Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alicia Vikander. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alicia Vikander. Pokaż wszystkie posty
Lara Croft to niepokorna córka ekscentrycznego podróżnika, który zniknął, gdy dziewczyna miała kilkanaście lat. Teraz, jako 21-letnia kobieta, podąża własną ścieżką, odmawiając spełnienia woli ojca, który chciał dla niej spokojnego życia. Zostawia wszystko za sobą i udaje się w ostatnie znane miejsce jego pobytu. Poszukując śladów, musi odnaleźć osławiony grobowiec na mitycznej wyspie u wybrzeży Japonii. Jeśli nie przezwycięży własnych lęków, może nie przeżyć niezwykle niebezpiecznej wyprawy. Jak wiele poświęci, by poznać tajemnicę zniknięcia ojca i zyskać miano tomb raidera?

gatunek: Przygodowy
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyseria: Roar Uthaug
scenariusz: Geneva Robertson-Dworet, Alastair Siddons
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: Tom Holkenborg (Junkie XL)
zdjęcia: George Richmond
rok produkcji: 2018
budżet: 94 milionów $
ocena: 7,0/10















Współczesna Lara


Lara Croft to bohaterka dochodowej i popularnej serii gier. Pierwszy raz na ekranie mogliśmy ją zobaczyć w 2001 roku we wcieleniu Angeliny Jolie. Produkcja ta doczekała się nawet kontynuacji. Niestety filmy te nie dość, że prezentowały się słabo pod względem technicznym, to jeszcze nie miały zbyt wiele do zaoferowania. Taka czysta jazda po bandzie. Nigdy nie przepadałem zresztą za tymi filmami. Dlatego na wieść o reboocie nawet nie zareagowałem. Do kina natomiast się już wybrałem. A więc ciekawi czy tym razem jest inaczej?

Lara to zdolna i wysportowana młoda dziewczyna, która pomimo upływu 7 lat nadal nie może się pogodzić z odejściem swojego ojca. Nie korzysta z niebotycznego spadku i zarabia na życie jako kurier jedzenia. Gdy w końcu trafia na zapiski dotyczące ostatniej misji swego ojca, postanawia wyruszyć na bezludną wyspę, by odkryć, co stało się z jej tatą. Niestety nie wie, że właśnie wplątała się w niebezpieczną misję, której najtrudniejszym elementem będzie nie dać się zabić. Czy nasza bohaterka da sobie radę? Nic dziwnego, że postanowiono po raz kolejny sięgnąć po postać Lary Croft. W końcu to silna, odważna i niezłomna postać kobieca, która uwielbia lać mężczyzn i dobrze wyglądać. Ponadto jest to bohaterka gry niemalże kultowe. Sam film natomiast bazuje na odświeżonej wersji gry z 2011 roku. Dostajemy więc nową Larę, która zdecydowanie różni się od swojej poprzedniczki. Miało być inaczej i rzeczywiście tak jest. Widać to już dosłownie od pierwszych kadrów, kiedy to widzimy, gdy nasza Lara dostaje łomot na ringu, a następnie wsiada na rower i dostarcza jedzenie. Teraz to nie bogata i zabójcza bohaterka, ale wciąż szkoląca swoje zdolności debiutantka. Wszystko kręci się wokół ojca, który wyjechał i nigdy nie wrócił. Ustalając jego trasę, Lara pragnie dowiedzieć się, co się z nim stało. Tym samym sposobem twórcy zawiązują główny wątek produkcji, który jest jej motorem napędowym. Cała fabuła kręci się właśnie wokół tej dziwnej i skomplikowanej relacji, jaka łączyła bohaterkę z ojcem. Twórcy używają nawet retrospekcji, aby dokładniej nakreślić ich konflikt. Co prawda jak to na filmach akcji bywa, nie ma mowy o przesadnej głębi. Motyw jest nakreślona grubą krechą. Niezbyt subtelnie, ale wystarczająco przekonująco. Zresztą to nie jedyny wątek, jaki na nas w produkcji czeka. Obraz przede wszystkim stara się nas uwieść młodzieńczą brawurą, która lawiruje gdzieś między odwagą a czystym szaleństwem. Ucieleśnieniem tych wszystkich wartości jest właśnie sama Lara. Opowieść podąża tym schematem do samego końca. Raz radzi sobie lepiej, a raz gorzej. Najlepiej wypada sam wstęp, w którym to zaznajamiamy się z bohaterką i zostajemy wciągnięci wir akcji oraz tajemnic. Widać w nim powiew świeżości oraz ewidentny zwrot względem poprzednich części. Teraz inne rzeczy są dla twórców priorytetem oraz inne cechy postaci zostają uwypuklone. Kiedyś Lara kusiła nieskazitelnym wyglądem oraz brawurowymi popisami kaskaderskimi. Teraz jest natomiast cała umorusana i rozczochrana, a każda kolejna walka sprawia, że krwawi coraz więcej i zdobywa nowe siniaki. Tym radem zdecydowanie postawiono na większy realizm i równocześnie zmniejszono niebotyczne kaskaderskie wyczyny do minimalnego minimum. Albo przynajmniej takiego na granicy przyzwoitości, a nie science fiction czy wręcz też mistycznych czarów. Tym samym sposobem postanowiono zredukować nadprzyrodzone elementy do kompletnego zera, pozostawiając przy życiu jedynie zmyślne pułapki z grobowca, których obecność jak widać, mieści się dopuszczalnych granicach. Opowieść jest zaskakująco wartka, ciekawa i wciągająca. Potrafi nas urzec swoją surową naturą, która poniekąd odzwierciedla niedoszlifowane zdolności naszej bohaterki. Sam film okazuje się natomiast dosyć kameralny jak na wielkie hollywoodzkie widowisko. Nie mamy przesadnie rozbuchanych scen ani większych niż życie potyczek. Wbrew pozorom taki zabieg działa produkcji tylko na korzyść. Zamiast przytłaczającego obrazu ze zbyt dużym udziałem efektów, otrzymujemy całkiem skromne, ale nie mniej widowiskowe i emocjonujące potyczki. Trzeba jednak pamiętać, że to film rozrywkowy, który ma nas bawić. Wybierając się na seans, nie oczekiwałem zbyt wiele. Dostałem natomiast zgrabnie nakręcony, całkiem spójny, ciekawy i wciągający obraz, na którym się po prostu rewelacyjnie bawiłem.

Strona aktorska produkcji wybada bardzo dobrze, a to wszystko za sprawą głównej bohaterki granej przez fenomenalną Alicię Vikander. Aktorka rewelacyjnie wpisuje się w rolę nowej wersji tej lubianej postaci, ukazując nam niesamowitą charyzmę oraz wysiłek fizyczny. To zdecydowanie bohaterka z krwi i kości. Krwawi, ma siniaki i nie zawsze to ona wychodzi zwycięzco z pojedynku. Nie da się zaprzeczyć, że jest to największa zmiana w stosunku co do poprzednich części. Obcujemy z postacią młodą, niedoświadczoną i krnąbrną, która robi wszystko wbrew ustalonym regułom. Robi, to co chce i nie słucha nikogo innego. A jak ktoś jej coś doradza lub każe, to postępuje wręcz na odwrót. Jak my sami za młodu (dobra ja akurat nie jestem taki stary). No ale przede wszystkim Alicia ma piękną brytyjską wymowę, a nie ten kłamany akcent Jolie. Obsadę dopełniają Dominic West jako Sir Richard Croft, Daniel Wu jako Lu Ren, a także Kristin Scott Thomas i Derek Jacobi w mocno drugo albo nawet trzecioplanowych rolach. Głównym antagonistą jest natomiast Mathias Vogel w wykonaniu Waltona Gogginsa. Jak na złoczyńcę wypada średnio, ale to jest raczej wina scenariusza, który słabo nakreślił tę postać.

Pod względem technicznym jest dobrze. Mamy świetne zdjęcia, przyjemną w odsłuchu muzykę oraz dobre efekty specjalne. Uwagę można zwrócić również na scenografię, charakteryzację oraz wyczuwalne napięcie i dramaturgię w scenach akcji. Wspomniany wcześniej już zawadiacki klimat również świetnie się spisuje tak jak odrobina humoru.

"Tomb Raider" to nie jest kino wysokich lotów, ale jakimś cudem ta odświeżona wersja filmowa przypadła mi do gustu. Nie oczekiwałem od niej wiele i być może dlatego tak świetnie się na niej bawiłem. Produkcja urzekła mnie świetnie nakreśloną i zagraną bohaterką, wartką akcją, całkiem ciekawą i wciągającą fabułą, a także porządnym wykończeniem. To, co mnie dodatkowo ujęło to większy realizm oraz ograniczenie sił nadprzyrodzonych do przyjemnego minimum. Choć w trakcie trwania obrazu da się dostrzec, że nie wszystko zawsze świetnie ze sobą gra to i tak nie przeszkadza nam to w bardzo pozytywnym odbiorze. To po prostu rozrywka w czystej postaci, która mimo zgrzytów i tak wypada znacznie lepiej niż przekombinowane i sztuczne pierwowzory. Zdecydowanie taką Larę Croft wolę i z wielką chęcią po raz kolejny zobaczę ją na ekranie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Młoda Sophia zostaje wydana za mąż za majętnego kupca. Choć nie odwzajemnia uczucia, gotowa jest spełnić jego pragnienia i dać mu potomstwo. Dumny Cornelius zamawia u znanego malarza portret, na którym chce zostać uwieczniony z ukochaną. Nie dostrzega, że między piękną Sophią i młodym artystą rodzi się uczucie. Wraz z rozkwitem miłości, na parę pada cień podejrzeń, a tajemnica zaczyna nieść ze sobą coraz większe ryzyko. Młodzi kochankowie obmyślają zwodniczy plan, który pozwoli im rozpocząć nowe życie.

gatunek: Melodramat
produkcja: USA, Wielka Brytania

reżyseria: Justin Chadwick
scenariusz: Tom Stoppard, Deborah Moggach
czas: 1 godz. 47 min.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Eigil Bryld
rok produkcji: 2017
budżet: 25 milionów $

ocena: 5,5/10















Nie powstrzymasz choroby


Widząc zwiastun "Tulipanowej gorączki" po raz pierwszy pamiętam, jak się nim niesłychanie zachwyciłem. To napięcie, te emocje, te kostiumy te scenografie, ta obsada! Rewelacja! Idąc tym tokiem myślenia, seans kinowy był wręcz obowiązkiem. Szkoda, że znowu tak bardzo dałem się nabrać...

Sofia to przepiękna sierota, którą poślubił bogaty, ale znacznie od niej starszy kupiec. Młoda kobieta nie jest szczęśliwa, ale robi dobrą minę do złej gry. Wszystko się zmienia, gdy do jej domu wkracza Jan, młody malarz, który ma za zadanie uchwycić jej piękno. Między tą dwójką bardzo szybko rozkwita gorący roman, który narusza dotychczasowy spokój Sofii. Angażując się, stąpa po cienkim gruncie, który wkrótce może się ugiąć pod jej ciężarem. A to wszystko dzieje się podczas "tulipanowej gorączki", która nawiedziła Amsterdam. Wyjściowy pomysł pod filmową opowieść prezentuje się naprawdę ciekawie. Płomienny romans na tle XVII wiecznego Amsterdamu to zdecydowanie rzecz, obok której nie przejdziemy obojętnie. Dodając do tego gwiazdorską obsadę, kreujemy produkcję, która już na samym starcie jest na wygranej pozycji. Niestety jak to często bywa, ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi... Maksyma ta idealnie opisuje film Justina Chadwicka, który dostał wszystkie niezbędne elementy, aby stworzyć Oscarowy film, ale poległ już na samym początku. Albowiem największą bolączką filmu jest jego fabuła. Strasznie to przykre, ale prawdziwe. Problemy pojawiają się już na etapie scenariusza, który ma duży problem z odpowiednim rozdzieleniem czasu pomiędzy postaci, a także istotne dla opowieści wydarzenia. Bardzo często się zdarza, że ukazywane sceny to tak zwane "zapchaj dziury", które, choć wiele zła nie wyrządzają opowieści, to jednak strasznie rozciągają jej akcję. Przez to fabuła, zamiast prezentować ciągłe i systematycznie wzrastające napięcie przypomina bardziej sinusoidę, która raz sczytuje, a innym razem porusza się po mieliznach. Skutkuje to brakiem płynności i lekkości, co przekłada się zaś na nasz obojętny odbiór produkcji. Wydarzenia ekranowe, choć z pozoru wydają się intrygujące, to niestety takie nie są. Pomimo ciągłego zamieszania na ekranie tylko połowa z tego, co widzimy, jest warte naszej. Twórcy produkcji posiadają niedobry nawyk do wprowadzania do opowieści mnóstwa wątków, aby na koniec nie rozwiązać połowy z nich. I choć są to z reguły wątki trzecio czy też czwarto planowe to i tak nie da się pozbyć zażenowania tym faktem. Lepiej było ich po prostu nie umieszczać wcale. Może zyskałby na tym pierwszoplanowy wątek, który naprawdę szału nie robi. Przez większość czasu ukazuje nam stereotypową sielankę, aby następnie wszystko to obrócić do góry nogami. Zdaje sobie sprawę, że tak działa większość produkcji, ale czemu po tym całym "przewrocie" opowieść traci sens? Nie wiem, czy to tylko ja mam takie odczucia, ale filmowa intryga według mnie jest mało intrygująca. Niby jakiś pomysł na pociągniecie fabuły jest, ale chyba bez wiary twórców, albowiem jest to po prostu strasznie puste. Pomijając już fakt, że zakończenie tej opowieści jest już do przewidzenia w połowie obrazu. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że twórcy sami rzucają nam spoilerem prosto w twarz. Do tego całkiem świadomie. Ja nie wiem, zostawiliby przynajmniej, choć odrobinę tajemnicy na sam koniec, abyśmy mieli po co na tej sali kinowej zostać. No ale ich nie przegadasz. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że drugorzędny wątek Williama i Mary, od samego początku jest pierwszorzędny, albowiem jest dwa razy ciekawszy niż historia Sofii i Cornelissa. Z przykrością zawiadamiam, że pomysł, który fajnie wyglądał w scenariuszu, nie sprawdził się na ekranie. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Podsumowując, film od strony fabularnej prezentuje się średnio. Dużo oferuje, ale jest nieciekawy. Ponadto strasznie wyboisty i mało porywający. Na dokładkę jeszcze gubi sens, będąc w połowie trwania i rzuca nam spoilerami prosto w twarz. Totalne rozczarowanie.

Aktorsko film wypada zdecydowanie lepiej, co w dużej mierze jest zasługą wybitnych aktorów. Tym razem scenariusz o dziwo zabłysną, albowiem, dość dokładnie starał się nakreślić naszych bohaterów. Sylwetki ekranowe są niejednoznaczne, dobrze rozbudowane i ciekawie poprowadzone, przez co poniekąd dźwigają opowieść na swych ramionach. Problem w tym, że te superlatywy nie tyczą się wszystkich postaci. Po raz kolejny polega postać Sofii, która jest strasznie płaska i mało intrygująca. Tak jakby twórcy nie mieli na nią pomysłu. Paradoksalnie Corneliss Waltza wypada dużo lepiej, albowiem twórcy dają mu możliwość nieco zerwać z konwencją typowego "złego typa" jakiego ostatnio w Hollywood często zdarzało mu się grać. Niestety jego postać jest dużo lepsza niż gra aktorska, albowiem aktor już od jakiegoś czasu ma problem z użyciem innego stylu grania niż ten świetnie przez niego wypracowany. Skutkuje to dobrym, ale kolejnym występem z tą samą manierą. Po raz kolejny świeci tu drugi i trzeci plan. Holliday Grainger świetnie prezentuje się w roli Marii tak samo, jak Jack O'Connel w roli Williama. Ich postacie od początku przykuwają naszą uwagę i okazują się również tymi najciekawszymi. Nie należy jednak zapomnieć o świetnej Judi Dench i genialnym Tomie Hollanderze. Cara Delevine i Zach Galifianakis w obsadzie to pomyłki, albowiem ich czas ekranowy to zwyczajna kpina. Z kolei Dane DeHaan to po prostu zły casting. Aktor kompletnie nie pasuje do roli kochanka, zresztą to widać po sposobie, w jaki go gra. Zero emocji.

Strona techniczna jest jedyną kategorią, która naprawdę może otrzymać Oscara. No bo jak tu się nie zachwycić taką wspaniałą scenografią, niesamowitymi kostiumami no i bardzo dobrą muzyką Dannyego Elfmana. Cud i miód dla oczu i uszu. Ponadto produkcja jest przepięknie nakręcona i posiada wyjątkowy klimat. Co ciekawe występuje w niej również dużo humoru. A może to po prostu mnie te sceny śmieszyły? Sam się czasami zastanawiałem czy to dramat, czy komedia była. Natomiast umiejscowienie akcji podczas "tulipanowej gorączki" to po prostu tani chwyt marketingowy. Marne tło dla marnej opowieści.

Najlepszy z całej opowieści okazuje się finał, który daje naszym bohaterom to, na co zasłużyli i pokazuje, że nie zawsze czyny zrobione z miłości są dobre. Okazuje się, że mogą też ranić, o czym wielu się przekona. Niestety zakończenie nie sprawi, że cały film będzie dobry i wart naszej uwagi. Przez większość czasu w kinie tak właściwie to się wylegiwałem na fotelu, niż skupiałem na obrazie, który i tak nie miał mi zbyt wiele do zaoferowania. Kolejna produkcja, w której twórcy odhaczyli wszystkie potrzebne składniki do osiągnięcia sukcesu, ale zapomnieli o najważniejszym, czyli fabule. Bywa.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Bohater wojenny Tom Sherbourne przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wyspie u wybrzeży Australii. Wkrótce przybywa do niego ukochana żona Isabel. Zakochani żyją tu szczęśliwie w rytmie przypływów i odpływów oceanu. Ich największym, niespełnionym pragnieniem jest dziecko. Miesiące bezowocnych starań, dwa poronienia i pogłębiające się uczucie oddalenia zaczyna wpędzać Isabel w depresję. I wtedy zdarza się cud: do wybrzeży wyspy dobija mała łódź, na której pokładzie Tom znajduje martwego mężczyznę i żywe niemowlę. Pod namową Isabel, wiedziony odruchem serca, Tom łamie swoje surowe zasady i godzi się przyjąć dziecko jako własne. Szczęście świeżo upieczonych rodziców wkrótce zaczyna blaknąć, gdy okazuje się, że w okolicy od miesięcy zrozpaczona matka poszukuje zaginionego męża i maleńkiego dziecka.

gatunek: Dramat
produkcja: Nowa Zelandia, USA
reżyser: Derek Cianfrance
scenariusz: Derek Cianfrance
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Aleksandre Desplat
zdjęcia: Adam Akapaw
rok produkcji: 2016
budżet: 20 milionów $
ocena: 7,0/10







 
W blasku latarni morskiej

Skomplikowane intrygi miłosne to bardzo popularny temat zarówno wielu powieści jak i filmów. Przeważnie prezentują nam one rozdartych bohaterów, którzy nie wiedzą czego dokładnie chcą oraz jaką decyzję powinni podjąć. Ten z pozoru lekki gatunek dramato-romansu ma na celu wycisnąć z nas łzy oraz sprawić, że będziemy współczuć naszym postaciom. Jakie to żałosne nieprawdaż? Albowiem wbrew pozorom mało jest książek oraz produkcji filmowych, które ukazują nam prawdziwe uczucia. Takie, w które uwierzymy czytając bądź oglądając. Na ekranach kin pojawił się właśnie kolejny film o podobnym zamyśle. Jak myślicie czy "Światło między ocenami" również jest jedynie imitacją prawdziwych emocji?

Tom Sherbourne to weteran wojenny, który po traumatycznych przeżyciach chce zasmakować odrobiny spokoju. Przyjmuje więc pracę latarnika na bezludnej wyspie przy wybrzeżach Australii. W krótkim czasie udaje mu się również zakochać i poślubić piękną Isabel, z którą pragnie mieć dzieci. Niestety po nieudanej próbie jego ukochana załamuje się i popada w depresję. Kiedy wydawać by się mogło, że już nic jej nie pocieszy nagle do brzegu wyspy dopływa łódka z niemowlęciem. Tom za namową ukochanej postanawia nie zgłaszać tego incydentu, ale niedługo później sprawy zaczynają się komplikować... Reżyser produkcji bardzo zgrabnie wprowadza nas w świat dwójki naszych bohaterów dzięki czemu z łatwością udaje mu się zaciekawić nas jego opowieścią. Wstęp do głównego wątku produkcji jest zaskakująco ciekawy oraz niezwykle wciągający. Pomimo, że do właściwych wydarzeń pozostało jeszcze sporo czasu twórca bardzo dobrze radzi sobie z opowiedzeniem początków miłości naszych bohaterów. Nie śpieszy się przy tym, ani nie wybiera drogi na skróty dzięki czemu udaje mu się zachować wiarygodność. Zarówno miłość naszych postaci jak i ich codzienne życie jest tak prawdziwe i tak przekonujące, że z niezwykłym zaciekawieniem ogląda się każde ich kolejne posunięcie. To zaskakujące z jaką łatwością reżyserowi udało się zaciekawić nas już samym wstępem, który dopiero ukaże nam główny wątek produkcji. To całe odkrywanie naszych bohaterów oraz coraz dłuższe obcowanie z nimi niezwykle fascynuje oraz pozwala na spojrzenie na ich życie jeszcze sprzed głównego zwrotu fabularnego. Ale jak wiadomo film nie miał sensu by istnieć gdyby nie ten jedyny w swoim rodzaju zwrot akcji, który namiesza w życiu tej dwójki. A więc kiedy opowieść w końcu dochodzi do tego momentu nieodwracalnie zmienia ton narracji. Albowiem z jednej strony mamy szczęście odnośnie pojawienia się dziecka, a z drugiej strony zaś wątpliwości i ciągłą walkę z własnym sumieniem odnośnie podjętej decyzji o nie zgłaszaniu zdarzenia i zatrzymaniu dziecka. Od tego momentu fabuła jest na zmianę pełna szczęścia oraz rozpaczy, które o dziwo bardzo zgrabnie się przeplatają. Niestety już z samego początku wiadomo, że ta historia nie skończy się dobrze. Widać to również po sposobie narracji oraz kolejno ukazywanych wydarzeniach, które odpowiednio stopniując napięcie kierują nas ku wielkiemu finałowi. Co po chwila zostają przed nami ujawniane coraz to ciekawsze i bardziej szokujące wiadomości odnośnie pochodzenia przywłaszczonego przez naszych bohaterów dziecka oraz jego prawdziwej rodziny. Jednakże reżyser nie ogranicza się jedynie do samych zajawek bądź strzępów informacji, ale stara się przedstawić całe zajście równie dogłębnie od całkiem innej perspektywy. Matki, która straciła niegdyś dziecko by ponownie je odzyskać. Historia rozgrywa się na kilku płaszczyznach i na każdej wypada bardzo przekonująco. Oprócz tego reżyser potrafi nas niejednokrotnie zaskoczyć niespodziewanym zwrotem akcji, który dodatkowo komplikuje zdarzenia ekranowe. To pozwala mu na jeszcze większe budowanie napięcia oraz dramaturgii, które są kluczowymi składnikami obrazu. Jednakże twórca nie przesadza z ich dawkowaniem dzięki czemu jego opowieść jest świetnie zbalansowana oraz nie nastawiona na emocjonalny szantaż jak to często bywa. Niestety nie odbyło się bez paru schematycznych zagrań oraz braku emocji w niektórych scenach. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale niestety taka jest prawda. Tam gdzie powinniśmy czuć silne emocje poprzez nagromadzone napięcie oraz natłok zdarzeń po prostu nie czujemy nic. Idealne zrównoważenie wydarzeń ekranowych doprowadziło do pewnego zgrzytu narracyjnego, który jest problemem całej produkcji. Albowiem cała opowieść jest rozegrana na podobnym poziomie co automatycznie uniemożliwia jej "chwycenie nas za serce" bądź "wgniecenie w fotel" przy wybranych zdarzeniach lub scenach. Emocje zostały w nich zbyt przyćmione.

Produkcja może pochwalić się gwiazdorską obsadą, która czuwa nad odpowiednim ukazaniem nam naszych postaci. Każdy z bohaterów to całkiem inna i wyjątkowa sylwetka, która ma nam wiele do zaoferowania. Jednakże pomimo tych swoistych różnic jest jeden element, który ich wszystkich łączy. Jest nim miłość do dziecka, które w niefortunnych okolicznościach zostało rozdarte pomiędzy dwie rodziny. I choć każda z nich kocha je tak samo to niestety tylko jedna może je mieć. W tym ujmującym tercecie mamy rewelacyjnego Michaela Fassbendera jako Toma, świetną Alicię Vikander jako Isabel oraz równie dobrą Rachel Weisz jako Hannę. Obsadę dopełnia niezwykle urocza Florence Clery jako Lucy-Grace.

Produkcja posiada również wyśmienite wykończenie w postaci genialnych zdjęć Adama Arkapawa oraz niezwykle urzekającej muzyki Alexandre Desplata. Na uwagę zasługują również kostiumy, charakteryzacja oraz przepiękne krajobrazy.

"Światło między ocenami" nakręcone na podstawie powieści M. L. Stedmana to bardzo ciekawa, wciągająca oraz zaskakująca opowieść. Potrafi nas urzec swoją prostotą, urokiem oraz niewymuszonym klimatem. Niestety historia nie ustrzegła się kilku klisz oraz zbyt powściągliwego stylu narracji, który ukazuje nam cały film na jednym poziomie. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej zaś nie, albowiem takim filmom potrzeba tego typu zabiegów. Niekoniecznie musi być ich dużo. Wystarczy odrobina, aby w pełni nas usatysfakcjonować. Być może wtedy końcówka produkcji nie wypadła by tak strasznie niemrawo i nie zostawiłaby nas z uczuciem lekkiego rozczarowania. Niemniej jednak film ten jest przede wszystkim świetnie napisany i całkiem poprawnie zrealizowany dzięki czemu bardzo przyjemnie się go ogląda.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Niezwykła historia miłosna zainspirowana życiem artystów Einara i Gerdy Wegener, których małżeństwo i praca zostają poddane próbie, kiedy Einar decyduje się na operację zmiany płci i zostaje jedną z pierwszych na świecie transgenderowych kobiet, Lili Elbe.

gatunek: Dramat 
produkcja: USA
reżyser: Tom Hopper
scenariusz: Lucinda Coxon
czas: 2 godz.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Danny Cohen
rok produkcji: 2015
budżet: 15 milionów $
ocena: 7,3/10









 
Być sobą

Usiądźcie wygodnie. Odprężcie się i zamknijcie oczy. Co widzicie? Bezkresy kosmosu, niezbadane głębiny oceanów, ulubione miejsca lub ukochaną osobę? A może widzicie samych siebie jako kogoś innego? Osobę, która ma ciekawe i pełne niespodzianek życie. Jest zadowolona z pracy, zarobków oraz kochającej rodziny. Osobę, która czuje, że jest spełniona poprzez bycie sobą? To wy, tylko w innym świetle. Czymś na kształt krzywego zwierciadła, które ukazuje wasze pragnienia. Wyobraźcie sobie, że patrząc się na siebie widzicie osobę, którą powinniście być od urodzenia, ale los zadecydował inaczej. Patrzycie i widzicie siebie jako kobietę lub mężczyznę, gdy tak naprawdę z wyglądu jesteście przedstawicielami innej płci. Myślicie odmiennie, marzycie i czujecie. Po prostu jesteście kimś innym niż mówi o tym wasze ciało. Myślicie, że jesteście sami i nikt was nie rozumie. Błąd. Takich osób jak ty jest więcej niż przypuszczacie, natomiast jedną z najsłynniejszych jest Einar Wegener, który urodzony jako mężczyzna czuł się kobietą.

"Dziewczyna z portretu" opowiada o małżeństwie Einara i Gedy Wegenerów, których związek zostaje wystawiony na próbę, gdy Einar stwierdza, że czuje się kobietą i chce się nią stać. Fabuła najnowszego filmu Toma Hopper'a jest ciekawa oraz bardzo wciągająca. Ukazuje nam zmagania mężczyzny ze swoim ciałem i umysłem, które nijak nie są w stanie się pogodzić. Przedstawia desperacką walkę o to, aby być sobą i nie musieć udawać kogoś innego. Jednakże reżyser oprócz problemów głównej postaci przedstawia nam również dylematy drugiej ze stron, której  przedstawicielem jest Gerda, żona Einara. Małżeństwo to bycie w związku z osobą, którą się kocha. Co jeśli nasza ukochana osoba postanawia zmienić płeć i tak jak my przybrać postać kobiety? Jest to niezwykle problematyczna sprawa, która wiąże się z utratą najbliższej osoby. Akcja produkcji jest bardzo spokojna, wręcz sielankowa co oczywiście nie oznacza, że nudna. Wydarzenia ekranowe ukazują dylematy, ciężkie decyzje, niezdecydowanie, smutek oraz brak akceptacji. Jednakże z drugiej strony mówią o pięknie, szczęściu, radości oraz poczuciu spełnienia, które można poczuć tylko wtedy, gdy jest się w pełni sobą. Całość prezentuje się w bardzo lekkiej i przystępnej formie jednocześnie nie pozostawiając żadnych niedomówień. Niestety mimo że reżyser bardzo ciekawie opowiada nam o pierwszej transgenderowej kobiecie, to jednak opowieści brak większych emocji. Choć na ekranie dużo się dzieje my nie jesteśmy w stanie doświadczyć tego samego co oglądane przez nas postacie. Nie interesuje nas ich los, ani to z czym się zmagają. Produkcja nie wzbudza w nas jakichkolwiek emocji jak np.: współczucie, wyrozumiałość itp. Ekranowe sylwetki są nam niezwykle dalekie i obce. Nie jesteśmy w stanie nawiązać z nimi jakichkolwiek więzi. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na fakt, że chociaż postacie dwójki głównych bohaterów są prawdziwe, to jednak cała historia, którą oglądamy powstała na podstawie fikcyjnej książki Davida Ebershoff'a.

Pod względem aktorskim "Dziewczyna z portretu" prezentuje się wyśmienicie. Tom Hopper po raz kolejny dostarcza nam niezwykłe kreacje aktorskie, które zaskakują pod wieloma względami. Mamy rewelacyjnego Eddiego Redmaine'a wcielającego się w dwie odmienne postacie: Einara oraz Lili. Choć w jego kreacji można dopatrzeć się gestykulacji rodem ze Stephena Hawkinga z "Teorii wszystkiego" to nie zmienia to jednak faktu, że jest to nadal bardzo dobra rola. Równie zaskakująco prezentuje się Alicia Vikander, która fenomenalnie zaprezentowała dylematy Gerdy związane z przemianą męża. Oprócz tej dwójki na ekranie pojawiają się również: Ben Whishaw, Matthias Schoenaerts oraz Amber Heard.

Produkcja może pochwalić się bardzo dobrym wykończeniem w postaci niezwykle spokojnej, a zarazem pełnej emocji muzyki Alexandre Desplat'a oraz niezwykle malowniczych zdjęć Dannyego Cohen'a. Warto także zwrócić uwagę na stworzone z rozmachem scenografie, przepiękne kostiumy oraz bardzo dobrą charakteryzację.

Być sobą znaczy więcej niż myślicie. To posiadanie radości z akceptowania samego siebie. Dla niektórych to nie warta zachodu sprawa, natomiast dla innych to kwestia życia i śmierci. Mówi się, że nie doceniamy najprostszych rzeczy, gdyż są one zbyt błahe, abyśmy mogli je dostrzec. "Dziewczyna z portretu" jest potwierdzeniem tej sentencji, albowiem ukazuje nam radość i szczęście z samego faktu, że możemy być tym kim się czujemy. A przecież nie ma piękniejszej rzeczy. Szkoda, że produkcji zabrakło więzi z postaciami dzięki, której film mógłby być bardziej emocjonujący i przejmujący. Bez tego obraz ogląda się niezwykle obojętnie bez jakiegokolwiek zaangażowania. Niemniej jednak nadal jest to ciekawa i wciągająca opowieść.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.