Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Samuel L. Jackson. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Samuel L. Jackson. Pokaż wszystkie posty
Film śledzi losy zespołu badaczy, którzy zapuszczają się w głąb niezbadanej wyspy położonej na Pacyfiku — tak samo pięknej, jak i zdradliwej — nie wiedząc, że wchodzą na teren należący do mitycznego King Konga.

gatunek: Dramat
produkcja: Wielka Brytania, Francja
reżyser: 
Jordan Vogt-Roberts
scenariusz: Max Borenstein, Dan Gilroy, Derek Connolly
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: Henry Jackman
zdjęcia: Larry Fong
rok produkcji: 2017
budżet: 185 milionów $
ocena: 5,9/10













Wielkie nico


Ludzi zawsze pociąga nieznane. Taką mamy naturę i nic już tego nie zmieni. To właśnie ten pociąg prowadzi nas na nieznane wody, lądy czy na orbitę ziemską, a nawet na księżyc. Jednakże jak powszechnie wiadomo to za mało. Ciągle chcemy wiedzieć więcej, lepiej widzieć, docierać coraz dalej oraz stawać się jeszcze lepsi niż możemy być. Co nas do tego zmusza? Ciekawość, chciwość, przypadek, a może wiara? Tak mocna i głęboka wiara w coś tak nieprawdopodobnego, że aż musi być prawdą. Bądźcie jednak ostrożni moi drodzy. Na Wyspie Czaszki wszystko jest możliwe, a marzenia stają się prawdą.

Nigdy nie zapomnę jak pierwszy raz obejrzałem "King Konga" z 2005 roku w reżyserii Petera Jacksona. To dopiero było coś. Te efekty, ta historia. Coś niesamowitego. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że tak prędko doczekamy się kolejnej wersji tej powszechnie znanej historii. Jednakże czego się nie robi dla pieniędzy nieprawdaż? Tak czy siak powstanie "Konga: Wyspy czaszki" to nie tylko skok na kasę. To również (w wierze twórców) odświeżenie klasyka do całkiem nowej wersji. Jednakże czy udało się? No właśnie nie do końca. Jednakże żeby zrozumieć ideę przyświecającą temu rebootowi należy wnikliwie prześwietlić działania studia Warner Bros. które po całkiem sporym sukcesie "Godzilli" wpadło na ciekawy pomysł. Mianowicie włodarze wytwórni postanowili stworzyć MonsterVerse, w którym przedstawią nam filmy o potworach zamieszkujących ziemię. Takim oto sposobem "Kong: Wyspa czaszki" trafia na ekrany kin jako drugi film z całej serii o gigantycznych potworach. Akcja filmu skupia się wokół naukowców z Monarch, którzy wpadają na trop tajemniczej wyspy na oceanie spokojnym. Do tej pory ten ukryty i niezbadany kawałek lądu pozostawał z dala od ciekawski oczu. Teraz jednak dzięki ekspedycji światło dzienne ujrzą fakty na temat tego tajemniczego miejsca. Jednakże oprócz przygody na naszych bohaterów czeka seria niebezpieczeństw, albowiem wyspa na którą trafili nie jest taka jak się spodziewali. Początek produkcji to bardzo dobrze wykalkulowany wstęp, który robi to co do niego należy. Ma za zadanie zaciekawić nas fabułą filmu. Trzeba przyznać, że wychodzi mu to wyśmienicie. Już od pierwszych scen potrafi nas wciągnąć w wir akcji i z utęsknieniem czekać na pierwsze spotkanie z tytułowym monstrum. Co ciekawe twarz Konga poznajemy już w pierwszych kilku minutach jednakże na potwora w całej okazałości będziemy musieli jeszcze poczekać. Twórcy bardzo zgrabnie radzą sobie również z przedstawieniem nam wszystkich głównych postaci. Potrafią w rewelacyjny sposób zbudować napięcie oraz odpowiednią dramaturgię, dzięki której film sprawia wrażenie niesamowicie pochłaniającego. Wiemy, że na tajemniczej Wyspie czaszki czeka na nas nie jedna tajemnica do rozwiązania, a twórcy tylko to wykorzystują i skutecznie podgrzewają napięcie. Jest wartko, ciekawie i naprawdę wciągająco. Zresztą ten model wstępu jest perfekcyjnie zerżnięty z "Godzilli" Garetha Edwardsa. Wizerunek Konga to przez długi czas była pilnie strzeżona tajemnica tak jak wygląd Gdzilli. Z tą różnicą, że fani Godzilli zobaczyli potwora w pełnej krasie dopiero na seansie filmowym. Konga można było już oglądać na jednym ze zwiastunów. Porównajcie plakaty obydwu filmów. Podobieństwo jest wręcz porażające. To samo tyczy się głównego motywu przewodniego jak i czołówki, która wygląda niczym jak z obrazu Edwardsa. Podejrzewam, że jest to pewnego rodzaju sposób na przyporządkowanie danych produkcji do konkretnego uniwersum. W takim przypadku warto również zwrócić uwagę na tajną organizację Monarch, która będzie solidnym spoiwem każdego filmu z serii. Wracając jednak do omawianego obrazu należy wspomnieć, że jest on przede wszystkim nastawiony wyłącznie na akcję. I niestety w tym tkwi największy problem filmu. Zaraz po zapoznaniu się z Kongiem historia momentalnie traci nasze zainteresowanie i staje się dużo mniej intrygująca niż jej początek. Opowieść zdecydowanie zwalnia tempa i nie potrafi już wrócić na dawne tory. Raz potrafi być intrygująca, a zaś kiedy indziej niesamowicie nudna. Co ciekawe najsłabiej prezentuje się właśnie większość scen akcji. Wiem, że brzmi to niedorzecznie, ale taka jest prawda. Ujęciom tym brak emocji oraz odpowiedniego napięcia przez co są one rozegrane na bardzo chłodnej nucie. Są po prostu ok, ale to zdecydowanie za mało jak na film tego kalibru. Znacznie lepiej prezentują się potyczki z tamtejszą florą i fauną jak i samo spotkanie z miejscową ludnością. Reszta to niestety ciężki orzech do zgryzienia. Najsłabszym elementem obrazu jest jego fabuła, która potrafi nas mocno rozczarować. Jest nijaka, mało intrygująca i zdecydowanie zbyt szablonowa. Prawdę mówiąc w "Kongu: Wyspie czaszki" nie znajdziecie niczego odkrywczego. Wiem, że zaraz ktoś powie, że przecież w tym obrazie nie o to chodzi i choć z bólem, to jednak przyznam mu rację. Niestety gdy w produkcji nastawionej na akcję brakuje tego jednego najważniejszego składnika, każdy widz szuka czegokolwiek by się uczepić. Tonący brzytwy się chwyta. Niestety w tym przypadku widz tonie. Fabuła filmu jest zbyt prosta, zbyt nijaka oraz zbyt przewidywalna żeby chociaż przynajmniej zrelaksować się podczas seansu. Brakuje jej lekkości i płynności które zapewniły by nam bezproblemowy odbiór obrazu. Przeszkadzają również liczne klisze, które wiele rzeczy sprowadzają do banału. Aczkolwiek muszę przyznać, że w kilku przypadkach twórcy wykazali się niemałą pomysłowością. Na przykład w senie walki z błyskającym flashem aparatu czy w scenie gdy jeden z bohaterów zamierza się poświęcić dla innych. Niestety to są jedynie wyjątki. Całkiem podobnie mają się wątki poboczne, które aż zalatują kiczem. Jest pan śmieszek, jest pan poważny i jest ten ze spiętymi pośladami, który już na sam widok Konga dostaje piany i jego jedynym marzeniem jest zgładzić wielką małpę. Litości. Już na samą myśl brzmi to okropnie, a jest to nic w porównaniu do tego jak tandetnie wygląda to na ekranie.

Jeśli chodzi o postaci pojawiające się w tej opowieści to niestety problem jest ten sam. Bohaterowie obrazu to tylko z pozoru ciekawe sylwetki. Tak naprawdę tyczy się ich ten sam problem co fabuły produkcji. Postacie są jednowymiarowe, nieciekawe i ledwie zarysowane. Nie potrafią w żaden sposób nas ująć ani sprawić, że będziemy za nimi tęsknić. Jest nam obojętne co się im przydarzy i czy w ogóle przeżyją. Jednakże to jeszcze nic w porównaniu do bohatera granego przez Samuela L. Jacksona. To się powinno wręcz nazywać karykaturą postaci. Zero rozumu (o zdrowym rozsądku nie mówiąc), jakichkolwiek sensownych motywów postępowania, wydumane ego oraz przerastająca sylwetkę pycha. Innymi słowy dramat. Reszta też nie prezentuje się jakoś rewelacyjnie, ale przynajmniej nie eksponują sobą porażenia mózgowego. Aktorstwo jest poprawne, ale bez żadnych fajerwerków. W obsadzie znaleźli się Tom Hiddlestone, Brie Larson, Samuel L. Jackson, John Goodman, Corey Hawkins, Toby Kebbell, Jason Mitchell, Tian Jing oraz najlepszy z całej obsady John C. Reilly.

Od strony technicznej produkcja prezentuje się bardzo dobrze. Główna zasługa w tym świetnych zdjęć, ciekawej muzyki, rewelacyjnie dopasowanych utworów muzycznych, a także świetnych efektów specjalnych. Niestety nie są to efekty, które wywołają w nas niepowstrzymany zachwyt. Wszystko jest w porządku, ale bez większych rewelacji. Oglądając seans w IMAXie z pewnością doznania będą silniejsze, ale szału nie ma (byłem, widziałem, wiem). Warto również zwrócić uwagę na świetne scenografie oraz charakteryzację. Niestety nie do końca kupuję klimat całej opowieści, który jest trochę niemrawy.

"Kong: Wyspa czaszki" to kolejny film o King Kongu w historii kinematografii. Tym razem jednak postanowiono nieco inaczej ukazać nam historię wielkiej małpy. Miało być świeżo i inaczej. Koniec końców twórcom nawet udało się osiągnąć efekt o jaki zabiegali, ale koszem całej reszty. Fabuła jest nudna, przewidywalna i prosta jak drut. Jedni bohaterowie poprawni, ale bez charyzmy, a drudzy są zaś za bardzo przerysowani. Aktorstwo dobre, ale bez rewelacji. Natomiast sceny akcji bez napięcia i emocji to jedna wielka porażka. Po tej premierze można było oczekiwać wiele. Ale na pewno nie tego, że będzie to wielka klapa.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Wywołująca dreszcz emocji i grozy opowieść o domu sierot na tajemniczej wyspie, zamieszkiwanej niegdyś przez równie tajemnicze dzieci. Szesnastoletni Jakub, którego dziadek był jednym z nich, przyjeżdża na wyspę, żeby za wszelką cenę odkryć przeszłość dziwnego, zniszczonego domu i jego małych mieszkańców.
   
gatunek: Fantasy, Przygodowy
produkcja: USA, Belgia, Wielka Brytania
reżyser: Tim Burton
scenariusz: Jane Goldman
czas: 2 godz. 7 min.
muzyka: Michael Higham, Matthew Margeson
zdjęcia: Bruno Delbonnel
rok produkcji: 2016
budżet: 110 milionów $
ocena: 8,2/10










 
Osobliwym być

Młodzież to jedna z największych grup docelowych na świecie. Wielu twórców jak i producentów kieruje swoje dzieła właśnie do młodych odbiorców, aby zaintrygować ich światem oraz wprowadzić do dorosłości. Wyróżnia się literaturę młodzieżową, filmy młodzieżowe, ale również gry przeznaczone specjalnie dla młodych. Jednakże bardzo szybko można pojąć, że tak naprawdę nie ma granic określających dane dzieła. Wiele z nich wykracza poza ustalone ramy i jest czymś więcej niż tworem przyporządkowanym do jednej kategorii. Tak właśnie jest z Timem Burtonem, któremu nie po raz pierwszy udaje się w fenomenalny sposób nagiąć przyjęte zasady. Widzieliśmy już to w niesamowitym "Charliem i fabryce czekolady" czy "Alicji w Krainie Czarów", gdzie ewidentnie łamano rozmaite konwencje dzięki czemu jego obrazy okazały się tak samo dobre dla dzieci (no może tych trochę większych) jak i dorosłych. Najnowszy projekt reżysera już z samego początku wydawał się idealnie pasować do jego mrocznego emploi. Jednakże czy twórca nadal jest w formie?

"Osobliwy dom Pani Peregrine" to powieść z 2011 roku napisana przez Ransoma Riggisa, który ukazał w niej niezwykle mroczny, tajemniczy, ale zarazem magiczny świat osobliwych dzieci. Bardzo szybko okazało się, że książka to międzynarodowy sukces, który dosłownie porwał czytelników (tych dużych i małych). Nie trzeba było długo czekać, aż któraś z wytwórni wykupi prawa do ekranizacji i rozpocznie produkcję. Tak to już jest z międzynarodowymi bestsellerami. Bohaterem powieści jak i filmu jest Jake, który postanawia odwiedzić stary sierociniec, w którym jego dziadek mieszkał za młodu. Dom ten prowadzony był przez tajemniczą panią Peregrine, która opiekował się dziećmi z niezwykłymi mocami. Zwano je osobliwymi. Podążając za wskazówkami Jake trafia na wyspę, o której słyszał z historyjek dziadka. Jednakże ku jego zdziwieniu opowieści okazują się prawdziwe... Takim oto sposobem wkraczamy w niezwykle intrygujący, pełen magii, niebezpieczeństwa oraz uroku świat, któremu ciężko się oprzeć. Wprawiony w boju Tim Burton dobrze wie jak ugryźć tę historię i opowiedzieć nam ją w odpowiedni sposób. Reżyser znany jest z mrocznego i nieco dziwnego klimatu swoich produkcji, które stały się wyznacznikiem jego twórczości. Jednakże tym razem sama książka jest już na swój sposób tajemnicza, inna i niezwykle ekscytująca. Co więc może zrobić z nią znany z odważnych i niecodziennych filmów reżyser? Ukazać nam całkiem nową wersję papierowego pierwowzoru! W istocie Tim Burton okazał się świetnym wyborem do zekranizowania niezwykle osobliwej książki. Jego mrok, niecodzienne pomysły oraz egzotyczne podejście do produkcji jest nietypowe, a zarazem bardzo pożądane. Reżyser bierze książkę jako bazę, a następnie przerabia ją na coś całkiem nowego i szalonego. Zwiastuny to jedynie niewielki jej przedsmak, które tak naprawdę niczego konkretnego nam nie pokazują. Natomiast całość okazuje się świetną przygodą.  Kluczowy okazuje się wstęp do historii, który w zaskakujący sposób potrafi nas zaintrygować oraz sprawić, że z zaciekawieniem będziemy śledzić poszukiwania osobliwego domu przez Jakea. Całość okraszona świetnie wpasowanymi retrospekcjami w iście nieziemski sposób wprowadza nas do głównego wątku produkcji. Fabuła obrazu jest niezwykle intrygująca oraz bardzo wciągająca dzięki czemu z wielkim entuzjazmem śledzimy losy naszego bohatera oraz jego nowych przyjaciół. Wchodząc do świata osobliwych czujemy się jakbyśmy przenieśli się do innego świata pełnego magii, niespodzianek oraz niesamowitego uroku, który zachwyca nas na każdym kroku. Do tego stopnia, że chcielibyśmy trwać w nim wiecznie. Jednakże twórcy jasno dają nam do zrozumienia, że nic nie jest takie kolorowe jak by nam się mogło wydawać. Również pełen niespodzianek świat osobliwych ma swoje mroczne i niebezpieczne strony, które nie pozwalają żyć innym w całkowitym spokoju. Reżyser pokazuje, że gdziekolwiek będziemy i kimkolwiek będziemy zawsze czekać na nas będą niebezpieczeństwa jak i ludzie gotowi nas skrzywdzić. Nic nie jest idealne, a więc czemu kraina osobliwych miałaby taka być? Burton w rewelacyjny sposób oprócz uroków domu pani Peregrine pokazuje nam również minusy mieszkania w nim i bycia osobliwym. Choć wydawać by się mogło, że to niemożliwe, to jednak nie można mieć wszystkiego. Jake bardzo pragnie zostać w świecie osobliwych tak długo jak może, natomiast niektórzy rezydenci sierocińca marzą o tym by wieść całkiem normalne i spokojne życie. Tymi zabiegami twórcy pokazują nam, że nie wszystko co wydaje się wspaniałe w istocie takie jest oraz, że bycie niezwykłym nie zawsze przysparza tyle radości ile moglibyśmy się spodziewać. Oczywiście jest jeszcze główny wątek produkcji skoncentrowany na Głucholcach pragnących dzieci pani Peregrine. Cała historia koncentrująca się wokół niego jest pełna wartkiej akcji, niespodziewanych zwrotów akcji oraz całej masy szalonych wydarzeń, które okazują się świetną rozrywką. Fabuła natomiast jest niezwykle urzekająca, pełna ciekawych i wciągających wydarzeń, które pozwalają nam się rozmarzyć i zapragnąć wejść do jednej z pętli czasowych, aby poznać osobliwe dzieci. Całość okraszona jest niesamowitymi zwrotami akcji oraz wartką akcją, która nie pozwala nam się nudzić. Innymi słowy dobra robota.

Pod względem aktorskim produkcja prezentuje się bardzo dobrze. Mamy bardzo ciekawie zarysowane postaci, które momentalnie urzekają nas swoim urokiem osobistym oraz charyzmą. Szczególnie osobliwe dzieci, których po prostu nie da się nie lubić. Każdy z nich prezentuje odmienną osobowość, która na swój sposób jest ujmująca. Na pierwszym planie mamy rewelacyjną Evę Green jaką panią Peregrine. Aktorka idealnie sprawdziła się w tej roli ukazując nam całkiem nowe oblicze aktorskie. Jej postać jest pełna witalności, werwy, krzepy oraz odpowiedniej dawki humoru jak i tajemnicy. Niekiedy czasem ukazuje nam swoje bardziej szalone oblicze, które jeszcze bardziej nas absorbuje.  Zaraz za nią mamy Asę Butterfly'a w roli Jakea. Aktor wypada całkiem dobrze na ekranie, aczkolwiek niekiedy brak mu charyzmy czy zdecydowania. Czasami mamy wrażenie, że jest nieco ospały, albo zacofany. Na szczęście potrafi również wykrztusić z siebie więcej niż jadą emocję dzięki czemu nie wypada tak źle. Nie należy zapominać o naszych przeuroczych dzieciach, które również świetnie wypadły na ekranie. Wśród nich są: Ella Purnell jako Emma, Finlay MacMillan jako Enoch, Lauren McCrostie jako Olive, Hayden Keeler-Stone jako Horacy, Georgia Pemberton jako Fiona, Milo Parker jako Hugh, Raffiella Chapman jako Clare i Pixie Davies jako Bronwyn. W roli głównego antagonisty mamy świetnego Samuela L. Jacksona. W obsadzie znaleźli się również: Chris O'Dowd, Judi Dench, Terence Stamp, Rupert Everret i Allison Janney.

Od strony technicznej obraz również prezentuje się rewelacyjnie. Mamy bardzo dobre zdjęcia, świetne efekty specjalne oraz klimatyczną muzykę, która uwaga nie jest Dannyego Elfmana, ale strasznie przypomina jego muzykę z "Charliego i fabryki czekolady". Nie wiem jak do tego doszło, ale chyba nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Oprócz tego warte uwagi są świetne kostiumy oraz charakteryzacja (osoba odpowiedzialna za włosy Evy Green zdecydowanie powinna dostać jakąś nagrodę). Oprócz tego bardzo ważny jest klimat pełen napięcia, mroku, tajemnicy i grozy, ale również magii, uroku oraz szczęścia. Niestety to film Burtona, a więc niech nie skusi was familijny zwiastun. Ten film taki nie jest. Ma w sobie również wiele drastycznych scen typowych dla reżysera, które raczej wchodzą w konwencję horroru niż filmu familijnego. Nie dajcie się zwieść i nie zabierajcie na niego małych dzieci bo nie dadzą wam spać z powodu potworów. Co ciekawe produkcja pomimo kilku drastycznych scen i swojego mroku jest zaskakująco pogodna w odbiorze oraz pełna humoru, który sprawia, że całość jest jeszcze lżejsza.

"Osobliwy dom Pani Peregrine" to jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku. Wszystko za sprawą ekranizacji bestselleru oraz znanego reżysera. Oczekiwania wobec produkcji były wysokie, ale zapewniam Was, że film bez problemu im sprostuje. Ma w sobie to co najlepsze z powieści oraz ze znanego emploi Burtona. Opowieść jest bardzo intrygująca, niesamowicie wciągająca oraz pełna magii, mroku, tajemnicy oraz niebywałego uroku. Nie zabraknie w niej również zaskakujących zwrotów akcji, wartkiej fabuły, dobrego aktorstwa, ciekawych postaci oraz świetnego wykończenia. Znaczące dla opowieści jest również zakończenie, które kończy całość w zaskakujący sposób. I nawet jeśli nie jest zbyt efektowne, to jednak kryje w sobie coś więcej. Pokazuje, że ważna jest praca zespołowa oraz wspieranie się nawzajem. Albowiem z tego płynie siła oraz odwaga.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami. 

Kilka lat po wojnie secesyjnej przez wietrzne pustkowia Wyoming podróżują łowca nagród John Ruth, znany jako "Szubienica", oraz zbiegła przestępczyni Daisy Domergue. Ruth ma zamiar doprowadzić kobietę przed oblicze sprawiedliwości. Podczas podróży spotykają innego okrytego złą sławą łowcę nagród majora Marquisa Warrena, niegdyś żołnierza walczącego po stronie Unii, oraz Chrisa Mannixa, renegata z Południa i samozwańczego szeryfa miasta Red Rock, do którego zmierzają. Podróżni zbaczają jednak ze szlaku podczas zamieci śnieżnej. Schronienie znajdują w zajeździe na górskiej przełęczy, gdzie zostają powitani przez czterech nieznajomych. Gdy gwałtowna nawałnica uderza w górski przyczółek, ósemka podróżników zaczyna rozumieć, że szanse dotarcia do Red Rock są bardzo małe.

gatunek: Western
produkcja: USA
reżyser: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
czas: 2 godz. 47 min.
muzyka: Ennio Morrcone
zdjęcia: Robert Richardson
rok produkcji: 2015
budżet: 44 milionów $
ocena: 8,1/10







 
Nie chcesz ich spotkać


Quentin Tarantino jest bardzo specyficznym reżyserem, o czym oczywiście świadczy jego twórczość. Pełne werwy obrazy, wypełnione niezliczoną ilością krwawych potyczek, świetnego humor oraz aktorstwa. Ale przede wszystkim mamy ciekawą i wciągającą opowieść, która nie pozwala nam oderwać od siebie wzroku. Tak przynajmniej było w przypadku poprzednich filmów reżysera. Czy ósma produkcja Tarantino okaże się równie dobra jak pozostałe?

Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle prosta jak i dla większości zapewne oczywista, ale nie wyprzedzajmy faktów. Ostatnio Quentin Tarantino opowiedział nam rewelacyjną historię Dr Shultz'a i Django, którzy razem przemierzając Amerykę poszukiwali żony tego drugiego. Tym razem reżyser zdecydował się na nieco inne klimaty i gorące tereny Ameryki Południowej zamienił na mroźne obszary stanu Wyoming. Zima, śnieg i krew na śniegu. Fabuła "Nienawistnej ósemki" jest bardzo ciekawa oraz niezwykle wciągająca. Tak jak inne filmy twórcy spokojnie się zaczyna, a następnie coraz bardziej przyśpiesza, aż do "wielkiego końca". Opowieść zawiera się w sześciu rozdziałach, które szczegółowo przeprowadzają nas przez całą opowieść. Jedna z części jest w całości retrospekcją, która wyjaśnia nam całe zajście. Historia jest świetnie oraz niezwykle szczegółowo napisana dzięki czemu całość jest niezwykle spójna i przejrzysta. Produkcja jest mroczna, tajemnicza i oczywiście krwawa jak to u Tarantino bywa, aczkolwiek muszę przyznać, że tym razem krwi jest mniej. Zresztą tak jest ze wszystkim. Obraz bardzo powoli się rozkręca przez co akcja produkcji jest raczej umiarkowana. Raz za czasu trochę przyśpiesza, ale tylko nieznacznie. To wszystko czyni obraz bardziej spokojnym (jeśli w ogóle można tak powiedzieć) niż wcześniejsze filmy reżysera. Wygląda to tak jakbyśmy zminimalizowali wszystko. Akcja toczy się zaledwie w jednej lokacji (sklepik z różnorodnościami Minie), liczba postaci jest ograniczona oraz wolniejsze tempo produkcji sprawiają wrażenie małego pola do popisu. Jednakże nie jest to problem dla Tarantino. Ten specjalnie tworząc lekki i sielankowy klimat sprawił, że jego najnowsze dzieło lekko odbiega od poprzednich produkcji będąc bardziej kameralnym. Bynajmniej nie oznacza to, że nudnym. Twórca pomimo wolniejszego tempa niezwykle ciekawie przedstawia nam historię ósemki nieznajomych, którzy nie powinni się spotkać. Oprócz tego świetnie kreuje postacie oraz rewelacyjnie aranżuje sceny na tak małym metrażu jakim jest zajazd Minnie. Co jak co, ale ostatecznie w knajpie dochodzi do całkiem niezłej jatki. Choć nie jest ona ani trochę podobna skalą do pojedynków z "Django", to jednak zdecydowanie zasługuje na uznanie. To na co jeszcze warto zwrócić uwagę to fenomenalne dialogi, napięcie oraz nieoczekiwane zwroty akcji. Innymi słowy niby stary Tarantino, ale jednak nowy.

To co zawsze w filmach Quentina Tarantino prezentowało się na niezwykle wysokim poziomie to aktorstwo. Reżyser posiada niezwykły dar wydobywania z aktorów tego co najlepsze oraz pcha ich do tworzenia całkiem nowych kreacji dzięki czemu jego produkcje są zawsze "świeże" i oryginalne. Najlepszym przykładem tego stwierdzenia jest Christoph Waltz, który dwukrotnie występując u Tarantino ("Bękarty wojny", "Django") był w stanie wykreować dwie całkiem inne postaci, które były równie ujmujące. Za swoje wcielenia dwukrotnie zgarną Oscara®, a więc jego współpraca z reżyserem okazała się bardzo owocna. Ale Waltz nie jest jedyny. Oprócz niego można wymienić jeszcze tuzin aktorów, którzy w filmach Quentina prezentują się fenomenalnie. W przypadku "Nienawistnej ósemki" oczywiście nie mogło być inaczej. W rolach tytułowej nienawistnej ósemki mamy: genialnego Samuel L. Jacksona, rewelacyjnego Kurta Russel'a, fenomenalną Jennifer Jason Leigh, kapitalnego Waltona Goggins'a, wybornego Tima Roth'a, równie dobrego Bruce Dern'a, świetnego Michaela Madsen'a oraz bardzo dobrego Demiána Bichir'a. W epizodycznej roli pojawia się również Channing Tatum, który także prezentuje się dobrze.

Produkcja może również pochwalić się wyśmienitym wykończeniem, które sprawia, że film prezentuje się wręcz wybornie. Mamy rewelacyjne zdjęcia Roberta Richardson'a, który nakręcił dzieło Tarantino na wyjątkowej taśmie 70 mm z wykorzystaniem kamery Ultra Panavision 70. Dzięki tak rozległemu metrażowi krajobrazy górskie prezentują się jeszcze bardzie majestatycznie. W połączeniu z bardzo dobrą muzyką Ennio Morricone tworzą naprawdę zgrany zespół. Warto jeszcze zwrócić uwagę na wyjątkowy klimat, humor oraz ciekawie zarysowane postacie.

Ostatecznie "Nienawistna ósemka" to film godny polecenia nie tylko dla fanów Quentina Tarantino, ale również dla całej reszty. Posiada intrygującą i wciągającą historię, ciekawe postacie, rewelacyjne aktorstwo oraz wyśmienite wykończenie. Ciekawie prezentuje się również zakończenie, które wpisuje się w minimalistyczną formę obrazu. Krwawe jatki dodają produkcji uroku, a całość po prostu rewelacyjnie się ogląda. Choć film trwa ponad dwie i pół godziny nie jesteśmy w stanie oderwać od niego wzroku. To się nazywa rozrywka na najwyższym poziomie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.