Snippet

Amerykańska sielanka

Seymour ma wszystko, co Ameryka lat 60-tych definiowała jako szczęście: piękną żonę Dawn, dobrą pracę, wymarzony dom na wsi i ukochaną córkę, Merry. Dzień, w którym dowiaduje się, że jego jedyne dziecko jest zdolne do brutalnych ataków terroryzmu, będzie ostatnim dniem jego dotychczasowego życia. Czy amerykański sen o szczęściu, pokoju i dobrobycie był tylko marzeniem jednego pokolenia?

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Evan McGregor
scenariusz: John Romano
czas: 1 godz. 48 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Martin Ruhe
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 5,9/10











Chichot losu

Życie to podróż składająca się z nieustannych wzlotów i upadków. Choć bardzo staramy się unikać błędów one jednak zawsze nas dosięgają. Nawet będąc perfekcjonistami nie jesteśmy w stanie ustrzec się od wpadki, która niespodziewanie w nas uderzy i sprawi, że być może runie jeden z filarów naszej dotychczasowej egzystencji. Mówi się, że "co nas nie zabije to nas wzmocni", jednakże w praktyce ta słynna sentencja nie zawsze znajduje pokrycie. Niektórych rzeczy nie da się zapomnieć bądź przeboleć. Najlepiej o tym wiedzą bohaterowie "Amerykańskiej sielanki".

Seymour Levov potocznie zwany "Szwedem" to uosobienie sukcesu oraz szczęścia. Ma piękną żonę, dobrą pracę, dom na wsi, a także ukochaną córkę. Wydawać by się mogło, że tak już zostanie, a jego życie aż do samego końca będzie perfekcyjne. Niestety burzliwe lata 60-te odbijają piętno na jego córce, która zostaje wplątana w polityczne zamieszki. Powoli szczęście opuszcza Levovów co diametralnie zmienia ich dotychczasowe życie. Czy przetrwają oni jako rodzina? Pytanie to będzie nieustannie nas nękać podczas całego seansu i być może nie otrzymamy na nie dokładnej odpowiedzi. Jednakże Evan McGreor w swoim filmie podkreśla, że nie ważny jest skutek, a raczej sam proces obrazujący nam jak do tego doszło. Scenariusz obrazu powstał na podstawie nagrodzonej Pulitzerem powieści Philipa Rotha o tym samym tytule. Autor książki bawiąc się konwencją i wypaczeniem idei o "amerykańskim śnie" pokazał, że nie wszystko jest czarno-białe, a szczęścia nie można sobie zarezerwować. To samo próbują ukazać nam twórcy filmu jednakże z nieco gorszym efektem. Na samym początku jeszcze nie dało się tego dostrzec albowiem twórcy bardzo zgrabnie i z odpowiednią dozą tajemniczości wprowadzili nas w akcję obrazu. Niezwykle skrupulatnie nakreślili wstęp, od którego wszystko się zaczyna. Dużą wagę przyłożono również do postaci, które zostały świetnie nakreślone. Twórcy zadbali o ich solidne fundamenty, aby można było później bez problemu umotywować ich kolejne działania. Zaskakująco dużo czasu reżyser jak i scenarzysta poświęcili na przeszłe wydarzenia, które starają się nam wyjaśnić mechanizmy jakie doprowadziły do tragedii rodziny Levovów. Są przy tym bardzo wnikliwi dzięki czemu udaje im się dostarczyć nam wartościowych wskazówek do zrozumienia natury całego obrazu. I choć zajmuje im to trochę czasu to nie można się na nich gniewać, albowiem samym wstępem tak naprawdę udaje im się już przykuć naszą uwagę i wzbudzić w nas niesłychaną ciekawość odnośnie dalszych zdarzeń. Szkoda, że niedługo później całość traci ten urok. Albowiem kiedy dochodzimy już do zwrotnego punktu w całej fabule tak naprawdę okazuje się, że nie do końca tego oczekiwaliśmy. Po pierwsze wydarzeniom ekranowym brak emocji przez co są dla nas całkiem obojętne. Dramatycznym scenom brak dramaturgii, a pełne napięcia chwile nie dostarczają nam tylu dreszczy ile powinny. Sama opowieść natomiast jest strasznie chaotyczna i nierówna. Ewidentnie da się dostrzec, że twórcy nieco zamotali się w sensie swojego obrazu przez co trudno im w pełni przykuć nas do ekranu. Akcja produkcji jest bardzo zróżnicowana, a poszczególne sceny są raz intrygujące, a zaś kiedy indziej kompletnie nudne. Wszystko to sprawia, że film jest męczący i trudny w odbiorze, albowiem nie wiadomo w jakim kierunku zamierza cała historia.  Mam wrażenie, że sami twórcy do końca nie byli tego pewni, albowiem w ich działaniach ewidentnie widać zakłopotanie i brak zdecydowania, które skutkują w nijakiej fabule i miałkim przekazie. Nie wszystkie decyzje reżysera są jasne tak samo jak sama opowieść, która w trakcie trwania gubi gdzieś sens i strasznie się rozwarstwia. Pod koniec produkcji ciężko już tak naprawdę stwierdzić jaki był główny wątek filmu, albowiem twórcy mieli ich kilka i nie mogli się zdecydować, który z nich chcą bardzie uwypuklić. To zaś sprowadza się do stwierdzenia, że "Amerykańska sielanka" jest o wszystkim i o niczym. Albowiem jej największym problemem jest niekonsekwencja twórców oraz niedbałe potraktowanie najważniejszych wydarzeń obrazu, którym brakuje emocji. Zbyt wiele rzeczy nakreślono grubymi nićmi przez co trudno odnaleźć w nich sens lub też ich godne wytłumaczenie. Jedynym wyjściem jest zaufać twórcom, jednakże ten sposób niestety nie sprawdza się na dłuższą metę. Oczywiście czytając między wierszami da się wychwycić niezamierzenie ukryty sens całego filmu, który mówi, że nie można mieć wszystkiego. Nie ważne jak bardzo się o to zabiega, ani jak bardzo się tego pragnie. Niektóre rzeczy są poza naszym zasięgiem. To samo tyczy się szczęśliwego i bezproblemowego życia, którego nie można sobie zaplanować. Nie ważne jak bardzo byśmy tego chcieli, ani jak mocno byśmy się starali. Są rzeczy, których po prostu nie da się przeskoczyć.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się znacznie lepiej. Przede wszystkim mamy dobrze zagranych i ciekawie nakreślonych bohaterów, których losy nie są nam obojętne. Twórcom całkiem dobrze udała się charakterystyka postaci co bardzo cieszy szczególnie, że fabuła prezentuje raczej mieszane uczucia. Najwięcej uwagi poświęcono oczywiście bohaterowi Evana McGregora, który musi zmierzyć się z przewrotnością swojego losu. Aktor rewelacyjnie poradził sobie z odegraniem Seymoura i jego wszystkich zmartwień. Zaraz za nim mamy hipnotyczną Jennifer Connelly, która oprócz wyglądania jak "milion dolarów" wnosi do opowieści bardzo intrygującą i nieszablonową sylwetkę. Twórcy dobrze o tym wiedzą dlatego nie boją się w niektórych scenach skupić uwagi wyłącznie na niej. Najsłabiej z całej produkcji prezentuje się bohaterka Dakoty Fanning. Nie jest to wina aktorki, a raczej koślawego nakreślenia tej postaci przez scenarzystów. Potraktowano ją trochę po macoszemu, a nie powinno, albowiem to ona jest początkiem końca. W obsadzie znaleźli się jeszcze Piter Rigeret, Rupert Evans, Uzo Aduba i David Strathairn.

Strona techniczna produkcji to jedna z jej niewielu zalet. Pomijając zdjęcia i muzykę przede wszystkim należy zwrócić uwagę na fenomenalny klimat obrazu, który z powodzeniem oddaje burzliwe lata 60-te. To szczegółowe nakreślenie staje się jednym z ważniejszych kontekstów produkcji. Pomagają w tym świetne kostiumy oraz scenografie. Ewidentnie da się dostrzec wpływ czasów na naszych bohaterów oraz na ich decyzje. Albowiem to właśnie na tym opiera się cała struktura filmu.

"Amerykańska sielanka" to film o zmarnowanym potencjale. Twórcy chcieli dobrze, ale niestety podczas procesu twórczego zgubili gdzieś sens całej opowieści przez co jest ona chaotyczna, niekompletna i mało przekonująca. Produkcja ma mocne strony w postaci świetnego wstępu, obsady aktorskiej, ciekawie nakreślonych bohaterów (poza jednym wyjątkiem) oraz świetnego wykończenia. A idea filmu choć słuszna to niestety niezbyt odkrywcza. Jednakże nawet temu dało by się zaradzić gdyby nie prostota całego obrazu. "Amerykańska sielanka" jest zbyt szablonowa i mało elastyczna przez co nie wykracza poza podstawowe schematy. Powinna nas zaskoczyć niecodzienną formą, oryginalnością, a także świeżym podejściem do całej sprawy. Tak się niestety nie dzieje. Jest więc poprawnie, ale wtórnie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz