Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Amy Adams. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Amy Adams. Pokaż wszystkie posty
Zainspirowany ofiarnym czynem Supermana Bruce Wayne odzyskał wiarę w ludzkość. Prosi swojego nowego sprzymierzeńca, Dianę Prince, o pomoc w pokonaniu jeszcze potężniejszego wroga. Nie tracąc czasu, Batman i Wonder Woman starają się znaleźć i przekonać do współpracy grupę metaludzi, która ma stanąć do walki z nowym zagrożeniem. Jednak mimo utworzenia jedynej w swoim rodzaju ligi superbohaterów, złożonej z Batmana, Wonder Woman, Aquamana, Cyborga i Flasha, może być już za późno na uratowanie planety przed atakiem katastroficznych rozmiarów.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA, Kanada, Wielka Brytania
reżyseria: Zac Snyder
scenariusz: Chris Terrio, Joss Whedon
czas: 2 godz.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Fabian Wagner
rok produkcji: 2017
budżet: 300 milionów $

ocena: 5,0/10














Zbieranina


To, że superbohaterowie są na topie, wiadomo nie od dziś. Obecnie wszystko praktycznie kręci się wokół nich. Gdzie by nie spojrzeć, tam ktoś w przebraniu ratuje świat. A to jeszcze nie koniec. Marvel już za niedługo zjednoczy się najprawdopodobniej po raz ostatni z okazji "Infinity War", a tymczasem jego konkurencja nie śpi. DC pod szyldem Warner Bros. wypuszcza do kin swoją wersję słynnych "Avengersów". Ponoć sukces tego filmu ma zaważyć nad losami całego uniwersum. Pozostaje pytanie, czy to dobrze, czy źle?

Produkcja jest bezpośrednią kontynuacją filmu "Batman v Superman" i w dużej mierze opowiada o pokłosiu wielkiej bitwy z Doomsday'em, a także poświęceniu, na jakie zdobył się Superman. Minione wydarzenia dały Batmanowi do myślenia i teraz postanawia znaleźć grupkę wyjątkowych ludzi, którzy tak jak on będą gotowi stanąć w obronie planety. Nie musi długo czekać, albowiem wróg pojawia się błyskawicznie. Teraz trzeba się tylko zjednoczyć, aby nie stawiać mu czoła w pojedynkę. DC nie ma ostatnio zbyt wiele szczęścia, jeśli chodzi o ekranizacje swoich komiksów. Po Nolanie dopiero Patty Jenkins i jej "Wonder Woman" była w stanie zyskać więcej niż ponadprzeciętną widownię i dużo lepsze recenzje krytyków. Reszcie niestety zawsze się obrywało. Jednakże żaden film nie miał tak trudnej drogi na ekran, jak recenzowana dzisiaj "Liga sprawiedliwości". Można by wręcz powiedzieć, że limit pecha wyczerpała. Już od początku patrzono na produkcję z przymrużeniem oka. Później były plotki o wątłej jakości obrazu, a następnie film opuścił sam reżyser ze względu na rodzinną tragedię, jaka go spotkała. Zastąpiono go Jossem Whedonem, który odpowiadał za dwie pierwsze części "Avengersów". Pan ten przerobił scenariusz, przemontował obraz, a także zorganizował kosztowne dokrętki (25 milionów $), które miały na celu dopełnić ubytki w obrazie. Wszystko po to, aby nie sięgnąć dna. W polityce Warnera da się dostrzec desperację i próbę zmiany na lepsze za wszelką cenę. Szkoda tylko, że sam film za tą ideą się nie opowiada. Mówcie co chcecie o "BvS", ale ja zdecydowanie wolę poprzednie dzieło Snydera (szczególnie w wersji Extended) niż taką strasznie nijaką papkę, jaką zaserwował nam teraz. Wcześniej widać było jego konsekwencję i zdecydowanie. Teraz wszystko jest dwojakie i nijakie. Fabuła obrazu naprzemiennie jest mroczna i pogodna, a zdarzenia ekranowe raz próbują nam zawiać grozą z kolei inne zaś pretensjonalnie sobie śmieszkują niczym u Marvela. Ta niekonsekwencja w stylu prowadzenia akcji, choć nie jest największym problemem filmu to i tak pozostawia nas w wielkiej konsternacji. Czujemy się nią przytłoczeni i zniesmaczeni, albowiem tak naprawdę na sam koniec ciężko jest nam dojść do wniosku, jaki film oglądaliśmy. U konkurencji przynajmniej od początku do końca wszystko jest jasne. Niemniej jednak fakt ten jest jeszcze do przebolenia. To, co boli nas bardziej to fabuła albo tak właściwie jej brak. Cała akcja obrazu kręci się właściwie wokół tego, że jest sobie jakiś tam zły gostek, który jest zły i chce przerobić sobie ziemię, aby przypominała jego dawny dom. Nie śmierdzi wam tu trochę "Człowiekiem ze stali", bo mi tak? Poza tym ten zły ktoś (czytaj Steppenwolf) nie ma żadnych racjonalnych motywów. Tak po prostu mu się zachciało rozwalić ziemię. Pomińmy jednak ten wątek, albowiem daleko na nim nie zajedziemy. Nasza uwaga powinna się skupić wokół głównej intrygi, która jest strasznie źle rozplanowana. Po pierwsze film rozpoczyna się w bardzo dziwnym momencie. Tak jakbyśmy mieli już jakieś zaplecze w postaci co najmniej kilku innych filmów. A nie tylko jednego. Później też nie jest kolorowo. Batman zbiera swoją ekipę, a Steppenwolf zbiera magiczne pudełka, aby dzięki ich mocy przerobić ziemię. Wszystko byłoby fajnie, gdyby to wszystko miało ręce i nogi. Wszystko dzieje się zatrważająco szybko. Twórcy serwują nam masę informacji, które przydałoby się podać przy okazji osobnych produkcji o każdym z członków ligi. Tracą na to sporo czasu, którego później brakuje na samą akcję, która w tym filmie strasznie kuleje. Wbrew temu, co napisałem wcześniej, film jest bardzo powściągliwy w ukazywaniu nam jakiejkolwiek rozróby. A kiedy już do niej dojdzie, to nawet nie ma na co patrzeć. Kuleje akcja, która nie potrafi znaleźć złotego środka, a także sam pomysł na potyczki bohaterów. Mają w sobie tyle widowiskowości co kot skaczący z dachu na ziemię. Oczywiście wszystko jest przesadnie duże i masywne, ale niestety wyzbyte jakichkolwiek emocji i napięcia, przez co ogląda się to jak prognozę pogody. Nie wspominając już o tym, że cały ten film to jest jedno wielkie wprowadzenie do prawdziwej ligi. Produkcja ta jest jednym wielkim wstępem, do czegoś, co ma nastąpić później. Nie widzimy ani pełnego potencjału bohaterów, ani opowieści, która tak jakby celowo ukazuje nam za mało. Jednakże, zamiast chcieć więcej, czujemy rozczarowanie i złość z takiego obrotu spraw. Po raz kolejny wychodzą na jaw braki w strukturze całej opowieści. Scenariusz próbuje upchać do opowieści, co się tylko da, przez co w pewnych momentach na ekranie mamy niezły miszmasz. Zdecydowanie przydałyby się nam wcześniej zaprezentowane solowe przygody reszty bohaterów. Zaoszczędzono by przynajmniej nasz czas i nerwy.

Co innego można powiedzieć o bohaterach, których mamy możliwość oglądać na ekranie. Ci, choć zdecydowanie lepiej radzą sobie niż fabuła, to niestety żadną rewelacją nie są. W ich działaniach da się dostrzec pewne motywy, ale niestety są one zbyt rozwinięte. Wszystko sprowadza się do tego, że świat potrzebuje więcej Supermanów (Henry Calvill), albo ludzi postępujących tak jak on. Będących wyznacznikiem pewnych wartości. Szkoda tylko, że reszta stara się usilnie być jak Superman. Podążając za jego ideami, gubią gdzieś swoją wyjątkowość, przez co prezentują się raczej mizernie. Stąd też to całe tworzenie "ligi" nie wychodzi im najlepiej. Nie pomaga również fakt, że każdy z bohaterów dostaje swoje własne scenki, zanim zobaczymy ich wszystkich razem na ekranie. Najgorsze jest to, że pomimo tego wszystkiego nasza liga, choć się jednoczy to niestety nie widać w niej ducha grupy. Bardziej pojedyncze jednostki, które wręcz na każdym kroku próbują pokazać nam, że reszta grupy nie istnieje. Aquaman (Jason Momoa) jest niczym hardrockowiec z dobrym sercem, Batman (Ben Affleck) to ponurak, który tym razem tylko snuje się po ekranie (aczkolwiek miał bardzo ciekawy wątek, który niestety porzucono), Wonder Woman (Gal Gadot)wszyscy dobrze znamy, Flash (Erza Miller) to prawdziwe uosobienie wszystkich zalet Marvela, a Cyborg (Ray Fisher) chyba sam nie wie, co w tym filmie robi. Zresztą można by to powiedzieć o wszystkich. Zamiast grupy mamy zbieraninę. W obsadzie znaleźli się również Amy Adams, Diane Lane, Connie Nielsen i Jeremy Irons. J.K. Simmons jako Gordon to istna porażka, albowiem równie dobrze mógłby się wcale nie pojawić. Jego całkowity czas ekranowy to może z dwie minuty? Albo nawet mniej. Jest jeszcze ten Steppenwolf, który jest zły, bo tak mu się przywidziało. Poza tym spece od efektów chyba też go nie za bardzo polubili, bo buźkę to mu okropną zrobili.

Od strony technicznej film radzi sobie nieźle, ale tylko w niektórych przypadkach. Efekty specjalne prezentują się raczej słabo (gdzie podziało się te 300 milionów?), zdjęcia mogą być, scenografie są raczej tandetne i stworzone bez wyobraźni, a klimat produkcji po prostu nie istnieje. Sprawdza się muzyka Danny'ego Elfmana (ciekawe motywy, ale za często wpada w masówkę), humor oraz pojedyncze sceny. Reszta raczej do zapomnienia.

Nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Problem pojawia się jednak gdy nasza kura umrze śmiercią naturalną. Z taką sytuacją mamy tutaj miejsce. "Liga sprawiedliwości" okazała się niezdrową mieszanką, której niekonsekwencja, brak fabuły i zero sensu poskutkowało w marnym seansie. Niestety tak to jest, gdy zaczyna się budować uniwersum od końca. Poza tym nie bardzo łapię przekaz filmu, który ewidentnie nam pokazuje, że ta pseudo grupa nie miałaby szans, gdyby Superman nie pojawił się w trzecim akcie. Wszystko sprowadza się do tego, że pan "S" nie potrzebuje ligi. Wystarczy, że jest sam. To, po co w ogóle się jednoczyli?

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Susan jest właścicielką galerii i szczęśliwą małżonką. Jednakże pewnego dnia otrzymuje od Edwarda - byłego męża, rękopis jego pierwszej książki, brutalnego thrillera. Poznajemy w niej koleje losu Tony’ego Hastingsa i jego rodziny. Hipnotyczna, tajemnicza, przerażająca i mroczna historia z kart powieści zmusza Susan do zmierzenia się z ciemnością, jaka kryje się w jej sercu i przeszłości…

gatunek: Thriller
produkcja: USA
reżyser: Tom Ford
scenariusz: Tom Ford
czas: 2 godz. 13 min.
muzyka: Abel Korzeniowski
zdjęcia: Seamus McGarvey
rok produkcji: 2016
budżet: 22,5 milionów $
ocena: 7,6/10










 
Za grzechy trzeba płacić

Kiedy w 2009 roku projektant mody Tom Ford zaprezentował światu swój pierwszy film zarówno krytycy jak i widzowie nie mogli przestać się nim zachwycać. Nic w tym dziwnego, albowiem "Samotny mężczyzna" to rzeczywiście świetne dzieło. Zrobione z ogromnym rozmachem ukazuje nam bardzo przejmującą historię miłości głównego bohatera, która urzeka nas gracją oraz niesamowitą wrażliwością. To również niezwykle przejmujący i bardzo klimatyczny film, który dogłębnie nas przenika. Teraz projektant ponownie wraca do świata produkcji filmowych z całkiem nowym obrazem. Tym razem to już nie dramat, a thriller. Czy i w tym przypadku Tom Ford dał sobie radę?

Susan ma wszystko. Ma świetną pracę, piękny dom, przystojnego i bogatego męża oraz luksusowe życie. Wszystko czego potrzeba do życiowego spełnienia. Niestety ona sama nie czuje się ani spełniona ani szczęśliwa. Wydawać by się mogło, że nic nie przerwie monotonii jej życia, kiedy nagle otrzymuje paczkę wraz z książką jej byłego męża pt: "Zwierzęta nocy". Kiedy nasza bohaterka zagłębia się w mroczny świat powieści zaczyna rozpamiętywać swoje przeszłe decyzje oraz to jaki miały wpływ na jej obecne życie. Produkcja rozpoczyna się w bardzo podobny sposób jak poprzednie dzieło reżysera. Króluje w nim rewelacyjna muzyka Abla Korzeniowskiego oraz niezwykle szokujące napisy początkowe. Ich wyjątkowość, a zarazem groteska bierze się stąd, że twórca ukazuje nam na wstępie taniec kilku kompletnie nagich oraz posiadających nadwagę kobiet. Niezależnie od tego jak sobie to wyobrazicie efekt końcowy zrobi na was spore wrażenie. Nie wiem czy kiedykolwiek widziałem coś tak kontrowersyjnego, a zarazem bardzo intrygującego z punktu widzenia samego pomysłu. Scena ta wprowadza nas do świata głównej bohaterki, która uczestniczy właśnie w premierze nowej wystawy w swojej galerii sztuki. Jednakże w przeciwieństwie do gości owa inscenizacja nie robi na niej większego wrażenia. Bez większego zainteresowania i niewzruszenie przemieszcza się pomiędzy nagimi ciałami wystawionymi na pokaz. Czuć od niej bijący chłód oraz obojętność istnienia. Jednakże to bardzo szybko się zmieni wraz z wejściem Susan do mrocznego świata powieści. W tym świetnym wstępie reżyser nakreśla nam "perfekcyjne" życie naszej bohaterki i pokazuje jak bardzo męczy ją obecna forma. To pozwala mu niezwykle gładko przejść do głównego wątku produkcji, który koncentruje się na Susan czytającej powieść byłego męża. Wiem, że brzmi to co najmniej niezachęcająco, ale uwierzcie mi, że opowieść wiele przed nami skrywa i ma wiele do zaoferowania. Zaczynając już od niejasnych relacji naszej postaci z jej poprzednią miłością, a kończąc na stosunkach do obecnego męża. Wraz z rozpoczęciem czytania powieści reżyser na przemian ukazuje nam wydarzenia z książki oraz życia Susan, które świetnie się przeplatają. Całość dopełniona jest licznymi retrospekcjami, które pozwalają nam zrozumieć burzliwe losy pierwszego małżeństwa naszej postaci. Fabuła produkcji jest niezwykle intrygująca, bardzo wciągająca oraz niesłychanie tajemnicza. Ma w sobie hipnotyczny magnetyzm, który nas do niej przyciąga i sprawia, że nie możemy oderwać od niej oczu. Intryga jaką twórca kreuje w produkcji jest świetnie przemyślana oraz bardzo zawiła. Rozgrywa się na wielorakich płaszczyznach przez co po pewnym czasie fikcyjna fabuła powieści jak i prawdziwe życie Susan zaczynają się wzajemnie zacierać oraz nakładać na siebie. To powoduje lawinę w życiu emocjonalnym naszej bohaterki, która odbiera książkę bardzo osobiście. To sprawia, że wraz z trwaniem produkcji dowiadujemy się coraz ciekawszych rzeczy na jej temat oraz jej poprzedniego małżonka. Główny wątek obrazu odsłania przed nami jej prawdziwe oblicze oraz ukazuje nam przeszłość, która nie daje jej o sobie zapomnieć. To coś więcej niż żal po podjęciu złej decyzji. To ogromna rozpacz po niewyobrażalnym bólu jaki kiedyś spowodowała. Takich rzeczy się nie zapomina i nie wybacza. Za takie rzeczy trzepa zapłacić. Oprócz tego historia posiada kilka niespodziewanych zwrotów akcji, które dodatkowo komplikują fabułę obrazu oraz dodają jej jeszcze więcej dramaturgii. Potrafią wywołać u nas przyspieszone bicie serca oraz wprowadzić w osłupienie. Natomiast losy naszych bohaterów są tak zawiłe i skomplikowane, że doprawdy ciężko nam przewidzieć ich kolejny ruch. To z kolei sprawia, że cała opowieść jest dla nas jedną wielka zagadką, którą rozpaczliwie próbujemy rozwikłać. A rozwiązanie tej intrygi okaże się bardziej zaskakujące niż mogliśmy przypuszczać. Niestety wielowątkowa fabuła obrazu wymaga maksymalnego skupienia z naszej strony, aby nie zgubić sensu całej opowieści. Choć reżyser całkiem sprawnie radzi sobie z nawigacją pomiędzy wszystkimi wątkami produkcji to niestety nieuważnemu widzowi nie trudną będzie się zgubić. A brak naszej uwagi może zaważyć na nie zrozumieniu wydźwięku oraz przesłania filmu.  Opowieści zabrakło również przynajmniej jednej sceny, która przysłowiowo "wgniotła by nas w fotel" i pozostawiła z "rozdziawioną gębą". To z pewnością dodałoby jej takiego efektu "wow", który przypieczętował by całe dzieło.

Tom Ford po raz kolejny ukazuje nam w swojej opowieści niezwykle intrygujących, rewelacyjnie skonstruowanych oraz tajemniczych bohaterów, którzy są sercem obrazu. To co nas w nich zachwyca to awangardowy wygląd, chłodne usposobienie, czułość, obojętność oraz niezwykle stylowy, ale zarazem bardzo wydumany styl bycia. Jednakże każdy z bohaterów jest inny, aby pokazać nam różnice pomiędzy nimi. Łączy ich natomiast pewna maniera uosabiana z dzisiejszym światem. Otóż nasi bohaterowie przywdziewają maski, które zmieniają sposób w jaki je odbieramy. Każda z nich nakłada maskę, aby dopasować się do świata w jakim przyszło jej żyć. Uważają to za konieczność nie zastanawiając się nawet nad konsekwencjami. Takie zachowanie powoduje w nich wyżuty sumienia, które po pewnym czasie stają się ich własnym przekleństwem. Działanie wbrew sobie pozostawia ślady i nasi bohaterowi są tego rewelacyjnym przykładem. W szczególności niezwykle chłodna, pełna sprzeczności i bólu Amy Adams jako Susan, która perfekcyjnie oddaje nam oblicze swojej postaci grając jedynie półśrodkami. Jej przeciwieństwem jest wrażliwy, kaciałowatego ale prawdziwy Jake Gyllenhaala jako Edwar/Tony, który niekiedy aż nad ekspresyjnie prezentuje nam losy swoich bohaterów.  Na ekranie nie zabrakło również rewelacyjnego Michael Shannon, którego sylwetka jawi się jako kompletne przeciwieństwo do reszty postaci oraz zaskakująco dobry Aaron Taylor-Johnson. W filmie zachwycą nas nawet krótkie epizody gwiazd takich jak: Isla Fisher, Armie Hammer, Karl Glusman, Laura Linney, Michael Sheen czy Jena Malone, które rewelacyjnie portretują drugi plan produkcji.

Strona techniczna produkcji również nie zawodzi. Mamy świetne zdjęcia oraz fenomenalną muzykę naszego rodaka Abla Korzeniowskiego. Jego kompozycje tak jak w "Samotnym mężczyźnie" stanowią nieoderwaną cześć obrazu oprócz tego prezentując sobą niezwykle bogatą i zaskakującą treść. Niestety nie nie wiem czemu użyto muzyki podczas dialogów między bohaterami, kiedy prawie w ogóle jej nie słychać. W poprzednim obrazie Forda sprawę rozwiązano
znacznie lepiej. Natomiast jeśli chodzi o resztę to muszę pochwalić scenografię, rewelacyjną charakteryzację oraz kostiumy. Tak jak ostatnio reżyser pokazuje nam swój wdzięk oraz stylowość poprzez dopieszczanie każdego szczegółu co zdecydowanie cieszy oko. Na uwagę zasługuje jeszcze ciekawy klimat obrazu.

"Zwierzęta nocy" to drugi film w karierze reżyserskiej słynnego projektanta mody Toma Forda. Choć tym razem nie obyło się bez komplikacji koniec końców jego najnowsza produkcja prezentuje się bardzo dobrze. Mamy ciekawą i wciągającą historię, niezwykle intrygujących i złożonych bohaterów oraz rewelacyjne wykończenie. Niestety należy pamiętać, że jest to ciężkie kino, którego nie da się obejrzeć w niedzielne popołudnie. Fabuła obrazu jest bardzo skomplikowana co wymaga od nas pełnego skupienia, albowiem w przeciwnym razie zgubimy wątek obrazu oraz jego ukryty przekaz. Natomiast wisienką na torcie jest niezwykle wymowny i mocny finał, który kończy opowieść z przytupem. Niemniej jednak spodziewałem się po obrazie czegoś znacznie więcej. A może miałem co do niego zbyt wygórowane oczekiwania? Trudno powiedzieć, aczkolwiek wiem jedno, że Tom Ford nie zawiódł i zaprezentował nam niezły kawałek kina zdecydowanie wartego uwagi.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Wybitna lingwistka Louise Banks zostaje wezwana przez siły obronne kraju, by spróbować porozumieć się z wysłannikami innej cywilizacji po tym, jak gigantyczny obiekt zawisł nieruchomo tuż nad Ziemią. Nikt tak naprawdę nie wie, czy obcy przybyli na Ziemię w celach pokojowych czy może są zwiastunem inwazji. W zespole badawczym wspomagają ją pułkownik Weber i wybitny fizyk Ian Donnelly. Pełna napięcia metaforyczna opowieść o płynności czasu, tajemnicy, zdarzeniach, których ludzki umysł nie potrafi objąć intelektualnie.

gatunek: Thriller, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Denis Villeneuve

scenariusz: Eric Heisserer
czas: 1 godz. 56 min.
muzyka: Jóhann Jóhannsson
zdjęcia: Bradford Young
rok produkcji: 2016
budżet: 47 milionów $
ocena: 7,4/10










 
Kmrane ci-i¿

Wszyscy dobrze znamy ideę przyświecającym filmom z gatunku science fiction. To z reguły osadzone w kosmosie, alternatywnej rzeczywistości, albo dalekiej przyszłości produkcje, które lubią poruszać rozmaite tematy - od tych technologicznych, aż po egzystencjalne. Wszystkie z nich cechuje, jednak zawarta w nazwie tego gatunku fikcja, która niewiele ma wspólnego z nauką. To jedynie wymysły twórców jak i scenarzystów. Produkcje te cechują się wysokim budżetem, wielkim rozmachem oraz masą wybuchów, międzygalaktycznych pościgów, albo poznawania nowych form życia. Denis Villeneuve w swoim nowym filmie odwołuje się właśnie do pierwszego kontakt ziemian z obcymi formami życia. Jednakże robi to całkiem inaczej niż mogliśmy przypuszczać. Postanawia zwrócić swoją opowieść w całkiem nową stronę. Teraz rodzi się pytanie: Czy da się zrobić kameralne science fiction?

Louise to wybitna lingwistka, która po serii lądowań tajemniczych obiektów nad powierzchnią ziemi zostaje wezwana przez wojsko by nawiązać kontakt z tajemniczymi przybyszami. Zadanie okazuje się niezwykle trudne, ale nasza bohaterka nie poddaje się by, w końcu zdać sobie sprawę z ich prawdziwego celu przybycia. Czy to pozwoli jej zapobiec katastrofie? Reżyser obrazu czyli twórca "Labiryntu" i "Sicario" wraz z premierą swojego najnowszego filmu zabiera nas w niezwykłą podróż, która na zawsze zmieni to jak postrzegamy pewne rzeczy. Zaczynając od jednej z największych rewolucji czyli próbie przedstawienia historii science fiction jako bardzo kameralnego dramatu. Muszę przyznać, że pomysł ten niezwykle mnie zaintrygował, albowiem wyczułem w nim pewnego rodzaju powiew świeżości. Uwielbiam mieszanie gatunków przez co seans "Nowego początku" nie mógł umknąć mojej uwadze. Produkcja rozpoczyna się niezwykle lekkim i czułym wstępem ukazującym nam życie naszej bohaterki. Poznajemy wtedy z jaką osobą mamy do czynienia, a zarazem dowiadujemy się czego zdołała już w swoim życiu doświadczyć. Po tej całkiem szczegółowej analizie postaci przechodzimy do aktualnych wydarzeń czyli tytułowego przybycia obcych, a raczej tajemniczych dwunastu statków w kształcie muszelki. Od tego momentu produkcja znacząco przyspiesza i wciąga nas w tajemniczy świat obcych, który okazuje się niezwykle intrygujący i absorbujący. Dzięki wypracowanym w poprzednich filmach zabiegom reżyser świetnie radzi sobie z budowaniem tajemniczej aury, kształtowaniu uczucia niepewności oraz wrażenia nieustannie rosnącego napięcia. Szczególnie to widać i czuć przy pierwszym kontakcie jak również w wielu innych momentach. Niestety później dzieje się coś bardzo niedobrego, albowiem mamy wrażenie jakby cały urok filmu w jednej chwili zniknął, a nam ukazał się nieciekawy i nudny twór. Po zapoznaniu nas z głównym wątkiem fabuły oraz pozaziemskimi istotami opowieść zaskakująco zwalnia i momentalnie staje się mało atrakcyjna. Całe napięcie, które wcześniej zbudowano wyparowało, a nam zostało monotonne posuwanie się do przodu. Historia okazuje się być wtedy strasznie nijaka i mało intrygująca co wprowadza duży zastój w całej produkcji. Później reżyser stara się nadrobić stracony czas poprzez wprowadzenie do opowieści narracji, która w skrócie streszcza nam dalsze wydarzenia. W tym posunięciu widać pośpiech oraz chęć ponownego zaintrygowania nas obrazem, którą twórcy zaskakująco szybko utracili. Niestety poprzez zastosowanie tego zabiegu ucierpiała cała reszta. A w szczególności fabuła, która po tak wielkim przeskoku kompletnie straciła sens oraz wiarygodność. Przede wszystkim historia nabawiał się strasznych dziur oraz nieścisłości, które wychodzą w trakcie dalszego oglądania obrazu. Wygląda to tak jakby pominięto najciekawsze elementy opowieści zastępując je tymi mniej intrygującymi, ale dużo lepiej się prezentującymi. Sypie się również narracja, która ma problem ze zbudowaniem odpowiedniego napięcia, które wgniotłoby nas w fotel jak na zeszłorocznym "Sicario". Niestety, ale tego już w "Nowym początku" nie doświadczymy. Tak więc o ile fabuła obrazu zapowiadała się niezwykle obiecująco to niestety w trakcie trwania filmu cała jego magia gdzieś powoli się ulatnia zostawiając same resztki. Pierwszoplanową intrygę ratuje jedynie rewelacyjny zwrot fabularny, który wprowadza nas w konsternację oraz sprawia, że cała opowieść nabiera całkiem nowego znaczenia oraz wydźwięku. Niestety to za mało by ostatecznie wyjść na prostą. Na niekorzyść dzieła działa również niekonsekwencja reżysera co do stylu w jakim ukazana zostaje nam cała opowieść. Z jednej strony Denis Villeneuve kieruje się w stronę ambitnego sci-fi, ale o wydźwięku kameralnego dramatu, a zaś kiedy indziej powiela utarte hollywoodzkie schematy produkcji science fiction, gdzie wszystko ma być wielkie, potężne i dosadnie pokazane (kosmici). Niestety te dwa światy strasznie się kłócą co ostatecznie wprowadza straszny nieład do opowieści.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się już znacznie lepiej. Przede wszystkim mamy ciekawie zarysowaną główną bohaterkę – Louise, która posiadawszy niezwykłe zdolności językowe jest poproszona o nawiązanie kontaktu z obcymi. Zdecydowanie cieszy wiadomość, że jedyną osobą będącą w tym przypadku coś zrobić jest osoba z wykształceniem humanistycznym, a nie matematycznym jak to z reguły bywa. Ta odmiana wprowadza wiele świeżości do gatunku i sprawia, że możemy postrzegać całe zdarzenie od całkiem innej strony. Albowiem tym razem najważniejsze jest, aby się z nimi porozumieć. Dowiedzieć się po co przybyli i czego od nas chcą. A nasza bohaterka wydaje się być najlepsza w swojej dziedzinie. To niezwykle bystra, zdecydowana i młoda specjalistka, która nie boi się podejmować ryzyka. Niestety sama zmaga się również ze swoim życiem, które nie daje jej spokoju. W tej roli mamy świetną Amy Adams, która rewelacyjnie ukazuje nam wszystkie rozterki naszej postaci i udowadnia, że jej postać łączy z bohaterką "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" jedynie imię. Jednakże Adams jako jedyna jest na pierwszym planie. Wśród osób zapełniających dalsze wątki pojawiają się: bardzo dobry Jeremy Renner, poprawny Forest Wihtaker oraz Michael Stuhlbarg i Mark O'Brien. Obsada spisał się całkiem dobrze, aczkolwiek jedynie postać Adams jest tak bardzo wyeksponowana. Reszta pozostaje raczej w jej tyle.

Strona techniczna produkcji prezentuje się bardzo dobrze. Przede wszystkim mamy świetne zdjęcia, bardzo dobrą muzykę Jóhanna Jóhannssona oraz oczywiście efekty specjalne. Na uwagę z pewnością zasługuje wizualna koncepcja statku obcych, sposób w jaki się porozumiewają oraz wygląd przybyszy. Aczkolwiek z tym by się już kłócił. Odnośnie tłumaczenia tytułu filmu muszę przyznać, że pomimo iż polski odpowiednik nie ma nic wspólnego z jego oryginalną wersją, to jednak ostatecznie wydaje się być dużo lepszym rozwiązaniem. Jak obejrzycie film to zrozumiecie.

"Nowy początek" zapowiadał się na przełomowe dzieło, ale niestety nie wszystko wyszło tak jak twórcy tego chcieli. Przede wszystkim zawiodła strasznie chaotyczna linia dramatyczna produkcji, dziurawy scenariusz oraz mało emocjonująca końcówka obrazu. Na plus natomiast zdecydowanie pierwsza część filmu, główny zamysł produkcji oraz jeden wyjątkowy zwrot fabularny. Niestety najbardziej boli to, że filmowi brak konsekwencji w tonie prowadzenia akcji. Po seansie tak naprawdę nie wiadomo czy to miało być kameralne sci-fi czy kolejny hollywodzko podobny produkt? Albowiem twórca nieustannie balansuje pomiędzy obydwoma tymi stylami wprowadzając do opowieści niezłe zamieszanie. A przecież wszystko zapowiadało się tak dobrze. No nic, może w przyszłości ktoś zdecyduje się na bardziej drastyczne kroki, a jak na razie mamy możliwość oglądać sci-fi jakiego jeszcze nie było. I pomimo wszystkiego co tutaj napisałem film oglądało mi się bardzo przyjemnie. Być może dlatego, że lubię gdy ktoś łamie ustalane bariery i całkiem nieźle sobie z tym radzi. Koniec końców źle nie jest, ale mogło być znacznie lepiej.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.