Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Benedict Cumberbatch. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Benedict Cumberbatch. Pokaż wszystkie posty
Spektakularne starcie na śmierć i życie, obejmujące cały świat bohaterów Marvel Studios. Avengersi ramię w ramię z superbohaterami muszą być gotowi poświęcić wszystko, jeśli chcą pokonać potężnego Thanosa, zanim jego plan zniszczenia obróci wszechświat w ruiny.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely
czas: 2 godz. 29 min.
muzyka: Alan Silvestri
zdjęcia: Trent Opaloch
rok produkcji: 2018
budżet: 300 milionów $
ocena: 8,7/10



















Marvel Playgroud 2.0


W dzisiejszych czasach nie sposób nie znać komiksowych widowisk. Gdzie by nie spojrzeć, tam atakują nas praktycznie z każdej strony. To zaskakujące biorąc pod uwagę, że 10 lat temu nikt nie przypuszczał takiego scenariusza. Nikt nawet nie ośmielił się tak pomyśleć. Teraz można powiedzieć, że Hollywood trzepie kasę głównie na filmach typu super hero. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że powoli tego rodzaju filmy są już pewnego rodzaju przesytem. A im więcej powstaje, tym bardziej nijakie się stają. Natomiast dostarczenie emocjonującego i dobrze napisanego widowiska okazuje się nie lada wyzwaniem. Szczególnie gdy masz zamiar wykorzystać 20+ postaci oraz rozsiać je po całym uniwersum. Czy niemożliwe jest możliwe? Na to pytanie odpowiadają nam bracia Russo "Wojną bez granic".

Spokojne życie dotychczasowych postaci Marvela zostaje przerwane przez niespodziewany najazd Thanosa, który poszukuje kamieni nieskończoności. Pragnie zdobyć je wszystkie, aby móc zaprowadzić równowagę w kosmosie. W tym celu chcą przeszkodzić mu Avengersi oraz nowo poznani superbohaterowie, którzy łączą siły, by pokonać wspólnego wroga. Jeszcze nigdy stawka nie była tak wysoka, a zagrożenie tak realne. Czy naszym herosom tym razem też uda się zwyciężyć? To bardzo ciekawe pytanie biorąc pod uwagę, że "Wojna bez granic" to tak naprawdę początek końca. Większość bohaterów znajduje się w stadium zakończonych trylogii bądź też praktycznie domkniętych wątków. Trzecia część "Avengersów" jest więc dla nich swoistym pożegnaniem z dotychczasowym uniwersum. Ale czy na pewno? Niczego nie zdradzę, mówiąc, że produkcja swoją akcję zawiązuje zaraz po wydarzeniach z "Ragnaroka" i jest jakby bezpośrednią ich kontynuacją. Oczywiście dla każdej postaci to całkiem odrębny moment w ich życiu, ale bardzo szybko ich plany ulegają zmianie, a nieznani dotąd bohaterowie muszą szybko zawiązać współpracę. Twórcy nie dają nam praktycznie żadnego wytchnienia i bez ogródek i zbędnych wstępów wprowadzają nas w główny wątek obrazu. W końcu nie trzeba już nikogo przedstawiać ani kreślić od początku jego wątku, albowiem wszystkich już dobrze znamy. I to będzie jeden z największych atutów całego obrazu. W końcu wszystkie poprzednie części uniwersum prowadziły właśnie do tego momentu. To widać już od pierwszych scen. Reżyserzy z powodzeniem wprowadzają tak liczną grupkę postaci i potrafią w momencie nawiązać między nimi interakcje. Mają świetne wyczucie stylu każdego z poszczególnych bohaterów, dzięki czemu udaje im się wpakować ich wszystkich do jednego pudełka i tak świetnie poprowadzić. Często przemycają znaki firmowe poszczególnych obrazów, co jednak nie zmienia jednak faktu, że "Wojna bez granic" pozostaje niesamowicie wyjątkowa w sowiej strukturze. Posiada własną tożsamość i nie próbuje naśladować niczego innego. Ponadto opowieść posiada swój styl i grację, co pozwala wszystkim postaciom po prostu robić swoje. Przy premierze filmu da się dostrzec jak bardzo potrzebna była "Wojna bohaterów", aby rozeznać się w sprawie więcej niż trzech bohaterów na ekranie. Ten zabieg się popłacił, albowiem twórcy z powodzeniem zaadaptowali ten schemat, jeszcze bardziej go udoskonalając, co pozwoliło im opowiedzieć losy praktycznie wszystkich obecnych postaci. Braciom Russo należy się uznanie za to, że byli w stanie ogarnąć tak duży nawał materiału oraz tak wiele bohaterów i jeszcze stworzyć z tego świetne widowisko. Udało im się tak rozdzielić czas ekranowy, że praktycznie żaden z superbohaterów nie może czuć się pokrzywdzony. Albowiem każdy z nich dostał wystarczającą ilość czasu. Ponadto twórcy bardzo ciekawie wymieszali ze sobą całą drużynę, dzięki czemu udało im się stworzyć całkiem nowe relacje między dotąd nieznającymi się bohaterami. Super ciekawie i niesamowicie gładko im to wyszło. Sama fabuła obrazu skupia się natomiast na postaci Thanosa oraz jego pragnieniu równowagi we wszechświecie. Każdy superbohater ma jednak inne zadanie, plan bądź pomysł jak go pokonać. Wszyscy działają na różnych frontach i starają się dokonać niemożliwego. Oczywiście niektóre z tych wątków wypadają ciekawiej niż reszta, ale tak naprawdę są to niewielkie różnice, albowiem każdy z nich ma nam coś do zaoferowania. Produkcja nie posiada żadnego wstępu, przez co od razu zabiera się do roboty i uruchamia lawinę zdarzeń. Przez taki obrót spraw praktycznie cały czas na ekranie coś się dzieje. Twórcy tylko czasami pozwalają produkcji na chwilę zwolnić, aby przygotować nas na kolejne niesamowitości. Jest niesłychanie dynamicznie i wciągająco, ale bynajmniej nie kosztem wartości samej opowieści. Ta natomiast nie pozwala nam o sobie zapomnieć nawet podczas krwawej jatki. Tona efektów specjalnych i widowiskowość obrazu nie przytłacza samej opowieści oraz jej moralnych wartości. Oglądając film cały czas mamy w pamięci jak wielka jest stawka tej bitwy. To już nie tylko głupia nawalanka dla uciechy, ale także pełne emocji, napięcia oraz uniesień dzieło, które w zaskakujący sposób jest w stanie wszystkie te elementy połączyć ze sobą w spójną całość. Ponadto twórcom udaje się zachować konsekwencję w narracji, spójność oraz przejrzystość kolejnych zdarzeń, dzięki czemu film ogląda się wręcz fenomenalnie. Tak więc "Wojna bez granic" jest tylko potwierdzeniem tego, że da się osiągnąć i jedno i drugie, ale trzeba się trochę postarać.

Bohaterowie to jedna z najważniejszych cech "Wojny bez granic", albowiem to właśnie oni napędzają akcję obrazu. Są to postacie dobrze już nam znane, które świetnie czują się na ekranie i są w stanie oczarować nas już kilkoma kwestiami. Co więcej, gdy reżyserzy świetnie je poprowadzą, nie pozostaje nam nic innego jak tylko przyjemnie oglądać ich wspólne interakcje. Te natomiast okazują się niesamowicie ciekawe i dynamicznie pomimo tego, że większość z postaci widzi się pierwszy raz. Rewelacyjnie potrafią się zgrać i szybko wypracowują fajną relację, którą niesamowicie dobrze się ogląda. Rozterki poszczególnych bohaterów są wiarygodne, a ich motywacje prawdziwe i szczere. Nie da się ukryć, że brzemię superbohatera jest poniekąd już obowiązkiem. Wszyscy obecni na ekranie zdają sobie z tego sprawę. Jednakże nie da się ukryć, że najnowszym nabytkiem serii jest sam Thanos, o którym niewiele wiemy. Co ciekawe twórcy ukazują nam go od bardzo ciekawej strony. Tyrana, który ma swoje własne problemy i moralne rozterki. Ku mojemu zaskoczeniu Thanos okazał się niezwykle złożoną postacią, która nie jest zła do szpiku kości, bo tak, ale dlatego, że ma ku temu racjonalne powody. Jest rozdarty emocjonalnie pomiędzy przeszłością, swoim przeznaczeniem, a także nieskrywaną sympatią i poniekąd wyrozumiałością do swojej adoptowanej córki. To spore zaskoczenie biorąc pod uwagę to, że Marvel bardzo często miał problem z dobrymi czarnymi charakterami. W obsadzie znaleźli się: Robert Downey Jr., Chris Evans, Benedict Cumberbatch, Scarlett Johansson, Chris Pratt, Chris Hemsworth, Mark Ruffalo, Josh Brolin, Elizabeth Olsen, Zoe Saldana, Sebastian Stan, Paul Bettany, Dave Bautista, Bradley Cooper, Vin Diesel, Benedict Wong, Pom Klementieff, Tom Holland, Danai Gurira, Anthony Mackie, Karen Gillan, Tom Hiddleston, Chadwick Boseman, Don Cheadle, Gwyneth Paltrow, Letitia Wright, Idris Elba oraz Peter Dinklage.

Strona techniczna również ukazuje nam się od jak najlepszej strony. Gigantyczny budżet pozwolił na stworzenie wielkiego i widowiskowego dzieła, które pod względem efektów specjalnych oszałamia. Tak na marginesie taki sam budżet miała "Liga sprawiedliwości", ale tam osiągnięto niestety znacznie gorszy efekt. Dziwne. Tak czy siak, mamy do czynienia ze świetnymi i dynamicznymi zdjęciami, klimatyczną muzyką oraz świetnymi scenografiami. Na plus również kostiumy i charakteryzacja. Zdecydowanie należy wyróżnić niesamowity klimat obrazu, a także napięcie i dramaturgię, jakie płyną z ekranu. Wszystkie te emocje generują przede wszystkim potyczki, ale także postacie, które lubimy i na których nam zależy. Standardowo w filmie pojawia się humor, ale już w znacznie zmienionej formie. To już nie są te same heheszki jak ostatnio, ale bardziej wysublimowane żarciochy, których obecność w filmie jest stosunkowo niewielka do poprzedników. Ponadto wszystkie kąśliwe uwagi i komiczne akcenty nie umniejszają powagi widowiska, które stara się zachować wyjątkowo poważne klimaty. W końcu realna wizja zagłady nikomu nie jest do śmiechu.

Wszystko ma swój początek i koniec. Dziesięć lat kinowego uniwersum Marvela przeleciało szybciej, niż można było się spodziewać. Jednakże ich upór i trud opłacił się. "Avengers: Wojna bez granic" to bezsprzeczny sukces kina typu super hero. Mamy mnóstwo postaci, dużo emocji i frajdy, ale także ujmującą i przekonującą fabułę, która wciąga i nie pozwala wyjść z seansu w trakcie, nawet jeśli mielibyśmy tam umrzeć, bo tak nam się chce do toalety (true story). Jednakże przede wszystkim to potwierdzenie tego, że da się zrobić obraz, który oprócz zabawy dostarczy nam ciekawej fabuły i ujmujących postaci. Jednakże żeby to osiągnąć trzeba się nieźle postarać. Bracia Russo pokazali, że to jest możliwe i chwała im za to. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak przeczekać rok, by zobaczyć ostateczny koniec tego rozdziału historii. Wszystko musi mieć swój koniec, a ta historia na takowy zasługuje. 

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Film opowiada historię światowej sławy neurochirurga, dr Stephena Strange’a, którego życie odmienił tragiczny wypadek samochodowy, odbierając mu sprawność w rękach. Kiedy tradycyjna medycyna zawiodła, w poszukiwaniu uzdrowienia i nadziei, Strange trafia do tajemniczej samotni zwanej Kamar-Taj. Tam szybko orientuje się, że nie jest to jedynie ośrodek kuracyjny, ale przede wszystkim miejsce walki z niewidzialnymi, mrocznymi siłami dążącymi do zniszczenia naszej rzeczywistości. Wkrótce – uzbrojony w nowo nabytą magiczną moc – zmuszony będzie wybierać pomiędzy powrotem do dawnego życia w bogactwie i sławie, a próbą obrony świata jako najpotężniejszy czarodziej w historii.

gatunek: Kryminał
produkcja: USA
reżyser: Scott Derrickson
scenariusz: Jon Spaihts, C. Robert Cargill, Scott Derrickson
czas: 1 godz. 55 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Ben Davis
rok produkcji: 2016
budżet: 165 milionów $
ocena: 7,5/10







Nowy wymiar Marvela

Ekspansja ekranizacji komiksów Marvela trwa w najlepsze. Jeszcze nie tak dawno temu mieliśmy możliwość bycia światkami wojny pomiędzy kluczowymi postaciami z tego niesłychanie rozbudowanego już uniwersum, a teraz studio przedstawia nam kolejną postać godną zapoznania. Kinowe uniwersum rozrasta się w zatrważającym tempie, a kolejne produkcje coraz bardziej prześcigają się o mino tej najlepszej ze wszystkich jakie powstały. "Doktor Strange" także dołączył się do tej rywalizacji, jednakże czy finalna wersja produkcji zasługuje na miano najlepszego filmu Marvela?

Stephen Strange to genialny chirurg, którego zna całe światowe grono medyczne. Arogancki, pewny siebie, niewiarygodnie bogaty oraz poniekąd czarujący doktor ma w życiu wszystko czego mu trzeba. A przynajmniej tak mu się wydaje... Świat wystawia jego wolę na próbę, kiedy w wypadku samochodowym doznaje poważnego urazu dłoni, co ostatecznie uniemożliwia mu dalsze wykonywanie zawodu chirurga. Porzuciwszy wszelkie nadzieje pogrąża się w smutku i złości. Dzięki przypadkowo natrafia na wzmiankę o tajemniczym klasztorze, który pomoże mu wrócić do zdrowia. Kiedy nasz bohater trafia w wyznaczone miejsce niespodziewanie wkracza w nieznany i niezwykły świat, o którego istnieniu nie miał do tej pory pojęcia. Jak wynika już z samego opisu omawiana produkcja przedstawia nam początki doktora Stragea, jako nowego obrońcy ziemi. Nie ma w tym nic złego, albowiem początki zawsze są najfajniejsze. Pozwalają nam spokojnie i dokładnie zapoznać się z nowym charakterem oraz światem przedstawionym dzięki czemu poznajemy podstawy jego funkcjonowania. Taki właśnie jest film Scotta Derricksona! Produkcję otwiera widowiskowa i niezwykle intrygująca scena pościgu głównego antagonisty filmu przez Starożytnego. Twórcy pokazują nam na co tak naprawdę ich stać i już w pierwszych minutach obrazu pokazują nam potencjał swojej historii. Scena początkowa w istocie robi wielkie wrażenie dzięki czemu już na samym wstępie reżyserowi udaje się nas zaintrygować produkcją. Później oczywiście przenosimy się do naszego głównego bohatera, który jeszcze wiedzie swoje spokojne życie chirurga. Twórcy ukazują nam postać Strangea w całej swojej okazałości i podkreślają nam zarówno jego zalety jak i cały szereg wad. Jednakże zanim na dobre wejdziemy w fascynujący świat magii, twórcy zmieniają bieg życia bohatera o 180º. Ma miejsce wypadek, długa rekonwalescencja oraz załamanie. Scenarzyści starają się możliwie jak najszybciej przebrnąć przez tą część scenariusza, aby czym prędzej ukazać nam znacznie ciekawszą część. Jednakże pomimo tego, że owe wydarzenia mijają nam przed oczami w zatrważającym tempie nie sprawiają wrażenia zrobionych na "odwal się". Prezentują się całkiem przyzwoicie, w szczególności, że ich jedynym zadaniem jest ustalenie odpowiedniej chronologii. Właściwa część zaczyna się nieco później. Fabuła produkcji ukazuje nam niezwykle intrygującą, niesamowicie wciągającą oraz pod wieloma względami zaskakującą opowieść o odkrywaniu nowych wymiarów jak i samego siebie. Jej główną zaletą jest szczegółowy scenariusz, który dokładnie nakreśla zarówno świat przedstawiony jak i większość z czołowych bohaterów. Odpowiada również za nienaganny przebieg zdarzeń oraz odpowiednie dawkowanie emocji. Wydarzenia ekranowe są pełne emocji oraz napięcia dzięki czemu bez problemu udaje im się wciągnąć nas w szalony wir akcji. Niezwykle lekka oraz przyjemna forma produkcji pozwala nam się w niej niesłychanie zatracić i sprawić, że dwie godziny miną nam wręcz niezauważenie. Natomiast sama historia jest rewelacyjnie zbilansowana dzięki czemu mamy w niej wszystko czego dobrej opowieści trzeba. Zarówno humor jak i grozę, szczęście i tragedię, pełne akcji potyczki jak i spokojniejsze, dające nam odetchnąć sceny. Wszystko to składa się na bardzo pozytywny i poprawny odbiór produkcji, który zagwarantuje nam dobrą zabawę. Jednakże "Doktor Strange" pomimo swojego rodowodu znacząco różni się od pozostałych produkcji studia. Przede wszystkim film opowiada o posługiwaniu się magią w najprostszym tego słowa znaczeniu. Tu nawet moce Thora i Lokiego wydają się być niczym w porównaniu z rzeczami, których potrafią dokonać ludzie pokroju Strangea. To samo tyczy się klimatu produkcji, który pomimo obracania się w tym samym uniwersum jest zdecydowanie inny, wyjątkowy. Ukazany nam zostaje całkiem nowy świat wewnątrz tego który znamy i akceptujemy. To nawet lesze niż poznawanie krain z drugiego końca galaktyki. Niestety opowieść nie uchroniła się od uproszczeń fabularnych, które pozostawiają niesmak. Nie mówiąc już o samej nauce tytułowego bohatera, który pomimo wielu trudności oraz własnego uporu zaskakująco szybko przyswaja coraz to trudniejsze zagadnienia z dziedziny magii. Jest genialny – rozumiem, ale to nie znaczy, że ma mu wszystko wychodzić nawet gdy sam tego nie chce. Koniec końców w opowieści najlepsze jest to, że razem z głównym bohaterem odkrywamy coraz to ciekawsze zagadnienia nowo poznanej rzeczywistości, która okazuje się być niezwykle urzekająca oraz pełna nienachalnego wdzięku, który sprawia, że całość jest jeszcze lepiej przyswajalna.

"Doktor Strange" może się również pochwalić bardzo dobrze nakreślonymi postaciami, bez których produkcja nie mogłaby istnieć. Bohaterów w filmie jest sporo, ale oczywiście nasza uwaga skupia się jedynie na tych najważniejszych. Wśród nich mamy przeważnie silne i zdecydowane sylwetki, które nie boją się walczyć oraz stawiać czoła zagrożeniu. Nawet jak zawiodą wiedzą, że robili wszystko co w ich mocy by zapobiec katastrofie. Strage jest natomiast całkiem inny. Nasz bohater to osoba, która we wszystkim co robi szuka własnej korzyści. Nie dba o dobro innych, ale o samego siebie i swoja reputację. Nawet będąc chirurgiem podejmuje się jedynie operacji, które nie splamią jego nieskazitelnej reputacji. Jednakże poznawszy nowe moce jego dotychczasowy styl bycia zostaje wystawiony na próbę. Podczas całego seansu mamy możliwość doglądać jego przemiany, która ma w nim miejsce. Nasz bohater w istocie zmienia się, ale nie jest to wyjątkowo drastyczna przemiana. Jeszcze wiele przed nim do odkrycia. W tej roli świetnie zaprezentował się Benedict Cumberbatch, który rewelacyjnie ukazał nam złożoność postaci Strangea. Zaraz obok niego mamy fenomenalną Tildę Swinton jako Starożytną oraz równie dobrego Chiwetela Ejiofora jako Mordo. Na drugim planie królują natomiast Benedict Wong oraz Rachel McAdams. W roli głównego antagonisty mamy natomiast poprawnego Madsa Mikkelsena. Niestety, ale jego postać jest mało przekonująca oraz nie za dobrze zarysowana przez co jej działania są słabo umotywowane, a cała jego obecność w opowieści mało wiarygodna. Wszystkie te niedoróbki scenariuszowe rzutują na grę aktorską Mikkelsena, który nie ulepi postaci z niczego. Ale biorąc pod uwagę jego występ poradził sobie całkiem nieźle.

Produkcja Marvela może się również pochwalić jednym z najlepszych wykończeń technicznych ze wszystkich dotąd znanych nam filmów. Głównie za sprawą fenomenalnych efektów specjalnych, które raz po raz układając się w kalejdoskopowe struktury zapierają dech w piersiach. Duże brawa należą się osobie, która je wymyśliła oraz technikom za ich wykonanie, albowiem w istocie stanowią najbardziej rozpoznawalny i urzekający element produkcji. Oprócz tego mamy jedyny w swoim rodzaju klimat, typowy Marvelowski humor, świetne zdjęcia, kostiumy oraz niebanalną charakteryzację. Spośród wszystkich tych elementów najsłabiej wypada muzyka w wykonaniu Michaela Giachhino, którą po pierwsze ciężko w ogóle w produkcji usłyszeć, albowiem jest zagłuszana przez całą masę innych dźwięków, a gdy już ją słychać nie robi na nas jakiegoś wielkiego wrażenia.

Studio Marvela nie zwalnia tempa ani na chwilę i co klika miesięcy prezentuje nam coraz to nowsze i zmyślniejsze produkcje. "Doktor Strenge" z pewnością zalicza się do grona tych najciekawszych. Posiada niezwykle intrygującą, całkiem wciągającą i urzekającą historię, która wprowadza nas w pełen magii i tajemnicy świat, który potrafi nas pochłonąć. Do tego jeszcze ciekawie nakreślone postaci, dobre aktorstwo, całkiem nie Marvelowski klimat oraz wyśmienite wykończenie gwarantują nam niezrównane wrażenia. Niestety opowieść posiada również klika fabularnych uproszeń, słabego głównego antagonistę oraz mało emocjonujący, aczkolwiek świetnie wysublimowany finał. Dla mnie najlepsza nadal pozostaje rewelacyjna "Wojna bohaterów", która pomimo swojej złożoności i nagromadzenia tak dużej ilości postaci bez problemu daje sobie ze wszystkim radę. Aczkolwiek nowa produkcja studia również całkiem nieźle sobie radzi. [UPDATE: Niestety przy drugim podejściu film prezentuje się znacznie słabiej. Jest poprawny i solidnie zrobiony, ale brak mu polotu, który powinien opowieść nieść samą. Tak jakby urok pierwszego seansu prysną i ukazał nam niezbyt zaspokajającą opowieść. Z ciężkim sercem mi o tym pisać, ale dla mnie ocena produkcji spada o pięć stopni do 7,5]

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Południowy Boston, lata 70. XX wieku. Agent FBI John Connolly namawia irlandzkiego gangstera Jimmy'ego Bulgera do współpracy z FBI. Jej celem jest pozbycie się wspólnego przeciwnika - włoskiej mafii. Obraz opowiada historię tego bestialskiego przymierza, które wymyka się spod kontroli. Whitey bezkarnie łamie prawo, co pozwala mu umocnić swoją władzę i zyskać miano jednego z najbardziej bezwzględnych i niebezpiecznych gangsterów w historii Bostonu.

gatunek: Dramat, Kryminał
produkcja: USA
reżyser: Scott Cooper
scenariusz: Jez Butterworth, Mark Mallouk
czas: 2 godz. 2 min.
muzyka: Junkie XL
zdjęcia: Masanobu Takayanagi
rok produkcji: 2015
budżet: 53 miliony $
ocena: 7,7/10










Hulaj dusza piekła nie ma


Kino gangsterskie przeżywa ostatnio ciężki okres, albowiem niewiele filmów pojawia się na ekranach o tej tematyce. Miejmy jednak nadzieję, że się to trochę zmieni po tegorocznej premierze "Legend" oraz po omawianym dzisiaj "Pakcie z diabłem". Obie historie bazują na prawdziwych zdarzeniach, ale dzieją się w innym miejscu i w innych czasach. Sprawdźmy więc czy najnowszy film z Johnnym Deppem jest choć w połowie tak dobry jak "Infiltracja" Martina Scorsese, która bazuje właśnie na postaci Jamesa Bulger'a.

Fabuła produkcji skupia się na trzech ważnych dla głównego bohatera datach, które to ukazują nam przełomowe momenty z jego życia. Mamy początki kariery, wielkie sukcesy oraz spektakularny upadek. Całość ma formę przesłuchania dawnych współpracowników Bulgera, którzy jako narratorzy relacjonują nam zdarzenia z przeszłości. Film charakteryzuje się tajemnicą, grozą oraz napięciem. Dodatkowo jest obleczony w niezwykle mroczną powłokę, która sprawia, że obraz prezentuje się w bardzo poważny, ale także surowy sposób. Produkcja posiada intrygujący, wciągający i nieprzewidywalny scenariusz, który kusi nas zawiłą, oryginalną, wręcz makabryczną, ale nadal prawdziwą historią. Albowiem trzeba zwrócić uwagę, że "Pakt z diabłem" jest całkiem drastycznym filmem w porównaniu z "Legend", które dodatkowo wypełnione komizmem prezentuje się bardzo słabo przy "Black Mass" pod względem gangsterskim. Tutaj nie ma czasu na śmiechy i chichy. Cały czas trwa ostra walka o przetrwanie na ulicach południowego Bostonu. Akcja skupia się na dwóch planach, w których skład wchodzi: przestępcza działalność Bulger'a oraz pakt zawarty przez gangstera z FBI, którego celem było zlikwidowanie włoskiej mafii. Być może cel porozumienia był szczytny, ale jego efekty okazały się tragiczne. Dzieło Scotta Coopera prezentuje się jak rasowe kino gangsterskie, które szokuje i pozostawia po sobie trwały ślad tak jak Whitey Bulgar na kartach historii Bostonu. Warto również zwrócić uwagę na ciekawe relacje braci Bulgerów oraz na niespotykany stosunek lokalnej społeczności dla Jamesa. Co ciekawe podczas oglądania filmu dowiemy się, że wina nie leży tylko po stronie samego Bulger'a, ale również po stronie innych postaci, które spoufalając się z byłym gangsterem również posiadają krew na rękach.
Niestety nie obyło się też bez kilku wpadek takich jak luki w fabule, które pozostawiają niektóre wątki niedokończone przez co niekiedy musimy sami się domyślić jak potoczyły się zdarzenia.
 
W składzie aktorskim znalazła się cała masa znanych aktorów, ale tylko jeden z nich góruje nad wszystkimi. Jest nim Johnny Depp, który po kilku nieudanych rolach powraca na ekrany kin z wielkim impetem. W fenomenalny sposób udało mu się sportretować psychopatycznego, ale również życzliwego i niezwykle inteligentnego człowieka, który poprzez swoją brutalność dąży do celu. Choć Depp ukrywa swoją twarz pod toną wybitnej charakteryzacji, to jednak da się w niej dostrzec oblicze aktora. Wyzbywa się on epileptycznych ruchów Jacka Sparrow'a, oraz jego śmiesznej mowy, a zamiast tego przywdziewa stylówę Drakuli z horroru Frnacisa Forda Coppoli, wyposaża się w niebieskie soczewki oraz zmienia głos na bardziej władczy i stanowczy. Dzięki temu wszystkiemu udaje mu się stworzyć kolejną godną zapamiętania postać. Szczególnie to widać w trzech "intymnych" scenach, które porażają nas swoim dramatyzmem i świetnym dopracowaniem. Są to: scena śniadania z synem, kolacja ze stekiem oraz rozmowa Bulgera z Marianne Connolly (żoną Johna). Równie ciekawie prezentuje się: Joel Edgerton odgrywający bohatera odpowiedzialnego zarówno za swój sukces jak i klęskę, Benedict Cumberbatch jako brat Jamesa - senator stanu oraz Dakota Johnson jako dziewczyna Bulgera (niestety nie posiada ona długiego czasu ekranowego). Pojawiają się również świetny Jesse Plemons ("Olive Kitteridge"), równie dobry Rory Cochrane oraz Kevin Bacon, Peter Sarsgaard, David Harbour, Adam Scott, Corey Stoll oraz Julianne Nicholson.

Produkcja Coopera posiada również ciekawe zdjęcia oraz bardzo dobrą muzykę Junkie XL. Oprócz tego film wyróżnia się wcześniej już wspomnianym klimatem oraz genialną charakteryzacją. Warto również zwrócić uwagę na sprawny montaż oraz przyzwoite wykończenie.

Koniec końców pomimo niewielkich luk w fabule najnowsze dzieło Scotta Coopera prezentuje się naprawdę dobrze. Posiada intrygującą fabułę, genialne aktorstwo oraz dobre wykończenie. Dodatkowo mamy możliwość zetknięcia się z prawdziwym kinem gangsterskim oraz niezwykłą sposobność zapoznania się z historią najsłynniejszego gangstera w historii USA, który ukrywał się organom ścigania aż do 2011 roku oraz oglądać od kulis jeden z największych skandali w FBI. Ten seans naprawdę jest w stanie nas usatysfakcjonować. Polecam.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.