Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rooney Mara. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rooney Mara. Pokaż wszystkie posty
"Song to Song" to współczesne love story rozgrywające się w świecie muzycznej bohemy. BV i Faye są szaleńczo zakochanymi w sobie marzycielami. Oprócz miłości, łączy ich pragnienie, by zaistnieć w muzycznym świecie. Choć drzwi do kariery może otworzyć im muzyczny magnat Cook, intencje cynicznego biznesmena nie są do końca jasne. Sprawy skomplikują się, gdy do miłosnego trójkąta dołączy jego nowa muza.

gatunek: Dramat, Muzyczny
produkcja: USA
reżyser: Terrence Malick
scenariusz: Terrence Malick
czas: 2 godz. 9 min.
zdjęcia: Emmanuel Lubezki
rok produkcji: 2017
budżet: -
ocena: 8,0/10













Z muzyką im do twarzy


Zastanawialiście się kiedyś co wpływa na sukces produkcji kinowej? Czy jest to historia, którą mamy możliwość zobaczyć na ekranie? A może ciekawie nakreślone i zagrane postacie? Dla wielu z nas niesłychanie ważna jest również strona techniczna produkcji. Co więc jest tym kluczowym czynnikiem, który gwarantuje sukces filmu? Podpowiedź: są to wszystkie wymienione wyżej składniki. Nie można mieć dobrej opowieści bez ciekawych bohaterów, ani przejmującej historii bez odpowiedniego wykończenia, które podkreśliło by jej wydźwięk. W filmie wszystko musi ze sobą współgrać, aby końcowy efekt był dla nas satysfakcjonujący. Czy najnowszy film Terrencea Malika o tytule "Song to Song" jest w stanie nas usatysfakcjonować?

BV i Faye natykają się na siebie podczas przyjęcia organizowanego przez producenta muzycznego zwanego Cookiem. Już podczas pierwszego spotkania rodzi się między nimi uczucie, które wraz z czasem przybiera na sile. Niestety świat, w którym się obracają nie sprzyja ich związkowi. Dziewczynę nęka myśl o jej byłym związku z Cookiem, a BV rozkręca swoją karierę dzięki pomocy producenta. Cała trójka zamknięta w tym toksycznym trójkącie. Pewnego dnia ich wspólne relacje ulegają zmianom i nic nie jest już takie jak kiedyś. Terrence Malick uwielbia bawić się formą obrazu. Z początku można by uznać to za pojedynczy artystyczny wyskok twórcy, jednakże z czasem zabieg ten stał się jego znakiem rozpoznawczym. W najnowszym dziele również się nim posługuje. Można by nawet powiedzieć, że nie robi niczego innego oprócz tej nieskrępowanej zabawy w artystyczne szaleństwo. Scena za sceną, piosenka za piosenką. Jednakże w tej ekstazie kolorów i dźwięków da się dostrzec prawidłowość i słuszność reżyserskich działań. Choć nie przyjdzie nam to z łatwością, końcowa satysfakcja będzie dla nas wielką nagrodą. Fabuła obrazu jest jednym z pierwszych elementów, które niesłychanie potrafią nas zachwycić. Z pozoru prosta i łatwa do podążania opowieść przeradza się w niezwykle skomplikowaną i złożoną historię, w której nic nie jest takie oczywiste jak moglibyśmy przypuszczać. Ale to żadne zaskoczenie. Reżyser z tego słynie. Twórca z niezwykłą lekkością wprowadza nas w zwariowany świat bohaterów i pozwala nam w nim bezczelnie "pobuszować". Daje nam możliwość obejrzenia wszystkiego z różnych perspektyw i poznania jak największej ilości szczegółów dotyczących naszych bohaterów. Potrafi jednak być bardzo tajemniczy i zwodniczy. Nigdy nie ukazuje nam wszystkiego, ale jedynie cześć prawdy bądź też konkretnego wydarzenia. Oszukuje i myli tropy, abyśmy za wczasy nie odkryli jego intencji. Jest w tym istnym mistrzem dzięki czemu najlepsze udaje mu się zostawić na koniec. Nieustanie stara się nas zadziwiać i zaskakiwać dzięki czemu przez prawie cały czas trwania obrazu nie mamy prawa się nudzić. Albowiem wraz z naszymi bohaterami staramy się odkryć wszystkie tajemnice kryjące się za motywami postępowania wszystkich osobowości. Pragniemy znać prawdę, dowiedzieć się czemu losy naszych postaci potoczyły się tak, a nie inaczej. Czy w tym szaleństwie jest metoda? Nasza pogoń za zrozumieniem intencji twórcy poniekąd przypomina pogoń bohaterów za tym co utracili, albo to co nieosiągalne. Tak jak my pragniemy wiedzieć wszystko, tak nasze postacie pragną osiągnąć pewien cel w ich życiu. Niestety dziwnym trafem zawsze gdzieś im umyka. Nie daje się złapać. Tak jak sens całego obrazu. A może po prostu tak miało być? Nigdy nie wiadomo jak potoczy się nasze życie, co rewelacyjnie obrazuje film Malicka. To niesamowicie pasjonujący i wciągający obraz, który potrafi bez reszty nas pochłonąć. Nie stara się nas zniewolić, ani zaintrygować bezsensownymi dyrdymałami. To właśnie dzięki prostocie jego opowieści oraz skomplikowanym losom naszych bohaterów film potrafi tak nas zahipnotyzować. Jego siła nie tylko tkwi w opowieści, ale przede wszystkim w postaciach, których życie nie tyle co jest niezwykłe, a bardziej nieoczywiste. Nigdy nie wiadomo co im się przytrafi, ani jaka niespodzianka czai się na nich za rogiem. Jest to niesłychanie trafne nawiązanie do naszego życia, w którym nic nigdy nie jest pewne na 100%. Nasze życie potrafi być piękne i dawać nam dużo radości, ale potrafi również rozczarować i sprawić, że wszystko co do tej pory ceniliśmy runie. Właśnie takie jest "Song to Song". Nieoczywiste i zaskakujące. Piękne i brzydkie. Nieobliczalne i nieszablonowe. Dokładnie takie jak nasza egzystencja. Produkcja w bardzo piękny sposób nam to wielokrotnie podkreśla. Opowiada o świecie w którym sami żyjemy. Nie sili się na sztuczność, ani przesadny absurd. Wszystko w nim jest świetnie wyważone i ukazuje nam prawdziwe obliczcie ludzkiej egzystencji. Niepewne, ale niesamowicie pochłaniające. Co prawda całość jest odrobinę za długa i momentami (szczególnie pod sam koniec) opowieść potrafi się dłużyć, ale skoro pierwotna wersja obrazu trwała osiem godzin to chyba nie mamy na co narzekać. Mimo to pozwoliło by to jeszcze lepiej zachować klimat obrazu oraz niezwykle spójną linię fabularną. Albowiem pod koniec lubi się ona odrobinę rozmyć i gdzieś na chwilę nas opuścić. Jednakże są to raczej sporadyczne występki. Całość jest niesłychanie płynna i lekka, dzięki czemu rewelacyjnie się ją ogląda. Niestety należy sobie zdać sprawę z tego, że "Song to song" jest bardzo specyficznym dziełem (w końcu to Terrence Malick), a więc nie jest to produkcja dla wszystkich. Wrażliwość twórcy oraz jego zabawa formą obrazu mogą nie trafić i z pewnością nie trafią do każdego odbiorcy. 

Strona aktorska obrazu prezentuje się wyśmienicie. Twórca zadbał o to, aby jego bohaterowie byli dobrze nakreśleni, ciekawi i nieoczywiści. Dzięki temu mamy możliwość oglądać na ekranie cztery niezwykle intrygujące i nieszablonowe sylwetki, które zabierają nas w podróż po ich życiorysie. Wraz z trwaniem obrazu dowiadujemy się coraz więcej i więcej na ich temat co pozwala nam zagłębić się w ich psychikę oraz zrozumieć motywy ich działania. Jednakże z drugiej strony ciężko przewidzieć ich następny ruch bądź też decyzje. Nasi bohaterowie nieustannie się zmieniają, ewoluują. Cały czas przybierają inną twarz, zmieniają poglądy i starają się nie być tacy sami jak kiedyś. Po raz kolejny proces ten przypomina nas samych. Jak poprzez zetknięcie się z innymi ludźmi, miłością i wystawieni na różnego rodzaju sytuacje zmieniamy się i dostosowujemy do otaczającego nas świata. W obsadzie znaleźli się: rewelacyjny Michael Fassbender, świetna Ronney Mara, zaskakująco dobry Rayan Gosling oraz genialna Natalie Portman. Na drugim planie uda nam się również zdostrzec Cate Blanchett, Holly Hunter, Bérénice Marlohe i Vala Kilmera.

Od strony technicznej obraz również prezentuje się wyśmienicie. Główna w tym zasługa rewelacyjnego montażu, świetnemu doborowi utworów muzycznych oraz wyśmienitym zdjęciom Emmanuela Lubezkiego. W "Song to Song" niesłychanie ważny jest również klimat produkcji, który gdzieś tam dryfuje pomiędzy światem rzeczywistym, a okrutną bajką ubraną w piękne barwy, rewelacyjne kadry i doborową ścieżkę dźwiękową. To właśnie ta zabawa formą jest tutaj kluczem. Dla niektórych może być męcząca, a dla innych zaś zlepkiem miliona myśli które przepływają przez naszą głowę w ciągu sekundy.

"Song to Song" choć jest kinem trudnym i wymagającym, to jednak jest zdecydowanie wartym uwagi. Potrafi nas niesłychanie zaintrygować i zmusić do refleksji. To taka bajka na dobranoc, która nie posiada dobrego zakończenia z dopiskiem "i żyli długo i szczęśliwie". Tak się nie dzieje przez co obraz potrafi nas niejednokrotnie zmylić bądź też oszukać. To co z początku było dobre i piękne okazuje się kłamstwem, które tak łatwo przyszło nam kupić. To nie jest film o muzyce. To tylko taki sprytny chwyt reklamowy. Tu liczy się przesłanie jakie nam niesie. Tym zaś jest egzystencja z jednej chwili w kolejną. Z pieśni w pieśń. I tak cały czas, aż do samego końca.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Film został zainspirowany prawdziwą historią o nadzwyczajnej odwadze i wielkiej sile miłości. Pięcioletni chłopiec gubi się na ulicach Kalkuty, tysiące kilometrów od domu. Napotkanym ludziom nie jest w stanie powiedzieć o sobie wiele. Nie zna nazwiska ani adresu rodziny. Zdany wyłącznie na siebie, musi stawić czoła zagrożeniom czekającym na ulicach wielomilionowego miasta. W najmniej oczekiwanym momencie jego los odmienia para Australijczyków. 25 lat później, już jako mężczyzna, wyrusza na poszukiwanie utraconego domu i rodziny.

gatunek: Dramat
produkcja: USA, Australia, Wielka Brytania
reżyser: Garth Davis
scenariusz: Luke Davies
czas: 2 godz. 9 min.
muzyka: Dustin O'Halloran, Volker Bertelmann
zdjęcia: Greig Frases
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 5,0/10






 
Zacznij (nudne) Poszukiwanie

Wszyscy dobrze wiemy, że życie pisze najlepsze scenariusze. Zarówno te przepełnione niezliczoną ilością ciekawych i niezwykłych zdarzeń jak i te spokojne, wypełnione miłością, ale także smutkiem czy też tęsknotą za czymś co wydaje się niemalże nieosiągalne. Wtedy dociera do nas zarówno sens życia jak i jego niezwykłość. Pod wieloma względami historia każdego z nas już jest niesamowita. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy tak właśnie jest. A filmowcy wręcz uwielbiają sięgać po opowieści z życia wzięte jak na przykład omawiany dzisiaj "Lion. Droga do domu".

Saroo to chłopiec, który mieszka z rodziną w Indiach. Ma kochającą mamę, brata oraz siostrę. Niestety pewnego dnia gubi się na ulicach Kalkuty i znajduje się tysiące kilometrów od domu. Udaje mu się jednak przetrwać dzięki rodzinie z Australii, która postanowiła go adoptować. Wiele lat później Saroo jako dorosły mężczyzna postanawia znaleźć swój prawdziwy dom. Czy uda mu się odnaleźć swoje korzenie? Film w reżyserii Gartha Davisa na pierwszy rzut oka bardzo przypomina oscarowy film Dannyego Boylea pt: "Slumdog. Milioner z ulicy". Porównań nie sposób uniknąć, albowiem oglądając "Liona" cały czas mamy w pamięci bardzo podobne kadry oraz klimat z produkcji Boylea. Jednakże jak zapewnia nas dystrybutor ta historia zdarzyła się naprawdę, a więc zapominamy na chwilę o "Slumdogu". Produkcja rozpoczyna się od przedstawienia nam głównego bohatera filmu czyli Saroo, który cieszy się szczęśliwym życiem z rodziną. Twórcy bardzo dokładnie starają się nakreślić więź łączącą naszego bohatera z jego rodzeństwem oraz matką, aby pokazać, że jego strata musiała być dla nich czymś naprawdę bolesnym. Twórcy ukazują nam to wszystko bardzo spokojnie i bez pośpiechu co daje nam możliwość dokładnego zapoznania się z każdym z nich. Niestety to nie koniec wstępu, który okazuje się zaskakująco długi. Moglibyśmy przypuszczać, że kiedy fabuła obrazu dojdzie do kluczowego momentu, w którym nasz bohater niechcący zgubi się to akcja produkcji zdecydowanie przyśpieszy. Niestety ku naszemu zdziwieniu tak się nie dzieje. A cała opowieść zamiast przenieść się w czasie jak to z reguły ma miejsce idzie dalej swoja powolną ścieżką. Reżyser ukazuje nam wtedy co się działo z Saroo
zanim został adoptowany. Co robił, gdzie był oraz na jakich ludzi trafił przez ten krótki okres w swoim życiu. Oczywiście nie miał bym do tego fragmentu filmu żadnych uwag gdyby nie fakt, że jest on strasznie nudny. Niestety, ale fabuła do momentu, w który Saroo znalazł się w Arustralii jest bardzo nieatrakcyjna, mało intrygująca oraz rozciągnięta do granic możliwości. Podczas jej oglądania wydarzenia ekranowe mijają nam strasznie obojętnie, a my zapewniamy sobie rozrywkę jedynie na przemian ziewaniem oraz wierceniem się na kinowym fotelu. Ewidentnie widać, że twórcy nie mieli pomysłu jak ugryźć ten fragment w przystępny sposób, albowiem jest strasznie ciężki i bez polotu. A dotrwanie do dalszej części jest nie tyle co trudne, ale wiąże się raczej z pewnego rodzaju wyczynem. Na szczęście kiedy przebrniemy przez zdecydowanie za długi wstęp opowieść ma się już znacznie lepiej. Przede wszystkim akcja produkcji zdecydowanie przyśpiesza, albowiem ukazuje nam wydarzenia 25 lat po adopcji. Wszystko wydaje się nagle świeże, intrygujące i bardzo pochłaniające. Niestety później znowu dzieje się coś niedobrego. Fabuła zaczyna być coraz bardziej chaotyczna, a twórcy po raz kolejny starają się sztucznie wydłużyć czas ekranowy. Następnie opowieść zalicza parę kolejnych przeskoków w czasie, które przenoszą nas o kilka kolejnych lat do przodu. Zabieg ten niestety wprowadza do historii jeszcze więcej zamieszania niż do tej pory było co zdecydowanie wpływa na jej niekorzyść. Dodatkowo poszukiwania naszego bohatera są słabo umotywowane, a jego zachowanie jest zbyt karykaturalne i niezrozumiałe. Cały ten film jest zrobiony zbyt szablonowo oraz strasznie sztywno. Brak mu lekkości, polotu oraz ciekawej fabuły, która mógłby nas zaintrygować. To przecież jest prawdziwa historia. Całkiem ciekawa zresztą. Niestety jak widać nawet z niebanalnego życiorysu da się zrobić strasznie banalny film. Albowiem "Lion. Droga do domu" tak naprawdę ma problem z ukazaniem nam swojej treści w łatwy i przystępny sposób. Normalnie powinniśmy umierać z ciekawości czy nasza postać w końcu odnajdzie dom, a tak naprawdę umieramy z nudów gdyż poszukiwania naszego bohatera są tak puste i miało przekonujące, że aż trudno w to uwierzyć. Brakuje również odpowiedniego napięcia i dramaturgii, które mogłyby zaprowadzić opowieść do szczęśliwego końca.  Jednakże najgorsze w tym wszystkim jest to, że wina leży po obu stronach. Zarówno reżysera jak i scenarzysty, którzy ewidentnie posiadali inne wizje na przedstawienie tej historii. Albowiem zarówno razi nas niekonsekwencja oraz brak zdecydowania reżysera, a także poważne dziury jak i przestoje w fabule za które można winić scenarzystę. A wystarczyłoby większość z tych wydarzeń skondensować i przedstawić w formie retrospekcji, które w produkcji zaskakująco dobrze funkcjonują.

Obsada aktorska filmu to kolejny element, w którym nie trudno uniknąć porównań do "Slumdoga". W końcu głównego bohatera w obu produkcjach gra Dev Patel. Jednakże różnica pomiędzy nimi jest taka, że w obrazie Boylea aktor wypada zdecydowanie lepiej niż w recenzowanym dzisiaj "Lionie". Problem ten wynika przede wszystkim ze scenariusza, który niezbyt dokładnie nakreśla naszą postać. Mam wrażenie jakby jej opis sprowadzał się zaledwie do kilku sentencji i adnotacji: "Graj jak w Slumdogu".  Trzeba przyznać, że aktor się bardzo stara i idzie mu to całkiem nieźle, ale szału nie ma. Zdecydowanie lepiej radzi sobie Sunny Pawar jako młody Saroo, który rewelacyjnie prezentuje się we fragmentach dotyczących młodości naszego bohatera. Jest bardzo przekonujący oraz prawdziwy dzięki czemu bez problemu polubimy graną przez niego postać. Drugi plan z kolei należy do rewelacyjnej Nicole Kidman, która choć nie pojawia się w produkcji zbyt często, to jednak zdecydowanie zasługuje na miano najlepszej aktorki w produkcji. Natomiast Rooney Mara niby w filmie jest, ale tak naprawdę jej nie ma. Jej bohaterka jest tak niewyraźna i bez charakteru, że właściwie mogłoby jej w obrazie w ogóle nie być. Co gorsze nawet nie widać żeby aktorka próbowała cokolwiek z tym zrobić. Po prostu gra na autopilocie prezentując nam sprawdzone miny bez większego przekonania. Wygląda na to, że to już będzie u niej taki standard. Przeplatanie rewelacyjnych kreacji z tymi nie nadającymi się do niczego. Co zrobić... Na ekranie pojawiają się jeszcze David Wenham, Abhishek Bharate, Divian Ladwa oraz Priyanka Bose.

Strona techniczna produkcji jest jedną z jej najlepszych rzeczy. Głównie za sprawą przepięknych zdjęć Greiga Fasera, który potrafi uchwycić piękno chwili i zachwycić nas niesamowitymi widokami krajobrazów, ale również ciekawym ukazaniem codziennego życia. Dużą rolę w obrazie odgrywa również muzyka Dustina O'Hallorana oraz Volkera Bertelmanna, która urzeka nas stonowanymi dźwiękami fortepianu oraz skrzypiec. Bardzo dobrze prezentuje się również scenografia, kostiumy oraz charakteryzacja.

"Slumdog. Milioner z ulicy był piękną fikcją. Tę historię napisało życie." - przekonuje dystrybutor. Niestety czasami fikcja jest lepsza od prawdziwej, ale bardzo nudnej historii. To właśnie spotkało film "Lion. Droga do domu", który nie potrafi opowiedzieć nam pięknej i przejmującej opowieści o odnajdywaniu swoich korzeni, a co za tym idzie samego siebie. Nie potrafi pokazać nam prawdziwych emocji oraz przekonujących zdarzeń, albowiem jest zbyt sztywny i niedopracowany. Finał produkcji tak samo jak cały obraz nie jest w stanie sprostać naszym oczekiwaniom, ale jest na tyle wzruszający, że można się przy nim popłakać. Niemniej jednak film Garta Davisa to bardzo przeciętne dzieło, które się źle ogląda.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
"Carol" opowiada historię zakazanej miłości i rozgrywa się w Nowym Jorku na początku lat 50. XX w. Dziewiętnastoletnia Teresa pracuje w luksusowym domu towarowym, marzy o pracy fotografki. Podczas gorączki świątecznych zakupów poznaje Carol – niezwykłą kobietę, uwięzioną w małżeństwie bez miłości, jednak pełną lęków i obaw związanych z porzuceniem dotychczasowego życia. To spotkanie odmieni ich życie na zawsze, jednak cena za chwile szczęścia będzie naprawdę wysoka.

gatunek: Melodramat
produkcja: USA
reżyser: Todd Haynes
scenariusz: Phyllis Nagy
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: Carter Burwell
zdjęcia: Edward Lachman
rok produkcji: 2015
budżet: 11,8 milionów $
ocena: 9,0/10








 
Miłość zagadką wszechświata

Byliście kiedyś zakochani? Wiecie jakie to uczucie być zakochanym? A może tylko zdawało Wam się, że kogoś kochacie i chcecie spędzić z nim resztę życia? Otóż miłość jak dotąd jest jedną z nieodgadniętych zagadek wszechświata. Nie da się jej na siłę stworzyć, ani kogoś do niej przekonać. Miłość sama wybiera i nie pyta się o zdanie. A co jeśli nagle podpowie Ci, że zauroczyłeś się w osobniku tej samej płci? Co wtedy zrobisz? Odpuścisz i będziesz żyć nieszczęśliwie czy przekonasz się jak to jest kochać osobę tę samej płci? "Carol" Todda Hayne's właśnie opowiada nam o tego rodzaju przypadku.

Teresa to młoda dziewczyna pracująca w luksusowym centrum towarowym, a Carol to dojrzała kobieta po wielu przejściach. W spotkaniu tych dwóch pań nie było by nic dziwnego gdyby nie fakt, że już po pierwszym spojrzeniu zaiskrzyło pomiędzy nimi dwoma. Choć ich pierwsze spotkanie nie trwało długo, to jednak dało początek czemuś niezwykłemu. Czemuś czemu nie da się oprzeć. Fabuła filmu Todda Haynes'a jest niezwykle intrygująca oraz wciągająca. Reżyser opowiada nam historię dwójki głównych bohaterek z niezwykłą pasją i uczuciem, które czuć od pierwszej sceny. Produkcja kipi aż od wiszącego w powietrzu napięcia oraz miłości. Te wymieszane ze sobą dają niezwykle emocjonująca mieszankę, która nie pozwala nam od siebie oderwać oczu. Historia obu pań to kalejdoskop wzlotów i upadków obu postaci, które poszukując szczęścia natrafiła n wiele przeszkód rzucanych im pod nogi. Choć zakazana miłość ponoć smakuje lepiej, to niestety w ostatecznym rozrachunku okazuje się kosztować nas więcej niż jesteśmy w stanie udźwignąć. A przecież nam zależy tylko na byciu szczęśliwym. Opowieść jest świetnie wyważona dzięki czemu nie ma w niej nawet najmniejszych zgrzytów. Całość jest niezwykle płynna i przejrzysta przez co ukazana nam historia jest bardzo lekka i bezproblemowa w odbiorze. Hayne's wykazał się niebywałą gracją opowiadając nam o Teresie i Carol. W jego obrazie widać kunszt reżyserski, dzięki któremu udało się z niezwykłą lekkością, delikatnością, pasją oraz namiętnością ukazać nam tę historię. Reżyser fenomenalnie buduje napięcie między postaciami, a następnie ukazuje nam ich interakcje wobec rozmaitych trudności. Całość jest niebywale subtelna, ale również pełna emocji, które my jesteśmy w stanie wychwycić.

Fenomenem "Carol" oprócz niezwykle przejmującej historii jest również fenomenalna obsada aktorska. Głównymi bohaterkami filmu są oczywiście Teresa i Carol, które po ich wspólnym spotkaniu nie są w stanie o sobie zapomnieć. Teresa jako młoda dziewczyna ma przed sobą całe życie. Marzy o fotografii i byciu spełnioną. Natomiast Carol to dojrzała kobieta zmęczona życiem w nieszczęśliwym związku. Postacie te niezwykle się różnią jednakże dzięki wspólnie zbudowanej więzi świetnie się dogadują. Relacje bohaterek zbudowano bez pośpiechu dzięki czemu czuć między nimi prawdziwe uczucie, które ma solidne podwaliny. Nie jest to coś przelotnego czy mającego szybko popaść w niepamięć. To głębokie i prawdziwe uczucie, które na zawsze zostaje w pamięci. W rolach głównych mamy fenomenalną Cate Blanchett jako Carol oraz zjawiskową Rooney Marę jako Teresę. Na ekranie pojawiają się również Sarah Paulson, Kyle Chandler oraz Jake Lacy. Cała obsada spisała się na medal, ale największe brawa należą się Blanchett i Marze za nieziemskie kreacje aktorskie.

Również wykończenie "Carol" nie pozostawi żadnych złudzeń. W głównej mierze jest to zasługa zdjęć Edwarda Lachman'a, który dzięki długim kadrom, rozmytym tłom i niezwykle subtelnym przejściom sprawia, że historia staje się jeszcze bardziej przejmująca oraz dzięki fenomenalnej muzyce Cartera Burwell'a, która perfekcyjnie dopełnia obraz. W połączeniu z rewelacyjnymi zdjęciami tworzy niesowite połączenie. Jednakże to nie wszystko. Należy zwrócić również uwagę na pełen napięcia oraz niepewności klimat, a także na przepiękne kostiumy, charakteryzację oraz świetną scenografię rewelacyjnie odzwierciedlającą lata 50. XX w.

Niezbadane są ścieżki miłości co oznacza tyle, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć na kogo natrafimy w swoim życiu. Czy będzie to "normalna" miłość, a może taka, która będzie wymagała poświęceń oraz silnej woli? Jedno jest pewne. Jeśli będziemy tkwić w nieszczęśliwym związku, albo nie odważymy się podążać za głosem serca to mamy gwarantowane, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Dokładnie tak samo jest w "Carol" gdzie mamy ukazane dwie takie postawy bohaterek, które czują do siebie coś wyjątkowego. Jest to niezwykle intrygująca, wciągająca, pełna namiętności i gracji opowieść o miłości dwóch kobiet do siebie. Pełna emocji, napięcia oraz delikatności. Pozycja zdecydowanie nie do przegapienia.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.