Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andrew Garfield. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andrew Garfield. Pokaż wszystkie posty
XVII wiek. Dwóch młodych jezuitów pokonuje tysiące kilometrów, aby potajemnie przedostać się do Japonii, gdzie toczy się bezwzględna walka z chrześcijaństwem. Misjonarze poszukują swojego nauczyciela – słynącego z odwagi kapłana, o którym krążą plotki, że wyrzekł się wiary katolickiej i został buddyjskim mnichem. To, czego doświadczą, wystawi ich umiejętności przetrwania, a także wszystko, w co wierzą, na najcięższą próbę.

gatunek: Dramat historyczny
produkcja: USA, Japonia, Meksyk, Włochy, Tajwan
reżyser: Martin Scorsese
scenariusz: Martin Scorsese, Jay Cocks
czas: 2 godz. 41 min.
muzyka: Kim Allen Kluge, Kathryn Kluge
zdjęcia: Rodrigo Prieto
rok produkcji: 2016
budżet: 40 milionów $
ocena: 8,9/10














Odgłos ciszy


Czy kiedykolwiek podczas modlitwy (jeśli jesteście osobami wierzącymi) zastanawialiście się czy ktoś was słucha? Zapewne kiedyś zdarzyło wam się o tym chociaż przez chwilę pomyśleć. No bo przecież jak się do kogoś mówi to naturalną rzeczą jest, że czeka się na odpowiedź. W tym przypadku niestety o odpowiedź ciężko. Jedyną rzeczą, którą większość z nas otrzymuje to cisza. Stąd rodzi się pytanie czy warto z kimś rozmawiać (modlić się) jeśli nie ma się żadnego potwierdzenia, że ta osoba nas słucha? Pytanie to zadaje również Martin Scorsese w swoim najnowszym filmie pt: "Milczenie".

W obecnych czasach ciężko o dobry film o religijnym wydźwięku. Gatunek ten przeważnie kojarzy nam się z serią kiczowatych tytułów, które nadają się jedynie dla osób głęboko wierzących. Albowiem tylko oni bez zgrzytu na twarzy są w stanie przyjąć kicz w najgorszej formie. Dla niech nie liczy się stylistyka obrazu oraz jego forma, a wyłącznie sam przekaz. Nawet fabuła jest na dalszym planie. Dla większości z nas takie filmidła to ciężki orzech do zgryzienia. Tandeta, prostactwo i górnolotne maksymy to ich renoma. Albowiem jak najdalej im do prawdziwego życia kosztem pięknej utopii. Być może dlatego gdy ktoś w końcu na poważnie stworzy film o tematyce religijnej odnosi tak wielki sukces jak chociażby Mel Gibson czy właśnie Martin Scorsese. Film opowiada o dwóch misjonarzach, którzy wyruszają do Japonii, aby odnaleźć ojca Ferreira – byłego misjonarza, o którym słuch zaginął. Podejmują się tego zadania wiedząc o niebezpieczeństwie jakie ich czeka na obcej ziemi nieprzyjaznej chrześcijanom. Podczas podroży zostaną wystawieni na liczne próby i przekonają się czym jest prawdziwa wiara. Reżyser otwiera swój film nieco drastyczną sceną, którą relacjonuje jeden z bohaterów. Jak się później okazuje jest to list pożegnalny od jednego z zakonników, którzy wykonywali misje szerzenia wiary chrześcijańskiej na terenie Japonii. Przedstawieni zostają nam również dwaj główni bohaterowie, którzy decydują się odnaleźć swojego mistrza. Tym niedługim, ale bardzo treściwym wstępem twórca bardzo zgrabnie wprowadza nas do swojej opowieści. Nie traci cennego czasu na zbędne konwenanse i bez zastanowienia przechodzi do konkretów. Udaje mu się tym zwrócić naszą uwagę i zaintrygować obrazem. Akcja produkcji bardzo prędko się rozkręca i rzuca nas na niebezpieczne tereny XXVII wiecznej Japonii. Wraz z bohaterami doświadczamy nieszczęśliwego losu japońskich wieśniaków oraz przeżywamy z nimi ich głębokie chrześcijańskie uniesienia. I choć akcja pierwszej części obrazu nie pędzi jak szalona bez najmniejszego problemu potrafi nas zaintrygować oraz sprawić, że z wypiekami na twarzy będziemy wyczekiwać każdej kolejnej sceny. W istocie jest na co czekać, albowiem z każdą minutą obraz staje się coraz bardziej drapieżny oraz toksyczny na swój sposób. Wydarzenia ekranowe przybierają na sile, a całość zyskuje jeszcze większe pole rażenia. Kluczowym elementem produkcji jest rozdzielenie się dwójki bohaterów, które pozostawia ich samym sobie. Prowadzi to do wielu ciekawych zwrotów akcji oraz zadawania mnóstwa pytań bez odpowiedzi. Oscylują one w kwestiach wiary, cierpienia oddania, ale również miłości. Postacie natomiast doprowadzane są niejednokrotnie do granic duchowej wytrzymałości, przez co rodzą się w nich liczne wątpliwości. Od siły ich wiary zależy jak wiele będą w stanie poświęcić. A jak się później okazuje stawka jest znacznie większa niż można by przypuszczać. Japończycy to niezwykle mądry naród, który potrafi uczyć się na błędach. Pokazuje to w szczególności dalsza część filmu ukazująca nam zmagania wiernych z wyrzeczeniem się wiary. Poraża nas ich znajomość pisma świętego oraz taktyki jakie stosują przeciw chrześcijanom. Szczególnie zależny im na naszym bohaterze, który jest nękany z niebywałą pomysłowością. I w tym tkwi cały szkopuł. Japończycy wyciągnęli wnioski ze swoich działań i obrali całkiem inny kierunek niż wiele wieków temu Rzymianie. Zamiast zabijać dawali szansę na wyrzeczenie się wiary z odpowiednią dozą zastraszania. Natomiast jeśli chodzi o samych misjonarzy to traktowali ich niezwykle okrutnie. Nie, nie torturowali ich ani nie zabijali. Wykorzystywali ich nadszarpniętą psychikę do osiągnięcia swojego własnego celu. Scorsese obrazuje to w niesamowicie przeszywający i dający do myślenia sposób przez co jego film po raz kolejny zyskuje na sile. Potrafi również dogłębnie poruszyć, ale także zmrozić krew w żyłach. Jest niesamowicie wrażliwy, a zaś z drugiej strony bardzo brutalny. Historia naszych bohaterów to niezwykle intrygująca i wciągająca opowieść, która posiada niesamowicie potężny wydźwięk. Da się to dostrzec już na samym początku, a im bliżej końca tym łatwiej nam to pojąć. Dzięki sprawnej reżyserii i rewelacyjnie napisanemu scenariuszowi, który zadbał o każdy nawet najdrobniejszy szczegół opowieść sprawia wrażenie dopiętej na ostatni guzik. Jest niezwykle spójna oraz przejrzysta dzięki czemu nawet na chwilę nie pozwala nam odwrócić wzroku od ekranu co jest prawdziwym fenomenem przy tak długim czasie trwania obrazu. To kino, które wiele mówi poprzez ukazywane obrazy, a nie same dialogi. Te oczywiście też są szalenie ważne, ale w dużej mierze to właśnie strona wizualna ma nas w tej produkcji posuszyć. Świadczy o tym niezwykle oszczędne wykorzystanie muzyki oraz wyraźne podkreślenie dźwięków otoczenia wokół nas. Nie ma nic mocniejszego niż obrazy i pojedyncze dźwięki, które na długo zapadają w naszą pamięć. Nie obyło się jednak bez niewielkich potknięć i w tym przypadku mam na myśli szczególnie końcówkę całego obrazu, w której zdarza się kilka przeciągniętych scen (nieznacznie, ale jednak) oraz zmieniony ton narracji, który może wielu z nas wprowadzić w chwilowe zakłopotanie. Przeskok ten w formie narracyjnej powinien być znacznie lepiej zaakcentowany oraz przede wszystkim z większym wyczuciem wprowadzony do całej opowieści. Tutaj niestety zabrakło wyrafinowania i niestety całość odbywa się dość gwałtownie i niespodziewanie. Niemniej jednak, kiedy kurz opada, całość odnajduje nieco zagubiony sens i serwuje nam satysfakcjonujący finał.

Aktorstwo w filmie Scorsese również stoi na wysokim poziomie. Jest to zasługa zarówno angielskiej jak i japońskiej obsady, a także świetnego scenariusza, który w dokładny sposób nakreśla każdego z bohaterów. Na pierwszym planie mamy przede wszystkim Andrew Garfielda jako ojca Rodriguesa, który zmaga się fundamentalnymi pytiami na temat swojej wiary. To bardzo intrygująca postać, której nie da się zaszufladkować. Składa się z wielu przeciwieństw co czyni ją wyjątkową i nieoczywista sylwetką po której nie można się niczego spodziewać. Potrafi zaskakiwać co niejednokrotnie czyni. Jednakże w ostatecznym rozrachunku jest to bardzo nieszczęśliwa postać, która nie miała prawa żyć do końca swoich dni w szczęściu. W tej roli fenomenalnie zaprezentował się wyżej wymieniony Andrew Garfield. To samo tyczy się Adama Drivera w roli ojca Garupe z tym, że jest to znacznie mniejsza rola. Na ekranie pojawiają się również Liam Neeson oraz Ciarán Hinds. Z obsady japońskiej mamy świetnego Issei Ogata, Tadanobu Asano oraz bardzo dobrych Shinya Tsukamoto, Yoshi Oida oraz Yôsuke Kubozuka. Ten ostatni jest niezwykle ważną oraz ciekawą postacią, na która należy zwrócić szczególną uwagę.

Strona techniczna obrazu zachwyca rozmachem, a zarazem minimalizmem. Na uwagę zasługują przede wszystkim zachwycające zdjęcia, szalenie oszczędna muzyka, której prawie w ogóle nie ma oraz rewelacyjne połączeni dźwięków z ukazywanymi obrazami. Na pochwałę zasługują również świetne kostiumy, scenografie oraz charakteryzacja. Szalenie istotny jest również klimat, który balansuje pomiędzy spokojną pustką, nerwowym niepokojem, a także swego rodzaju przeszywającą grozą.

Martin Scorsese po zatrważającym sukcesie "Wilka z Wall Street" postawił na dzieło o całkiem odmiennym wydźwięku. "Milczenie" to film o tematyce religijnej, który w fenomenalny sposób porusza kwestie wiary w Boga oraz poświęcenia w jego imię. To niezwykle piękny i przeszywający obraz, który prezentuje sobą najwyższy poziom kina. Posiada intrygującą i wciągającą fabułę, jest rewelacyjnie zagrany, może pochwalić się genialnym wykończeniem oraz niebanalnym wydźwiękiem. I nawet pomimo niewielkich wpadek jest to dzieło obok którego nie można przejść obojętnie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Schyłek drugiej wojny światowej. Armia amerykańska toczy ciężkie walki z Japończykami o każdy skrawek lądu na Pacyfiku. Strategicznym celem jest wyspa Okinawa, której zdobycie może oznaczać ostateczną klęskę Japonii. Wśród setek tysięcy amerykańskich żołnierzy trafia tu Desmond T. Doss, sanitariusz, który ze względu na przekonania odmówił noszenia broni. Traktowany z nieufnością, oskarżany o tchórzostwo, wkrótce udowodni jak bardzo się wobec niego mylono. Podczas najcięższych starć, wielokrotnie ryzykując życiem, wydostaje z ognia walki ponad 70 rannych żołnierzy. Tak rodzi się legenda bezbronnego bohatera.
  
gatunek: Dramat
produkcja: Wielka Brytania, Francja
reżyser: Mel Gibson
scenariusz: Robert Schenkkan, Andrew Knight
czas: 2 godz. 11 min.
muzyka: Rupert Gregson-Williams
zdjęcia: Simon Duggan
rok produkcji: 2016
budżet: 40 milionów $
ocena: 8,5/10








 
Nowe oblicze bohaterstwa

Wojna to straszna rzecz. Nie ma z niej żadnego pożytku. Nawet wtedy gdy odnosi się zwycięstwo zawsze są jakieś straty. Dlatego tak bardzo podziwiamy osoby, które walczyły w wojnach, albowiem są one dla nas przykładem niezwykłego męstwa i odwagi. Niejeden film opowiadał już o bohaterskich wyczynach żołnierzy walczących na froncie. Ukazywano nam w nich ich niezłomność, oddanie dla sprawy oraz poświęcenie. Albowiem to właśnie dzięki nim możemy żyć w przypuszczalnie wolnym i bezpiecznym świecie. Jednakże okazuje się, że przez cały ten czas nie docenialiśmy dokonań całkiem innej grupy. Równie odważnych, albo nawet odważniejszych ludzi niż żołnierze. Ten film jest właśnie o jednym z nich.

Ale czymże wyróżniałaby się ta historia gdyby opowiadała o zwykłym sanitariuszu. Nie. To musi być wyjątkowa postać, a nie pierwsza lepsza z brzegu. Filmowy Desmond Doss w istocie spełnia te warunki. Produkcja skupia się na losach młodego chłopaka, który tak jak reszta mężczyzn pragnie zaciągnąć się do armii. Jednakże nie po to by zabijać, ale ratować. Otóż Desmond pragnie zostać wojennym sanitariuszem i obiecuje, że nigdy nie sięgnie po broń palną. Wśród pozostałych rekrutów wzbudza swoim zachowaniem nieufność, a nawet wrogość. Jednakże pozostaje wierny wobec swoich prawd co ostatecznie pozwala mu znaleźć się na polu walki jako sanitariusz. Właśnie wtedy narodziła się o nim legenda... Najnowszy film Mela Gibsona rozpoczyna się w samym środku walki. Wszędzie mamy strzelających żołnierzy, wybuchające ciała oraz krew tryskającą na wszystkie strony. Prawdziwy i makabryczny obraz wojny. Jednakże chwilę później przenosimy się spokojniejszego miejsca, w którym jesteśmy w stanie dostrzec wydarzenia z młodości naszego bohatera. Twórca bardzo zgrabnie połączył oba światy dzięki czemu udało mu się niezwykle gładko wprowadzić nas w fabułę swojego nowego obrazu. Następnie historia przenosi nas o 16 lat do przodu, w miejsce w którym tak naprawdę zaczyna się akcja naszej produkcji. Pamiętajcie jednak, że to nie film o wojnie, a o człowieku, który na wojnę poszedł. Jest to niezwykle ważna informacja dla każdej osoby sięgającej po tę produkcję. Albowiem najważniejsza jest tutaj osoba, a nie cała reszta. Z tego właśnie powodu początek jest taki długi, albowiem ukazuje nam długą drogę jaką musiał przebyć nasz bohater, aby w końcu znaleźć się na polu walki. Bez broni, ale pełen odwagi i nadziei. Jednakże pomimo tak długiego wstępu, który momentami może wydać się nawet odrobinę nużący trzeba przyznać, że reżyser i tak bardzo dobrze poradził sobie z jego przedstawieniem. Udaje mu się wyciągnąć z opowieści to co najważniejsze i już we wstępie ukaz nam wielkość swojej postaci. Rekompensuje tym wszystkie pojedyncze wpadki, które mogły by nas zniechęcić do dalszego oglądania. A wiadomo przecież, że najlepsze zostawił na koniec. Fabuła produkcji pomimo niewielkich dłużyzn na początku, prezentuje się niezwykle intrygująco. Jest zaskakująco wciągająca oraz nieprawdopodobnie świeża, albowiem twórcy podchodzą do pojęcia wojny od całkiem innej strony. Tak jak widzą ją sanitariusze. I nie jest to bynajmniej nieciekawe spojrzenie na całą sprawę. Wręcz przeciwnie jest to niezwykle intrygujące i pochłaniające doświadczenie, które nie polega na zabijaniu, ale na ratowaniu istnień ludzkich. Właśnie dzięki temu produkcja Gibsona posiada tak wspaniały wydźwięk oraz moc, albowiem odnosi się do czegoś całkiem innego, co do tej pory wydawało się nieciekawym i nie wartym sfilmowania. Oczywiście należy zwrócić uwagę na niezwykle szczegółowy i starannie napisany scenariusz, który ukazuje całą opowieść w rewelacyjny sposób. Jedną z najważniejszych rzeczy jest niezłomna postawa naszego bohatera, który wbrew wszystkim przeciwnościom nieustannie brnie dalej. Nawet pod groźbą odpowiedzenia za konsekwencje swoich czynów nie zbacza ze swojej ścieżki i dzielnie stawia następny krok. Dzięki świetnej narracji możemy wraz z naszym bohaterem przeżywać jego wzloty i upadki, aby następnie stać się świadkami jego niezwykłej woli walki, niesamowitej odwagi oraz zaskakującej siły wewnętrznej, która pozwoliła mu dokonać tak śmiałych i niebezpiecznych czynów. Opowieść posiada również bardzo wyeksponowany wątek religijny tyczący się naszej postaci, która była bardzo pobożna. W istocie to właśnie dzięki pomocy Boga Desmond był w stanie dokonać tego niezwykłego czynu. W dzisiejszych czasach zapomina się o czymś takim jak wiara, albowiem jest to niewygodne. Natomiast Mel Gibson w swoim filmie dosadnie podkreśla, że to ona okazała się zbawcza nie tylko dla naszej postaci, ale również dla wszystkich żołnierzy, którzy w niego wierzyli. To dopiero jest coś! Co ciekawe reżyser z niezwykła gracją podchodzi do tego tematu dzięki czemu oglądając obraz nie mamy wrażenia, że próbuje nam coś na siłę udowodnić. On nam po prostu to pokazuje. Bez większych spięć i karykaturalnych tworów co ostatecznie pozwala mu zachować czystą ideę, z którą wiara powinna nam się kojarzyć. Oczywiście w historii nie mogło zabraknąć również miłości, która jest równie ważnym elementem całości jak cała reszta. Natomiast świetnie zbilansowana opowieść okazuje się być zaskakująco lekka i przyjemna w odbiorze pomimo ciężkiej tematyki.

Od strony aktorskiej produkcja okazuje się być równie zaskakująca co fabuła obrazu. Przede wszystkim ze względu na aktora odgrywającego główną postać czyli Desmonda Dossa. Niezwykle odważnego, wiernego swoim ideom oraz niezłomnego młodzieńca, który zapisał się na kartach historii dokonując czegoś większego niż jego koledzy. Albowiem on nie zabijał. Nie wystrzelił ani jednego pocisku, ale za to ocalił ponad 70 żołnierzy rannych w bitwie. Dokonał rzeczy, która się nikomu nie śniła przez co stał się legendą. W tej roli mamy oszałamiającego Andrew Garfielda, który zaprezentował sobą istny popis aktorski jakiego nie widziałem od czasów "Social Network". On nie gra Desmonda Dossa. On nim jest! Nigdy bym nie przypuszczał, że aktor ten tak bardzo mnie zaskoczy. Oprócz niego na ekranie możemy zauważyć: świetnego Sama Woringtona, bardzo dobrą Teresę Plamer, równie zachwycającego Hugo Weavinga, wzorowego Lukea Brceya oraz rewelacyjnego Vincea Voughna, który po raz kolejny po "Detektywie" świetnie prezentuje się w nie komediowej roli. Obsada prezentuje się wręcz wyśmienicie dzięki czemu obraz staje się jeszcze bardziej wiarygodny.

Pod względem technicznym obraz po raz kolejny zachwyca. Przede wszystkim mamy bardzo dobre zdjęcia, klimatyczną muzykę, świetne efekty specjalne, rewelacyjny montaż oraz genialną charakteryzację. Warto zwrócić również uwagę na to, że reżyser ukazał nam niezwykle brutalny obraz wojny, w którym wnętrzności wylatują w powietrze, trup ściele się gęsto, a całość jest zaskakująco prawdziwa i emocjonująca. Opowieści nie zabraknie również świetnie zbudowanego napięcia, dramaturgii oraz odrobiny grozy.

"Przełęcz ocalonych" to powrót Mela Gibsona nie tylko do Hollywood, ale również na arenę międzynarodową. Twórca rewelacyjnego "Braveheart. Waleczne serce" powraca w wielkim stylu po latach życia w niełasce. Trzeba jednak przyznać, że reżyser ma dryg do tworzenia ciekawych i wyjątkowych produkcji. To samo tyczy się omawianego dzisiaj filmu. Niezwykle intrygująca, wciągająca i prawdziwa historia idzie w parze z fenomenalnym aktorstwem oraz perfekcyjnym wykończeniem. Wszystkie te rzeczy natomiast składają się na wyjątkowy seans, który gwarantuje nam niesamowite wrażenia. Oczywiście nie należy zapominać o najważniejszym aspekcie produkcji, którym jest jej przekaz mówiący o niezwykłym męstwie bez broni. Jest to również pewnego rodzaju apel do tego aby nie zabijać się nawzajem, albowiem nie po to zostaliśmy stworzeni. Ja odbieram ten film również jako hołd dla wszystkich sanitariuszy, którzy tak jak Desmond Doss ryzykowali swoje życie by ratować innych. Pomijając naszego bohatera warto na to zwrócić uwagę, albowiem takie osoby musiały troszczyć się nie tylko o siebie, ale również o innych. Posiadać niezwykle silną psychikę, zdolność pracy w trudnych warunkach oraz być jeszcze bardziej odważniejszym niż sami żołnierze. Nikt nie może się równać z osobą wychodzącą z bezpiecznej kryjówki i biegnącej przez pole walki po to aby pomoc innym. To prawdziwe męstwo.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.