Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Patryk Vega. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Patryk Vega. Pokaż wszystkie posty
Po brawurowej akcji policyjnej funkcjonariuszka Bela zostaje wyrzucona z policji. ABW składa jej propozycję „nie do odrzucenia”. Kobieta przechodzi specjalistyczne szkolenie pod okiem FBI i zostaje operatorem w Wydziale S – oficerem pracującym pod przykryciem, który zostaje umieszczony w grupie przestępczej. Jej misją w roli tajniaczki jest rozpracowanie szlaku przemytu narkotyków przez Grupę Mokotowską sterowaną przez Padrino – bossa stołecznego półświatka, dla którego ponad wszelką władzą i pieniędzmi najważniejsza jest córka o ksywie Futro. By zrealizować cel, Bela musi wkupić się w łaski zaufanych ludzi z zarządu mafii: Żywego, Milimetra, Cienia i Siekiery. Podszywając się pod prostytutkę, oficer ABW zostaje kochanką Cienia. Misternie przemyślany plan komplikuje się, gdy w toku nieprzewidzianych zdarzeń w całą intrygę zostaje wmieszana Anka – żona Cienia, manipulowana przez tajemniczą Nianię. Wkrótce losy pięciu kobiet przecinają się w punkcie bez odwrotu, a wydarzenia z ich udziałem wstrząsają przestępczą mapą Warszawy.

gatunek: Sensacyjny
produkcja: Polska
reżyseria: Patryk Vega
scenariusz: Olaf olszewski, Patryk Vega
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: Łukasz Targosz
zdjęcia: Mirosław Brożek, Norbert Modrzejewski
rok produkcji: 2018
budżet: -
ocena: 2,0/10














Déjà vu


Mniej więcej co pół roku mam rażenie, że odczuwam pewnego rodzaju déjà vu. Czy moje życie jest tak nudne, że ciągle się powtarza? Nie, a przynajmniej nie do takiego stopnia. Wpadłem w pętlę czasową? Raczej nie. A może po prostu wszystko mi się to co jakiś czas śni i to wszystko jest nieprawdą? To też niestety pudło. Albowiem mniej więcej co pół roku na ekranach kin pojawia się nowy film Patryka Vegi. Zgroza, szok i niedowierzanie. A jednak to on jest sprawką mego déjà vu. No bo jak nie popaść w chorobę, gdy co pół roku jego film jest wyświetlany w kinie, reklamują go ci sami aktorzy na tych samych źle zaprojektowanych plakatach i już same zwiastuny odstraszają nas od wyjścia z domu? Niemniej jednak nie byłbym sobą, gdybym nowego filmu "reżysera" nie zobaczył. Takim oto sposobem sam jestem przyczyną mego déjà vu.

Fabuła filmu opowiada... zaraz jest tam fabuła? Po prostu w filmie mamy scenki z udziałem gangsterów, a w szczególności kobiet, które zaskakująco dobrze nadają się gangsterki tak jak ich faceci. I w sumie to by było na tyle. Zdziwieni? Ja nie. Ale nadal nie wiem, czemu się na ten film wybrałem do kina. Być może dlatego, że wierzę w ludzi, ale teraz to już nie ma raczej większego znaczenia. Niektórzy po prostu się nie zmieniają. Zaczynając jednak od początku, muszę przyznać, że jeśli wiecie jakie kino kręci Vega to "Kobiety mafii" nie będą dla was żadnym zaskoczeniem. Tym razem twórca do opowiedzenia nowej historii używa tego samego zestawu wyświechtanych i przerobionych na każdą stronę narzędzi i nadal liczy, że nas czymś zaskoczy. No kto by się spodziewał. A więc podążając za tym tropem, powiem wam, że jego najnowsza produkcja dalej nie ma fabuły, sensu, ani jakiejkolwiek wartości. Nawet jeśli chodzi o czystą rozrywkę, albowiem tego też nie jest w stanie nam zapewnić. Zaczyna się opornie, trwa zdecydowanie za długo i kończy się niemrawo. Jest nudny, rozciągnięty do granic możliwości i nad wyraz nijaki. Można by powiedzieć żadna nowość. A jednak niewielkie zmiany widać. Szczególnie na poziomie scenariusza, który tym razem nie jest wyłącznie dziełem pana Paryka. Wsparty przez Olafa Olszewskiego jest w stanie przynajmniej w jakikolwiek sposób posegregować wszystkie wydarzenia i opowiedzieć je w przynajmniej jakiejkolwiek chronologii. Także tym razem nie doświadczymy totalnego chaosu na ekranie, ale o jakimś wielkim postępie nie ma nawet mowy. Opowieść dlalej jest niespójna. To samo tyczy się sposobu prowadzenia opowieści. "Kobiety mafii" o dziwo posiadają w miarę równomierny styl prowadzenia akcji, dzięki czemu nie mamy takiego mocnego wrażenia, że oglądamy kilka różnych filmów naraz. Tym razem twórcom udało się to w jakiś sposób połączyć, tak by sprawiało wrażenie spójnej całości. Podkreślę jednak słowo "sprawiało", albowiem pojęcie "spójności" jest dla Patryka Vegi wyraźnie obce. Niestety co nam z tego wszystkiego, kiedy praktycznie każdy z prezentowanych wątków jest nudny i nieciekawy? Pseudo fabuła produkcji ponadto ma zaskakująco dziwną strukturę (używam tego zwrotu celowo, albowiem nie sądzę, by film jakąkolwiek strukturę posiadał, a recenzję jakoś napisać muszę), która mutuje w trakcie seansu i przypomina rozwydrzoną pięciolatkę, która tak naprawdę nie wie, co chce oglądać lub o czym opowiedzieć. My podczas trwania filmu czujemy się mniej więcej tak samo. W pewnym momencie nie wiemy, co oglądamy, co wcześniej widzieliśmy, ani co tak naprawdę chcielibyśmy obejrzeć. No bo skoro sam reżyser tego nie wie, to skąd niby my mamy się na cokolwiek zdecydować? Takim oto sposobem jedna część filmu opowiada o postaci Olgi Bołądź, by następnie o niej praktycznie zapomnieć i skupić się na całkiem innym wątku, by następnie pod koniec znowu do niej powrócić. I to nie jest jedyny taki przypadek w tym filmie. To samo spotyka bohaterów granych przez: Bogusława Lindę, Piotra Stramowskiego, Tomasza Oświęcimskiego, Sebastiana Fabijańskiego, Aleksandrę Popławska, Julię Wieniawę czy Katarzynę Wernke. Nie mówiąc już o tym, że połowa z tych postaci nie wiadomo, po jakiego grzyba w ogóle w filmie się pojawia. Równie dobrze obyłby się i bez ich obecności. Na dokładkę dodam również, że pretensjonalny styl prowadzenia filmu, koszmarnie napisane dialogi i "kurwy" jako przecinki są okropnie męczące. Ja wiem, że wszyscy sobie raz za czasu poprzeklinamy. Zresztą przekleństwa umiejętnie zastosowane potrafią być nawet atutem niejednego filmu. Tutaj niestety jest całkiem na odwrót. Każda kolejna wypowiedź bohaterów staje się automatycznie parodią i nie wiadomo czy się śmiać, płakać czy zastrzelić się na miejscu. Nie mówiąc już o tym, ile razy bohaterka Agnieszki Dygant wypowiedziała słowo "wypierdalaj". Ktoś na serio powinien to policzyć, albowiem w pewnym momencie gdziekolwiek się nie odwróciłem, ktoś kazał mi "wypierdalać". To samo tyczy się stężenia głupoty i absurdu, jaki możemy zaobserwować w filmie. Nie ma chwili, żeby ktoś nie palnął jakimś durnostwem, albo reżyser nie ukazał nam sceny, po której będziemy chcieli wydrapać sobie oczy. Szczytem tego koszmaru jest scena wypadku na autostradzie, po której już nic nie będzie takie samo. Dosłownie. Ekipa kina będzie musiała was zdrapywać z fotela, albowiem poziom zgnilizny waszego organizmu przez te niezdrowe obrazki sięgnie stanu krytycznego. Jednakże są i pewne tego plusy. W takim stanie już raczej nikt nie powie wam "wypierdalaj".

Strona aktorska jest równie niemrawa, jak cała reszta z niewielkimi wyjątkami. Przede wszystkim po raz kolejny mamy do czynienia z tą samą ulubioną grupką aktorów, z których większość ewidentnie zaczyna grać na autopilocie. Niewiele wysiłku wsadzają w swoje role, przez co wypadają poprawnie, ale nijako. Zresztą, kiedy przyjdzie się im mierzyć z tak idiotycznymi bohaterami nie dziwota, że większość po prostu nie potrafi oddać ich głupoty. Jednakże poziomem idiotyzmu zdecydowanie wygrała Kasia Wernke w roli zmanieryzowanej żony gangstera. To jedna z tych postaci, która jest tak głupia, że aż zaczynamy wątpić, że takie osoby mogą w ogóle istnieć. Sama aktorka w istocie daje niezły popis, bo uwierzę, że niełatwo było się wcielić w osobę posiadającą mózg, ale nie umiejącą z niego w ogóle korzystać. Niestety jest to również jedna z tych sylwetek, których obecność w filmie jest zbyteczna. Ogólnie rzecz biorąc, obsada wypada strasznie przeciętnie.

Strona techniczna również nie ma się czym pochwalić. Wielki budżet filmu w większości poszedł na to, by nakręcić scenę seksu w morzu w Hiszpanii i niezbyt efektywnego masteshota jachtu. W filmie kuleje pokraczny montaż i słabe zdjęcia. Ponadto osoba dopasowująca muzykę miała chyba ograniczony wybór, gust i budżet, albowiem utwory nie dość, że są w większości słabe, to jeszcze zdecydowane za często się powtarzają. Brak napięcia, dramaturgii czy chociażby sympatii do bohaterów to raczej u Vegi standard, ale w tym filmie przybiera wręcz zaskakujące rozmiary.

Prawda wyszła na jaw. Sam sobie funduję to niestrawne déjà vu i tym samym sposobem ukrócam moje całkiem fajne życie. Ale to już ostami raz. Najnowszy film Patryka Vegi to niesamowicie zły i pusty produkt, który będzie mi się już tylko kojarzył z męką i zażenowaniem, jakie musiałem doświadczyć podczas jego oglądania. Jeśli myślicie, że "Botoks" jest bardzo zły, to na "Kobiety mafii" nawet się nie wybierajcie. W poprzednim dziele przynajmniej był jeden jedyny watek, który miał jakikolwiek sens. Tutaj nie ma dosłownie żadnego. I choć niewielki progres istnieje, to niestety w połączeniu z całą resztą i tak wypada jeszcze gorzej. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pod koniec filmu zagrożono nam napisem, że "Kobiety mafii powrócą". Nie wiem jak wy, ale ja się naprawdę boję.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Daniela pracę w służbie zdrowia zaczyna jako ratowniczka medyczna, jeżdżąc na akcje z bratem Darkiem. Poddając się licznym zabiegom medycyny estetycznej, z brzydkiego kaczątka zmienia się w bezwzględną, odnoszącą sukcesy przedstawicielkę koncernu farmaceutycznego. Magda jest ginekologiem położnikiem. Swoją renomę zbudowała jako etatowa specjalistka od aborcji. Gdy sama zachodzi w ciążę, jej konflikt z ordynatorem wchodzi w dramatyczną fazę i zwierzchnictwo szpitala próbuje pozbawić ją pracy. Poukładany świat cenionej chirurg – Patrycji rozsypuje się, gdy kobieta dowiaduje się o zdradzie męża. Podkopane poczucie wartości popycha ją w kierunku ginekologii estetycznej i kobiecego libido. Beata to lekarka SOR-u, która w wypadku motocyklowym traci narzeczonego. Samotna kobieta uśmierza ból, uzależniając się od silnych leków opioidowych, które wykrada w szpitalu.

gatunek: Melodramat
produkcja: Polska
reżyseria: Patryk Vega
scenariusz: Patryk Vega
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: Łukasz Targosz
zdjęcia: Mirosław Mrożek, Krzysztof Mieszkowski
rok produkcji: 2017
budżet: 

ocena: 3,0/10












Oglądanie grozi tymczasowym kalectwem


Filmy i seriale medyczne ostatnimi czasy masą się bardzo dobrze. Będąc z wami tak naprawdę szczery, powiem, że mają się nawet cholernie dobrze. Jak widać po ośmiu sezonach "Dr. Housea" widzom dalej było mało dlatego jak grzyby po deszczu powstała cała masa produkcji o tejże tematyce. Fascynacja jednak przerodziła się w pewnego rodzaju fanatyzm, co zapewne znają pracownicy szpitali, których ciągle odwiedzają pacjenci, którzy myślą, że każdy taki ośrodek jest jak ten w Leśnej Górze. Niestety nie wszystko jest takie piękne i kolorowe. Nasza służba zdrowia nie jest najlepsza. Wszyscy znamy te kolejki i lekarzy od "siedmiu boleści". Oczywiście mówimy o zwyrodnieniach w systemie, które tak naprawdę pojawiają się raz na jakiś czas. Kolejek nie skrócimy, a lekarze nie zawsze są osobami, do których się wybierzemy już w "ostatecznej ostateczności". Co nie zmienia faktu, że pewien doktor chciał moją mamę z silnym przeziębieniem wysłać do szpitala pod kroplówkę. A później co? Do umieralni? Właśnie takie zwyrodnienia trafiają na pierwszy plan w najnowszym filmie Patryka Vegi pt: "Botoks".

Pamiętacie poprzednie filmy Vegi? Szczególnie "Niebezpieczne kobiety"? Jeśli tak to wiecie już, jak będzie wyglądała fabuła "Botoksu". Opowieść śledzić będzie losy czterech kobiet, z których każda pracuje w służbie medycznej. Ich losy nieustannie się przeplatają, w międzyczasie ukazując nam wszystkie patologie, na jakie można się natrafić podczas pobytu w placówce oświaty zdrowia. Więc jak zapewne podejrzewacie, fabuła nie jest zbyt skomplikowana, ani nazbyt inteligentna. Mam wrażenie, że to po prostu wszystko to, czego moglibyśmy się po Patryku Vedze spodziewać. Czy ktoś tak naprawdę wierzył, że film będzie niczym "stado kijów wetkniętych w mrowisko"? Szczerze wątpię. To naprawdę niesłychanie wybujania kampania reklamowa. To samo tyczy się dopisku "inspirowany prawdziwymi zdarzeniami". Nie zrozumcie mnie źle, ale zawsze łatwiej twórcy jest się ukryć pod tą jednozdaniową sentencją i uniknąć zbędnych wyjaśnień niż zdobyć się na coś kreatywniejszego. Patologie oczywiście się zdarzają, ale "Botoks" to tak naprawdę jedna wielka patologia. Albowiem film bazuje wyłącznie na beznadziejnych przypadkach, machlojach oraz zwyrodnieniach naszej służby zdrowia i pokazuje ją od jak najgorszej strony. Vega nieustannie atakuje dosłownie każdą osobę z branży. Od ratowników, poprzez lekarzy, chirurgów plastycznych, dyrektorów szpitali, a także pielęgniarek. Pomijając już fakt, że wszystko to ma miejsce w jednej placówce... Naszej uwadze nie mogły umknąć również liczne stereotypy, jakimi widz może być karmiony podczas seansu. Gdyby wszystko działało na takich zasadach, jak Patryk Vega sugeruje, to opcja leczenia w domu nie wydaje się wcale taka głupia. Niestety już na tym etapie pojawia się pierwszy problem "Botoksu". Produkcja skupia się jedynie na złych rzeczach i jest z tego bardzo dumna. Widać gołym okiem, że czerpie przyjemność z tego faktu i nie zamierza poprzestać na jednym czy dwóch wykroczeniach. Tak właściwie to ciężko nam jest nawet przez chwilę podumać nad danym wątkiem, albowiem reżyser zmienia je z tak zawrotną prędkością, że aż niemalże ciężko za nimi wszystkimi nadążyć. Akcja pędzi na złamanie karku, przez co film jest niczym prawdziwy rollercoaster. Ciężko złapać oddech, albowiem wszystko prezentowane jest nam na bezdechu. Większość zdarzeń ekranowych to po prostu suche fakty niczym zwykłe obrazki, albowiem prezentowane są nam z taką obojętnością, że aż trudno w to uwierzyć. Większość scen to tak naprawdę taka niekończąca się telenowela, która próbuje co rusz zaskoczyć nas jakimś niespodziewanym zwrotem akcji i zachęcić do dalszego oglądania. Szkoda tylko, że zabieg ten nie działa. W sumie nie ma się co dziwić, albowiem nawet telenowela nie porusza tylu różnych wątków jednocześnie. Patryk Vega wyrośl więc na mistrza w upychaniu jak największej ilości pojedynczych opowieści do jednego filmu. Udowodnił to już swoimi poprzednimi projektami, ale przy "Botoksie" przeszedł już samego siebie. Nigdzie indziej nie znajdziecie 20 linii fabularnych, a w nich po dwa razy więcej przeróżnych postaci. A wszystko po to, aby poruszyć każdy aspekt, każde zwyrodnienie i obśmiać wszystko i wszystkich. Niestety, zamiast osiągnąć zamierzony efekt, reżyser ośmiesza poniekąd samego siebie, albowiem nie potrafi w udolny sposób opowiedzieć prawie żadnej z przedstawionych historii. Większość to praktycznie karykatury, bądź też szkice dla prawdziwych opowieści. Prawie każdej z nich brakuje emocji oraz najzwyklejszego w świecie sensu. Niby można by się w nich doszukać ukrytego znaczenia, ale taka prawda, że podchodzi to pod szukanie na siłę. Jedynie wątek Katarzyny Wernke jest godny naszej uwagi i w miarę kompletny w stosunku do innych. Reszta to mieszanka wszystkiego, co chodziło Patrykowi Vedze po głowie. Czyli wszystkiego, czego można było się po nim spodziewać. Czarnego humoru, całej litanii przekleństw, "błyskotliwych" dialogów i scen tak niezbędnych dla całego obrazu, że ich usunięcie byłoby wręcz szkodliwe dla całej fabuły. Cały obraz jest natomiast bardzo chaotycznie nakręcony. Brak mu płynności i lekkości co przekłada się na nasze obojętne miny podczas seansu.

Obsada spisała się zdecydowanie lepiej, jednakże nie ma się z czego cieszyć, albowiem w większości jest to zasługa aktorów, a nie niesłychanie biednego scenariusza. Twórca bardzo powierzchownie portretuje swoje postaci i maluje je zdecydowanie zbyt grubą krechą, tak jakby wszystko miało być tak dosadne, jak to tylko jest możliwe. Niestety świat nie jest taki czarno-biały dlatego też postacie te wypadają bardzo karykaturalnie i mało wiarygodnie. W wielu przypadkach styl bycia postaci jest po prostu elementem napędowym całego wątku, stąd też nie wymaga się od nich niczego więcej. Bohaterowie, których możemy oglądać na ekranie, są tak samo wyzbyci emocji, jak większość scen z filmu. Przez to bardzo ciężko jest nam je polubić lub chociaż im współczuć czegokolwiek. Nie istnieje żadna więź między nami a sylwetkami, które widzimy na ekranie, albowiem ta więź nie ma żadnych podstaw, aby się narodzić. Jak się z tym czuję? Obojętnie. Jedyna postać, która mnie kupiła w 100% to Magda w wykonaniu Kasi Wernke, albowiem jako jedyna była bohaterką, na którą twórca miał pomysł i dobrze go zrealizował. Reszta to po prostu lepsza lub gorsza prezentacja aktorskich umiejętności. Takim oto sposobem w obsadzie znaleźli się: Olga Bołądź, Agnieszka Dygant, Marieta Żukowska, Janusz Chabior, Sebastian Fabijański, Piotr Stramowski, Tomasz Oświeciński, Grażyna Szapołowska, a nawet Krzysztof Gojdź!

Strona techniczna również spisuje się znacznie lepiej niż sama fabuła. Przede wszystkim film może się pochwalić ciekawą muzyką Łukasza Targosza, dobrymi zdjęciami oraz świetną charakteryzacją. Na plus warto również uwzględnić liczne lokacje, w jakich kręcono film. Klimat obrazu lawiruje pomiędzy poważnym filmem medycznym a czarną komedią o serii beznadziejnych przypadków. Jaki jest natomiast humor? Na to nie będę odpowiadać, bo chyba każdy to wie. Jak nie to odsyłam do zwiastuna. Koniec końców to od nas zależy czy po prostu kupimy takie teksty, czy nie.

"Botoks" Patryka Vegi to film, którego po nim się można było spodziewać, z tym że jest o kilka klas gorszy od jego ostatniego dzieła. Produkcja z niesłychaną perfekcją powiela błędy poprzedników, co gorsza dodaje do kolekcji całkiem pokaźną dawkę nowych. Vega to specyficzne kino. Kino, które się wyróżnia teledyskowym stylem i milionem przeróżnych wątków, z których każdy bardziej przypomina osobny skecz niż kompletną opowieść. To kino surowe i często ciężko strawne. Niemniej jednak jest to kino, które trafią to masowego widza. Tylko teraz jak to o nas świadczy, skoro przeciętny widz woli zobaczyć Vegę, a niżeli coś... lepszego?


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

W 2015 roku 40% funkcjonariuszy przyjętych do policji stanowiły kobiety. Wśród nich są Zuza i Jadźka . Na drodze świeżo upieczonych policjantek los szybko stawia starszych kolegów po fachu: Gebelsa i Majamiego. Ich doświadczenie okaże się bezcenne w starciu funkcjonariuszek ze skorumpowanymi przełożonymi, takimi jak Izabela Zych ps. Somalia oraz brutalnym, przestępczym światem mafii "paliwowej", której macki sięgają dalej niż można sobie wyobrazić… Życie prywatne bohaterek jest równie skomplikowane. Jadźka na co dzień zmaga się z nieobliczalnym mężem – pracownikiem wywiadu skarbowego, powiązanym z mafią, natomiast Zuza niefortunnie wikła się w romans z Remkiem ps. Cukier, socjopatycznym gangsterem, którego dziewczyna – Drabina właśnie wychodzi z więzienia…

gatunek: Sensacyjny
produkcja: Polska
reżyser: Patryk Vega

scenariusz: Patryk Vega
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: Łukasz Targosz
zdjęcia: Petro Aleksowski, Przemysław Niczyporuk, Mirosław Brożek
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 5,0/10








 
Niebezpieczny film

Patryk Vega to twórca z niesamowicie kolorowym portfolio. Polska usłyszała o nim po premierze "Pitbulla" w 2005 roku, który przyniósł mu niesłychaną sławę. Jednakże później okazało się, że to na nic, albowiem reżyser woli zajmować się tanimi komediami jak "Ciacho" czy "Last Minute", albo produkcją średniej jakości remakeów jak "Hans Kloss: Stawka większa niż śmierć". Później nagle wyskoczył z filmem "Służby specjalne", który poniekąd zrobiony w stylu "Pitbulla" okazał się powrotem reżysera na szczyt. Ten sukces spowodował, że postanowił on przywrócić do życia produkcję, z którą wszyscy go kojarzą. Takim oto sposobem w kinach znalazły się "Nowe porządki", a już kilka miesięcy później "Niebezpieczne kobiety". Jednakże czy robienie z "Pitbulla" sagi ma sens?

Szczerze powiedziawszy to nie, ale żeby za szybko tej recenzji nie skończyć trochę jeszcze pomęczymy pana Vegę. "Pitbull. Nowe porządki" powstały 11 lat po premierze oryginału okazał się jednym z najbardziej kasowych polskich filmów tego roku. Wyniki sprzedaży biletów były na tyle duże, że skłoniły reżysera do stworzenia całkiem nowej opowieści, z całkiem nowymi bohaterami w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. Biorąc pod uwagę jeszcze kasting, okres zdjęciowy oraz koszty produkcji muszę przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem, że udało mu się to wszystko zrobić w tak krótkim czasie. Niestety cały ten pośpiech nie przekłada się na jakość obrazu. Głównym problemem filmu jest jego fabuła, która prezentuje się znacznie słabiej niż w "Nowych porządkach". Jest strasznie chaotyczna, dziurawa oraz niespójna. Na przemian ukazuje nam ciekawe oraz nieciekawe wydarzenia z życia bohaterów, których jest tak dużo, że ciężko ich wszystkich ogarnąć. Ale wracając do samej konstrukcji obrazu należy wspomnieć jeszcze słaby scenariusz, który jest niedopracowany i źle skonstruowany. Da się w nim dostrzec pośpiech (ciekawe dlaczego?) oraz amatorszczyznę, która ujawnia nam się w tanich chwytach reżysera oraz karykaturalnych zabiegach mających za zadanie poskładać całość w sensowną historię. Tak niestety się nie dzieje co ujawniają nam kolejne strasznie chaotyczne oraz niezrozumiałe sceny z filmu. Albowiem największym problemem produkcji jest zbyt duża ilość materiału, którą twórca na siłę wcisną do obrazu. Oglądając "Niebezpieczne kobiety" jesteśmy w stanie dostrzec przynajmniej pięć różnych wątków, z którym można by zrobić pięć całkiem innych filmów. Niestety wciśnięcie ich do jednego obrazu sprawia wrażenie przesytu, a nawet zdezorientowania, albowiem tak naprawdę nie wiadomo na czyjej historii tak naprawdę powinniśmy się skupić. Co ciekawe po zakończonym seansie nie wiemy nawet kto był głównym bohaterem. Jak dla mnie był nim gangster o ksywie "Cukier", albowiem wokół niego tak naprawdę wszystko się kręciło. Ale szczerze powiedziawszy pewien nie jestem. Innymi słowy jedna wielka masakra.

Analogicznie do ilości nowych wątków tyle samo mamy nowych postaci. Jak nie więcej, albowiem powciskano tutaj naprawdę cały arsenał niepotrzebnych bohaterów. Głównie kobiet no bo skoro film nazywa się "Niebezpieczne kobiety" to znaczy, że ma w nim być od grona niebezpiecznych kobiet. Tytuł zobowiązuje... Niestety jest to kolejny strzał w kolano. Zamiast dać nam ze dwie lub trzy ciekawe damskie postacie dostajemy dziesięć średnio intrygujących bohaterek, z których każda posiada niedociągnięcia przy tworzeniu jej sylwetki. Takim oto sposobem mamy świetną Joannę Kulig jako Zuzę, przeciętną Annę Dereszowską jako Jadźkę, bardzo dobrą Magdalenę Cielecką jako Izabelę Zych "Somalię" – kompletnie niepotrzebną postać oraz strasznie drewnianą Alicję Bachledę – Curuś jako "Drabinę" i fenomenalną Maję Ostaszewską jako Olkę (niestety tym razem nieco na uboczu). To samo tyczy się Majamiego Piotra Stramowskiego, który ostatnio był głównym bohaterem, a teraz gdzieś tam pojawia się na trzecim planie. Znacznie większą rolę ma natomiast Andrzej Grabowski czyli "Gebels". Najlepiej spośród męskiego grona zaprezentował się Sebastian Fabijański jako gangster "Cukier". Choć jego postać również nie do końca przekonywuje to mimo to jest rewelacyjnie zagrana. Miejsca w obsadzie znalazło się jeszcze dla Tomasza Oświęcimskiego, Agnieszki Rychlik, Zuzanny Grabowskiej, Piotra Bulcewicza oraz Andrzeja Żmijewskiego.

Co do strony technicznej nie mam większych zastrzeżeń. Całkiem dynamiczne zdjęcia, ciekawa muzyka Łukasza Targosza, dobre scenografie, przyzwoity montaż oraz charakteryzacja. Oczywiście nie należy zapominać jeszcze o unikalnym klimacie filmu oraz humorze, który głównie dostarcza bohater Tomasza Oświecimskiego.

Po świetnym powrocie w "Nowych porządkach" Patryk Vega znowu obiera kurs dna za sprawą "Niebezpiecznych kobiet". Zbyt wiele rzeczy w tym filmie po prostu nie wyszło. Gdyby tak poświęcić więcej czasu na dopracowanie scenariusza oraz na zdecydowanie się o czym tak naprawdę ma opowiadać film może całość wyszłaby dużo lepiej. Jest źle, ale nie najgorzej. Koniec końców pomimo wszystkich problemów "Pitbull. Niebezpieczne kobiety" całkiem bezproblemowo się ogląda. Niby trąci tandetą i kiczem, ale do końca obrazu dotrwać nietrudno. W końcu wszystkie części sagi są robione są w podobnym stylu dresiarskiego kino.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.