Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nicole Kidman. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nicole Kidman. Pokaż wszystkie posty
Steven jest wybitnym kardiochirurgiem, a jego żona, Anna, szanowaną okulistką. Mają dwójkę dzieci: 14-letnią Kim i 12-letniego Boba. Są zamożni, zdrowi i toczą szczęśliwe, rodzinne życie. Steven przyjaźni się z 16-letnim Martinem, którym nie ma ojca i którego niejako przyjął pod swoje skrzydła. Pewnego dnia Steven przedstawia chłopaka swojej rodzinie. Od tego czasu sprawy przybierają nieoczekiwany, katastrofalny w skutkach obrót. Idealny świat zamienia się w chaos. Steven zmuszony zostanie do złożenia szokującej ofiary lub zaryzykowania utraty wszystkiego, co ma.

gatunek: Biograficzny, Obyczajowy, Sportowy
produkcja: Polska
reżyseria: Yorgos Lanthimos
scenariusz: Efthymis Filippou, Yorgos Lanthimos
czas: 2 godz. 1 min.
zdjęcia: Thimios Bakatakis
rok produkcji: 2017
budżet: 3,5 miliona $

ocena: 7,8/10














Zapłata


Nasze życie to ciągła walka ze światem. Oczekujemy od niego wiele, ale sami nie jesteśmy skłonni wiele dla niego poświęcić. Można by wręcz rzec, że jesteśmy jak pasożyty, które żerują na swoim gospodarzu. Jednakże według Yorgosa Lanthimosa nic nie zostaje przez świat przeoczone. Każdy nasz występek musi być odpowiednio ukarany, a każda nieścisłość wyjaśniona. W swoim najnowszym filmie twórca "Lobstera" pokazuje nam jak bardzo potrzeba w świecie równowagi.

Steven to kardiochirurg a jego żona Anna to szanowana okulistka. Mają dwójkę dzieci i wiodą spokojne, ustatkowane życie. Mieszkają w dużym i pięknym domu w bardzo ładnej dzielnicy. Wydawać by się mogło, że ich egzystencja jest wprost idealna. Są modelową rodziną. Niestety pewnego dnia rodzina zaczyna odczuwać problemy. Z czasem okazuje się, że tajemnica z przeszłości może zrujnować całe dotychczasowe ich życie. Jak potoczą się ich dalsze losy i do czego posunie się głowa rodziny, by ocalić najbliższych? Znając twórczość czy chociażby "Lobstera" można było przypuszczać jakiego filmu spodziewać się po Lanthimosie. Jednakże uprzedzę zawczasu, że to jednak nie to samo, albo nie to, czego moglibyśmy oczekiwać. Tym razem reżyser postanawia zbadać całkiem inne tereny i ukazać nam historię niczym prawdziwą grecką tragedię. Jak mu to wszystko wyszło? Naprawdę nieźle. Największym atutem całej opowieści jest jej tajemniczość. Można by wręcz powiedzieć, że tylko wokół niej kręci się akcja obrazu. Z początku reżyser intryguje nas bohaterami, o których nie mamy żadnego pojęcia. Przedstawia nam osobliwą relację kardiochirurga z nieznajomym nam chłopakiem. Później twórca bardzo umiejętnie intryguje nas tajemniczymi wydarzeniami, które nawiedzają rodzinę Stevena. Innymi słowy, jedna wielka zagadka. Niemniej jednak trzeba przyznać, że reżyser bardzo zgrabnie potrafi nas zaintrygować wydarzeniami ekranowymi. Prawdę mówiąc, to jest zdolny do przysłowiowego zmuszenia nas do oglądania jego obrazu, albowiem całość jest tak zaskakująco nieoczywista i tak niesamowicie pochłaniająca, że wręcz nie sposób ruszyć się z kinowego fotela. Lanthimos szokuje, wyzywa i doprowadza relacje między bohaterami do granic możliwości. Bada ich zachowania oraz sprawdza, jak radzą sobie z tragedią i do czego są w stanie się posunąć, by ocalić rodzinę. Oczywiście wszystko to rozgrywa się w niezwykle tajemniczej aurze, która jest nam poniekąd dobrze znana z "Lobstera". Tak samo, jak ten niesłychanie duszny i przytłaczający klimat. Czuć go nieprzerwanie od samego początku. Z tym wyjątkiem, że na wstępie żaden z bohaterów jeszcze nie wie, co ta duszna atmosfera oznacza. Dopiero z czasem udaje im się pojąć, co zwiastowała. Jednakże koniec końców nawet ta wiedza nie pomogłaby im zapobiec żadnemu z wydarzeń. Są w potrzasku. Starają się dociec czemu jak, dlaczego, wszędzie i każdym dostępnym sposobem. Niestety nie dostrzegają problemu w samych sobie do czasu, aż może być już za późno. To enigmatyczne gdybanie okazuje się niesamowicie intrygujące i wciągające. Reżyser nas kusi i podpuszcza, ale nie gwarantuje żadnych konkretów. Wpuszcza w manowce, a jednocześnie gdzieniegdzie stara się szepnąć kilka nowych informacji. Większość jednak woli zachować dla siebie, aniżeli nam zdradzić. Wszystko to jeszcze bardziej nakręca tę machinę tajemniczości, która ku naszemu zdziwieniu nie wybucha, jak by to miało miejsce w greckiej tragedii. Wydarzenia nieubłaganie zmierzają do zaskakującego punktu kulminacyjnego, jednakże, zamiast eksplodować, zwyczajnie tracą na wartości. Tak jakby nagle uszło z nich całe powietrze. Tajemnica gdzieś tam się rozmywa i zamiast ciekawić, zaczyna nas coraz bardziej denerwować i nużyć. Co prawda Lanthimosa nie staje się tak sugestywny i bezpośredni jak Arronofsky w "matce!" to niestety też ma tendencję do zbytniego przesadzania. Jego powściągliwość może nam niekiedy aż za bardzo wadzić, albowiem obraz po pewnym czasie zaczyna cierpieć na monotonność. Całe to budowanie tajemnicy w pewnym momencie po nas nagle spływa, albowiem reżyser traci tę zdolność ponownego zaciekawienia nas tematem. Zdecydowanie lepiej byłoby nieco skrócić obraz, a w szczególności zakończenie, które aż nazbyt jest przeciągnięte. Zaprzepaszcza to, co udało mu się wcześniej tak rewelacyjnie wykreować. Jest płaskie i niesłychanie sflaczałe. Dopiero sam finał przybiera nico na zadziorności, dzięki czemu potrafi nas wyrwać z letargu. "Lobster" nie miał tego problemu, albowiem historia sama z siebie miała pazur i pewnego rodzaju nieracjonalność. Sprzedała się jednak dzięki temu, że została solidnie poprowadzona. Tutaj niestety od pewnego momentu narracja kuleje, co przekłada się na nasze zaangażowanie w opowieść. Jest dobrze, ale szkoda, że nie lepiej.

Aktorstwo w filmie Lanthimosa wypada na bardzo dobrym poziomie. Zresztą tutaj nie ma się co dziwić. Reżyser świetnie radzi sobie z poprowadzeniem swoich bohaterów oraz przedstawieniem ich nietuzinkowych charakterów. Jednakże tym razem nie są to bohaterowie, których od razu polubimy, tak jak to miało miejsce w "Lobsterze". Tym razem jest inaczej. Sterylność świata, w jakim żyją oraz przesadne tłumienie emocji okazuje się dla nas zbyt trudne do przekroczenia. Nasi bohaterowie, choć nas ciekawią, to jednak nie wzbudzają w nas większych emocji. Ich poczynaniom przyglądamy się jakby z boku. Nie jesteśmy z nimi w bezpośredniej więzi. Tak jakby przed nami stała niewidzialna bariera niepozwalająca nam ich polubić. Ich sztywność oraz nienaturalność zaskakuje na początku, tak samo, jak i na samym końcu. Nie jestem pewien czy to był celowy zabieg, czy też efekt przypadku, albowiem greckie tragedie mają na ogół działać na odwrót. Pozwalając nam utożsamić się z bohaterem i doznać z nim jego tragedii. W tym przypadku jesteśmy jedynie trzeciorzędnymi widzami, którzy historię rodziny Stevena, na przemian przegryzają popcornem i popijają Colą. Na wstępie za nimi nie przepadamy, ale pod sam koniec również nie jesteśmy specjalnie przekonani, że ich polubiliśmy. Brakuje również tych emocji, które gdzieś tam orbitują, ale nigdy w pełni nie dotykają naszych postaci. Na nasze odczucia wpływa również bardzo teatralne aktorstwo, które jeszcze bardziej oddala postacie od nas samych. Takim oto sposobem w obsadzie znalazł się świetny Colin Farrel oraz rewelacyjna Nicole Kidman. Równie wyśmienicie wypadają Raffey Cassidy oraz Sunny Suljic jako dzieci filmowej pary. Niezaprzeczalnie jednak cały ekran kradnie dla siebie Barry Keoghan, który swoją twarzą, postawą oraz zachowaniem nieprzerwanie intryguje, szokuje i zadziwia, przez co staje się epicentrum całego zamieszania.

Od strony technicznej obraz również powala. Te piękne szerokie i prześwietlone bielą kadry, pełne napięcia i grozy utwory muzyczne, rewelacyjna scenografia z pogranicza rzeczywistości i surrealizmu oraz ten ciężki i przytłaczający klimat, który w pewnym momencie nie pozwala wręcz zaczerpnąć oddechu.

Ta sterylność, nienaganność i perfekcja obrazu odzwierciedla poprzednie życie rodziny Murphy. Staje się również kontrastem, gdy wydarzenia przybierają dziwne obroty. Jest pewnego rodzaju przypomnieniem, że co innego tak naprawdę gwarantuje dobrobyt, bo kiedy popełnimy błąd, przyjdzie nam za niego srogo zapłacić. Wtedy wszystko inne traci znaczenie. "Zabicie świętego jelenia" to bardzo ciekawy eksperyment, który nas pochłania i elektryzuje od samego początku. Niestety z czasem gubi pazur i staje się monotonny, co okazuje być bardzo przytłaczające. Na szczęście finał ratuje końcową cześć produkcji. Jest to jednak film, który potrafi wywołać mieszane uczucia i zdecydowanie nie jest dla każdego. Ten sam przypadek co "matka!". Musisz się przekonać czy obraz jest dla ciebie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

W spokojnym, nadmorskim miasteczku Monterey w stanie Kalifornia nic nie jest takie, jakim się wydaje. Kochające matki, osiągający sukcesy mężowie, urocze dzieci, piękne domy. Za ich pozornie perfekcyjnym życiem kryje się jednak sieć kłamstw. Pewnego dnia w miasteczku pojawia się samotna matka Jane i jej syn Ziggy. Wieloletnie przyjaciółki Madeline i Celeste biorą ją pod swoje skrzydła, co nie pozostaje bez znaczenia dla relacji z Renatą. Przykry incydent w szkole wyznacza nowe linie podziału. A gdy w miasteczku dochodzi do zbrodni, która zaburza idealne życie mieszkańców, pojawia się podejrzenie, że mogło mieć to coś wspólnego z napięciami, które pojawiły się pomiędzy matkami dzieci z lokalnej szkoły.

oryginalny tytuł: Big Little Lies
twórca: David E. kelley
na podstawie: powieści Liane Moriarty
gatunek: Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 7
sezonów: 1 
zdjęcia: Yves Bélanger
produkcja: FX
ocena: 8,5/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)








Trudy codzienności

Życie nie jest łatwe. Choć fraza ta jest niesłychanie banalna, to jednak nie da się zaprzeczyć, że nie jest prawdziwa. Na naszej drodze nieustannie pojawiają się rozmaite przeszkody, a naszym niewzruszonym zadaniem jest je bez przerwy pokonywać. Jedne z nich mogą być większe, a inne zaś mniejsze. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że los w tej sprawie jest nad wyraz sprawiedliwy. Mówi się, że nie można mieć wszystkiego. To prawda i właśnie los za to odpowiada. Sprawia, że zawsze coś stanie na naszej drodze bez względu na to kim jesteśmy i co robimy. Można by powiedzieć, że się na nas uwziął, ale prawda jest taka, że wystawia on nas na próbę. I to od nas zależy jaką drogę wybierzemy. Nie łatwo podejmować trudne decyzje. Jednakże to te zasadniczo najbanalniejsze okazują się być dla nas kluczowe. Przekonają się o tym bohaterki miniserii HBO pt: "Wielkie kłamstewka".

Jak już wcześniej napisałem los nikogo nie oszczędza. Każdy z nas dostaje od niego tyle samo. Problem w tym, że nie każdy z nas jest w stanie dobrze wykorzystać każdą swoją szansę. Jane to samotna matka, która postanawia zacząć życie od nowa. Przeprowadza się do sielankowego, nadmorskiego miasteczka i próbuje poukładać sobie wszystko na nowo. Bardzo szybko poznaje Madeline i Celeste, z którymi zawiera bliską przyjaźń. Niestety już pierwszy dzień w nowym środowisku przysparza jej problemy. Jej syn ma kłopoty w szkole co odbija się na zachowaniu Jane. Z kolei jej nowe znajome zmagają się z innymi problemami, które nieustannie je dręczą. Każda z nich ma swoje własne tajemnice i każda z nich jest wewnątrz drapieżną wojowniczką. Sprawy się komplikują gdy na horyzoncie pojawia się trup, który najprawdopodobniej jest pozostałością napiętej atmosfery, która istniała pomiędzy matkami dzieci. Ale jak do tego doszło i kto zginął? Wyjściowy pomysł produkcji prezentuje się bardzo intrygująco. Mamy nieznane miasteczko, nawiedzone matki perfekcjonistki oraz trupa, który skutecznie podgrzewa atmosferę. Jednakże nic nie jest takie na jakie się wydaje. Role w serialu potrafią się drastycznie odwrócić, a forma potrafi przybrać zaskakująco intrygującą konstrukcję. Zacznijmy jednak od początku czyli premierowego odcinka. To właśnie w nim wszystko się zaczyna. Mamy tajemnicze morderstwo i trzy główne bohaterki, które w jakiś sposób są z nim połączone. Odcinek bardzo zgrabnie wprowadza nas do świata naszych postaci dzięki czemu całość prezentuje się zaskakująco lekko i płynnie. Choć to dopiero początek naszej przygody to nie da się zaprzeczyć, że jest on niesamowicie wciągający. Dodatkowo zaskakująca jest też forma odcinka, który zbudowany jest z licznych retrospekcji. Dodaje mu to dużo uroku i tajemniczości przez co całość wypada jeszcze ciekawiej. Jak się później okazuje nie tylko początek jest taki fascynujący. Fabuła serialu w dużej mierze bazuje na tajemnicy. Jednakże nie myślcie, że jest to wyłącznie tajemnicza osobowość zmarłej osoby. Produkcja skrywa w sobie dużo więcej zagadkowych wątków, które tak samo jak morderstwo są dla nas jedną wielką niewiadomą. Choć niektóre z nich da się przewidzieć, to jednak zdecydowana większość potrafi być dla nas sporym zaskoczeniem, które niejednokrotnie zmieni bieg wydarzeń. Twórcy nie boją się nami odrobinę wstrząsnąć dzięki czemu udaje im się zbudować jeszcze większe napięcie wokół głównych bohaterów. Natomiast solidnie poprowadzona dramaturgia dostarcza nam pełnych emocji zdarzeń ekranowych. Akcja produkcji jest bardzo płynna i niesamowicie spójna. Wszystko w serii ma swoje odpowiednie miejsce i jest dokładnie omówione czy to wcześniej czy później. Atmosfera jest systematycznie podgrzewana i kotłuje się nad miasteczkiem naszych postaci. Ewidentnie widać, że im bliżej finału tym nastroje w naszej małej i spokojnej mieścinie stają się coraz bardziej napięte i wystarczy jedynie pojedyncza iskra, aby wszystko poszło z dymem. Fabuła obrazu jest bardzo intrygująca, niesamowicie wciągająca oraz zaskakująco ujmująca. Wydarzenia ekranowe są świetnie rozegrane przez co w życiu naszych bohaterów da się dostrzec autentyczność, która poparta jest ich stosunkowo normalnym życiem. Jednakże jak już wcześniej wspomniałem należy pamiętać, że nic nie jest takie na jakie się wydaje. Reguła ta tyczy się całej miniserii, albowiem na bardzo wielu płaszczyznach historia ta potrafi nas zaskoczyć. Z początku ukazuje nam klarowny obraz miasteczkowej społeczności, który choć jest nieco stereotypowy, to i tak wygląda na całkiem wiarygodny. Kiedy jednak odrobinę bliżej przyjrzymy się szczegółom bardzo szybko przekonamy się, że jest całkiem na odwrót. Twórcom rewelacyjnie udało się odwrócić role w serialu, które teoretycznie zapowiadały się przewidywalne i stereotypowe zagrania. Jednakże udało im się tego uniknąć dzięki czemu ta zamiana niesie ze sobą nie tylko mocny zwrot akcji, ale jest również pewnego rodzaju przesłaniem, aby nigdy nie wierzyć pierwszemu wrażeniu. Taka taktyka może okazać się bardzo myląca i niewyobrażalnie krzywdząca. Co ciekawe motyw ten zastosowano w serialu w aż kilku wątkach, a więc jego wydźwięk dla twórców jest szalenie ważny. Dużą rolę przyłożono również do formy serialu, która już od początku potrafi nas niesamowicie wciągnąć w wir zdarzeń. Cała produkcja została skonstruowana na bazie retrospekcji. Rzeczywista akcja obrazu ma miejsce po morderstwie i dzieje się na posterunku policji gdzie przesłuchiwani są obywatele miasteczka w sprawie niedawnego zajścia. Podczas tych rozmów twórcy nieustannie przenoszą nas w czasie do wydarzeń poprzedzających morderstwo i od pierwszego epizodu sukcesywnie zbliżają się do momentu kulminacyjnego. Stosując taki zabieg sprawiają, że całość jest jeszcze bardziej tajemnicza i nieoczywista. Pozwala im to również budować rewelacyjne napięcie między poszczególnymi scenami oraz odpowiednią dramaturgię podkreślającą wagę całego zajścia. Nie udało by się to jednak gdyby nie dopracowany na ostatni guzik scenariusz, który w bardzo szczegółowy sposób precyzuje każde zajście. Dzięki temu seria sprawia wrażenie kompletnej i rewelacyjnie rozplanowanej intrygi od samego początku aż do końca.

Od strony aktorskiej serial to istna bomba. Twórcom udało się zebrać niebywale gwiazdorską obsadę, która oprócz gorących nazwisk dostarczyła nam masy niesamowitych wrażeń. Przede wszystkim bohaterki serialu to fenomenalnie nakreślone oraz bajecznie odegrane postaci, które już od pierwszych scen pokazują nam 100% swoich możliwości. Oglądanie ich na ekranie to po prostu czysta przyjemność. A im więcej mają do powiedzenia tym lepiej, albowiem każda z naszych bohaterek jest wara uwagi. Niesamowicie intrygujące się również ich rozmaite perypetie, które wbrew pozorom okazują się posiadać wartość znacznie innego kalibru niż początkowo moglibyśmy przypuszczać. Warto również zaznaczyć, że nasze postaci to bardzo silne i odważne sylwetki, które nie boją się zawalczyć o swoje. Potrafią się nieźle posprzeczać, ale kiedy przyjdzie co do czego są w stanie wszystko przebaczyć i wyciągnąć pomocną dłoń. To bardzo intrygujące i tajemnicze sylwetki, które skrywają wiele sekretów przez co nie zawsze łatwo je odczytać. Takim oto sposobem mamy genialną Nicole Kidman jako Celeste Wright, wyborną Reese Witherspoon jako Madeline Mackenzie i fantastyczną Laurę Dern jako Renatę Klein. To trio dosłownie za każdym razem gdy się pojawi na ekranie kradnie całe show dla siebie. Są to niesamowicie wyraziste bohaterki, które szalenie przyjemnie się ogląda. Shailene Woodley jako Jane Chapman zdecydowanie odstaje poziomem od tego trio, ale koniec końców nie prezentuje się najgorzej. Zaskakująco dobrze prezentuje się również Zoë Kravitz jako Bonnie Carlson. Męska część obsady również nie zawodzi z wyśmienitym Alexandrem Skarsgårdem na czele. Oprócz niego mamy jeszcze Jamesa Tuppera, Adama Scotta i Jeffrey Nordlinga. Nie należy oczywiście zapomnieć o młodocianych aktorach, którzy świetnie wypadają na ekranie jako dzieci głównych bohaterek.

Wykończenie również nie zawodzi. Mamy świetne zdjęcie, efekty specjalne oraz rewelacyjnie dopasowane utwory muzyczne. Odpowiadają one za wyjątkowy klimat serialu, który nie posiada własnej ścieżki dźwiękowej. Oprócz tego należy również pochwalić kostiumy i lokacje w jakich kręcono obraz.

Los bywa przewrotny i serial w bardzo dosadny sposób o tym mówi. Na przykładzie serialowych bohaterek udowadnia nam, że nawet mając wszystko może nam czegoś brakować i możemy znaleźć masę rzeczy, których nie da się załatwić obfitym plikiem banknotów. Jednakże zmieniając podejście może się okazać, że problem bezpowrotnie zniknie. Właśnie dlatego nigdy nie należy ufać "pierwszemu wrażeniu" albowiem można się na tym nieźle przejechać. Sam serial natomiast jest rewelacyjnie opowiedzianą historią, która w zaskakujący sposób ukazuje nam losy czterech niezwykle rozdartych wewnętrznie bohaterek. Całość jest świetnie napisana i przedstawiona z odpowiednią dozą napięcia i dramaturgii. Aktorstwo jest iście wyborne, a porządne wykończenie serii jest niczym wisienka na torcie. A więc jeśli szukacie solidnej dawki emocji, świetnej opowieści oraz wyśmienitego aktorstwa to w ciemno polecam tę miniserię od HBO. Nie zawiedziecie się.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Film został zainspirowany prawdziwą historią o nadzwyczajnej odwadze i wielkiej sile miłości. Pięcioletni chłopiec gubi się na ulicach Kalkuty, tysiące kilometrów od domu. Napotkanym ludziom nie jest w stanie powiedzieć o sobie wiele. Nie zna nazwiska ani adresu rodziny. Zdany wyłącznie na siebie, musi stawić czoła zagrożeniom czekającym na ulicach wielomilionowego miasta. W najmniej oczekiwanym momencie jego los odmienia para Australijczyków. 25 lat później, już jako mężczyzna, wyrusza na poszukiwanie utraconego domu i rodziny.

gatunek: Dramat
produkcja: USA, Australia, Wielka Brytania
reżyser: Garth Davis
scenariusz: Luke Davies
czas: 2 godz. 9 min.
muzyka: Dustin O'Halloran, Volker Bertelmann
zdjęcia: Greig Frases
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 5,0/10






 
Zacznij (nudne) Poszukiwanie

Wszyscy dobrze wiemy, że życie pisze najlepsze scenariusze. Zarówno te przepełnione niezliczoną ilością ciekawych i niezwykłych zdarzeń jak i te spokojne, wypełnione miłością, ale także smutkiem czy też tęsknotą za czymś co wydaje się niemalże nieosiągalne. Wtedy dociera do nas zarówno sens życia jak i jego niezwykłość. Pod wieloma względami historia każdego z nas już jest niesamowita. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy tak właśnie jest. A filmowcy wręcz uwielbiają sięgać po opowieści z życia wzięte jak na przykład omawiany dzisiaj "Lion. Droga do domu".

Saroo to chłopiec, który mieszka z rodziną w Indiach. Ma kochającą mamę, brata oraz siostrę. Niestety pewnego dnia gubi się na ulicach Kalkuty i znajduje się tysiące kilometrów od domu. Udaje mu się jednak przetrwać dzięki rodzinie z Australii, która postanowiła go adoptować. Wiele lat później Saroo jako dorosły mężczyzna postanawia znaleźć swój prawdziwy dom. Czy uda mu się odnaleźć swoje korzenie? Film w reżyserii Gartha Davisa na pierwszy rzut oka bardzo przypomina oscarowy film Dannyego Boylea pt: "Slumdog. Milioner z ulicy". Porównań nie sposób uniknąć, albowiem oglądając "Liona" cały czas mamy w pamięci bardzo podobne kadry oraz klimat z produkcji Boylea. Jednakże jak zapewnia nas dystrybutor ta historia zdarzyła się naprawdę, a więc zapominamy na chwilę o "Slumdogu". Produkcja rozpoczyna się od przedstawienia nam głównego bohatera filmu czyli Saroo, który cieszy się szczęśliwym życiem z rodziną. Twórcy bardzo dokładnie starają się nakreślić więź łączącą naszego bohatera z jego rodzeństwem oraz matką, aby pokazać, że jego strata musiała być dla nich czymś naprawdę bolesnym. Twórcy ukazują nam to wszystko bardzo spokojnie i bez pośpiechu co daje nam możliwość dokładnego zapoznania się z każdym z nich. Niestety to nie koniec wstępu, który okazuje się zaskakująco długi. Moglibyśmy przypuszczać, że kiedy fabuła obrazu dojdzie do kluczowego momentu, w którym nasz bohater niechcący zgubi się to akcja produkcji zdecydowanie przyśpieszy. Niestety ku naszemu zdziwieniu tak się nie dzieje. A cała opowieść zamiast przenieść się w czasie jak to z reguły ma miejsce idzie dalej swoja powolną ścieżką. Reżyser ukazuje nam wtedy co się działo z Saroo
zanim został adoptowany. Co robił, gdzie był oraz na jakich ludzi trafił przez ten krótki okres w swoim życiu. Oczywiście nie miał bym do tego fragmentu filmu żadnych uwag gdyby nie fakt, że jest on strasznie nudny. Niestety, ale fabuła do momentu, w który Saroo znalazł się w Arustralii jest bardzo nieatrakcyjna, mało intrygująca oraz rozciągnięta do granic możliwości. Podczas jej oglądania wydarzenia ekranowe mijają nam strasznie obojętnie, a my zapewniamy sobie rozrywkę jedynie na przemian ziewaniem oraz wierceniem się na kinowym fotelu. Ewidentnie widać, że twórcy nie mieli pomysłu jak ugryźć ten fragment w przystępny sposób, albowiem jest strasznie ciężki i bez polotu. A dotrwanie do dalszej części jest nie tyle co trudne, ale wiąże się raczej z pewnego rodzaju wyczynem. Na szczęście kiedy przebrniemy przez zdecydowanie za długi wstęp opowieść ma się już znacznie lepiej. Przede wszystkim akcja produkcji zdecydowanie przyśpiesza, albowiem ukazuje nam wydarzenia 25 lat po adopcji. Wszystko wydaje się nagle świeże, intrygujące i bardzo pochłaniające. Niestety później znowu dzieje się coś niedobrego. Fabuła zaczyna być coraz bardziej chaotyczna, a twórcy po raz kolejny starają się sztucznie wydłużyć czas ekranowy. Następnie opowieść zalicza parę kolejnych przeskoków w czasie, które przenoszą nas o kilka kolejnych lat do przodu. Zabieg ten niestety wprowadza do historii jeszcze więcej zamieszania niż do tej pory było co zdecydowanie wpływa na jej niekorzyść. Dodatkowo poszukiwania naszego bohatera są słabo umotywowane, a jego zachowanie jest zbyt karykaturalne i niezrozumiałe. Cały ten film jest zrobiony zbyt szablonowo oraz strasznie sztywno. Brak mu lekkości, polotu oraz ciekawej fabuły, która mógłby nas zaintrygować. To przecież jest prawdziwa historia. Całkiem ciekawa zresztą. Niestety jak widać nawet z niebanalnego życiorysu da się zrobić strasznie banalny film. Albowiem "Lion. Droga do domu" tak naprawdę ma problem z ukazaniem nam swojej treści w łatwy i przystępny sposób. Normalnie powinniśmy umierać z ciekawości czy nasza postać w końcu odnajdzie dom, a tak naprawdę umieramy z nudów gdyż poszukiwania naszego bohatera są tak puste i miało przekonujące, że aż trudno w to uwierzyć. Brakuje również odpowiedniego napięcia i dramaturgii, które mogłyby zaprowadzić opowieść do szczęśliwego końca.  Jednakże najgorsze w tym wszystkim jest to, że wina leży po obu stronach. Zarówno reżysera jak i scenarzysty, którzy ewidentnie posiadali inne wizje na przedstawienie tej historii. Albowiem zarówno razi nas niekonsekwencja oraz brak zdecydowania reżysera, a także poważne dziury jak i przestoje w fabule za które można winić scenarzystę. A wystarczyłoby większość z tych wydarzeń skondensować i przedstawić w formie retrospekcji, które w produkcji zaskakująco dobrze funkcjonują.

Obsada aktorska filmu to kolejny element, w którym nie trudno uniknąć porównań do "Slumdoga". W końcu głównego bohatera w obu produkcjach gra Dev Patel. Jednakże różnica pomiędzy nimi jest taka, że w obrazie Boylea aktor wypada zdecydowanie lepiej niż w recenzowanym dzisiaj "Lionie". Problem ten wynika przede wszystkim ze scenariusza, który niezbyt dokładnie nakreśla naszą postać. Mam wrażenie jakby jej opis sprowadzał się zaledwie do kilku sentencji i adnotacji: "Graj jak w Slumdogu".  Trzeba przyznać, że aktor się bardzo stara i idzie mu to całkiem nieźle, ale szału nie ma. Zdecydowanie lepiej radzi sobie Sunny Pawar jako młody Saroo, który rewelacyjnie prezentuje się we fragmentach dotyczących młodości naszego bohatera. Jest bardzo przekonujący oraz prawdziwy dzięki czemu bez problemu polubimy graną przez niego postać. Drugi plan z kolei należy do rewelacyjnej Nicole Kidman, która choć nie pojawia się w produkcji zbyt często, to jednak zdecydowanie zasługuje na miano najlepszej aktorki w produkcji. Natomiast Rooney Mara niby w filmie jest, ale tak naprawdę jej nie ma. Jej bohaterka jest tak niewyraźna i bez charakteru, że właściwie mogłoby jej w obrazie w ogóle nie być. Co gorsze nawet nie widać żeby aktorka próbowała cokolwiek z tym zrobić. Po prostu gra na autopilocie prezentując nam sprawdzone miny bez większego przekonania. Wygląda na to, że to już będzie u niej taki standard. Przeplatanie rewelacyjnych kreacji z tymi nie nadającymi się do niczego. Co zrobić... Na ekranie pojawiają się jeszcze David Wenham, Abhishek Bharate, Divian Ladwa oraz Priyanka Bose.

Strona techniczna produkcji jest jedną z jej najlepszych rzeczy. Głównie za sprawą przepięknych zdjęć Greiga Fasera, który potrafi uchwycić piękno chwili i zachwycić nas niesamowitymi widokami krajobrazów, ale również ciekawym ukazaniem codziennego życia. Dużą rolę w obrazie odgrywa również muzyka Dustina O'Hallorana oraz Volkera Bertelmanna, która urzeka nas stonowanymi dźwiękami fortepianu oraz skrzypiec. Bardzo dobrze prezentuje się również scenografia, kostiumy oraz charakteryzacja.

"Slumdog. Milioner z ulicy był piękną fikcją. Tę historię napisało życie." - przekonuje dystrybutor. Niestety czasami fikcja jest lepsza od prawdziwej, ale bardzo nudnej historii. To właśnie spotkało film "Lion. Droga do domu", który nie potrafi opowiedzieć nam pięknej i przejmującej opowieści o odnajdywaniu swoich korzeni, a co za tym idzie samego siebie. Nie potrafi pokazać nam prawdziwych emocji oraz przekonujących zdarzeń, albowiem jest zbyt sztywny i niedopracowany. Finał produkcji tak samo jak cały obraz nie jest w stanie sprostać naszym oczekiwaniom, ale jest na tyle wzruszający, że można się przy nim popłakać. Niemniej jednak film Garta Davisa to bardzo przeciętne dzieło, które się źle ogląda.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.