Po brawurowej akcji policyjnej funkcjonariuszka Bela zostaje wyrzucona z policji. ABW składa jej propozycję „nie do odrzucenia”. Kobieta przechodzi specjalistyczne szkolenie pod okiem FBI i zostaje operatorem w Wydziale S – oficerem pracującym pod przykryciem, który zostaje umieszczony w grupie przestępczej. Jej misją w roli tajniaczki jest rozpracowanie szlaku przemytu narkotyków przez Grupę Mokotowską sterowaną przez Padrino – bossa stołecznego półświatka, dla którego ponad wszelką władzą i pieniędzmi najważniejsza jest córka o ksywie Futro. By zrealizować cel, Bela musi wkupić się w łaski zaufanych ludzi z zarządu mafii: Żywego, Milimetra, Cienia i Siekiery. Podszywając się pod prostytutkę, oficer ABW zostaje kochanką Cienia. Misternie przemyślany plan komplikuje się, gdy w toku nieprzewidzianych zdarzeń w całą intrygę zostaje wmieszana Anka – żona Cienia, manipulowana przez tajemniczą Nianię. Wkrótce losy pięciu kobiet przecinają się w punkcie bez odwrotu, a wydarzenia z ich udziałem wstrząsają przestępczą mapą Warszawy.
gatunek: Sensacyjnyprodukcja: Polska
reżyseria: Patryk Vega
scenariusz: Olaf olszewski, Patryk Vega
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: Łukasz Targosz
rok produkcji: 2018
budżet: -
ocena: 2,0/10
Déjà
vu
Mniej więcej co pół roku mam rażenie, że odczuwam pewnego rodzaju déjà vu. Czy moje życie jest tak nudne, że ciągle się powtarza? Nie, a przynajmniej nie do takiego stopnia. Wpadłem w pętlę czasową? Raczej nie. A może po prostu wszystko mi się to co jakiś czas śni i to wszystko jest nieprawdą? To też niestety pudło. Albowiem mniej więcej co pół roku na ekranach kin pojawia się nowy film Patryka Vegi. Zgroza, szok i niedowierzanie. A jednak to on jest sprawką mego déjà vu. No bo jak nie popaść w chorobę, gdy co pół roku jego film jest wyświetlany w kinie, reklamują go ci sami aktorzy na tych samych źle zaprojektowanych plakatach i już same zwiastuny odstraszają nas od wyjścia z domu? Niemniej jednak nie byłbym sobą, gdybym nowego filmu "reżysera" nie zobaczył. Takim oto sposobem sam jestem przyczyną mego déjà vu.
Fabuła filmu opowiada... zaraz jest tam fabuła? Po prostu w filmie mamy scenki z udziałem gangsterów, a w szczególności kobiet, które zaskakująco dobrze nadają się gangsterki tak jak ich faceci. I w sumie to by było na tyle. Zdziwieni? Ja nie. Ale nadal nie wiem, czemu się na ten film wybrałem do kina. Być może dlatego, że wierzę w ludzi, ale teraz to już nie ma raczej większego znaczenia. Niektórzy po prostu się nie zmieniają. Zaczynając jednak od początku, muszę przyznać, że jeśli wiecie jakie kino kręci Vega to "Kobiety mafii" nie będą dla was żadnym zaskoczeniem. Tym razem twórca do opowiedzenia nowej historii używa tego samego zestawu wyświechtanych i przerobionych na każdą stronę narzędzi i nadal liczy, że nas czymś zaskoczy. No kto by się spodziewał. A więc podążając za tym tropem, powiem wam, że jego najnowsza produkcja dalej nie ma fabuły, sensu, ani jakiejkolwiek wartości. Nawet jeśli chodzi o czystą rozrywkę, albowiem tego też nie jest w stanie nam zapewnić. Zaczyna się opornie, trwa zdecydowanie za długo i kończy się niemrawo. Jest nudny, rozciągnięty do granic możliwości i nad wyraz nijaki. Można by powiedzieć żadna nowość. A jednak niewielkie zmiany widać. Szczególnie na poziomie scenariusza, który tym razem nie jest wyłącznie dziełem pana Paryka. Wsparty przez Olafa Olszewskiego jest w stanie przynajmniej w jakikolwiek sposób posegregować wszystkie wydarzenia i opowiedzieć je w przynajmniej jakiejkolwiek chronologii. Także tym razem nie doświadczymy totalnego chaosu na ekranie, ale o jakimś wielkim postępie nie ma nawet mowy. Opowieść dlalej jest niespójna. To samo tyczy się sposobu prowadzenia opowieści. "Kobiety mafii" o dziwo posiadają w miarę równomierny styl prowadzenia akcji, dzięki czemu nie mamy takiego mocnego wrażenia, że oglądamy kilka różnych filmów naraz. Tym razem twórcom udało się to w jakiś sposób połączyć, tak by sprawiało wrażenie spójnej całości. Podkreślę jednak słowo "sprawiało", albowiem pojęcie "spójności" jest dla Patryka Vegi wyraźnie obce. Niestety co nam z tego wszystkiego, kiedy praktycznie każdy z prezentowanych wątków jest nudny i nieciekawy? Pseudo fabuła produkcji ponadto ma zaskakująco dziwną strukturę (używam tego zwrotu celowo, albowiem nie sądzę, by film jakąkolwiek strukturę posiadał, a recenzję jakoś napisać muszę), która mutuje w trakcie seansu i przypomina rozwydrzoną pięciolatkę, która tak naprawdę nie wie, co chce oglądać lub o czym opowiedzieć. My podczas trwania filmu czujemy się mniej więcej tak samo. W pewnym momencie nie wiemy, co oglądamy, co wcześniej widzieliśmy, ani co tak naprawdę chcielibyśmy obejrzeć. No bo skoro sam reżyser tego nie wie, to skąd niby my mamy się na cokolwiek zdecydować? Takim oto sposobem jedna część filmu opowiada o postaci Olgi Bołądź, by następnie o niej praktycznie zapomnieć i skupić się na całkiem innym wątku, by następnie pod koniec znowu do niej powrócić. I to nie jest jedyny taki przypadek w tym filmie. To samo spotyka bohaterów granych przez: Bogusława Lindę, Piotra Stramowskiego, Tomasza Oświęcimskiego, Sebastiana Fabijańskiego, Aleksandrę Popławska, Julię Wieniawę czy Katarzynę Wernke. Nie mówiąc już o tym, że połowa z tych postaci nie wiadomo, po jakiego grzyba w ogóle w filmie się pojawia. Równie dobrze obyłby się i bez ich obecności. Na dokładkę dodam również, że pretensjonalny styl prowadzenia filmu, koszmarnie napisane dialogi i "kurwy" jako przecinki są okropnie męczące. Ja wiem, że wszyscy sobie raz za czasu poprzeklinamy. Zresztą przekleństwa umiejętnie zastosowane potrafią być nawet atutem niejednego filmu. Tutaj niestety jest całkiem na odwrót. Każda kolejna wypowiedź bohaterów staje się automatycznie parodią i nie wiadomo czy się śmiać, płakać czy zastrzelić się na miejscu. Nie mówiąc już o tym, ile razy bohaterka Agnieszki Dygant wypowiedziała słowo "wypierdalaj". Ktoś na serio powinien to policzyć, albowiem w pewnym momencie gdziekolwiek się nie odwróciłem, ktoś kazał mi "wypierdalać". To samo tyczy się stężenia głupoty i absurdu, jaki możemy zaobserwować w filmie. Nie ma chwili, żeby ktoś nie palnął jakimś durnostwem, albo reżyser nie ukazał nam sceny, po której będziemy chcieli wydrapać sobie oczy. Szczytem tego koszmaru jest scena wypadku na autostradzie, po której już nic nie będzie takie samo. Dosłownie. Ekipa kina będzie musiała was zdrapywać z fotela, albowiem poziom zgnilizny waszego organizmu przez te niezdrowe obrazki sięgnie stanu krytycznego. Jednakże są i pewne tego plusy. W takim stanie już raczej nikt nie powie wam "wypierdalaj".
Strona aktorska jest równie niemrawa, jak cała reszta z niewielkimi wyjątkami. Przede wszystkim po raz kolejny mamy do czynienia z tą samą ulubioną grupką aktorów, z których większość ewidentnie zaczyna grać na autopilocie. Niewiele wysiłku wsadzają w swoje role, przez co wypadają poprawnie, ale nijako. Zresztą, kiedy przyjdzie się im mierzyć z tak idiotycznymi bohaterami nie dziwota, że większość po prostu nie potrafi oddać ich głupoty. Jednakże poziomem idiotyzmu zdecydowanie wygrała Kasia Wernke w roli zmanieryzowanej żony gangstera. To jedna z tych postaci, która jest tak głupia, że aż zaczynamy wątpić, że takie osoby mogą w ogóle istnieć. Sama aktorka w istocie daje niezły popis, bo uwierzę, że niełatwo było się wcielić w osobę posiadającą mózg, ale nie umiejącą z niego w ogóle korzystać. Niestety jest to również jedna z tych sylwetek, których obecność w filmie jest zbyteczna. Ogólnie rzecz biorąc, obsada wypada strasznie przeciętnie.
Strona techniczna również nie ma się czym pochwalić. Wielki budżet filmu w większości poszedł na to, by nakręcić scenę seksu w morzu w Hiszpanii i niezbyt efektywnego masteshota jachtu. W filmie kuleje pokraczny montaż i słabe zdjęcia. Ponadto osoba dopasowująca muzykę miała chyba ograniczony wybór, gust i budżet, albowiem utwory nie dość, że są w większości słabe, to jeszcze zdecydowane za często się powtarzają. Brak napięcia, dramaturgii czy chociażby sympatii do bohaterów to raczej u Vegi standard, ale w tym filmie przybiera wręcz zaskakujące rozmiary.
Prawda wyszła na jaw. Sam sobie funduję to niestrawne déjà vu i tym samym sposobem ukrócam moje całkiem fajne życie. Ale to już ostami raz. Najnowszy film Patryka Vegi to niesamowicie zły i pusty produkt, który będzie mi się już tylko kojarzył z męką i zażenowaniem, jakie musiałem doświadczyć podczas jego oglądania. Jeśli myślicie, że "Botoks" jest bardzo zły, to na "Kobiety mafii" nawet się nie wybierajcie. W poprzednim dziele przynajmniej był jeden jedyny watek, który miał jakikolwiek sens. Tutaj nie ma dosłownie żadnego. I choć niewielki progres istnieje, to niestety w połączeniu z całą resztą i tak wypada jeszcze gorzej. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pod koniec filmu zagrożono nam napisem, że "Kobiety mafii powrócą". Nie wiem jak wy, ale ja się naprawdę boję.