Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Vincent D'Onofrio. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Vincent D'Onofrio. Pokaż wszystkie posty
Paul Kersey jest chirurgiem, który co dzień ratuje ludzkie życie. Gdy nieznani sprawcy dokonują brutalnego napadu na jego rodzinę, po raz pierwszy sam musi zwrócić się o pomoc. Policja pozostaje jednak głucha na jego apele. Zdesperowany mężczyzna postanawia więc własnoręcznie wymierzyć sprawiedliwość. Gdy uwagę mediów przyciągają zabójstwa kolejnych gangsterów, wszyscy zadają sobie jedno pytanie: giną oni z ręki bohatera czy bandyty? Wiedziony pragnieniem zemsty Kersey dostrzega, że może pomóc także innym. Nie każdemu podoba się jednak to, że mężczyzna staje ponad prawem, policja zaś jest coraz bliżej odkrycia tożsamości mściciela.

gatunek: Sensacyjny
produkcja: USA
reżyseria: Eli Roth
scenariusz: Joe Carnahan
czas: 1 godz. 48 min.
muzyka: Ludwig Göransson
zdjęcia: Rogier Stoffers
rok produkcji: 2018
budżet: 30 milionów $
ocena: 6,9/10















Chciałeś, to masz!


Aby dojść do porozumienia, mamy do dyspozycji dwie różne ścieżki. Albo staramy się rozwiązać problem pokojowo lub sięgamy po bardziej drastyczne środki. Najgorzej, gdy ktoś wystawia naszą cierpliwość na próbę i pozwala nam gotować się w gniewie. A jak wszyscy wiemy, gniew musi mieć gdzieś swoje ujście. Dobrze wie o tym również bohater naszego filmu, który walczy nie tylko o sprawiedliwość, ale także o pewnego rodzaju satysfakcję. No a skoro ktoś sam się prosi o łomot, to czemu ma go nie dostać? W tym przypadku równanie jest zaskakująco proste. Jednakże czy to samo można powiedzieć o filmie?

Paul Kersey to szanowany chirurg, który ma szczęśliwą i kochającą rodzinę. Niestety pewnego dnia włamywacze podczas rabunku zabijają mu żonę i poważnie ranią córkę. Nasz bohater pogrąża się w smutku, jednakże liczy na to, że policja znajdzie sprawców. Niestety nie idzie im to najlepiej. Po pewnym czasie Paul postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Czu uda mu się coś zdziałać? Myślę, że fabuła "Życzenia śmierci" nikogo nie zaskoczy świeżością ani żadną nowatorszczyzną, ale być może będzie w stanie zaoferować nam coś innego. Ile razy już widzieliśmy, gdy głowie rodziny ktoś: a) zabił żonę, b) zabił córkę, c) porwał żonę, d) porwał córkę, e)zabił żonę i porwał córkę, f)zabił córkę i porwał żonę, g) zabił żonę i córkę, h) porwał żonę i córkę i tak dalej. W sumie do tego rysopisu pasowałby praktycznie każdy film z moim najulubieńszym aktorem Stevenem Segalem, którego jak tylko widzę, to mnie coś ściska wewnątrz. Tak czy siak, tym razem jest nieco inaczej. Nasz bohater to nie wyszkolony super tajny agent z milionem sekretnych tożsamości, ale chirurg, który nawet nie potrafi się bić, ani władać bronią. Nie jest bad-assem i nigdy nie zamierzał nim być. Włada nim wściekłość i niemoc, którą przekuwa na coś pożytecznego. A przynajmniej tak mu się wydaje. A więc łapie za broń, przywdziewa kaptur i zaczyna polować na morderców żony na ulicach Chicago. Brzmi absurdalnie, ale na ekranie wybada zaskakująco wiarygodnie. Jak można było przypuszczać, opowieść nie będzie przesadnie realistyczna, ale jak na film akcji całkiem dobrze mieści się w ramach gatunku oraz jego dopuszczalnych normach. Scenariusz całkiem nieźle jest w stanie wszystkie te niesamowitości i uproszczenia zamknąć w bardzo urzekającej i dosyć przekonującej formie akcyjniaka, którego zadanie jest proste: ma nas bawić. I dokładnie to robi. Ponadto stara się poruszyć kilka innych ciekawych kwestii, ale o tym potem. To, co tutaj wychodzi na pierwszy plan to nie drugie dno, główna postać ani nawet chęć zemsty, ale czysta rozrywka, jaka ma płynąć z seansu. Doprawdy nie oczekiwałem od produkcji niczego więcej, a więc wyszedłem całkiem zaskoczony, gdy otrzymałem coś: po 1. lepszego niż się spodziewałem, po 2. bardzo sprawnie nakręconego i po 3. posiadającego ambicje na więcej. Ale żeby nie było, fabuła obrazu wbrew pozorom jest bardzo prosta. Potrafi nas niemalże od samego początku zaintrygować, wciągnąć w wir zdarzeń i pozwolić opowieści po prostu płynąć. Całość koniec końców jest zaskakująco spójna i płynna, a twórcy konsekwentni w swojej narracji. Opowieść budują dosyć skrupulatnie i etapowo jak na gatunek, w którym się obracają. Oczywiście, że przemiana bohatera nie należy do najbardziej przekonujących, a jego zdolność samodzielnej nauki posługiwania się bronią budzi zachwyt to i tak dla mnie mieści się to w dopuszczalnych granicach. W końcu nie tego oczekiwałem po tym filmie. Racja, fajnie by było, gdyby film Eli Rotha to potrafił, ale bez tego przynajmniej nikogo nie oszukuje, ani nie próbuje naciągnąć na coś, czym nie jest. W swojej naturze jest zaskakująco prosty i w sumie oczekuje tego również od nas. Rodzina rodziną, ale dobra rozwałka zawsze bawi. Tak samo jest i w tym przypadku. Choć film nie posiada przesadnej brutalności ani zbyt wydumanych scen akcji, to jednak potrafi nas uwieść klasyczną strzelaniną. Ma to urok, któremu o dziwo nie sposób się oprzeć. Szczególnie gdy jest to świetnie nakręcone i zmontowane. Ale to nie wszystko. Produkcja o dziwo potrafi również w odpowiedni sposób wykorzystać napięcie zgromadzone na ekranie i całkiem nieźle zbudować wokół akcji wzrastającą dramaturgię. Dzięki temu seans potrafi zapewnić nam jakieś emocje, a nie okazać się tylko pustą nawalanką. Jednakże jak już wcześniej wspomniałem, film ma coś w rodzaju drugiego dna, które stara się przenieść całą fabułę na nieco inny poziom. Nie do końca się to udaje, ale cel był słuszny, pomysł dobry i realizacja też niezgorsza. Twórcy, kręcąc "Życzenie śmierci" postanowili odnieść się do aktualnych czasów, a w szczególności to Ameryki A.D., w której dostęp do broni jest powszechny. Jak mówi jedna z postaci to bułka z masłem. Kilka podpisów, ćwiczenia na strzelnicy i test bezpieczeństwa (którego nikt nie oblewa) i gotowe. Nic prostszego. A wszyscy przecież dobrze wiemy, ile krzywd wyrządziła broń palna w Stanach Zjednoczonych. Sam film, choć używa pistoletu jako głównego bohatera, stara się oprócz tego skłonić nas do refleksji, czy którekolwiek z tych zdarzeń miałoby miejsce, jeśli broń palna nie była tak powszechnie dostępna. Oprócz tego dochodzi również wiele ciekawych wstawek takich jak, chociażby radiowa debata na temat poczynań bohatera odnośnie do tego, czy wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę to słuszna i dobra decyzja. Ponadto twórcy pokazują nam, że na internecie można znaleźć dosłownie wszystko. Od instrukcji jak składać, czyścić i używać pistoletu po poradnik jak zniszczyć dysk, by nikt nie był w stanie odczytać jego danych. Całkiem fajnie to w filmie zagrało i rzeczywiście sprawia, że chwilkę nad tym zagadnieniem pomyślimy, ale na jakieś głębsze dewiacje nie ma szans. To samo tyczy się filmu. Jest fajnie, przyjemnie, wartko i w ogóle, ale to żadna rewolucja.

Aktorstwo to tylko dodatek do samej fabuły, która bawi, a więc aktorstwo również nie powinno wychodzić poza te ustalone granice. Takim oto sposobem trafiamy na naszych bohaterów lub też ściślej mówiąc bohatera, który sam biega po ekranie i wymierza sprawiedliwość. To dobry chirurg, kochający ojciec i spragniony sprawiedliwości samouk. Bruce Willis, choć nie doświadcza w tym filmie aktorskiego przełomu to i tak widać, że wkłada wiele pracy w swojego bohatera. Choć nie zawsze mu się to udaje, to jednak efekt końcowy jest całkiem zadowalający. Daleko za nim mamy świetnego Vincenta D'Onofrio na drugim planie, a także: Elisabeth Shue, Camilę Morrone, Deana Norrisa i Kimberly Elise.

Z całego filmu najlepiej wypada chyba strona techniczna, która stoi na zaskakująco wysokim poziomie. Przede wszystkim są to dobre zdjęcia, ciekawa muzyka oraz dynamiczny montaż. Ponadto film charakteryzuje się swoistym klimatem, który zaskakująco dobrze łączy ze sobą mroczną atmosferę i odrobinę krwawej jatki ze szczyptą humoru.

Przyznam szczerze, że od "Życzenia śmierci" nie oczekiwałem dosłownie niczego. Być może właśnie dlatego film nie tyle, co mnie zaskoczył, a raczej miło zabawił. Pozwolił mi spędzić przyjemnie czas i zadowolić się czystą rozrywkę bez zobowiązań. Aktorstwo jest ok, fabuła również, a wykończenie najlepsze. Dziwne proporcje no ale czasami tak bywa. Sam seans okazuje się niezwykle przystępny w swojej formie i potrafi nam się sprzedać w dosyć atrakcyjny sposób. Jest wartko, ciekawie i zgrabnie nakręcone. Szału nie ma, ale jak na film do obejrzenia w niedzielę wieczorem rewelacja.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Matt Murdock będąc dzieckiem w skutek tragicznego wypadku traci wzrok. Brak wzroku u Matta powoduje wyostrzenie wszystkich innych zmysłów. Jako dorosły człowiek jest prawnikiem, który wraz z przyjacielem prowadzi kancelarię. Dla większości jest nieporadnym niewidomym, który nie jest w stanie przejść przez ulicę. Tymczasem dzięki opanowaniu sztuk wali i wyczulonym zmysłom Matt pod osłoną nocy zwalcza przestępczość i staje się obrońcą Nowego Jorku z przydomkiem "Diabła z Hell's Kitchen" by ostatecznie stać się Dardevilem.

oryginalny tytuł: Daredevil
twórca: Drew Goddard
na podstawie: komiksów Marvela
gatunek: Akcja, Dramat
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 13
sezonów: 1
muzyka: John Paesano
zdjęcia: Matthew J. Lloyd
produkcja: Netflix
ocena: 8,0/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)







Diabeł stróż


Ostatnimi czasy w telewizji panuje moda na seriale o superbohaterach. Są to produkcje, które według wytwórni filmowych nie nadają się na duży ekran dlatego prawa do nich zostają sprzedane stacjom telewizyjnym. Na pierwszy ogień poszedł "Arrow" od DC Comics, który bardzo szybko zyskał uznanie widzów. Prawdę powiedziawszy to właśnie "Arrow" od CW, zapoczątkował manie na superbohaterów w telewizji. Później pojawili się "Agenci T.A.R.C.Z.Y.", "The Flash", "Constantine", "Gotham" i w końcu "Daredevil" od Netflixa. Przed produkcją o "Diable z Hell's Kitchen" miałem styczność z większością wymienionych seriali, ale prawda jest taka, że żaden z nich nie może się z nim równać.

Bohaterem serialu jest Matt Murdock – niewidomy prawnik, który wieczorami przywdziewa czarny  kostium i pod osłoną nocy stara się utrzymać porządek w mieście. Muszę przyznać, że gdyby nie pochlebne recenzje z pewnością nie sięgnąłbym po ten serial. Z początku wydawało mi się, że pomysł na produkcję telewizyjną opowiadającą o niewidomym "stróżu pokoju" będzie wielkim niewypałem. Jak widać nie mogłem się bardziej mylić. Fabuła "Daredevil'a" jest całkiem ciekawa, wciągająca oraz niezwykle tajemnicza. Twórca serii – Drew Goddart w bardzo intrygujący sposób przedstawia nam postać Matta Murdock'a/Daredevila, który jednocześnie będąc prawnikiem jest także samozwańczym mścicielem. Ukazuje nam jak główny bohater godzi obydwa zajęcia oraz bardzo szczegółowo nakreśla jego osobowość. Choć produkcja Netflixa nie jest typową opowieścią o początkach bohatera, to jednak o przeszłości Murdock'a możemy się dowiedzieć ze świetnie wplecionych w akcję serialu retrospekcji. Jednakże większy nacisk twórcy kładą na główny wątek. Ten zaś jest bardzo nierówny. Owszem prezentuje ciekawe zdarzenia i jest przede wszystkim rewelacyjnie skonstruowany, ale niestety bram mu werwy i płynności. Choć wydarzenia ekranowe ukazują nam nieprzerwaną linię fabularną, to jednak nie sposób jest nie wychwycić przerw w tonie prowadzenia akcji. Często zdarza się, że po pełnym werwy odcinku następuje przysłowiowe "spuszczenie powietrza" i całość traci na płynności. Efektem tego jest umiarkowana akcja serialu, a co za tym idzie przestoje w całej opowieści. W dużej mierze przyczyniają się do tego odcinki w pełni poświęcone np. Wilsonie Fisk'u czy też przyjaźni Matta i Foggy'iego wystawionej na próbę. Owszem, są one ciekawe oraz pełne informacji dzięki którym dowiemy się znacznie więcej o niektórych postaciach, ale znacznie spowalniają dynamikę serii. Z czarnym charakter też nie jest kolorowo, gdyż każe on na siebie dosyć długo czekać. Pojawia się bodajże dopiero pod koniec trzeciego odcinka i to tylko na kilka sekund. Dopiero w epizodzie czwartym ukazuje nam się w pełnej krasie i przedstawia swoje motywy działania. Dzięki świetnemu scenariuszowi twórcy stworzyli misterną intrygę, która będąc szczegółowo zaplanowana budzi respekt. Do tego dochodzi jeszcze wiele zaskakujących zwrotów akcji oraz świetnie opowiedziane wątki poboczne. Niestety nawet to nie wystarcza, aby zachłysnąć się produkcją.

Elementem kluczowym dla serii, a zarazem podnoszącym jego ocenę są rewelacyjnie napisane oraz sportretowane postacie. Nie da się ukryć, że bohaterowie "Daredevila" to niezwykle prawdziwe i silne na duchu sylwetki. Każda z nich zmaga się ze swoimi demonami jednocześnie walcząc o przetrwanie. Każda z nich wyznaje odmienne wartości oraz inaczej postrzega pojęcie dobra i zła. Bardzo szybko okazuje się, że nic nie jest czarno-białe, a na dobru miasta zależy także czarnemu charakterowi. Teraz tylko pozostaje kwestia tego jakimi ścieżkami Fisk i Murdock dożą do zaprowadzenia pokoju. A gra o wpływy przybiera czasem bardzo nieczystą rozgrywkę, którą ostatecznie przetrwa tylko jedna ze stron. Oprócz tego każda z serialowych postaci posiada odrębną i równie intrygującą oraz godną uwagi historię. Na pierwszym planie mamy Chariego Cox'a jako Matta Murdock'a/Daredevila, który rewelacyjnie wciela się w swoją postać. Dodatkowo jego bohater jest rozdarty wewnętrznie pomiędzy tym co słuszne, a tym co konieczne. Jest to także bardzo religijna sylwetka, którą nie często można dziś spotykać. Głównym przeciwnikiem Daredevila jest Wilson Fisk, w którego wciela się fenomenalny Vincent D'Onofrio. Jego postać jest równie złożona jak główny bohater. To przestępca z burzliwą przeszłością, który dopuścił się zbrodni, która ostaecznie go zdefiniowała. Obok Cox'a i D'Onfrio na ekranie pojawiają się również: Elden Henson jako Franklin "Foggy" Nelson – najlepszy przyjaciel Matta, Deborah Ann Woll jako Karen Page – dziewczyna ocalona przez "Diabła z Hell's Kitchen", Vondie Curtis-Hall jako Ben Urich – dziennikarz śledczy, który wpada na trop przekrętu związanego z Union Allied, Toby Leonard Moore jako James Wesley – prawa ręka Fiska, oraz Rosario Dawson jako Claire Temple – miłość głównego bohatera i Ayelet Zurer jako Vanessa Marianna – miłość szwarc charakteru. Co do całej obsady zero zastrzeżeń. Każdy zaprezentował się na rewelacyjnym poziomie.

W serialu Netflika mamy również do czynienia z nieziemskim, bardzo mrocznym oraz gęstym klimatem, który świetnie wpisuje się w tematykę serii. Już intro mówi nam jak tajemnicza i niespokojna atmosfera panuje w produkcji. Oprócz tego mamy wiele napięcia, ciekawej gry cieni oraz mnóstwa rewelacyjnie stworzonych pojedynków na pięści. Jest dużo krwi, a całość jest dosyć brutalna co świadczy o tym, że seria chce być traktowana na poważnie. Warto również zwrócić uwagę na wspaniałą muzykę Johna Paesano oraz bardzo dobre zdjęcia Matthew J. Lloyd'a.

Podsumowując plusy i minusy serii okaże się, że pomimo kilku istotnych ubytków fabularnych "Daredevil" i tak wychodzi na prostą. Posiada przede wszystkim rewelacyjnie nakreślone oraz zagrane postacie, świetną muzykę, zdjęcia oraz klimat. Dodatkowo wypełniony jest napięciem, masą zaskakujących zwrotów akcji oraz dobrymi efektami specjalnymi. Na plus warto również zaliczyć zakończenie. Choć po opiniach spodziewałem się czegoś znacznie lepszego to ostatecznie nie czuję się zawiedziony. Netflix zaprezentował konkretną i oryginalną produkcję, która zasługuje na uznanie oraz bycie traktowaną na poważnie. To bynajmniej nie jest "Arrow" ani "Agenci T.A.R.C.Z.Y."


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.