Snippet
Mia jest początkującą aktorką, która w oczekiwaniu na szansę pracuje jako kelnerka. Sebastian to muzyk jazzowy, który zamiast nagrywać płyty, gra do kotleta w podrzędnej knajpce. Gdy drogi tych dwojga przetną się, połączy ich wspólne pragnienie, by zacząć wreszcie robić to co kochają. Miłość dodaje im sił, ale gdy kariery zaczynają się wreszcie układać, coraz mniej jest czasu i sił dla siebie nawzajem. Czy uda im się ocalić uczucie, nie rezygnując z marzeń?

gatunek: Musical, Romans
produkcja: USA
reżyser: Damien Chazelle
scenariusz: Damien Chazelle
czas: 2 godz. 6 min.
muzyka: Justin Hurwitz
zdjęcia: Linus Sandgren
rok produkcji: 2016
budżet: 30 milionów $
ocena: 8,7/10








 
Kolejny słoneczny dzień

Musicale to bardzo specyficzny gatunek. Przede wszystkim dlatego, że ich oś fabularna opiera się na śpiewaniu. Słowa piosenek zastępują tradycyjne dialogi, a całość przybiera wręcz nad ekspresyjną formę przy użyciu pięknych wokali i wymyślnych układów tanecznych. Jednakże nie każdy musical jest dobry, albo nie jest w stanie przemówić do większej części widowni. "La La Land" udowodnił już za granicą, że da się lubić zarówno przez widzów jak i krytyków co zresztą potwierdziło rozdanie Złotych Globów 2017. Jednakże czy my Polacy równie ciepło przyjmiemy najnowszy film Damiena Chazellea?

Mia to niepoprawna marzycielka, która postanowiła porzucić studia i spełnić swoje marzenie o zostaniu aktorką. Pewnego razu na jej drodze pojawia się Sebastian – równie niepoprawny marzyciel i pianista jazzowy, który pragnie otworzyć swój własny klub. Losy tych dwojga splotą się ze sobą, a my będziemy świadkami ich pogoni za marzeniami. Reżyser wyśmienitego "Whiplasha" powraca do nas z całkiem nowym filmem, który jednak nadal bardzo mocno polega na muzyce. Poprzedni obraz twórcy to istna mieszanka wybuchowa, która była w sanie przysporzyć nam nieziemskich emocji. Czy w przypadku "La La Land" również tak jest? Najnowsza produkcja Damiena Chazellea rozpoczyna się z niesamowitym rozmachem. Albowiem już na samym wstępie mamy możliwość oglądać oszałamiającą sekwencję, która z impetem wprowadza nas w akcję całego obrazu. Roztańczona, niesamowicie pozytywna oraz rewelacyjnie nakręcona scena sprawia, że zapominamy o wszystkich naszych troskach. W istocie tyczy się to całej produkcji. Zaczynając jednak od początku należy zwrócić uwagę, że "La La Land" to całkiem długi film. Na tyle długi, że reżyser może pozwolić sobie na spokojne zaznajomienie nas ze swoimi postaciami zanim zacznie wprowadzać między nimi interakcję. Dzięki temu udaje mu się dokładnie nakreślić każdą z nich oraz sprawić, że będzie nam zależeć na ich losie. Oprócz tego twórca bardzo sprytnie dawkuje przy tym emocje oraz naszą ciekawość, która wraz z trwaniem obrazu nieprzerwanie rośnie. A kiedy nasi bohaterowie w końcu przeprowadzają ze sobą pierwszą poważną rozmowę magia obrazu wcale nie znika. Ona trwa nadal! Co ciekawe film można podzielić dwie części. Pierwszą tę cukierkową oraz drugą tę bardziej stonowaną i mniej optymistyczną. Wiem, że może wydać się to dla was nieco szokujące, ale tak naprawdę "La La Land" nie jest tak prostolinijny jak można by się tego spodziewać. Przede wszystkim wybierając się na film do kina należy pamiętać, że zwiastun nie oddaje w pełni natury obrazu. To co możecie zobaczyć to jednie namiastka tego co reżyser zamierza wam pokazać. A uwierzcie mi ma całkiem wiele do powiedzenia. To wręcz zaskakujące, że reżyser ma nam tyle do przekazania odnośnie spełniania swoich marzeń. Co więcej nie ogranicza się dzięki czemu bardzo sprytnie udaje mu się podejść do samego tematu marzycielstwa oraz uroku takich miejsc jak Los Angeles czy Hollywood. Nie bez powodu tytuł odnosi się do nierzeczywistego świata istniejącego jedynie w naszych marzeniach (la la land z ang. to świat bajek, świat marzeń (nie mający związku z rzeczywistością) lub też ironiczna nazwa Los Angeles - gdzie ma miejsce akcja obrazu). Jednakże spełnianie swoich marzeń wedle zasady "American Dream" to żadna nowość. Tak właściwie rzecz biorąc kolejny film o tej tematyce to strzał w kolano. No bo ileż można robić produkcji o podobnej problematyce. Z "La La Land" byłoby podobnie gdyby nie pomysłowość, a zarazem charyzma reżysera. Przyznam szczerze, że powinienem się tego spodziewać po panu Chazelle mając na uwadze jego poprzednie dzieło czyli "Whiplash". Albowiem jego najnowszy film tak samo jak poprzednik bazuje na podobnych zagraniach. Przede wszystkim jest to element zaskoczenia oraz niejednoznaczność jeśli chodzi o losy naszych bohaterów. Dzięki tym zagraniom twórcy bezbłędnie udaje się opowiedzieć nam o wielu rzeczach naraz. Oprócz tego pokazuje nam, że można opowiedzieć ciekawą historię o marzycielach bazując na dobrze znanych nam kliszach. Albowiem umiejętne wykorzystanie ich do swoich celów to prawdziwa sztuka. Pan Chazelle radzi sobie z tym śpiewająco, dzięki czemu jego obraz charakteryzuje przede wszystkim świeżość oraz oryginalność. Fabuła produkcji jest natomiast bardzo ciekawa, niesamowicie wciągająca oraz zaskakująco ujmująca. Historia Mii i Sebastiana to niezwykle urokliwa, pełna radości, szczęścia oraz masy pozytywnej energii historia, która potrafi nieźle wzruszyć. Niestety nie da się ukryć, że film to także spora dawka dramatu, porzuconych nadziei, smutku oraz poczucia utraty jedynej rzeczy, która nadawała życiu sens. Historia nie uchroniła się od kilku niepotrzebnych dłużyzn oraz niewystarczającego podkreślenia emocji jakie towarzyszą naszym postaciom. Niemniej jednak całość prezentuje sobą niezwykle lekką i przystępną formę, która potrafi nas niesamowicie urzec. Oprócz tego jest bardzo płynna i przejrzysta.

Bohaterami obrazu są Mia i Sebastian, którzy uwielbiają marzyć o sobie jako osobach sukcesu, które robią to o czym zawsze marzyły. Twórca bardzo dokładnie stara się nakreślić ich osobowości, aby w pełni ukazać nam oblicza naszych postaci. Dzięki dokładności i staranności udaje mu się bardzo precyzyjnie oddać uczucia jakimi kierują się ekranowe sylwetki. To sprawia, że postacie w "La La Land" to skrupulatnie napisane osobowości, które emanują niezwykłą charyzmą oraz nadzwyczajną naturalnością. No i przede wszystkim są to rewelacyjnie zagrani bohaterowie. Nie ma co ukrywać, że obsada aktorska spisał się na medal. Zarówno rewelacyjna Emma Stone jak i zaskakujący Ryan Gosling, który ukazuje nam w filmie Chazellea całkiem nowe oblicze jakiego jeszcze nie mieliśmy szansy oglądać. To spore zaskoczenie. Na pierwszym planie figuruje ten niezwykle zgrabny duet, który bez dwóch zdań jest w stanie zaskarbić naszą uwagę. Pomiędzy bohaterami Stone i Goslinga wyraźnie czuć chemię oraz iskry, które tworzą się podczas ich niecodziennej relacji. W swoich rolach są niezwykle urzekający oraz bardzo przekonujący. Na dalszym planie pojawiają się John Legend oraz J. K. Simmons, aczkolwiek ich udział w produkcji jest niewielki. W blasku reflektorów nieustannie pozostaje jedynie nasz przeuroczy duet.

Od strony technicznej produkcja prezentuje się wręcz wyśmienicie. Nie da się ukryć, że film Chazellea w dużej mierze polega na rewelacyjnej oprawie technicznej, która imponuje swoim rozmachem. Oczywiście nie umniejszając roli fabuły oraz aktorów. Niemniej jednak to właśnie oprawa jest najbardziej klimatyczna. Przede wszystkim stoją za tym niezwykle długie i szerokie ujęcia oraz ciekawa i imponująca muzyka. To samo tyczy się rewelacyjnych scenografii, barwnych kostiumów i niezwykle kolorowej aury. Wszystko to ma wpływ na niezwykle pozytywny, lekki oraz nieco surrealistyczny klimat, którym szczyci się obraz. Oczywiście nie należy zapominać o fenomenalnie skomponowanych oraz zaśpiewanych piosenkach jak i niesamowitych układach tanecznych, które zapierają dech w piersiach. Najbardziej w pamięci zapisują się utwory "Another Day Of Sun" i "Someone In The Crowd" wykonane przez wspaniałą ekipę statystów.

"Kochajmy marzycieli" – głosi slogan na plakacie. Muszę przyznać, że istotnie coś w tym jest, że marzyciele to niezwykłe sylwetki, które zasługują na uwagę. Musimy jednak pamiętać, że wiele marzeń się nie spełnia dlatego tak trudno nam się poddać ich urokowi. A gdy już nasze marzenie się ziści musimy się go kurczowo trzymać i nie dać się niczemu rozproszyć, albowiem możemy nie otrzymać już takiej szansy. Spełnione marzenie wymaga całkowitego poświęcenia oraz ślepego podążania za nim, aby coś z niego wyciągnąć. A więc jak widzicie nie jest to taki łatwy proces. Najnowszy film Damiena Chazellea pt: "La La Land" zdaje się go idealnie obrazować. Ponadto oprócz szczęścia i pozytywnej energii zobaczymy w nim również smutek oraz przygnębienie. To także pewnego rodzaju przestroga przed pochopnym podejmowaniem trudnych decyzji, które mają tyle samo plusów jak i minusów. Albowiem wtedy tak naprawdę się okaże co dla nas jest naprawdę ważne. Choć "La La Land" może się wydawać niezwykle optymistycznym filmem, to niestety tak naprawdę jest on raczej całkiem smutny. Niemniej jednak zdecydowanie warto go zobaczyć, albowiem takiego filmu jeszcze nie widzieliście. Gorąco polecam.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Brytyjski serial oparty na sztuce The Audience Petera Morgana, będącego również autorem scenariusza. Skupia się na panowaniu Elżbiety II od śmierci jej ojca do czasów obecnych i dotyczy nie tylko samej królowej, ale także okresu historycznego, w którym rządzi.

oryginalny tytuł: The Crown
twórca: Peter Morgan
gatunek: Dramat historyczny
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 10
sezonów: 1
muzyka: Rupert Gregson-Williams
zdjęcia: Adriano Goldman, Ole Bratt Birkeland
produkcja: Netflix
ocena: 9,0/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)











Pozory mylą


Zastanawialiście się kiedyś jak to jest być władcą? Królem bądź królową? Jak to jest stać na czele całego narodu? Jestem pewien, że większość z Was nie jeden raz pomyślała o takiej ewentualności. Nawet jeśli byliście wtedy jeszcze dziećmi. Pomyślcie. Jesteście najważniejszą osobą w całym kraju, macie ogromną władzę oraz możecie sobie pozwolić na każdą zachciankę. Żyjecie w luksusach i nie musicie się przejmować problemami, które na ogół dręczą normalnych ludzi. Istny raj. Niestety to tylko pozory, które nawkładano do naszych głów. Wbrew pozorom bycie władcą to żadna przyjemność, a raczej przekleństwo.

"Korona" ukazuje nam losy młodej Elżbiety, która po niespodziewanej śmierci swojego ojca – Króla Jerzego VI wstępuje na tron Wielkiej Brytanii. Produkcja ukazuje nam burzliwe losy jej pierwszych lat rządów oraz próbę pogodzenia roli Królowej z rolą matki oraz żony. Pomysłodawcą jak i twórcą serialu jest Peter Morgan, który nie po raz pierwszy bierze na warsztat portret Elżbiety II. Wcześniej ukazał nam już wielką władczynię w filmie pt: "Królowa" gdzie wcielała się w nią Helen Mirren. Po 16 latach twórca postanawia powrócić do tego tematu i tym razem opowiedzieć wszystko od samego początku. Czy uda mu się dokonać niemożliwego? Na samym początku przede wszystkim chciałbym pogratulować panu Morganowi niezwykłej odwagi związanej z produkcją tej serii. Albowiem jako jeden z niewielu zdecydował się opowiedzieć o życiu słynnej na cały świat osoby jeszcze za jej życia. To dosyć niespotykane zjawisko, albowiem z reguły kolejność jest odwrotna. Najpierw ktoś musi kopnąć w kalendarz żeby zrobiono o nim film bądź serial. Jednakże czego by nie powiedzieć o decyzji twórcy to i tak wyszło to na jego korzyść. Widać to już po samym wstępie do całej opowieści, który serwuje nam zaskakująco dużo emocji. Jest niezwykle ciekawy, szalenie wciągający oraz niesamowicie urokliwy. Natomiast jeśli chodzi o losy naszych postaci to potrafią być one niebywale intrygujące. Innymi słowy pierwszy odcinek serii to istna petarda. Co ciekawe dalej jest jeszcze lepiej. Fabuła serialu odrobinę przyśpiesza i wprowadza losy naszych bohaterów na całkiem nowe tory. Ich sielankowe i spokojne życie niespodziewanie zostaje zachwiane nagłą śmiercią króla Jerzego VI, po którym tron obejmuje nasza bohaterka. I choć z początku wydawać by się mogło, że życie Elżbiety nie ulegnie większym zmianom, to niestety zarówno ją jak i wszystkich wokół niej czeka wielka niespodzianka. Albowiem przyjmując tytuł Królowej Anglii nasza postać nie będzie już mogła wieść swojego poprzedniego życia. Teraz ma nowe, znacznie ważniejsze niż jej poprzednie. Podczas oglądania serialu niejednokrotnie się przekonamy, że bycie władcą to nie przelewki. Te wszystkie szczęśliwe obrazy, które każdy z nas nosi w głowach odnośnie monarchii to jedna wielka bujda. "Korona" nam to dokładnie objaśnia. Ukazuje nam wszystkie plusy i minusy dworskiego życia oraz stara się pokazać nam jak dużo wysiłku kosztuje Królową Elżbietę bycie głową całego kraju. Wbrew pozorom to całodobowy etat, który wymaga od nas nieustannego poświęcenia. Wiąże się z tym mnóstwo zajęć, które niekoniecznie mogą nam przypaść do gustu. Oprócz tego władca jest niczym słynny piosenkarz bądź aktor. Zawsze na świeczniku i blasku fleszy. A jeden nieodpowiedni ruch może go na zawsze pogrążyć. To niezwykle wartościowa oraz pouczająca lekcja dla tych, którzy nadal myślą o rządzeniu w odmienny sposób. Jednakże "Korona" to nie tylko zbiór mądrości na temat "zawodu" władcy. To również produkcja posiadająca świetną fabułę, która potrafi nas zarazem zaskoczyć, poruszyć oraz zszokować. Historia ukazana nam w serialu to niezwykle złożona opowieść, która w bardzo dokładny sposób próbuje nam przybliżyć losy Elżbiety II. Fakt ten jest o tyle poruszający, że jeszcze nigdy wcześniej nie mieliśmy możliwości w tak dokładny sposób zajrzeć za kulisy jej życia. Albowiem pomimo wielkiej popularności naszej bohaterki zapewne niewielu z nas wie o niej coś więcej niż kilka faktów z Wikipedii. Teraz jednakże dzięki serialowi od Netflixa mamy możliwość przekonać się jak naprawdę wyglądało życie Królowej Elżbiety II. Ta niezwykle fascynująca i pochłaniająca podróż to coś znacznie lepszego niż same kulisy panowania władczyni. To przede wszystkim niesłychanie intymne spojrzenie na jej życie, problemy (również małżeńskie) oraz konflikty często toczone z samą sobą. Oprócz tego serial pokazuje nam jak na przestrzeni kilku lat od objęcia tronu zmienił się jej charakter oraz wizerunek. Jednakże "Korona" to nie tylko opowieść o królowej. Serial w brawurowy sposób porusza również wątki wielu innych postaci, które okazują się być kluczowymi w życiu naszej bohaterki. Dzięki rewelacyjnemu scenariuszowi Petera Morgana każdy w z wątków jest bardzo szczegółowo ukazany oraz dogłębnie rozwinięty. A cała opowieść jest idealnie zamknięta w formie godzinnego odcinka. Nic dziwnego, że twórca zdecydował się na serial, albowiem produkcja telewizyjna daje mu większe pole do popisu jak również większe możliwości. Nie musi się on już ograniczać tylko do tego co konieczne. Serial daje mu szansę szczegółowego zagłębienia się w opowiadaną historię co twórca bezbłędnie wykorzystuje. Na plus należy również zaznaczyć konsekwencję twórcy, obiektywizm oraz zamiłowanie do nawet najdrobniejszych szczegółów. Całość natomiast jest niezwykle lekka i przyjemna w odbiorze.

Obsada serialu to kolejny sukces twórcy serialu, który zadbał o świetny casting oraz szczegółowe nakreślenie bohaterów. Dosłownie żadna postać nie może czuć się pominięta przez twórcę serialu, albowiem stara się on być fair zarówno w stosunku do nich jak i swoich widzów. Nie pozwala, aby w jego opowieść wkradły się niedopowiedzenia dlatego bardzo dokładnie stara się uchwycić charakterystykę każdej z nich. Z zadania wywiązuje się znakomicie dzięki czemu możemy oglądać na ekranie bohaterów z krwi i kości, którzy tak naprawdę niczym się od nas nie różnią. Trapią ich podobne problemy, kłopoty małżeńskie czy też miłosne. Innymi słowy całkiem normalne życie, a jednak do normalności mu dosyć daleko. Świadczą o tym choćby kłopoty z zaadaptowaniem się w nowe środowisko i pogodzeniem się ze swoją rolą, która już się nie zmieni. Na pierwszym planie mamy genialną Clare Foy, która rewelacyjnie portretuje zarówno Elżbietę jak i Królową Elżbietę II. Przemiana jaka zachodzi w naszej bohaterce jest wyraźnie widoczna i dokładnie umotywowana. Zaraz za nią mamy Matta Smitha, który skutecznie pozbywa się etykiety "Doktora Who" i w fenomenalny sposób prezentuje rozterki Księcia Filipa, który nie może się pogodzić z utratą swojego dawnego życia oraz pozycją lidera rodziny. Oprócz nich na ekranie często goszczą Vanessa Kirby jako Księżniczka Małgorzata – dusza towarzystwa i całkowite przeciwieństwo zasiadającej na tronie siostry, Victoria Hamilton jako Elżbieta, królowa matka – wdowa po Jerzym VI oraz wyśmienity John Lithgow (jedyny aktor z obsady bez pochodzenia brytyjskiego) jako Winston Churchill – bohater wojenny, mówca, strateg, pisarz, historyk oraz dwukrotny premier Wielkiej Brytanii. Na dalszym planie pojawiają się: Alex Jennigs jako książę Edward – brat Jerzego VI, Ben Milejs jako  Peter Townsend, Pip Torrens jako Tommy Lascells oraz Jared Harris jako Król Jerzy VI. Cała obsada spisała się świetnie i nie można jej niczego zarzucić.

Strona techniczna serialu również onieśmiela. Przede wszystkim za sprawą niesamowitych kostiumów, genialnych scenografii oraz niezwykłego rozmachu z jakim stworzono serial. W dalszej kolejności ciekawe zdjęcia oraz urzekająca muzyka. Przy omawianiu serialu należy również zwrócić uwagę na niesamowity klimat obrazu, który zarówno idealnie nakreśla nastroje panujące na dworze królewskim jak i podkreśla epokę w jakiej ma miejsce akcja produkcji.

"Korona" to niezwykłe dzieło, które nie pozwoli nam już dłużej pozostać obojętnym w sprawie angielskiej monarchini. To niezaprzeczalnie wybitna postać, którą każdy z nas zna, ale nie każdy wie jakie są kulisy jej życia. Teraz dzięki serialowi Petera Morgana mamy możliwość przyjrzeć się mu z bliska. To niezwykle intrygująca, ale zarazem pouczająca lekcja. Natomiast produkcja charakteryzuje się ciekawą i wciągającą fabułą, genialnie zarysowanymi oraz zagranymi postaciami oraz perfekcyjnym wykończeniem, które dopina całość na ostatni guzik. To doprawdy niesłychane jak intrygujące i frapujące okazują się losy Elżbiety II. Nigdy nie przypuszczałbym, że tak mnie pochłoną. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejne sezony w łącznej liczbie sześciu, które ukażą nam losy Królowej, aż do nowożytności. Niezwykle ambitne przedsięwzięcie, którego realizacji już nie mogę się doczekać. A tymczasem gorąco polecam produkcję Netflixa.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

W nocy 6 listopada 1983 w Hawkins w stanie Indiana w tajemniczych okolicznościach znika dwunastoletni Will Byers. Komendant miejscowej policji, Jim Hopper, rozpoczyna oficjalne śledztwo w sprawie zaginięcia. Następnego dnia w miasteczku pojawia się tajemnicza dziewczyna z nadprzyrodzonymi zdolnościami, zdająca się posiadać wiedzę na temat tego, gdzie podział się Will. Niestety cała sprawa okazuje się być o wiele bardziej zagmatwana, a nasi bohaterowie będą musieli się zmierzyć ze złowrogą rządową agencją i podstępną oraz mroczną siłą, która chce pożreć ich wszystkich

oryginalny tytuł: Stranger Things 
twórca: Matt i Ross Duffer  
gatunek: Dramat, Horror, Sci-Fi  
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 8  
sezonów: 1
muzyka: Kyle Dixon Michael Stein
zdjęcia: Tim Ives, Tod Campbell
produkcja: Netflix
ocena: 7,0/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)







 
Neonowa nostalgia

Rzadko się zdarza, aby serial telewizyjny zyskał bardzo dużą popularność w bardzo krótkim czasie. Właściwie jest to praktycznie niemożliwe. Seriale takie jak "Mad Men", "Gra o Tron" czy "Wikingowie" swoją ogromną popularność zawdzięczają wielosezonową emisją oraz bardzo ciepłym odbiorem ze strony widzów. Żaden z nich nie osiągnął tak wysokiego statusu zaledwie po jednym sezonie. I tu pojawia się Netflix, który po raz kolejny ustanawia nowe rekordy. Tym razem na najszybciej zdobywającą popularność serię. "House of Cards" to było coś, ale przy nowym hicie platformy definitywnie wymięka. Pozostaje zadać więc fundamentalne pytanie: Co czyni "Przedziwne zjawiska" tak lubianym i popularnym serialem?

Pewnej listopadowej nocy w miasteczku Hawkins w Stanach Zjednoczonych zaginął Will Bayers. Poszukiwania nie dają żadnych rezultatów przez co większość zakłada, że dzieciak już nie żyje. Lecz nie jego matka, która desperacko próbuje odnaleźć swojego syna próbując każdej możliwej metody. W tym samym czasie przyjaciele Willa natrafiają na tajemniczą dziewczynkę, która bardzo różni się od tych, które znają. Okazuje się, że posiada ona nadprzyrodzone zdolności i jest w posiadaniu istotnych informacji na temat obecnego miejsca pobytu ich kolegi. Postanawiają więc oni zaufać nowej znajomej i odnaleźć zaginionego pokonując przy tym mroczne siły, które nękają ich miasteczko. Twórcami produkcji są nieznani dotąd szerszej publiczności bracia Duffer (Matt i Ross), którzy przyprawili świat o niemały zawrót głowy wypuszczając do internetu za pośrednictwem Netflixa "Przedziwne zjawiska". Wydawać by się mogło, że to kolejna oryginalna produkcja internetowej platformy, a tymczasem okazało się, że to niezaprzeczalny hit całego 2016 roku. Ale jak do tego doszło? Czy ktoś w ogóle wie z jakiej przyczyny serial zdobył taką popularność? Jeśli nie to pocieszę Was, że ja również i przyznam szczerze, że bardzo długo zajęło mi przekonanie się do tej produkcji. Jednakże w końcu musiał nadejść ten moment kiedy na własne oczy i uszy przekonam się o fenomenie produkcji. Szkoda tylko, że w serialu w ogóle go nie dostrzegam. Zacznijmy jednak od początku. Serial rozpoczyna się od zaginięcia Willa Bayersa i ukazuje nam pokłosie tego wydarzenia. W pierwszym epizodzie skupiono się na zaznajomieniu nas z prawie wszystkimi wątkami fabuły oraz przedstawiono namiastkę serialowej intrygi. Choć jest to dopiero samo wprowadzenie nas do całej opowieści, to jednak trzeba przyznać, że twórcom wyszło to całkiem nieźle. Przede wszystkim udało im się zaintrygować nas opowiadaną historią, charyzmatycznymi bohaterami, tajemniczą intrygą oraz nieziemskim klimatem. Wszystko to sprawiło, że bez większego zastanowienia sięgniemy po kolejne odcinki, które pozwolą nam jeszcze bardziej zagłębić się w tej ciekawie zapowiadającej się opowieści. Niestety tak się nie dzieje. Choć wydarzenia ekranowe nieprzerwanie brną do przodu, to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nie tego po serii się spodziewaliśmy. Fabuła serialu po dokładnym prześwietleniu ukazuje nam mało atrakcyjne i niezbyt intrygujące oblicze. Choć jest ona całkiem przyzwoicie skonstruowana i nie można jej zarzucić żadnych nieścisłości to niestety ma duży problem z całkowitym skupieniem na sobie naszej uwagi. Albowiem jej największą wadą jest jej przeciętność. Historia nie ukazuje nam niczego oryginalnego ani odkrywczego, a jedynie bazuje na znanych nam posunięciach. Jednakże najgorsze w tym wszystkim jest to, że podczas oglądania mamy nieodparte wrażenie jakbyśmy już gdzieś to widzieli. Nie bez powodu w naszych głowach kiełkuje taka myśl, albowiem produkcja braci Duffer jest mocno inspirowana klasykami z lat 80. w których notabene ma miejsce akcja serialu. I nie widziałbym w tym niczego złego gdyby nie fakt, że panowie Duffer nie próbują ukazać nam niczego nowego oprócz licznych nawiązań do filmów z tamtego okresu. Nie starają się tchnąć w swoje dzieło żadnej świeżej i odkrywczej opowieści, ani zapierających dech w piersiach potyczek bohaterów. Ich jedynym celem jest odwzorowanie klimatu lat 80. oraz odpowiednie dopasowanie swojej historii do tych reali. Nie wprowadzają żadnej innowacji, a tym bardziej żadnej rewolucji w tym gatunku. To samo tyczy się pierwszoplanowej intrygi, która tylko w pierwszym epizodzie ukazuje nam ciekawe oblicze. Później jej urok znika i naszym oczom ukazuje się jedynie przeciętna bajeczka, która w żadnym stopniu nie zmieni naszego życia, ani nie sprawi, że nieprzerwanie będziemy o niej myśleć. Albowiem nie ma ona nam do zaoferowania niczego nowego co mogło by nas dostatecznie poruszyć. Takim oto sposobem "Przedziwne zjawiska" okazują się być zaskakująco mało ciekawym i wciągającym serialem jak na światowy hit. Oprócz tego produkcja ukazuje nam zaskakująco mało treści podczas tej ośmio-odcinkowej podroży, a także przepełniona jest niezbyt wartką akcją. Jednakże całość została bardzo zgrabnie napisana i dopięta na ostatni guzik wraz z wątkami pobocznymi co ostatecznie uchrania ją przed mocną falą krytyki. No bo tak naprawdę obraz od strony scenopisarskiej prezentuje się bardzo dobrze. Opowieść jest kompletna i bez żadnych większych dziur. To pozwala zachować jej świetną ciągłość zdarzeń oraz rewelacyjną płynność. Niestety nic nie zmieni faktu, iż serial cierpi na nieuleczalną przypadłość, którą jest sztampowość.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się wręcz olśniewająco. Twórcy ukazują nam na ekranie wiele ciekawych i dobrze napisanych postaci, których losy choć nie są zbyt oryginalne, to jednak całkiem przyjemnie w odbiorze. Sprawa ma się całkiem podobnie jak przy fabule obrazu. Co innego natomiast można powiedzieć o samym aktorstwie, które prezentuje się na zaskakująco dobrym poziome. Tyczy się to każdego członka obsady. A w szczególności dzieci, które odgrywają pierwszoplanowe role. Wypadają one tak naturalnie i tak przekonująco, że oglądanie ich na ekranie to czysta przyjemność. Wśród nich znajdują się: Finn Wolfhard jako Mike, Gaten Matarazzo jako Dustin, Caleb McLaughlin jako Lucas, Noach Schnapp jako Will oraz genialna Millie Bobby Brown jako Siedemnastka. Bardzo dobrze wypada również Natalia Dyer, Harlie Heaton i Joe Kerry.  Nie należy zapomnieć oczywiście o Winonie Ryder jak Joyce Bayers oraz Davidzie Harbourze jako komendancie Jimie Hopperze. Niestety jest jedna postać, która została totalnie olana przez twórców co bardzo mnie rozzłościło. Jest nią Barbara Holland (Barbe), którą zagrała Shannon Purser. Czemu o tym wspominam? Ponieważ nastawienie twórców do tej bohaterki oraz sposób w jaki zakończono jej losy jest mocno krzywdzący i nie fair w stosunku do reszty fabuły.

Strona techniczna produkcji również nie zawodzi prezentując nam bardzo dobre zdjęcia, niezwykle klimatyczną i psychodeliczną muzykę oraz świetne efekty specjalne. Naszą uwagę przykuje jeszcze ciekawa scenografia, kostiumy oraz cały ten neonowy blask lat 80. Klimat w serialu odgrywa niezaprzeczalnie wielką rolę co wcale nie oznacza, że seria powinna jedynie na nim polegać.

Po dokładnym i niezwykle uważnym obejrzeniu całego serialu niestety nadal nie mam dla Was odpowiedzi na pytanie zadane na samym początku tej recenzji. Być może nikt nie jest w stanie tego odgadnąć. "Przedziwne zjawiska" to dobry serial. Po prostu dobry. Nie znajdziecie w nim niczego oryginalnego, ani odkrywczego, a jedynie prostą, ale zwięzłą fabułę, która ukazuje nam niezbyt porywające, ale całkiem zjadliwe zdarzenia. Natomiast jego najmocniejszą stroną jest aktorstwo oraz wykończenie. Jednakże to za mało jeśli mówimy o produkcji, która narobiła w ostatnich miesiącach wokół siebie tyle szumu. Nie rozumiem tego i nie wiem czy kiedykolwiek zrozumiem. Serial jest po prostu fajny i tyle. Nic poza tym. A dopowiadanie to niego jakiś niestworzonych teorii na temat sentymentu do lat 80. to czyste przegięcie. Niestety jak widać dla niektórych to jedyny plus serii.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Westworld to futurystyczny park rozrywki, w którym ludzie mogą spełniać swoje najbardziej mroczne fantazje. Twórcą parku Westworld jest genialny naukowiec Robert Ford snujący ambitne wizje przyszłości. Jego pomocnikiem jest Bernard Lowe. W parku goście mogą spotkać tajemniczego Mężczyznę w czerni będącego uosobieniem zła, oraz Dolores Abernathy - piękną i dobrą córkę farmera z prowincji. Do miasteczka, w pobliżu którego mieszka Dolores, przybywa niezwykle przystojny, sprawnie posługujący się bronią Teddy Flood.

oryginalny tytuł: Westworld
twórca: Jonathan Nolan, Lisa Joy
gatunek: Western, Sci-Fi
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 10
sezonów: 1 
muzyka: Ramin Djawadi
zdjęcia: Paul Cameron, David Franco, Robert McLachlan, Jeff Jur, Brendan Galvin
produkcja: HBO
ocena: 7,5/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)











Sama powłoka


Dzięki Grze o Tron staja HBO zyskała miano najpopularniejszego i najchętniej oglądanego kanału telewizyjnego. Serial stworzony na podstawie serii powieści Georgea R. R. Martina to nie tylko niezwykle kosztowna, ale również kasowa produkcja. Niestety nic nie trwa wiecznie, a więc i Gra o Tron kiedyś musi się skończyć. A nastąpi to już wkrótce. Z tego powodu stacja od pewnego czasu szykował swój nowy serial, który zastąpi produkcję bazującą na świece wykreowanym przez pana Martina. Obrazem tym okazał się być "Westworld", który opowiada o niezwykle osobliwym parku rozrywki. Czy produkcja ma jednak szansę cokolwiek zwojować i czy włodarze stacji słusznie liczyli na sukces?

Wyobraźcie sobie, że będąc bogatymi obywatelami możecie sobie zafundować wycieczkę życia. Podróż to interaktywnego parku rozrywki, w którym możecie zrobić dosłownie co chcecie. "Żyj bez limitów" głosi slogan promujący Westworld czyli atrakcję osadzoną w realiach dzikiego zachodu. Mieszkańcy parku to tak zwane Hosty – specjalnie stworzone imitacje ludzi ze sztuczną inteligencją, aby sprawiali wrażenie prawdziwych. To oni nadają temu światu sens. Goście mogą jedynie na chwile stać się jego częścią. Od wielu lat park funkcjonuje bez zarzutów jednakże od niedawna Hosty zaczynają się dziwnie zachowywać co doprowadza zarząd do paniki. Tak jakby maszyny zaczęły podejmować własne decyzje... Pomysł na serial pochodzi z filmu fabularnego z 1973 roku o tytule "Świat dzikiego zachodu", w którym twórca ukazał nam interaktywny park rozrywki, którego mieszkańcy są robotami. Ta niezwykle śmiała i intrygująca wizja popchnęła Jonathana Nolana i Lisę Joy do stworzenia serialu dla HBO na bazie starego konceptu. Niestety premiera produkcji była skutecznie odwlekana w czasie z powodu ciągłych zmian w scenariuszu. Teraz w końcu mamy możliwość oglądać finalny efekt ich prac i stwierdzić czy rzeczywiście warto było na serial tyle czekać. No i niestety już na tym etapie pojawia się problem, a mianowicie odcinek pilotażowy nie zachwyca. Nawet więcej on rozczarowuje. Idea która przyświeca premierowym epizodom to zaintrygowanie nas opowieścią i zachęcenie nas do dalszego śledzenia tej historii. Jednakże przy "Westworld" jest całkowicie odwrotnie, albowiem po obejrzeniu odcinka mamy raczej ochotę zapomnieć o tej serii aniżeli dalej kontynuować oglądanie. Wydarzenia ekranowe bardzo opornie i z wielką niechęcią wprowadzają nas w akcję produkcji, która notabene jest strasznie powolna. Fabuła epizodu to nieustanne powtarzanie tych samych wydarzeń po kilka razy aż do znudzenia. Szczerze powiedziawszy to jest to dla mnie spore rozczarowanie i gdyby nie moja determinacja możliwe, że nie zmusiłbym się do dalszego oglądania serialu. Niestety dalej również nie jest kolorowo. Akcja w kolejnych odcinkach również jest strasznie powolna i niemrawa, fabuła ciągle ma problem z zaciekawieniem nas ukazywanymi zdarzeniami, a do tego całość ogląda się bez większych emocji. Serial sprawia wrażenie jakby czekał na jakąś rzecz, która przełamie zaklęcie. Niestety tak się nie dzieje. Dopiero w szóstym odcinku następuje zmiana i serial zaczyna nieznacznie przyspieszać. Akcja produkcji znacznie przyśpiesza, a Senna i męcząca fabuła znacznie się ożywia i serwuje nam coraz ciekawsze zdarzenia. Tak jakby twórcy skończyli wprowadzać nas do opowieści i w końcu zaczęli ją rozwijać w konkretnym kierunku. Albowiem po pierwszych odcinkach ciężko było stwierdzić w jaką stronę ma zamiar ona zmierzać. Natomiast sama historia, którą twórcy starają się nam przekazać to wbrew pozorom bardzo ciekawa i wciągająca opowieść, która posiada świetne fundamenty. Bardzo dobrze prezentuje się jej rozwinięcie, które potrafi nas niesamowicie zaintrygować. Niestety nawet najlepszy pomysł na fabułę może okazać się klapą kiedy twórcy nie wiedzą jak go widzowi przekazać. Tak jest właśnie z "Westword" gdzie wszystko świetnie gra, ale na papierze. Na ekranie niestety wypada to już znacznie słabiej. To samo tyczy się pierwszoplanowej intrygi, która ciągnie się przez cały serial. Owszem jest ona świetnie skonstruowana oraz posiada wiele ciekawych aspektów, ale niestety w większości przypadków nie jest w stanie maksymalnie skupić naszej uwagi, albowiem jest rozcieńczona całą masą innych i niepotrzebnych wątków. Ja wiem cała masa scen erotycznych, krwawych jatek, perwersyjnych postaci i nagich ciał przyciąga tłumy, ale to nie na tym polega urok serii. To jedynie dopełnienie obrazu, które aż zbyt mocno na nas krzyczy i niekiedy wręcz przysłania istotny wątek jakim jest droga Hosta od posłusznego robota to samodzielnie myślącej sztucznej inteligencji. Obraz pełen jest ciekawych i frapujących przemyśleń na tematy egzystencjalne, dotyczące natury człowieka oraz zagadnień związanych ze świadomością. To na nich powinien opierać się serial, a nie na całej reszcie. To prawda, że podziwiam rozmach z jakim stworzono produkcję, ale niestety ewidentnie widać, że w wielu przypadkach postawiono na stronę wizualną, a nie samą treść. Oczywiście finał poniekąd nam to wynagradza, ale to i tak stanowczo za mało. Poza tym cała opowieść opiera się jedynie na dwóch zwrotach fabularnych, które mają za zadanie tak nas zszokować, że zapomnimy o wszystkich niedociągnięciach produkcji. A jeśli się im bliżej przyjrzeć to jest ich całkiem sporo. Nie radzę jednak zbyt głęboko się w nie zagłębiać, albowiem wyjdzie na jaw, że wiele rzeczy zostało napisanych na kolanie. A cała fabuła serialu tak rzekomo czy wręcz misternie dopięta na ostatni guzik zacznie się rozpadać na malutkie kawałeczki. Ale dlaczego to tak ciężko dostrzec? Ponieważ ta piękna otoczka nie tylko przysłania treść, ale również liczne niedoskonałości. Dostajemy bardzo ładny i profesjonalnie zrobiony produkt, którego urok jest tak hipnotyzujący, że aż zapominamy o niekompletnej opowieści.

Natomiast jeśli chodzi o postacie to jest już znacznie lepiej. Bohaterowie serialu do przede wszystkim całkiem nieźle skonstruowane sylwetki, które potrafią nas zaintrygować. Nie wszystkie, ale większości się to całkiem nieźle udaje. Niestety muszę przyznać, że główna postać serialu Dolores, którą gra Evan Rachel Wood nie należy do moich ulubionych. Prawdę mówiąc jakoś nie bardzo mnie ujęła jej bohaterka. Jest to dobrze zagrana, ale średnio intrygująca postać. Dużo ciekawiej prezentuje się już James Mardsen jako Teddy. Natomiast rewelacyjnie prezentują się Jeffry Wright jako Bernard, Thandie Newton jako Maeve, Ed Harris jako Mężczyzna w czerni i Jimmi Simpson jako William. A najciekawszą postacią całego serialu jest Dr. Ford fenomenalnie zagrany przez Anthonego Hopkinsa. Warto jeszcze zwrócić uwagę na Side Babett Knudsen i Bena Barnesa. Reszta to czysta loteria. Pod względem aktorskim bez zarzutów, ale jeśli chodzi o losy postaci to niestety jest już znacznie gorzej. Wielu bohaterów pojawiających się w serialu jest bez większego znaczenia dla głównej intrygi, a reszta ma niezbyt wyraziście zarysowane wątki. Nie mówiąc już o tym, że wielu postaci się po prostu brutalnie pozbyto, kończąc ich historie w pośpiechu z mało przekonującym i napisanym na kolanie zakończeniem.

Od strony technicznej serial prezentuje się wręcz wybornie. Zresztą nie pierwszy raz już to podkreślam. Produkcja w istocie stworzona została z niebywałym rozmachem co widać gołym okiem. Rewelacyjne efekty specjalne, przepiękne kadry, ciekawa muzyka, stroje, charakteryzacja oraz świetna scenografia. Oprócz tego unikalny klimat, który jest mieszanką tajemnicy, grozy oraz niepewności.

"Westworld" po długim okresie wyczekiwania, w końcu zagościł na ekranach naszych telewizorów. Niestety nie zaliczam tego występu do zbyt udanych. Głównie ze względu na to, że tak długo kazano nam czekać na produkt, który tak naprawdę nie spełnia naszych oczekiwań. Albowiem zamiast się skupić na tym co w serialu najciekawsze twórcy zdecydowali poświęcić więcej uwagi całej reszcie. Dlatego strona wizualna serialu oszałamia, a fabularna nieco kuleje. Na szczęście pierwszoplanowa intryga sama w sobie jest bardzo intrygująca dzięki czemu ratuje to serial od totalnej katastrofy. Niestety z bólem serca muszę przyznać, że najnowsza produkcja HBO bardzo mnie rozczarowała. Niby jest całkiem satysfakcjonująca, ale mimo to pozostawia wiele do życzenia.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Śmierć młodej dziewczyny wstrząsa lokalną społecznością. W tym samym czasie w Dobrowicach zjawia się Paweł Zawadzki. Kim jest? Dlaczego nauczyciel z renomowanej warszawskiej szkoły podejmuje pracę na prowincji? Paweł rozpoczyna własne śledztwo. W obliczu zbrodni nie ma miejsca na półprawdy. Jednak, chociaż wszyscy się tu znają i wiedzą o sobie wszystko, Pawłowi nikt nic nie powie. Belfer zostaje sam.

oryginalny tytuł: Belfer
twórca: Jakub Żulczyk, Monika Powalisz
gatunek: Thriller, Kryminał
kraj: Polska
czas trwania odcinka: 55 min.
odcinków: 10
sezonów: 1 
muzyka: Atanas Valkov
zdjęcia: Marian Prokop
produkcja: Canal+
ocena: 8,7/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)











Nauczyciel roku


Nie często mamy okazję pisać bądź mówić o dobrej polskiej produkcji kinowej, a tym bardziej o dobrej produkcji telewizyjnej. Choć ekrany naszych telewizorów co pół roku zalewają nowe produkcje telewizyjne to niestety znalezienie wśród nich choć jednej dobrej to nie lada zadanie. Nie wiem czemu, ale polska telewizja ma tendencję do produkowania niestrawnych, mało ambitnych i bardzo naiwnych seriali, które przegrywają w starciu z rzeczywistością. Niedorzeczność, brak fundamentów w postaci dobrego scenariusza no i przede wszystkim brak oryginalnej i intrygującej historii to podwaliny większości produkcji telewizyjnych w naszym kraju. Innymi słowy bardziej wymagający widz nie ma co liczyć na dobry serial. Na szczęście od jakiegoś czasu sytuacja ta ulega zmianie czego najlepszym przykładem jest długo wyczekiwany przez wszystkich serial Canal+ pt: "Belfer".

W niewielkiej mieścinie o niezwykle urokliwej nazwie Dobrowice dochodzi do makabrycznej zbrodni. W tajemniczych okolicznościach ginie uczennica liceum tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Zdarzenie to doprowadza do szaleństwa miejscową społeczność, która nigdy nie miała do czynienia z podobnym zajściem. Sprawy nie polepsza fakt, że miejscowa policja nie razi sobie z prowadzeniem śledztwa oraz świadomość, że morderca uczennicy jest na wolności. Tuż po zabójstwie do miasta przyjeżdża Paweł Zawadzki mający objąć posadę nauczyciela od polskiego w szkole do której chodziła zmarła dziewczyna. Bez zastanowienia postanawia on wszcząć własne śledztwo w tej sprawie i znaleźć odpowiedź na pytanie: Kto zabił Asię Walewską? Jeszcze chyba nigdy w historii polskiej telewizji premiera serialu nie wywoływała podobnych emocji jak premiera "Belfra" na Canal+. Cały internet dosłownie oszalał na punkcie serialu, a portale filmowe prześcigały się wręcz w publikowaniu pierwszych wrażeń po spotkaniu z serią. Co ciekawe zainteresowanie serialem po premierze wcale nie zmalało, a wręcz wzrosło. Z odcinka na odcinek coraz więcej widzów oglądało serial i zachwycało się nowymi epizodami. Jednakże czy słusznie? Twórcy serialu bardzo szybko wprowadzają nas w akcję swojego obrazu ukazując nam już na pierwszym z kadrów zwłoki. Co ciekawe bardzo sprawnie i gładko udaje im się zaintrygować nas fabułą obrazu. Wystarczyło tylko kilka scen a nasza uwaga już jest w pełni skupiona na wydarzeniach z serialu. Niezwykle kluczowy dla całej opowieści jest pierwszy odcinek, który zaskakuje dosłownie pod każdym względem. Ciekawej, tajemniczej i piekielnie wciągającej opowieści, niezwykle tajemniczych i nieodgadnionych postaci, wartkiej akcji, dobrego wykończenia oraz przednich emocji, które towarzyszą seansowi. Innymi słowy rewelacja. Jednakże odcinek pilotażowy to coś więcej niż jedynie wprowadzenie nas do opowieści. To propozycja uczestnictwa w niecodziennej historii, która na zawsze zapadnie w naszej pamięci. Albowiem twórcy nie próbują nas do niczego zmusić, ani zachęcić nas do sięgnięcia po kolejne odcinki. Oni wiedzą, że to zrobimy, albowiem opowieść, którą przed nami skrywają sama nas do tego zachęca. I rzeczywiście tak się dzieje. Kolejne odcinki mijają niczym mrugnięcie oka, a godziny zamieniają się w minuty, a minuty w sekundy. Serial dosłownie nas pochłania i nie pozwala nam się uwolnić ze swojego morderczego uścisku, aż do samego końca. Fabuła serialu to misternie uknuta intryga, która zaskakuje pod każdym względem. Jest niesamowicie intrygująca, piekielnie wciągająca i niesłychanie ujmująca. Historia ukazana na ekranie emanuje mrokiem, grozą i tajemnicą, która nie pozwala nam spać po nocach. Co ciekawe pomimo dość poważnego klimatu serialowi udaje się pozostać niezwykle lekkim i dobrze przyswajalnym widowiskiem. Wydarzenia ekranowe są ukazywane nam w bardzo realistyczny i niewymuszony sposób dzięki czemu tak łatwo jest nam się do nich przekonać i tak łatwo się je ogląda. Twórcy zadbali o to aby każdy aspekt ich obrazu był w takim samym stopniu realny jak wydarzenia z naszego życia. Kosztowało ich to sporo pracy, ale efekt jest więcej niż zdumiewający. Albowiem udało im się sprawić, że nawet te najbardziej odbiegające od rzeczywistości zdarzenia na ekranie prezentują się tak jakby mogły zdarzyć się naprawdę. Niezwykle cieszy ich zdecydowanie i konsekwencja w tonie prowadzenia akcji, która pozwala nie tylko pozostać serii bardzo przekonującą, ale również patrząc się z góry na cały sezon niezwykle spójną. Oczywiście jest to zasługa genialnego scenariusza autorstwa Jakuba Żulczyka i Moniki Powalisz. Ci państwo odwalili kawał dobrej roboty pokazując całej reszcie, że da się napisać dobry scenariusz do wielowątkowej i niezwykle skomplikowanej historii. Gdyby nie oni opowieść posypała by się już na samym początku, albowiem to oni zadbali o to, aby każdy element tej układanki tworzył spójną całość. Końcowy efekt ich pracy robi wrażenie. Tak samo jak pierwszoplanowa intryga, która koncentruje się wokół tytułowego Belfra i zabójstwie Asi Walewskiej. Przede wszystkim jest ona przemyślana od początku do końca oraz dopięta na ostatni guzik. Ewidentnie widać, że wszystko w niej zostało dokładnie zaplanowane, a następnie zrealizowane. Świadczy o tym niezwykle płynna fabuła, która nie pozostawia miejsca na niedomówienia bądź dziury fabularne. Dzięki temu z odcinka na odcinek staje się coraz to bardziej gęsta, tajemnicza i nieodgadniona, albowiem gdy już myślimy, że poznaliśmy sprawcę tak naprawdę okazuje się, że nie możemy być już dalej od prawdy. Takim oto sposobem twórcy nie jeden raz wyprowadzą nas na manowce. Wątki poboczne serii to kolejny plus produkcji, albowiem bardzo dobrze rozbudowują one całą opowieść. Oprócz tego nie ograniczają się zaledwie do kilku postaci, ale obejmują swoimi mackami praktycznie całe Dobrowice. Niestety wśród takiego natłoczenia się historii niektóre z nich prezentują się lepiej, a niektóre nieco słabiej. Niektóre wątki zbyt wcześnie porzucono, innych nie dokończono, a resztę mówiąc brzydko zbagatelizowano. Jednakże prawdę mówiąc zakrawa to już z mojej strony o czepialstwo, albowiem ogólnie rzecz biorąc serial i tak prezentuje bardzo dobrą formę z tymi niewielkimi potknięciami.

Kolejnym plusem serialu są rewelacyjnie napisane oraz zagrane postacie. Na pierwszy rzut oka widać, że przywiązano wielką wagę do naszych bohaterów, którzy okazują się niezwykle intrygującymi i nieszablonowymi osobnikami. W serialu możemy napotkać cały zestaw przeróżnych sylwetek, które urzekną nas swoją prostotą, determinacją, sprytem, ale także niebywałym urokiem. Wiele z nich choć wydaje nam się być niczym otwarte księgi tak naprawdę okazują się być dużo bardziej skomplikowane niż moglibyśmy przypuszczać. Każda z nich skrywa jakiś sekret, obawę bądź lęk przed utratą czegoś co jest dla nich cenne. W wielu przypadkach twórcy ukazują nam, że żadnej z nich nie da się w jakiś sposób zaszufladkować, albowiem, każda z nich skrywa drugie oblicze, którego nie ukazuje publicznie z różnych powodów. Jak chociażby Paweł Zawadzki, który z niewiadomego powodu rozpoczyna śledztwo na własną rękę. W tej roli idealnie zaprezentował się Maciej Stuhr, który perfekcyjnie oddał skomplikowaną naturę swojej postaci. Od dobrej strony prezentuje się również Piotr Głowacki jako nieco flegmatyczny aspirant Rafał Papiński, Paweł Królikowski jako porywczy Komendant Sławomir Słota, Sebastian Fabijański jako niepokorny Adrian Kuś, który skrywa niejedną tajemnicę, Grzegorz Damięcki jako Grzegorz Molenda – zaradny biznesmen, ale nieudolny ojciec i głowa rodziny, Joachim Lamża jako Ryszard Kumiński – stary wyjadacz w interesach, Cezary Łukaszewicz jako Sebastian Molenda – ambitny syn Grzegorza oraz Katarzyna Dąbrowska jako Marta Mirska – nauczycielka j. angielskiego. Bardzo dobrze prezentują się również Magdalena Cielecka jako Katarzyna Molenda, Krzysztof Pieczyński jako Lesław Dobrzański i Łukasz Simlat jako Daniel Poręba, jednakże potencjał tych bohaterów nie do końca został wykorzystany. Obsadę świetnie dopełnia Patryk Pniewski, Paulina Szostak, Aleksandra Grabowska, Mateusz Więcławek, Malwina Buss, Sandra Dzymalska oraz Józef Pawłowski, który o dziwo nie jest już takim drewnem jak ostatnio. A także Katarzyna Sawczuk i Przemysław Bluszcz.

Strona techniczna produkcji również nie zawodzi. Przede wszystkim serial wyróżniają bardzo dobre zdjęcia Mariana Prokopa oraz klimatyczna muzyka Atanasa Valkova. Na uwagę zasługują również świetne efekty specjalne, rewelacyjna charakteryzacja, scenografia oraz lokacje, w których kręcono obraz. Nie należy zapomnieć o niesamowitym klimacie produkcji, który jest odpowiednio mroczny tajemniczy oraz pełen napięcia i niepewności.

"Belfer" od Canal+ dobitnie pokazał, że da się zrobić rewelacyjny serial w polskiej telewizji. Albowiem takiego poruszenia wokół jednego serialu jeszcze nie było. To tylko potwierdza jak bardzo potrzeba nam produkcji tego typu. Oryginalnych, dobrze zrobionych no i przede wszystkim polskich. Serial ten pokazuje również, że zawczasu zaplanowana akcja marketingowa może dużo zdziałać i warto poświecić na nią środki oraz chęci. Nie zapominajmy jednak, że to dzięki rewelacyjnemu scenariuszowi, genialnej fabule, świetnej obsadzie i perfekcyjnym wykończeniu  możemy mówić o sukcesie. Albowiem "Belfer" to tak naprawdę ciężka i porządna robota scenarzystów, aktorów oraz reżysera Łukasza Palkowskiego, który czuwał nad tym projektem do samego końca i włożył w niego całego siebie. Właśnie dzięki takim ludziom i ich pomysłom uda nam się coś zmienić w tej monotonności polskiej telewizji. Zasługujemy na dobre seriale i co najlepsze potrafimy je tworzyć. Wystarczy wiedzieć co się chce robić i robić to dobrze. Nie na odwal się i tanim kosztem, albowiem, żeby zrobić coś porządnie trzeba się przy tym trochę napracować i poświęcić temu nie tylko swój czas, ale także fundusze. Dlatego niezmiernie się cieszę, że Canal+ to rozumie i gorąco liczę, że ich kolejne projekty jak i drugi sezon "Belfra" zaprezentują się na takim samym, albo nawet lepszym poziomie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.