Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Julianne Moore. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Julianne Moore. Pokaż wszystkie posty
Suburbicon to idealne amerykańskie miasteczko, istna reklama statecznego życia i dobrobytu czyli American Dream w czystej postaci. Jednak nie dla wszystkich. Życie rodziny Lodge'ów obraca w gruzy napad z bronią w ręku, w którym ginie seniorka rodu, ukochana mama nastoletniego Nicky'ego Lodge. Pogrążony w rozpaczy chłopak postanawia pomścić swą ukochaną rodzicielkę. W poszukiwaniu sprawców rozpoczyna śledztwo na własną rękę, w trakcie którego odkryje mroczne rodzinne sekrety, układy, machinacje i animozje, które nie były bez związku ze śmiercią jego matki.

gatunek: Komedia kryminalna
produkcja: USA
reżyseria: George Clooney, 
scenariusz: Joel Coen, Ethan Coen, George Clooney, Grant Heslov
czas: 1 godz. 45 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Robert Elswit
rok produkcji: 2017
budżet: 25 milionów $

ocena: 5,0/10
















Pozory szczęścia


Wyobraźcie sobie idealne miejsce do zamieszkania. Wieś, miasto, a może urokliwe przedmieścia? Z dala od tłoku dużego miasta oraz nudy spokojnej wsi. Niestety przedmieścia to nie miasto. A co jeśli istniałoby miejsce wręcz idealne? Piękne domy, sklepy i budynki. Możliwość spokojnego i bezpiecznego życia w mieście, które ciągle rozwija się na lepsze. To nie marzenie, a sama prawda. To Suburbicon. Miasto przyszłości, któremu brakuje już tylko Ciebie. - Szkoda tylko, że miasteczko to nie jest warte wizyty.

George Lodge mieszka wraz z rodziną w Suburbicone. Niestety pewnego dnia do domu włamują się złodzieje i zabijają jego żonę, matkę jego syna. Całe to zdarzenie daje początek serii dziwnych zdarzeń w pozornie spokojnym miasteczku. Fabuła obrazu powstała na podstawie scenariusza braci Cohen, którzy w swoim dorobku mają wiele niesamowicie pokręconych opowieści. Ta również taka jest, jednakże, kiedy przychodzi nam ją oglądać na ekranie, pojawia się jedno "ale". Scenariusz produkcji został napisany w 1986 roku, czyli ponad trzydzieści lat temu. Fakt ten nie miałby żadnego znaczenia, gdyby nie to, że fabuła obrazu smakuje jak odgrzewany kotlet. Produkcja posiada całkiem niezły start, kiedy przedstawia nam przepiękne widoczki z idealistycznego miasteczka o urokliwej nazwie Suburbicon. Miasto szczęścia, które nadaje się do zamieszkania dla każdego. Niestety pojawiają się pierwsze zgrzyty, gdy do mieściny wprowadza się pierwsza czarnoskóra rodzina. Nagle to spokojne miejsce zamienia się w prawdziwy kocioł bałkański. A przecież wszyscy w mieście zdawali się tacy mili, nieprawdaż? George Clooney, który reżyseruje obraz, w dużej mierze skupia się właśnie na ustrojach politycznych oraz mentalności ludności Suburbiconu, która zdawała się wykraczać poza wszelkie granice. Oprócz głównego wątku produkcji opowiada nam historię czarnoskórej rodziny, która ewidentnie nie jest w mieście mile widziana. Wszystko to sprowadza się do tego, że dostajemy tak naprawdę dwa filmy w jednym. Natomiast największym problemem obrazu jest to, że twórca nie potrafi zgrabnie połączyć obydwu z nich tak, aby tworzyły spójną całość. Po prostu dostajemy dwie, prawie w ogóle niezwiązane ze sobą fabuły, które lepiej byłoby rozdzielić, aniżeli umieszczać w jednym obrazie. Przez ich połączenie narracja obrazu strasznie kuleje, albowiem obydwa wątki posiadają inne tempo oraz inne priorytety co powoduje straszny miszmasz na ekranie. Do pewnego momentu tak naprawdę nie wiemy, na którym z nich mamy skupić naszą uwagę. Tak właściwie to przez cały obraz dręczy nas to pytanie, albowiem tylko w pojedynczych momentach przewagę zyskuje pierwszoplanowa (chyba) linia fabularna. Albowiem reżyser nie faworyzuje żadnej z nich, przez co obydwie dostają praktycznie tyle samo uwagi. A wszystko to tylko po to, aby pokazać nam, jak przekłamane mogą być osądy ograniczonych umysłowo białych obywateli społeczeństwa. Niestety wydźwięk ten nie posiada zbyt dużego pola rażenia, albowiem przyćmiewają go wydarzenia z przeciwległego wątku, który orbituje w całkiem inną stronę. Koniec końców dostajemy strasznie niezdrową mieszankę, która zamiast zaskakiwać i szokować bardziej śmieszy i wywołuje w nas litość. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że produkcja jest najzwyczajniej w świecie nudna. Nie potrafi nas zaintrygować na dłużnej niż piętnaście minut. Reszta to po prostu łańcuch zdarzeń, który został uruchomiony przez pojedynczą akcję. Niestety wszystko to dzieje się bez polotu i bez werwy, przez co prezentuje się niesamowicie nużąco. Zresztą cała ta opowieść sprawia wrażenie pewnego rodzaju déjà vu. Scenariusz powstały ponad trzydzieści lat temu okazuje się niesamowicie zestarzały i wtórny. Jego historia jest przeterminowana i strasznie zardzewiała, albowiem nie działają w niej nawet potencjalnie zaskakujące zwroty akcji. Zresztą nie ma co się temu dziwić, albowiem w obrazie da się dostrzec masę wątków i inspiracji, jakie bracia Cohen wykorzystali w późniejszych obrazach takich jak, chociażby rewelacyjne "Fargo". Problem w tym, że całość jedynie od strony czysto strukturalnej przypomina słynny duet. Reszta to już nieumiejętne urozmaicenie tej opowieści przez reżysera, który chyba nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo scenariusz film się przeterminował. Myślę, że gdyby Cohenowie naprawdę chcieli nakręcić "Suburbicon" wprowadziliby szereg poważnych zmian do całej opowieści, aby nie przypominała kilkunastu ich wcześniejszych filmów. A przynajmniej mam taką nadzieję. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że te nieporozumienia reżysersko-scenopisarskie przykrywają naprawdę nieźle zapowiadającą się intrygę, której potencjał niestety został zaprzepaszczony.

Aktorsko produkcja daje radę, aczkolwiek zawodzi pierwszoplanowa postać Matta Damona, której brakuje większej głębi oraz lepszego zaplecza. Przez większość czasu tak naprawdę tylko udaje bądź też się zgrywa. Dopiero pod koniec jego Gardner Lodge nabiera nieco rumieńców, ale to zdecydowanie za mało. Jego sylwetce przede wszystkim brakuje solidniejszego motywu i większej wiarygodności, albowiem niekiedy wypada strasznie płasko. Z resztą obsady jest nieco inaczej, albowiem odgrywający ich aktorzy byli w stanie ograć biedną charakterystykę ich postaci. W grupie tej znajduje się Julianne Moore oraz fenomenalny Oscar Issac, który od momentu, kiedy pojawia się na ekranie, dosłownie kradnie całe show dla siebie. Swoją charyzmą i werwą wprowadza nieco życia w tą mozolnie rozgrywającą się historię i nadaje nieco rumieńców bohaterowi Damona. Na uwagę zasługuje również Noah Jupe, który reprezentuje młodszą część obsady.

Strona techniczna ma się dobrze. Mamy dobre zdjęcie, całkiem klimatyczną muzykę oraz świetną scenografię, która rewelacyjnie obrazuje ducha lat 50. Do tego dojdą jeszcze przyzwoite efekty specjalne i sporo czarnego humoru.

"Suburbicon" miał potencjał, który niestety zaginął pod nieciekawą i źle poprowadzoną opowieścią. Kuleje narracja, która stara się pogodzić dwa odrębne wątki, wtórność scenariusza oraz brak polotu, który sprawia, że bardzo ciężko przebrnąć przez cały seans bez licznych ziewnięć. To zdecydowanie nie jest historia, jakiej oczekiwałem ani opowieść, jaka mogłaby mnie przynajmniej w najmniejszym stopniu zadowolić. Jest strasznie przeciętnie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Kontynuacja przeboju "Kingsman: Tajne służby", który zrewolucjonizował kino szpiegowskie i wprowadził na ekran agentów nowej generacji. Tym razem nasi bohaterowie stają w obliczu wyjątkowego wyzwania. Gdy ich kwatera zostaje zniszczona, a los świata zawisa na włosku, brytyjscy agenci odkrywają, że w Stanach Zjednoczonych istnieje sprzymierzona organizacja szpiegowska o równie długiej i bogatej historii. Przedstawiciele dwóch elitarnych organizacji muszą teraz zapomnieć o dzielących ich różnicach i wspólnie stawić czoło nieobliczalnemu wrogowi, który dąży do władzy nad światem. Gra idzie o wyjątkowo wysoką stawkę, ale dla Eggsy'ego nie ma nic trudnego...

gatunek: Komedia, Akcja
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyseria: Matthew Vaughn
scenariusz: Matthew Vaughn, Jane Goldman
czas: 2 godz. 21 min.
muzyka: Matthew Margeson, Henry jackman
zdjęcia: George Richmond
rok produkcji: 2017
budżet: 104 milionów $

ocena: 9,0/10















Nowy początek


Nie tak dawno temu na ekranach naszych kin zadebiutował iście przełomowy film, który łącząc w sobie wiele zbieżnych i nieco przerysowanych konwencji był w stanie jednocześnie zachwycić nas swoją lekkością i niesamowitym polotem. Tak, był to film "Kingsman: Tajne służby" w reżyserii Matthew Vaughna. Był to tak naprawdę pierwszy od wielu lat obraz, który postanowił nie stawiać na realizm, ale na absurdalność, wokół której został zbudowany. Poskutkowało to niesamowicie świeżym i niesłychanie pozytywnym efektem, dzięki czemu mamy dzisiaj szansę oglądać kontynuację tegoż hitu. Powiem wam, że nie mogło być lepiej.

Gdy agenci Kingsman wciąż w pamięci mają nikczemny plan milionera Valentine'a na scenę wkracza całkiem nowy i groźny przeciwnik, który ośmielił się zaatakować wszystkie placówki agencji. Bez środków i żadnych śladów nasi bohaterowie zasięgają pomocy siostrzanej organizacji o nazwie Statesman. Następnie wspólnymi siłami starają się po raz kolejny uratować świat. Dzień jak co dzień w życiu agenta. Żart. Tak naprawdę reżyser bardzo poważnie traktuje sprawy tego typu, dlatego też udaje mu się zachować odpowiednią równowagę między postaciami a całą wizualną otoczką. Mając w pamięci poprzednią część, wybierając się na kontynuację, oczekujemy rozrywki przynajmniej podobnego typu. Wszyscy jednak wiemy, jak to z tymi kontynuacjami bywa. Z reguły jest wszystkiego więcej, bardziej i mocniej. "Kingsman: Złoty krąg" również wpisuje się w te ramy, jednakże robi to z taką gracją, że wręcz nie sposób jest mu się oprzeć. O taką kontynuację walczyliśmy. Zaczynając jednak od początku, nie sposób pominąć rewelacyjny wstęp, w którym to twórcy porywają nas w zwariowaną przygodę po świecie szpiegów-dżentelmenów. Produkcję otwiera perfekcyjnie nakręcona i zmontowana sekwencja pościgu, która już po kilku chwilach udowadnia nam, że seans będzie przedni. I rzeczywiście tak się dzieje. Po niesamowicie emocjonującym i wartkim wstępie obraz nieco zwalnia i poświęca swój czas bohaterom, których znamy z poprzedniej części. Opowieść bynajmniej nas nie nudzi, albowiem ukazuje nam losy naszych postaci oraz drogę, jaką przebyły od naszego ostatniego spotkania. Fakt ten bardzo cieszy, albowiem twórcy już na samym początku wyraźnie sugerują, że nie tylko akcja i wybuchy są dla nich ważne, ale także bohaterowie, w których starają się zainwestować tyle czasu ile to możliwe. Dzięki temu jeszcze głębiej udaje im się wejść w ich osobowość i pokazać ich dalsze losy w niesłychanie ciekawy sposób. A wszystko to ma miejsce w międzyczasie, gdy agenci próbują po raz kolejny ocalić świat. Rewelacja. Nie martwcie się jednak, że stawiając na postacie, reżyser zapomniał o bezkompromisowej rozrywce, jaką ma być jego dzieło. O nie. Twórcy nie zapominają o korzeniach serii "Kingsman" co pozwala im stworzyć historię równie absurdalną i na wskroś przerysowaną jak poprzednim razem. Albo nawet jeszcze bardziej. Wyznaczone przez poprzednią część granice nie są dla nich żadnym problemem, dzięki czemu są oni w stanie z niebywałą łatwością przystąpić do całkiem nowej narracji. W teorii niewiele się zmienia, jednakże w praktyce seria przechodzi przez znaczne zmiany, które da się dostrzec już na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim twórcy nie boją się radykalnych zmian, dzięki czemu są w stanie dokonywać niekiedy ryzykownych, ale zdecydowanie opłacalnych decyzji. Często grają trudnymi kartami i przekraczają granice absurdu ustanowione przez "Tajne służby". Jednakże jak to mówią "bez ryzyka nie ma zabawy". W tym przypadku dewiza ta sprawdza się wyśmienicie, albowiem obrazuje jak zdecydowanie, konsekwencja i śmiałość twórców pozwoliła im wynieść się ponad poprzednią część i stworzyć całkiem nową, oryginalną w stylu i klimacie opowieść, która ponownie zachwyca swoją świeżością. Brak gry asekuracyjnej pozwala twórcom popuścić worze fantazji, przez co są w stanie wpaść na kilka niesamowicie nienormalnych, ale bardzo ciekawych rozwiązań, które tylko wzbogacają film swoją nieszablonowością. To doprawdy istna mieszanka wybuchowa, która nie dość, że zachwyca na każdym kroku, to jeszcze serwuje nam rozrywkę na najwyższym poziomie. Sama opowieść prezentuje się natomiast niesamowicie intrygująco i wciągająco, przez co nie ma mowy o nudzie podczas seansu. Akcja obrazu to istna jazda bez trzymanki, która dobrze wie, kiedy zwolnić, a kiedy przyspieszyć, aby wywołać w nas jak największe emocje. To samo tyczy się kilku świetnych zwrotów akcji, które skutecznie potrafią obrócić fabułę obrazu o 180 stopni. Całość natomiast jest niesamowicie płynna, przejrzysta i niesłychanie przyjemna w odbiorze. Na sam koniec warto również zwrócić uwagę na tematykę, jaką poruszają twórcy przy kreowaniu swojego złoczyńcy. Tak jak to miało miejsce w poprzedniej części, tak i teraz poruszają ważny i palący temat, a następnie starają się przedstawić go w nieco żartobliwej konwencji. Co nie powinno nam przysłonić samego pomysłu na poruszanie tak powszechnie znanych problemów.

Obsada aktorska spisała się świetnie i po raz kolejny dostarczyła na wyśmienitych kreacji aktorski. Jednakże to wszystko nie miałoby miejsca, gdyby nie dobrze napisany scenariusz, który w szczegółowy sposób nakreśla naszych bohaterów oraz relacje między nimi. Jak już wcześniej napisałem, bardzo podoba mi się, że twórcy nie porzucili bohaterów na rzecz niezobowiązującej i ciągłej akcji, albowiem pozwala im to naprawdę zaintrygować nas obrazem. Gdy zaangażujemy się w relacje z naszymi postaciami, to wtedy film staje się o wiele ciekawszy, albowiem nie polega jedynie na samym mordobiciu. Uwzględnia też sytuację naszych postaci i pokazuje, że ich losy zależą bezpośrednio od finału całej produkcji. Takim oto sposobem z wypiekami na twarzy śledzimy losy Eggsy'ego, który walczy nie tylko po to, by uratować świat, ale także z własnych, prywatnych pobudek. W tej roli świetnie wypada Taron Egerton, który bardzo sprawnie portretuje dalsze losy agenta. W rolach głównych zobaczymy jeszcze świetnego Marka Stronga jako Merlina, bardzo dobrego Pedro Pascala jako agenta Whiskey, Edwarda Holcrofta jako Charliego oraz świetną Hallie Berry jako Ginger. Na drugim planie pojawiają się Channinga Tatuma, Jeffa Bridgesa oraz cała masa aktorów, których nie wymienię, albowiem zabiorę wam przyjemność z niespodzianki podczas seansu. Najwięcej kontrowersji wprowadza postać Colina Firtha, który, choć w filmie nie powinien być, to jednak się pojawia. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że twórcy mieli naprawdę fajny pomysł na to, jak pociągnąć losy Harryego Hearta, także poniekąd rekompensuje to wszystkie poprzednie troski. Na plus scena walki w świątyni. Rolę złoczyńcy natomiast dostała rewelacyjna Julianne Moore, która świetnie odgrywa psychopatyczną Poppy.

Strona techniczna obrazu zachwyca od samego początku aż do końca. Nasze oczy mogą się nacieszyć fenomenalnymi zdjęciami, świetnymi scenografiami i efektami specjalnymi, które gwarantują nam przednią rozrywkę. Muzyka, choć momentami odtwórcza to jednak nadal ma w sobie tę moc i ikrę. Największą przyjemność sprawiają nam jednak te rewelacyjnie nakręcone pościgi i potyczki między bohaterami, albowiem pomimo dużej dawki absurdu prezentują się wprost rewelacyjnie. To pewnego rodzaju znak rozpoznawczy tej serii. Nie zawodzi również humor oraz brutalność znana z pierwszej części. Nic jednak nie przebije sceny w kościele z pierwszej części, do której z początku ciężko było mi się przekonać, ale już przy kolejnym podejściu pokochałem ją całym sercem. Tym razem takiej nie zaświadczymy, co nie znaczy, że w filmie również nie ma kilku takich chorych akcji w podobnym stylu ;)

"Kingsman: Złoty krąg" to niesłychanie udana kontynuacja, która oprócz dostarczenia nam całej masy fenomenalnej rozrywki na wysokim poziomie, nie boi się również poświęcić czasu na rozwinięcie swoich bohaterów. W końcowym efekcie fakt ten okazuje się kluczowy dla całej opowieści, albowiem pozwala jej jeszcze bardziej rozwinąć fabułę obrazu. Ta zaś serwuje nam liczne zwroty akcji, świetnie przemyślaną pierwszoplanową intrygę oraz bardzo dobrze nakreślone potyczki naszych bohaterów. Aktorstwo jest rewelacyjne tak samo, jak strona techniczna obrazu. Co tu dużo pisać. "Złoty krąg" to kontynuacja, jakiej się nie spodziewałem, ale na jaką liczyłem. Dla fanów jedynki pozycja obowiązkowa. Z tym że warto zwrócić uwagę na to, że momentami jest jeszcze bardziej hardcorowa niż jedynka, także trzeba po prostu być fanem stylu, jaki Matthew Vaughn serwuje. Absurdalny i niedorzeczny, ale pełen pasji i pomysłowości. To lubię. To zdecydowanie moja bajka. Chcę więcej.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.