Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kristen Wiig. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kristen Wiig. Pokaż wszystkie posty
ona i On wiodą z pozoru idylliczne życie w odosobnionym raju. Ich związek zostaje jednak poddany testowi, kiedy mężczyzna i kobieta, niezaproszeni, pojawią się w ich domu.  Odpowiedź na pukanie do drzwi przerwie spokojną egzystencję obojga. Ale do drzwi zapuka więcej gości. matka będzie zmuszona zweryfikować wszystko, co wie o miłości, oddaniu i poświęceniu.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyseria: Hany Abu-Assad
scenariusz: J. Mills Goodloe, Chris Weitz
czas: 1 godz. 43 min.
muzyka: Ramin Djawadi
zdjęcia: Mandy Wlaker
rok produkcji: 2017
budżet: 4,8 miliona $

ocena: 8,7/10


















Inwazja


Darren Aronofsky to bez wątpienia specyficzny twórca, którego styl i reżyserska maniera jest wręcz nie do podrobienia. W swojej karierze próbował już wielu rozmaitych pomysłów, ale wygląda na to, że najbardziej lubi produkować obrazy pokroju "Czarnego łabędzia". Sam zresztą to przyznał w jednym z wywiadów. Wiadomość ta cieszy, albowiem jego ostatnie filmowe dzieło niestety odczytuję jako kompletną pomyłkę. Teraz jednak twórca ma szansę się zrehabilitować. Jak myślicie, uda mu się?

ona i On mieszkają w niesamowicie przestrzennym, ale bardzo przytulnym domu na uboczu. Wiodą spokojne i proste życie. Niestety ich sielanka zostanie przerwana, kiedy do ich drzwi zapuka tajemniczy mężczyzna, a następnie kobieta. Wkrótce okaże się, że to dopiero początek ich problemów. Dawno w kinach nie pojawił się tak tajemniczy obraz, jakim jest "matka!". Klimatyczne i tajemnicze zwiastuny zapowiadały rasowy horror, opis fabuły sugerował thriller w stylu "napad na dom", a twórcy bardzo skutecznie podgrzewali jedynie wszystkie te plotki. Koniec końców, Aronofsky zwyciężył, albowiem udało mu się dochować tajemniczej fabuły swojego obrazu, której zadaniem jest wprowadzić nas w zakłopotanie. Miesiące kłamania i przeinaczania faktów opłaciły się, albowiem otrzymaliśmy bardzo nieszablonowy, pokręcony, ale również bardzo autorski obraz, którego kinematografii od dawna brakowało. Największą zaletą projekcji jest sam fakt, że tak naprawdę nie wiele o niej wiemy. Przypuszczamy, co możemy otrzymać, tworzymy w głowie rozmaite scenariusze, ale do końca tak naprawdę nie mamy bladego pojęcia, w jakim kierunku pójdzie reżyser. Zdradzę wam teraz mały sekret: żaden z tych pomysłów, o których myśleliście, nie jest odpowiedzią na fabułę obrazu. Twórca po raz kolejny zaskakuje swoją wyjątkową wyobraźnią, przez co potrafi szokować czymś, co właściwie można uznać za banalnie proste, gdybyśmy od początku wiedzieli, od której strony mamy się na nie patrzeć. Niestety pozbawiłoby to nas tej frajdy, jaką jest odkrywanie kolejnych szokujących informacji ujawnianych nam przez twórcę. Tutaj każda minuta ma znaczenie. Każda nawet najmniejsza bądź najbardziej trywialna rzecz posiada swoją rolę w produkcji. Jedne mają większe inne zaś mniejsze znaczenie dla całego obrazu. Jednakże koniec końców wszystkie z nich są ważne, albowiem podsuwają nam kolejne części tej skomplikowanej układanki. Niestety nie wszystkie dają nam odpowiedź, jakiej oczekujemy. Czasami trzeba poczekać, zanim nabiorą znaczenia i wyjawią nam swoją prawdziwą rolę. Może być nawet tak, że pod sam koniec seansu nie będziemy dalej w stanie odgadnąć ich znaczenia. Wszystko jest możliwe, gdy zabieramy się za oglądanie produkcji, w której tak głęboko zastało zakorzenione drugie dno oraz milion podtekstów i odnośników do pokaźnej bazy utworów. "matka!" skonstruowana jest w taki sposób, aby już od samego początku wprowadzić nas w zakłopotanie. Ta toksyczna atmosfera, tajemnica, niepewność oraz swego rodzaju dziwność sprawiają, że seans przybiera bardzo nieszablonową i poniekąd ekstrawagancką formę narracji. Reżyser bez umiaru używa w nim wszelkiego rodzaju metafor i aluzji, przez co skutecznie udaje mu się ukryć prawdziwe znaczenie swego obrazu. Jego przekaz, a także prawdziwą naturę. Twórca potrafi niesłychanie intrygować, zaskakiwać, niepokoić oraz rozbrajać nieszablonowością kolejnych zderzeń między postaciami. Wszystko pomimo bycia nam znajomym i swojskim tutaj poddawane jest pod dyskusję, która każe nam wątpić w to, co oczywiste i proste. Tak jakby wszystko było częścią czegoś większego i reprezentowało rzeczy znacznie potężniejsze niż skorupy, w których zostały ukryte. Sam film zresztą zabiega o bycie większym, niż sugeruje jego metraż i skala. Po części twórcy się to naprawdę udaje. Opowiada nam historię z punktu widzenia pierwszoplanowej bohaterki, czyli tytułowej matki. Reguła jest taka, że wiemy tyle i tylko tyle, co sama postać. Nieustannie za nią podążamy, przyglądamy się jej, ale przede wszystkim widzimy wszystko to co ona sama. Nasza wiedza nigdy nie wykracza poza jej pole widzenia. Jesteśmy z nią od początku do samego końca. Wraz z nią odkrywamy kolejne tajemnice oraz razem staramy się wszystko uporządkować w naszych głowach. Zrozumieć, odebrać oraz na to wszystko odpowiednio zareagować. Właśnie wtedy film wspina się na swoje wyżyny. Intryguje, niepoprawnie szokuje, ale też pozostawia wiele rzeczy w sferach dyskusji i gdybań. Przypuszczamy, ale nie jesteśmy niczego na 100% pewni. Staramy się zrozumieć, ale przy okazji wiemy, że nie wszystko jest takie oczywiste. Kwestionujemy dostrzegalne zdarzenia i szukamy w nich ukrytego znaczenia, ale zakładamy również, że to wcale nie musi być odpowiedź na męczące nas pytania. Gdyby tak wyglądał cały seans, to byłoby prawdziwe objawienie. Niestety, pod koniec twórca porzuca tajemniczą intrygę i postanawia ukazać nam znaczną część tajemnicy. Można by wręcz powiedzieć, że odsłania przed nami wszystkie karty i pozwala zrozumieć, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Całość zostaje obdarta z mistycznej niewiedzy i tajemniczych gdybań na rzecz jasnego i bardzo ograniczonego przekazu. Produkcja porzuca swoją grację i subtelność, w wyniku czego staje się bardzo sugestywna i wręcz czarno-biała. Wcześniej świetnie wykreowana intryga teraz wydaje się nieco więdnąć, jakby zabrakło jej dopływu świeżej wody. Na szczęście na końcu czeka na nas soczysty finał, który potrafi wiele zrekompensować.

Jednakże nieszablonowa opowieść Aronofsky'ego nie posiadałaby tak niesamowitego kopa, gdyby nie rewelacyjna obsada, która stanęła na wysokości zadania. Aktorzy otrzymali skomplikowane i niejednoznaczne do sportretowania postacie, które nie tyle, co są częścią obrazu, a raczej go tworzą. Albowiem akcja kręci się wyłącznie wokół nich. To, co ma miejsce na ekranie, jest bezpośrednią przyczyną poczynań naszych bohaterów. Dotyczy to obydwu z nich. Koniec końców okazuje się, że niektóre ich dokonania obracają się przeciwko nim, co wpędza je w wielkie kłopoty, których przyczyn wybuchu sami nie są do końca pewni. Pierwsze skrzypce odgrywa niesamowita Jennifer Lawrence, która wspina się na swoje wyżyny. Ostatnio jej emploi było strasznie monotonne, albowiem nieustannie grywała silne i samowystarczalne kobiety. Teraz natomiast przyszło jej zagrać cichą, skromną, niezwykle stonowaną i pokorną bohaterkę, która jest posłuszna i zapatrzona w swojego męża. Podziwia go, kocha i słucha. Jej dla niej niczym autorytet. Co prawda raz za czasu potrafi postawić na swoim, ale w gruncie rzeczy jej postawa jest raczej bierna. Lawrece spisała się na medal portretując matkę, dzięki czemu udowodniła, że stać ją na więcej. Warto również wziąć pod uwagę jej niesamowite poświęcenie dla roli. Dzięki tej kreacji na nowo ją polubiłem. Javier Bardem również pokazuje nam się od jak najlepszej strony. Jego postać jest niesłychanie enigmatyczna, z czego zresztą wynikają wszystkie jego problemy. To artysta. Niespokojna dusza, która pragnie tworzyć i być podziwianym. Niestety jak każdy twórca ma swoje wady, jak i ciągły brak inspiracji, który sprowadza go do radykalnych praktyk. Drugi plan wypełnił świetny Ed Harris oraz wracająca na duże ekrany rewelacyjna Michelle Pfeiffer. Oprócz nich w obsadzie znaleźli się również: Brian Gleeson, Domhnall Gleeson oraz Kristen Wiig. Cała obsada zaprezentowała się niesamowicie, za co należą jej się ogromne brawa.

Strona techniczna również zachwyca. Przede wszystkim są to fenomenalne zdjęcia, świetne efekty specjalne oraz niesamowity klimat. Gęsty, wręcz toksyczny, który ma w sobie dużo mroku, tajemnicy, ale również odrobinę radości i szczęścia. Nie zmienia to jednak faktu, że film posiada bardzo specyficzną aurę, która świetnie buduje napięcie i dramaturgię wokół kolejnych poczynań bohaterów. Są także niepokojące i przeszywające dźwięki, które skutecznie zastępują muzykę filmową.

"matka!" to szumnie zapowiadany obraz Darrena Aronofsky'ego, który został okrzyknięty przez krytyków najbardziej kontrowersyjnym filmem roku. Tytuł ten zaiste pasuje do samego obrazu, który oprócz zaskoczenia nas czymś innym może nas również zgorszyć. Zdecydowanie nie jest to obraz dla każdego i z pewnością nie jest to horror, jak nam wmawia dystrybutor. Ten film to coś znacznie więcej. Pod jego widoczną skorupą kryje się ukryta przed naszymi oczyma prawda, którą reżyser chce nam przekazać. Szokuje i bulwersuje, niemniej jednak potrafi nas niesłychanie zaintrygować i wciągnąć w swój pokręcony świat. Pokazuje nam całkiem inne oblicze kina i być może dlatego jego obraz wygląda tak świeżo i pociągająco. Ma w sobie to "coś" co pozwala mu zostać na ustach widzów na długo po odbytym seansie. W tym tkwi jego prawdziwa moc.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

David, mimo swojego społecznego niedopasowania, stara się rzetelnie wykonywać pracę konwojenta. Dzień w dzień transportuje cudze miliony, marząc o własnej fortunie i o zdobyciu serca koleżanki z pracy. Fantazje stają się realne, gdy David i jego nowi znajomi proponują mu wyprowadzić grubą kasę z bankowego skarbca. Ich potencjał kryminalny jest bardzo niski, ale szturm kończy się niespodziewanym sukcesem. Od pełni szczęścia dzielą ich teraz tysiące policjantów i agentów federalnych, więc najtrudniejsze jeszcze przed nimi. Czy świeżo upieczeni milionerzy będą równie skuteczni w zacieraniu śladów, co w rabowaniu banków? 

gatunek: Akcja, Komedia kryminalna
produkcja: USA,
reżyser: Jared Hess
scenariusz: Chris Bowman, Hubbel Palmer, Emily Spivey
czas: 1 godz. 34 min.
muzyka: Geoff Zanelli
zdjęcia: Erik Wilson
rok produkcji: 2016
budżet: 25 milionów $
ocena: 6,0/10





 
"Geniusze" zbrodni

Ile to już razy mogliśmy oglądać na ekranach kin czy telewizorów brawurowo zaplanowane  przekręty, skoki na banki czy perfekcyjne rabunki? Tak gdzieś z milion. Co ciekawe ich budowa jest bardzo podobna. Zawsze zaczyna się od tak zwanego "mózgu", który obmyśla cały plan, a następnie rekrutuje całą masę ludzi o odmiennych i bardzo skomplikowanych umiejętnościach co pozwala całej grupie dokonać zbrodni doskonałej. Na sam koniec udaje im się wszystkim uciec i cieszyć się zemstą, przechytrzeniem policji albo upokorzeniem osoby, która próbowała ich wykiwać. Jednakże większość tych opowieści to fikcja. Co powiecie w takim razie na historię, która zdarzyła się naprawdę i opowiada o jednym z największych rabunków w historii ameryki? Zaintrygowani?

W październiku 1997 roku doszło do rabunku ponad 17 milionów dolarów z depozytu spółki Loomis Fargo, która zajmowała się przewozem dużych sum pieniędzy. Podejrzenie spadło na Davida Ghantta, który jest główną postacią filmu "Asy bez kasy". W bardzo ciekawym wstępie mamy ukazanych pierwszoplanowych bohaterów, którzy odpowiadają za zorganizowanie napadu. Poznajemy ich życie oraz motywy, które nimi kierowały gdy decydowali się na popełnienie tak poważnego przestępstwa. Dzięki sprawnemu początkowi produkcji udaje się nas zaintrygować wydarzeniami ekranowymi dzięki czemu z niecierpliwością czekamy na wykonanie słynnego skoku przez nasze postaci. Co ciekawe nie musimy na to długo czekać, albowiem reżyser również jak najszybciej pragnie przejść do wydarzeń, które przyspieszą bieg jego produkcji. Mamy więc rabunek oraz jego konsekwencje. Jednakże w przeciwieństwie do większości obrazów tego typu "Asy bez kasy" to istna komedia pomyłek. Aż ciężko uwierzyć, że grupa tak niezorganizowanych i mało zaradnych osób była w stanie dokonać tego soku. Doprawdy niemożliwe jest, że udało im się w ogóle ten skok przeprowadzić. Jednakże mówiąc szczerze to dopiero początek. Tak naprawdę cała opowieść jest niczym jedna wielka pomyłka, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Zaczynając od samego motywu, poprzez plan rabunku jak i jego wykonanie. Wszystko jest tak nieprawdopodobne, że aż ciężko uwierzyć, że zdarzyło się to naprawdę. Ale jednak naszej niezwykłej zbieraninie udało się zrabować 17 milionów dolarów. Jak tego dokonali? Odpowiedź jest bardzo prosta. Mieli więcej szczęścia niż rozumu. Albowiem innego wytłumaczenia nie widzę. Niestety sama opowieść pomimo swojej szokującej formy nie zawsze jest w stanie nas w pełni zaangażować. Fabuła prezentuje się całkiem dobrze, aczkolwiek jej budowa jest bardzo chaotyczna, albowiem akcja produkcji lubi często skakać co sprawia, że film jest strasznie nierówny. Całe to zamieszanie powoduje, że niektóre fragmenty obrazu prezentują się znacznie lepiej niż pozostałe. Mają więcej werwy, lekkości bądź dobrego humoru, który gwarantuje dobrą zabawę. Niestety nie zawsze produkcja jest w stanie nam ich dostarczyć. Zdarzają się momenty zastoju, gdy akcja zdecydowanie zwalnia, a opowieść ma problem z ponownym wprowadzeniem nas w wątek główny. Wygląda to mniej więcej jak ciągłe gubienie się oraz odnajdywanie się z powrotem na dobrej drodze. Niemniej jednak oglądanie produkcji jest całkowicie bezbolesne. Obraz jest bardzo lekki dzięki czemu gwarantuje przyjemny i bezproblemowy odbiór, natomiast jego historia pomimo wielu niedoskonałości bez najmniejszych problemów jest w stanie przykuć naszą uwagę na półtorej godziny.

Produkcja posiada gwiazdorską obsadę, która świetnie prezentuje się na ekranie. Brawa przede wszystkim należą się Zachowi Galifianksowi, który rewelacyjnie prezentuje się na ekranie jako nieporadny David, któremu udało się zrabować 17 milionów dolarów. Jest to jedna z jego lepszych komediowych ról od postaci Alana z "Kac Vegas". Zaraz obok niego mamy Kristen Wiig, Owena Wilsona, Jasona Sudekisa i Kate McKinnon oraz Leslie Jones. Z całej tej zbieraniny najlepiej prezentuje się  Jason Sudekis jako psychopata morderca oraz Kate McKinnon jako nieco wycofana oraz niezrównoważona narzeczona głównego bohatera. Reszta wypada całkiem poprawnie. Humor prezentuje się na całkiem niezłym poziomie, ale film nie jest wypełniony nim po brzegi. Kolejnym jego minusem jest fakt, że większość "lepszych" scen zawarto już w zwiastunie przez co film jest pod tym względem mało zaskakujący. Także jeśli chcecie się na filmie dobrze bawić nie oglądajcie zwiastuna.

W większości produkcji filmowych rabunek to skrupulatnie zaplanowana intryga, która pokazuje nam jak bardzo sprytnym oraz poukładanym trzeba być, aby odnieść sukces. Natomiast w produkcji Jereda Hessa mamy ukazane całkowite przeciwieństwo owych działań, albowiem jego bohaterowie zaradność zastępują szczęściem, a skrupulatnie opracowany plan serią powodzeń lub wpadek. Jest to zdecydowanie jeden z lepszych punktów produkcji. Szkoda, że fabuła nie zawsze jest w pełni angażująca i nie zawsze dostarcza nam pełnych mocji potyczek. Niemniej jednak jest pełna uroku oraz lekkości dzięki czemu gwarantuje nam bezproblemowy odbiór. Innymi słowy "Asy bez kasy" szału nie robią, co nie znaczy, że nie są w stanie nas zaintrygować. Głównie ze względu na kompletnie popieprzoną i nieprawdopodobną opowieść, która ma w sobie tyle sprzeczności i głupoty, że aż ciężko uwierzyć, że zdarzyła się naprawdę.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.



Erin Gilbert i Abby Bergman są autorkami książki o duchach. Jednak ich praca zostaje zdezawuowana i wyśmiana przez naukowców. Ale nadchodzi czas rewanżu - kiedy duchy opanowują Manhattan, Abby i Erin wkraczają do akcji... 

gatunek: Komedia, Akcja Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Paul Feig
scenariusz: Kattie Dippold, Paul Feig
czas: 1 godz. 56 min.
muzyka: Theodore Shapiro
zdjęcia: Robert D. Yeoman
rok produkcji: 2016
budżet: 144 milionów $
ocena: 7,5/10











 
Wiem do kogo zadzwonię!

If there's something strange in your neighborhood. Who you gonna call? - Zapewne wielu z was czuje dreszcze słysząc słowa piosenki Rey Parkera Juniora, która będąc integralną częścią znanej komedii przypomina o starych dobrych czasach. Choć ja będąc z kompletnie innego pokolenia również uległem magii tego utworu jak i filmu Ivana Reitmana. Wydawać by się mogło, że niedużo czasu minęło od premiery oryginału, ale tak naprawdę dla kinematografii to spory szmat czasu. Przez te lata wiele się zmieniło przez co być może z tego powodu wytwórnie tak chętnie sięgają po sprawdzone klasyki i przywracają je do życia w nowszych wersjach. Tak jak: "Jurassic World", "Terminator Genisys" czy "Mad Max: Na drodze gniewu". Teraz przyszedł czas na nowych "Pogromców duchów"!

Fabuła obrazu skupia się na grupce naukowców, która łączy siły, aby zwalczyć duchy, które ktoś nasyła na Nowy Jork. Fabuła fabułą, ale zasada przy robieniu tego typu filmów jest taka sama. Wyróżniamy jej trzy warianty: pierwszy to kontynuacja po latach jak w "Jurassic World", drugi to połączenie starej i nowej części w film o całkiem zmienionej fabule jak w "Terminatorze
Genisys", a trzecia opcja to po prostu zapożyczony styl narracyjny, bohater jak i świat przedstawiony, ale całkiem inna historia czyli "Mad Max: Na drodze gniewu". Jak jest w przypadku "Ghostbusters. Pogromców duchów"? Bardzo podobnie z tym że w tym przypadku mamy połączenie rebootu z oryginałem. Wygląda to mniej więcej tak, że niby jest to całkiem nowa historia, ale tak naprawdę czerpie garściami z oryginału z 1984 roku. Połączenie to choć nie zawsze się sprawdza koniec końców serwuje nam zabawę na całkiem dobrym poziomie. Fabuła serii jest najlepszym przykładem dwoistości filmu, albowiem z jednej strony prezentuje całkiem nową i intrygującą historię, a zaś z drugiej jest wręcz kopią pierwowzoru. Twórcy ewidentnie nie mogli się zdecydować w jaką stronę skierować tę opowieść przez co wyszło im takie małe fabularne zamieszanie. Jednakże prawdą jest, że dostrzec owe nawiązania mogą jedynie osoby znające oryginał. Nowi widzowie tego nie wychwycą przez co z pewnością film wyda im się bardzo zgrabny jeśli chodzi o opowieść. Jednakże pomimo tego, że historia jest w połowie kopią filmu Reitmana wcale nam to nie przeszkadza, albowiem tutaj liczy się sposób w jaki Paul Feig jest w stanie ograć te wszystkie nawiązania. Z niezwykłą gracją rewelacyjnie udaje mu się wymanewrować pomiędzy dwoma światami przez co stwarza złoty środek, a film nie traci przez namieszanie w fabule na płynności i lekkości. Nawet pomimo tego, że część wydarzeń już znamy to i tak bardzo ciekawie się je ogląda. Ogólnie rzecz biorąc produkcja jest zaskakująco wciągająca oraz niesamowicie żywa i wartka. Reżyserowi udaje się w tym pędzie znaleźć czas zarówno na ukazanie nam całej opowieści jak i na w miarę dokładne zarysowanie postaci oraz zaprezentowanie świetnych scen akcji. Paul Feig odwalił kawał dobrej roboty przy składaniu tego obrazu w całość, albowiem to dzięki jego sprawnej reżyserii produkcja jest tak lekka i przyjemna w odbiorze. Ewidentnie widać naciski czy to producentów czy studia, aby wcisnąć jak najwięcej nawiązań do starszej wersji przez co nie zawsze się to dobrze sprawdza na ekranie. Przy umieszczaniu tego typu smaczków w filmach trzeba wykazać się niebywałą rozwagą, aby nie przedobrzyć, a po prostu gdzie nie gdzie puścić oczko do fanów. Tutaj wyraźnie przesadzono z nawiązaniami i w niektórych scenach wypada to słabo. Jednakże nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, albowiem przez te zbyt liczne puszczanie oka do fanów podczas oglądania produkcji jesteśmy w stanie wyczuć namacalną więź z oryginałem, która dodaje seansowi uroku. Podobnie ma się sytuacja z humorem, który w większości prezentuje się dobrze, ale zdarzają się też niewielkie wtopy. Jednakże w porównaniu do wielu innych komedii tak naprawdę nie ma się o co czepiać. Albowiem produkcja posiada wiele pozytywów, które bardzo zgrabnie powodują, że zapominamy o błędach. Tak jest chociażby ze style prowadzenia akcji, bohaterkami oraz tą wymyśloną na nowo opowieścią, która bardzo dobrze się prezentuje. Oprócz tego twórcy o dziwo potrafią nas wielokrotnie zaskoczyć, a wydarzenia ekranowe pełne są pozytywnej energii, która tylko zachęca do oglądania. Widać oddanie, miłość, a zarazem sentyment do poprzedniej części, ale również wielkie zaangażowanie reżysera w jak najkorzystniejsze ukazanie tej produkcji. Powiem to po raz kolejny, że Paul Feig dzięki swoim niebywałym umiejętnościom ocalił ten film. Oczywiście mogło być lepiej szczególnie jeśli chodzi o fabułę, ale tragedii nie ma. Wręcz przeciwnie jest całkiem dobrze.

W nowej wersji "Pogromców duchów" głównymi bohaterami nie są mężczyźni, ale kobiety, które w roli pogromczyń duchów wypadają równie świetnie. Przede wszystkim ich postacie są dużo lepiej nakreślone niż w oryginale. Mamy więcej informacji na ich temat przez co z automatu lepiej jesteśmy w stanie je zrozumieć. Dużo na tym zyskuje ich wspólna relacja, która zdaje się być bardziej zacieśniona niż w filmie Reitmana. Ciekawie prezentuje się również ich historia spotkania oraz wspólne początki, które okazały się świetnymi fundamentami pod tę produkcję. Nasze bohaterki choć nie są super znane oraz lubiane, to jednak nie poddają się i wytrwale dążą do wyznaczonego przez siebie celu, aby udowodnić wszystkim, że są warte wysłuchania. Na pierwszym planie mamy świetną Kristen Wiig jako Erin Gilbert oraz równie dobrą Melissę McCarthy jako Abby Yates. Zaraz za nimi są rewelacyjne Kate McKinnon jako szalona Jillian Holtzman oraz Leslie Jones jako pogodna Patty Tolan. Każda z naszych bohaterek to inna osobowość przez co razem tworzą rewelacyjną mieszankę wybuchową, którą wybornie się ogląda. Oprócz nich na ekranie pojawiają się: fenomenalny Chris Hemsworth jako Kevin – sekretarka pogromczyń oraz męska wersja typowej blondynki, Andy Garcia jako burmistrz Nowego Jorku, Celicy Strong jako Jennifer Lynch i Neil Casey jako Rowan North. Nie należy oczywiście zapomnieć o gościnnych występach Billa Murreya, Dana Aykroyda i Sigourney Weaver. Pod względem aktorskim film Paula Faiga prezentuje się naprawdę dobrze.

Od strony technicznej produkcja Sony również nie ma sobie nic do zarzucenia. Przede wszystkim dobre zdjęcia, ciekawa i godna uwagi muzyka Theodore Shapiro oraz rewelacyjne efekty specjalne. Do tego mamy ciekawie wykorzystany motyw główny serii oraz dobrze umieszczoną i komponującą się z obrazem piosenkę Fall Out Boys. Warto również zwrócić uwagę na ciekawy design gadżetów pogromczyń duchów. Chociaż z humorem bywa rożnie, to jednak zdecydowanie większość scen komediowych należy zaliczyć na plus. Bardzo dobrze twórcom wyszło również połączenie komedii z elementami horroru czy też filmu grozy.

Tworzenie reebotów czy też pełnoprawnych kontynuacji klasyków zeszłego wieku niedługo wejdzie Hollywood w nawyk tak więc według mnie nie ma co się tak tym bulwersować szczególnie, że to i tak nic nie da. Zważywszy chociażby na ilość zapowiedzianych już przyszłych filmów takich jak ten. Tym bardziej nie rozumiem tego całego hejtu na film Paula Feiga jeszcze przed jego premierą. Ok, pierwszy zwiastun był beznadziejny, ale drugi już całkiem spoko. Ale jak widać ludziom niewiele trzeba, aby się przyczepić do byle czego. Całe to zamieszanie wokół filmu jest również świetnym przykładem na to jak działa internet oraz jak zatrważająca ilość ludzi go używająca prezentuje sobą niski poziom. Szczególnie, że będąc po seansie mogę szczerze powiedzieć, że film nie jest, ani tragiczny, ani zły, a wręcz całkiem dobry. Owszem ma swoje bolączki, ale dzięki sprawnej reżyserii Paul Feig bez najmniejszych problemów sprawia, że o nich zapominamy i możemy cieszyć się jego plusami. Nikt nie oczekuje przecież, że film ten będzie arcydziełem. To ma być lekka i przyjemna w odbiorze wakacyjna komedia, na której będziemy się dobrze bawić. Dodatkowe atrakcje zapewnią nam duchy, które świetnie napędzają całość. "Ghostbusters. Pogromcy duchów" rewelacyjnie sprawdzają się właśnie jako taka lekka, wakacyjna produkcja, która zapewni nam świetną rozrywkę na dwie godziny. Polecam bez spiny ;).


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.