjał był spory.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Ellen, 20-letnia anorektyczka, rozpoczyna niekonwencjonalną terapię, która jest dla niej początkiem trudnej, choć momentami też zabawnej drogi do samopoznania.

gatunek: Dramat
produkcja: USA

reżyseria: Marti Noxton
scenariusz: Marti Noxton
czas: 1 godz. 47 min.
muzyka: Fil Eisler
zdjęcia: Richard Wong
rok produkcji: 2017
budżet: -

ocena: 4,0/10


















Zostań z nami


Życie to dar i każdy z nas o tym wie. Jednakże niektórzy z nas zapominają jak z tego daru korzystać oraz co zrobić, żeby go nie zmarnować. Na pierwszy rzut oka zadanie to wydaje się banalne, jednakże, gdy zastanowimy się nad zagadnieniem nieco dłużej, okaże się, że nie każdy postrzega sens życia tak jak my oraz nie każdy jest w stanie dostrzec to, że ten dar marnuje. Podobnie jest z bohaterką filmu "Aż do kości" opowiadającym o problemie anoreksji.

Netflix nie tylko próbuje swoich sił na polu filmów pełnometrażowych, ale od jakiegoś czasu stara się "dotknąć" wielu palących problemów dotyczących naszego społeczeństwa. Było już niesłychanie popularne "13 powodów" teraz jest "Aż do kości" i niedawno zaprezentowany "Atypowy". Każda z tych produkcji oprócz bycia nowością platformy internetowej stara się również opowiedzieć nam o kłopotliwych zagadnieniach społeczeństwa. Do seriali powrócimy w odrębnych recenzjach, a dzisiaj skupimy się filmie Marti Noxton.

Ellen to 20-latka, która cierpi na anoreksję. Do tej pory żadna z kuracji nie dała zadowalających efektów. Rodzina bohaterki wysyła ją na ekstremalną terapię, która ma pomóc jej wrócić do zdrowia. Czy uda jej się przezwyciężyć chorobę? Film Marti Noxton rozpoczyna się, gdy nasza bohaterka jest już w zaawansowanym stadium choroby. Nie wiemy, jak do tego doszło, ani czemu do tej pory nie udało jej się poprawić. Wiemy jedynie, że jest to prawdopodobnie jej ostatnia szansa na wyzdrowienie. W trakcie trwania obrazu zaczynamy powoli zagłębiać się w świat głównej bohaterki i odkrywać jej kłopoty. Problem jednak w tym, że nasza bohaterka jest źle skonstruowana, przez co cała historia prezentuje się mizernie. Zresztą to nie tylko wina złego nakreślenia postaci, ale także słabego scenariusza, który stara się nam opowiedzieć historię o wszystkim i o niczym. Z początku wszystko jeszcze prezentuje się całkiem zgrabnie. Jest nakreślony problem, który trzeba rozwiązać. Jednakże, kiedy nasza bohaterka rozpoczyna "ekstremalną" terapię wszystko zaczyna się sypać. Największy problem sprawia struktura obrazu, która nie wiedzieć czemu jest bardzo szablonowa, żeby nie powiedzieć prymitywna. Wydarzenia ekranowe twórczyni podaje z nam z pewną dozą niepewności i dystansu, jakby sama nie była pewna czy to, co nam prezentuje, jest tym, co chce nam pokazać. Kolejne kadry tylko nas w tym przekonaniu uświadamiają. Ta bez obojętna forma powoduje, że film sprawia wrażenie sztywnego, bezpłciowego i nas wyraz sztucznego. Reżyserka stara się uchwycić niepokój i brak komfortu bohaterki w nowym miejscu, jednakże, zamiast to uczynić, miota się niemiłosiernie i robi film, który jest dla nas niekomfortową przygodą. Ten dystans sprawia, że problemy naszej bohaterki oraz pobocznych sylwetek stają się dla nas jeszcze bardziej odległe i nierealne niż naprawdę są. Dla wielu z nas problem anoreksji jest już na pograniczu abstrakcji, albowiem większości trudno zrozumieć ideę głodzenia się dla super smukłej sylwetki. Jednakże z filmem Marti Noxton problemy te przybierają iście kosmiczną formę. W tym przypadku na pewnym etapie nawet nie mamy już ochoty dociekać, czemu nasza bohaterka to robi. Po prostu życzymy sobie podania nam odpowiedzi na srebrnej tacy. Sytuacji nie ułatwia scenariusz, który w niesamowicie łopatologiczny sposób próbuje ukazać nam problem anoreksji oraz przemianę bohaterki. Już od samego początku próbuje różnych sztuczek, aby wyjaśnić nam to zagadnienie, jednakże za każdym razem tylko jeszcze bardziej się pogrąża. A im dalej w las, tym gorzej. Twórczyni dosłownie nie wie, o czym chce nam opowiedzieć, ani jak wyciągnąć swoją bohaterkę z opresji. Zamiast skupić się na jednej czy też dwóch strategiach, woli pokazać nam dziesięć różnych i żadnej z nich nie doprowadzić do końca. Tak jakby nie była pewna, która z nich będzie wystarczająco przekonująca. A więc wybór zostawia samemu widzowi. Ten zaś, zamiast wybrać jeden z nich, prędzej załamie się nad ilością rozwiązań dostępnych do wyboru. Tak nie można robić, albowiem wprowadza to do opowieści więcej zamieszania, niż to jest konieczne. Takim sposobem przetrwanie przez niektóre fragmenty obrazu jest naprawdę trudne. Albowiem oprócz anoreksji twórczyni nagle do opowieści wrzuca wątek nastoletniej miłości, homoseksualizmu, samobójstwa, poronienia, zaprzepaszczonych szans itd. Lista się nie kończy. Każdy z wątków poruszony jest jednie powierzchownie, co potrafi wywołać w nas niezłą frustrację. Natomiast nasza obojętność co do bohaterów sięga zenitu. Oprócz tego scenariusz w bardzo ciekawy sposób zagina czasoprzestrzeń, albowiem w wielu momentach odniosłem wrażenie, że co poniektóre sceny miały miejsce w odstępie czasu przynajmniej kilku miesięcy, a przedstawione zostały, jakby to było zaledwie kilka dni. Taki niezgrabny montaż potrafi nieźle zbić z tropu, przez co opowieść traci sens. Natomiast sam problem anoreksji jest w filmie potraktowany karygodnie, albowiem, nie mówi nam zbyt wiele o problemie anoreksji, a jedynie stara się pokazać jak najwięcej przypadków anorektyków. Zero rozwiązań ani jakichkolwiek wniosków z seansu nie wyciągniemy. Jedyna dobra rzecz, jaką porusza obraz to problem samej istoty życia. Mówi, że nie warto rezygnować z życia dla smukłej sylwetki. Wiecie co, organizm spala, gdy nie mamy tkanki tłuszczowej? Mięśnie. Proces ten nie tyle, ile osłabia organizm, co doprowadza go na skraj wyczerpania. Później jest już tylko śmierć. Dlatego spodobała mi się metoda leczenia naszej bohaterki, której nie wpychano posiłków do buzi, a jedynie starano się jej uświadomić, że nie jedząc, nie będzie żyła. Niestety pomimo słuszności tego wątku i tak mam wobec niego poważne zastrzeżenia. Zbyt szablonowy, nierówny i ze zmarnowanym potencjałem. Całość natomiast prezentuje się jako mało spójna, szalenie zawiła i nieprzekonująca opowieść, która potrafi niesłychanie nas zmęczyć. Chyba nie tak miało to wyglądać.

Storna aktorska produkcji prezentuje się znacznie lepiej, ale o żadnych rewelacjach nie ma mowy. Zacznijmy od tego, że w opowieści zamiast bohaterów z krwi i kości mamy papierowe sylwetki, które nie potrafią nas do niczego przekonać. I choć aktorzy bardzo się starają, aby to zmienić, to niestety kiepski scenariusz ma nad nimi przewagę. Jednakże wiele dałoby się wybaczyć, gdyby chociaż pierwszoplanowa postać jako tako się prezentowała. W "Aż do kości" nawet tego brakuje. Bohaterka grana przez Lily Collins jest strasznie nijaka i niezdecydowana, przez co jej wiarygodność na ekranie jest niewielka. Jej motywy działania są tak pogmatwane i tajemnicze, że wręcz nie sposób je odgadnąć. Ale to mnie nie martwi tak bardzo, albowiem jestem w stanie sobie wyobrazić, że postępowanie osób dotkniętych anoreksją może być nieracjonalne i niekiedy wręcz niemożliwe do odgadnięcia. Martwi mnie jednak fakt, że reżyserka nie potrafi pokierować swoją bohaterką, aby w racjonalny sposób uświadomić jej sedno problemu. Miota się niepotrzebnie po zbyt wielu wątkach i próbuje wszystkiego po trochu. Traci na to cenny czas i naszą cierpliwość. Natomiast jej bohaterka sama gubi się w niekonsekwencji własnych wyborów. Lilly Collins, choć prezentuje się w tej roli nieźle, to niestety twórczyni nie pozwala tej postaci rozwinąć skrzydeł. To samo tyczy się reszty jak: Liana Liberato, Lilly Taylor, Carrie Preston, Alex Sharp, Ciara Bravo, Brooke Smith, Kathrynn Prescot, Hana Hayes, Maya Eshet no i w końcu Kenau Reeves.

Technicznie film nie zachwyca. Szablonowa narracja przekłada się na wiele prostych i sztywnych kadrów, a wspominany wcześniej montaż wprowadza do opowieści zamieszanie i niekonsekwencje. Klimat obrazu został zbudowany niesystematycznie, humor rzadko trafia w punkt, a niekiedy zbytnia cukierkowość obrazu każde nam myśleć, że chyba pomyliliśmy filmy.

Idea Netflixa jest słuszna, albowiem powinno poruszać się tematy tabu bądź zagadnienia trudne dla społeczeństwa na dużo większą skalę. Niestety słuszność idei nie zawsze przekłada się na jakość ostatecznego produktu. Tak też stało się z filmem Marti Noxton, który miał opowiedzieć o problemie anoreksji. Koniec końców mówi nam o wszystkim i o niczym, a o anoreksji to w ogóle najmniej. Słaby scenariusz, źle skonstruowana opowieść, papierowi bohaterowie i strona techniczna nie zachwycają. Najgorsze w tym wszystkim jednak jest to, że zagadnienie anoreksji jest przedstawione w karygodny sposób. Nie mówiąc już o samym zakończeniu, które trochę spada na nas jak grom z jasnego nieba i zamiast wywołać wzruszenie i łzy, powoduje u nas śmiech i wrażenie okropnej tandety. To zdecydowanie nie miało tak wyglądać.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

W nocy 6 listopada 1983 w Hawkins w stanie Indiana w tajemniczych okolicznościach znika dwunastoletni Will Byers. Komendant miejscowej policji, Jim Hopper, rozpoczyna oficjalne śledztwo w sprawie zaginięcia. Następnego dnia w miasteczku pojawia się tajemnicza dziewczyna z nadprzyrodzonymi zdolnościami, zdająca się posiadać wiedzę na temat tego, gdzie podział się Will. Niestety cała sprawa okazuje się być o wiele bardziej zagmatwana, a nasi bohaterowie będą musieli się zmierzyć ze złowrogą rządową agencją i podstępną oraz mroczną siłą, która chce pożreć ich wszystkich

oryginalny tytuł: Stranger Things 
twórca: Matt i Ross Duffer  
gatunek: Dramat, Horror, Sci-Fi  
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 8  
sezonów: 1
muzyka: Kyle Dixon Michael Stein
zdjęcia: Tim Ives, Tod Campbell
produkcja: Netflix
ocena: 7,0/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)







 
Neonowa nostalgia

Rzadko się zdarza, aby serial telewizyjny zyskał bardzo dużą popularność w bardzo krótkim czasie. Właściwie jest to praktycznie niemożliwe. Seriale takie jak "Mad Men", "Gra o Tron" czy "Wikingowie" swoją ogromną popularność zawdzięczają wielosezonową emisją oraz bardzo ciepłym odbiorem ze strony widzów. Żaden z nich nie osiągnął tak wysokiego statusu zaledwie po jednym sezonie. I tu pojawia się Netflix, który po raz kolejny ustanawia nowe rekordy. Tym razem na najszybciej zdobywającą popularność serię. "House of Cards" to było coś, ale przy nowym hicie platformy definitywnie wymięka. Pozostaje zadać więc fundamentalne pytanie: Co czyni "Przedziwne zjawiska" tak lubianym i popularnym serialem?

Pewnej listopadowej nocy w miasteczku Hawkins w Stanach Zjednoczonych zaginął Will Bayers. Poszukiwania nie dają żadnych rezultatów przez co większość zakłada, że dzieciak już nie żyje. Lecz nie jego matka, która desperacko próbuje odnaleźć swojego syna próbując każdej możliwej metody. W tym samym czasie przyjaciele Willa natrafiają na tajemniczą dziewczynkę, która bardzo różni się od tych, które znają. Okazuje się, że posiada ona nadprzyrodzone zdolności i jest w posiadaniu istotnych informacji na temat obecnego miejsca pobytu ich kolegi. Postanawiają więc oni zaufać nowej znajomej i odnaleźć zaginionego pokonując przy tym mroczne siły, które nękają ich miasteczko. Twórcami produkcji są nieznani dotąd szerszej publiczności bracia Duffer (Matt i Ross), którzy przyprawili świat o niemały zawrót głowy wypuszczając do internetu za pośrednictwem Netflixa "Przedziwne zjawiska". Wydawać by się mogło, że to kolejna oryginalna produkcja internetowej platformy, a tymczasem okazało się, że to niezaprzeczalny hit całego 2016 roku. Ale jak do tego doszło? Czy ktoś w ogóle wie z jakiej przyczyny serial zdobył taką popularność? Jeśli nie to pocieszę Was, że ja również i przyznam szczerze, że bardzo długo zajęło mi przekonanie się do tej produkcji. Jednakże w końcu musiał nadejść ten moment kiedy na własne oczy i uszy przekonam się o fenomenie produkcji. Szkoda tylko, że w serialu w ogóle go nie dostrzegam. Zacznijmy jednak od początku. Serial rozpoczyna się od zaginięcia Willa Bayersa i ukazuje nam pokłosie tego wydarzenia. W pierwszym epizodzie skupiono się na zaznajomieniu nas z prawie wszystkimi wątkami fabuły oraz przedstawiono namiastkę serialowej intrygi. Choć jest to dopiero samo wprowadzenie nas do całej opowieści, to jednak trzeba przyznać, że twórcom wyszło to całkiem nieźle. Przede wszystkim udało im się zaintrygować nas opowiadaną historią, charyzmatycznymi bohaterami, tajemniczą intrygą oraz nieziemskim klimatem. Wszystko to sprawiło, że bez większego zastanowienia sięgniemy po kolejne odcinki, które pozwolą nam jeszcze bardziej zagłębić się w tej ciekawie zapowiadającej się opowieści. Niestety tak się nie dzieje. Choć wydarzenia ekranowe nieprzerwanie brną do przodu, to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nie tego po serii się spodziewaliśmy. Fabuła serialu po dokładnym prześwietleniu ukazuje nam mało atrakcyjne i niezbyt intrygujące oblicze. Choć jest ona całkiem przyzwoicie skonstruowana i nie można jej zarzucić żadnych nieścisłości to niestety ma duży problem z całkowitym skupieniem na sobie naszej uwagi. Albowiem jej największą wadą jest jej przeciętność. Historia nie ukazuje nam niczego oryginalnego ani odkrywczego, a jedynie bazuje na znanych nam posunięciach. Jednakże najgorsze w tym wszystkim jest to, że podczas oglądania mamy nieodparte wrażenie jakbyśmy już gdzieś to widzieli. Nie bez powodu w naszych głowach kiełkuje taka myśl, albowiem produkcja braci Duffer jest mocno inspirowana klasykami z lat 80. w których notabene ma miejsce akcja serialu. I nie widziałbym w tym niczego złego gdyby nie fakt, że panowie Duffer nie próbują ukazać nam niczego nowego oprócz licznych nawiązań do filmów z tamtego okresu. Nie starają się tchnąć w swoje dzieło żadnej świeżej i odkrywczej opowieści, ani zapierających dech w piersiach potyczek bohaterów. Ich jedynym celem jest odwzorowanie klimatu lat 80. oraz odpowiednie dopasowanie swojej historii do tych reali. Nie wprowadzają żadnej innowacji, a tym bardziej żadnej rewolucji w tym gatunku. To samo tyczy się pierwszoplanowej intrygi, która tylko w pierwszym epizodzie ukazuje nam ciekawe oblicze. Później jej urok znika i naszym oczom ukazuje się jedynie przeciętna bajeczka, która w żadnym stopniu nie zmieni naszego życia, ani nie sprawi, że nieprzerwanie będziemy o niej myśleć. Albowiem nie ma ona nam do zaoferowania niczego nowego co mogło by nas dostatecznie poruszyć. Takim oto sposobem "Przedziwne zjawiska" okazują się być zaskakująco mało ciekawym i wciągającym serialem jak na światowy hit. Oprócz tego produkcja ukazuje nam zaskakująco mało treści podczas tej ośmio-odcinkowej podroży, a także przepełniona jest niezbyt wartką akcją. Jednakże całość została bardzo zgrabnie napisana i dopięta na ostatni guzik wraz z wątkami pobocznymi co ostatecznie uchrania ją przed mocną falą krytyki. No bo tak naprawdę obraz od strony scenopisarskiej prezentuje się bardzo dobrze. Opowieść jest kompletna i bez żadnych większych dziur. To pozwala zachować jej świetną ciągłość zdarzeń oraz rewelacyjną płynność. Niestety nic nie zmieni faktu, iż serial cierpi na nieuleczalną przypadłość, którą jest sztampowość.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się wręcz olśniewająco. Twórcy ukazują nam na ekranie wiele ciekawych i dobrze napisanych postaci, których losy choć nie są zbyt oryginalne, to jednak całkiem przyjemnie w odbiorze. Sprawa ma się całkiem podobnie jak przy fabule obrazu. Co innego natomiast można powiedzieć o samym aktorstwie, które prezentuje się na zaskakująco dobrym poziome. Tyczy się to każdego członka obsady. A w szczególności dzieci, które odgrywają pierwszoplanowe role. Wypadają one tak naturalnie i tak przekonująco, że oglądanie ich na ekranie to czysta przyjemność. Wśród nich znajdują się: Finn Wolfhard jako Mike, Gaten Matarazzo jako Dustin, Caleb McLaughlin jako Lucas, Noach Schnapp jako Will oraz genialna Millie Bobby Brown jako Siedemnastka. Bardzo dobrze wypada również Natalia Dyer, Harlie Heaton i Joe Kerry.  Nie należy zapomnieć oczywiście o Winonie Ryder jak Joyce Bayers oraz Davidzie Harbourze jako komendancie Jimie Hopperze. Niestety jest jedna postać, która została totalnie olana przez twórców co bardzo mnie rozzłościło. Jest nią Barbara Holland (Barbe), którą zagrała Shannon Purser. Czemu o tym wspominam? Ponieważ nastawienie twórców do tej bohaterki oraz sposób w jaki zakończono jej losy jest mocno krzywdzący i nie fair w stosunku do reszty fabuły.

Strona techniczna produkcji również nie zawodzi prezentując nam bardzo dobre zdjęcia, niezwykle klimatyczną i psychodeliczną muzykę oraz świetne efekty specjalne. Naszą uwagę przykuje jeszcze ciekawa scenografia, kostiumy oraz cały ten neonowy blask lat 80. Klimat w serialu odgrywa niezaprzeczalnie wielką rolę co wcale nie oznacza, że seria powinna jedynie na nim polegać.

Po dokładnym i niezwykle uważnym obejrzeniu całego serialu niestety nadal nie mam dla Was odpowiedzi na pytanie zadane na samym początku tej recenzji. Być może nikt nie jest w stanie tego odgadnąć. "Przedziwne zjawiska" to dobry serial. Po prostu dobry. Nie znajdziecie w nim niczego oryginalnego, ani odkrywczego, a jedynie prostą, ale zwięzłą fabułę, która ukazuje nam niezbyt porywające, ale całkiem zjadliwe zdarzenia. Natomiast jego najmocniejszą stroną jest aktorstwo oraz wykończenie. Jednakże to za mało jeśli mówimy o produkcji, która narobiła w ostatnich miesiącach wokół siebie tyle szumu. Nie rozumiem tego i nie wiem czy kiedykolwiek zrozumiem. Serial jest po prostu fajny i tyle. Nic poza tym. A dopowiadanie to niego jakiś niestworzonych teorii na temat sentymentu do lat 80. to czyste przegięcie. Niestety jak widać dla niektórych to jedyny plus serii.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Jessica Jones ma za sobą trudny okres w życiu. Aby o nim zapomnieć postanawia otworzyć własną prywatną agencję detektywistyczną, która pozwala jej robić to w czym jest najlepsza - byciu detektywem. Niestety to nie wystarcza. Bohaterka pogrąża swoje smutki w alkoholu przez co staje się gburowata i zamknięta na świat zewnętrzny. Jednakże to nie koniec jej problemów. Przeszłość naszej bohaterki niespodziewanie puka jej do drzwi i ponownie otwiera stare rany. Czy nasza bohaterka da radę przezwyciężyć jeszcze raz to samo?

twórca: Melissa Rosenberg
oryginalny tytuł: Jessica Jones
gatunek: Akcja, Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 13
sezonów: 1
muzyka: Sean Callery
zdjęcia: Manuel Billeter
produkcja: Netflix
średnia ocena: 9,2/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 18 lat (wg. KRRiT)







 
Twarda sztuka

Jeszcze nie tak dawno temu Marvel to były zaledwie komiksy o superbohaterach. Jednakże ostatnie lata pokazały nam, wielką ekspansję giganta na rynek filmowy ze swoimi topowymi produkcjami o superbohaterach. A z początku nikt nie podejrzewał, że filmy na podstawie komiksów Marvela staną się tak popularne, że niemalże co roku będziemy gościć na ekranach nową opowieść spod szyldu wydawnictwa. Tak samo nie spodziewano się, że firma wejdzie ze swoimi produkcjami na rynek telewizyjny. Teraz natomiast można wręcz powiedzieć, że Marvel zdominował świat seriali. Widzieliśmy już "Agentów T.A.R.C.Z.Y." oraz "Daredevila", ale to dopiero początek. W planach studia jest jeszcze kilka propozycji, które dodatkowo poszerzają znany nam z produkcji filmowych świat. Kolejną z nich jest obraz o tytule "Jessica Jones".

"Jessica Jones" to kolejny po "Daredevilu" serial wyprodukowany przez internetową platformę Netflix. Produkcja opowiada o niezwykle charyzmatycznej bohaterce, która posiada nieludzkie zdolności. Niestety pewnego razu poprzez swoje moce Jessica została okrutnie wykorzystana przez tajemniczego mężczyznę o nazwisku Kilgrave. Jessice udało się uwolnić od mężczyzny, ale nie na długo. Kilgrave powrócił i jedyne czego pragnie to Jessica. Czy pani detektyw uda się pokonać przeszłość? Oczekiwania wobec serialu Melissy Rosenberg były spore aczkolwiek nikt nie spodziewał się, że owa produkcja będzie w stanie przebić mściciela z Hell's Kitchen. Po premierze okazało się, że "Daredevil" tak naprawdę nie umywa się do "Jessicy Jones". A więc w czym tkwi sukces serii? Przede wszystkim w niezwykle przemyślanej oraz rewelacyjnie opowiedzianej historii, która nie ma sobie równych. Aż trudno w to uwierzyć, ale w istocie twórczyni serialu przeszła samą siebie, albowiem nie spodziewałem się po produkcji takiej potężnej dawki fenomenalnej fabuły. Scenariusz produkcji jest niesłychanie drobiazgowy co pozwala mu niezwykle dogłębnie wchodzić w psychologię naszych bohaterów oraz w relacje, które się pomiędzy nimi tworzą. Już w pierwszym odcinku dostajemy całkiem pokaźną dawkę informacji, która pozwala nam zrozumieć wiele rzeczy oraz jest idealnym wstępem do dalszej opowieści. Intryguje nas niesłychany mrok, niepoprawna główna postać, tajemnica oraz dramat, które w rewelacyjny sposób zwiastują nadejście antagonisty. A to dopiero początek. "Jessica Jones" w przeciwieństwie do wielu innych seriali nie zwalnia ani na chwilę. Wraz z rozpoczęciem opowieści zostajemy wrzuceni w szalony świat naszej bohaterki, który nigdy nie stoi w miejscu. Potwierdzeniem tego są dalsze odcinki, które z niebywałą lekkością i niewzruszoną prędkością kontynuują wydarzenia z premierowego odcinka.  Fabuła produkcji to istna jada bez trzymanki, która zapewnia nam rozrywkę na najwyższym poziomie. Przede wszystkim jest niezwykle instygującą, pochłaniającą oraz zabójczo wartką opowieścią, która przyciąga nas niczym wielki magnes i nie pozwala nam się od niej oderwać. Albowiem wydarzenia ekranowe są tak ciekawe i tak wciągające, że nie ma mowy o nudzie w jakiejkolwiek postaci. Seria jest rewelacyjnie zaprojektowana dzięki czemu akcja produkcji cały czas pozostaje niemalże niewzruszona. Czyli niebywale wartka, pełna niesamowitych oraz zaskakujących zwrotów akcji, które niejeden raz namieszają w fabule obrazu. Ale to nie wszystko. Główny watek produkcji opowiadający o Jessice i Kilgravie to istny majstersztyk. Przede wszystkim jest rewelacyjnie skonstruowany oraz niebanalnie opowiedziany dzięki czemu potrafi maksymalnie skupić naszą uwagę. Jest nieobliczalny oraz pełen zaskakujących scen, które przyprawią nas o dreszcze. Ogólnie rzecz biorąc seria jest pełna niespodzianek, które potrafią dosłownie zwalić nas z nóg. Dzięki temu podczas oglądania produkcji nie możemy być o nic pewni, albowiem nigdy nie wiadomo co zrobią nasi bohaterowie oraz jak potoczą się ich losy. Jednakże oprócz pierwszoplanowej intrygi w serialu pojawia się również cała masa wątków pobocznych, które o dziwo prezentują się rewelacyjnie. I nie mówię tutaj o wybranych historiach, ale o wszystkich pojawiających się w serii. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale to najprawdziwsza prawda. Melissie Rosenberg udało się w tak fenomenalny sposób podzielić czas ekranowy pomiędzy wszystkich bohaterów, że była w stanie ukazać nam wyczerpujące losy wszystkich postaci nie umniejszając w serialu roli naszej Jessicy. Istny majstersztyk. Oprócz tego w serialu nie zabraknie również chwil refleksji, głębszych zadumań oraz licznych retrospekcji, które świetnie uzupełnią całą historię. Wszystko to powoduje, że "Jessica Jones" to prawdziwa bomba fabularna, nie pozostawiająca niczego przypadkowi. Wszystko jest w idealnym porządku i przedstawione tak jak zostało to zaplanowane. Zero improwizacji czy nieudanych pomysłów. Po prostu opowieść dopięta na ostatni guzik. Aż trudno uwierzyć, że twórczyni serii niegdyś tworzyła scenariusze do "Zmierzchu"...

Oprócz rewelacyjnego scenariusza produkcja może pochwalić się fenomenalnym aktorstwem. Nasi bohaterowie to bezbłędnie napisane oraz świetnie zagrane sylwetki, które bez problemu uda nam się polubić. Szczególnie główną bohaterkę, która nie przypomina herosów jakich znamy. To raczej osoba poturbowana przez los i po wielu przejściach dlatego też jest gburowata, opryskliwa i arogancka. Nie ma wielu przyjaciół, jest raczej zamknięta i nie chce nikogo poznawać. Jest uzależniona od alkoholu i nie przebiera w słowa. Innymi słowy twarda sztuka. Jednakże gdzieś tam w środku  posiada pokłady dobroci, współczucia oraz wyrozumiałości. Potrafi robić coś z myślą o innych oraz o dobru ogółu, aczkolwiek na swoich warunkach. W tej niezwykle rezolutnej roli mamy genialną Kristen Ritter, która ukazuje nam Jessice w całej swojej okazałości. Na ekranie często pojawiają się również: Rachael Taylor jako Trish Walker – jedyna przyjaciółka Jessicy, Carrie-Anne Moss jako Jeri Hogarth, Mike Colter jako Luke Cage, Eka Darville jako Malcolm Ducasse oraz Susie Abromeit jako Pam. Natomiast w roli głównego antagonisty serii mamy wybornego Davida Tennanta w roli tajemniczego oraz zabójczego Kilgravea. Doprawdy aktor przeszedł samego siebie i zaprezentował się nawet lepiej niż sama Ritter. Z kolei jego postać jest równe poturbowana przez los jak sama Jessica, jednakże jest dużo bardziej wypełniona goryczą do otaczającego ją świata co czyni ją niezwykle niebezpieczną.

Od strony technicznej serial również prezentuje się wyśmienicie. Mamy świetne i dynamiczne zdjęcia, ciekawą i klimatyczną muzykę oraz bardzo dobre efekty specjalne. Oprócz tego warto zwrócić uwagę na wyjątkowy klimat produkcji.

Koniec końców "Jessica Jones" od Netflixa to rewelacyjny serial! Zaczynając od niezwykle szczegółowej, pełnej ciekawych i intrygujących zdarzeń fabuły, poprzez świetnie zagrane i nakreślone postacie, a kończąc na perfekcyjnym wykończeniu. Oprócz tego mamy w pakiecie całą masę niespodziewanych zwrotów akcji, dużo napięcia oraz dramatu. Nie zabraknie również tajemnic, grozy oraz brutalnych walk i krwawych potyczek. Całość okraszona jest jeszcze ciekawymi refleksjami głównej bohaterki, która wraz z trwaniem serii przechodzi znaczącą przemianę. Kluczowe dla opowieści jest również zakończenie, które jasno stawia sprawę głównej intrygi oraz ukazuje nam, że choć niekiedy wybór jest ciężki, a słuszny to nie należy się wahać.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Matt Murdock będąc dzieckiem w skutek tragicznego wypadku traci wzrok. Brak wzroku u Matta powoduje wyostrzenie wszystkich innych zmysłów. Jako dorosły człowiek jest prawnikiem, który wraz z przyjacielem prowadzi kancelarię. Dla większości jest nieporadnym niewidomym, który nie jest w stanie przejść przez ulicę. Tymczasem dzięki opanowaniu sztuk wali i wyczulonym zmysłom Matt pod osłoną nocy zwalcza przestępczość i staje się obrońcą Nowego Jorku z przydomkiem "Diabła z Hell's Kitchen" by ostatecznie stać się Dardevilem.

oryginalny tytuł: Daredevil
twórca: Drew Goddard
na podstawie: komiksów Marvela
gatunek: Akcja, Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 13
sezonów: 1
muzyka: John Paesano
zdjęcia: Matthew J. Lloyd
produkcja: Netflix
ocena: 8,0/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)







Diabeł stróż


Ostatnimi czasy w telewizji panuje moda na seriale o superbohaterach. Są to produkcje, które według wytwórni filmowych nie nadają się na duży ekran dlatego prawa do nich zostają sprzedane stacjom telewizyjnym. Na pierwszy ogień poszedł "Arrow" od DC Comics, który bardzo szybko zyskał uznanie widzów. Prawdę powiedziawszy to właśnie "Arrow" od CW, zapoczątkował manie na superbohaterów w telewizji. Później pojawili się "Agenci T.A.R.C.Z.Y.", "The Flash", "Constantine", "Gotham" i w końcu "Daredevil" od Netflixa. Przed produkcją o "Diable z Hell's Kitchen" miałem styczność z większością wymienionych seriali, ale prawda jest taka, że żaden z nich nie może się z nim równać.

Bohaterem serialu jest Matt Murdock – niewidomy prawnik, który wieczorami przywdziewa czarny  kostium i pod osłoną nocy stara się utrzymać porządek w mieście. Muszę przyznać, że gdyby nie pochlebne recenzje z pewnością nie sięgnąłbym po ten serial. Z początku wydawało mi się, że pomysł na produkcję telewizyjną opowiadającą o niewidomym "stróżu pokoju" będzie wielkim niewypałem. Jak widać nie mogłem się bardziej mylić. Fabuła "Daredevil'a" jest całkiem ciekawa, wciągająca oraz niezwykle tajemnicza. Twórca serii – Drew Goddart w bardzo intrygujący sposób przedstawia nam postać Matta Murdock'a/Daredevila, który jednocześnie będąc prawnikiem jest także samozwańczym mścicielem. Ukazuje nam jak główny bohater godzi obydwa zajęcia oraz bardzo szczegółowo nakreśla jego osobowość. Choć produkcja Netflixa nie jest typową opowieścią o początkach bohatera, to jednak o przeszłości Murdock'a możemy się dowiedzieć ze świetnie wplecionych w akcję serialu retrospekcji. Jednakże większy nacisk twórcy kładą na główny wątek. Ten zaś jest bardzo nierówny. Owszem prezentuje ciekawe zdarzenia i jest przede wszystkim rewelacyjnie skonstruowany, ale niestety bram mu werwy i płynności. Choć wydarzenia ekranowe ukazują nam nieprzerwaną linię fabularną, to jednak nie sposób jest nie wychwycić przerw w tonie prowadzenia akcji. Często zdarza się, że po pełnym werwy odcinku następuje przysłowiowe "spuszczenie powietrza" i całość traci na płynności. Efektem tego jest umiarkowana akcja serialu, a co za tym idzie przestoje w całej opowieści. W dużej mierze przyczyniają się do tego odcinki w pełni poświęcone np. Wilsonie Fisk'u czy też przyjaźni Matta i Foggy'iego wystawionej na próbę. Owszem, są one ciekawe oraz pełne informacji dzięki którym dowiemy się znacznie więcej o niektórych postaciach, ale znacznie spowalniają dynamikę serii. Z czarnym charakter też nie jest kolorowo, gdyż każe on na siebie dosyć długo czekać. Pojawia się bodajże dopiero pod koniec trzeciego odcinka i to tylko na kilka sekund. Dopiero w epizodzie czwartym ukazuje nam się w pełnej krasie i przedstawia swoje motywy działania. Dzięki świetnemu scenariuszowi twórcy stworzyli misterną intrygę, która będąc szczegółowo zaplanowana budzi respekt. Do tego dochodzi jeszcze wiele zaskakujących zwrotów akcji oraz świetnie opowiedziane wątki poboczne. Niestety nawet to nie wystarcza, aby zachłysnąć się produkcją.

Elementem kluczowym dla serii, a zarazem podnoszącym jego ocenę są rewelacyjnie napisane oraz sportretowane postacie. Nie da się ukryć, że bohaterowie "Daredevila" to niezwykle prawdziwe i silne na duchu sylwetki. Każda z nich zmaga się ze swoimi demonami jednocześnie walcząc o przetrwanie. Każda z nich wyznaje odmienne wartości oraz inaczej postrzega pojęcie dobra i zła. Bardzo szybko okazuje się, że nic nie jest czarno-białe, a na dobru miasta zależy także czarnemu charakterowi. Teraz tylko pozostaje kwestia tego jakimi ścieżkami Fisk i Murdock dożą do zaprowadzenia pokoju. A gra o wpływy przybiera czasem bardzo nieczystą rozgrywkę, którą ostatecznie przetrwa tylko jedna ze stron. Oprócz tego każda z serialowych postaci posiada odrębną i równie intrygującą oraz godną uwagi historię. Na pierwszym planie mamy Chariego Cox'a jako Matta Murdock'a/Daredevila, który rewelacyjnie wciela się w swoją postać. Dodatkowo jego bohater jest rozdarty wewnętrznie pomiędzy tym co słuszne, a tym co konieczne. Jest to także bardzo religijna sylwetka, którą nie często można dziś spotykać. Głównym przeciwnikiem Daredevila jest Wilson Fisk, w którego wciela się fenomenalny Vincent D'Onofrio. Jego postać jest równie złożona jak główny bohater. To przestępca z burzliwą przeszłością, który dopuścił się zbrodni, która ostaecznie go zdefiniowała. Obok Cox'a i D'Onfrio na ekranie pojawiają się również: Elden Henson jako Franklin "Foggy" Nelson – najlepszy przyjaciel Matta, Deborah Ann Woll jako Karen Page – dziewczyna ocalona przez "Diabła z Hell's Kitchen", Vondie Curtis-Hall jako Ben Urich – dziennikarz śledczy, który wpada na trop przekrętu związanego z Union Allied, Toby Leonard Moore jako James Wesley – prawa ręka Fiska, oraz Rosario Dawson jako Claire Temple – miłość głównego bohatera i Ayelet Zurer jako Vanessa Marianna – miłość szwarc charakteru. Co do całej obsady zero zastrzeżeń. Każdy zaprezentował się na rewelacyjnym poziomie.

W serialu Netflika mamy również do czynienia z nieziemskim, bardzo mrocznym oraz gęstym klimatem, który świetnie wpisuje się w tematykę serii. Już intro mówi nam jak tajemnicza i niespokojna atmosfera panuje w produkcji. Oprócz tego mamy wiele napięcia, ciekawej gry cieni oraz mnóstwa rewelacyjnie stworzonych pojedynków na pięści. Jest dużo krwi, a całość jest dosyć brutalna co świadczy o tym, że seria chce być traktowana na poważnie. Warto również zwrócić uwagę na wspaniałą muzykę Johna Paesano oraz bardzo dobre zdjęcia Matthew J. Lloyd'a.

Podsumowując plusy i minusy serii okaże się, że pomimo kilku istotnych ubytków fabularnych "Daredevil" i tak wychodzi na prostą. Posiada przede wszystkim rewelacyjnie nakreślone oraz zagrane postacie, świetną muzykę, zdjęcia oraz klimat. Dodatkowo wypełniony jest napięciem, masą zaskakujących zwrotów akcji oraz dobrymi efektami specjalnymi. Na plus warto również zaliczyć zakończenie. Choć po opiniach spodziewałem się czegoś znacznie lepszego to ostatecznie nie czuję się zawiedziony. Netflix zaprezentował konkretną i oryginalną produkcję, która zasługuje na uznanie oraz bycie traktowaną na poważnie. To bynajmniej nie jest "Arrow" ani "Agenci T.A.R.C.Z.Y."


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.