Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Idris Elba. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Idris Elba. Pokaż wszystkie posty
Młoda, piękna i wszechstronnie utalentowana. Kochała ryzyko i nie bała się gry o wszystko. Światowej klasy zawodniczka w narciarstwie alpejskim, która fortunę zdobyła nie dzięki nartom, a dzięki kartom. Molly Bloom przez 10 lat prowadziła najbardziej ekskluzywny, nielegalny klub pokerowy w USA. Gościła gwiazdy Hollywood, największe postaci światowego biznesu, a także bossów rosyjskiej mafii. Pod jej dachem wygrywano miliony i tracono fortuny. Poznała tajemnice najpotężniejszych tego świata. Gdy sądziła, że zdobyła wszystko, do jej drzwi zapukało FBI. Zagrożona wieloletnim więzieniem, utratą dorobku życia, po raz kolejny postanowiła podjąć walkę. Tym razem jej jedynym sprzymierzeńcem okazał się adwokat, który jako pierwszy poznał prawdziwe oblicze Molly Bloom.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: USA
reżyseria: Aaron Sorkin
scenariusz: Aaron Sorkin
czas: 2 godz. 20 min.
muzyka: Daniel Pemberton
zdjęcia: Charlotte Bruus Christensen
rok produkcji: 2018
budżet: 30 milionów $
ocena: 8,0/10













Moly konta świat


Wszyscy dobrze wiemy, że życie jest ciężkie i żeby odnieść sukces, trzeba się nieźle napracować. Lekko nie ma. Raz jesteśmy na wozie, a raz pod. Oczywiście zawsze możemy liczyć na łut szczęścia, ale należy pamiętać, że prędzej nabawimy się choroby, niż coś przyjdzie do nas samo. Niemniej jednak zawsze fajnie jest dostać coś bez większego wysiłku. Dużo trudniej zamienić to na coś konkretnego. Albowiem szczęściu należy dopomóc, aby okazję przekuć w sukces. Bohaterka omawianego dzisiaj filmu jest poniekąd przykładem, jak należy tego dokonać.

Molly Bloom to obiecująca narciarka, której karierę przekreśla dotkliwa porażka. Postanawia więc udać się do Hollywood, by zacząć od nowa. Wkrótce zdobywa pracę, z którą łączą się niesamowite możliwości. Odkrywa świat pokerowych rozgrywek oraz wielkich pieniędzy. Szybko odnajduje się w tej rzeczywistości i postanawia sama spróbować swoich sił. Wszystko szło świetnie, dopóki FBI nie zapukało do jej drzwi... "Gra o wszystko" będąca reżyserskim debiutem Aarona Sorkina niezamierzenie przywołuje do mojej pamięci inny film z zeszłego roku. "Sama przeciw wszystkim" pomimo innej tematyki i fabuły jest bardzo podobna do filmu Sorkina. Mamy Jessicę Chestain, zakręconą fabułę, wielowątkową opowieść oraz scenariusz, który w bardzo dobry, aczkolwiek niedyskretny sposób bazuje na dorobku wyżej wymienionego scenarzysty. Jednakże trzeba znać Sorkina, jego dorobek oraz film "Sama przeciw wszystkim", aby dostrzec całe spektrum kuriozalności zaistniałej sytuacji. Oczywiście, jeśli wszystko to jest wam obce, to nie mamy o czym rozmawiać, albowiem to wasze pierwsze zetknięcie z typowym dla reżysera/scenarzysty stylem prowadzenia historii. Jednakże jeśli jesteście świadomi tego faktu, to sprawy się nieco komplikują. Przede wszystkim ze względu na to, że Jonathan Perera (scenarzysta "Samej przeciw wszystkim") nie jest Aaronem Sorkinem, tylko go zręcznie imituje. Inną rzeczą z kolei jest to, że wychodzi mu to tak dobrze, że można by nawet pomyśleć, że to sam mistrz. No dobra nie do końca, bo Sorkin pomimo komplikowania potrafi jeszcze wszystko zgrabnie wytłumaczyć, a Pererze gdzieniegdzie wkradł się chaos (ale to dla spostrzegawczych widzów). Problem Perery polega na tym, że nie tyle, co się inspiruje, ale wręcz czerpie garściami z dorobku scenarzysty. Wszystko to przekłada się na to, że oglądając "Grę o wszystko" można odczuć swoiste zakłopotanie związane z podobieństwem obu historii. Identyczna struktura i forma, tylko lepsza. I niestety jest to zarzut, ale nie wiem przeciw komu? Bo praktycznie winny okazuje się jedynie krótki odstęp czasu, w jakim mogliśmy oglądać obie produkcje. Wszystko inne da się przełknąć. Wracając jednak do prawdziwego Sorkina, muszę przyznać, że nic się nie zmienił. Stężenie dialogów w jego filmie jest dalej zatrważająco wysokie, forma opowieści nadal taka sama, a tempo wydarzeń dalej zabójcze. I teraz wstępujemy na pole minowe, albowiem każda z tych wymienionych rzeczy figuruje jako wada, a zarazem zaleta. Dosłownie nie da się jednoznacznie stwierdzić czy to wyszło produkcji na dobre lub na złe. Zaczynając od dialogów czy też monologów jest ich tutaj tak wiele, że przez cały seans nie da się oderwać wzroku od ekranu (albo nie słuchać choć przez chwilę), by nie przeoczyć czegoś ważnego. Jak to u Sorkina bywa, to właśnie wypowiedzi postaci są najważniejsze i to w nich kryje się cała magia obrazu. Niestety mam wrażenie, że tym razem zaszło to za daleko. Już przy "Stevie Jobsie" słyszałem narzekania, że "cały czas gadają" co było dla wielu meczące. Teraz jednak gadają jeszcze częściej. Tak naprawdę ciężko o, chociażby minutę ciszy. Ponadto w niektórych momentach nie potrzeba tyle mówić. To, co jest na ekranie, nam w zupełności wystarcza. Jednakże scenarzysta i wtedy wali jakimś monologiem, żeby nie było nudno. Uwielbiam Sorkina i jego "Stevea Jobsa", ale niestety tym razem zgodzę się, że odrobinę przesadził. To samo mogę powiedzieć o jego sposobie prowadzenia opowieści, który nie zmienił się od dłuższego czasu. Dalej mamy opowieść prowadzoną na wielu płaszczyznach z niezastąpionym użyciem retrospekcji. Tak naprawdę to te filmy są jednymi wielkimi retrospekcjami. Nie podoba mi się ten odtwórczy sposób prowadzenia opowieści, ale z drugiej strony jest to tak świetnie napisane, tak dokładnie przemyślane i tak rewelacyjnie poprowadzone, że nie sposób wręcz tego nie podziwiać. Ponadto forma ta sprawdza się rewelacyjnie i urzeka nas swoją nietuzinkowością. Niestety, gdy nadużywamy tej wyjątkowości, bardzo szybko staje się zwyczajna. Przestrzegam przed tym, żeby nie było, że później ten format wyjdzie nam uszami. Kolejna ciekawa sprawa, która się z tym wiąże to dziwne poczucie mądrości, jakie nam podczas seansu towarzyszy. Wszystkie te dialogi, słowa itp. są jakieś takie mądre i chce się tego po prostu słuchać. Sami zresztą oglądając film, czujemy się nieprzeciętnie wybitni. Taka heca. Przechodząc jednak do ostatniego punktu na naszej liście, myślę, że nikogo już nie zaskoczę, mówiąc, że wartkie tempo akcji mi się podoba, ale mam jednak do niego jakieś "ale". Takie życie. Prawda jest jednak taka, że fabuła pomimo swjej zwartej i wartkiej konstrukcji, która naprawdę sama płynie i świetnie się prowadzi, to niestety tą swoją zabójczą werwą potrafi również zmęczyć. Posiada co prawda kilka momentów, w których możemy zaczerpnąć powietrza, ale to zdecydowanie za mało jak na tak napakowaną historię. Koniec końców debiucie reżyserskim Sorkina nie da się oprzeć, albowiem pomimo swoich wad jest naprawdę rewelacyjnie opowiedzianą historią, która intryguje, wciąga, a nawet szokuje. Pokazuje nam spryt i zapał głównej bohaterki w dążeniu do sukcesu oraz jej odwagę i pomysłowość. Nawet pomimo tego, że całość sprowadza się do utartego i niezbyt przekonującego wyjaśnienia.

Filmy ze scenariuszem Sorkina nie tylko dużą wagę przykładają do dialogów, ale również do bohaterów oraz ich psychiki. Tym razem nie mogło być inaczej. Tak jak poprzednio na pierwszym planie mamy jedną postać, Molly Bloom, która nieprzerwanie jest w centrum naszej uwagi. Twórca dokładnie ją nam przedstawia oraz nakreśla charakter. Potrafi świetnie poprowadzić swoją bohaterkę, tak by była wyrazista i niesamowicie przekonująca. Nie gloryfikuje jej jednak (no może odrobinę) pokazując nam również jej słabości, przekonania i uczucia, które skrywane są pod twardą skorupą. W roli taj mamy rewelacyjną Jessicę Chastain, która bezbłędnie wciela się w Molly i bez cienia fałszu portretuje samowystarczalną bizneswoman. Daleko w tyle mamy za nią Charliego Jaffey, w którego wciela się Idris Elba. Aktor świetnie sprawdził się w tej roli, nie umniejszając przy tym charakterystyki jego postaci. Na dalszym planie mamy jeszcze Kevina Costnera w roli ojca głównej bohaterki, który także prezentuje się niezgorsza. W obsadzie znaleźli się również: Michael Cera, Jeremy Strong, Chris O'Dowd, Brian d'Arcy James i Bill Camp. Cała obsada spisała się rewelacyjnie.

Strona techniczna również zachwyca. Przede wszystkim są to rewelacyjne zdjęcia, niesamowicie intrygująca muzyka Daniela Pembertona oraz rewelacyjny montaż. Do tego dochodzą jeszcze dobre efekty specjalne, ładne kostiumy oraz charakteryzacja. Przede wszystkim jednak ważny jest klimat, który tutaj emanuje testosteronem, śmiałymi ruchami, sprytem i grą o wszystko albo nic. Reżyser ponadto rewelacyjnie radzi sobie z budowaniem napięcia i dramaturgii w rozmaitych scenach co tylko podsyca nasze doznania. 

"Gra o wszystko" to świetnie zrealizowany obraz, który zdecydowanie jest wart poświęconego mu czasu. Jest intrygujący, wartki, wciągający oraz rewelacyjnie napisany. Ponadto może pochwalić się fenomenalnym aktorstwem oraz wyśmienitą stroną techniczną. Co prawda stężenie Aarona Sorkina w Aaronie Sorkinie jest niesamowicie wysokie, to jednak nadal jest to obraz, który się bardzo przyjemnie ogląda. Jednakże radzę twórcy wkrótce zmienić styl prowadzenia opowieści, albowiem za niedługo to, co u Sorkina wyjątkowe stanie się zwyczajne.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Dwoje obcych sobie ludzi, którzy wychodzą cało z tragicznej katastrofy lotniczej, uwięzionych zostaje w niedostępnych, skutych lodem górach. Kiedy uświadamiają sobie, że spodziewana pomoc nie nadejdzie, zmuszeni są wyruszyć w kilkusetkilometrową podróż przez dziką okolicę. Po drodze muszą stawić czoło nie tylko niewyobrażalnym przeciwieństwom losu, lecz także nieoczekiwanej namiętności.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyseria: Hany Abu-Assad
scenariusz: J. Mills Goodloe, Chris Weitz
czas: 1 godz. 43 min.
muzyka: Ramin Djawadi
zdjęcia: Mandy Wlaker
rok produkcji: 2017
budżet: 4,8 miliona $

ocena: 5,5/10















Razem na osobności


Życie płata nam czasami niezłe figle, które niektórzy odczytują jako sprawdzian naszych możliwości. Tak jak każdy inny test można go zaliczyć bądź oblać. W tym przypadku przebrnięcie przez trudy życia to zwycięstwo, a poddanie się jest porażką. Nawet jeśli nigdy wam się jeszcze to nie przytrafiło, to nie martwcie się, albowiem kiedyś w końcu przyjdzie wasz czas. Będziecie sobie wmawiać, że przeżyliście już praktycznie wszystko i nic was nie zaskoczy. Wtedy właśnie przekonacie się, jak bardzo się myliliście.

Alex jest fotoreporterką dla New York Timesa, a Ben to neurochirurg. Tych dwoje poznaje się na lotnisku, kiedy każdy z nich desperacko próbuje dostać się do Donver. Z powodu złej pogody wszystkie loty odwołano. Wspólnymi siłami wynajmują więc niewielki samolot, aby dotrzeć na czas. Alex chce zdążyć na ślub, a Ben na operację. Obaj niestety wylądują w środku mroźnej dziczy, kiedy ich samolot się rozbije. Bez nadziei na pomoc postanawiają wyruszyć przed siebie, aby nie stać w miejscu. Czy uda im się przetrwać? Film reklamuje się jako dramat surwiwalowy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wybierając się na tę produkcję, tak naprawdę wiele o niej nie wiedziałem oprócz tego, że bohaterowie się rozbiją. Zakładałem więc, że film opowie o walce o przetrwanie. Jak się później okazało, miałem rację, ale tylko połowicznie. W sumie mogłem się tego spodziewać po samym wstępie, który jest zaskakująco niedługi. Twórcy postanowili zaskakująco niewiele czasu zagospodarować na samo wprowadzenie do opowieści, przez co wstęp wygląda niczym na wariackich papierach. W mgnieniu oka przedstawiają nam głównych bohaterów ich problem oraz genialne rozwiązanie ich kłopotu (a przyjemniej tak się naszym postaciom zdaje). Później kilka scen z samolotu i ukazanie katastrofy. Ledwo co zleciało dziesięć minut, a my już jesteśmy w środku wydarzeń. Okres tuż po samej katastrofie również nie jest zbytnio pasjonujący ani wciągający, albowiem ukazuje nam jedynie przebłyski pierwszych dni po wypadku. Praktycznie nic się nie dzieje. Film balansuje gdzieś na granicy pomiędzy totalną nudą a odrobiną intrygi, która gdzieś widnieje na horyzoncie, ale nie jest jeszcze tak dobrze widoczna. Dopiero po jakiś czasie seans nabiera rumieńców, gdy wśród rozbitków rodzi się pierwszy konflikt. Albowiem w filmie zestawiono nam całkiem odmienne rodzaje osobowości. Spokojnego i wyważonego neurochirurga kontra impulsywną i wybuchową fotoreporterkę. To połączenie z początku nie wychodzi im na dobre. Jednakże jest to tak naprawdę pierwszy moment, w którym produkcja robi się naprawdę ciekawa. Nasi bohaterowie wchodzą we wspólną interakcję, próbują znaleźć rozwiązanie i oszacować swoje szanse. Wszystko to daje początek bardzo wciągającej i intrygującej części obrazu, która skupia się na trudach związanych z przetrwaniem w trudnych warunkach pogodowych. Nasi bohaterowie zostaną wystawieni na próbę zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Będą musieli wykazać się niezłomną wolą walki oraz wielkim poświęceniem. Zostaną zmuszeni nadwyrężyć swoje ciało, aby dotrwać do samego końca. Albowiem gdy istnieje nadzieja, jest również motywacja do dalszej walki. Fabuła produkcji wielokrotnie pokazuje nam, z jakimi przeszkodami i wyzwaniami musieli się mierzyć nasi bohaterowie. Nie oszczędza ich (w szczególności Alex), przez co wypada całkiem wiarygodnie i przekonująco. Co prawda sam fakt, że Ben jest neurochirurgiem to tak jakby wygrać na loterii, w tej konkretnej sytuacji. Bardzo mało prawdopodobne, ale przecież i takie sytuacje się zdarzają. Niektórzy po prostu mają szczęście. Prawda Alex? Niemniej jednak muszę przyznać, że jako film surwiwalowy produkcja prezentuje się naprawdę solidnie. Szkoda tylko, że to nie koniec. Twórcy niestety nie mogli oszczędzić nam wplecenia w fabułę wątku miłosnego, przez co solidnie zbudowana dramaturgia obrazu gdzieś się w nim powoli zatraca. Jednakże dałoby się to jeszcze zdzierżyć, gdyby nie zakończenie, które jest bardzo, ale to bardzo złe. Albowiem kiedy ta dwójka albo jeden z dwojga zostaje w końcu (oczywisty SPOILER) uratowany dzieje się bardzo dziwna rzecz. Film oprócz tego, że drastycznie zwalnia tempo i nasze zainteresowanie nim spada niemalże do zera, postanawia w dość długim fragmencie opowiedzieć nam, co miało miejsce później. Twórcy rozwodzą się nad losem tej dwójki i próbują w jakiś sposób dokończyć rozpoczęty wcześniej wątek romantyczny. Niestety nie idzie im to za dobrze. W porównaniu do mroźnej przygody ta część jest chorobliwie nudna i mało wiarygodna. Cały wątek "miłosny", jeśli w ogóle można go tak nazwać, prezentuje się bardzo, ale to bardzo trywialnie. Jego fundamenty są strasznie popękane, a jego istnienie jest po prostu pomyłką. Tak jakby wciśnięto go do filmu na siłę, tylko po to, aby zapełnić dziurę w scenariuszu. Niestety zrobiono to bez wyczucia i gracji, przez co uderzył w nas niczym grom z jasnego nieba. Bez powodu, niemniej jednak zabolało. Koniec końców to, co było w produkcji dobre, zostało rozwodnione przez tani wątek miłosny, który tak naprawdę nikomu do szczęścia nie był potrzeby. Nie wspominając już o tym, że dało się to zrobić dużo lepiej i delikatniej. Nie zawsze trzeba walić z grubej rury. Czasami minimalizm wychodzi na dobre.

Aktorsko film radzi sobie nieźle, ale tylko nieźle. Pomimo wielkich nazwisk w obsadzie nie potrafi nas zaskoczyć już niczym innym. Postacie, które oglądamy na ekranie to przyzwoicie wykreowani bohaterowie, którzy z pozoru posiadają wszystko, aby nas zaintrygować. Osobowość, charyzmę, przeszłość i przyszłość. Niestety pomimo tego twórcom bardzo ciężko jest zaintrygować nas ich losem. Nawet, wtedy gdy mierzą się z zamiecią bądź przeszywającym zimnem. Brak tu empatii oraz jakiś większych emocji. Czuć niepokój, ale to zdecydowanie za mało. Gra aktorów również nie zwala z nóg. Kate Winslet, jak i Idris Elba zbytnio się nie wysilają, czego efektem są w miarę przekonujące, ale bez większego wysiłku zagrane postacie. Po prostu są i tyle. Zbytnio nam nie wadzą, ale też nie są w stanie nas w pełni przekonać, co tak naprawdę na ekranie robią. Oczywiście nie wolno zapomnieć o Psie, który dopełnia obsadę produkcji.

Strona techniczna wypada chyba najlepiej. Przede wszystkim mamy przyzwoite efekty specjalne, świetne zdjęcia z przepięknymi krajobrazami i niezwykle klimatyczną muzykę Ramina Djawadi'ego. Ponadto film bardzo często pozwala sobie, na komediowe wstawki i sporo humoru, który skutecznie, ale nie wiem, czy słusznie rozładowuje atmosferę produkcji.

"Pomiędzy nami góry" całkiem nieźle sprawdza się jako film surwiwalowy, niestety jako melodramat dostajemy tani romans dla nastolatek. Twórcy zbyt sugestywnie podeszli do tematyki produkcji, przez co w dalszej części obrazu, zamiast dalej bawić się w zgrabnie wykreowane podchody wolą walnąć z grubej rury. Traci na tym klimat, napięcie i sama fabuła, która powoli stacza się niebezpiecznie w dół niczym śnieżna lawina. Wszystko to z powodu wciśniętego na siłę wątku romantycznego, bez którego film poradziłby sobie, zacznie lepiej. A skoro już tak bardzo twórcom na nim zależało, to przecież można było go rozegrać nieco subtelniej. Tak by nie kojarzył się z kiczem i tandetnością, które niestety przypomina.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Przerażający tygrys Shere Khan, noszący na swym ciele szramy po walce z człowiekiem, postanawia wyeliminować z dżungli wszystko, co uważa za zagrożenie. Wychowany przez rodzinę wilków chłopiec o imieniu Mowgli przestaje być tam mile widziany. Zmuszony do porzucenia jedynego domu, jaki kiedykolwiek miał, Mowgli wyrusza w fascynującą podróż, podczas której odkryje swoje pochodzenie. Jego przewodnikami są pantera Bagheera, która przyjmuje rolę srogiego mentora, oraz niedźwiedź-filozof Baloo. Trójka bohaterów napotyka na swojej drodze stworzenia, które nie zawsze życzą Mowgliemu jak najlepiej. Są to między innymi pyton Kaa oraz podstępny King Louie.

gatunek: Przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Jon Favreau
scenariusz: Justin Marks
czas: 1 godz.45 min.
muzyka: John Debney
zdjęcia: Bill Pope
rok produkcji: 2016
budżet: 175 milionów $
ocena: 7,3/10







 
Człowiek i dżungla



Przerabianie klasyków Disneya na nowe aktorskie wersje trwa w najlepsze. A jeszcze nie tak dawno temu wydawać by się mogło, że pojawienie się na ekranach kin nowych wersji znanych nam wszystkim klasycznych animacji studia to zwyczajna chęć opowiedzenia historii na nowo. Tak jak to miało miejsce w przypadku "Alicji w krainie Czarów" oraz "Czarownicy". Jednakże po sukcesach obu produkcji Disney zdecydował się przerobić kolejne znane animacje na filmy aktorskie. Następny był zeszłoroczny "Kopciuszek" Kennetha Branagha, który w przeciwieństwie wcześniej do wymienianych tytułów okazał się w prawie 100% zgodny z oryginałem. Na próżno można było się doszukać w nim czegoś nowego co by świadczyło o oryginalności filmu nad znaną nam animacją. Jednakże koniec końców film okazał się być dobrą produkcją, którą przyjemnie się oglądało. Jak się sprawy mają odnośnie nowej "Księgi Dżungli" Jona Favreau?

Nie będę owijał w bawełnę i napiszę od razu, że "Księga Dżungli" to film zrobiony w podobnym stylu jak "Kopciuszek". Historia ukazana w produkcji pokrywa się prawie w całości ze znaną nam Disneyowską animacją przez co brak w niej oryginalności typowej np. dla "Czarownicy". Jednakże czy świadczy to o tym, że film jest zły? Bynajmniej. Chociaż film Favreau nie ukazuje nam niczego nowego względem animacji, to jednak ciężko się w nim doszukać jakichkolwiek błędów. Fabuła produkcji jest intrygująca oraz bardzo wciągająca. W niezwykle lekki i przystępny sposób ukazuje nam losy Mowgliego, który żyje wraz ze zwierzętami. W produkcji nie brakuje akcji czy też chwil radości oraz trwogi. Reżyser rewelacyjnie poradził sobie ze zbalansowaniem wszystkich tych cech czego efektem jest występowanie w filmie wszystkiego po trochu. Dzięki temu sprawnemu zabiegowi wydarzenia ekranowe nawet pomimo tego, że są nam dobrze znane będą wciągające i nie pozwolą nam się nudzić. A na dźwięk piosenki śpiewanej przez Mowgliego i Baloo zapewne niektórym z nas łezka w oku się zakręci. Jednakże to co według mnie w "Księdze Dżungli" najlepiej funkcjonuje to sposób w jaki reżyser opowiada nam ową historię. Albowiem nie łatwo jest ukazać widzom znaną im już opowieść w taki sposób, aby ich ponownie zaciekawiła. Favreau dokonuje tego niesamowitego czynu prezentując nam pełną akcji produkcję, która zachwyci zarówno dzieci jak i dorosłych. Jednakże reżyser nie zapomina o tym co w tej opowieści najważniejsze czyli o wartościowym przekazie, który z pewnością trafi do wszystkich.

W składzie aktorskim "Księgi Dżungli" znalazło się wiele słynnych nazwisk takich jak: Idris Elba, Christopher Walken, Ben Kingsley, Scarlett Johanson, Bill Murray czy też Lupita Nyogo. Jednakże owych gwiazd nie zobaczymy na ekranie, albowiem podkładają oni głosy do komputerowo wygenerowanych postaci. W naszym przypadku nie usłyszymy nawet ich głosów, albowiem film został zdubbingowany. Jednakże nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, albowiem polski dubbing prezentuje się bardzo dobrze i nie można mieć do niego jakichkolwiek zarzutów. Głosy każdej z postaci są precyzyjnie dobrane dzięki czemu całość prezentuje się niezwykle wiarygodnie. Jedyną prawdziwą osobą jaką dostrzeżemy na ekranie jest Neel Stethi, który odgrywa Mowgliego. Aktor ten bardzo dobrze sprawdził się w swojej roli.

Jednakże nowa "Księga Dżungli" to nie tylko ciekawa i dobrze opowiedziana historia, albowiem to przede wszystkim jest wspaniałe dzieło grafików komputerowych, którzy dzięki technice motion capture byli w stanie w niezwykle realistyczny sposób ukazać nam zwierzęta mieszkające w dżungli. Efekty specjalne odgrywają w produkcji Favreau monstrualną rolę, albowiem gdyby nie one nie moglibyśmy mówić o realizmie, który dosłownie spływa na nas z ekranu. Dzięki wykorzystaniu nowoczesnej techniki obraz zachwyca nas od początku do samego końca rewelacyjnie wykreowanym światem. Na pochwałę zasługuje również wyjątkowy klimat, bardzo dobre zdjęcia oraz niewielka dawka humoru.

Podsumowując filmowa wersja "Księgi Dżungli" w reżyserii Johna Favreau to dobrze zrobiony obraz, który w ciekawy i wciągający sposób opowiada nam znaną już przez nas historię. Jest to lekki, przyjemny oraz przede wszystkim dobrze zrobiony film, który rewelacyjnie wpisuje się w ideę filmów familijnych, które zachwycą osoby w różnym wieku. Nie jest to nic odkrywczego, ale produkcja posiada swój urok oraz wartościowe przesłanie, które sprawiają, że naprawdę ciężko jest się jej oprzeć.


Zapraszamy do polubienia naszego fanpage na facbook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.