Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Frances McDormand. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Frances McDormand. Pokaż wszystkie posty
Małe miasteczko na amerykańskiej prowincji. Od morderstwa córki Mildred Hayes upłynęło kilka miesięcy, a lokalna policja nadal nie wpadła na trop sprawcy. Zdeterminowana kobieta decyduje się na śmiałe posunięcie: wynajmuje trzy tablice reklamowe na drodze wiodącej do miasteczka i maluje na nich prowokacyjny przekaz, skierowany do szanowanego przez lokalną społeczność szefa policji, szeryfa Williama Willoughby’ego. Gdy do akcji wkracza zastępca szeryfa, posterunkowy Dixon – niezrównoważony, porywczy maminsynek, któremu zarzuca się zamiłowanie do przemocy – starcie między Mildred Hayes a lokalnymi siłami porządkowymi przeradza się w otwartą wojnę.

gatunek: Dramat, Komedia, Kryminał
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyseria: Martin McDonagh
scenariusz: Martin McDonagh
czas: 1 godz. 55 min.
muzyka: Carter Burwell
zdjęcia: Ben Davis
rok produkcji: 2017
budżet: 12 milionów $
ocena: 8,6/10














To dopiero początek



Żal i ból po stracie kogoś bliskiego są niedopisania. Szczególnie gdy najbliższą nam osobę odebrano w brutalny i niesamowicie krzywdzący sposób. Wtedy to nie ból, jest najbardziej dotkliwy, ale sama zbrodnia oraz osoba dopowiedziana za nią. Wtedy liczy się tylko sprawiedliwość, która może dosięgnąć sprawcę lub sprawców. Albowiem to ona stoi nam na drodze do pełnego pogodzenia się z przeszłymi zdarzeniami oraz możliwością powrotu do dalszego życia. To właśnie przytrafiło się bohaterce najnowszego filmu Martina McDonagha.

Mildred nie może się pogodzić z zabójstwem swojej córki, tak samo, jak nie może zrozumieć, czemu nie złapano jeszcze żadnego winnego w tej sprawie. Zdesperowana matka wpada na szalony pomysł wynajęcia trzech starych billboardów, aby zawiesić na nich prowokujące hasła, które według niej zaburzą stagnację w sprawie zabójstwa. I rzeczywiście ma rację. Jednakże same billboardy wywołują również masę dramatycznych zdarzeń w niewielkim miasteczku, przez co nic nie będzie już takie samo. Martin McDonagh po pięcioletniej przerwie powraca na ekrany naszych kin i w sumie nie wiem, z czego się cieszyć bardziej. Z faktu, że powrócił czy też z tego, że swoim nowym seansem zaprezentował nam po raz kolejny świetną formę. Twórca takich hitów jak fenomenalne "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj" (strasznie durny tytuł) i "7 psychopatów" po długiej przerwie wrócił z równie szaloną i zakręconą opowieścią, która tak jak jego poprzednie filmy, łączą w sobie wszystko to co najlepsze z komedii i pełnokrwistego dramatu. Zresztą w tym roku już mieliśmy sporo tego typu filmów jak np.: "Disaster Artist" czy "Ja, Tonya", które równie świetnie lawirowały pomiędzy tymi dwoma naprzeciwległymi gatunkami. Jednakże z najnowszym filmem McDonogha jest nieco inaczej. Tak jak w przypadku "In Bruges" artysta po raz kolejny skupia się na dramatach postaci, ale robi to na swój wyjątkowy i niesamowicie urzekający sposób. "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" są tylko potwierdzeniem, że twórca jest w najlepszej formie. Jego obraz ma w sobie coś z Tarantino i braci Cohen, które perfekcyjnie ze sobą połączone dają nam niesamowicie porażający efekt. Jednakże, żeby wyjść z seansu usatysfakcjonowanym, należy wziąć pod uwagę, że obraz ten przede wszystkim jest dramatem, a nie krwistą komedią pomyłek. Jak niedawno wspominałem, zwiastuny potrafią być bardzo mylące, co potwierdza się także i w tym przypadku. Albowiem po raz kolejny ukazana nam zostaje jedynie jedna strona filmu, podczas gdy ta druga, znacznie ważniejsza zostaje kompletnie pominięta. Dlatego nie zdziwcie się, gdy film nie okaże się taki, jak go zwiastuny malowały. To jest zaledwie czubek góry lodowej, który nie zajmuje w filmie zresztą dużo miejsca. Zdecydowanie więcej czasu poświęcono tej ukrytej w zwiastunach części, która opowiada nam prawdziwy dramat postaci. Kiedy weźmiemy już na to poprawkę, możemy zabrać się za omawianie produkcji. Ta zaś bardzo szybko potrafi nas zaintrygować i wciągnąć w skomplikowany świat bohaterów, który po krótkiej analizie nie różni się praktycznie niczym od naszego. Nasze postacie posiadają podobne problemy, kłótnie i dzielą te same uszczypliwości. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie skończyło się tragicznie. Jednakże właśnie w tym momencie rozpoczyna się akcja naszego obrazu, a więc jest to dopiero początek. Sam wstęp zresztą jest niesamowicie energiczny i pełen zaskakujących zwrotów akcji. Akcja z billboardami wywołuje niemałe poruszenie w miasteczku, przez co nasi bohaterowie wystawieni są na mnóstwo niechcianych konfrontacji. Jednakże wbrew pozorom idą przez nie jak burza, co tylko potwierdza dynamizm samego wstępu. Gdzieś w tle da się dostrzec tragedię, która pociągnęła główną bohaterkę do działania, jednakże na razie jest ona przysłonięta złością i pragnieniem sprawiedliwości. Sama mildred działa pod wpływem impulsu, który podpowiada jej, że takie postępowanie to najlepsza rzecz, jaką może teraz zrobić. W swej bezradności wyzwala lawinę zdarzeń, które według niej pomogą w złapaniu sprawcy. Niestety nie wszystko układa się po jej myśli. I właśnie to w filmie urzeka nas najbardziej. Sprzeczności, których na etapie planowania nie jesteśmy w tanie przewidzieć, ale należy je mieć na względzie, albowiem każde nasze działanie może wywołać kontrakcje i niezamierzone zdarzenia. Takim oto sposobem plan Mildred przemienia się w nieczystą i niebezpieczną grę, która pochłania bohaterkę bez pamięci i nie pozwala jej racjonalnie myśleć. Dopiero z czasem zdaje sobie sprawę z tych wszystkich złych decyzji, których mogła nie podejmować. Jednakże wtedy też uświadamia sobie, że była jednostką walczącą z systemem, który wbrew pozorom nie był przeciwko jej sprawie. Wręcz przeciwnie robił, co mógł, aby znaleźć sprawcę. Takim oto sposobem bardzo szybko się okazuje, że w filmie tak naprawdę nie ma złych ani dobrych. Każdego z bohaterów cechuje ambiwalencja, która objawia się wraz z trwaniem produkcji. Niektórzy jednak zdają sobie z tego sprawę wcześniej, a inni później. No bo przecież dużo łatwiej jest na kogoś zwalić winę niż zrozumieć, że na niektóre rzeczy po prostu nie mamy wpływu i nie ma sensu rzucać pustych oskarżeń. Takie jest właśnie życie, które bardzo często rozczarowuje w wielu przypadkach. To nie jest film, gdzie wszystko jest możliwe i w zasięgu naszej ręki, a jedyną rzeczą, której potrzebujemy to nasz upór. Mildred na własnej skórze przekonała się, że tak się nie dzieje. W produkcji oprócz całej masy czarnego humoru mamy masę goryczy, smutku, oraz złości, które starają się wypełnić dziurę w sercu na ten krótki czas. Jednakże wraz z czasem trwania obrazu bohaterowie uświadamiają sobie, że tej pustki nie da się w żaden sposób wypełnić i jedyną opcją jest się z nią pogodzić i żyć dalej. Całość jest natomiast niesamowicie spójna i przejrzysta. Akcja obrazu, choć powoli posuwa się do przodu, potrafi nieustannie intrygować i zachwycać kolejnymi scenami pełnymi sprzeczności. Zaś sam film pozwala nam postawić się w roli głównej bohaterki, dzięki czemu sami mamy okazję przekonać się co my byśmy uczynili w jej sytuacji.

Od strony aktorskiej najnowszy film McDonagha to istna jazda bez trzymanki. Przede wszystkim twórcy udało się za pomocą fenomenalnego scenariusza nakreślić niebywale skomplikowane i rozdarte wewnętrznie postacie, które już od samego początku urzekają nas swoją wyjątkową osobowością. Ponadto cechuje je niesamowity poziom komizmu, który pozwala im często rozładowywać nagromadzone napięcie. A więc oprócz głównego wątku reżyser serwuje nam porządnie nakreślone i zagrane postacie z własnymi watkami, które rewelacyjnie dopełniają nie tylko sam obraz, ale także jego przesłanie. Na pierwszym planie mamy niesamowitą Frances McDormand w roli Mirldred Hayes. Zadziornej, niesubordynowanej i zawziętej matki, która za wszelką cenę pragnie sprawiedliwości. Nie cofnie się przed niczym i nikim, aby dopiąć swego. Myśli, że jest sama przeciw wszystkim, ale tak naprawdę nie wie, że wiele osób tak naprawdę ją wspiera. Jest poniekąd zaślepiona gniewem i bezradnością, by to dostrzec, przez co łatwo jest jej rzucać oskarżenia. Po drugiej stronie konfliktu, a mówiąc szczerze po tej samej stronie mamy Woody'ego Harrelson'a jako Szeryfa Willoughby'ego, który próbował rozwiązać sprawę morderstwa. Teraz został poniekąd wyzwany do tablicy, aby się tym zająć raz na dobrze. I choć sam mierzy się z problemami, postanawia zrobić co w jego mocy, by zrozpaczona matka nie straciła nadziei. Nasze magiczne trio zamyka fenomenalny Sam Rockwell jako Oficer Jason Dixon. Jego postać ponowie składa się z mnóstwa kontrastów, co bardzo często da się zaobserwować. Jednakże przede wszystkim to sylwetka, która nie ma łatwego, życia i jest poniekąd pokrzywdzona przez los. W obsadzie znaleźli się również: Lucas Hedges, John Hawkes, Abbie Cornish, Peter Dinklage oraz Caleb Landry Jones. Cała obsada spisała się wyśmienicie.

Wykończenie produkcji również zachwyca. Przede wszystkim są to bardzo dobre zdjęcia, świetna muzyka, scenografie oraz kostiumy. Niezapomniany oczywiście pozostanie niesamowity klimat obrazu przepełniony czarnym humorem, krwistymi zdarzeniami oraz masą smutnych i przygnębiających motywów.

"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" to fenomenalny powrót reżysera Martina McDonagha, który po raz kolejny udowadnia, że ma dryg do opowiadania skomplikowanych i trudnych dramatów opakowanych w krwistą i komediową otoczkę. Ponadto zachwyca nas rewelacyjnie napisanymi bohaterami, nieziemską obsadą oraz świetnym wykończeniem. To jest zdecydowanie film, którego nie można przegapić, ani obok którego nie można przejść obojętnie. Albowiem opowiada o tym, jak ważne jest mieć przy sobie osobę, która wesprze nas w potrzebie i wskaże dla nas odpowiednią drogę. Niesłychanie wymowne okazuje się również zakończenie, które bardzo prosto, a zarazem niesłychanie mądrze podsumowuje cały film.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.