Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Johnny Depp. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Johnny Depp. Pokaż wszystkie posty
W tytułowym pociągu spotyka się kilkanaście osób, przedstawicieli różnych kultur, zawodów, grup wiekowych, klas społecznych, światopoglądów. Wśród nich słynny Belg Hercules Poirot, prawdopodobnie najlepszy detektyw świata. Wszystko wydaje się toczyć normalnym rytmem, również rozmowy pomiędzy współpasażerami o wszystkim i o niczym, żeby tylko podtrzymać iluzoryczne konwenanse. Pewnej nocy dochodzi jednak do brutalnego morderstwa i to właśnie na detektywie spocznie odnalezienie sprawcy. Problem w tym, że popełnić zbrodnię mógł dosłownie każdy z jadących. Sytuację pogarsza fakt, że wytrąceni z równowagi pasażerowie zaczynają się powoli rzucać sobie do gardeł.

gatunek: Kryminał
produkcja: USA, Malta
reżyseria: Kenneth Branagh
scenariusz: Michael green
czas: 1 godz. 54 min.
muzyka: Patrick Doyle
zdjęcia: Haris Zambarloukos
rok produkcji: 2017
budżet: 55 milionów $

ocena: 6,6/10












Pociąg na rozdrożu


Agahta Christie nie od dziś nazywana jest królową kryminałów. Tytuł ten zawdzięcza nie tylko pokaźnej ilości powieści w swoim dorobku, ale także niesamowitej wartości intelektualnej każdej z nich. Zapewne kojarzycie autorkę z Panną Marple oraz Herculesem Poirot, których to przygody możemy poznać na kartach wielu powieści. Jej kryminały są również często przenoszone na ekran. W tym roku Kenneth Branagh postanowił po raz kolejny zekranizować najsłynniejszą i najbardziej zakręconą powieść autorki, którą zna ze słyszenia praktycznie każdy. Mowa o "Morderstwie w Orient Expressie".

Hercules Poirot bez trudu rozwiązuje palący kryzys w Jerozolimie. Teraz czeka go wymarzony urlop. Niestety ten kończy się, zanim na dobre się jeszcze zaczął. Okazuje się, że detektyw jest potrzebny w pilnej sprawie w Wielkiej Brytanii. Musi się dostać do Londynu najszybciej jak to możliwe. Najszybciej będzie pociągiem, który wyrusza ze Stambułu. Dzięki znajomości z kierownikiem pociągu Poirotowi udaje się dostać miejsce w zatłoczonym pociągu. Niestety podróż wkrótce okaże się katorgą, gdy pociąg wpadnie w trasie na zaspę śnieżną oraz jeden z pasażerów zostanie zamordowany. Detektyw rozpoczyna śledztwo, jednakże nie wie, że ta historia będzie mieć niesłychanie pogmatwane korzenie. Każdy, kto czytał "Morderstwo..." zna jego niebywale poplątane rozwiązanie. Osoby te zapewne znają również poprzednie ekranizacje tej bestsellerowej powieści. Pozostaje więc zadać pytanie, czy jest sens robić kolejną adaptację tej samej książki? Niestety Orient Express A.D. 2017 nie udziela nam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, albowiem nie wszystko w nim się udało. Zaczynając jednak od samego początku, muszę pochwalić twórców za to, że w bardzo szybki i zgrabny sposób byli w stanie z impetem wprowadzić nas w tę opowieść. Albowiem we wstępie ukazują nam, jak światowej sławy detektyw poradził sobie z rozwiązaniem kryzysu w Jerozolimie. Jest wartko, gładko oraz ciekawie. Twórcy w wyśmienity sposób pokazują nam, jak Poirot zwykle rozwiązuje zagadki oraz jaka to dla niego dziecinnie prosta zabawa. Tak właściwie sam wstęp jest poświęcony samemu Poirot, którego postać postanowiono stworzyć na nowo na potrzeby tej ekranizacji. Muszę przyznać, że wyszło im to naprawdę nieźle. Omówmy najpierw jednak samą fabułę. Ta w dużej mierze bazuje na pierwowzorze, ale nie ogranicza się wyłącznie do niego. Mamy wspomniany już przeze mnie świetnie dopisany początek oraz kilka późniejszych zdarzeń. Jednakże w gruncie rzeczy nie stara się być na tym polu przesadnie oryginalna. I tutaj mamy już pierwszy problem, albowiem mając tak wyświechtaną przez kino opowieść ciężko zaskoczyć widzów tym samym kolejny raz z rzędu. Dlatego Branagh stara się jak może, aby uczynić z filmu produkt wyjątkowy. Nie przenosi jednak akcji do czasów teraźniejszych ani nie czyni Poirota bohaterką kobiecą. Takich dużych zmian nie oczekujcie. Ogranicza się on jedynie do niewielkich, czasami wręcz kosmetycznych zmian, które na dłuższą metę mają zagwarantować różnice. I rzeczywiście tak się staje. Sama fabuła oraz jej wydźwięk pozostaje niezmieniona. Poza drobnym wyjątkiem, albowiem książkę napisano po brytyjsku, a film jest zrobiony po hollywoodzku. Warto na to zwrócić uwagę, albowiem w filmie wszystko jest po prostu większe, szersze i bardziej widowiskowe. Ta zmiana klimatu ma w sobie dużo uroku, niestety ciągnie za sobą również kilka uproszczeń oraz dobrze znanych nam klisz. I tu pojawia się ciekawa dygresja na temat stylu produkcji, który nieustannie waha się pomiędzy widowiskowością Hollywood a brytyjską teatralnością dostrzegalną w aktorstwie czy też wewnętrznych ujęciach. Twórcy starają się dać nam produkt zawieszony gdzieś pośrodku, aczkolwiek nie zawsze im się to udaje. Koniec końców muszę przyznać, że film wyszedł im raczej w stylu amerykańskim. Czy jest to zaleta, czy też wada oceńcie sami. Historia ekranowa potrafi nas pochłonąć i zaangażować, dzięki czemu jest bardzo lekka i przyjemna w odbiorze. Ponadto pozwala nam samym wcielić się w detektywa i poszukać mordercy wśród pasażerów pociągu. Niestety opowieść polega w kilku niesłychanie kluczowych aspektach. Przede wszystkim akcja obrazu praktycznie od samego początku pędzi niczym na złamanie karku. Rzadko stara się złapać oddech, a zbyt często dostaje zadyszki. Przez tę prędkość za opowieścią nie nadąża napakowany w informacje scenariusz, który rzuca błyskotliwościami na prawo i lewo bez większego namysłu. Żeby wyłapać wszystkie poszlaki i jeszcze zdołać je dokładnie przetworzyć trzeba się nieźle wysilić. Sam Poirot w tym filmie zdaje się pracować niczym najszybszy komputer świata. Narzuca tempo, któremu później sam nie jest w stanie dotrzymać kroku. Wszystko po prostu pokazano za szybko i niekiedy zbyt chaotycznie, przez co ginie ta radość z odkrycia mordercy oraz znaczna część tej niezwykłej tajemnicy. Poważniejszym błędem jest jednak to, jak stworzono retrospekcje do innej sprawy detektywistycznej, która jest kluczowa do odgadnięcia idei kryjącej się za tym morderstwem. Sceny te potraktowano nieco po macoszemu i zdecydowanie zbyt pośpiesznie przedstawiono najważniejsze jej informacje. W późniejszym czasie wychodzą z tego powodu problemy, albowiem coś może nam się wydać niejasne bądź też zagmatwane. Niestety, ale od strony narracyjnej film nie zawsze daje sobie radę. Jednakże mimo tego ta opowieść po prostu płynie i to w dużej mierze ją ratuje.

Aktorsko film nie ma sobie równych, albowiem twórcom udało się zgromadzić przed kamerą same gwiazdy. Nie każdy film może poszczycić się tak doborową obsadą. Szkoda tylko, że w większości są to tylko znajome twarze. Nie grają w filmie ani za dużo, ani też zbyt intensywnie. Nie zniżają się co prawda do pewnego poziomu, co nie znaczy, że są w stanie nas czymś zachwycić. Zresztą w większości przypadków scenariusz nie daje im takiej możliwości. Jedynie niektóre postacie wybijają się ponad przeciętność. Pierwszym takim smaczkiem jest Daisy Ridley jako Mary Debenham, która naprawdę świetnie oddaje emocje oraz naturę swojej postaci. Pokazuje także, że rola Rey z "Przebudzenia mocy" to nie jest jej jedyne oblicze. Zaskakująco wyrazisty jest również Johnny Depp, którego, choć w filmie jest mało, to jednak zdecydowanie zapada w pamięć. Świetnie prezentuje się również: Michelle Pfeiffer, Josh Gad (uznanie zdobywa głównie dzięki konkretnej scenie) oraz Tom Bateman ("Demony DaVinci"), który zyskuje praktycznie tyle czasu ekranowego co sam Poirot. Reszta, czyli: Judi Dench, Penelope Cruz, Derek Jacobi, Leslie Odom Jr., Olivia Colman, Miranda Raison, Manuel Garcia-Rulfo i Willem Dafoe po prostu w produkcji są. Na sam koniec wisienka na torcie, czyli Kenneth Branagh jako Hercules Poirot i jego wąsy. Nie da się ich pominąć, albowiem są tak nienaturalnie ułożone, że aż przeczy to grawitacji. Niemniej jednak da się do nich przyzwyczaić i z czasem mogą się nawet zacząć podobać. Sam Poirot natomiast oprócz bycia genialnym detektywem ma w sobie również wielkie pokłady komizmu, które często w filmie ujawnia. Jego osoba potrafi nas urzec i zaintrygować pomimo tego, że ma tragiczny akcent. Spodobało mi się również jak twórcy podeszli do jego przeszłości oraz jak dopasowali postać do przedstawianych zdarzeń. Pokazali, że nawet najsłynniejszy detektyw na świecie może mieć problem z rozwiązaniem tak skomplikowanej sprawy, dzięki czemu wzbudza to w nim pokorę, a także jeszcze bardziej motywuje. Sama produkcja wiele zawdzięcza tej postaci. Jego stylem bycia oraz charyzmą. To twórcom naprawdę się rewelacyjnie udało.

Strona techniczna również zachwyca. Przede wszystkim są to szerokie i niesamowicie widowiskowe kadry, ujmująca i intrygująca muzyka, dobre efekty specjalne (aczkolwiek można by je ograniczyć, bo pod koniec jesteśmy nimi przesyceni) oraz rewelacyjna scenografia. Na naszą uwagę zasługują również kostiumy, mroźny i tajemniczy klimat oraz wartki i pomysłowy montaż. Nie obędzie się też bez odrobiny napięcia i dramaturgii, ale tak jak pisałem, przez pędzącą akcję często się zatracają.

Ciężko stwierdzić czy "Morderstwo w orient Expressie" z 2017 roku było filmem potrzebnym, czy też nie. Albowiem ma w sobie zarówno wiele zalet, tak samo, jak i wad. Opowieść stoi w artystycznym rozkroku, aktorstwo zachwyca, ale tylko połowicznie, a scenariusz nie nadąża za pędzącą akcją, która wiele rzeczy upraszcza, pomija i porzuca, przez co opowieść momentami jest strasznie zagmatwana i ciężka do zrozumienia. Niemniej jednak o dziwo film ten się zaskakująco przyjemnie ogląda. Opowieść pomimo trudności nieprzerwanie brnie do przodu, co ją ostatecznie ratuje. Taki przyjemny film na niedzielny wieczór. 

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Wróg Jacka Sparrowa, kapitan Salazar, wraz ze swoją załogą truposzy ucieka z „diabelskiego trójkąta” i zamierza unicestwić wszystkich piratów. Jack, aby powstrzymać Salazara, musi odnaleźć trójząb Posejdona, potężny artefakt, który daje swojemu posiadaczowi kontrolę nad morzami i oceanami.

gatunek: Fantasy, Przygodowy
produkcja: USA, Australia  
reżyseria: Joachim Rønning, Espen Sandberg
scenariusz: Jeff Nathanson
czas: 2 godz. 21 min. 
muzyka: Geof Zanelli
zdjęcia: Paul Cameron
rok produkcji: 2017
budżet: 230 milionów $
ocena: 5,5/10













 
Starzy wyjadacze

Pierwsza część "Piratów z Karaibów" pojawiał się na ekranach kin w 2003 roku. Od tego czasu minęło już 14 lat, jednakże fascynacja przygodami niesfornego Jacka Sparrowa, przepraszam Kapitana Jacka Sparrowa wcale nie maleje. Wydawać by się mogło, że "Na krańcu świata" zamknie naprawdę udaną trylogię Geora Verbinskiego, ale włodarze studia postanowili zrobić dalsze części bez niego. Co ciekawe nawet im to się udało. "Na nieznanych wodach" bardzo ciekawie poszerzyło uniwersum i nakierowało je na całkiem nowe i nieco bardziej kameralne tory. W jakim kierunku w takim razie popłynie nowa odsłona?

Do korzeni. Obecnie Jack Sparrow nie ma lekko. Jego pirackie życie to seria porażek, które prowadzą do utraty załogi.  Sprawę pogarsza jeszcze młodzieniec o imieniu Henry, który wyjawia Jackowi, że Kapitan Salazar szykuje na niego odwet za pewną sprawę z przeszłości. Jedyną deską ratunku jest Trójząb Posejdona, który potrafi kontrolować wody mórz i oceanów. Podczas wyprawy napotykają Carinę, która również szuka tegoż artefaktu. Takim oto sposobem cała trójka wyrusza w podróż o wszystko albo nic. Posiłkując się samym opisem muszę przyznać, że fabuła produkcji prezentuje się niesamowicie mizernie. Martwi szukający Sparrowa? Trójząb Posejdona? Strasznie zalatuje mi to tandetą. Ale przecież każda część "Piratów z Karaibów" posiadała odrobinę szaleństwa, głupoty, kiczu i zjawisk nadprzyrodzonych, a więc pierwsze wrażenie nie powinno dla nas nic znaczyć. Szczególnie, że "Zemsta Salazara" swoim klimatem w dużym stopniu nawiązuje do oryginalnej trylogii niż filmu Roba Marshall. Nie było by w tym nic złego gdyby nie sam fakt, że fabuła niestety zalatuje kiczem. Pomysł prezentował się naprawdę fajnie, niestety na tym nie kończy się produkcja filmu. Trzeba jeszcze wpleść w to ciekawą historię, która dopełni oryginalny koncept. Właśnie tego brakuje najnowszej części serii. Początek produkcji jeszcze tego nie zapowiadał. Twórcy przywitali nas niesamowicie widowiskowym wstępem, dzięki któremu zapoznajemy się z głównymi bohaterami oraz ich losami. Dowiadujemy się również co Jack porabiał od zakończenia poprzedniej części. Niestety mam wrażenie, że wstęp do tego obrazu trwa zdecydowanie za długo. Desperacko czekamy na rozwój akcji, który tak naprawdę nigdy nie nadchodzi. Akt ten jest zdecydowanie zbyt rozciągnięty przez co zaczyna nas nudzić. Kiedy film w końcu wypływa na szerokie wody nie dostarcza nam niczego innego oprócz rozczarowania. Fabuła produkcji ewidentnie pomija środkową część obrazu czyli tak zwane rozwinięcie, w którym to rzekomo powinno się dziać najwięcej. Jednakże tym razem pominięto ten element fabuły i zamiast niego rozszerzono wstęp i od razu zaprezentowano nam zakończenie. Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale tak właśnie się czułem oglądając "Zemstę Salazara". Bardzo długie rozwinięcie akcji, krótki rejs statkiem i finał. Tylko tyle, a może aż tyle? Tak czy siak na ekranie prezentuje się to naprawdę słabo i mało przekonująco. Wydarzenia ekranowe można natomiast podzielić na te ciekawe i nieciekawe z czego więcej jest tych drugich. No bo do filmu łatwiej jest wcisną kilka słabszych scen niż dwie naprawdę dobre. Niestety, ale "Zemstę Salazara" dotknęła zemsta faraona. Co chwile serwuje nam słabe i strasznie rozrzedzone (pod względem akcji) zdarzenia zamiast pełnokrwiste, ujmujące i pełne napięcia sceny. W tym i innych przypadkach zrobić coś raz a dobrze jest dużo zdrowiej. Niestety na tym nie kończą się kłopoty filmu Joachima Rønninga i Espena Sandberga. Jednym z największych problemów produkcji jest fabuła. Średnio intrygująca, mało ujmująca no i przede wszystkim nie zachęcająca widza do podążania za wydarzeniami ekranowymi. Sprawę pogarsza również fakt, że akcja obrazu jest strasznie monotonna.  Dosłownie cała produkcja została nakręcona z jednakową manierą. Nie oczekujcie więc na to, że dostaniecie czegoś więcej, albo nawet mniej. Nie. Tutaj spuszczono opowieść ze smyczy, która niczym lawina tratuje wszystko na swojej drodze. Zatrzymują ją jedynie napisy końcowe, które oznaczają, że jej pięć minut sławy już minęły. Gdyby nie one zastawiam się czy cokolwiek innego mogłoby powstrzymać ten szaleńczy chaos jaki dział się na ekranie. Żadnej przerwy, żadnego spowolnienia akcji na zaczerpnięcie oddechu dla nas i postaci. Strasznie to męczące kiedy cały czas coś się dzieje na ekranie i nie ma to najmniejszego sensu. A jak już się nic nie dzieje to twórcy bardzo skrupulatnie wypełniają luki kolejnymi i wręcz dobijającymi nas już scenami komediowymi, które również dzielą się na te lepsze i te gorsze. Zgadnijcie sami, których jest więcej. Obraz jest mało spójny i zdecydowanie nie jest przyjemny w odbiorze. Co najwyżej zadowalający, ale niestety to nie równa się z przyjemnością jaką powinno być oglądanie produkcji takich jak ta. Najbardziej jednak bolą szczegóły, które powinny być spoiwem wszystkich części. Nie wiem czy to wypadek przy pracy, ale fakt faktem muszę zarzucić twórcom niespójność filmu z resztą tego uniwersum. Najlepszym przykładem aby to udowodnić będzie kompas Jacka Sparrowa. "Zemsta Salazara" mówi nam jak znalazł się on w posiadaniu pierwszoplanowej postaci. Jednakże odświeżając całą serię dostrzeżecie, że "Skrzynia Umarlaka" opowiada nam całkiem inną historię na temat tego jak ów przedmiot znalazł się w jego rękach. Jeśli jesteście ciekawi sprawdźcie, jeśli wam się nie chce to musicie uwierzyć mi na słowo.

Strona aktorska również nie zaskakuje niczym nadzwyczajnym. Johnny Depp gra Jacka Sparrowa jakby się nim urodził przez co nie zaskakuje nas niczym nowym ani ciekawym. Ponadto mam wrażenie, że za bardzo już upośledza tę postać. Wyznacznikiem tego bohatera był spryt i mądrość, ale także odrobina niezdarności. Teraz szala zdecydowanie przechyliła się na tę drugą stronę dodając mu etykietkę pijaka. Jeszcze gdyby całość została jakość sensownie uargumentowana może bym to kupił. Z obsady zdecydowanie najlepiej prezentuje się Geoffrey Rush jako Barbossa. Co prawda nie do końca kupuję zwrot akcji jaki zaserwowano jego postaci. Nowe nabytki obsady to Brenton Thwaites jako Henry Turner i Kaya Scodelario jako Carina Smyth. Oboje całkiem nieźle wypadają na ekranie i mogą się pochwalić całkiem nieźle nakreślonymi bohaterami. Miło również jest zobaczyć po raz kolejny Kevina McNallyego jako Joshamee Gibbsa, Orlando Blooma jako Willa Turnera i Keirę Knightley jako Elizabeth Swann. Główny antagonista obrazu czyli Salazar w wykonaniu Javiera Bardema jedynie dobrze wygląda (ładne włosy mu fruwają). Niestety nie wnosi on nic nowego ani ciekawego. Jest strasznie płaski, stereotypowy i po prostu nijaki.

Od strony wizualnej produkcja prezentuje się naprawdę dobrze. Mamy ciekawe kadry, ładne widoki i świetne efekty specjalne. Nie należy zapomnieć o kostiumach, scenografii i charakteryzacji. Humor jest jaki jest, sceny akcji raczej słabe, a do tego jeszcze doszły sceny w slow-motion, które według mnie kompletnie do obrazu nie pasowały. Jednakże najgorzej prezentuje się muzyka, która serwuje nam same odgrzewane kotlety. Dosłownie nie słychać w filmie ani jednego utworu, który by się już gdzieś w serii nie pojawił. Strasznie przykre i wręcz zastanawiające, albowiem każda kolejna odsłona za każdym razem dostarczała nam czegoś nowego.

"Piraci z Karaibów" powrócili, ale wygląda na to że wcale nie musieli. Seria zdecydowanie mogłaby się zakończyć już dużo wcześniej, ale pieniądze robią swoje. Jedynym pocieszeniem po seansie może być sam fakt, że domknięto wątek Willa i Elizabeth, który na to zasługiwał. Reszta to raczej pomyła. Mało intrygująca opowieść, nieścisła i nużąca akcja oraz słaby scenariusz. Nie pomogło nawet zadowalające aktorstwo i połowicznie satysfakcjonujące wykończenie. Jeśli studio pragnie dalej ciągnąć tę łajbę (a zamierza bo tak sugeruje scena po napisach) to niech lepiej wymyślą coś bardziej oryginalniejszego niż "Zemsta Salazara", albowiem ten tytuł zawodzi na całej linii.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Akcja filmu rozpoczyna się w 1926 roku. Newt Scamander wraca z wielkiej wyprawy, której celem było odnalezienie i opisanie szeregu fantastycznych zwierząt. Jego krótki pobyt w Nowym Jorku mógłby przejść niezauważony, gdyby nie pewien nie-czar (tj. amerykański mugol) o imieniu Jakub, źle skierowany magiczny przypadek oraz ucieczka kilku fantastycznych zwierząt Newta. Wszystko to może spowodować nie lada kłopoty, zarówno dla świata magicznego, jak i nie-czarów.

gatunek: Familijny, Fantasy, Przygodowy
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyser: David Yates
scenariusz: J.K. Rowling
czas: 2 godz. 13 min.
muzyka: James Newton Howard
zdjęcia: Philippe Rousselot
rok produkcji: 2016
budżet: 180 milionów $
ocena: 7,8/10







 
Magia powróciła!

Kiedy J.K. Rowling napisała pierwszą część Harryego Pottera żadne wydawnictwo nie chciało wydać jej rękopisu. Kiedy w końcu jej książka trafiła na księgarniane pułki z momentu stała się światowym bestsellerem. A wraz z publikacją kolejnych tomów grono jej fanów ciągle rosło. Niestety w 2011 pożegnaliśmy ten niezwykły świat wraz z premierą ostatniej części filmu. Jednakże studio Warner Bros najwyraźniej nie zrezygnowało ze świata Harryego Pottera, albowiem zdecydowało się nakręcić kolejną sagę o czarodziejach będącą spin-offem popularnej na cały świat serii. Takim oto sposobem na ekrany kin trafiają "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć". Jednakże pojawia się pytanie czy warto ponownie zanurzyć się w ten pełen magii świat?

Produkcja "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć" już z samego początku budziła wielkie wątpliwości. Przede wszystkim ze względu na to, że studio chce do oporu wykorzystać uniwersum stworzone przez J.K. Rowling które tak wielu ludzi pokochało. Później pojawił się problem głównego bohatera oraz miejsca akcji produkcji, która będzie się działa dużo wcześniej niż wydarzenia z "Kamienia Filozoficznego". A na koniec jeszcze pojawiła się informacja, że zamiast trylogii będzie pentalogia. Teraz pozostaje pytanie co z tego wszystkiego wyszło?

Newt Skamander to magizoolog, który zajmuje się badaniem istot magicznego świata. Wszędzie gdzie pójdzie zabiera ze sobą walizkę, w której trzyma całą masę magicznych stworzeń. Kiedy nasz bohater przebywa w Nowym Jorku kilku jego podopiecznym udaje się uciec z walizki co powoduje niemałe zamieszanie wśród mieszkańców metropolii. Jednakże miasto dręczy coś jeszcze. Mroczna siła, która siejąc spustoszenie naraża wykrycie magicznej społeczności przed zwykłymi ludźmi. Rozpoczyna się walka z czasem od której zależą losy Ameryki. Produkcja rozpoczyna się tradycyjnym wstępem znanym z poprzednich filmów z uniwersum. Pojawia się logo studia, a nasze uszy słyszą charakterystyczny motyw przewodni z Harryego Pottera. Nasze ciało przeszywają ciarki, albowiem przypominamy sobie jak bardzo brakowało nam tego świata. Jednakże później twórcy uświadamiają nam, że to już nie Potter, a Fantastyczne zwierzęta. Reżyser bardzo sprawnie wprowadza nas w akcję produkcji, która rozpoczyna się zaraz po przybyciu naszego bohatera do Nowego Jorku. Fabuła produkcji ukazuje nam niezwykle intrygujące, niesamowicie wciągające oraz całkiem zwariowane przygody Newta, który próbuje odszukać zbiegłe z walizki zwierzęta. Wydarzeniom nie brak lekkości, humoru oraz werwy. Reżyser z niezwykła gracją oprowadza nas po świecie magicznych stworzeń z walizki pana Skamandera i pokazuje nam te najciekawsze z nich. Wokół nich zbudowana jest cała historia jak i akcja produkcji. Wydarzeniom nie da się odmówić niesamowitego uroku oraz magii, które sprawiają, że z zachwytem chłoniemy każdą możliwą scenę i chcemy by trwała jak najdłużej. Jednakże produkcja to nie tylko opowieść o magicznych zwierzakach i ich opiekunie, ale to również pełna mroku historia, która zdecydowanie różni się od pozostałej części obrazu. Koncentruje się wokół mrocznej siły, która nęka mieszkańców miasta i powoduje zagrożenie zarówno dla świata czarodziejów jak i nie-magów. Z początku jest potraktowana jako wątek poboczny by na samym końcu stanąć na czele i wyprzedzić tytułowe zwierzęta. Dzięki świetnemu skonstruowaniu tej intrygi twórcom udało się nas nią niezwykle zaintrygować. Bardzo pomocny okazał się również fakt, że tak naprawdę przed premierą nic o niej nie było wiadomo. To pozwoliło reżyserowi stopniowo ujawniać coraz to ciekawsze rewelacje, które zaprowadziły nas do świetnego finału. Niestety nie wszystko udało się tak dobrze rozwiązać. Główną bolączką produkcji jest jej scenariusz, który napisała sama Rowling. Choć podziwiam autorkę za niezwykłą pomysłowość i sposób w jaki udało jej się wszystko pogodzić, to niestety jej skrypt ma kilka wad. Jedną z największych jest chęć upchnięcia do filmu jak największej ilości materiału. Oglądając film momentami da się dostrzec, że opowieść gdzieś gubi sens, albowiem autorzy chcieli zbyt dużo rzeczy nam w niej przedstawić. Tak jakbyśmy byli przytłoczeni naraz zbyt dużą ilością informacji, których nie jesteśmy w stanie naraz przetworzyć. To wprowadza do opowieści chaos oraz zamieszanie, które mogą nas momentami zdezorientować. Tak samo jest z tempem produkcji, które potrafi być bardzo nierówne. Szczególnie da się to odczuć po bardzo wartkim wstępie, który przechodzi w umiarkowane rozwinięcie. Na szczęście później gdy całość zmierza ku finałowi opowieść bardzo dobrze buduje napięcie, które idzie w parze z wartką akcją. Niezwykle zaskakująca jest również dwoistość produkcji, która z jeden strony ukazuje nam mroczną, pełną tajemnic i grozy historię, a z drugiej natomiast dzięki fantastycznym zwierzętom mamy lekką, niezwykle magiczną i pogodną opowieść. Ta niecodzienna mieszanka całkiem nieźle się prezentuje i daje nam możliwość zapoznania się z obydwoma aspektami obrazu. W ostatnich częściach Harryego Pottera było coraz mniej magii, a coraz więcej mroku. Tym razem mamy wszystkiego po trochu co powinno zadowolić każdego.

Głównym bohaterem produkcji jest oczywiście nie kto inny jak Newt Skamander czyli magizoolog, który przybył z wizytą do Nowego Jorku. Jest on niezwykle pogodną, mądra, nieco dziwaczną, ale bardzo oddaną wobec swoich zwierząt postacią, którą bez problemu polubimy. Ma bardzo przyjazne usposobienie oraz duże pokłady energii jak i pasji w stosunku do tego czym się zajmuje. Widać to już od pierwszych ujęć. W tej roli rewelacyjnie sprawdza się Eddie Redmaine, który idealnie portretuje rezolutnego maga. W jego podroży po Nowym Jorku towarzyszą mu: przezabawny Dan Folger jako Jacob Kowalski - nie-mag, który niejeden raz nas rozbawi swoim sposobem bycia, Katherine Waterson jako Porpetnia Goldstein – pracowniczka MACUSY (Magicznego Stoważyszenia Stanów Zjednoczonych Ameryki) oraz przeurocza Alison Sudol jako Queenie Goldstein – siostra Porpetiny. Na ekranie często pojawiają się również: Erza Miller jako Credence – członek stowarzyszenia Salem, które wierzy w obecność sił nadprzyrodzonych, Samantha Morton jako Mery Lou – lider stowarzyszenia Salem, Carmen Ejogo jako Seraphina Picquery – prezydent MACUSY oraz świetny Colin Farrel jako Percival Graves – dyrektor Bezpieczeństwa Magicznego. Na dalszym planie mamy: Ronana Raftery, Jona Voighta, Josha Crowdeya oraz Rona Perlmana, który użyczył swojego głosu Garlakowi – gangsterowi goblinie. No i oczywiście największe zaskoczenie czyli Johnny Depp jako Gellert Grindenvald! Choć postaci jest bardzo dużo twórcom udało się je wszystkie tak podzielić, aby każda z nich dostał tyle czasu ile jej było trzeba. Obsada natomiast spisała się świetnie.

Z kolei strona techniczna filmu prezentuje się na bardzo wysokim poziomie. Mamy świetne zdjęcia, ciekawą i pełną uroku muzykę oraz fenomenalne efekty specjalne, które zapierają dech w piersiach. Szczególnie polecam seans w IMAX 3D, który dosłownie umiejscowi nas w środku akcji. Oczywiście mamy również świetne kostiumy, ciekawą charakteryzację oraz zgrabny montaż. Jednakże największe wrażenie robi oczywiście na nas rewelacyjny klimat produkcji, który momentalnie nas urzeka i potrafi zahipnotyzować.

Za sprawą "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć" po pięciu latach ponownie wracamy do niezwykłego świata wykreowanego przez J.K. Rowling. Choć to inna historia i inni bohaterowie, to jednak magia nadal ta sama. I tak naprawdę to jest w tym wszystkim najlepsze. Możliwość powrócenia do krainy, którą tak wielu z nas pokochało, a niektórzy wraz z nią się wychowali. To szalenie fascynujące uczucie, kiedy się do niej powraca i nadal czuje ten sam dreszczyk emocji. Nic nie może się równać
z tym uczuciem. A twórcy produkcji tylko je potęgują poprzez odkrywanie przed nami całkiem nowych wątków związanych ze światem czarodziejów. Aż chciałoby się w tym trwać bez końca! Reżyser zabiera nas do niezwykle intrygującej i wciągającej opowieści, która bezgranicznie nas pochłania. Choć ma swoje problemy w postaci zbyt dużego natłoku informacji oraz nierównego tempa akcji to i tak ogląda się ją rewelacyjnie. Jest niezwykle lekka, przyjemna w odbiorze no i co najważniejsze pełna magii oraz mroku, które pokochaliśmy oglądając Harryego Pottera. Tak więc z niecierpliwością czekam na kolejną cześć "Fantastycznych zwierząt", aby ponownie wrócić do tego magicznego świata. Dla fanów Pottera  seans ten jest obowiązkowy, a co do reszty to myślę, że z pewnością znajdą w nim coś dla siebie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Alicja po raz kolejny powraca do Krainy Czarów, aby pomóc wrócić do zdrowia Kapelusznikowi. Aby tego dokonać wyrusza w podroż w czasie, aby zrozumieć kolejność niektórych wydarzeń, a przede wszystkim ocalić swojego przyjaciela. Czy uda jej się pokonać czas?

gatunek: Przygodowy, Fantasy, Familijny
produkcja: USA
reżyser:James Bobin
scenariusz: Linda Woolverton
czas: 1 godz. 48 min.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Stuart Dryburgh
rok produkcji: 2016
budżet: 170 milionów $
ocena: 7,0/10









 
Nic nie jest niemożliwe

"Alicja w krainie czarów" jest jedną z najsłynniejszych powieści brytyjskiego pisarza  Lewisa Carrolla. Wykreował on świat, w którym zakochały się miliony. Nic więc dziwnego, że jego książka doczekała się niezliczonych adaptacji teatralnych, telewizyjnych i filmowych. Ta ostatnia z 2010 roku w reżyserii Tima Burtona tchnęła nieco świeżości i innowacji do Krainy Czarów, a całość okazała się kontynuacją słynnej powieści. Nikt nie podejrzewał, że może powstać kolejna część tej opowieści, ale jednak Disney zdecydował się pociągnąć dalej losy znanych nam bohaterów. Nie będę ukrywał, że miałem spore wątpliwości co do "Alicji po drugiej stronie lustra", ale czy moje obawy się sprawdziły?

W drugim filmie kinowym Alicja Kingsley jeszcze raz powraca do Krainy Czarów, by pomóc Kapelusznikowi, który oszalał. Tak właśnie oszalał. I choć brzmi to dosyć dziwnie, że Szalony Kapelusznik mógł zwariować, ale to prawda. Jego odchyły od normy są niepokojące przez co popada w chorobę. Jedyną osobą, która może sprawić, że powróci do zdrowia to Alicja. Nasza bohaterka wyrusza więc w podróż w czasie, aby zapobiec całemu zdarzeniu. Czy uda jej się? Fabuła filmu rozpoczyna się od brawurowej morskiej ucieczki przed piratami, którzy pragną zająć statek naszej bohaterki. Alicja jest kapitanem statku tak jak kiedyś jej ojciec. Niestety po powrocie do domu nie czekają na nią dobre wieści. Stojąc na rozdrożu i nie wiedząc co uczynić Kraina Czarów znów ją niespodziewanie wzywa. Ostatnim razem pobyt w tej magicznej krainie pomógł jej podjąć wiele ważnych decyzji. Czy i tym razem tak będzie? Wbrew moim obawom fabuła produkcji prezentuje się niezwykle intrygującą i całkiem wciągająco. Twórcy nie starają się na siłę stwarzać niepotrzebnych i nic nie wnoszących do historii wątków dzięki czemu udaje im się maksymalnie skupić na zaledwie kliku z nich i dokładnie je omówić. Albowiem tym razem oprócz wydarzeń z Krainy Czarów równie ważne czy nawet ważniejsze okazują się te rozgrywające się w świecie Alicji. Ponowny pobyt w świecie Kapelusznika uświadamia naszej bohaterce, że nic nie jest niemożliwe, a ona sama nie powinna przestać w to wierzyć. Podróż którą odbywa Alicja jest niczym pielgrzymka uświadamiająca jej, że zbłądziła ze swej ścieżki, którą sobie niegdyś wytyczyła. Wyprawa ta również uświadamia jej że nigdy nie należy tracić nadziei, a marzenia to najpiękniejsza rzecz jaką morza mieć. W parze z kilkoma przesłaniami jakimi raczy nas "Alicja po drugiej stronie lustra" idzie również wartka akcja, która napędza całą opowieść i nie pozwala nam się nudzić oraz niezwykle lekki i przyjemny ton prowadzenia opowieści. Wydarzenia ekranowe ukazujące nam dalsze losy znanych z wcześniejszej części bohaterów również prezentują się bardzo ciekawie. Szczególnie wątek Czerwonej Królowej, która jest poniekąd drugą najważniejszą bohaterką filmu, albowiem to wokół jej poczynań nieustannie krąży cała opowieść. Oprócz tego poznajemy wydarzenia z jej młodości oraz przyczynę dlaczego stała się tak złą władczynią. Wątek ten jest niezwykle ważny dla całej opowieści, albowiem ukazuje nam, że nawet dobre osoby mogą popełnić niewielkie przewinienia co jest jednoznaczne z tym, że nie ma osób świętych. Nie zabraknie nam również nawiązań do poprzedniej części oraz zaskakujących zwrotów akcji. Niestety pomimo swojej lekkości i intrygującej fabuły historia ukazana przez twórców jest nieco ogólnikowa bez dokładniejszego wchodzenia w szczegóły. Ewidentnie jesteśmy w stanie dostrzec, że obraz jest po prostu dedykowany do znacznie młodszej widowni niż pierwsza część przez co nie znajdziemy już w nim scen typowych dla mrocznego stylu Burona. Jednakże pomimo takiego uproszczenia zdarzeń całość i tak ogląda się bardzo przyjemnie i da się wybaczyć niektóre szablonowe postępowania twórców. Muszę ich jednak pochwalić za świetne ukazanie podróży w czasie oraz ciekawe ugryzienie tego tematu od strony technicznej.

Bohaterowie "Alicji po drugiej stronie lustra" w ogóle się nie zmienili w stosunku co do pierwszej części (no może za wyjątkiem Alicji, Kapelusznika i niewielkiej przemiany Czerwonej Królowej), a więc ich pojawienie się nie odznacza się niczym godnym uwagi. Jednakże koniec końców podróż Alicji ukazuje nam losy wszystkich postaci z ich młodzieńczych lat, a więc tym posunięciem twórcy jako tako się ratują. W rolach głównych mamy więc Mię Wasikowską, Johnnyego Deppa, i Helenę Bonham Carter. Dopiero na dalszym planie pojawia się Anne Hateway i cała reszta. Dla mnie najciekawiej ukazaną postacią był Czas w wykonaniu Sashy Barona Cohena jako niezwykle ekstrawaganckiego i wyszukanego bohatera.

Pod względem technicznym "Alicja po drugiej stronie lustra" prezentuje się całkiem dobrze. Z pewnością warto zwrócić uwagę na bardzo dobre efekty specjalne oraz ciekawe zdjęcia. Niestety muzyka Dannyego Elfmana wypada pompatycznie i nijako przez co nieco burzy wydźwięk produkcji. Podobnie jest z montażem. To co uległo zmianie w stosunku co do pierwszej części to oczywiście bardziej lekki i baśniowy klimat, który zastąpił grozę i mrok Burtona. Przez zastosowanie tego zabiegu całość wygląda na bardziej cukierkowo niż w "Alicja w Krainie Czarów", a to zaś przekłada się na duży kontrast pomiędzy stylem prowadzenia obu opowieści.

Podsumowując "Alicja po drugiej stronie lustra" Jamesa Bobina to przyjemny i lekki film familijny, który choć szyty jest grubymi nićmi, to jednak jest w stanie nas zaintrygować i sprawić, że czas spędzony w kinie nie będzie stracony. Niektórym może brakować mrocznego klimatu Burtona, ale zastępują go ciekawe podróże w czasie oraz nowy bohater. Pomimo moich obaw co do tej produkcji muszę przyznać, że jestem całkiem zadowolony z seansu. Choć nie był on tak dobry jak film Burtona to jednak Bobinowi całkiem zgrabne udało się ukazać nam dalsze losy Alicji.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Południowy Boston, lata 70. XX wieku. Agent FBI John Connolly namawia irlandzkiego gangstera Jimmy'ego Bulgera do współpracy z FBI. Jej celem jest pozbycie się wspólnego przeciwnika - włoskiej mafii. Obraz opowiada historię tego bestialskiego przymierza, które wymyka się spod kontroli. Whitey bezkarnie łamie prawo, co pozwala mu umocnić swoją władzę i zyskać miano jednego z najbardziej bezwzględnych i niebezpiecznych gangsterów w historii Bostonu.

gatunek: Dramat, Kryminał
produkcja: USA
reżyser: Scott Cooper
scenariusz: Jez Butterworth, Mark Mallouk
czas: 2 godz. 2 min.
muzyka: Junkie XL
zdjęcia: Masanobu Takayanagi
rok produkcji: 2015
budżet: 53 miliony $
ocena: 7,7/10










Hulaj dusza piekła nie ma


Kino gangsterskie przeżywa ostatnio ciężki okres, albowiem niewiele filmów pojawia się na ekranach o tej tematyce. Miejmy jednak nadzieję, że się to trochę zmieni po tegorocznej premierze "Legend" oraz po omawianym dzisiaj "Pakcie z diabłem". Obie historie bazują na prawdziwych zdarzeniach, ale dzieją się w innym miejscu i w innych czasach. Sprawdźmy więc czy najnowszy film z Johnnym Deppem jest choć w połowie tak dobry jak "Infiltracja" Martina Scorsese, która bazuje właśnie na postaci Jamesa Bulger'a.

Fabuła produkcji skupia się na trzech ważnych dla głównego bohatera datach, które to ukazują nam przełomowe momenty z jego życia. Mamy początki kariery, wielkie sukcesy oraz spektakularny upadek. Całość ma formę przesłuchania dawnych współpracowników Bulgera, którzy jako narratorzy relacjonują nam zdarzenia z przeszłości. Film charakteryzuje się tajemnicą, grozą oraz napięciem. Dodatkowo jest obleczony w niezwykle mroczną powłokę, która sprawia, że obraz prezentuje się w bardzo poważny, ale także surowy sposób. Produkcja posiada intrygujący, wciągający i nieprzewidywalny scenariusz, który kusi nas zawiłą, oryginalną, wręcz makabryczną, ale nadal prawdziwą historią. Albowiem trzeba zwrócić uwagę, że "Pakt z diabłem" jest całkiem drastycznym filmem w porównaniu z "Legend", które dodatkowo wypełnione komizmem prezentuje się bardzo słabo przy "Black Mass" pod względem gangsterskim. Tutaj nie ma czasu na śmiechy i chichy. Cały czas trwa ostra walka o przetrwanie na ulicach południowego Bostonu. Akcja skupia się na dwóch planach, w których skład wchodzi: przestępcza działalność Bulger'a oraz pakt zawarty przez gangstera z FBI, którego celem było zlikwidowanie włoskiej mafii. Być może cel porozumienia był szczytny, ale jego efekty okazały się tragiczne. Dzieło Scotta Coopera prezentuje się jak rasowe kino gangsterskie, które szokuje i pozostawia po sobie trwały ślad tak jak Whitey Bulgar na kartach historii Bostonu. Warto również zwrócić uwagę na ciekawe relacje braci Bulgerów oraz na niespotykany stosunek lokalnej społeczności dla Jamesa. Co ciekawe podczas oglądania filmu dowiemy się, że wina nie leży tylko po stronie samego Bulger'a, ale również po stronie innych postaci, które spoufalając się z byłym gangsterem również posiadają krew na rękach.
Niestety nie obyło się też bez kilku wpadek takich jak luki w fabule, które pozostawiają niektóre wątki niedokończone przez co niekiedy musimy sami się domyślić jak potoczyły się zdarzenia.
 
W składzie aktorskim znalazła się cała masa znanych aktorów, ale tylko jeden z nich góruje nad wszystkimi. Jest nim Johnny Depp, który po kilku nieudanych rolach powraca na ekrany kin z wielkim impetem. W fenomenalny sposób udało mu się sportretować psychopatycznego, ale również życzliwego i niezwykle inteligentnego człowieka, który poprzez swoją brutalność dąży do celu. Choć Depp ukrywa swoją twarz pod toną wybitnej charakteryzacji, to jednak da się w niej dostrzec oblicze aktora. Wyzbywa się on epileptycznych ruchów Jacka Sparrow'a, oraz jego śmiesznej mowy, a zamiast tego przywdziewa stylówę Drakuli z horroru Frnacisa Forda Coppoli, wyposaża się w niebieskie soczewki oraz zmienia głos na bardziej władczy i stanowczy. Dzięki temu wszystkiemu udaje mu się stworzyć kolejną godną zapamiętania postać. Szczególnie to widać w trzech "intymnych" scenach, które porażają nas swoim dramatyzmem i świetnym dopracowaniem. Są to: scena śniadania z synem, kolacja ze stekiem oraz rozmowa Bulgera z Marianne Connolly (żoną Johna). Równie ciekawie prezentuje się: Joel Edgerton odgrywający bohatera odpowiedzialnego zarówno za swój sukces jak i klęskę, Benedict Cumberbatch jako brat Jamesa - senator stanu oraz Dakota Johnson jako dziewczyna Bulgera (niestety nie posiada ona długiego czasu ekranowego). Pojawiają się również świetny Jesse Plemons ("Olive Kitteridge"), równie dobry Rory Cochrane oraz Kevin Bacon, Peter Sarsgaard, David Harbour, Adam Scott, Corey Stoll oraz Julianne Nicholson.

Produkcja Coopera posiada również ciekawe zdjęcia oraz bardzo dobrą muzykę Junkie XL. Oprócz tego film wyróżnia się wcześniej już wspomnianym klimatem oraz genialną charakteryzacją. Warto również zwrócić uwagę na sprawny montaż oraz przyzwoite wykończenie.

Koniec końców pomimo niewielkich luk w fabule najnowsze dzieło Scotta Coopera prezentuje się naprawdę dobrze. Posiada intrygującą fabułę, genialne aktorstwo oraz dobre wykończenie. Dodatkowo mamy możliwość zetknięcia się z prawdziwym kinem gangsterskim oraz niezwykłą sposobność zapoznania się z historią najsłynniejszego gangstera w historii USA, który ukrywał się organom ścigania aż do 2011 roku oraz oglądać od kulis jeden z największych skandali w FBI. Ten seans naprawdę jest w stanie nas usatysfakcjonować. Polecam.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.