Historia trudnej miłości dwojga ludzi, którzy nie umieją żyć bez siebie, ale równocześnie nie potrafią być razem. Wydarzenia pokazane w ,,Zimnej wojnie" rozgrywają się w latach 50. i 60. XX wieku, w Polsce i budzącej się do życia Europie, a w ich tle wybrzmiewa wyjątkowa ścieżka dźwiękowa, będąca połączeniem polskiej muzyki ludowej z jazzem i piosenkami paryskich barów minionego wieku.
gatunek: Dramatprodukcja: Polska, Francja, Wielka Brytania
reżyseria: Paweł Pawlikowski
scenariusz: Paweł Pawlikowski, Janusz Głowacki
czas: 1 godz. 24 min.
rok produkcji: 2018
budżet:
ocena: 7,5/10
Trudne
czasy, trudna miłość
Po głośnym filmie z 2014 roku o Pawle Pawlikowskim zrobiło się głośno na całym świecie. Jego "Ida" zachwyciła Polskę, a następnie resztę świata. Teraz reżyser powraca ze swoim kolejnym dziełem i zachwyca Festiwal Filmowy w Cannes. Jak więc prezentuje się jego "Zimna wojna"?
Zula poznaje Wiktora na przesłuchaniu do chóru. Od razu rodzi się między nimi uczucie. Niestety, każde z nich pragnie czegoś innego. Obydwoje posiadają silne charaktery, co tylko utrudnia ich relację. Ich miłość trwa, ale ciągle coś ją przerywa. Czy ich losy splotą się w końcu razem na stałe? Oglądając "Zimną wojnę" można odnieść wrażenie, że u reżysera nic się nie zmieniło. Obraz dalej ma format 4:3, jest w czarno-bieli, a całość ma bardzo minimalistyczny wydźwięk. Tak samo, jak to było w przypadku Oscarowej "Idy". Jednakże to podobieństwo potrafi nas zwieść na manowce, albowiem opowieść, jaką ukazuje nam twórca, znacznie odbiega od jego poprzedniego dzieła. Stylistyka stylistyką. Jednakże liczy się również treść. Ta natomiast okazuje się fascynującą, niesamowicie intrygancką i poruszającą opowieścią o sile miłości, która może spleść ze sobą dwójkę ludzi. Zaczyna się spokojnie, jednakże twórca szybko przechodzi do konkretów. Rozpoczyna romans, który będzie trwał długimi latami. Takim oto sposobem rozkręca fabularną machinę, która rzuci naszych bohaterów w najróżniejsze miejsca na mapie Europy. A powodem tego wszystkiego jest wzajemne przyciąganie się i odpychanie naszych postaci. Pawlikowski w niesamowity sposób ukazuje nam burzliwą relację kochanków, którzy zawsze znajdą wspólne wady i zalety. Oboje pragną czego innego i to doprowadza ich do skrajnych i niekiedy niezrozumiałych wyborów. Przecież miłość jest w stanie pokonać wszystko. A przynajmniej tak nam się wydaje. Otóż reżyser nam ukazuje, że to wcale nie jest takie łatwe, jak na zwykło nam wpajać Hollywood. Nic nie jest oczywiste. Nawet bezgraniczna miłość ma swoje ograniczenia. "Zimna wojna" perfekcyjnie oddaje ten stan rzeczy. Pokazuje nam kontrast pomiędzy płomiennym uczuciem a priorytetami poszczególnych osobników. Takie to nieoczywiste i dziwne, ale jednak do bólu prawdziwe. Koniec końców okazuje się, że to właśnie takie uczucie można nazwać prawdziwą miłością. A wszystko to dzieje się w kontekście nieciekawych czasów, które zdają się tylko podżegać do konfliktów i sprzeczności. Na szczęście reżyser sprawnie operuje opowieścią, przez co nie pozwala jej zejść na nieswoje tory. Kontekst historyczny jest zarysowany, ale nie wchodzi z buciorami na pierwszy plan. Owszem jest "sprawcą" wielu działań bohaterów, ale nie stara się być czymś więcej. W końcu to opowieść o bohaterach, a nie o czasach, w jakich żyli. I dzięki bogu Pawlikowskiemu udaje się to właśnie ukazać. Te skonfliktowane postacie, które ciągle się gubią i szukają od nowa w tym niedopasowanym do ich reali świecie. Całość pomimo krótkiego metrażu jest bardzo zwarta, konsekwentnie poprowadzona i napakowana po brzegi. Twórcy nie tracą nawet odrobiny czasu. Wręcz niekiedy przydałoby się go więcej, albowiem obraz potrafi sprawiać wrażenie strasznie pociętego. Reżyser lubi "ostre cięcia" przez co dosyć drastycznie kończy w taki sposób wiele wątków. Przeskakuje z jednej linii czasowej do kolejnej w mgnieniu okaz, przez co nie daje nam się zadomowić na dobre z żadną z nich. Ten poszatkowany styl i ciągła zmiana przedziałów czasowych potrafi mocno irytować, ale ostatecznie wpisuje się w minimalistyczny i prostolinijny sposób prowadzenia opowieści. Natomiast gdyby film był nieco dłuższy, to najprawdopodobniej zacząłby nam się dłużyć. Tak więc pomimo tych niewielkich zgrzytów jest dobrze.
Aktorsko film zdecydowanie się wyróżnia. Mamy wspaniałą obsadę, która pokazuje się od jak najlepszej strony. Mowa tu nie tylko o postaciach pierwszoplanowych, ale także tych zajmujących nieco mniejsze role. Takim sposobem możemy podziwiać świetną Agatę Kuleszę oraz Borysa Szyca w drugorzędnych kreacjach aktorskich. Nie da się jednak ukryć, że to właśnie Tomasz Kot i Joanna Kulig najbardziej przykuwają naszą uwagę. W szczególności Kulig, która pokazuje, jak wszechstronną aktorką potrafi być. Idealnie oddaje wahania nastrojów, emocje oraz obojętność swojej postaci, która często robi dobrą minę do złej gry. A może wypadałoby powiedzieć na odwrót? Kot również onieśmiela swoją wysublimowaną kreacją, ale to właśnie Kuli robi największe wrażenie.
Ponury nastój, stylistyka, czerń i biel tworzą niesamowity klimat, który w "Zimnej wojnie" okazuje się szalenie istotny. Te minimalistyczne zdjęcia, świetne dopasowanie utworów muzycznych, a także gra światłem czynią ten film z jednej strony magiczny a z drugiej nieco ponury. To wszystko wpływa na niesamowicie doznania podczas seansu, który się niesłychanie przyjemnie ogląda.
Nie wiem, czy "Zimna wojna" ma szansę zawojować świat, ale wiem natomiast, że jest to więcej niż solidny powrót Pawła Pawlikowskiego na ekrany naszych kin. Reżyser dostarcza nam niesamowicie przejmującą i nieoczywistą opowieść o tym, jak wielkie potrafi być uczucie, ale również o tym, jak miłość nie zawsze jest w stanie podołać każdemu wyzwaniu. Albowiem w życiu nic nie jest takie oczywiste i proste jak mogłoby się nam wydawać. A wszystko to ukazane oszczędnie, minimalistycznie, ale za to z niesamowitą mocą i przeszywającym uczuciem.