Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Michael Giacchino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Michael Giacchino. Pokaż wszystkie posty
Minęły cztery lata, od kiedy luksusowy park rozrywki Jurassic World został zdewastowany przez dinozaury i zamknięty. Isla Nublar jest dziś opuszczona przez ludzi, a dinozaury, które przetrwały, próbują poradzić sobie w dżungli same. Kiedy uśpiony dotąd wulkan budzi się do życia, Owen i Claire za wszelką cenę chcą uratować pozostałe przy życiu stwory. Niestety odkrywają również spisek mający na celu zagrozić bezpieczeństwo całej planety.

gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: J.A. Bayona
scenariusz: Colin Trevorrow, Derek Connolly
czas: 2 godz. 8 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Óscar Faura
rok produkcji: 2018
budżet: 187 milionów $
ocena: 4,5/10
















Zagłada serii


Istnieją trzy wytłumaczenia, dlaczego wskrzesza się klasykę. 1. Ma się ciekawy pomysł na odświeżenie serii, 2. Studio pragnie zarobić łatwą kasę, 3. Bo akurat panuje taka moda. Przeważnie powstanie takiego filmu jest połączeniem od jednego do aż trzech powodów. Jednakże dopiero gdy produkcja zagości w naszych kinach, wiadomo czy było warto. Albowiem box office i reakcja widzów są już swoistym potwierdzeniem słuszności podjętej decyzji. Pierwszej części "Jurassic World" się zdecydowanie opłaciło. Z kolei "Terminator: Genysis" się srogo rozczarował. Ale odświeżenie serii to jedno. Co dalej?

"Jurassic World: Upadłe królestwo" to odpowiedź na pierwszą część widowiska, jak i pochlebne recenzje widzów, krytyków oraz niesamowity zarobek. Nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Tylko co jeśli kura sama z siebie przestanie znosić te złote jajka? Dokładnie taką anomalię można zaobserwować przy kontynuacji hitu z 2015 roku. Kilka lat minęło, bohaterowie się porozchodzili w różne strony, a dinozaury są zagrożone. Nieaktywny wulkan na Isla Nublar postanowił o sobie przypomnieć i prehistorycznemu gatunkowi grozi zagłada. Chyba że ktoś im pomoże. Tak właśnie startuje fabuła filmu. Powoli, ale sukcesywnie zmierza do celu. Wstęp jest przyzwoity i bardzo przyjemny. Niestety nie byłem gotowy na to, co twórcy zaserwowali nam później. A powiem wam, że od tych rewelacji głowa boli. Jeszcze zanim nasi bohaterowie opuszczą wyspę, fabuła wpadna w okropnie przewidywalną i idiotyczną sieć zdarzeń, które rażą swoją głupotą oraz banałem. Bo o to po raz kolejny ktoś oszukał nasze postaci. No kto by się spodziewał, że dobrzy ludzie okażą się koniec końców źli i wyjdzie na jaw, że tak naprawdę nie chodziło im o dobro dinozaurów, ale o czysty zysk na czarnym rynku, a także na nielegalne wykorzystanie tych prehistorycznych stworzeń w działaniach militarnych!!! Przecież to już nawet przestaje bawić. Niemniej jednak sam film (niestety) się na tym nie kończy. Po niesamowicie widowiskowej akcji na Isla Nublar fabuła przenosi się do jakiegoś ogromnego zamczyska w gotyckim stylu, gdzie ma się odbyć aukcja. Od tego momentu robi się tajemniczo, mrocznie, złowieszczo i w ogóle. Klimat produkcji zmienia się i filmowcy nagle grają cieniami, małymi pomieszczeniami oraz gotyckim klimatem. Ta drastyczna zmiana w stylistyce, klimacie itp. jest wręcz nie do przełknięcia. Razi pośpiech, niedokładność oraz nowy klimat, który zbyt pochopnie zastępuje nasze nieostudzone emocje i każe nam się przyzwyczaić do czegoś innego. Obie stylistyki potwornie się ze sobą gryzą, a twórcy jedyne co robią, to każą nam tę zmianą po prostu przeboleć. Wszystko dzieje się za szybko, zbyt niedokładnie i bez większego sensu. Na tym polu zawodzi scenariusz, który jest małym potworkiem. Pełno w nim dziur, niedopowiedzeń, nierówności, a także głupot. Ponadto oglądając film, nie wiadomo co scenarzyści chcieli nam pokazać. Produkcja posiada tak wiele różnorakich elementów, że czasem jest to ciężko ogarnąć. Nie mówiąc już o licznych kalkach z poprzednich części, które ukazywane nam po raz kolejny odpychają nas z jeszcze większą siłą, niż moglibyśmy przypuszczać. Sam Bayona również się nie popisał, albowiem jego reżyseria jest strasznie nierówna. Brak jej werwy, płynności oraz napięcia. Akcja jest strasznie nierówna, kolejne zwroty akcji przewidywalne i nudne, a współczynnik zabitych nadal się nie zmienia. Tak jakby ludzie zapomnieli, że dinozaury są niebezpieczne i są również drapieżnikami sprzed tysiąca lat. No ale jakoś przecież trzeba zapchać dziury w obrazie. A więc bezmyślne mordobicie nadaje się na to w sam raz. Nie wspominając już o tym, że historia zatacza koło i sama się powtarza. Skoro modyfikacje genetyczne na dinozaurach przyniosły ostatnio takie opłakane skutki, to czemu tym razem miałoby być inaczej?

Bohaterowie idealnie odzwierciedlają samą ideę kontynuacji. Wszystko ma być lepiej, bardziej i więcej, a jest gorzej, głupiej i nudniej. Nasze postacie również wpadają w znajome nam klisze i do samego końca już w nich pozostają. Pomimo kilku ciekawych pomysłów niestety nie udaje im się zdziałać niczego godnego uwagi. Natomiast aktorzy pierwszoplanowi grają na playbacku i znika cała magia między nimi, którą posiadali w pierwszej części. Nowe nabytki to Justice Smith i Daniella Pineda, którzy prezentują się całkiem dobrze. BD Wong i James Cromwell to postacie czysto epizodyczne. Nie mówiąc już o Jeffie Goldblumie, którego obecność w produkcji jest po prostu śmieszna. Równie dobrze mogłoby go nie być. To samo tyczy się Toby'ego Jonesa, który jest w filmie chyba tylko po to, by zostać zjedzonym. Z kolei Rafe Spall to kolejny bezmózgi biznesmen chcący zarobić na prehistorycznych gadach. Ciekawe jak mogą potoczyć się jego losy?

Strona techniczna jako jedyna nie zawodzi. Mamy świetne efekty specjalne, genialną scenografię i kostiumy. Ciekawie wypadają również zdjęcia z gotyckiego domostwa. Klimat niestety nawala, humor jest tworzony na siłę, a film dostaje zbyt często zadyszki.

W "Jurassic World: Upadłe królestwo" ewidentnie nie widać umiaru co tylko przekłada się na przydługawy, meczący i nijaki seans, w którym utopiono kilka ciekawych pomysłów. Niestety większość to raczej słaba próba pokazania nam wszystkiego od wysokobudżetowej rozwałki po klimatyczne i horrorowe inscenizacje. Razi również brak konsekwencji u reżysera, scenarzystów, a także montażystów. Wszystko wygląda, jakby było z innej parafii, przez co możemy odnieść wrażenie, że oglądamy kilka różnych filmów naraz. Z tego niestety wynika tylko jedno. Ból głowy.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Miguel pragnie pójść w ślady swojego muzycznego idola. Niestety jego planów nie pochwalają najbliżsi. Chłopiec w pogoni za swoją pasją trafia do niezwykłej krainy. gdzie odkrywa historię rodziny...

gatunek: Animacja, Familijny, Przygodowy
produkcja: USA
reżyseria: Lee Unkrich
scenariusz: Adrian Molina, Matthew Aldrich
czas: 2 godz. 8 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Matt Aspbury, Danielle Feinberg
rok produkcji: 2017
budżet: 200 milionów $

ocena: 9,0/10


















Pamiętaj mnie


Filmy animowane to bardzo osobliwa dziedzina filmowa. Albowiem niejeden z nich jest w stanie nam udowodnić, że jest czymś więcej niż zlepkiem narysowanych kadrów. Poza tym w dzisiejszych czasach animacja nie jest skierowana wyłącznie do dzieci, jak to prawdopodobnie było kiedyś. Teraz filmy animowane bez problemu mogłyby konkurować z filmami fabularnymi, albowiem oprócz formy produkcji nie różnią się już praktycznie niczym. A opowieść czasami może okazać się bardziej wartościowsza. Taką taktykę od wielu lat stosuje studio filmowe Pixar, które za każdym razem, gdy wypuszcza swoją produkcję, zachwyca świat. Tym razem nie mogło być inaczej. Pozostaje pytanie, jak oni to robią?

Miguel mieszka w Meksyku. Od kilku pokoleń cała jego rodzina zajmuje się produkcją butów. Jednakże nasz bohater zamiast o robieniu butów marzy o zostaniu muzykiem. Niestety rodzina nie chce mu na to pozwolić ze względu na bolesne zdarzenia z przeszłości. W święto zmarłych odbywa się konkurs, a Miguel pragnie w nim wziąć udział. Kradnie więc gitarę byłego słynnego muzyka i przez przypadek trafia do świata zmarłych. Czeka tam na niego przygoda, jakiej się nie spodziewał. Musi jednak wrócić do domu przed zmrokiem, bo inaczej zostanie w krainie umarłych na zawsze. Muszę przyznać, że wybierając się na tę animację zbyt wiele o niej ani nie wiedziałem, ani też zbyt przesadnie na nią nie czekałem. Czyli w moim przypadku można by uznać to za standard. Być może dlatego animacja była w stanie wywrzeć na mnie takie wrażenie. Wiecie jak teraz jest na polu. Ponuro, deszczowo ogólnie beznadzieja, a do tego wszystkiego jeszcze tona smogu. W takich przypadkach przydaje nam się odrobina radości i koloru. "Coco" dostarcza nam znacznie więcej. Muszę pochwalić studio za to, że zdecydowało się opowiedzieć o Dia De Los Muertos i zasięgnął wiedzy w kulturze Meksyku. Sama idea "ich" święta zmarłych zdecydowanie różni się od naszych zwyczajów. Tam wszyscy się radują, a u nas wszyscy dostają doła. Co kraj to obyczaj. I być może dlatego ten film wydaje się dla nas podwójnie intrygujący. Właśnie dzięki temu, że czerpie garściami z kultury Meksykańskiej, która jest dla nas tak odległa i tak inna, że aż niesamowicie pociągająca. Zaplecze tu nie tylko jest katalizatorem akcji całego filmu, ale również może być bardzo wartościową bazą informacji na temat kultury zachodu oraz ich wyobrażenia o śmierci i przemijaniu. Zagłębianie się w kolejne warstwy tej niesamowicie barwnej społeczności okazuje się niesłychanie wartościowym i pasjonującym doświadczeniem, które bawiąc, uczy. Nic tutaj nie jest wepchnięte na siłę ani przesadnie odstające od reszty. Twórcom udało się zmieścić w obrazie całą masę informacji, które o dziwo, ani nas nie kują w oczy, ani nie są ciężarem dla samej opowieści, która wbrew pozorom jest zaskakująco napakowana. Fabuła produkcji już od samego początku potrafi nas zaintrygować oraz dogłębnie pochłonąć. Twórcy z niezwykłą łatwością wprowadzają nas w świat Miguela i potrafią w relatywnie krótkim czasie zbudować porządną linię dramatyczną na linii Miguel – rodzina. Nakreślają problem, który następnie solidnie rozwijają. Ten zaś doprowadza do głównej osi fabuły, czyli podróży do świata zmarłych. Kiedy nasz bohater już się w niej znajduje, twórcy porażają nas swoją kreatywnością i lekkością przy kreowaniu obrazów. Zaskakują pomysłowością wszystkich inscenizacji oraz całego wyobrażenia krainy umarłych. W stosunkowo krótkim czasie są również w stanie przekazać nam całą masę informacji, na temat tego, jak działają zaświaty oraz na jakiej zasadzie odbywa się przysłowiowe odwiedzanie rodzin przez zmarłych, oraz kolekcjonowanie darów, które ich przodkowie im zostawiają. Skupiając się jednak na samej opowieści, muszę przyznać, że brakowało mi bajki, która oprócz samej opowieści będzie w stanie przekazać nam wiele godnych zapamiętania wartości. A wszystko to, jak to w życiu bywa dzieje się z przypadku. Historia ekranowa już na samym początku intryguje i wciąga. Ciekawe jest jednak to, że wraz z trwaniem produkcji nasze zainteresowanie wcale nie maleje. Twórcy wiedzą jak nas zaciekawić i przytrzymać na sali kinowej do samego końca. Nawet pomimo tego, że praktycznie na samym początku zdradzają nam jedną z większych tajemnic. Nie bójcie się jednak. To nie jest produkcja, która mogłaby się już na tym etapie skończyć. Reżyser "Coco" z oczywistości jest nadal w stanie zrobić ciekawą i ujmującą fabułę, która i tak nie wyzbywa się wszystkich zwrotów akcji. Wręcz przeciwnie, od tego momentu czeka na nas jeszcze sporo niespodzianych zwrotów fabularnych, które koniec końców zostawiają wyjawioną nam na początku tajemnicę praktycznie zapomnianą. To wręcz niesamowite, a z drugiej strony wcale nie takie niezwykłe. W końcu mówimy o filmie Pixara, który nie po raz pierwszy zaskakuje nas przepiękną animacją, jak również pociągającą fabułą i wartościową treścią. Całość jest niesamowicie płynna, lekka oraz nad wyraz przejrzysta. Szczególnie morał, jaki z bajki płynie o tym, że należy podążać za swoimi marzeniami oraz robić to, co się kocha, ale pod żadnym pozorem nie należy zapominać o rodzinie, albowiem ona jest dużo ważniejsza. Ponadto twórcy ukazują nam dwie strony medalu. Rodzinę, która żyje przeszłością i nie akceptuje muzyki, oraz zmarłych przodków, którzy w swojej goryczy i nabytej nienawiści porzucili część siebie, którą tak naprawdę kochali. Twórcy ukazują nam, jak rodzina zdobywa uznanie do muzyki, a przodkowie uświadamiają sobie, że muzyka jest, była i powinna być częścią ich życia (nawet pośmiertnego), którą niesłusznie wyparli. No i jest jeszcze Miguel, który jest na tyle odważny i zmotywowany, by sprzeciwić się rodzinie i pokazać, że nie każdy jest taki sam i nie każdy musi robić buty. Dostrzegam w nim nie tylko bunt młodzieńczych lat, ale również pewnego rodzaju alegorię do świata dorosłych, którzy boją się wyjść ze swoich twardych skorup, krytykując każde posunięcie młodych jako złe i argumentując je słowami "jestem starszy i wiem lepiej". Ciężko się z nimi nie zgodzić, jednakże wypowiadając te słowa, zapominają również, że sami byli młodzi oraz że na tym polega postęp. Ponadto większość z nas uczy się na swoich błędach, a więc gdy osobę taką pozbywamy możliwości ryzyka i porażki to po pewnym czasie odbije się to na jego psychice, która zawsze polegała na innych, przez co brakowało jej wolności. Później jest już tylko nieszczęście, smutek po straconych okazjach i żal. "Coco" pokrywa wszystkie te aspekty i w satysfakcjonujący sposób opowiada nam jak się tego wystrzec. Kariera owszem, ale rodzina przede wszystkim. Albowiem, gdy odniesiemy porażkę zawsze mamy możliwość się do niej zwrócić i na niej polegać. Porzucając ją, jesteśmy zdani na samych siebie. A to najgorsza z możliwych opcji.

Strona techniczna produkcji to czysta bajka. Pomysłowość oraz niezwykła wyobraźnia twórców okazuje się niezastąpiona przy kreowaniu olśniewających i niesamowicie barwnych krajobrazów świata zmarłych, oraz przenoszeniu kultury Meksyku w pasjonujący sposób na ekran. Tak, że nikomu nie wadzi, a ponadto dostarcza nam wielu wartościowych informacji. Ponadto mamy ciekawe zdjęcia oraz niesamowicie klimatyczną i ujmującą muzykę Michaela Giacchino, który po raz kolejny współpracuje z Pixarem. Animacja ponadto posiada niesamowity klimat, który potrafi rozbawić, ale także wzruszyć. Szczególnie na samym końcu. Mało brakowało, a sam bym się popłakał, a u mnie to bardzo, ale to bardzo rzadkie. Tak więc dla łatwo wzruszających się osób chusteczki to mus. Nie należy oczywiście zapomnieć o świetnie napisanych oraz zaśpiewanych piosenkach. W tym konkretnym przypadku nawet dubbing nie jest w stanie ich zepsuć, albowiem prezentuje się na wysokim poziomie.

"Coco" to kolejna animacja od Pixara, która jest czymś znacznie więcej niż bajką. To produkcja, która bez problemu może konkurować z filmami fabularnymi, albowiem potrafi ukazać nam niesamowicie ujmującą i intrygującą opowieść z wartościowym morałem, która prezentuje się dużo lepiej niż niejeden film. Ta animacja jest warta każdej złotówki, jaką na nią wydamy. Gorąco polecam.

P.S. Problem jedyny w tym, że nie jest to bajka dla najmniejszych dzieci, ponieważ jest stosunkowo długa i może nie być przez nich dobrze zrozumiana.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Cezar i jego małpy uwikłane zostają w zbrojny konflikt z armią ludzi, na czele której stoi bezwzględny Pułkownik. Małpy ponoszą straszliwe straty, podczas gdy Cezar zmaga się z mrocznymi instynktami i wyrusza w drogę, by pomścić swych pobratymców. Gdy Cezar i Pułkownik stają twarzą w twarz, dochodzi do spektakularnej bitwy, w której stawką jest przyszłość obu gatunków i całej naszej planety.


gatunek: Dramat, Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Matt Reeves
scenariusz: Mark Bomback, Matt Reeves
czas: 2 godz. 20 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Michael Seresin
rok produkcji: 2017
budżet: 150 milionów $

ocena: 9,0/10















Małpy Razem Silne!


Według wielu z nas małpy to zwierzęta stadne, które oprócz oglądania w zoo możemy dostrzec na antenie kanału Discovery Channel. Te egzotyczne i niegłupie zwierzęta łączy z ludźmi całkiem sporo, albowiem według wyznawanej przez Darwina teorii ludzie pochodzą właśnie od małp. Ta analogia nie pada tutaj przypadkiem, albowiem małpy mogą stać się ludźmi. W końcu człowiek to istota myśląca – homo sapiens – a więc myśląca samodzielnie małpa, która przejawia cechy ludzkie, też mogłaby się zaliczać do naszego gatunku. Poprzez "Genezę", a następnie "Ewolucję" mogliśmy zobaczyć, jak rodzi się cywilizacja małp na wzór ludzkiej. Teraz przyjedzie nam zobaczyć, jak naszym wątpliwym kuzynom idzie obrona tej cywilizacji.

Od wydarzeń z poprzedniej części minęły dwa lata. Od tego czasu małpy i ludzie są w nieustannym konflikcie wojennym, który zadecyduje o ich przetrwaniu. Po dotkliwej stracie, jaka napotyka Cezara oraz jego pobratymców główny bohater wyrusza w podróż, aby dokonać zemsty na niejakim Pułkowniku. Starcie to ma zadecydować o dalszych losach całego rodzaju inteligentnych małp. To już trzecia odsłona odnowionej "Planety małp", która już od samego początku budziła wiele zachwytów. Nie da się ukryć, że "Wojna o planetę małp" była długo wyczekiwanym zwieńczeniem trylogii. Czy jednak okazała się dobrym następcą poprzednich odsłon? Jak najbardziej. Prawdę mówiąc, jest to chyba najlepszy film z całej serii, co nie zdarza się zbyt często przy trylogiach. W czym więc tkwi sukces tej serii? Zdecydowanie jest to historia, jaką serwują nam twórcy. W tym przypadku jest to epickie zakończenie, które w swojej wielkości nieco odbiega od powszechnie znanych nam finałowych standardów. Produkcja już od pierwszej chwili potrafi nas niesłychanie zaintrygować i wciągnąć w wir zdarzeń, które inicjują główny wątek całego obrazu. Jest wartko, ciekawie i z polotem. Wszystko to, czego trzeba, aby zaangażować widza w produkcję. Dalej, jest jeszcze lepiej z tym że opowieść przybiera nieco inny ton. Twórcy drastycznie zmieniają narrację, przez co to, co z początku uważaliśmy za konieczność w filmie o wojnie, staje się raczej wątkiem marginalnym. Dzieje się tak, albowiem postanowiono słowo "wojna" wykorzystać w nieco innym kontekście. Tym razem nie chodzi o walki między małpami a ludźmi. Głównym zagadnieniem filmu jest to jak ocalić małpi gatunek przed wrogim spojrzeniem ludzi. Jest to wojna o przetrwanie, która nie potrzebuje widowiskowych bitew, aby udowodnić nam wiarygodność swoich idei. Wystarczy tylko siła woli, która potrafi przenosić góry oraz determinacja, która obali każe mury. W myśl tych idei twórcy prowadzą akcję obrazu, która polega na ocaleniu małp z rąk ludzi, którzy nie tylko chcą je wykorzystać, ale również się ich pozbyć. Ich motywacja okazuje się jednym z najciekawszych ewenementów natury, a z drugiej nad wyraz zrozumiałym powodem do obaw. Koniec końców wychodzi na to, że każda ze zwaśnionych stron walczy o to samo, czyli przetrwanie swojego rodzaju. Jednakże pomimo słusznego celu obydwu ras to właśnie małpom widz chętniej kibicuje. Już od pierwszej części serii twórcy byli w stanie wytworzyć w nas niesamowitą empatię wobec małpich bohaterów. Z czasem ta więź jedynie przybierała na sile, co świetnie pokazano w "Wojnie". Nawet wtedy, gdy intencje obu stron są takie same, ludzie i tak w desperacji będą walczyć wszelkimi dostępnymi środkami, aby postawić na swoim. Będą się również prześcigać w swoim okrucieństwie. Tym nawiązaniem twórcy porównują młodą, ledwo wykształconą cywilizację z tą należącą już do strych wyjadaczy, która znacznie więcej widziała i więcej nieszczęścia doświadczyła. Albowiem od samego początku seria ta jest niczym ilustrowany podręcznik, o tym, jak ewoluowała nasza rasa. Wszystko to choć ukryte pod płaszczem małpiej historii jest wręcz idealnym odwzorowaniem postępu każdej świadomej rasy i bardzo wymowną aluzją do nas samych. Jednakże film ten to także fenomenalnie nakreślona i przedstawiona opowieść, która potrafi zaintrygować, wzruszyć i zaskoczyć. Choć jej tempo jak na finał serii jest zaskakująco powolne, to jednak nie stanowi ono przeszkody do opowiedzenia nam najlepszej fabuły z całej serii. Jak już wcześniej wspomniałem, skupiono się na wojnie o przetrwanie, która potrafi być dużo bardziej intrygująca niż rozbuchane wojskowe potyczki. Twórcy wiele zaryzykowali, albowiem zabiegu tego widzowie nie mogli się spodziewać. Jednakże w żadnym stopniu nikogo z nas nie oszukali, albowiem w swoim filmie pokazują nam pełen wymiar walki o przetrwanie. Już od pierwszej części seria ta charakteryzowała się świetnym pomysłem oraz scenariuszem. Tym razem nie mogło być inaczej przez co "Wojna" to przede wszystkim rewelacyjny pomysł na zamknięcie trylogii, ale także piekielnie dobra robota scenopisarska, która gwarantuje opowieść na najwyższym poziomie. Wszystko jest tutaj rewelacyjnie rozplanowane, niesamowicie rozegrane oraz dopracowane do najmniejszych szczegółów. Dzięki temu całość sprawia wrażenie opowieści niesłychanie spójnej, płynnej no i przede wszystkim zaskakująco wiarygodnej. Przy tego typu filmach science-fiction staje się bardziej realne, niż moglibyśmy przypuszczać. Konsekwentna reżyseria Matta Reevesa, który w dużej mierze przyczynił się do oszałamiającego sukcesu "Ewolucji" pozwala nam cieszyć się każdą kolejną sceną. A produkcja, choć jest prawie dwuipółgodzinną przeprawą, mija niczym mrugnięcie oka i pozwala zapomnieć o bożym świecie. Istny majstersztyk.

Od strony aktorskiej produkcja po raz kolejny zachwyca. Wszystko to jest zasługą świetnie nakreślonych bohaterów, którzy następnie zostali rewelacyjnie sportretowani przez gwiazdorską obsadę. Największe laury należą się oczywiście Andyemu Serkisowi, który wprost fenomenalnie po raz trzeci wciela się w postać Cezara. Za każdym razem udowadniał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Tak jest i teraz gdy przyszło mu zmierzyć się z niesłychanie emocjonującym skryptem. Jednakże jego poświęcenie i wysiłek, jaki włożył w granie głównego bohatera, jest wręcz nie do opisania. To coś znacznie więcej niż tarzający się Leo w "Zjawie". To prawdziwa sztuka. Andy udowadnia, że jego kreacja to coś więcej niż CGI, to przede wszystkim on jako postać, która tylko podlega obróbce komputerowej. Naprawdę wielkie brawa. Jestem pod wrażeniem i liczę na jakieś wyróżnienie za ten wyczyn. To samo mogę powiedzieć również o reszcie małpiej obsady, albowiem oni również włożyli wiele wysiłku w stworzenie swoich sylwetek. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to Cezar ma najbardziej rozwiniętą psychikę z nich wszystkich i to jemu poświęcono najwięcej czasu. W trzeciej części nowym nabytkiem jest Steve Zahan jako Zła Małpa. Wprowadza on do opowieści głównie wątek komediowy, jednakże to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania ta postać. W roli głównego antagonisty mamy świetnego Woodyego Harrelsona, który bez najmniejszego zawahania się portretuje bezwzględnego Półkownika. Jego postać, choć jest okrutna to jednak niesamowicie wiarygodna i posiadająca solidną motywację swoich wszystkich działań. Nie należy również zapomnieć o Amiach Miller w roli Novy - niemówiącej dziewczynki, która również świetnie prezentuje się na ekranie. W obsadzie znaleźli się również: Karin Konoval, Terry Notary, Ty Ollson i Sara Canning.

Wizualna oprawa to kolejna jaśniejąca część tego projektu. Oczywiście największe laury należą się specom od efektów specjalnych, których praca po raz kolejny oszałamia nas swoją niesamowitą dokładnością i naturalnością. Za te dokonania należy się w końcu Oskar. Jednakże najnowsza odsłona to nie tylko fenomenalne efekty. To również niesamowite scenografie i zapierające dech w piersiach kadry. Na to wszystko nakłada się również wyśmienicie dobra muzyka Michaela Giacchino, który po kilku ostatnich wpadkach wraca na sam szczyt. Nie należy zapomnieć również o wątku komediowym, który w głównej mierze generuje postać Złej Małpy. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to niesłychanie lekki i sytuacyjny poziom humoru, który idealnie wtapia się w dość poważną atmosferę obrazu gdzie niemalże z każdej strony wieje grozą. Warto również zwrócić uwagę na klimat produkcji, który zdecydowanie różni się od swoich poprzedników. Tak jakby każda cześć oprócz bycia spójną całością serii ponadto była na swój sposób wyjątkowa i oryginalna.

Dawno nie widziałem tak wysokobudżetowego filmu wakacyjnego, który przy okazji byłby tak wyciszonym i stonowanym obrazem, naciskającym głównie na opowieść, a nie tylko wyłącznie na samą akcję. Tej jednak tutaj też nie zabraknie. Do tego dochodzi jeszcze rewelacyjne aktorstwo i świetne wykończenie – przede wszystkim efekty specjalne. Wszystko to sprawia, że obraz jest jedyny w swoim rodzaju i nad wyraz spełniony. Zarówno jako finał trylogii, wakacyjny blockbuster, kino ambitne i pełen polotu obraz o nieugiętej woli walki o przetrwanie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.