Snippet
Wiktor jest z wykształcenia biologiem, ale z powodu kłopotów finansowych zatrudnia się jako nauczyciel geografii. Praca z nastolatkami to spore wyzwanie, uczniowie są niesforni, a z nauczycielami nie można się dogadać. Jedyne wytchnienie znajduje w domu, u boku córki i ukochanej żony. Do czasu, kiedy ta zaczyna mówić o rozwodzie. Wiktor czuje się coraz bardziej niezrozumiany, samotny i sfrustrowany. Aż pewnego dnia w sąsiedztwie zjawia się jego stary kumpel.

gatunek: Dramat
produkcja: Rosja
reżyser: Aleksandr Veledinsky
scenariusz: Rauf Kubayev, Aleksandr Veledinsky, Walery Todorowski
czas: 2 godz.
muzyka: Aleksey Zubarev
zdjęcia: Vladimir Bashta
rok produkcji: 2013
budżet: 80 milionów rubli
ocena: 7,4/10







 
Pan od geografii


Nigdy wcześniej nie miałem styczności z rosyjską kinematografią i szczerze powiedziawszy pewnie długo jeszcze nie miałbym okazji jej poznać gdyby nie obsypany nagrodami film Aleksandra Veledinskiego pt: "Geograf przepił globus".

Fabuła filmu, może niepozorna, okazuje się świetnym materiałem do eksploatacji. Z jednej strony prosta, a z drugiej niezwykle intrygująca. Produkcja szczegółowo opowiada o tytułowym "geografie" jednak  nie pozostawia wcale pozostałych bohaterów na pastwę losu. Każdej postaci twórcy dają odpowiednią ilość czasu, dzięki czemu, wszystkie są nakreślone w odpowiedni sposób i jesteśmy w stanie wyrobić sobie pewne zdanie na ich temat. Najbardziej zagadkowy pozostaje jednak "geograf", który jest na tyle złożoną postacią, że niejeden raz jest nas w stanie zaskoczyć. Choć w produkcji jest kilka niepotrzebnych bądź zbyt wydłużonych scen, to jakoś znacząco nie przeszkadzają.

Konstantin Khabenskiy odgrywający główną rolę świetnie wypadł na ekranie kreując człowieka z wieloma rozterkami, problemami czy też nałogami. Oprócz niego dość często pojawia się Elena Lyadova grająca żonę Viktora Sluzhkina oraz Aleksandr Robak w roli przyjaciela "geografa". Reszta sprawuje się całkiem nieźle. Na pochwałę zasługują też młodzi aktorzy, odgrywający role uczniów Viktora, a w szczególności Anfisa Chernykh.

Rosyjska produkcja może pochwalić się także ciekawą muzyką oraz nienagannymi zdjęciami. Twórcy przedstawiają nam szarą rzeczywistość osadzoną w miasteczku przy dużym porcie spowitym śniegiem oraz z wielkimi blokowiskami w tle.  Sama scenografia wywołuje uczucie beznadziejności, a gdy film zaczyna analizować każdego z bohaterów poziom beznadziejności znacznie wzrasta. W produkcji znajdzie się też parę dynamicznych scen, które są w stanie zrobić na nas wrażenie i przyspieszyć puls. Oprócz tego film Aleksandra Veledinskiego posiada humor, który niejednokrotnie nas rozbawi.

Tak właściwie to nie każde z postępowań głównego bohatera są nam do końca znane. Z początku chciał coś zmienić w swoim życiu i uszczęśliwić bliskich. Niestety realia w jakich żył i problemy, których nie umiał przezwyciężyć utrudniały mu znacząco życie prowadząc do zatracenia. Może dlatego młodzi Rosjanie tak bardzo chcą wyjechać na zachód, aby nie skończyć jak ten "geograf co przepił globus", ale stać się kimś innym i lepszym? Kto wie? Jedno jest pewne, że film świetnie pokazuje rosyjskie realia.



Odnoszący sukcesy adwokat powraca do rodzinnego miasta na pogrzeb matki, gdzie dowiaduje się, że jego ojciec, miejscowy sędzia, podejrzany jest o morderstwo.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: David Dobkin
scenariusz: Nick Schenk, Bill Dubuque
czas: 2 godz. 21 min.
muzyka: Thomas Newman
zdjęcia: Janusz Kamiński
rok produkcji: 2014
budżet: 50 milionów $
ocena: 9,0/10












 
Broniąc swojego honoru


Spośród wielu głośnych premier ostatniego czasu, nowy film Davida Dobkin'a plasował się na niezbyt obiecującej pozycji. Można by oczywiście zapytać: dlaczego? Cóż, moim skromnym zdaniem jest to ogólna niechęć do reżysera patrząc z perspektywy jego wcześniejszych produkcji. Niemniej jednak, nie powinniśmy oceniać produkcji na bazie naszych przekonań czy przez zasłyszenie, bo być może okaże się, że nowy film wypada o niebo lepiej od pozostałych. Jednak jak to się ma w stosunku do "Sędziego"?

Wydawać by się mogło, że fabuła nie wygląda na skomplikowaną, a film będzie lekki w odbiorze. Niestety nie do końca jestem w stanie się z tym zgodzić, gdyż reżyser bardzo często zmusza nas do myślenia, a komplikując scenariusz nie ułatwia nam dotarcia do prawdy. Mimo umiarkowanej akcji nie możemy  powiedzieć, żeby film nas nudził. Wręcz przeciwnie, od początku do końca ogląda się go bez mrugnięcia okiem, a oprócz tego jest jeszcze w stanie nas czasem zaskoczyć. Co prawda całą historię można by opowiedzieć w dużo krótszym czasie, jednak stracilibyśmy wtedy wnikliwą analizę psychologiczną postaci.

Doborowa obsada produkcji Dobkin'a, jak można było przypuszczać okazała się niezaprzeczalnym fenomenem produkcji. Mamy tutaj rewelacyjnego Roberta Downey'a Jr., który nie odgrywa roli Sherlocka Holmsa czy Tonyego Stark'a lecz Hanka Palmer'a i muszę przyznać, że jego rola bardzo przypadła mi do gustu. Robert Duvall wcale nie odstaje od postaci pierwszoplanowej i po raz kolejny utwierdza nas w przekonaniu, że jest świetny w swoim fachu. Oprócz niego mamy jeszcze Verę Farmig'ę, Billyego Boba Thornton'a, Vincenta D'Onofrio i Jeremyego Strong'a, którzy jako postacie drugoplanowe dorównują czołówce.

Reżyser zgrabnie łączy ze sobą poszczególne wątki i wspomnienia z przeszłości, które są nieodzownym punktem produkcji. Na starcie nie wiemy nic o bohaterach, jednak w trakcie trwania seansu wszystko wychodzi na jaw. Cała prawda rodu Palmerów i powód dla, którego Hank opuścił rodzinne okolice. Film zawiera wiele zabawnych scen czy chociażby tekstów, które niejednokrotnie wywołują uśmiech na naszej twarzy. Mimo tego reżyser zostawia miejsce dla dramatu i scen, które mogą nas w pewien sposób poruszyć. Przyznam szczerze, że były ze dwie lub trzy sceny, które potrafiły mnie wzruszyć.

Muzyka Thomasa Newman'a idealnie oddaje klimat produkcji, powodując jeszcze większe wrażenie w połączeniu z obrazem. Możemy także doświadczyć ciekawych lotów kamer za sprawą naszego rodaka Janusza Kamińskiego, który przyczynił się do solidnej oprawy filmu Dobkin'a.

Każdy z nas w coś wierzy. Możemy wierzyć w Boga, w słuszność idei, albo przekonanie, które jeszcze nigdy nas nie zawiodło. Co jeśli zwątpimy w słuszność naszej wiary i przekonań? Co jeśli wszystko uważane kiedyś za słuszność objawi się w całkiem innej, nieznanej nam formie? Właśnie z takimi przeciwnościami losu bohaterowie filmu "Sędzia" ciągle próbują się zmagać, jednak mając świadomość, że prawda kiedyś będzie musiała ujrzeć światło dzienne i jest to tylko kwestia czasu. Ja osobiście polecam tę produkcję ponieważ okazała się dla mnie miłym zaskoczeniem.



Gdy dochodzi do likwidacji elitarnych Wojskowych Służb Informacyjnych, politycy orientują się, że pozbawiono Polskę oczu i uszu. Zostaje stworzona nowa, tajna jednostka do zadań specjalnych. Trafiają do niej m.in. niepokorna, wyrzucona z ABW podporucznik, kapitan, który wrócił z misji w Afganistanie oraz były pułkownik SB. Pracując nad aferami z pierwszych stron gazet będą musieli zmierzyć się z demonami przeszłości. Pewnego dnia odkryją, że tak naprawdę nie wiedzą dla kogo pracują.

gatunek: Sensacyjny
produkcja: Polska
reżyser: Patryk Vega
scenariusz: Patryk Vega
czas: 1 godz. 55 min.
muzyka: Łukasz Targosz
zdjęcia: Mirosław Brożek
rok produkcji: 2014
budżet: -
ocena: 6,9/10





 
Rozmontować i zmontować.


Chyba wszyscy czekali na ten moment kiedy Patryk Vega powróci do korzeni swojej reżyserki i nakręci film na miarę sukcesu "Pitbulla". Jego ostatnie produkcje były dość surowo krytykowane i przyznam szczerze, że niestety były słabe. Tymczasem reżyser zaskoczył wszystkich zwiastunem "Służb specjalnych", który dawał nadzieję fanom, że czasy "Pitbulla" nareszcie mogą powrócić. Jak myślicie, udało mu się?

Fabuła filmu z początku jest czysta i klarowna, jednak później staje się coraz bardziej zawiła. Z początku każdemu zrozumiała idea przeradza się w niezły bigos, który nie jest już tak łatwy do przełknięcia. Produkcja opowiada o zamknięciu WSI i stworzeniu nowych służb, które zadbają o bezpieczeństwo kraju. Właściwie cały film jest pewnego rodzaju "prezentacją" sposobu działania służb specjalnych. Film jest podzielony na etapy, a każdy z nich ma odpowiednią nazwę. Można mieć wrażenie, że ogląda się taki wysokobudżetowy dokument fabularyzowany.

Vedze udało się maksymalnie dopieścić swoich bohaterów, przez co każdy z nich jest rewelacyjnie nakreślony. Postacie są też świetnie zagrane przez Olgę Bołądź, Janusza Chabiora i Wojciecha Zielińskiego. Oprócz nich na ekranie pojawia się dość często Baar, Grabowski, Lubosz, Kulesza i oczywiście Machnicki. Każdy z nich wykonał swoją rolę perfekcyjnie, także na polu aktorskim nowy film Patryka Vegi wypada bardzo dobrze.

Produkcja opiewa w niezliczoną ilość intryg z, których niektóre są lepiej zbudowane od pozostałych. Wszystko sprowadza się jednak do tego, że każde z działań bohaterów to była jedna wielka intryga. Reżyser daje nam jedynie zalążek odpowiedzi, która sugeruje potencjalne wyjaśnienie całej sprawy, pozostawiając nas dalej w niewiedzy. Prawdę mówiąc, parę spraw pozostaje niewyjaśnionych i sugerując się jeszcze zakończeniem, które też daje do myślenia można by rzec, że jest to misterny plan na kolejną część. Zobaczymy czy myślę w dobrym kierunku.

Reżyser wyraźnie chce nam pokazać, że powraca w stare klimaty, dlatego niekiedy na siłę próbuje tego dowieść przez co sceny wychodzą nie tak jak trzeba. Jest wiele scen dynamicznych, które rzekomo wnoszą jakąś werwę czy napięcie do filmu. Niestety tylko kilka może się pochwalić "dopięciem" na ostatni guzik. Większości brakuje emocji, przez co ogląda się je bez przyspieszonego bicia serca. Strasznie mnie to przybiło ponieważ spodziewałem się, że film chociaż lekko wgniecie w fotel. Niestety nawet tego nie doświadczyłem. Oprócz tego mamy mnóstwo służbowego żargonu, który jest strasznie męczący dla odbiorców z racji tego, że reżyser podał nam pomocną dłoń i tłumaczył z boku ekranu wszystkie nieścisłości dotyczące słownictwa. Niestety wyszło na to, że strasznie źle nam się czyta te wyjaśnienia. Ten zabieg był dla mnie jedną z większych wad produkcji. Rozumiem oczywiście, że bez tego się nie dało i film straciłby klimat, ale czy nie dało się tego rozwiązać w jakiś inny sposób?

Czego by jednak nie powiedzieć o nowym filmie Patryka Vegi to trzeba mu przyznać, że jest na dobrej drodze prowadzącej do wielkiego sukcesu. "Służby specjalne" nie są jeszcze tym sukcesem ponieważ posiadają kilka wad, które mam nadzieję reżyser z czasem dostrzeże i w jego kolejnej produkcji już się nie pojawią.



We wrześniu 2011 roku podczas trasy promującej książkę "Mapa i terytorium" pisarz Michel Houellebecq zaginął bez śladu. Spekulowano, że porwała go Al-Kaida lub UFO. Guillaume Nicloux postanawia pokazać co zdarzyło się naprawdę.

gatunek: Komedia, Dramat
produkcja: Francja
reżyser: Guillaume Nicloux
scenariusz: Guillaume Nicloux
czas: 1 godz. 33 min.
muzyka: -
zdjęcia: Christophe Offenstein
rok produkcji: 2014
budżet: -
ocena: 7,3/10









 
Porwanie od środka


 We wrześniu 2011 roku podczas trasy promującej książkę "Mapa i terytorium" francuskiego pisarza Michela Houellebecqa doszło do tragedii. Autor promowanego dzieła zniknął bez śladu. Stawiano hipotezy porwania przez Al-Kaidę z racji tego, że negatywnie odnosił się do islamu, albo co lepsze, że porwało go UFO. Reżyser Guillaume Nicloux postanawia rozwiać wszelkie wątpliwości co do całego zamieszania związanego z porwaniem Houellebecqa i postanawia opowiedzieć "co zdarzyło się naprawdę". Zapraszam.

Film opiera się praktycznie na jednym wątku, a mianowicie na porwaniu. Na szczęście twórca na tym nie poprzestał i dobudował wiele wątków pobocznych dzięki czemu jesteśmy w stanie z zaciekawieniem oglądać obraz. Akcja jest umiarkowana, z początku lekko senna, jednak później się rozkręca i nie nudzimy się podczas seansu.

Najciekawszym aspektem filmu (albo przynajmniej dla mnie) jest to, że w głównej roli czyli  Michela Houellebecqa występuje właśnie  Michel Houellebecq. Pisarz świetnie wypadł na dużym ekranie i trzeba mu przyznać, że właściwie kradnie całkowicie naszą uwagę. Reszta aktorów sprawdza się bez zastrzeżeń.

Produkcja Nicloux'a jest obdarzona specyficzną dawką humoru. Nie jest to bynajmniej czarny humor. Specyficzny klimat produkcji i płynące z niej śmieszne gagi bądź sceny powodują, że film może wydawać się dziwny. Ja przynajmniej miałem takie odczucie – oczywiście jest to zaleta. Trzeba też przyznać, że głównym powodem naszego zadowolenia jest sam Michel, który swoim zachowaniem, tekstami czy chociażby postawą sprawia wrażenie osoby upośledzonej (którą nie jest). Głównie na tym polega komizm produkcji, jednak inni bohaterowie też są w stanie raz za czasu rzucić "czymś" śmiesznym.

W produkcji pojawiają się tematy dotyczące literatury, polityki czy też narodowości – np. polskiej. Jest to miłe zjawisko, że wątki związane z Polską także się pojawiają w tych zagranicznych produkcjach. Rozmowy bohaterów na nasz temat można odebrać w różny sposób dlatego werdykt pozostawiam wam.

Porwanie Michela Houellebecqa okazuje się być filmem zaskakująco optymistycznym pomijając groźnie brzmiące "porwanie" w tytule. Właściwie nie wiadomo po co porwano pisarza i jaki to miało cel. Być może wiadomo? To zależy od tego jakie nastawienie przyjmiecie odnośnie filmu, który bezprecedensowo pokazuje człowieka-odludka, który potrzebował kontaktu z innymi ludźmi. Produkcja spodobała mi się niespodziewanie i mogę ją wam szczerze polecić.



Kurdyjski bohater wojenny, Baran, stacjonuje w małej miejscowości na granicy Iraku i Turcji, gdzie panuje bezprawie i korupcja.

gatunek: Dramat
produkcja: Francja, Niemcy Irak
reżyser: Hiner Saleem
scenariusz: Hiner Saleem, Antoine Lacomblez
czas: 1 godz. 52 min.
muzyka: -
zdjęcia: Pascal Auffray
rok produkcji: 2013 (w Polsce 2014)
budżet: -
ocena: 5,9/10












 
Najpierw strzelaj potem...


Do kin studyjnych przybyła produkcja opowiadająca o rozmaitych zdarzeniach na dzikim wschodzie. Film naprawdę zapowiada się obiecująco i można by liczyć na wiele niespotykanych zdarzeń. Oprócz tego może się pochwalić kilkoma nominacjami, bądź nagrodami, jednak czy zawsze film obsypany nagrodami jest wartościowy?

Otóż nie! Fabuła produkcji opowiadająca o Baranie, przeniesionym do zapyziałej dziury na krańcach państwa, w celu przejęcia komisariatu policji powinna być intrygująca. Oczywiście taka jest (z początku) jednak w trakcie trwania produkcji dochodzimy do wniosku, że jest płytka i jednowarstwowa. Nie opiewa w zawiłe intrygi kreowane przez Aziza Agę, jak by się z początku  mogło wydawać. Końcówka dosadnie pokazuje, że produkcja nie jest wysokich lotów. Akcja budowana jest poprawnie posiadając liczne przerywniki pozwalające upuścić powietrze z płuc (oczywiście jeśli jakieś nam zalegało). Właściwie to dużo nie trzeba się rozpisywać. Fabuła nie jest ani zbytnio oryginalna ani przesadnie wspaniała. Ma solidne fundamenty, jednak jest po części przewidywalna, a w niektórych momentach wręcz śmieszna (akurat to nie przeszkadza za bardzo).

Postacie wykreowane przez Korkmaza Arslan'a (Baran) i Golshifteh Farahani'ę (Govend) są dobrze zbudowane i zagrane. Co do reszty mam takie samo zdanie, gdyż żaden z aktorów nie wyróżnia się jakoś specjalnie.

Produkcja ukazuje wiele krajobrazów państwa Kurdów, jednocześnie pokazując rzeczywistość jaka panuje obecnie w ich państwie. Ciekawa okazuje się muzyka, która głównie składa się z jednego utworu granego przez bohaterkę na nieznanym mi instrumencie. Oprócz tego film posiada kilka zabawnych scen jak np. próba powieszenia skazańca, czy chociażby matka głównego bohatera ciągle próbująca go wydać za mąż.

Niestety po wyjściu z kina całość układa się w naszej głowie i dochodzimy do wniosku, że film właściwie nic nie wniósł do naszego życia. No, może oprócz przesłania, że czasem należy kogoś po prostu zabić, aby zakończyć jego bezprawną samowolkę. Poza tym z produkcji od pewnego momentu zaczyna się robić "love story", które co prawda było do przewidzenia jednak nie podejrzewałem, że koniec okaże się tak przewidywalny do bólu. No cóż, ja się filmem zawiodłem ponieważ oczekiwałem od umiejscowienia akcji i ciekawie zapowiadającej się fabuły znacznie więcej.


Oparta na faktach, filmowa opowieść o życiu profesora Zbigniewa Religi, który w latach 80. dokonał pierwszego w Polsce, udanego przeszczepu serca.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: Polska
reżyser: Łukasz Palkowski
scenariusz: Krzysztof Rak
czas: 1 godz. 52 min.
muzyka: Bartosz Chajdecki 
zdjęcia: Piotr Sobociński jr.
rok produkcji: 2014
budżet: 6 milionów zł
ocena: 8,7/10











 
Łatwiej mówić, trudniej zrobić.

W ostatniej mojej recenzji poruszałem temat "Małych stłuczek" i ich przynależności do kina niezależnego. Miały one swoje miejsce w odosobnionej grupie z dala od czołowych produkcji. Dziś jednak zajmiemy się właśnie tą pierwszoligową produkcją polskiej kinematografii opowiadającej o Zbigniewie Relidze i jego niestrudzonych zmaganiach w celu dokonania pierwszego przeszczepu serca w Polsce.

Scenariusz filmu bazując na prawdziwych wydarzeniach jest niesamowicie intrygujący. Dosłownie od pierwszych minut produkcji jesteśmy wciągnięci w ciekawą i wartką akcję, która prawie w ogóle nie daje nam odpocząć od wydarzeń pokazywanych na ekranie. Płynnie przemijające obrazy są świetnie wyważone i ani grama przesadzone. Wszystko ukazane ze świetnym wyczuciem rzeczywistości. Nie ma po prostu mowy, aby coś w tej produkcji wyglądało sztucznie.

Świetnie są zdjęcia Piotra Sobocińskiego jr., które oddają werwę i klimat obrazu. Sceny kręcone "z ręki" dodają dynamiczności, która tylko podwyższa puls oglądającego. Film Palkowskiego ma też fenomenalną muzykę skomponowaną przez Bartosza Chajdeckiego, której główny motyw nadal dźwięczy po zakamarkach moich uszu. Jest tak wyrazista i świetnie dopasowana, że można tylko pogratulować. Oprócz świetnej muzyki dostajemy bardzo dobrze wplecione między sceny utwory muzyczne, prawdopodobnie pochodzące z tamtych czasów, podkreślające klimat.

Na polu aktorskim "Bogowie" też wypadają rewelacyjnie prezentując świetną paletę uzdolnionych aktorów. Na ich czele stoi Tomasz Kot, który grając Zbigniewa Religę zachwyca dosłownie na każdym polu. Tak rewelacyjnie oddał charakter swojego bohatera, że wcale się nie dziwię, że dostał za to nagrodę. Zaraz obok niego stoi cały personel kliniki kardio-chirurgicznej: Piotr Głowacki, Szymon Piotr Warszawski, Karolina Piechota i wielu innych też pokazujących wysoką klasę swoich umiejętności. Na uwagę zasługuje także Magdalena Czerwińska odgrywająca rolę żony Religi.

Palkowski w swoim filmie inteligentnie pomija zbędne tematy polityczne, które w tamtych czasach były dość istotne. Reżyser natomiast w dosadny sposób przedstawia rzeczywistość czasów PRL-u, które nadal nie są nam (młodym) do końca znane. Mimo tak poważnej tematyki jak i dookoła panującej śmierci produkcja cały czas bawi swoimi żartami jak i komicznymi scenami. Ciekawym rozwiązaniem okazuje się też wplecenie kadrów niczym z telewizji relacjonujących niektóre zdarzenia.

Nawiązując do tytułu recenzji odniosę się do bohatera, który marząc uczynić coś niesamowitego zapomniał o jednej z najważniejszych rzeczy. W ciągłym biegu na złamanie karku profesor Religa zagubił się w swojej ambicji i chęci dokonania czegoś wielkiego, wręcz niemożliwego jak na polskie realia. Miał zapał, którego wielu brakowało jednak to pokora okazała się kluczem do całości. Każdy z nas potrzebuje chwili wyciszenia i zadumy pozwalającej nam na spojrzenie na wszystko z praktycznie innej strony. Reżyser też to rozumie i dlatego w idealnie odmierzonych momentach wstawia takie sceny, aby zmusić także nas do własnej refleksji na dość poważne tematy. Może dlatego ten film jest tak wyjątkowy? Nie, na wyjątkowość obrazu Palkowskiego składa się wiele czynników, które sprawiają, że produkcja jest naprawdę warta zobaczenia i daje nam kolejny argument świadczący o coraz to lepszych filmach produkowanych przez Polskę.



Dwie przyjaciółki zarabiają na likwidacji mieszkań po zmarłych osobach. Kiedy poznają Piotra, rozpoczną z nim dziwną grę.

gatunek: Obyczajowy
produkcja: Polska
reżyser: Aleksandra Gowin, Ireneusz Grzyb
scenariusz: Ireneusz Grzyb
czas: 1 godz. 18 min.
muzyka: Enchanted Hunters
zdjęcia: Ita Zbroniec-Zajt
rok produkcji: 2014
budżet: -
ocena: 6,8/10











 
Zawód: Samotność


W polskiej kinematografii pojawia się coraz więcej filmów, które nie są komediami romantycznymi i opowiadają z reguły ciekawe historie. Z tych wszystkich produkcji jesteśmy w stanie wyłowić kilka, które odstają lekko od tych czołowych i opowiadają się bardziej za Sundance'owym klimatem. Do tych wybrańców właśnie należy film "Małe stłuczki”.

Produkcja Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba posiada nietuzinkową i bardzo tajemniczą fabułę, która czyni film specyficznym. Jest pociągająca i płynna, ale zarazem też wiele nie zdradza. Przez większość seansu pozostaje niedostępna i tylko od czasu do czasu ujawnia jakieś konkretne informacje. Idealnie wpisuje się (przynajmniej moim zdaniem, bo pewien nie jestem) w kino niezależne. Ma wiele cech charakteryzujących właśnie ten styl. Niestety historia, która z początku intryguje okazuje się w ogóle nie wykorzystana przez twórców, gdyż jest tylko powodem integracji całej trójki. Szkoda, bo rzeczywiście potencjał był ogromny.

Akcja filmu ma miejsce w Łodzi. Autorzy obrazu postanowili pokazać nam tę brzydszą część miasta, w której nie do końca jesteśmy w stanie się odnaleźć. Szara rzeczywistość, stare rozpadające się budynki, specyficzny wystrój wnętrz itp. Co jak co, ale to właśnie krajobraz i otoczenie w jakim poruszają się bohaterowie, buduje odpowiedni klimat, wzbogacający wartość przekazu. Nie jest to wcale jakieś nowatorskie rozwiązanie, jednak przy tym filmie sprawdza się fenomenalnie.

Postacie, które spotykamy na ekranie są świetnie zagrane przez Helenę Sujecką (Chce się żyć, Yuma), Agnieszkę Pawałkiewicz (Ranczo) i Szymona Czackiego. Naprawdę każdy z nich daje świetny popis swoich umiejętności, że aż miło patrzeć.

Gowin i Grzyb wykorzystali wiele ciekawych rozwiązań na polu wizualno-dźwiękowym  prezentując np. sceny z wykorzystaniem zdjęć. W "Małych stłuczkach" jesteśmy jeszcze w stanie zachwycić się jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych przygotowaną przez grupę Enchanted Hunters dającą naprawdę ogromny wkład w oryginalność produkcji. Pomimo smutnej i przygnębiającej aury twórcy są w stanie bez trudu przemycić wiele komizmu pomiędzy dialogi postaci i sprawić aby była lżejsza w odbiorze.

Wszystko jednak sprowadza się do tego, że każdy z bohaterów okazuje się być typem samotnika lubiącego i marzącego o całkiem innych rzeczach. Są to też osoby zagubione w życiu, które na pewnym etapie odcięły linkę łączącą je z innymi i teraz bardzo trudno im jest ją znaleźć. Nie wiadomo nawet czy wszyscy tego chcą? Są niczym snujące się cienie zapadłe w rutynie nie chcące niczego w swoim życiu zmienić. A może jednak ktoś się ośmieli zrobić krok do przodu? Nie jest to jedna z czołowych produkcji polskich, dlatego też tym bardziej trzeba ją zobaczyć i przekonać się co o niej będziemy sądzić. Mnie film zaskoczył i pomimo niewykorzystanego potencjału produkcję gorąco polecam.


Zdawać by się mogło, że pełne ekscytujących przygód życie Allan Karlssona dobiegnie końca w domu spokojnej starości. Nic bardziej mylnego, bo bohater, pomimo setki na karku, wciąż cieszy się doskonałym zdrowiem. Podczas, gdy personel przygotuje dla niego wielkie przyjęcie urodzinowe, Allan wyskakuje przez okno i ucieka z ośrodka, inicjując tym samym serię przezabawnych i zaskakujących zdarzeń.

gatunek: Przygodowy, Czarna komedia
produkcja: Szwecja
reżyser: Felix Herngren
scenariusz: Felix Herngren, Hans Ingemansson
czas: 1 godz. 54 min.
muzyka: Matti Bye
zdjęcia: Göran Hallberg
rok produkcji: 2013
budżet: 63 milionów koron szwedzkich
ocena: 7,2/10








Starość nie radość



Wszystko to, co dzieje się w naszym życiu jest zachowywane w naszej pamięci lub ewentualnie pamięci naszych bliskich. Pomyślcie, że nagle mając ileś tam lat, postanawiacie opowiedzieć swoją historię ze swoistymi szczegółami, która by tak naprawdę pokazała kim jesteśmy i co przeżyliśmy. Oczywiście nasza historia byłaby  do tego zabawna, zakręcona i pełna przygód. Co wy na to? Chcielibyście posłuchać takiej historii?

Wszystko zaczyna się w domu spokojnej starości, gdzie prawie stu letni Allan Karlsson czeka na przyjęcie z okazji jego urodzin. Niestety do urodzin nie udało mu się dotrwać, gdyż postanowił wyskoczyć przez okno i zniknąć. Od początku filmu właściwie zapoznajemy się z głównym bohaterem, który w bardzo dosadny sposób opowiada nam dlaczego w domu starości w ogóle się znalazł. Takim oto sposobem wprowadza nas w akcję tego zaskakującego filmu.

Fabuła filmu, jest adaptacją powieści Jonasa Jonasson'a pod tym samym tytułem. Nie wiem jednak w jakim stopniu odzwierciedla papierowy pierwowzór, gdyż książki nie czytałem, jednak po seansie jestem pewien już, że po nią sięgnę. Scenariusz jest klarowny i bardzo interesujący. Ciągle ukazują nam się kadry z obecnego życia Allana, oraz z jego przeszłości i takim oto sposobem poznajemy praktycznie całe życie głównego bohatera w prawie dwu godzinnym filmie. Mnie szczególnie interesowała przeszłość stulatka, gdyż wydawała mi się ciekawsza niż jego "nowa" przygoda, która tak naprawdę z początku jakoś mnie nie pociągała, jednak później, gdy akcja się już rozwinęła okazała się równie ciekawa. Pojawiają się też liczne wątki poboczne, które są mniej lub bardziej ciekawe. To już zależy od was...

Aktorzy, głównie szwedzcy bardzo dobrze wypadają na ekranie i potrafią świetnie przedstawić swoje postacie. Niestety, (jak można zgadywać) faworytem jest Robert Gustafsson, który po prostu rewelacyjnie zagrał nam naszego tytułowego stulatka. Prawie całość produkcji jest też nagrana w języku szwedzkim, przez co możemy się poczuć na początku lekko nieswojo słysząc inny język niż angielski, do którego każdy już przywykł. Sam też byłem zdziwiony, że film nie jest po angielsku szczególnie jeśli na zwiastunie nie padło ani jedno słowo po szwedzku.

Jeśli chodzi o muzykę to jakoś specjalnie rewelacyjna to ona nie jest, natomiast zdjęcia wypadają już dużo lepiej. Film należy jeszcze pochwalić za dobre efekty specjalne. Z racji tego, że główny bohater uwielbiał wszystko wysadzać w powietrze mamy strasznie dużą kumulację efektownych eksplozji. Czasem coś może być lekko niedopracowane, jednak nie razi to jakoś znacznie w oczy.

Produkcja jest czarną komedią od początku do końca i z reguły to, z czego się śmiejemy, w rzeczywistości by nas w ogóle nie rozbawiło. Myślę, że niektórych mogłoby przyprawić nawet o zawał serca (patrz: scena przejażdżki samochodem małżeństwa i postój na przepięknych wzgórzach). Koniec końców mamy ubaw po pachy i nie pozostajemy sam na sam z wyrzutami sumienia, które mogłyby nas dręczyć. Niestety prawdą jest, że po rewelacyjnym zwiastunie i świetnych zapowiedziach spodziewałem się czegoś naprawdę dobrego. Nie można powiedzieć, że film mnie zawiódł, jednak odczułem lekkie rozczarowanie. Być może za dużo od niego wymagałem...? Sami osądźcie.

Allan poprzez swoją przygodę uszczęśliwia wiele osób, którym tego szczęścia brakowało, ale także dopełnia siebie, gdyż człowiek, który zwiedził prawie cały świat nie usiedzi w jednym miejscu i nie będzie czekał na swoją śmierć. Jest to oczywistość oczywista. W każdym razie mimo lekkiego zawodu jestem zadowolony z seansu i na pewno film, jak i "życiowe" maksymy Allana Karsson'a pozostaną długo w mojej pamięci.
Nastoletni Thomas zostaje uwięziony w tajemniczym labiryncie, z którego próbuje się wydostać.


gatunek: Thriller, Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Wes Ball
scenariusz: Noah Oppenheim, T.S. Nowlin, Grant Pierce Myers
czas: 1 godz. 53 min.
muzyka: John Paesano
zdjęcia: Enrique Chediak
rok produkcji: 2014
budżet: 34 miliony $
ocena: 7,4/10













D.R.E.S.Z.C.Z jest dobry


Przez pewien okres czasu panował straszny nawał filmów o tematyce młodzieżowej. Niektórym udało się przebić z licznej grupy i doczekały się kontynuacji jak np. "Zmierzch", "Igrzyska śmierci" czy "Niezgodna". Niestety, większość ekranizacji powieści młodzieżowych to filmy-romanse, które bazują tylko na jednym wątku. W tym właśnie momencie pojawia się Wes Ball i jego ekranizacja książki Jamesa Dashner'a pt: "Więzień labiryntu", która w ogóle nie ma wątku miłosnego. Tak jak w powieści, reżyser stawia na czystą akcję. Jak myślicie, coś z tego wyszło?

Scenariusz produkcji jest dość ciekawy, szybki i bardzo tajemniczy. Nie przestaje nas intrygować do samego końca, nawet jeśli w akcji są niewielkie przestoje. Co prawda nie ma w sobie żadnego powiewu świeżości gdyż przedstawia świat przyszłości i zdaje się być lekko przewidywalny to i tak wypada o wiele lepiej niż konkurencja. Reżyser bardzo solidnie i sukcesywnie buduje napięcie, abyśmy się nie nudzili i czekali na rozwój wydarzeń z zaciekawieniem. Bohaterowie filmu są dobrze nakreśleni i w większości pokrywają się ze swoimi książkowymi pierwowzorami, co jest bardzo zadowalające dla bibliomana powieści.

W roli głównej mamy Dylana O'Brien'a jako Thomasa, który bez problemu daje sobie radę z interpretacją swojej postaci. Will Poulter, Ki Hong Lee oraz Blake Cooper także zasługują na uwagę. Reszta chłopaków sprawuje się nieźle i tak naprawdę nie można im niczego zarzucić. Oprócz nich na ekranie widzimy jeszcze Kayę Scodelario odgrywającą rolę Teresy, która jest "prawie" jedyną kobietą w całym filmie. Prawie, ponieważ pod koniec pojawia się jeszcze ktoś inny...

Dobre efekty specjalne są już pewnego rodzaju koniecznością w filmach z "Krainy marzeń" (oczywiście w znacznej większości) tak więc i " Więzień labiryntu" nie rozczaruje nas swoimi audio wizualnymi animacjami komputerowymi. Tak zwani Buldożercy są bardzo realistyczne przestawieni, a ich wygląd przypomina potwory z koszmarów. Na plus zasługuje też kreacja mrocznego, tajemniczego i pełnego niespodzianek labiryntu, który naprawdę jest w stanie zrobić na nas wrażenie. Muzyka jakoś specjalnie się niewyróżniania jednak współgra z obrazem i dodatkowo buduje napięcie.

Film, jako adaptacja bazuje na większości wątków z powieści i jako całość przedstawia dosyć dobrze odwzorowaną wersję pierwowzoru, jednakże nie jest to ekranizacja przez co twórcy postanowili opuścić lub zmienić kilka wątków z dzieła Dashner'a. Niektóre osoby mogą być niezadowolone z takiego rozwoju wydarzeń. Ja jako czytelnik sagi byłem zadowolony z pobytu w kinie gdyż zobaczyłem wersję reżysera, która też okazała się ciekawa.

Podsumowując, "Więzień labiryntu" jest to dobre i solidne kino akcji, które powinno usatysfakcjonować nie tylko młodzież, ale także dorosłych. Nie wyróżnia się specjalnie oryginalną fabułą, może okazać się dość przewidywalny i nie pozostawia za sobą żadnego przesłania, jednak bardzo dobrze się go ogląda i na pewno nie można się na nim znudzić. Produkcja zasługuje na takie 7,4 jednak jako fan powieści daję od siebie osiem i już nie mogę się doczekać kontynuacji, która została już potwierdzona i zapowiedziana na 18 września 2015 roku. 20th Century Fox opublikowało także pierwszą grafikę dotyczącą kontynuacji, którą możecie znaleźć poniżej.


A wy już widzieliście "Więźnia labiryntu"? Jeśli tak to zachęcam do wypowiedzi gdyż sam jestem ciekaw co inni sądzą o tej produkcji. ;)


 
Film "Miasto 44" to opowieść o młodych Polakach, którym przyszło wchodzić w dorosłość w okrutnych realiach okupacji. Mimo to są pełni życia, namiętni, niecierpliwi. Żyją tak, jakby każdy dzień miał okazać się tym ostatnim. Nie wynika to jednak z nadmiernej brawury czy młodzieńczej lekkomyślności - taka postawa jest czymś naturalnym w otaczającej ich rzeczywistości, kiedy śmierć grozi na każdym kroku.

gatunek: Dramat, Wojenny
produkcja: Polska
reżyser: Jan Komasa
scenariusz: Jan Komasa
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Antoni Łazarkiewicz
zdjęcia: Marian Prokop
rok produkcji: 2014
budżet: 24,5 miliona zł
ocena: 4,9/10







 
Miasto 44 stracone


Któż by nie słyszał o jednej z największych premier roku w polskiej kinematografii czyli "Miasta 44"? Film, o którym mówiono już na długo przed premierą i, o którym na pewno jeszcze długo mówić się będzie. Gigantyczny budżet, osiem lat produkcji, trzy tysiące statystów, pięć tysięcy ton gruzu, dziesięć ekip, sześćdziesiąt trzy dni zdjęć... i tak dalej bla bla bla bla. Plotek co niemiara, a co z tego wszystkiego wyszło?

Na początek zacznijmy od fabuły filmu, która jest najgorszą rzeczą w tym filmie! Komasa pisząc scenariusz filmu chyba przeoczył pewien bardzo ważny dla fabuły element, mianowicie jej sens. Jak każda inna produkcja tak i ta potrzebowała solidnego wstępu, aby poznać większość bohaterów, jednak, to co jest w tym filmie to lekka przesada. Siedząc w tym kinie nieubłaganie czekamy aż coś się wreszcie na tym ekranie zacznie dziać. Kiedy w końcu wygląda na to, że  akcja ruszyła do przodu okazuje się, że jest tak płytka i nijaka, że aż trudno to sobie wyobrazić. Fabuła jest nudna, wolna i do tego w ogóle nas nieciekawi. Wydarzenia na ekranie mimo, że są makabryczne, jakoś nas w ogóle nie ruszają (mnie przynajmniej w ogóle nie poruszyły, ale nie wiem jak z wami?), gdyż nie czujemy więzi z bohaterami. Ich los jest dla nas całkiem obojętny. Jak dla mnie to tragedia stworzyć taką fabułę i do tego z bohaterami, na których nam w ogóle nie zależy. Albo to tylko moje spostrzeżenie...?

Zmienimy teraz trochę front i skomplementujemy produkcję, która pod względem technicznym jest perełką. Świetne kadry Warszawy i loty kamer, dodają życia obrazowi, który bez tego byłby na straconej pozycji. Rewelacyjne efekty specjalne napawają dumą, że być może odsuniemy w niepamięć włoską "Bitwę pod Wiedniem" w koprodukcji z Polską. Naprawdę wybuchy oraz kadry starej stolicy robią wrażenie. Do tego mamy bardzo dobrą muzykę Antoniego Łazarkiewicza, która odgrywa wielką rolę w tego typu produkcjach. Ogromna pochwała należy się jeszcze scenografom i charakteryzatorom, którzy swoją działkę wykonali wzorowo.

Przechodząc do postaci, należy na wstępie powiedzieć, że mamy tutaj w większości, nieznanych, młodych aktorów, których jest to pierwszy występ na dużym ekranie. Wiadomo, że jednym poszło gorzej, a innym lepiej. Dużym zawodem jest główny bohater Stefan, grany przez Józefa Pawłowskiego. Jest niczym zombie, który popatrzywszy w kamerę wygląda jakby chciał zabić widownię w kinie. Przez prawie cały film nie wyraża żadnych emocji. Snuje się tylko bezszelestnie prawie nic nie mówiąc. Można by uznać, że to szok po tym co zobaczył, jednak dlaczego od początku filmu taki jest? Dla mnie ten bohater był całkiem nijaki i gdy go widziałem to tylko chciałem aby już zniknął mi sprzed oczu. Natomiast świetnym aktorstwem może pochwalić się reszta aktorów na czele z Zofią Wichłacz – Alicja "Biedronka", która pokazała, że po prostu  potrafi grać. Kibicuje jej, aby dalej podążała tą ścieżką.

W rozmowach o tej produkcji często porusza się tematy zbędnych scen, które psują odbiór. Cóż, ciężko się z tym nie zgodzić. Mamy scenę pocałunku przy skręcających pociskach, scenę seksu przy dość nieodpowiednim podkładzie muzycznym, oraz parę scen slow-motion, które niestety nie wyszły. Ciężko jest nawet domyślić się dlaczego one w obrazie Komasy się pojawiły. Niektóre bym w ogóle usunął, a inne przerobił. Najbardziej jednak raziła mnie chyba scena w technice slow-motion na cmentarzu z muzyką Czesława Niemena – Dziwny jest ten świat. Te dwie rzeczy się tak wykluczają, że to po prostu nie mogło wyjść. Co ciekawe w "Sali samobójców" reżyser nie miał takiego problemu, a sceny w spowolnieniu wyszły jak trzeba.

Dochodzimy do wniosku, że zapowiedzi filmu po prostu przerosły produkcję i ta im nie podołała mimo, że zapowiadała się rewelacyjnie. Niestety, ale nijaka, nudna fabuła i beznadziejna główna postać to zbyt dużo by pozytywnie ocenić obraz Komasy. Do tego nie interesuje, ani nie chwyta za gardło przy wręcz makabrycznych scenach poćwiartowanych ludzi. Uważam, że reżyser zbyt samowolnie potraktował swoje stanowisko przedstawiając własną "nieutemperowaną" wizję powstania i że nie było przy nim nikogo kto by tupnął nogą i powiedział: " Nie, to do wycięcia, a tamto do zmienienia!". Takim sposobem produkcję "Miasto 44" uważam za jedno wielkie rozczarowanie tego roku.