Snippet
Kurdyjski bohater wojenny, Baran, stacjonuje w małej miejscowości na granicy Iraku i Turcji, gdzie panuje bezprawie i korupcja.

gatunek: Dramat
produkcja: Francja, Niemcy Irak
reżyser: Hiner Saleem
scenariusz: Hiner Saleem, Antoine Lacomblez
czas: 1 godz. 52 min.
muzyka: -
zdjęcia: Pascal Auffray
rok produkcji: 2013 (w Polsce 2014)
budżet: -
ocena: 5,9/10












 
Najpierw strzelaj potem...


Do kin studyjnych przybyła produkcja opowiadająca o rozmaitych zdarzeniach na dzikim wschodzie. Film naprawdę zapowiada się obiecująco i można by liczyć na wiele niespotykanych zdarzeń. Oprócz tego może się pochwalić kilkoma nominacjami, bądź nagrodami, jednak czy zawsze film obsypany nagrodami jest wartościowy?

Otóż nie! Fabuła produkcji opowiadająca o Baranie, przeniesionym do zapyziałej dziury na krańcach państwa, w celu przejęcia komisariatu policji powinna być intrygująca. Oczywiście taka jest (z początku) jednak w trakcie trwania produkcji dochodzimy do wniosku, że jest płytka i jednowarstwowa. Nie opiewa w zawiłe intrygi kreowane przez Aziza Agę, jak by się z początku  mogło wydawać. Końcówka dosadnie pokazuje, że produkcja nie jest wysokich lotów. Akcja budowana jest poprawnie posiadając liczne przerywniki pozwalające upuścić powietrze z płuc (oczywiście jeśli jakieś nam zalegało). Właściwie to dużo nie trzeba się rozpisywać. Fabuła nie jest ani zbytnio oryginalna ani przesadnie wspaniała. Ma solidne fundamenty, jednak jest po części przewidywalna, a w niektórych momentach wręcz śmieszna (akurat to nie przeszkadza za bardzo).

Postacie wykreowane przez Korkmaza Arslan'a (Baran) i Golshifteh Farahani'ę (Govend) są dobrze zbudowane i zagrane. Co do reszty mam takie samo zdanie, gdyż żaden z aktorów nie wyróżnia się jakoś specjalnie.

Produkcja ukazuje wiele krajobrazów państwa Kurdów, jednocześnie pokazując rzeczywistość jaka panuje obecnie w ich państwie. Ciekawa okazuje się muzyka, która głównie składa się z jednego utworu granego przez bohaterkę na nieznanym mi instrumencie. Oprócz tego film posiada kilka zabawnych scen jak np. próba powieszenia skazańca, czy chociażby matka głównego bohatera ciągle próbująca go wydać za mąż.

Niestety po wyjściu z kina całość układa się w naszej głowie i dochodzimy do wniosku, że film właściwie nic nie wniósł do naszego życia. No, może oprócz przesłania, że czasem należy kogoś po prostu zabić, aby zakończyć jego bezprawną samowolkę. Poza tym z produkcji od pewnego momentu zaczyna się robić "love story", które co prawda było do przewidzenia jednak nie podejrzewałem, że koniec okaże się tak przewidywalny do bólu. No cóż, ja się filmem zawiodłem ponieważ oczekiwałem od umiejscowienia akcji i ciekawie zapowiadającej się fabuły znacznie więcej.


Oparta na faktach, filmowa opowieść o życiu profesora Zbigniewa Religi, który w latach 80. dokonał pierwszego w Polsce, udanego przeszczepu serca.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: Polska
reżyser: Łukasz Palkowski
scenariusz: Krzysztof Rak
czas: 1 godz. 52 min.
muzyka: Bartosz Chajdecki 
zdjęcia: Piotr Sobociński jr.
rok produkcji: 2014
budżet: 6 milionów zł
ocena: 8,7/10











 
Łatwiej mówić, trudniej zrobić.

W ostatniej mojej recenzji poruszałem temat "Małych stłuczek" i ich przynależności do kina niezależnego. Miały one swoje miejsce w odosobnionej grupie z dala od czołowych produkcji. Dziś jednak zajmiemy się właśnie tą pierwszoligową produkcją polskiej kinematografii opowiadającej o Zbigniewie Relidze i jego niestrudzonych zmaganiach w celu dokonania pierwszego przeszczepu serca w Polsce.

Scenariusz filmu bazując na prawdziwych wydarzeniach jest niesamowicie intrygujący. Dosłownie od pierwszych minut produkcji jesteśmy wciągnięci w ciekawą i wartką akcję, która prawie w ogóle nie daje nam odpocząć od wydarzeń pokazywanych na ekranie. Płynnie przemijające obrazy są świetnie wyważone i ani grama przesadzone. Wszystko ukazane ze świetnym wyczuciem rzeczywistości. Nie ma po prostu mowy, aby coś w tej produkcji wyglądało sztucznie.

Świetnie są zdjęcia Piotra Sobocińskiego jr., które oddają werwę i klimat obrazu. Sceny kręcone "z ręki" dodają dynamiczności, która tylko podwyższa puls oglądającego. Film Palkowskiego ma też fenomenalną muzykę skomponowaną przez Bartosza Chajdeckiego, której główny motyw nadal dźwięczy po zakamarkach moich uszu. Jest tak wyrazista i świetnie dopasowana, że można tylko pogratulować. Oprócz świetnej muzyki dostajemy bardzo dobrze wplecione między sceny utwory muzyczne, prawdopodobnie pochodzące z tamtych czasów, podkreślające klimat.

Na polu aktorskim "Bogowie" też wypadają rewelacyjnie prezentując świetną paletę uzdolnionych aktorów. Na ich czele stoi Tomasz Kot, który grając Zbigniewa Religę zachwyca dosłownie na każdym polu. Tak rewelacyjnie oddał charakter swojego bohatera, że wcale się nie dziwię, że dostał za to nagrodę. Zaraz obok niego stoi cały personel kliniki kardio-chirurgicznej: Piotr Głowacki, Szymon Piotr Warszawski, Karolina Piechota i wielu innych też pokazujących wysoką klasę swoich umiejętności. Na uwagę zasługuje także Magdalena Czerwińska odgrywająca rolę żony Religi.

Palkowski w swoim filmie inteligentnie pomija zbędne tematy polityczne, które w tamtych czasach były dość istotne. Reżyser natomiast w dosadny sposób przedstawia rzeczywistość czasów PRL-u, które nadal nie są nam (młodym) do końca znane. Mimo tak poważnej tematyki jak i dookoła panującej śmierci produkcja cały czas bawi swoimi żartami jak i komicznymi scenami. Ciekawym rozwiązaniem okazuje się też wplecenie kadrów niczym z telewizji relacjonujących niektóre zdarzenia.

Nawiązując do tytułu recenzji odniosę się do bohatera, który marząc uczynić coś niesamowitego zapomniał o jednej z najważniejszych rzeczy. W ciągłym biegu na złamanie karku profesor Religa zagubił się w swojej ambicji i chęci dokonania czegoś wielkiego, wręcz niemożliwego jak na polskie realia. Miał zapał, którego wielu brakowało jednak to pokora okazała się kluczem do całości. Każdy z nas potrzebuje chwili wyciszenia i zadumy pozwalającej nam na spojrzenie na wszystko z praktycznie innej strony. Reżyser też to rozumie i dlatego w idealnie odmierzonych momentach wstawia takie sceny, aby zmusić także nas do własnej refleksji na dość poważne tematy. Może dlatego ten film jest tak wyjątkowy? Nie, na wyjątkowość obrazu Palkowskiego składa się wiele czynników, które sprawiają, że produkcja jest naprawdę warta zobaczenia i daje nam kolejny argument świadczący o coraz to lepszych filmach produkowanych przez Polskę.



Dwie przyjaciółki zarabiają na likwidacji mieszkań po zmarłych osobach. Kiedy poznają Piotra, rozpoczną z nim dziwną grę.

gatunek: Obyczajowy
produkcja: Polska
reżyser: Aleksandra Gowin, Ireneusz Grzyb
scenariusz: Ireneusz Grzyb
czas: 1 godz. 18 min.
muzyka: Enchanted Hunters
zdjęcia: Ita Zbroniec-Zajt
rok produkcji: 2014
budżet: -
ocena: 6,8/10











 
Zawód: Samotność


W polskiej kinematografii pojawia się coraz więcej filmów, które nie są komediami romantycznymi i opowiadają z reguły ciekawe historie. Z tych wszystkich produkcji jesteśmy w stanie wyłowić kilka, które odstają lekko od tych czołowych i opowiadają się bardziej za Sundance'owym klimatem. Do tych wybrańców właśnie należy film "Małe stłuczki”.

Produkcja Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba posiada nietuzinkową i bardzo tajemniczą fabułę, która czyni film specyficznym. Jest pociągająca i płynna, ale zarazem też wiele nie zdradza. Przez większość seansu pozostaje niedostępna i tylko od czasu do czasu ujawnia jakieś konkretne informacje. Idealnie wpisuje się (przynajmniej moim zdaniem, bo pewien nie jestem) w kino niezależne. Ma wiele cech charakteryzujących właśnie ten styl. Niestety historia, która z początku intryguje okazuje się w ogóle nie wykorzystana przez twórców, gdyż jest tylko powodem integracji całej trójki. Szkoda, bo rzeczywiście potencjał był ogromny.

Akcja filmu ma miejsce w Łodzi. Autorzy obrazu postanowili pokazać nam tę brzydszą część miasta, w której nie do końca jesteśmy w stanie się odnaleźć. Szara rzeczywistość, stare rozpadające się budynki, specyficzny wystrój wnętrz itp. Co jak co, ale to właśnie krajobraz i otoczenie w jakim poruszają się bohaterowie, buduje odpowiedni klimat, wzbogacający wartość przekazu. Nie jest to wcale jakieś nowatorskie rozwiązanie, jednak przy tym filmie sprawdza się fenomenalnie.

Postacie, które spotykamy na ekranie są świetnie zagrane przez Helenę Sujecką (Chce się żyć, Yuma), Agnieszkę Pawałkiewicz (Ranczo) i Szymona Czackiego. Naprawdę każdy z nich daje świetny popis swoich umiejętności, że aż miło patrzeć.

Gowin i Grzyb wykorzystali wiele ciekawych rozwiązań na polu wizualno-dźwiękowym  prezentując np. sceny z wykorzystaniem zdjęć. W "Małych stłuczkach" jesteśmy jeszcze w stanie zachwycić się jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych przygotowaną przez grupę Enchanted Hunters dającą naprawdę ogromny wkład w oryginalność produkcji. Pomimo smutnej i przygnębiającej aury twórcy są w stanie bez trudu przemycić wiele komizmu pomiędzy dialogi postaci i sprawić aby była lżejsza w odbiorze.

Wszystko jednak sprowadza się do tego, że każdy z bohaterów okazuje się być typem samotnika lubiącego i marzącego o całkiem innych rzeczach. Są to też osoby zagubione w życiu, które na pewnym etapie odcięły linkę łączącą je z innymi i teraz bardzo trudno im jest ją znaleźć. Nie wiadomo nawet czy wszyscy tego chcą? Są niczym snujące się cienie zapadłe w rutynie nie chcące niczego w swoim życiu zmienić. A może jednak ktoś się ośmieli zrobić krok do przodu? Nie jest to jedna z czołowych produkcji polskich, dlatego też tym bardziej trzeba ją zobaczyć i przekonać się co o niej będziemy sądzić. Mnie film zaskoczył i pomimo niewykorzystanego potencjału produkcję gorąco polecam.


Zdawać by się mogło, że pełne ekscytujących przygód życie Allan Karlssona dobiegnie końca w domu spokojnej starości. Nic bardziej mylnego, bo bohater, pomimo setki na karku, wciąż cieszy się doskonałym zdrowiem. Podczas, gdy personel przygotuje dla niego wielkie przyjęcie urodzinowe, Allan wyskakuje przez okno i ucieka z ośrodka, inicjując tym samym serię przezabawnych i zaskakujących zdarzeń.

gatunek: Przygodowy, Czarna komedia
produkcja: Szwecja
reżyser: Felix Herngren
scenariusz: Felix Herngren, Hans Ingemansson
czas: 1 godz. 54 min.
muzyka: Matti Bye
zdjęcia: Göran Hallberg
rok produkcji: 2013
budżet: 63 milionów koron szwedzkich
ocena: 7,2/10








Starość nie radość



Wszystko to, co dzieje się w naszym życiu jest zachowywane w naszej pamięci lub ewentualnie pamięci naszych bliskich. Pomyślcie, że nagle mając ileś tam lat, postanawiacie opowiedzieć swoją historię ze swoistymi szczegółami, która by tak naprawdę pokazała kim jesteśmy i co przeżyliśmy. Oczywiście nasza historia byłaby  do tego zabawna, zakręcona i pełna przygód. Co wy na to? Chcielibyście posłuchać takiej historii?

Wszystko zaczyna się w domu spokojnej starości, gdzie prawie stu letni Allan Karlsson czeka na przyjęcie z okazji jego urodzin. Niestety do urodzin nie udało mu się dotrwać, gdyż postanowił wyskoczyć przez okno i zniknąć. Od początku filmu właściwie zapoznajemy się z głównym bohaterem, który w bardzo dosadny sposób opowiada nam dlaczego w domu starości w ogóle się znalazł. Takim oto sposobem wprowadza nas w akcję tego zaskakującego filmu.

Fabuła filmu, jest adaptacją powieści Jonasa Jonasson'a pod tym samym tytułem. Nie wiem jednak w jakim stopniu odzwierciedla papierowy pierwowzór, gdyż książki nie czytałem, jednak po seansie jestem pewien już, że po nią sięgnę. Scenariusz jest klarowny i bardzo interesujący. Ciągle ukazują nam się kadry z obecnego życia Allana, oraz z jego przeszłości i takim oto sposobem poznajemy praktycznie całe życie głównego bohatera w prawie dwu godzinnym filmie. Mnie szczególnie interesowała przeszłość stulatka, gdyż wydawała mi się ciekawsza niż jego "nowa" przygoda, która tak naprawdę z początku jakoś mnie nie pociągała, jednak później, gdy akcja się już rozwinęła okazała się równie ciekawa. Pojawiają się też liczne wątki poboczne, które są mniej lub bardziej ciekawe. To już zależy od was...

Aktorzy, głównie szwedzcy bardzo dobrze wypadają na ekranie i potrafią świetnie przedstawić swoje postacie. Niestety, (jak można zgadywać) faworytem jest Robert Gustafsson, który po prostu rewelacyjnie zagrał nam naszego tytułowego stulatka. Prawie całość produkcji jest też nagrana w języku szwedzkim, przez co możemy się poczuć na początku lekko nieswojo słysząc inny język niż angielski, do którego każdy już przywykł. Sam też byłem zdziwiony, że film nie jest po angielsku szczególnie jeśli na zwiastunie nie padło ani jedno słowo po szwedzku.

Jeśli chodzi o muzykę to jakoś specjalnie rewelacyjna to ona nie jest, natomiast zdjęcia wypadają już dużo lepiej. Film należy jeszcze pochwalić za dobre efekty specjalne. Z racji tego, że główny bohater uwielbiał wszystko wysadzać w powietrze mamy strasznie dużą kumulację efektownych eksplozji. Czasem coś może być lekko niedopracowane, jednak nie razi to jakoś znacznie w oczy.

Produkcja jest czarną komedią od początku do końca i z reguły to, z czego się śmiejemy, w rzeczywistości by nas w ogóle nie rozbawiło. Myślę, że niektórych mogłoby przyprawić nawet o zawał serca (patrz: scena przejażdżki samochodem małżeństwa i postój na przepięknych wzgórzach). Koniec końców mamy ubaw po pachy i nie pozostajemy sam na sam z wyrzutami sumienia, które mogłyby nas dręczyć. Niestety prawdą jest, że po rewelacyjnym zwiastunie i świetnych zapowiedziach spodziewałem się czegoś naprawdę dobrego. Nie można powiedzieć, że film mnie zawiódł, jednak odczułem lekkie rozczarowanie. Być może za dużo od niego wymagałem...? Sami osądźcie.

Allan poprzez swoją przygodę uszczęśliwia wiele osób, którym tego szczęścia brakowało, ale także dopełnia siebie, gdyż człowiek, który zwiedził prawie cały świat nie usiedzi w jednym miejscu i nie będzie czekał na swoją śmierć. Jest to oczywistość oczywista. W każdym razie mimo lekkiego zawodu jestem zadowolony z seansu i na pewno film, jak i "życiowe" maksymy Allana Karsson'a pozostaną długo w mojej pamięci.
Nastoletni Thomas zostaje uwięziony w tajemniczym labiryncie, z którego próbuje się wydostać.


gatunek: Thriller, Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Wes Ball
scenariusz: Noah Oppenheim, T.S. Nowlin, Grant Pierce Myers
czas: 1 godz. 53 min.
muzyka: John Paesano
zdjęcia: Enrique Chediak
rok produkcji: 2014
budżet: 34 miliony $
ocena: 7,4/10













D.R.E.S.Z.C.Z jest dobry


Przez pewien okres czasu panował straszny nawał filmów o tematyce młodzieżowej. Niektórym udało się przebić z licznej grupy i doczekały się kontynuacji jak np. "Zmierzch", "Igrzyska śmierci" czy "Niezgodna". Niestety, większość ekranizacji powieści młodzieżowych to filmy-romanse, które bazują tylko na jednym wątku. W tym właśnie momencie pojawia się Wes Ball i jego ekranizacja książki Jamesa Dashner'a pt: "Więzień labiryntu", która w ogóle nie ma wątku miłosnego. Tak jak w powieści, reżyser stawia na czystą akcję. Jak myślicie, coś z tego wyszło?

Scenariusz produkcji jest dość ciekawy, szybki i bardzo tajemniczy. Nie przestaje nas intrygować do samego końca, nawet jeśli w akcji są niewielkie przestoje. Co prawda nie ma w sobie żadnego powiewu świeżości gdyż przedstawia świat przyszłości i zdaje się być lekko przewidywalny to i tak wypada o wiele lepiej niż konkurencja. Reżyser bardzo solidnie i sukcesywnie buduje napięcie, abyśmy się nie nudzili i czekali na rozwój wydarzeń z zaciekawieniem. Bohaterowie filmu są dobrze nakreśleni i w większości pokrywają się ze swoimi książkowymi pierwowzorami, co jest bardzo zadowalające dla bibliomana powieści.

W roli głównej mamy Dylana O'Brien'a jako Thomasa, który bez problemu daje sobie radę z interpretacją swojej postaci. Will Poulter, Ki Hong Lee oraz Blake Cooper także zasługują na uwagę. Reszta chłopaków sprawuje się nieźle i tak naprawdę nie można im niczego zarzucić. Oprócz nich na ekranie widzimy jeszcze Kayę Scodelario odgrywającą rolę Teresy, która jest "prawie" jedyną kobietą w całym filmie. Prawie, ponieważ pod koniec pojawia się jeszcze ktoś inny...

Dobre efekty specjalne są już pewnego rodzaju koniecznością w filmach z "Krainy marzeń" (oczywiście w znacznej większości) tak więc i " Więzień labiryntu" nie rozczaruje nas swoimi audio wizualnymi animacjami komputerowymi. Tak zwani Buldożercy są bardzo realistyczne przestawieni, a ich wygląd przypomina potwory z koszmarów. Na plus zasługuje też kreacja mrocznego, tajemniczego i pełnego niespodzianek labiryntu, który naprawdę jest w stanie zrobić na nas wrażenie. Muzyka jakoś specjalnie się niewyróżniania jednak współgra z obrazem i dodatkowo buduje napięcie.

Film, jako adaptacja bazuje na większości wątków z powieści i jako całość przedstawia dosyć dobrze odwzorowaną wersję pierwowzoru, jednakże nie jest to ekranizacja przez co twórcy postanowili opuścić lub zmienić kilka wątków z dzieła Dashner'a. Niektóre osoby mogą być niezadowolone z takiego rozwoju wydarzeń. Ja jako czytelnik sagi byłem zadowolony z pobytu w kinie gdyż zobaczyłem wersję reżysera, która też okazała się ciekawa.

Podsumowując, "Więzień labiryntu" jest to dobre i solidne kino akcji, które powinno usatysfakcjonować nie tylko młodzież, ale także dorosłych. Nie wyróżnia się specjalnie oryginalną fabułą, może okazać się dość przewidywalny i nie pozostawia za sobą żadnego przesłania, jednak bardzo dobrze się go ogląda i na pewno nie można się na nim znudzić. Produkcja zasługuje na takie 7,4 jednak jako fan powieści daję od siebie osiem i już nie mogę się doczekać kontynuacji, która została już potwierdzona i zapowiedziana na 18 września 2015 roku. 20th Century Fox opublikowało także pierwszą grafikę dotyczącą kontynuacji, którą możecie znaleźć poniżej.


A wy już widzieliście "Więźnia labiryntu"? Jeśli tak to zachęcam do wypowiedzi gdyż sam jestem ciekaw co inni sądzą o tej produkcji. ;)


 
Film "Miasto 44" to opowieść o młodych Polakach, którym przyszło wchodzić w dorosłość w okrutnych realiach okupacji. Mimo to są pełni życia, namiętni, niecierpliwi. Żyją tak, jakby każdy dzień miał okazać się tym ostatnim. Nie wynika to jednak z nadmiernej brawury czy młodzieńczej lekkomyślności - taka postawa jest czymś naturalnym w otaczającej ich rzeczywistości, kiedy śmierć grozi na każdym kroku.

gatunek: Dramat, Wojenny
produkcja: Polska
reżyser: Jan Komasa
scenariusz: Jan Komasa
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Antoni Łazarkiewicz
zdjęcia: Marian Prokop
rok produkcji: 2014
budżet: 24,5 miliona zł
ocena: 4,9/10







 
Miasto 44 stracone


Któż by nie słyszał o jednej z największych premier roku w polskiej kinematografii czyli "Miasta 44"? Film, o którym mówiono już na długo przed premierą i, o którym na pewno jeszcze długo mówić się będzie. Gigantyczny budżet, osiem lat produkcji, trzy tysiące statystów, pięć tysięcy ton gruzu, dziesięć ekip, sześćdziesiąt trzy dni zdjęć... i tak dalej bla bla bla bla. Plotek co niemiara, a co z tego wszystkiego wyszło?

Na początek zacznijmy od fabuły filmu, która jest najgorszą rzeczą w tym filmie! Komasa pisząc scenariusz filmu chyba przeoczył pewien bardzo ważny dla fabuły element, mianowicie jej sens. Jak każda inna produkcja tak i ta potrzebowała solidnego wstępu, aby poznać większość bohaterów, jednak, to co jest w tym filmie to lekka przesada. Siedząc w tym kinie nieubłaganie czekamy aż coś się wreszcie na tym ekranie zacznie dziać. Kiedy w końcu wygląda na to, że  akcja ruszyła do przodu okazuje się, że jest tak płytka i nijaka, że aż trudno to sobie wyobrazić. Fabuła jest nudna, wolna i do tego w ogóle nas nieciekawi. Wydarzenia na ekranie mimo, że są makabryczne, jakoś nas w ogóle nie ruszają (mnie przynajmniej w ogóle nie poruszyły, ale nie wiem jak z wami?), gdyż nie czujemy więzi z bohaterami. Ich los jest dla nas całkiem obojętny. Jak dla mnie to tragedia stworzyć taką fabułę i do tego z bohaterami, na których nam w ogóle nie zależy. Albo to tylko moje spostrzeżenie...?

Zmienimy teraz trochę front i skomplementujemy produkcję, która pod względem technicznym jest perełką. Świetne kadry Warszawy i loty kamer, dodają życia obrazowi, który bez tego byłby na straconej pozycji. Rewelacyjne efekty specjalne napawają dumą, że być może odsuniemy w niepamięć włoską "Bitwę pod Wiedniem" w koprodukcji z Polską. Naprawdę wybuchy oraz kadry starej stolicy robią wrażenie. Do tego mamy bardzo dobrą muzykę Antoniego Łazarkiewicza, która odgrywa wielką rolę w tego typu produkcjach. Ogromna pochwała należy się jeszcze scenografom i charakteryzatorom, którzy swoją działkę wykonali wzorowo.

Przechodząc do postaci, należy na wstępie powiedzieć, że mamy tutaj w większości, nieznanych, młodych aktorów, których jest to pierwszy występ na dużym ekranie. Wiadomo, że jednym poszło gorzej, a innym lepiej. Dużym zawodem jest główny bohater Stefan, grany przez Józefa Pawłowskiego. Jest niczym zombie, który popatrzywszy w kamerę wygląda jakby chciał zabić widownię w kinie. Przez prawie cały film nie wyraża żadnych emocji. Snuje się tylko bezszelestnie prawie nic nie mówiąc. Można by uznać, że to szok po tym co zobaczył, jednak dlaczego od początku filmu taki jest? Dla mnie ten bohater był całkiem nijaki i gdy go widziałem to tylko chciałem aby już zniknął mi sprzed oczu. Natomiast świetnym aktorstwem może pochwalić się reszta aktorów na czele z Zofią Wichłacz – Alicja "Biedronka", która pokazała, że po prostu  potrafi grać. Kibicuje jej, aby dalej podążała tą ścieżką.

W rozmowach o tej produkcji często porusza się tematy zbędnych scen, które psują odbiór. Cóż, ciężko się z tym nie zgodzić. Mamy scenę pocałunku przy skręcających pociskach, scenę seksu przy dość nieodpowiednim podkładzie muzycznym, oraz parę scen slow-motion, które niestety nie wyszły. Ciężko jest nawet domyślić się dlaczego one w obrazie Komasy się pojawiły. Niektóre bym w ogóle usunął, a inne przerobił. Najbardziej jednak raziła mnie chyba scena w technice slow-motion na cmentarzu z muzyką Czesława Niemena – Dziwny jest ten świat. Te dwie rzeczy się tak wykluczają, że to po prostu nie mogło wyjść. Co ciekawe w "Sali samobójców" reżyser nie miał takiego problemu, a sceny w spowolnieniu wyszły jak trzeba.

Dochodzimy do wniosku, że zapowiedzi filmu po prostu przerosły produkcję i ta im nie podołała mimo, że zapowiadała się rewelacyjnie. Niestety, ale nijaka, nudna fabuła i beznadziejna główna postać to zbyt dużo by pozytywnie ocenić obraz Komasy. Do tego nie interesuje, ani nie chwyta za gardło przy wręcz makabrycznych scenach poćwiartowanych ludzi. Uważam, że reżyser zbyt samowolnie potraktował swoje stanowisko przedstawiając własną "nieutemperowaną" wizję powstania i że nie było przy nim nikogo kto by tupnął nogą i powiedział: " Nie, to do wycięcia, a tamto do zmienienia!". Takim sposobem produkcję "Miasto 44" uważam za jedno wielkie rozczarowanie tego roku.


Drugi w historii polskiego kina film o siatkówce. Premiera poprzedzi rozgrywane w Polsce po raz pierwszy Mistrzostwa Świata w piłce siatkowej mężczyzn. Polski volleyland.  Współcześni gladiatorzy, wylewający na treningach hektolitry potu, przez kilka miesięcy w roku oddaleni od najbliższych. Po drugiej stronie sponsorzy, działacze, komentatorzy, cheerleaderki, duet Kułaga-Magiera, hale pełne wiernych kibiców polskiej drużyny; gotowych przejechać setki kilometrów za swoimi idolami. Wspólna radość po wygranych, smutek po porażkach. Każdy sezon to nowe cele, nowe perspektywy, kolejne mistrzostwa do zdobycia. Co przyniesie ten sezon?

gatunek: Dokumentalny, Sportowy
produkcja:Polska
reżyser: Michał Bielawski
scenariusz: Michał Bielawski
czas: 1 godz. 20 min.
muzyka: Krzysztof Aleksander Janczak
zdjęcia: Kamil Płocki, Tomasz Naumiuk, Mateusz Wichłacz, Filip Pakuła
rok produkcji: 2014
budżet: -
ocena: 8,0/10







 
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!

Nie od dzisiaj wiadomo, że siatkówka nie jest tak popularnym sportem w Polsce jak piłka nożna. Oczywiste jest też to, że siatką zaczyna się interesować więcej osób dopiero wtedy kiedy coś osiągną, a o "nodze" mówi, każdy chcąc, nie chcąc. Właśnie dlatego postanowiono stworzyć dokument przedstawiający życie polskich siatkarzy od kuchni tuż przed mistrzostwami świata w 2014.

Bohaterami filmu są członkowie polskiej drużyny siatkarskiej jak i trener grupy oraz wiele innych osób, które są w jakimś stopniu związane z drużyną.. Z całej zgrai to jednak trener, występuje przed kamerą najczęściej. Nie jest to jednak jakiś problem gdyż mówi mądre rzeczy i chce się go słuchać.

Informacje, które otrzymujemy z wypowiedzi osób, jakiś migawek, czy chociażby materiałów archiwalnych są ciekawe i bardzo wciągające. Dostarczają nam wielu informacji o członkach drużyny, ale także o innych rzeczach, które są nieodzowne jeśli chce się tworzyć drużynę. Osoba całkiem nieobyta w temacie "siatki" dzięki temu filmowi uzyska naprawdę wiele cennych informacji, aby mogła się wypowiadać na jej temat.

Ciągle zmieniające się kadry z treningów i z meczów, ale także z hotelu, samolotu czy stołówki pokazują życie naszych siatkarzy, które trwa około 9 miesięcy, z dala od domu i rodziny.

Większość materiałów było kręconych zwykłą kamerą wysokiej rozdzielczości, jednak pojawiają się też w filmie ujęcia z kamer GoPro, które dodają produkcji dynamiczności oraz nowego spojrzenia na "siatkę". Wszystkie materiały są oczywiście rewelacyjnie zmontowane i idealnie się komponują z muzyką Krzysztofa Aleksandra Janczaka, która świetnie uzupełnia film Bielawskiego.

Produkcja bez ogródek pokazuje nam, że życie takiego sportowca nie jest takie łatwe i kolorowe jak by się mogło zdawać. Jednak wszyscy zdają sobie z tego sprawę i dzielnie przez nie brną wylewając hektolitry potu na treningach, bo jak sądzą tylko ciężką pracą da się coś osiągnąć. Talent jak wiadomo  też, jest ważny jednak w większości to dzięki treningom udaje nam się wypracować naszą formę. Film polecam, gdyż jest naprawdę wart zobaczenia.


Młody i ambitny muzyk Jon dołącza do ekscentrycznego zespołu, którego liderem jest tajemniczy Frank.

gatunek: Dramat, Komedia
produkcja: Irlandia, Wielka Brytania
reżyser: Leonard Abrahamson
scenariusz: Jon Ronson, Peter Straughan
czas: 1 godz. 35 min.
muzyka: Stephen Rennicks
zdjęcia: James Mather
rok produkcji: 2014
budżet: 1 milion £
ocena: 7,3/10













 
Cierpienia młodego artysty



Prosto z festiwalu Sundance gdzie "Frank" miał swoją premierę, film przybył do polski. Już od początku budził niemałe zainteresowanie. Jednak co tak naprawdę wyróżnia ten film? Oryginalność czy przesłanie?

Na początku filmu mamy przedstawionego Jona (Domhnall Gleeson), który usilnie próbuje skomponować tekst piosenki na podstawie środowiska i otaczających go ludzi. Niestety nie wychodzi mu to najlepiej, co świadczy o tym, że wcale nie jest tak łatwo wymyślić tekst piosenki. Jednakże nie w tym rzecz, ponieważ właśnie wtedy poznajemy głównego bohatera filmu, który tak naprawdę nakręca jego akcję. Ta zaś jest wartka i w bardzo szybkim tempie się rozkręca. Dosłownie przykuwa nasz wzrok. Niestety w pewnym momencie film "siada" i traci swoją wypracowaną z początku werwę. Już nie intryguje nas tak jak na początku.

Fabuła filmu jest ciekawa, intrygująca, a na dodatek nieskomplikowana. Nie wymaga jakiegoś specjalnego skupienia aby załapać kolejność wydarzeń. Natomiast nad treścią jaką film przekazuje trzeba się już trochę na główkować. Dlatego właśnie film jest zaliczany do kategorii tzw. filmów nad, którymi trzeba trochę pomyśleć. Mogę jedynie dodać tyle, że wcale nie trudno wpaść na właściwy trop, aby rozszyfrować jego sens.

W roli głównej mamy Domhnalla Gleeson'a, który świetnie sprawdza się w graniu muzyka cierpiącego na brak weny. Natomiast w roli tytułowej mamy Michala Fassbender'a, który właściwie przez cały film nosi wielką maskę lub głowę, dlatego nie jesteśmy w stanie powiedzieć czegokolwiek o jego grze aktorskiej na bazie mimiki twarzy. Możemy go jedynie pochwalić za bardzo dobry wokal. Oprócz tego mamy świetną Magie Gyllenhall i Scotta McNairy'ego.

Film ma swój unikalny klimat, który ciężko jest właściwie uzyskać jeśli opowiada się taką historię. Trudno powiedzieć, że to dramat lub komedia. Lepiej opisać tę produkcję jako czarną komedię ponieważ ma bardzo charakterystyczny styl jak dla niej. Strona muzyczna filmu wcale nie wypada tak źle, gdyż dostarcza nam wielu nowych kreatywnych sposobów poszukiwania muzyki jak i świetnych kawałków. Oprócz tego obraz Abrahamson'a jest wypełniony mnóstwem zabawnych scen jak i gagów, które z początku świadomie maskują właściwe przesłanie filmu. Tutaj pozwolę sobie troszkę zaspoilerować, gdyż mimo, że główny bohater uważa się za normalnego to tak naprawdę to on jest czynnikiem destrukcyjnym, który prowadzi do rozpadu grupy. Nie pasował do niej od początku wstąpienia, ponieważ w jego interesie leżało robienie muzyki dla innych, a reszcie na tworzeniu muzyki wyłącznie dla siebie.

Wszystko sprowadza się do wcale nie głupiej konkluzji, że "świry powinny trzymać się razem". Najlepszym na to potwierdzeniem jest końcówka filmu, która wpisuje się idealnie w tę mądrość życiową i w sumie jest jednym z lepszych momentów produkcji.


Zuchwały awanturnik Peter Quill kradnie tajemniczy artefakt stanowiący obiekt pożądania złego i potężnego Ronana, którego ambicje zagrażają całemu wszechświatowi.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: James Gunn
scenariusz: James Gunn, Nicole Perlman
czas: 2 godz. 2 min.
muzyka: Tyler Bater
zdjęcia: Ben Davis
rok produkcji: 2014
budżet: 170 milionów $
ocena: 7,6/10












 
Od teraz tworzymy ekipę


Już od kilku lat studio Marvel produkuje jedne z najbardziej kasowych filmów na podstawie swoich komiksów. Co ciekawe, wypracowało pewne schematy, aby każdy z nich nie schodził poniżej pewnego poziomu. Mimo to nikt nie był na tyle odważny, aby zabrać się za ekranizację "Strażników Galaktyki", do czasu... kiedy pojawił się James Gunn - jedyny śmiałek. Takim oto sposobem, już od początku produkcji filmu było o nim głośno, a im bliżej premiery tym atmosfera coraz bardziej wrzała niczym w Kotle bałkańskim. Nawet długo po premierze obraz Gunn'a nie schodzi z podium box-office'u. Marvel jest zadowolony, ale co z nami kinomanami?

Film zaczyna się jak odyseja. Jest coś w rodzaju prequel'a, który informuje nas dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Następnie akcja skacze wiele lat później. Fabuła jest prosta i przez większość czasu poświęca czas ekranowy jednemu wątkowi – skradzionemu przez Quill'a artefaktowi. Inne wątki stoją na poboczu czekając na swoje pięć minut. Niestety nie mają dużej szansy zaistnienia, gdyż reżyser poświęca według mnie za dużo czasu na "zabawę" z tajemniczą kulką kiedy wystarczyłoby ten wątek uszczuplić i stałby się dużo ciekawszy. No cóż, zdarza się. Mimo tego seans nam się nie dłuży.

Bohaterowie, których prędko polubimy stanowią niezaprzeczalny fenomen tego film. Po pierwsze świetnie dobrani, po drugie zagrani. Star Lord, Gamora, Rocket, Groot i Drax tworzą niesamowitą paczkę, którą się wyśmienicie ogląda. W roli Quill'a (Star Lord) mamy przezabawnego Chrisa Pratt'a, który tak jak inni Marvelowscy bohaterowie musiał zaprezentować swój kaloryfer tak bez konkretnej przyczyny. Akurat Pratt'owi się wcale nie dziwię. Też bym chciał się pochwalić takim kaloryferem szczególnie wtedy gdy wymagałoby to zrzucenia 30 kilo nadwagi (polecam pooglądać jego zdjęcia sprzed "Strażników..." i zobaczyć jakiego dokonał postępu). Mamy też Zoe Saland'ę tylko tym razem w kolorze zielonym, a nie niebieskim jak w Avatarze. Oraz oczywiście Bradleya Cooper'a jako Rocketa (szopa) i Vina Diesel'a czyli Groota podkładających głosy pod obie postaci.

Jeśli chodzi o czarne charaktery to mamy ich kilka, a mianowicie trzy. Niestety dwa z nich są tak nijakie, że aż ciężko w to uwierzyć. Pierwszy to Ronan od, którego w ogóle nie czuć, że pała złem albo demonicznością i ciężko go uznać za czarny charakter. Nie budzi respektu. Drugi natomiast to Thanos, którego jest w filmie jak na lekarstwo. Co ciekawe bardziej intrygującą postacią okazuje się Nebula grana przez Karen Gillan (Doctor Who). Mam nadzieję, że potencjał tej postaci zostanie wykorzystany w kolejnych częściach.

Oczywiście, jak na kino rozrywkowe mamy wiele scen akcji i świetne efekty specjalne. 3D jakoś specjalnie nie zachwyca, ale jest parę ciekawych scen z wykorzystaniem tej techniki. Jednym ze wspominanych standardów Marvela są śmieszne sceny i gagi, które mają za zadanie inteligentnie przemycać humor do takich produkcji. Jednak tutaj dzieje się coś odwrotnego. Ilość zabawnych scen w tym filmie przewyższa wszystkie inne wcześniej. Tutaj po prostu kipi od śmiechu. Oprócz tego jest zwariowany i zakręcony. Chyba nawet trochę odbiega od innych produkcji tego studia. Do tego jeszcze mamy świetnie dobrane utwory lat 70, które tworzą unikalny klimat. Co do dubbingu, mam kilka uwag, nawet jeśli byłem na filmie z napisami. Uważam, że Paweł Małaszyński nie jest dobrą osobą do podkładania głosu Peterowi. Nie pasuje do postaci tak jak dubbing ze zwiastuna, który wyjątkowo był dobry. Ocenę jednak pozostawiam tym co widzieli film z dubbingiem.

Tak czy siak obraz Gunn'a jakoś nie zrobił na mnie takiego wielkiego wrażenia. Nie świadczy to o tym, że film jest zły, bo to nie prawda. Gratuluję reżyserowi, że udało mu się stworzyć produkcję z sensem w której jest humanoidalne drzewo czy chociażby gadający szop. Niestety pomimo tego sukcesu "Strażnicy Galaktyki" jakoś nie wywarli na mnie większego wrażenia. Tutaj właśnie dochodzę do konkluzji, że niesprawiedliwie oceniłem "Kapitana Amerykę: Zimowego żołnierza", gdyż jest to jeden z najlepszych filmów Marvela dotychczas. Będę niestety zmuszony zmienić jego ocenę ponieważ po wielu przemyśleniach uznałem, że niesłusznie go oceniłem. K.A przewyższa dzieło Jamesa Gunn'a na polu konstrukcji fabuły oraz zarysowaniu licznych intryg. Wszystko jednak sprowadza się do tego, że najnowsza produkcja Marvela jest godna uwagi i jeśli tylko chcecie się rozerwać możecie ją wybrać bez najmniejszego zastanowienia.

Najzabawniejszy chłopiec świata zaprasza was na najśmieszniejsze wakacje w historii! Wraz z wesołą i kompletnie nieobliczalną paczką przyjaciół sprawi, że wszyscy dorośli zapamiętają ten urlop. Na zawsze!

gatunek: Familijny, Komedia
produkcja: Francja
reżyser: Laurent Tirard
scenariusz: Laurent Tirard, Grégoire Vigneron
czas: 1 godz. 37 min.
muzyka: Éric Neweux
zdjęcia: Denis Rouden
rok produkcji: 2014
budżet: nieznany
ocena: 7,5/10











 
Najlepsze, najgorsze wakacje


Od świetnej produkcji z 2009 roku pt: "Mikołajek" minęło sporo czasu i wielu już myślało, że była to jedyna ekranizacja przygód napisanych przez Goscinny'ego i narysowanych przez Sempé'a. Oto jednak w 2014 roku twórcy nas zaskoczyli prezentując kolejną odsłonę przygód. Niestety nie obyło się bez wielu dyskusji na jego temat.

Film przyjmuje na pozór bardzo przyjemną tematykę - mianowicie wakacje. Mamy koniec roku szkolnego i każdy gdzieś wyjeżdża. Tym razem Mikołaj jedzie nad morze, nie w góry. Takim oto sposobem cała akcja filmu ma miejsce w kurorcie morskim. Fabuła jest wartka i płynna. Na pewno nie będziemy się nudzić na półtoragodzinnym seansie, który jest wypełniony akcją. W końcu główną postacią jest Mikołajek!

Film właściwie jest dedykowany dzieciom lecz nie zdziwiłbym się gdyby wiele dzieci go nie zrozumiało. Produkcja opowiada nie tylko o psotach Mikołajka jednak poświęca też wiele swojego czasu relacji dorosłych jak i rozbudowuje ich wątki. Jest to zbyt skomplikowane dla małych dzieci więc tego nie zrozumieją. Dorośli, mam nadzieję, że tak.

Aktorzy to jeden z tematów poddawanych pod dyskusję przez głównego bohatera czyli Mikołajka, który został zmieniony. To już nie Maxime Gordat z błyskiem w oku gdzie widać było w nim prawdziwego Mikołajka. Teraz to Mathéo Boisselier gra pierwsze skrzypce. Nie robi tego wcale źle, nawet mu świetnie idzie tylko jeśli ktoś pisze iż obaj chłopcy prawie się nie różnią to powinien się wybrać do okulisty jak najszybciej. Natomiast Merad i Lemercier powracają w roli rodziców Mikołaja i robią to świetnie. Do obsady dochodzi jeszcze "Mamuś" czyli babcia Mikołaja ze strony mamy grana przez Dominique Lavanant - dość zrzędliwa przy okazji.

Mały bohater szybko się aklimatyzuje i poznaje masę kolegów, których jak wiadomo cechuje coś szczególnego. Mnie niestety rozśmieszył tylko Dżodżo z angielskim akcentem. Przy pierwszej części nie miałem takiego problemu gdyż każdy z bohaterów miał w sobie "coś". Tutaj koledzy Mikołaja są niezbyt wyraźnie nakreśleni i w sumie to nie jesteśmy nimi jakoś specjalnie zainteresowani. Ciekawiej wypadają relacje Mikołaj-Isabella-Ludeczka. Taki śmieszny trójkąt, który zasługuje na uwagę.

Jedyne co mnie jeszcze troszkę rozczarowało to humor, którego w filmie jest niewiele. Wydaje mi się, że oglądając wcześniejszą część lepiej się bawiłem.

Wszystko musi mieć koniec i początek także wakacje się skończyły i film też. Co ciekawe produkcja spodobała mi się nie z powodu tego iż mnie rozbawiła bo tak wcale nie było, tylko z racji iż pokazała ciekawe zależności i prawdę dotyczą świata dorosłych. Ponieważ każdy mężczyzna jak i wzorowy, kochający mąż i tak będzie się oglądał za innymi kobietami gdyż taką ma naturę. Oraz, że niewiele trzeba aby pewna osoba się otworzyła i uwierzyła, że jest warta więcej niż jej się wydaje. Pokazuje także momenty zauroczenia, które prowadzą do tego iż mając jedną (kobietę, dziewczynę) pragnie się mieć inną nie tracąc wcale tej pierwszej. Wszystko to nakłada się na bardzo wartościowy obraz, którego niestety nie wszystkie dzieci zrozumieją. A szkoda.